- W empik go
Druga Szansa. Profesor - ebook
Druga Szansa. Profesor - ebook
Silas rozpoczyna ostatni semestr nauki na artystycznym kierunku od nieoczekiwanego zderzenia z intrygującym mężczyzną. Okazuje się nim nowy profesor rysunku, Sebastian Nolan, wdowiec próbujący odbudować swoje życie po tragicznej śmierci męża.
Tymczasem Silas czuje się wykluczony ze społeczności LGBTQ+, mimo swojej biseksualności. Uważa, że kłóci się ona z wyznawanymi przez niego tradycyjnymi wartościami. Spotyka się tylko z dziewczynami, unikając związków z osobami własnej płci. Sebastian budzi w nim jednak tęsknotę za tym, co chłopak tak długo wypierał, choć związek studenta i profesora może naruszyć społeczne tabu. Kryzys w życiu Silasa pogłębia się, gdy jego stabilna dotąd rodzina zaczyna się rozpadać, a nim samym zainteresowanie wykazuje córka rektora.
Czy relacja między uczniem a nauczycielem ma szanse przetrwać? Czy miłość jest możliwa między ludźmi o dużej różnicy doświadczeń? Czy zwykły błąd doprowadzi do tragedii?
Debiutancka powieść Eden West to mieszanka gatunków obyczaj i romans. W tle relacji Silasa i Sebastiana autorka prezentuje nieco inne spojrzenie na często czarno-biały konflikt między młodymi ludźmi z postępowego pokolenia a ich bardziej tradycyjnymi rodzicami, unikając podziału my – dobrzy, wy – źli. Nie ma tu jednoznacznych odpowiedzi, idealizacji czy stereotypizacji żadnych grup społecznych, a fabuła skupia się na szarościach i indywidualnej ścieżce każdego człowieka.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67448-22-2 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziękuję Ci za wybór mojej książki. Historia, którą w niej opowiedziałam, powstała w mojej wyobraźni początkowo jako pełne pasji opowiadanie o zakazanej miłości pomiędzy zagubionym studentem i starszym od niego, owdowiałym nauczycielem. Umieściłam je w serwisie Literotica, aby wzięło udział w jednym z prowadzonych tam konkursów – udało mu się wówczas znaleźć w pierwszej piątce na sto pięćdziesiąt innych propozycji. Napisałam o tym fakcie w internecie, co zwróciło uwagę Pana Marcina Halskiego z Wydawnictwa HM, który zachęcił mnie do przetłumaczenia tekstu z angielskiego i dopasowania treści do polskiego czytelnika.
Książka jest nie tylko historią złamanego tabu.
To przede wszystkim opowieść o dwóch mężczyznach, którzy nie przystają do stereotypów, i nie odnajdują się w nowoczesnych realiach. To także opowieść o rozpadającej się rodzinie i skomplikowanych relacjach rodziców z ich nieheteronormatywnymi dziećmi. Wystrzegam się tu jednak udzielania jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto w tym konflikcie ma słuszność, a kto zasługuje na potępienie – próbując odejść od tradycyjnego podziału na dobrych i złych, widocznego w wielu współczesnych książkach z tematyki LGBTQ+. Może takie podejście wzbudzi Twój protest, a może odcienie szarości w ocenie przedstawionych tu sytuacji przemówią też do Ciebie?
Życzę Ci przyjemnej lektury, a właściwie podróży, podczas której życie dwójki samotnych i rozgoryczonych ludzi ulegnie bardzo dramatycznej przemianie.
Eden West
SEBASTIAN
Stałem przed niewielką komodą, na której leżała drewniana ramka, obrócona fotografią w dół. Po chwili wahania wziąłem ją do ręki i spojrzałem na uwiecznioną tam twarz mężczyzny. Mój tragicznie zmarły mąż spoglądał na mnie zza szklanej osłony, uśmiechnięty szeroko, ubrany w nieskazitelny, doskonale skrojony garnitur.
Westchnąłem. Adam był perfekcjonistą, wszystko miał pod kontrolą, wszystkiego pilnował, uosabiał sobą rozsądek i _odpowiedzialność_. Tylko że tamtego dnia pogoda nie dopisała, a tego nie mógł przewidzieć, mimo że zapobiegliwie wymienił jesienią opony, używał świateł przeciwmgielnych i nosił okulary korekcyjne. To nie wystarczyło. Ktoś inny postąpił lekkomyślnie, wsiadając do samochodu po wyjściu z alkoholowej imprezy. Czasem można zrobić wszystko perfekcyjnie, a jednak to decyzje innych wyznaczą, jak potoczy się nasze życie – i tak się stało w przypadku Adama.
