- promocja
- W empik go
Drugi. Tom 5 - ebook
Ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Drugi. Tom 5 - ebook
Przystojny licealista Hadrian występuje w reklamach i budzi zainteresowanie wielu dziewczyn. Jego kuzyn Arek jest nieśmiałym, niepewnym swojej wartości chłopakiem. Obaj, każdy po swojemu, będą musieli zmierzyć się z pierwszą miłością. Seria miętowa to współczesna Polska: aktualne problemy, radości i tematy z życia tu i teraz.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7344-4 |
Rozmiar pliku: | 943 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Na śmierć zapomniałem, psiakość! Która godzina? Dawaj portfel! Weź to ode mnie! – Emil wyciągnął do brata talerz z resztką drugiego dania i zakładając kurtkę, śmiesznie skakał na jednej nodze, bo usiłował jednocześnie wbić stopy w mokasyny. – Lecę.
– Le-e-e-ć. – Machnął mu Arek. – Le-e-e-ć.
Odstawił talerz, domknął drzwi i rozejrzał się po mieszkaniu. Coś kazało mu spojrzeć w stojący na biurku brata kalendarz.
„Czwartek, 2 stycznia, Izydora i Makarego”.
To nie było ciekawe. Ani to, że na środku strony grubym różowym mazakiem brat napisał:
„Ula, 16.45, kino!”.
Idą z Ulą do kina. To też nie było nic nadzwyczajnego. Bardziej niepokojący był dopisek na dole strony:
„Matma, liceum, 17:00. Pierwszy raz”. I jeszcze niechlujnie nabazgrane: „Od Domańskiej”.
Arek wziął kalendarz do ręki i zaczął dokładniej studiować napis. Właściwie przy bliższych oględzinach można byłoby uznać, że dotyczy piątku. Tyle tylko że Emil nigdy nie umawiał korepetycji w piątki. W piątki zajmował się dbaniem o tężyznę fizyczną.
– O ku-u-u-rczę – jęknął Arek i już z lekką paniką spojrzał na zegarek.
Była za dziesięć piąta.
„Przecież nie muszę tego brać na siebie. Nie muszę. To jego sprawy. Zapomniał – nie zarobi. Jego problem. Może ojciec zaraz wróci i jakoś to będzie…”.
Wiedział jednak, że nie będzie. Ojciec, odkąd został sam z synami, szukał pracy, gdzie mógł. A że, niestety, był dobry, ciągle ją znajdował. Na ojca nie było co w tej sprawie liczyć.
„Nic mnie to nie obchodzi, nic mnie to…”.
Mógłby sobie jeszcze kilka lat tak powtarzać. I tak z góry wiedział, że nie wyjdzie z domu. Głupio tak… Ktoś przyjedzie, nie wiadomo, może mieszka gdzieś daleko, musi się tłuc szmat drogi, a tu drzwi zamknięte. Trzeba zostać. To była jedna strona medalu. Druga była taka: trzeba będzie temu komuś otworzyć drzwi i coś powiedzieć. A jeśli to będzie dziewczyna? Przecież to może być dziewczyna! Prawdopodobieństwo równe jedna druga. Jeśli to będzie dziewczyna, to wtedy na pewno się już nie odezwie. Co robić? Może biec po Hadriana? Niech on to weźmie na siebie. Nie, jest już za pięć piąta… Nie zdąży.
Arek z kalendarzem w ręku podszedł do drzwi i stanął przed szafą wnękową z przesuwanymi lustrzanymi drzwiami. Za plecami miał gobelin zrobiony przez mamę.
– Cz-cz-cz-cz… Jeszcze raz cze-e-e-e… cze-e-e-ść.
„Jeśli to będzie dziewczyna, nie otworzę” – postanowił.
Wrócił do aneksu kuchennego, wyjął z szuflady kartkę i napisał:
„Bardzo przepraszam, coś mi wypadło. Nie mogłem uprzedzić. Nie możemy się dziś spotkać. Uprzejmie proszę o telefon. I oczywiście pierwsza lekcja gratis”.
Potem wziął następną kartkę i przepisał tekst, zmieniając tylko końcówkę: „Trzy lekcje gratis”.
Cicho otworzył drzwi i przyczepił samoprzylepną żółtą karteczkę. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Był mokry od potu i emocji. Przetarł czoło rękawem koszuli.
Drrrr…
Arek przyłożył obie dłonie do twarzy i zamarł w bezruchu.
Drrrr… Ktoś widocznie nie chciał uwierzyć karteczce.
„Muszę otworzyć. Może to ktoś z sąsiadów, bo przecież nikt nie dzwonił domofonem”.
Kiedy uchylił drzwi, pojawiła się w nich głowa w białej włóczkowej czapce z wielkim zwisającym bąblem, a zaraz potem zimowe futerko w kolorze jasnego turkusu. Były to zapewne sztuczne kozy ufarbowane na ten nietypowy kolor.
Dziewczyna – bo nawet w dwudziestym pierwszym wieku chłopcy nie przychodzą na korepetycje w jasnoturkusowych kozach – rozpięła suwak przy futerku.
– Pan Emil, prawda? – Wyciągnęła rękę. – Dzień dobry. Ja jestem od pani Domańskiej. Iga Górka. Wolę zapłacić z góry, bo potem zapomnę i będzie wstyd. Już raz tak miałam… Gdzie mam usiąść? – Zajrzała do jadalni, gdzie wszystkie ściany zastawione były regałami na książki.
– Bardzo prze…prze…przepraszam, ale mój bra-a-a-t nie mógł i ja… jestem tylko ja…
– Aha. – Iga wyraźnie się zmartwiła. Stanęła bezradnie koło stołu i zaczęła wyłamywać sobie palce. Nie zwróciła natomiast najmniejszej uwagi na jego jąkanie. – Ojej, to źle. I co ja teraz zrobię?
– Emil, mój br…brat, musiał wy-y-y-jść. Tak nie… nie… niespodziewanie… – Arek zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku wiszącego na ścianie kalendarza.
Iga sięgnęła po swoje futerko i w milczeniu zaczęła je wkładać. Jej nastrój zmienił się diametralnie.
– A ty, przepraszam, że tak pytam, dobry jesteś z matmy?
Zobaczyła jego nieśmiałe potakiwanie głową i zrobiła krok w jego stronę.
– Ale ja się ją-ą-ą-kam.
– Pomożesz mi? Mam jutro klasówkę. To ostania z ostatnich szans. Zmieniam szkołę z powodu matmy… jestem noga… nawet dwie nogi. Dwa razy dziennie mam ochotę się zabić z powodu matmy… – ćwierkała rozpromieniona.
Znów zdjęła futerko, zrzuciła z nóg kozaki.
– A-a-a-a co to za dział?
– Równania kwadratowe z parametrem, mówi ci to coś? Tak? To świetnie, bo mi nic nie mówi!
– No do-o-o-brze, tylko ja… a zresztą zapraszam.
Arek początkowo jak każdy zdenerwowany człowiek z trudem formułował to, co chciał powiedzieć. Jednak pomógł dziewczynie. Razem rozwiązali wszystkie zadania przygotowawcze. Potem jeszcze kilka z klasówki ostatniej szansy, którą dziś pisała równoległa klasa. A potem zrobiła się siódma dziesięć.
– Dziękuję ci. A ty nie udzielasz korepetycji? – zdziwiła się całkiem naturalnie Iga.
Arka aż zatkało. Iga zapytała tak, jakby nie słyszała jego makabrycznego jąkania. Ale przecież nie mogła nie słyszeć. Tego nie dało się nie zauważyć.
– Ja? Ja się… ją-ą-ą-kam! – poinformował ją.
– I co z tego? Ale tłumaczysz wspaniale. Wiem, co mówię. Moja mama rujnuje się od lat na edukację takiego tumana jak ja…
– Masz tylko zaległo-o-o-ści…
– Jesteś bardzo uprzejmy. To ile płacę?
Arek znów wpadł w panikę. Zaczęli się wykłócać. On upierał się, że zdecydowanie nie przyjmie pieniędzy, bo żaden z niego nauczyciel. A ona – że zabrała mu tyle czasu, więc musi zapłacić. Stali tak w przedpokoju i pewnie nie doszliby do żadnych wniosków, gdyby Idze nagle nie przyszedł do głowy pomysł.
– A co robisz teraz? Będziesz się uczył? A może masz randkę?
Arek zerknął na nią podejrzliwie. Czy ona z niego drwi? Randka z jąkałą? Wolne żarty. Arek jeszcze raz zerknął, ale Iga nie kpiła. Całkiem zwyczajnie szarpała suwak przy lewym kozaczku, usiłując go zapiąć.
– Nic nie ro-o-o-bię.
– To świetnie. Należą ci się te pieniądze, więc pozwól, że skonsumujemy je wspólnie. Ja zapraszam.
– Mnie?
Arka zatkało. Takie rzeczy się przecież nie zdarzały, a już na pewno nie jemu.
– Pewnie, że ciebie. A co to wielkiego? Uczciwie zarobiłeś, bo wiem, co to znaczy tłumaczyć matmę, więc skoro tak głupio się upierasz, to… zapraszasz mnie na przykład na pizzę i stawiasz mi ją. – Wcisnęła mu w dłoń trzy wymięte banknoty. – Skoro nie chcesz wziąć, to będziesz musiał się ze mną jeszcze pomęczyć.
Iga naciągnęła białą czapkę, otuliła się szalikiem, poprawiła torbę na ramieniu i poczekała, aż Arek się ubierze.
*
Arek bardzo chciał się pochwalić, że tak blisko jego domu jest bar Nad Stawem, do którego na wyborne rybki ściągają smakosze z całej Warszawy. Teraz, zimą, bar był jednak zamknięty. Pozostawała im jedynie restauracja lub pizzeria. Zdecydowali się na pizzerię.
Przeszli pieszo do Modlińskiej. Wybrali stolik przy oknie. Zamówili jedną dużą pizzę – pół z _frutti di mare_, a pół wiejskiej. Jedząc, patrzyli na światła rozpędzonych samochodów.
Rozmawiali. Iga z humorem opowiadała o swoich matematycznych perypetiach, które zmusiły ją aż do zmiany szkoły. Po feriach miała zacząć naukę w liceum społecznym, ale do tego pomysłu mamy była jakoś źle nastawiona.
Arek stał się nagle bardzo rozmowny. Szeroko opowiadał o swojej szkole – Władysławie IV, o tym, jacy tam są matematycy i na kogo mogłaby trafić. Sportretował swoich nauczycieli, sam nie wiedząc, dlaczego przedstawia ich w jak najlepszym świetle.
Iga mieszkała przy Stalowej, do Władysława miałaby więc blisko. Zapaliła się do pomysłu chodzenia do „Władka”. Szkoła, w której w klasach humanistycznych uczą liberalni, tolerancyjni matematycy, najwyraźniej bardzo jej odpowiadała. Arek zauważył, że zmrużyła oczy, jakby mówiąc do siebie: „Co mi tam! Zawsze trzeba próbować. Dlaczego mieliby mnie nie przyjąć?”.
