- W empik go
Druga młodość Marka Haro - ebook
Druga młodość Marka Haro - ebook
Czyż wcześniej wyobrażał sobie, że aż taką burzę uczuć może w jego ciele wywołać kobieta i to wcale nie żona? Czyż nie miałkie i bez wyrazu było całe jego dotychczasowe życie? Co z tego, że godziwe? Ale jakie nudne! Jałowe i takie, po prostu, zwyczajne… Nagle zdał sobie sprawę, że pięćdziesiątka przepłynęła mu przez palce jak woda. Dopiero teraz, trzymając w ramionach tę młodą, piękna kobietę, odkrywał sens całego swego życia od nowa.
"Druga miłość Marka Haro" to historia płomiennego uczucia, które pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Jak potoczą się losy bohatera? Czy zdoła oprzeć się pokusie?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-928-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ale oto pewnego dnia zdarzyło się coś, co — jak się okazało — raz na zawsze zdemontowało ten dobrze naoliwiony domowy mechanizm. A wszystko rozpoczęło się jeszcze w godzinach rannych, w pracy, gdy Marka Haro wezwano do pana prezesa. Pryncypał miał dla niego propozycję objęcia stanowiska wiodącego prawnika korporacji. Po krótkim, choć intensywnym namyśle, mecenas Haro postanowił podjąć się nowych służbowych obowiązków. I jeszcze tego samego dnia wprowadził się do gabinetu swego poprzednika.
W zawodowym życiu Marka Hary rozpoczęła się nowa epoka. Już wkrótce miało się okazać — nie tylko w zawodowym. Ale o tym, za chwilę…
Pod koniec pracy złożyli mecenasowi Haro wizytę jego najbliżsi koledzy z firmy: Slawko Sułek i Tadesz. Była też razem z nimi Monika Aleksandryjska-Kozioł, wieloletnia partnerka w interesach biznesowych pana mecenasa, a jednocześnie dyrektorka pobliskiego Centrum Widowiskowo-Prasowego. Skądinąd instytucji, w której od lat swą siedzibę miał także kultowy „Kurier”, ten sam, w którym Marek Haro poznał wielu swych aktualnych wirtualnych przyjaciół.
Cała trójka pogratulowała awansu, wypili razem butelkę przyniesionego szampana, krótko pobiesiadowali. Aleksandryjska-Kozioł zaprosiła mecenasa do odwiedzenia jej Centrum, „które przecież mieści się o rzut beretem od korporacji”.
— Dziś wieczorem, drogi Marku, mamy konferencję prasową z pisarzem Babickim — informowała z nieskrywaną ekscytacją. — Zapowiedziały się już wszystkie najważniejsze stacje telewizyjne i radiowe. Będą też zagraniczni korespondenci. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś w to ważkie wydarzenie medialne zaszczycił Centrum swą obecnością, przyjacielu…
Żelazny Paragraf zasępił się. Odmówienie bliskiej przyjaciółce, do której od wielu lat żywił szczerą i odwzajemnioną sympatię, byłoby z jego strony i niefortunne, i w pewnym stopniu niegrzeczne. On, Marek Haro, ma jednak zasady, które muszą być ponad wszelkimi osobistymi układami i zobowiązaniami. Chce być im wierny i będzie im wierny. Bez względu na konsekwencje i konwenanse.
— Moniko, wybacz… Spieszę się dziś trochę do domu, do żony. Chyba rozumiesz… — rozpoczął przepraszającym tonem. — Chciałbym jak najszybciej podzielić się z nią moim dzisiejszym sukcesem… — bez skromności formułował wyjaśnienia.
— Oczywiście, Mareczku. Rozumiem. Nie nalegam — odparła tonem, w którym dało się dosłyszeć nutkę zawodu. — Mówi się trudno, kocha się dalej — zażartowała. — Pozdrów, proszę, Zosię i zapraszam przy kolejnej, najbliższej sposobności! Ufam, że już wkrótce…
— Ufam i ja, Moniko… Choć kiedy — nie wiem. Od dziś będę miewał o wiele mniej czasu niż do tej pory… — ze szczerym zmartwieniem podsumował.— 3 —
Po wyjściu z pracy, nieco otumaniony najświeższymi wydarzeniami — a może raczej wciąż pobudzony przepitymi bąbelkami — nieoczekiwanie dla samego siebie postanowił jednak zahaczyć o pobliskie Centrum, a może nawet i zerknąć na imprezę z bliska? Było to przecież nieopodal. Ledwie cztery przecznice dalej.
„Dodatkowy spacer dobrze mi dzisiaj zrobi. Może troszeczkę ochłonę”. I niewiele myśląc, skierował swe kroki w kierunku hałaśliwej dzielnicy.
Już z dala dojrzał panujący w pobliżu Centrum tumult, usłyszał wszechobecny zgiełk i rozgardiasz. Policjanci dwoili się i troili na zakorkowanych skrzyżowaniach, kierując lawiną nadjeżdżających zewsząd samochodów; limuzyny na sygnałach przeciskały się przez spiętrzone, kilometrowe korki, ludzki potok drzwiami i oknami walił w przypałacowe rewiry. Wszyscy w rozentuzjazmowanym tłumie żywiołowo dyskutowali, przekrzykiwali się, wiwatowali, nieśli propagandowe plakaty.
Jeden z nich wydał się Markowi Harze wyjątkowo głupiutki: „Myśmy jego kibice, myśmy jego kibicki, bo naszym idolem pan Janusz Babicki!”.
— A ja myślałem, że idolom się nie kibicuje. Idoli się ma… — ze zniesmaczeniem mruknął do siebie. I już mniej pewnym krokiem podążał za wszystkimi do Pałacu Wielkiej Hali.