Zacisnąłem szczęki, walcząc z napływem uczuć.
Miałem rok, by pogodzić się ze stratą, przepracować negatywne emocje, odpuścić gniew na podły, niesprawiedliwy świat. Dziś pierwszy raz od śmierci męża szedłem do pracy. Obejmowałem ponownie stanowisko nauczyciela akademickiego, kończąc tym samym okres swojej żałoby. Miesiąc temu podjąłem decyzję, że wrócę do świata żywych. Objęcie pozycji profesora rysunku i malarstwa w prywatnym koledżu na przedmieściach Nowego Jorku mogło być idealną okazją na rozpoczęcie kolejnego rozdziału życia. Równocześnie odrzuciłem propozycję agencji InCreation, która zasypywała mnie mailami z prośbą o przyjęcie stanowiska głównego grafika w ich dziale projektów społecznościowych. Wiedziałem, że ten rodzaj pracy mógł być wykonywany zdalnie, a ja nie chciałem ulec pokusie powrotu do mojej samotni nad brzegiem jeziora Moosehead i uporczywej izolacji od ludzi. Dlatego wybrałem uczelnię, choć kontakt z roszczeniowymi studentami nie stanowił zbyt nęcącej perspektywy. Rozumiałem jednak, że dla własnego dobra powinienem podjąć nowe wyzwania i spróbować odzyskać utraconą radość życia.
Najpierw odłożyłem fotografię na komodę, jednak po chwili wahania schowałem ją do górnej szuflady. Potrzebowałem nowych wyzwań. Nie mogłem wciąż wpatrywać się w zdjęcie uwieczniające utraconą przeszłość, stanowiące emocjonalny łącznik z tragedią, która mnie dotknęła.
Tuż przed wyjściem spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.
Miałem na sobie strój sportowy, bo choć zajęcia zaczynały się już za półtorej godziny, chciałem przed nimi trochę pobiegać, by pobudzić organizm do działania.
Lustro pokazało moją szczupłą sylwetkę, którą zawdzięczałem regularnemu joggingowi. A jednak nie prezentowałem się tak jak kiedyś. Zauważyłem podkrążone oczy i bladą cerę – żałoba wpłynęła na mnie silniej niż codzienny trening. Dwa tygodnie temu skończyłem trzydzieści lat, nie czułem się jeszcze stary, ale przygnębienie i rozgoryczenie, które towarzyszyły mi przez kilkanaście ostatnich miesięcy, odbiły się na mojej aparycji.
Odłożyłem okulary na szafkę z kluczami i wyszedłem z mieszkania. Lokal ten, znajdujący się w budynku dla nauczycieli, przydzieliły mi władze uczelni.
Teren koledżu był spory, składały się na niego rozliczne małe parki z ławkami i tereny zielone, idealne do porannego biegania.
Najpierw się rozgrzałem, poświęciłem chwilę na rozciąganie i wystartowałem. Biegałem alejkami, zataczając krąg wokół kampusu, pozwalając uspokoić się myślom, a przyśpieszyć sercu. Opanowała mnie jakaś niezrozumiała euforia, może nawet nadzieja, że moje życie niebawem zmieni się na lepsze. W całe ciało wlała mi się tak pozytywna energia, że aż postanowiłem wydłużyć sobie jeszcze trasę. Zdecydowanie skręciłem w lewo, zaraz za żywopłotem…
I wtedy to się stało.
Poczułem silne uderzenie. Odbiłem się od kogoś, kto – osłonięty wcześniej ścianą zarośli – wyszedł nagle z przeciwległej ścieżki. Upadłem na trawę, wydając z siebie zaskoczone stęknięcie.
Podniosłem wzrok i spojrzałem na twarz nieznajomego.
Był to niezwykle wysoki, młody mężczyzna, którego postać oświetlało od tyłu pomarańczowozłote wrześniowe słońce. Pochylił się lekko, wyciągając w moją stronę muskularne ramię. Ująłem je niepewnie. Sekundę później zostałem bardzo sprawnie podniesiony do pionu jednym silnym szarpnięciem.
– Najmocniej przepraszam, nie widziałem pana.
Odchrząknąłem i spojrzałem na nasze połączone dłonie. Z jakichś przyczyn żaden z nas nie zwolnił uścisku. Zamrugałem w zdumieniu. Co tu się wydarzyło? W normalnej sytuacji natychmiast cofnąłbym rękę, a jednak…
– Nic się nie stało, ten żywopłot jest naprawdę gęsty. – Mój głos zabrzmiał nieśmiało, prawie jak szept. Czułem na policzkach intensywny rumieniec.