Po ósmej Arek odprowadził Igę do pętli autobusowej. Długo patrzył za odjeżdżającym autobusem. Kiedy znikł mu z oczu, wcisnął ręce do kieszeni i zaczął mamrotać:
– Czy-y-y mo… mo… mogę do ciebie za-a-a czy mo… mogę do ciebie zadz…
„No tak – już w myślach powiedział do siebie – zanim bym to wykrztusił, zrobiłaby się noc. Co powiem, jeśli faktycznie pójdzie do »Władka« i spotkam ją tam? Bo przecież na pewno ją spotkam. Będę musiał powiedzieć jej »cześć« na korytarzu, przy ludziach! Chyba zmienię szkołę. Jak to możliwe, że z tylu liceów ona musi akurat iść do mojego? Niefart. Co ja bredzę?! Co za fart! Takich dziewczyn nie ma u nas w szkole…”.
Przed sobą, na tle zaśnieżonego, nowo ułożonego chodnika, zobaczył Igę. Najpierw całą, w turkusowym futerku i białej czapce, a potem jej twarz. Z bardzo bliska. Była taka wesoła. Taka swojska. Patrzyła na niego i słuchała normalnie, a nie tylko udając, że jąkanie jej nie przeszkadza. Arek schylił się, nabrał śniegu i zaczął ugniatać kulę.
„Jak ja o niej zapomnę?” – zapytał, patrząc w niebo, jakby pytał nie siebie, ale kogoś innego. Rzucił kulę daleko na trawnik. – „Zakochałem się… – olśniło go nagle. – Zakochałem się”. – Rozejrzał się wokół siebie, jakby szukając pomocy. – „I co teraz?”.
Poczuł pustkę w głowie i zrobiło mu się tak gorąco, że nie tylko rozpiął kurtkę, ale pochylił się, wziął garść śniegu i potarł nim policzki.
– Iga – powiedział głośno. – Iga, Iga… Boże, jakie to śliczne imię.
W rozpiętej kurtce i z niemal odmrożonymi policzkami dotarł do osiedla.
Wszedł na klatkę schodową. Jak to w nowym bloku, ktoś jeszcze wiercił, ktoś stukał młotkiem. Hałasy słychać było w całej klatce. Wspiął się na trzecie piętro. Windy w czteropiętrowcu nie było, więc miał czas jako tako ochłonąć. Zanim otworzył swoje drzwi, chwilę oglądał kartony z kafelkami, stojące przed drzwiami sąsiada. Duże kwadraty w zgaszonym pistacjowym kolorze.
– Nawet ładne – mruknął i wszedł do mieszkania.
*
Kuchnia Szybalskich nie znalazłaby uznania u żadnego współczesnego projektanta wnętrz. W niczym nie przypominała nowoczesnej zabudowy kuchennej z idealnie dobranymi dodatkami. Była wesołą zbieraniną najdziwniejszych szafek z różnych epok i różnych domów. Stały w niej dwa stoły: jeden okrągły, drugi kwadratowy. Oba dostał ojciec na urodziny od przyjaciół. Tylko że panie złożyły się na stół okrągły, a panowie na kwadratowy. Oba stoły goście przynieśli jednocześnie – i oba zostały. Z podobnych powodów pod sufitem wisiały dwa odmienne w stylu i gabarytach żyrandole. Na terakocie leżały jeden na drugim cztery dywaniki, które troskliwi znajomi podarowali rodzinie pozbawionej kobiecej ręki. Każda odwiedzająca ten dom osoba przynosiła coś bardzo praktycznego i to coś już zostawało. Słowem – takiej kuchni, gdy się raz ją zobaczyło, nie sposób było zapomnieć.
Ula szczególnie lubiła siadać na wysokim stołku koło lodówki i tam, przy świetle jarzeniówki pomieszanym ze światłem halogenu i zwykłej żarówki, szyła, pisała, jadła i wraz z Emilem snuła marzenia o ich przyszłym życiu.
Gdy wszedł Arek, Ula przyszywała guzik przy koszuli Emila i jednocześnie uczyła się, od czasu do czasu przewracając kartki podręcznika do rachunku różniczkowego i całkowego.
– Cześć, Areczku! – zawołała do niego.
– Cze-e-e-ść, Ula. Emil!
Podszedł do brata i postukał palcem w miejsce, gdzie była nabazgrana notatka.
– Na śmierć zapomniałem! Do licha! I to od Domańskiej… Może nie przyszła?
– Przy-y-y-szła.
– Co za osioł ze mnie! Psiakość! Może zostawiła telefon?
Arek zebrał w sobie wszystkie siły i najpłynniej, jak umiał, powiedział:
– By-y-y-łem z n-nią na pizzy.
Emil popatrzył na młodszego brata, ale nie zdążył już nic powiedzieć, bo zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Arek poszedł otworzyć.
– Cześć, chłopcy! Żyjecie? A, widzę, że i ty jeszcze jesteś…
Do mieszkania najpierw wdarła się ostra woń perfum ciotki, a potem osobiście wkroczyła Ilona Chabros. Obrzuciła siostrzeńców opiekuńczym spojrzeniem, a Ulę starannie ominęła wzrokiem, jakby jej tu wcale nie było.
*
To był piątek.
Hadrian spojrzał na zegarek: dwudziesta dwie. Od kilku dni zacieśniał znajomość z Anitą, którą poznał na Gadu-Gadu. Dzięki internetowi poznał już masę dziewczyn, ale z żadną jakoś nie doszło do spotkania. A teraz Anita. Na początku Hadrian był zachwycony. Potem ona, zachęcona jego serdecznym tonem, wyznała mu bolesną historię swojej nieudanej miłości. Od tego momentu Hadrian był na Gadu-Gadu niewidoczny. Nie miał zamiaru tracić czasu. Nie interesowały go żadne dziewczyny po przejściach, a na pewno nie takie, które miały już jednego chłopaka. Chorobliwie bał się być drugi. Wiedział, że to graniczy z paranoją, ale cóż z tego – miał wstręt. To było silniejsze od niego.
Usłyszał dzwonek do drzwi. Wiedział, że to wuj z Emilem i z Arkiem, bo to była ich pora. Przyjdzie również dziadek, bo w piątki wszyscy tradycyjnie spotykali się u nich, na Aluzyjnej.
Hadrian bez słowa uścisnął Arkowi dłoń i zaraz poszli do komputera.
– Dziś mam dobry dzień, za chwilę cię zmiażdżę – oświadczył Hadrian tonem gangstera.
– Ja mam le-e-e-pszy. Zaczynaj.
Po chwili wpatrzeni w ekran w kompletnym milczeniu usiłowali zabić na ekranie jeden drugiego.
Po półgodzinie odezwał się domofon, a trzy minuty później zadźwięczała pozytywka przy drzwiach.
– Cześć, dziadek! – Hadrian otworzył drzwi i pomógł dziadkowi zdjąć elegancki płaszcz. – Jak poszło z krwią? Bolało?
– Nic nie bolało. – Dziadek wkroczył do jadalni i kolejno ucałował córkę, zięcia i czterech wnuków. – Wystawili mnie. Daj herbaty, dziecko – zwrócił się nie wiadomo do kogo i wszyscy oprócz Alana, który umiał zaledwie siedzieć, ochoczo się poderwali.
Zaraz jednak usiedli, bo wystarczyło podać dziadkowi filiżankę. Dzbanek na stole był pełny.
– Opowiadaj wszystko od początku. Daj mi smoczek, przesuń krzesło, bo dywan się zagiął… No, dlaczego nie mówisz? – Ilona spojrzała na ojca.
– Słuchajcie. Miałem oddać krew, tak? W słusznej sprawie, tak? Dobrze, mogę oddać, czemu nie? Umiem się poświęcać, wszyscy o tym wiedzą. Ale miała być telewizja, mieli to nagrywać. A tak…
– Czyli nie oddałeś, dziadku?
– Pewnie, że nie. Mam na pusto oddawać? Jak już muszę cierpieć, to niech mam z tego jakąś korzyść. Niech przynajmniej będzie migawka w wiadomościach, że nasz klub poselski jest, jak zawsze, na pierwszym froncie działań prospołecznych. A tak, to tylko się przejechałem. Spotkałem co prawda Ukrainka i umówiliśmy się jutro na sfinalizowanie tego mojego udziału w radzie nadzorczej, mówiłem wam. O, przepraszam, to Bączyński…
Dziadek wyłuskał komórkę z kieszeni marynarki i wyszedł na balkon, aby załatwić kolejne, niecierpiące zwłoki sprawy. Kiedy wrócił, Hadrian nawiązał do tematu.
– I co, dziadku? Nikt z posłów nie oddał?
– Niektórzy tam oddawali. Młodzi są, niech oddają. Ciekawe, co zrobią, bo my na jutro media umówiliśmy i oddamy jak trzeba. A oni sami się nabili w butelkę, bo podobno dwa dni z rzędu oddawać krwi nie można.
Dziadek szczerze się roześmiał, a Hadrian, Arek i Emil spojrzeli na siebie z niesmakiem.
Kiedy Adam, ojciec Emila i Arka, zaczął jak zawsze dyskutować z teściem o polityce, ciotka Ilona (ponieważ nie dowierzała niani, że spaceruje z dzieckiem tyle, ile trzeba) wcisnęła Alanka w kombinezon i wystawiła w wózku na balkon.
Dziadek zaraz po kolacji oznajmił, że ma jeszcze dziś spotkanie, i pojechał do centrum. Po godzinie wyszli też Szybalscy.
Jak zawsze, gdy tutaj był, Adam zatrzymał się na galeryjce, z której wchodziło się do mieszkania szwagierki. Oparł się o balustradę i zapatrzył się w rozległe pola, ośnieżone drzewa i wielkie, jakby większe niż za dnia niebo. Z dziewiątego piętra widok był imponujący.
– Tato, tęsknisz za mamą… – odezwał się Emil.
– Tęsknię.
– Zawsze tu tak stajesz… – Emil położył ojcu dłoń na ramieniu. – Co cię gryzie?
– Mnie? Nic. Po prostu lubię tu stać, za każdym razem upewniając się, że dobrze zrobiliśmy, nie dając się Ilonie namówić na dziewiąte piętro.
Objął synów i wszyscy trzej się roześmiali.
Poszli do siebie. Nie mieli daleko – obie rodziny mieszkały na nowym, strzeżonym osiedlu Dąbrówka Wiślana. To był pomysł Ilony, która namówiła, a nawet sterroryzowała swojego szwagra i jego synów, aby zmuszeni do opuszczenia kwaterunku, kupili mieszkanie jak najbliżej niej, bo wtedy prowadzenie drugiego domu, w zastępstwie zmarłej siostry, będzie dla niej łatwiejsze.