Uśmiechnął się szeroko, prezentując perfekcyjnie białe zęby jak z reklamy pasty Colgate. Skierował na moją twarz oczy w kolorze krystalicznie czystego, niemal srebrzystego błękitu, a ja stopniowo czerwieniłem się coraz mocniej.
Młodzieniec ten odznaczał się naprawdę ponadprzeciętną urodą – niestety dokładnie w moim typie! Uwagę zwracał jego wzrost. Mając sto osiemdziesiąt trzy centymetry, nie uważałem się za niskiego, ale student musiał mierzyć blisko dwa metry! Do tego wyróżniał się sylwetką zawodowego sportowca. Biały T-shirt opinał się na jego wyrzeźbionej piersi, nie pozostawiając wiele pola dla wyobraźni. Czarne, niemal całkiem wygolone na bokach włosy tworzyły fryzurę typu _fading mohawk_. Twarz, obdarzona regularnymi rysami, pozostawała w lekkim cieniu, bo słońce znajdowało się dokładnie za plecami młodzieńca, ale na tyle, o ile mogłem to ocenić, był on bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
Poczułem w sobie jakiś dziwny niepokój, tęsknotę za tym, co utraciłem razem ze śmiercią Adama. Towarzyszył temu delikatny, przyjemny dreszcz ekscytacji. Nasze palce lekko się zacisnęły…
I dokładnie wtedy coś przykuło moją uwagę.
Na ziemi leżał przedmiot, który musiał wypaść nieznajomemu z ręki w momencie zderzenia: spora tuba na rysunki wykonane na kartkach w dużych formatach. Nie… no nie. Przełknąłem ślinę i stanowczo uwolniłem swoją dłoń z jego uścisku. Dlaczego w ogóle pozwoliłem mu trzymać się za rękę przez tak długą chwilę? Dopiero ta tuba przywołała mnie do rzeczywistości. To musiał być student, prawdopodobnie studiował na kierunku artystycznym. To mogło oznaczać, że się spotkamy!
Wyprostowałem się szybko i sztywno skinąłem głową.
– Do zobaczenia – powiedziałem oficjalnym tonem i już chciałem się obrócić, ale wtedy młodzieniec chwycił mnie za ramię.
– Jestem Silas, naprawdę przepraszam za to zderzenie, powinienem bardziej uważać!
Nie odpowiedziałem, nie przedstawiłem się. Fala onieśmielenia i dziwnego niepokoju zalała mnie bez reszty. Uśmiechnąłem się nieco sztucznie i pośpiesznie oddaliłem, wymykając się uściskowi młodego mężczyzny.
Zostało mi już tylko pół godziny do zajęć, musiałem wrócić do mieszkania, wziąć prysznic i przede wszystkim usunąć z pamięci przystojną twarz studenta. Miałem silne przeczucie, że to nie był ostatni raz, kiedy się spotkaliśmy. Pytanie, czy ta myśl bardziej mnie ucieszyła, czy może zaniepokoiła?
Dokładnie w tej sekundzie uświadomiłem sobie, że świat, za którym tak tęskniłem, mógł postawić przede mną nie tylko nowe doświadczenia, ale i… nieoczekiwane pokusy. Tych drugich bałem się najbardziej.
Hmm. Najbardziej? Stojąc pod prysznicem z przymkniętymi powiekami, pozwoliłem sobie… przestać się bać – ale tylko na chwilę. Bo przecież nie mogłem zapomnieć o _odpowiedzialności._ Adam mnie tego nauczył.PRZYPISY
¹ W oryginale „chancellor”, zamienione na rektor na potrzeby polskiego tłumaczenia.
² W USA studenci często zaczynają pierwszy rok studiów, mając siedemnaście lat, a koledże są trzyletnie.
³ Powrót do miłości.
⁴ Któż się przejmuje przeszłością, któż zna jutro
Może ten moment to wszystko, co mamy
Obiecaj, że nie będziesz patrzyć w przeszłość
Znów będę kochać i zaryzykuję wszystkim
⁵ Jeszcze jeden raz. Ponownie będę kochać (powrócę do miłości) i zaryzykuję wszystkim
⁶ Łaciński zwrot znaczący „z najwyższą pochwałą”, umieszczany na dyplomach z wyróżnieniem dla wybitnych absolwentów szkół w dawnej Polsce, aktualnie nadal stosowany w wielu koledżach w USA. Jego nieco mniej zaszczytna forma to cum laude, oznaczająca „z pochwałą”.
⁷ W Stanach Zjednoczonych edukację w koledżu zaczyna się zwykle w wieku siedemnastu lat. Silas, mając dwadzieścia trzy lata, ma za sobą sześć lat nauki i ukończone dwa kierunki licencjackie.