*
Hadrian przeczytał SMS-a:
„Hadi, może byś dzisiaj wpadł? Będziemy z Mileną. Michał z Dońką też obiecali wskoczyć, bo przyjeżdża Sylwek. Wymyśl coś i urwij się. Wit”.
Witek i Michał byli najbliższymi kolegami Hadriana. Sylwka poznał pół roku temu na wakacjach w Krzywem. Dońka to dziewczyna Michała… Pewnie, że chciał iść. Kto by nie chciał wyrwać się z domu? Hadrian nie lubił ich nowego mieszkania – wielkiego, ale jakiegoś takiego nieprzytulnego, chłodnego. Nawet drzwi zewnętrzne były jakby z lodu, w kolorze seledynowego szkła. Zimne nie tylko od mrozu. Hadrian stał oparty o balustradę galeryjki przed drzwiami mieszkania i sam nie wiedział, na co czeka.
Okna kuchni i pokoju Hadriana wychodziły właśnie na galeryjkę. Obok doniczek coś się poruszyło. Hadrian zdrętwiał. Tam trzymał swój notatnik.
Nie było w nim nic specjalnego – po prostu imiona i nazwiska dziewczyn, które z takich lub innych powodów eliminował ze swojego życia. Zafascynowany tytułowym bohaterem opery _Don Giovanni_ Mozarta, imiona wszystkich, nawet tych poznanych przelotnie, zapisywał w notesie i co jakiś czas czytał. Niestety, zawsze jeszcze bardziej warzyło mu to humor.
„Jeśli to matka… – pomyślał – jeśli ona znalazła zeszyt, nie będzie dobrze. Zaraz mnie poczęstuje mową na temat odpowiedzialności…”.
Aż prychnął, bo perory matki w zderzeniu z tym, że po raz drugi zdecydowała się na dziecko bez ojca, okropnie Hadriana denerwowały.
Już chciał rzucić się do drzwi, już położył dłoń na lodowatej klamce, gdy przyszło mu do głowy coś innego. Odsunął się, dając matce czas, żeby spokojnie sobie poczytała. W myślach razem z nią przebiegał kolejne strony i wyobrażał sobie, jak ona musi się wściekać, czytając tę litanię imion. Uśmiechnął się pod nosem. Zrobiło mu się nagle ciepło i miło, jakby niespodziewanie przyszło lato. Po kilku minutach wszedł.
Ilona była w pokoju Alana. Na tle jasnoniebieskiej pościeli dziecka szybko migały jej ciemnofioletowe paznokcie. Nawet nie odwróciła się do Hadriana, tylko krzyknęła:
– To ty?! Dobrze, że jesteś, bo ja zaraz wychodzę.
– Ja też, mamo.
– Chyba wiesz, że teraz musisz zdobyć się na szczególną ofiarność.
– Ofiarność… – Hadrian skrzywił się na to słowo. – Czy chcesz wysłać mnie na wojnę?
– Nie lubię tego tonu. – Oczy matki zwęziły się w malutkie szparki i Hadrian od razu zrozumiał, że ma ona coś na sumieniu. Wiedział co. – Oboje musimy… Zresztą Hadrian… ja na twoje wychowanie i przygotowanie do sukcesu poświęciłam całe swoje życie. Jesteś niewdzięczny! Zwykły egoista z ciebie!
– Mamo!
– Co „mamo”?! Nawet z bratem nie chcesz posiedzieć. Tylko ci dziewczyny w głowie!
Hadrian, zamiast zapytać, skąd matka to wie, zrobił minę pokrzywdzonego dziecka.
– Dziewczyny? Mnie w ogóle nie interesują dziewczyny! Jak mogłaś tak o mnie pomyśleć?! Na dziewczyny mam jeszcze czas – zakończył z mocą.
Ilona z wściekłością spojrzała na syna, a Hadrian pierwszy raz w życiu poczuł, co to znaczy satysfakcja. Nic nie powiedział o pamiętniku. Znał jej napady złości i wiedział, że wystarczy jej dać się wykrzyczeć. Taki sam był dziadek – najważniejsze to mu nie przerywać. Powrzeszczy, powrzeszczy i się uspokaja, ale jak ktoś mu przerwie, to od razu wybucha kłótnia.
Hadrian stał spokojnie i patrzył na matkę, ale nie słyszał ani słowa z tego, co mówiła. Myślał o Renacie Krukowskiej, którą dziś poznał. Była bardzo niska, ale z takim zachwytem się w niego wpatrywała, że nawet na przyzwyczajonym do tego Hadrianie zrobiło to spore wrażenie.
„Trudno. Zostanę i może do niej napiszę” – pomyślał.
Wysłał Witkowi wiadomość, że nic z tego – musi zostać z bratem. Potem natychmiast wyłączył komórkę, bo wiedział, że za chwilę przyjaciele zasypią go pretensjami, prośbami i propozycjami, jak poradzić sobie z matką. A tylko on wiedział, że z nią nie można sobie poradzić. Przynajmniej na razie.
*
Wieczorem, kiedy wykąpany i zadowolony Alan zasnął, zaciskając piąstkę na swojej grzechotce w kształcie krowy, Hadrian narzucił kurtkę i wyszedł na chwilę na galeryjkę. Zapatrzył się w rozświetlone osiedle, w pokryty śniegiem wielopoziomowy parking i w wielkie, gołe drzewa zamykające Dąbrówkę od strony Wisły. Mimo późnej pory na placu zabaw, który Hadrian widział stąd jak niewielką plamkę, było kilka matek z maluszkami.
Hadrian pożałował, że sam nie wpadł na pomysł wieczornego spaceru z bratem, ale teraz było już za późno.
Patrząc na granatowe niebo i zachodzące słońce, układał sobie w głowie, co wpisze do zeszytu, który odkryła matka. Okazja sama wpadła mu w ręce – matka czyta jego notatki! To wspaniale! Miał zamiar to wykorzystać.
W domu wyjął notes i uśmiechnął się pod nosem. Zaczął przerzucać kolejne kartki z imionami, telefonami i notatkami o dziewczynach. Wyobrażał sobie, jak matka musiała się wściekać.
W końcu pod całą tą listą napisał:
_Kochana mamusiu!_
_Jak widzę, czytasz nawet moje notatniki. Nie spodziewałem się, że upadniesz tak nisko. Pozdrawiam, Hadrian._
Z zadowoleniem wsunął notes za doniczki. Nastawił cicho włoski, ale po chwili założył na uszy słuchawki i zaczął słuchać radia.
Nagle go olśniło.
Sięgnął po notes i na ponad pięciu stronach wypisał wszystkie żale do matki – wszystkie pretensje, każdą przykrość, którą zdołał sobie przypomnieć. Na końcu złożył zamaszysty podpis.
Ponownie schował zeszyt za doniczki. Otworzył okno na oścież i przez piżamę poczuł ukłucie zimna. Nie przeszkadzało mu to – w tej chwili żadne przeziębienie nie miało do niego dostępu. Matce będzie przez niego przykro – był z tego powodu szczęśliwy.
*
– A ty co taki zadowolony? – Alicja Kłoda, koleżanka z klasy, podejrzliwie przyglądała się Hadrianowi. – Matka jest chora, że tak się cieszysz?
– Niestety, zdrowa.
Hadrian rozejrzał się i opowiedział, jakiego figla jej spłatał. Ala jednak się nie roześmiała.
– Bez sensu zrobiłeś, Hadrian. To jednorazowa satysfakcja. Oczywiście, szlag ją trafi i będzie jej głupio, ale tylko raz. Pomyśl… – Ala wzięła kolegę pod rękę i zaczęli przechadzać się po korytarzu, cicho rozmawiając. – To można genialnie wykorzystać. Masz kontrolę nad tym, co ona o tobie wie. Czyta i tworzy sobie taki obraz ciebie, jaki ty chcesz. Rozumiesz?
– Chyba tak… – Hadrian widział, jak Ali zaczęły błyszczeć oczy, a na policzkach pojawiły się wypieki. Wyglądała na niesłychanie podnieconą swoim pomysłem. – Ale już za późno. Po moim wyjściu matka na pewno wszystko przeczytała i już wie, że ja wiem, że ona czyta.
– Szkoda, że do mnie wczoraj nie zadzwoniłeś…
Z Hadrianem dotychczas się nie przyjaźnili. Wręcz przeciwnie. W ostatnie wakacje przez miesiąc byli razem na Mazurach, na działce u Witka, i niemal ciągle dochodziło między nimi do konfliktów. Jednak od jakiegoś czasu rozumieli się dość dobrze.
– Gdybyś miał jakieś problemy, to zawsze mi mów. – Ala przyjaźnie poklepała Hadriana po ramieniu. – Szkoda, że przepadło, ale na tym świat się nie kończy. Wymyślimy coś innego.
Ala przeczesała sobie włosy palcami, potem poprawiła dżinsy i rozpinaną sukienkę. Tak lubiła się ubierać – latem pod minisukienki wkładała mikroskopijne spodenki, a teraz, zimą – dżinsy i na wierzch sukienkę. Wiedziała, że dobrze wygląda – dostrzegała to w oczach chłopców na korytarzu.
*
Hadrian lubił Arka. Lubił też Emila – wybitnego studenta matematyki. Ale najbardziej lubił Adama. Wuj w niczym nie przypominał bowiem jego matki. Gdy Hadrian był młodszy, wiele razy pragnął, żeby cudowna moc przeniosła go do rodziny cioci Bożenki. Nawet teraz, gdy ciocia nie żyła, i tak wolałby tam mieszkać. Miałby swój kąt, gdzie nikt by nie myszkował i gdzie mógłby wszystko urządzić po swojemu, niekoniecznie tak, by pasowało do reszty mieszkania. Niestety, jedyne co mu pozostawało, to jak najczęściej odwiedzać Szybalskich.
Wujek siedział obłożony słownikami, z nosem w ekranie komputera. Na widok Hadriana machnął ręką, żeby ten dał mu kilka minut. Hadrian sięgnął po album ze zdjęciami. Ciocia Bożena podrzuca go wysoko nad głową. Jego matka chrzestna i on.
„Kiedy to było?” – pomyślał, a potem po raz nie wiadomo który zaczął odwracać strony.
W rodzinnym albumie Szybalskich było kilka dziwnych, wyglądających jak mozaika zdjęć. Widać było wyraźnie, że ktoś te zdjęcia podarł, a potem ktoś z powrotem złożył je i starannie wkleił do albumu. Na wszystkich była ciocia Bożena.
– Nie wiem, jak ona mogła uważać, że źle tu wyszła. – Adam postukał palcami w posklejane zdjęcie żony.
– To fajne, wujku. Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było.
– Tyle razy to słyszałeś… – Pokręcił głową, ale zaczął: – Gdy przynosiliśmy odbitki, Bożenka pierwsza je przeglądała i nie podobała się sobie, więc darła je na kawałki, a ja z chłopakami zbieraliśmy wszystkie fragmenty i po cichu wklejaliśmy do albumu. A potem była zaskoczona. Udawała, że chce nam wyrwać album. Ganiała chłopców, ale tak, żeby ich nie złapać. Wesoło nam było… O, tu wyszła przepięknie.
– Tak. – Hadrian nachylił się nad zdjęciem cioci Bożeny. – Fajny ten wasz album, trochę jak z tego filmu _Amelia_. Gdybym ja wkleił jakieś zdjęcie, które moja matka odrzuciła… – zaczął, ale wuj mu przerwał.
– Daj spokój. Nie zadręczaj się. Co nowego u ciebie? Kręcisz? Nagrywasz? Jakieś dziewczyny? Opowiadaj.
*
Wracając do domu, Hadrian po raz kolejny żałował, że wuj Adam nie jest jego ojcem. Wyobrażał sobie, że Ilona jest tylko jego ciotką, nie matką. Gdyby była jego ciotką, lubiłby ją. Wtedy by mu nie przeszkadzała.
„Przecież nie wymagam, żeby matka była taka jak wuj Adam. Nie musi przechowywać gazet z dnia mojego urodzenia, ale mogłaby po prostu się nie czepiać. Żebym tak wyglądał trochę gorzej, na przykład jak Bogdan, kumpel Arka… – pomyślał nie wiadomo który raz w życiu. – Dlaczego nie mogę być przynajmniej niefotogeniczny? Dlaczego?”.
Na dole w markecie kupił sobie paczkę chipsów, które od razu zjadł, a zaraz potem wyżuł gumę miętową, żeby matka nie poczuła zapachu chipsów. Jednak w domu nikogo nie było.
Spokojnie umył ręce. Otworzył lodówkę. Trzy pasztety sojowe na dni, kiedy Ilona usiłowała być wegetarianką. Małże w zalewie octowej, paluszki krabowe i konfitury z borówek, które rosną w Finlandii. Grzyby mun, dziki ryż w potrawce. Na górnej półce były mocno już wyschnięte sajgonki – pozostałość po ostatnim fryzjer party, które organizowała mama. W zamrażalniku pięć pudełek pizzy. Hadrian wybrał jedno, włożył pizzę do mikrofalówki i poszedł do pokoju zobaczyć, jak tam jego notes.
Jeśli matka już czytała, to sprytnie wsadziła go na miejsce.
Hadrian wyjął zeszyt i zobaczył wystający z niego swój jasny włos.
„A jeśli nie czytała?”.
*
Matka z Alanem wrócili około dziewiątej wieczorem.
– Jak dzień? Muszę chyba wziąć nową nianię, bo nie dam rady tak dłużej. Jadłeś? Jeszcze jedno… – Wyjęła swój skórzany notes. – Zapisz sobie, że zdjęcia próbne do tego spotu koncertowego są w sobotę, nie w piątek… Mają jakieś przesunięcie w studiu. Co tak patrzysz?
– Nic. Dobrze, będę pamiętał.
Hadrian wziął brata na ręce i szybko wycofał się do siebie. Czekał na reakcję matki po tym, co jej napisał, ale żadnej reakcji nie było.
„Nie, nie czytała”. – Hadrian nabrał pewności, gdy wsadziła sobie nogę w specjalny stojak do malowania paznokci i zaczęła podśpiewywać. – „Gdyby czytała, byłaby wściekła”.
Alan wykąpany i nakarmiony zasnął natychmiast, jakby wiedząc, że nikt teraz i tak nim się nie zajmie.
Hadrian zarzucił kurtkę i swoim zwyczajem wymknął się na galeryjkę. Tym razem jednak zszedł na ósme piętro i dopiero stamtąd zadzwonił do Ali, by opowiedzieć jej wszystko ze szczegółami.
Po rozmowie wrócił do domu i za radą koleżanki wyrwał wszystkie strony z pretensjami do matki. Zaczął pisać w całkiem innym tonie:
_Jest strasznie dużo rzeczy, których nienawidzę. Jest też kilka osób. To najczęściej moi koledzy. Ci, którzy palą papierosy i piją alkohol. Pogardzam nimi, bo zapewne do niczego w życiu nie dojdą. Ja brzydzę się alkoholem. Umiem się kontrolować i do żadnych używek nikt mnie nigdy nie namówi._
_Moja mama mi imponuje. Jest dla mnie najwyższym autorytetem. Umie znakomicie godzić pracę zawodową (zajmuje niezwykle odpowiedzialne stanowisko) z obowiązkami rodzinnymi. Uważam, że poświęca mi za dużo czasu, bo powinna też czasem pomyśleć o sobie. A prowadzi nie tylko nasz dom, ale też drugi – pomaga wujkowi, któremu zmarła żona, moja ciocia, a siostra mojej mamy._
Hadrian spojrzał w okno, szukając natchnienia.
Sięgnął po książkę _Zrozumieć nastolatka_, którą trzymał obłożoną w gazetę, na dnie szuflady przy komputerze. Przekartkował kilka stron, szukając jakiegoś dobrego tematu, i natrafił na rozdział dotyczący narodzin młodszego rodzeństwa. Chwilę czytał, potem zaczął pisać dalej w tym samym stylu:
_Wiem, że jest strasznie dużo wydatków, bo urodził mi się niezwykle uzdolniony braciszek, którego bardzo kocham, ale czuję, że zaczynam go nienawidzić. Głównie nienawidzę go za to, że przez niego nie mogę pojechać do mojej babci, do Szwecji. Moja mama nie popiera tego wyjazdu, bo dziadek nie może się pogodzić z tym, że babcia wyemigrowała do Szwecji i wyszła za hotelarza. Ale moja mama, która wychowywała mnie samotnie, na pewno widzi, że jeśli nie pojadę do Szwecji, to przeleję nienawiść na Alanka, który jest przeszkodą w realizacji moich marzeń. A już najlepiej byłoby, gdyby Arek też ze mną pojechał. On nie ma matki. Moja mama zastępuje mu mamę i też powinien pojechać._
Hadrian przeczytał ostatni akapit, by się upewnić, czy nie jest zbyt nachalny, ale uznał, że jeśli zacznie robić tylko subtelne aluzje, to matka może nie zareagować zgodnie z jego oczekiwaniami. Potem zapisał jeszcze dwie strony wspomnieniami i refleksjami z ostatniej sesji zdjęciowej, na którą bardzo liczyła jego mama, a o której on zapomniał. Ale był już na tak wielu sesjach, że bez trudu opisał wszystko bardzo szczegółowo i liczył, że brak odzewu mama zinterpretuje jako brak angażu dla syna.
Jeszcze raz wziął do ręki _Zrozumieć nastolatka_ i zobaczył, że ponad połowa książki dotyczy spraw związanych z płcią przeciwną i miłością.
„Powinienem bardziej interesować się dziewczynami” – pomyślał i zerknął na kilka ostatnich stron swojego pamiętnika.
O dziewczynach nie było tam ani słowa. Uznał, że to błąd.
_Spotkałem dziś Izę Malesę z podstawówki. Pięknie ukształtowana._
Wykreślił ostatnie sformułowanie. Wolał, żeby mama nie domyślała się, że zauważa kształty koleżanek.
_To bardzo inteligentna dziewczyna. Od razu zauważyłem, że jest niezwykle oczytana. Jest też ładna. Może nie jakoś specjalnie, bo ma pewną asymetrię w twarzy, ale…_
Hadrian pisał i pisał, aż poczuł, że boli go ręka. Zamknął pamiętnik, zawinął w gazetę i wsunął za doniczki stojące na wysokim parapecie okna wychodzącego na galeryjkę.
Czuł się tak podekscytowany, że chciał koniecznie komuś to opowiedzieć. Tylko komu? Witek i Michał odpadali – od razu zaczęliby go przekonywać, żeby tego zaprzestał. Arek? – Arek byłby dobry, ale teraz do niego dzwonić… Trochę późno. Hadrian bezradnie rozejrzał się dookoła.
„Komputer!” – doznał olśnienia.
Włączył komputer, uruchomił edytor tekstu i założył plik pod nazwą: „Historia-powtórzenie”. Zaczął pisać prawdziwy pamiętnik.
Hadrian bił w klawisze, nie zważając na literówki i czerwone podkreślenia. Pisał i pisał. Gdy poczuł, że pieką go oczy, zapisał plik. Wiedział, że matka ma zwyczaj grzebać czasami w jego komputerze i przeglądać pliki. Postanowił założyć hasło na plik. Chwilę zastanawiał się, co wybrać. W końcu wpisał pierwszy wyraz, jaki przyszedł mu do głowy: „drugi”.
„To bardzo dobre hasło” – pochwalił się w myślach.
*
Noc minęła spokojnie. Jeśli Alan płakał, to Hadrian tego nie słyszał. Obudził go budzik w komórce. Wolał go od tradycyjnego – był cichszy. Zanim wyszedł ze swojego pokoju, sprawdził pocztę. Odpowiedział Witkowi, że owszem, dziś do niego wpadnie i że też nie dał rady z tym trzecim zadaniem z chemii.
– Be, be, be. – Ilona pochylona nad Alanem pokazywała mu wielkie drukowane „B”, które sama wykaligrafowała na kartce formatu A4. – To spółgłoska… Hadrian, zmień koszulę, bo nie pasuje do swetra. Be, be, beczka – powiedziała do niemowlaka, który z radością żuł stopę, śliniąc śpioszki. – Pamiętaj, nie jedz nic słodkiego. Zjedz dwie łyżeczki sezamu, są w tym hermetycznym pojemniku koło suszonych wodorostów, bo włosy ci się za mało błyszczą. Jutro casting… Alanku, patrz: Be, be…
Hadrian nic nie powiedział, tylko pokiwał głową.
– Teraz wszystko powtórzymy: A, be, ce, de. Pokaż mamusi de. No, Alanku, pokaż de… Hadrian, rusz się! Telefon! Do mnie? Chwileczkę.
Ilona odłożyła plansze z literami i nad głową synka włączyła rozmówki angielskie. Nigdy nie zaniedbywała poranków. Zaraz po obudzeniu umysł dziecka jest najbardziej chłonny. Teraz Alan miał chłonąć angielski.
– Hadrian… – szepnęła jeszcze i pokazała, żeby się nie garbił.
Hadrian odruchowo się wyprostował.
Na galeryjce minął panią Marię, obecną nianię Alana. Zbiegł z dziewiątego piętra i poszedł pod dom Arka. Jechali razem. Arek na Pragę, a Hadrian do centrum. Też chciał iść do „Władka”, ale Ilona kończyła śródmiejskie liceum i to zamknęło dyskusję.
Chłopcy wsiedli do autobusu i stanęli na samym końcu. Arek opowiadał o ostatnich wyczynach jego nietuzinkowego matematyka nazywanego Całkiem. Chciał nawet powiedzieć kuzynowi o Idze Górce, ale nie zdobył się na odwagę. Chciał się przyznać, że już trzy razy przeszedł całą Stalową, bo ona tam mieszka. Dwa razy już prawie wchodził do sekretariatu pytać, czy do ich szkoły dojdzie nowa uczennica, ale oczywiście nie odważył się tego zrobić. Z długopisem, którym pisała Iga podczas ich spotkania, nie rozstawał się nigdy. Wyjmował go kilka razy dziennie i z rozmarzeniem oglądał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
– Na śmierć zapomniałem, psiakość! Która godzina? Dawaj portfel! Weź to ode mnie! – Emil wyciągnął do brata talerz z resztką drugiego dania i zakładając kurtkę, śmiesznie skakał na jednej nodze, bo usiłował jednocześnie wbić stopy w mokasyny. – Lecę.
– Le-e-e-ć. – Machnął mu Arek. – Le-e-e-ć.
Odstawił talerz, domknął drzwi i rozejrzał się po mieszkaniu. Coś kazało mu spojrzeć w stojący na biurku brata kalendarz.
„Czwartek, 2 stycznia, Izydora i Makarego”.
To nie było ciekawe. Ani to, że na środku strony grubym różowym mazakiem brat napisał:
„Ula, 16.45, kino!”.
Idą z Ulą do kina. To też nie było nic nadzwyczajnego. Bardziej niepokojący był dopisek na dole strony:
„Matma, liceum, 17:00. Pierwszy raz”. I jeszcze niechlujnie nabazgrane: „Od Domańskiej”.
Arek wziął kalendarz do ręki i zaczął dokładniej studiować napis. Właściwie przy bliższych oględzinach można byłoby uznać, że dotyczy piątku. Tyle tylko że Emil nigdy nie umawiał korepetycji w piątki. W piątki zajmował się dbaniem o tężyznę fizyczną.
– O ku-u-u-rczę – jęknął Arek i już z lekką paniką spojrzał na zegarek.
Była za dziesięć piąta.
„Przecież nie muszę tego brać na siebie. Nie muszę. To jego sprawy. Zapomniał – nie zarobi. Jego problem. Może ojciec zaraz wróci i jakoś to będzie…”.
Wiedział jednak, że nie będzie. Ojciec, odkąd został sam z synami, szukał pracy, gdzie mógł. A że, niestety, był dobry, ciągle ją znajdował. Na ojca nie było co w tej sprawie liczyć.
„Nic mnie to nie obchodzi, nic mnie to…”.
Mógłby sobie jeszcze kilka lat tak powtarzać. I tak z góry wiedział, że nie wyjdzie z domu. Głupio tak… Ktoś przyjedzie, nie wiadomo, może mieszka gdzieś daleko, musi się tłuc szmat drogi, a tu drzwi zamknięte. Trzeba zostać. To była jedna strona medalu. Druga była taka: trzeba będzie temu komuś otworzyć drzwi i coś powiedzieć. A jeśli to będzie dziewczyna? Przecież to może być dziewczyna! Prawdopodobieństwo równe jedna druga. Jeśli to będzie dziewczyna, to wtedy na pewno się już nie odezwie. Co robić? Może biec po Hadriana? Niech on to weźmie na siebie. Nie, jest już za pięć piąta… Nie zdąży.
Arek z kalendarzem w ręku podszedł do drzwi i stanął przed szafą wnękową z przesuwanymi lustrzanymi drzwiami. Za plecami miał gobelin zrobiony przez mamę.
– Cz-cz-cz-cz… Jeszcze raz cze-e-e-e… cze-e-e-ść.
„Jeśli to będzie dziewczyna, nie otworzę” – postanowił.
Wrócił do aneksu kuchennego, wyjął z szuflady kartkę i napisał:
„Bardzo przepraszam, coś mi wypadło. Nie mogłem uprzedzić. Nie możemy się dziś spotkać. Uprzejmie proszę o telefon. I oczywiście pierwsza lekcja gratis”.
Potem wziął następną kartkę i przepisał tekst, zmieniając tylko końcówkę: „Trzy lekcje gratis”.
Cicho otworzył drzwi i przyczepił samoprzylepną żółtą karteczkę. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Był mokry od potu i emocji. Przetarł czoło rękawem koszuli.
Drrrr…
Arek przyłożył obie dłonie do twarzy i zamarł w bezruchu.
Drrrr… Ktoś widocznie nie chciał uwierzyć karteczce.
„Muszę otworzyć. Może to ktoś z sąsiadów, bo przecież nikt nie dzwonił domofonem”.
Kiedy uchylił drzwi, pojawiła się w nich głowa w białej włóczkowej czapce z wielkim zwisającym bąblem, a zaraz potem zimowe futerko w kolorze jasnego turkusu. Były to zapewne sztuczne kozy ufarbowane na ten nietypowy kolor.
Dziewczyna – bo nawet w dwudziestym pierwszym wieku chłopcy nie przychodzą na korepetycje w jasnoturkusowych kozach – rozpięła suwak przy futerku.
– Pan Emil, prawda? – Wyciągnęła rękę. – Dzień dobry. Ja jestem od pani Domańskiej. Iga Górka. Wolę zapłacić z góry, bo potem zapomnę i będzie wstyd. Już raz tak miałam… Gdzie mam usiąść? – Zajrzała do jadalni, gdzie wszystkie ściany zastawione były regałami na książki.
– Bardzo prze…prze…przepraszam, ale mój bra-a-a-t nie mógł i ja… jestem tylko ja…
– Aha. – Iga wyraźnie się zmartwiła. Stanęła bezradnie koło stołu i zaczęła wyłamywać sobie palce. Nie zwróciła natomiast najmniejszej uwagi na jego jąkanie. – Ojej, to źle. I co ja teraz zrobię?
– Emil, mój br…brat, musiał wy-y-y-jść. Tak nie… nie… niespodziewanie… – Arek zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku wiszącego na ścianie kalendarza.
Iga sięgnęła po swoje futerko i w milczeniu zaczęła je wkładać. Jej nastrój zmienił się diametralnie.
– A ty, przepraszam, że tak pytam, dobry jesteś z matmy?
Zobaczyła jego nieśmiałe potakiwanie głową i zrobiła krok w jego stronę.
– Ale ja się ją-ą-ą-kam.
– Pomożesz mi? Mam jutro klasówkę. To ostania z ostatnich szans. Zmieniam szkołę z powodu matmy… jestem noga… nawet dwie nogi. Dwa razy dziennie mam ochotę się zabić z powodu matmy… – ćwierkała rozpromieniona.
Znów zdjęła futerko, zrzuciła z nóg kozaki.
– A-a-a-a co to za dział?
– Równania kwadratowe z parametrem, mówi ci to coś? Tak? To świetnie, bo mi nic nie mówi!
– No do-o-o-brze, tylko ja… a zresztą zapraszam.
Arek początkowo jak każdy zdenerwowany człowiek z trudem formułował to, co chciał powiedzieć. Jednak pomógł dziewczynie. Razem rozwiązali wszystkie zadania przygotowawcze. Potem jeszcze kilka z klasówki ostatniej szansy, którą dziś pisała równoległa klasa. A potem zrobiła się siódma dziesięć.
– Dziękuję ci. A ty nie udzielasz korepetycji? – zdziwiła się całkiem naturalnie Iga.
Arka aż zatkało. Iga zapytała tak, jakby nie słyszała jego makabrycznego jąkania. Ale przecież nie mogła nie słyszeć. Tego nie dało się nie zauważyć.
– Ja? Ja się… ją-ą-ą-kam! – poinformował ją.
– I co z tego? Ale tłumaczysz wspaniale. Wiem, co mówię. Moja mama rujnuje się od lat na edukację takiego tumana jak ja…
– Masz tylko zaległo-o-o-ści…
– Jesteś bardzo uprzejmy. To ile płacę?
Arek znów wpadł w panikę. Zaczęli się wykłócać. On upierał się, że zdecydowanie nie przyjmie pieniędzy, bo żaden z niego nauczyciel. A ona – że zabrała mu tyle czasu, więc musi zapłacić. Stali tak w przedpokoju i pewnie nie doszliby do żadnych wniosków, gdyby Idze nagle nie przyszedł do głowy pomysł.
– A co robisz teraz? Będziesz się uczył? A może masz randkę?
Arek zerknął na nią podejrzliwie. Czy ona z niego drwi? Randka z jąkałą? Wolne żarty. Arek jeszcze raz zerknął, ale Iga nie kpiła. Całkiem zwyczajnie szarpała suwak przy lewym kozaczku, usiłując go zapiąć.
– Nic nie ro-o-o-bię.
– To świetnie. Należą ci się te pieniądze, więc pozwól, że skonsumujemy je wspólnie. Ja zapraszam.
– Mnie?
Arka zatkało. Takie rzeczy się przecież nie zdarzały, a już na pewno nie jemu.
– Pewnie, że ciebie. A co to wielkiego? Uczciwie zarobiłeś, bo wiem, co to znaczy tłumaczyć matmę, więc skoro tak głupio się upierasz, to… zapraszasz mnie na przykład na pizzę i stawiasz mi ją. – Wcisnęła mu w dłoń trzy wymięte banknoty. – Skoro nie chcesz wziąć, to będziesz musiał się ze mną jeszcze pomęczyć.
Iga naciągnęła białą czapkę, otuliła się szalikiem, poprawiła torbę na ramieniu i poczekała, aż Arek się ubierze.
*
Arek bardzo chciał się pochwalić, że tak blisko jego domu jest bar Nad Stawem, do którego na wyborne rybki ściągają smakosze z całej Warszawy. Teraz, zimą, bar był jednak zamknięty. Pozostawała im jedynie restauracja lub pizzeria. Zdecydowali się na pizzerię.
Przeszli pieszo do Modlińskiej. Wybrali stolik przy oknie. Zamówili jedną dużą pizzę – pół z _frutti di mare_, a pół wiejskiej. Jedząc, patrzyli na światła rozpędzonych samochodów.
Rozmawiali. Iga z humorem opowiadała o swoich matematycznych perypetiach, które zmusiły ją aż do zmiany szkoły. Po feriach miała zacząć naukę w liceum społecznym, ale do tego pomysłu mamy była jakoś źle nastawiona.
Arek stał się nagle bardzo rozmowny. Szeroko opowiadał o swojej szkole – Władysławie IV, o tym, jacy tam są matematycy i na kogo mogłaby trafić. Sportretował swoich nauczycieli, sam nie wiedząc, dlaczego przedstawia ich w jak najlepszym świetle.
Iga mieszkała przy Stalowej, do Władysława miałaby więc blisko. Zapaliła się do pomysłu chodzenia do „Władka”. Szkoła, w której w klasach humanistycznych uczą liberalni, tolerancyjni matematycy, najwyraźniej bardzo jej odpowiadała. Arek zauważył, że zmrużyła oczy, jakby mówiąc do siebie: „Co mi tam! Zawsze trzeba próbować. Dlaczego mieliby mnie nie przyjąć?”.
Po ósmej Arek odprowadził Igę do pętli autobusowej. Długo patrzył za odjeżdżającym autobusem. Kiedy znikł mu z oczu, wcisnął ręce do kieszeni i zaczął mamrotać:
– Czy-y-y mo… mo… mogę do ciebie za-a-a czy mo… mogę do ciebie zadz…
„No tak – już w myślach powiedział do siebie – zanim bym to wykrztusił, zrobiłaby się noc. Co powiem, jeśli faktycznie pójdzie do »Władka« i spotkam ją tam? Bo przecież na pewno ją spotkam. Będę musiał powiedzieć jej »cześć« na korytarzu, przy ludziach! Chyba zmienię szkołę. Jak to możliwe, że z tylu liceów ona musi akurat iść do mojego? Niefart. Co ja bredzę?! Co za fart! Takich dziewczyn nie ma u nas w szkole…”.
Przed sobą, na tle zaśnieżonego, nowo ułożonego chodnika, zobaczył Igę. Najpierw całą, w turkusowym futerku i białej czapce, a potem jej twarz. Z bardzo bliska. Była taka wesoła. Taka swojska. Patrzyła na niego i słuchała normalnie, a nie tylko udając, że jąkanie jej nie przeszkadza. Arek schylił się, nabrał śniegu i zaczął ugniatać kulę.
„Jak ja o niej zapomnę?” – zapytał, patrząc w niebo, jakby pytał nie siebie, ale kogoś innego. Rzucił kulę daleko na trawnik. – „Zakochałem się… – olśniło go nagle. – Zakochałem się”. – Rozejrzał się wokół siebie, jakby szukając pomocy. – „I co teraz?”.
Poczuł pustkę w głowie i zrobiło mu się tak gorąco, że nie tylko rozpiął kurtkę, ale pochylił się, wziął garść śniegu i potarł nim policzki.
– Iga – powiedział głośno. – Iga, Iga… Boże, jakie to śliczne imię.
W rozpiętej kurtce i z niemal odmrożonymi policzkami dotarł do osiedla.
Wszedł na klatkę schodową. Jak to w nowym bloku, ktoś jeszcze wiercił, ktoś stukał młotkiem. Hałasy słychać było w całej klatce. Wspiął się na trzecie piętro. Windy w czteropiętrowcu nie było, więc miał czas jako tako ochłonąć. Zanim otworzył swoje drzwi, chwilę oglądał kartony z kafelkami, stojące przed drzwiami sąsiada. Duże kwadraty w zgaszonym pistacjowym kolorze.
– Nawet ładne – mruknął i wszedł do mieszkania.
*
Kuchnia Szybalskich nie znalazłaby uznania u żadnego współczesnego projektanta wnętrz. W niczym nie przypominała nowoczesnej zabudowy kuchennej z idealnie dobranymi dodatkami. Była wesołą zbieraniną najdziwniejszych szafek z różnych epok i różnych domów. Stały w niej dwa stoły: jeden okrągły, drugi kwadratowy. Oba dostał ojciec na urodziny od przyjaciół. Tylko że panie złożyły się na stół okrągły, a panowie na kwadratowy. Oba stoły goście przynieśli jednocześnie – i oba zostały. Z podobnych powodów pod sufitem wisiały dwa odmienne w stylu i gabarytach żyrandole. Na terakocie leżały jeden na drugim cztery dywaniki, które troskliwi znajomi podarowali rodzinie pozbawionej kobiecej ręki. Każda odwiedzająca ten dom osoba przynosiła coś bardzo praktycznego i to coś już zostawało. Słowem – takiej kuchni, gdy się raz ją zobaczyło, nie sposób było zapomnieć.
Ula szczególnie lubiła siadać na wysokim stołku koło lodówki i tam, przy świetle jarzeniówki pomieszanym ze światłem halogenu i zwykłej żarówki, szyła, pisała, jadła i wraz z Emilem snuła marzenia o ich przyszłym życiu.
Gdy wszedł Arek, Ula przyszywała guzik przy koszuli Emila i jednocześnie uczyła się, od czasu do czasu przewracając kartki podręcznika do rachunku różniczkowego i całkowego.
– Cześć, Areczku! – zawołała do niego.
– Cze-e-e-ść, Ula. Emil!
Podszedł do brata i postukał palcem w miejsce, gdzie była nabazgrana notatka.
– Na śmierć zapomniałem! Do licha! I to od Domańskiej… Może nie przyszła?
– Przy-y-y-szła.
– Co za osioł ze mnie! Psiakość! Może zostawiła telefon?
Arek zebrał w sobie wszystkie siły i najpłynniej, jak umiał, powiedział:
– By-y-y-łem z n-nią na pizzy.
Emil popatrzył na młodszego brata, ale nie zdążył już nic powiedzieć, bo zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Arek poszedł otworzyć.
– Cześć, chłopcy! Żyjecie? A, widzę, że i ty jeszcze jesteś…
Do mieszkania najpierw wdarła się ostra woń perfum ciotki, a potem osobiście wkroczyła Ilona Chabros. Obrzuciła siostrzeńców opiekuńczym spojrzeniem, a Ulę starannie ominęła wzrokiem, jakby jej tu wcale nie było.
*
To był piątek.
Hadrian spojrzał na zegarek: dwudziesta dwie. Od kilku dni zacieśniał znajomość z Anitą, którą poznał na Gadu-Gadu. Dzięki internetowi poznał już masę dziewczyn, ale z żadną jakoś nie doszło do spotkania. A teraz Anita. Na początku Hadrian był zachwycony. Potem ona, zachęcona jego serdecznym tonem, wyznała mu bolesną historię swojej nieudanej miłości. Od tego momentu Hadrian był na Gadu-Gadu niewidoczny. Nie miał zamiaru tracić czasu. Nie interesowały go żadne dziewczyny po przejściach, a na pewno nie takie, które miały już jednego chłopaka. Chorobliwie bał się być drugi. Wiedział, że to graniczy z paranoją, ale cóż z tego – miał wstręt. To było silniejsze od niego.
Usłyszał dzwonek do drzwi. Wiedział, że to wuj z Emilem i z Arkiem, bo to była ich pora. Przyjdzie również dziadek, bo w piątki wszyscy tradycyjnie spotykali się u nich, na Aluzyjnej.
Hadrian bez słowa uścisnął Arkowi dłoń i zaraz poszli do komputera.
– Dziś mam dobry dzień, za chwilę cię zmiażdżę – oświadczył Hadrian tonem gangstera.
– Ja mam le-e-e-pszy. Zaczynaj.
Po chwili wpatrzeni w ekran w kompletnym milczeniu usiłowali zabić na ekranie jeden drugiego.
Po półgodzinie odezwał się domofon, a trzy minuty później zadźwięczała pozytywka przy drzwiach.
– Cześć, dziadek! – Hadrian otworzył drzwi i pomógł dziadkowi zdjąć elegancki płaszcz. – Jak poszło z krwią? Bolało?
– Nic nie bolało. – Dziadek wkroczył do jadalni i kolejno ucałował córkę, zięcia i czterech wnuków. – Wystawili mnie. Daj herbaty, dziecko – zwrócił się nie wiadomo do kogo i wszyscy oprócz Alana, który umiał zaledwie siedzieć, ochoczo się poderwali.
Zaraz jednak usiedli, bo wystarczyło podać dziadkowi filiżankę. Dzbanek na stole był pełny.
– Opowiadaj wszystko od początku. Daj mi smoczek, przesuń krzesło, bo dywan się zagiął… No, dlaczego nie mówisz? – Ilona spojrzała na ojca.
– Słuchajcie. Miałem oddać krew, tak? W słusznej sprawie, tak? Dobrze, mogę oddać, czemu nie? Umiem się poświęcać, wszyscy o tym wiedzą. Ale miała być telewizja, mieli to nagrywać. A tak…
– Czyli nie oddałeś, dziadku?
– Pewnie, że nie. Mam na pusto oddawać? Jak już muszę cierpieć, to niech mam z tego jakąś korzyść. Niech przynajmniej będzie migawka w wiadomościach, że nasz klub poselski jest, jak zawsze, na pierwszym froncie działań prospołecznych. A tak, to tylko się przejechałem. Spotkałem co prawda Ukrainka i umówiliśmy się jutro na sfinalizowanie tego mojego udziału w radzie nadzorczej, mówiłem wam. O, przepraszam, to Bączyński…
Dziadek wyłuskał komórkę z kieszeni marynarki i wyszedł na balkon, aby załatwić kolejne, niecierpiące zwłoki sprawy. Kiedy wrócił, Hadrian nawiązał do tematu.
– I co, dziadku? Nikt z posłów nie oddał?
– Niektórzy tam oddawali. Młodzi są, niech oddają. Ciekawe, co zrobią, bo my na jutro media umówiliśmy i oddamy jak trzeba. A oni sami się nabili w butelkę, bo podobno dwa dni z rzędu oddawać krwi nie można.
Dziadek szczerze się roześmiał, a Hadrian, Arek i Emil spojrzeli na siebie z niesmakiem.
Kiedy Adam, ojciec Emila i Arka, zaczął jak zawsze dyskutować z teściem o polityce, ciotka Ilona (ponieważ nie dowierzała niani, że spaceruje z dzieckiem tyle, ile trzeba) wcisnęła Alanka w kombinezon i wystawiła w wózku na balkon.
Dziadek zaraz po kolacji oznajmił, że ma jeszcze dziś spotkanie, i pojechał do centrum. Po godzinie wyszli też Szybalscy.
Jak zawsze, gdy tutaj był, Adam zatrzymał się na galeryjce, z której wchodziło się do mieszkania szwagierki. Oparł się o balustradę i zapatrzył się w rozległe pola, ośnieżone drzewa i wielkie, jakby większe niż za dnia niebo. Z dziewiątego piętra widok był imponujący.
– Tato, tęsknisz za mamą… – odezwał się Emil.
– Tęsknię.
– Zawsze tu tak stajesz… – Emil położył ojcu dłoń na ramieniu. – Co cię gryzie?
– Mnie? Nic. Po prostu lubię tu stać, za każdym razem upewniając się, że dobrze zrobiliśmy, nie dając się Ilonie namówić na dziewiąte piętro.
Objął synów i wszyscy trzej się roześmiali.
Poszli do siebie. Nie mieli daleko – obie rodziny mieszkały na nowym, strzeżonym osiedlu Dąbrówka Wiślana. To był pomysł Ilony, która namówiła, a nawet sterroryzowała swojego szwagra i jego synów, aby zmuszeni do opuszczenia kwaterunku, kupili mieszkanie jak najbliżej niej, bo wtedy prowadzenie drugiego domu, w zastępstwie zmarłej siostry, będzie dla niej łatwiejsze.
*
Hadrian przeczytał SMS-a:
„Hadi, może byś dzisiaj wpadł? Będziemy z Mileną. Michał z Dońką też obiecali wskoczyć, bo przyjeżdża Sylwek. Wymyśl coś i urwij się. Wit”.
Witek i Michał byli najbliższymi kolegami Hadriana. Sylwka poznał pół roku temu na wakacjach w Krzywem. Dońka to dziewczyna Michała… Pewnie, że chciał iść. Kto by nie chciał wyrwać się z domu? Hadrian nie lubił ich nowego mieszkania – wielkiego, ale jakiegoś takiego nieprzytulnego, chłodnego. Nawet drzwi zewnętrzne były jakby z lodu, w kolorze seledynowego szkła. Zimne nie tylko od mrozu. Hadrian stał oparty o balustradę galeryjki przed drzwiami mieszkania i sam nie wiedział, na co czeka.
Okna kuchni i pokoju Hadriana wychodziły właśnie na galeryjkę. Obok doniczek coś się poruszyło. Hadrian zdrętwiał. Tam trzymał swój notatnik.
Nie było w nim nic specjalnego – po prostu imiona i nazwiska dziewczyn, które z takich lub innych powodów eliminował ze swojego życia. Zafascynowany tytułowym bohaterem opery _Don Giovanni_ Mozarta, imiona wszystkich, nawet tych poznanych przelotnie, zapisywał w notesie i co jakiś czas czytał. Niestety, zawsze jeszcze bardziej warzyło mu to humor.
„Jeśli to matka… – pomyślał – jeśli ona znalazła zeszyt, nie będzie dobrze. Zaraz mnie poczęstuje mową na temat odpowiedzialności…”.
Aż prychnął, bo perory matki w zderzeniu z tym, że po raz drugi zdecydowała się na dziecko bez ojca, okropnie Hadriana denerwowały.
Już chciał rzucić się do drzwi, już położył dłoń na lodowatej klamce, gdy przyszło mu do głowy coś innego. Odsunął się, dając matce czas, żeby spokojnie sobie poczytała. W myślach razem z nią przebiegał kolejne strony i wyobrażał sobie, jak ona musi się wściekać, czytając tę litanię imion. Uśmiechnął się pod nosem. Zrobiło mu się nagle ciepło i miło, jakby niespodziewanie przyszło lato. Po kilku minutach wszedł.
Ilona była w pokoju Alana. Na tle jasnoniebieskiej pościeli dziecka szybko migały jej ciemnofioletowe paznokcie. Nawet nie odwróciła się do Hadriana, tylko krzyknęła:
– To ty?! Dobrze, że jesteś, bo ja zaraz wychodzę.
– Ja też, mamo.
– Chyba wiesz, że teraz musisz zdobyć się na szczególną ofiarność.
– Ofiarność… – Hadrian skrzywił się na to słowo. – Czy chcesz wysłać mnie na wojnę?
– Nie lubię tego tonu. – Oczy matki zwęziły się w malutkie szparki i Hadrian od razu zrozumiał, że ma ona coś na sumieniu. Wiedział co. – Oboje musimy… Zresztą Hadrian… ja na twoje wychowanie i przygotowanie do sukcesu poświęciłam całe swoje życie. Jesteś niewdzięczny! Zwykły egoista z ciebie!
– Mamo!
– Co „mamo”?! Nawet z bratem nie chcesz posiedzieć. Tylko ci dziewczyny w głowie!
Hadrian, zamiast zapytać, skąd matka to wie, zrobił minę pokrzywdzonego dziecka.
– Dziewczyny? Mnie w ogóle nie interesują dziewczyny! Jak mogłaś tak o mnie pomyśleć?! Na dziewczyny mam jeszcze czas – zakończył z mocą.
Ilona z wściekłością spojrzała na syna, a Hadrian pierwszy raz w życiu poczuł, co to znaczy satysfakcja. Nic nie powiedział o pamiętniku. Znał jej napady złości i wiedział, że wystarczy jej dać się wykrzyczeć. Taki sam był dziadek – najważniejsze to mu nie przerywać. Powrzeszczy, powrzeszczy i się uspokaja, ale jak ktoś mu przerwie, to od razu wybucha kłótnia.
Hadrian stał spokojnie i patrzył na matkę, ale nie słyszał ani słowa z tego, co mówiła. Myślał o Renacie Krukowskiej, którą dziś poznał. Była bardzo niska, ale z takim zachwytem się w niego wpatrywała, że nawet na przyzwyczajonym do tego Hadrianie zrobiło to spore wrażenie.
„Trudno. Zostanę i może do niej napiszę” – pomyślał.
Wysłał Witkowi wiadomość, że nic z tego – musi zostać z bratem. Potem natychmiast wyłączył komórkę, bo wiedział, że za chwilę przyjaciele zasypią go pretensjami, prośbami i propozycjami, jak poradzić sobie z matką. A tylko on wiedział, że z nią nie można sobie poradzić. Przynajmniej na razie.
*
Wieczorem, kiedy wykąpany i zadowolony Alan zasnął, zaciskając piąstkę na swojej grzechotce w kształcie krowy, Hadrian narzucił kurtkę i wyszedł na chwilę na galeryjkę. Zapatrzył się w rozświetlone osiedle, w pokryty śniegiem wielopoziomowy parking i w wielkie, gołe drzewa zamykające Dąbrówkę od strony Wisły. Mimo późnej pory na placu zabaw, który Hadrian widział stąd jak niewielką plamkę, było kilka matek z maluszkami.
Hadrian pożałował, że sam nie wpadł na pomysł wieczornego spaceru z bratem, ale teraz było już za późno.
Patrząc na granatowe niebo i zachodzące słońce, układał sobie w głowie, co wpisze do zeszytu, który odkryła matka. Okazja sama wpadła mu w ręce – matka czyta jego notatki! To wspaniale! Miał zamiar to wykorzystać.
W domu wyjął notes i uśmiechnął się pod nosem. Zaczął przerzucać kolejne kartki z imionami, telefonami i notatkami o dziewczynach. Wyobrażał sobie, jak matka musiała się wściekać.
W końcu pod całą tą listą napisał:
_Kochana mamusiu!_
_Jak widzę, czytasz nawet moje notatniki. Nie spodziewałem się, że upadniesz tak nisko. Pozdrawiam, Hadrian._
Z zadowoleniem wsunął notes za doniczki. Nastawił cicho włoski, ale po chwili założył na uszy słuchawki i zaczął słuchać radia.
Nagle go olśniło.
Sięgnął po notes i na ponad pięciu stronach wypisał wszystkie żale do matki – wszystkie pretensje, każdą przykrość, którą zdołał sobie przypomnieć. Na końcu złożył zamaszysty podpis.
Ponownie schował zeszyt za doniczki. Otworzył okno na oścież i przez piżamę poczuł ukłucie zimna. Nie przeszkadzało mu to – w tej chwili żadne przeziębienie nie miało do niego dostępu. Matce będzie przez niego przykro – był z tego powodu szczęśliwy.
*
– A ty co taki zadowolony? – Alicja Kłoda, koleżanka z klasy, podejrzliwie przyglądała się Hadrianowi. – Matka jest chora, że tak się cieszysz?
– Niestety, zdrowa.
Hadrian rozejrzał się i opowiedział, jakiego figla jej spłatał. Ala jednak się nie roześmiała.
– Bez sensu zrobiłeś, Hadrian. To jednorazowa satysfakcja. Oczywiście, szlag ją trafi i będzie jej głupio, ale tylko raz. Pomyśl… – Ala wzięła kolegę pod rękę i zaczęli przechadzać się po korytarzu, cicho rozmawiając. – To można genialnie wykorzystać. Masz kontrolę nad tym, co ona o tobie wie. Czyta i tworzy sobie taki obraz ciebie, jaki ty chcesz. Rozumiesz?
– Chyba tak… – Hadrian widział, jak Ali zaczęły błyszczeć oczy, a na policzkach pojawiły się wypieki. Wyglądała na niesłychanie podnieconą swoim pomysłem. – Ale już za późno. Po moim wyjściu matka na pewno wszystko przeczytała i już wie, że ja wiem, że ona czyta.
– Szkoda, że do mnie wczoraj nie zadzwoniłeś…
Z Hadrianem dotychczas się nie przyjaźnili. Wręcz przeciwnie. W ostatnie wakacje przez miesiąc byli razem na Mazurach, na działce u Witka, i niemal ciągle dochodziło między nimi do konfliktów. Jednak od jakiegoś czasu rozumieli się dość dobrze.
– Gdybyś miał jakieś problemy, to zawsze mi mów. – Ala przyjaźnie poklepała Hadriana po ramieniu. – Szkoda, że przepadło, ale na tym świat się nie kończy. Wymyślimy coś innego.
Ala przeczesała sobie włosy palcami, potem poprawiła dżinsy i rozpinaną sukienkę. Tak lubiła się ubierać – latem pod minisukienki wkładała mikroskopijne spodenki, a teraz, zimą – dżinsy i na wierzch sukienkę. Wiedziała, że dobrze wygląda – dostrzegała to w oczach chłopców na korytarzu.
*
Hadrian lubił Arka. Lubił też Emila – wybitnego studenta matematyki. Ale najbardziej lubił Adama. Wuj w niczym nie przypominał bowiem jego matki. Gdy Hadrian był młodszy, wiele razy pragnął, żeby cudowna moc przeniosła go do rodziny cioci Bożenki. Nawet teraz, gdy ciocia nie żyła, i tak wolałby tam mieszkać. Miałby swój kąt, gdzie nikt by nie myszkował i gdzie mógłby wszystko urządzić po swojemu, niekoniecznie tak, by pasowało do reszty mieszkania. Niestety, jedyne co mu pozostawało, to jak najczęściej odwiedzać Szybalskich.
Wujek siedział obłożony słownikami, z nosem w ekranie komputera. Na widok Hadriana machnął ręką, żeby ten dał mu kilka minut. Hadrian sięgnął po album ze zdjęciami. Ciocia Bożena podrzuca go wysoko nad głową. Jego matka chrzestna i on.
„Kiedy to było?” – pomyślał, a potem po raz nie wiadomo który zaczął odwracać strony.
W rodzinnym albumie Szybalskich było kilka dziwnych, wyglądających jak mozaika zdjęć. Widać było wyraźnie, że ktoś te zdjęcia podarł, a potem ktoś z powrotem złożył je i starannie wkleił do albumu. Na wszystkich była ciocia Bożena.
– Nie wiem, jak ona mogła uważać, że źle tu wyszła. – Adam postukał palcami w posklejane zdjęcie żony.
– To fajne, wujku. Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było.
– Tyle razy to słyszałeś… – Pokręcił głową, ale zaczął: – Gdy przynosiliśmy odbitki, Bożenka pierwsza je przeglądała i nie podobała się sobie, więc darła je na kawałki, a ja z chłopakami zbieraliśmy wszystkie fragmenty i po cichu wklejaliśmy do albumu. A potem była zaskoczona. Udawała, że chce nam wyrwać album. Ganiała chłopców, ale tak, żeby ich nie złapać. Wesoło nam było… O, tu wyszła przepięknie.
– Tak. – Hadrian nachylił się nad zdjęciem cioci Bożeny. – Fajny ten wasz album, trochę jak z tego filmu _Amelia_. Gdybym ja wkleił jakieś zdjęcie, które moja matka odrzuciła… – zaczął, ale wuj mu przerwał.
– Daj spokój. Nie zadręczaj się. Co nowego u ciebie? Kręcisz? Nagrywasz? Jakieś dziewczyny? Opowiadaj.
*
Wracając do domu, Hadrian po raz kolejny żałował, że wuj Adam nie jest jego ojcem. Wyobrażał sobie, że Ilona jest tylko jego ciotką, nie matką. Gdyby była jego ciotką, lubiłby ją. Wtedy by mu nie przeszkadzała.
„Przecież nie wymagam, żeby matka była taka jak wuj Adam. Nie musi przechowywać gazet z dnia mojego urodzenia, ale mogłaby po prostu się nie czepiać. Żebym tak wyglądał trochę gorzej, na przykład jak Bogdan, kumpel Arka… – pomyślał nie wiadomo który raz w życiu. – Dlaczego nie mogę być przynajmniej niefotogeniczny? Dlaczego?”.
Na dole w markecie kupił sobie paczkę chipsów, które od razu zjadł, a zaraz potem wyżuł gumę miętową, żeby matka nie poczuła zapachu chipsów. Jednak w domu nikogo nie było.
Spokojnie umył ręce. Otworzył lodówkę. Trzy pasztety sojowe na dni, kiedy Ilona usiłowała być wegetarianką. Małże w zalewie octowej, paluszki krabowe i konfitury z borówek, które rosną w Finlandii. Grzyby mun, dziki ryż w potrawce. Na górnej półce były mocno już wyschnięte sajgonki – pozostałość po ostatnim fryzjer party, które organizowała mama. W zamrażalniku pięć pudełek pizzy. Hadrian wybrał jedno, włożył pizzę do mikrofalówki i poszedł do pokoju zobaczyć, jak tam jego notes.
Jeśli matka już czytała, to sprytnie wsadziła go na miejsce.
Hadrian wyjął zeszyt i zobaczył wystający z niego swój jasny włos.
„A jeśli nie czytała?”.
*
Matka z Alanem wrócili około dziewiątej wieczorem.
– Jak dzień? Muszę chyba wziąć nową nianię, bo nie dam rady tak dłużej. Jadłeś? Jeszcze jedno… – Wyjęła swój skórzany notes. – Zapisz sobie, że zdjęcia próbne do tego spotu koncertowego są w sobotę, nie w piątek… Mają jakieś przesunięcie w studiu. Co tak patrzysz?
– Nic. Dobrze, będę pamiętał.
Hadrian wziął brata na ręce i szybko wycofał się do siebie. Czekał na reakcję matki po tym, co jej napisał, ale żadnej reakcji nie było.
„Nie, nie czytała”. – Hadrian nabrał pewności, gdy wsadziła sobie nogę w specjalny stojak do malowania paznokci i zaczęła podśpiewywać. – „Gdyby czytała, byłaby wściekła”.
Alan wykąpany i nakarmiony zasnął natychmiast, jakby wiedząc, że nikt teraz i tak nim się nie zajmie.
Hadrian zarzucił kurtkę i swoim zwyczajem wymknął się na galeryjkę. Tym razem jednak zszedł na ósme piętro i dopiero stamtąd zadzwonił do Ali, by opowiedzieć jej wszystko ze szczegółami.
Po rozmowie wrócił do domu i za radą koleżanki wyrwał wszystkie strony z pretensjami do matki. Zaczął pisać w całkiem innym tonie:
_Jest strasznie dużo rzeczy, których nienawidzę. Jest też kilka osób. To najczęściej moi koledzy. Ci, którzy palą papierosy i piją alkohol. Pogardzam nimi, bo zapewne do niczego w życiu nie dojdą. Ja brzydzę się alkoholem. Umiem się kontrolować i do żadnych używek nikt mnie nigdy nie namówi._
_Moja mama mi imponuje. Jest dla mnie najwyższym autorytetem. Umie znakomicie godzić pracę zawodową (zajmuje niezwykle odpowiedzialne stanowisko) z obowiązkami rodzinnymi. Uważam, że poświęca mi za dużo czasu, bo powinna też czasem pomyśleć o sobie. A prowadzi nie tylko nasz dom, ale też drugi – pomaga wujkowi, któremu zmarła żona, moja ciocia, a siostra mojej mamy._
Hadrian spojrzał w okno, szukając natchnienia.
Sięgnął po książkę _Zrozumieć nastolatka_, którą trzymał obłożoną w gazetę, na dnie szuflady przy komputerze. Przekartkował kilka stron, szukając jakiegoś dobrego tematu, i natrafił na rozdział dotyczący narodzin młodszego rodzeństwa. Chwilę czytał, potem zaczął pisać dalej w tym samym stylu:
_Wiem, że jest strasznie dużo wydatków, bo urodził mi się niezwykle uzdolniony braciszek, którego bardzo kocham, ale czuję, że zaczynam go nienawidzić. Głównie nienawidzę go za to, że przez niego nie mogę pojechać do mojej babci, do Szwecji. Moja mama nie popiera tego wyjazdu, bo dziadek nie może się pogodzić z tym, że babcia wyemigrowała do Szwecji i wyszła za hotelarza. Ale moja mama, która wychowywała mnie samotnie, na pewno widzi, że jeśli nie pojadę do Szwecji, to przeleję nienawiść na Alanka, który jest przeszkodą w realizacji moich marzeń. A już najlepiej byłoby, gdyby Arek też ze mną pojechał. On nie ma matki. Moja mama zastępuje mu mamę i też powinien pojechać._
Hadrian przeczytał ostatni akapit, by się upewnić, czy nie jest zbyt nachalny, ale uznał, że jeśli zacznie robić tylko subtelne aluzje, to matka może nie zareagować zgodnie z jego oczekiwaniami. Potem zapisał jeszcze dwie strony wspomnieniami i refleksjami z ostatniej sesji zdjęciowej, na którą bardzo liczyła jego mama, a o której on zapomniał. Ale był już na tak wielu sesjach, że bez trudu opisał wszystko bardzo szczegółowo i liczył, że brak odzewu mama zinterpretuje jako brak angażu dla syna.
Jeszcze raz wziął do ręki _Zrozumieć nastolatka_ i zobaczył, że ponad połowa książki dotyczy spraw związanych z płcią przeciwną i miłością.
„Powinienem bardziej interesować się dziewczynami” – pomyślał i zerknął na kilka ostatnich stron swojego pamiętnika.
O dziewczynach nie było tam ani słowa. Uznał, że to błąd.
_Spotkałem dziś Izę Malesę z podstawówki. Pięknie ukształtowana._
Wykreślił ostatnie sformułowanie. Wolał, żeby mama nie domyślała się, że zauważa kształty koleżanek.
_To bardzo inteligentna dziewczyna. Od razu zauważyłem, że jest niezwykle oczytana. Jest też ładna. Może nie jakoś specjalnie, bo ma pewną asymetrię w twarzy, ale…_
Hadrian pisał i pisał, aż poczuł, że boli go ręka. Zamknął pamiętnik, zawinął w gazetę i wsunął za doniczki stojące na wysokim parapecie okna wychodzącego na galeryjkę.
Czuł się tak podekscytowany, że chciał koniecznie komuś to opowiedzieć. Tylko komu? Witek i Michał odpadali – od razu zaczęliby go przekonywać, żeby tego zaprzestał. Arek? – Arek byłby dobry, ale teraz do niego dzwonić… Trochę późno. Hadrian bezradnie rozejrzał się dookoła.
„Komputer!” – doznał olśnienia.
Włączył komputer, uruchomił edytor tekstu i założył plik pod nazwą: „Historia-powtórzenie”. Zaczął pisać prawdziwy pamiętnik.
Hadrian bił w klawisze, nie zważając na literówki i czerwone podkreślenia. Pisał i pisał. Gdy poczuł, że pieką go oczy, zapisał plik. Wiedział, że matka ma zwyczaj grzebać czasami w jego komputerze i przeglądać pliki. Postanowił założyć hasło na plik. Chwilę zastanawiał się, co wybrać. W końcu wpisał pierwszy wyraz, jaki przyszedł mu do głowy: „drugi”.
„To bardzo dobre hasło” – pochwalił się w myślach.
*
Noc minęła spokojnie. Jeśli Alan płakał, to Hadrian tego nie słyszał. Obudził go budzik w komórce. Wolał go od tradycyjnego – był cichszy. Zanim wyszedł ze swojego pokoju, sprawdził pocztę. Odpowiedział Witkowi, że owszem, dziś do niego wpadnie i że też nie dał rady z tym trzecim zadaniem z chemii.
– Be, be, be. – Ilona pochylona nad Alanem pokazywała mu wielkie drukowane „B”, które sama wykaligrafowała na kartce formatu A4. – To spółgłoska… Hadrian, zmień koszulę, bo nie pasuje do swetra. Be, be, beczka – powiedziała do niemowlaka, który z radością żuł stopę, śliniąc śpioszki. – Pamiętaj, nie jedz nic słodkiego. Zjedz dwie łyżeczki sezamu, są w tym hermetycznym pojemniku koło suszonych wodorostów, bo włosy ci się za mało błyszczą. Jutro casting… Alanku, patrz: Be, be…
Hadrian nic nie powiedział, tylko pokiwał głową.
– Teraz wszystko powtórzymy: A, be, ce, de. Pokaż mamusi de. No, Alanku, pokaż de… Hadrian, rusz się! Telefon! Do mnie? Chwileczkę.
Ilona odłożyła plansze z literami i nad głową synka włączyła rozmówki angielskie. Nigdy nie zaniedbywała poranków. Zaraz po obudzeniu umysł dziecka jest najbardziej chłonny. Teraz Alan miał chłonąć angielski.
– Hadrian… – szepnęła jeszcze i pokazała, żeby się nie garbił.
Hadrian odruchowo się wyprostował.
Na galeryjce minął panią Marię, obecną nianię Alana. Zbiegł z dziewiątego piętra i poszedł pod dom Arka. Jechali razem. Arek na Pragę, a Hadrian do centrum. Też chciał iść do „Władka”, ale Ilona kończyła śródmiejskie liceum i to zamknęło dyskusję.
Chłopcy wsiedli do autobusu i stanęli na samym końcu. Arek opowiadał o ostatnich wyczynach jego nietuzinkowego matematyka nazywanego Całkiem. Chciał nawet powiedzieć kuzynowi o Idze Górce, ale nie zdobył się na odwagę. Chciał się przyznać, że już trzy razy przeszedł całą Stalową, bo ona tam mieszka. Dwa razy już prawie wchodził do sekretariatu pytać, czy do ich szkoły dojdzie nowa uczennica, ale oczywiście nie odważył się tego zrobić. Z długopisem, którym pisała Iga podczas ich spotkania, nie rozstawał się nigdy. Wyjmował go kilka razy dziennie i z rozmarzeniem oglądał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
więcej..