Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Drugi. Tom 5 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drugi. Tom 5 - ebook

Przystojny licealista Hadrian występuje w reklamach i budzi zainteresowanie wielu dziewczyn. Jego kuzyn Arek jest nieśmiałym, niepewnym swojej wartości chłopakiem. Obaj, każdy po swojemu, będą musieli zmierzyć się z pierwszą miłością. Seria miętowa to współczesna Polska: aktualne problemy, radości i tematy z życia tu i teraz.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7344-4
Rozmiar pliku: 943 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Na śmierć zapo­mnia­łem, psia­kość! Która godzina? Dawaj port­fel! Weź to ode mnie! – Emil wycią­gnął do brata talerz z resztką dru­giego dania i zakła­da­jąc kurtkę, śmiesz­nie ska­kał na jed­nej nodze, bo usi­ło­wał jed­no­cze­śnie wbić stopy w moka­syny. – Lecę.

– Le-e-e-ć. – Mach­nął mu Arek. – Le-e-e-ć.

Odsta­wił talerz, domknął drzwi i rozej­rzał się po miesz­ka­niu. Coś kazało mu spoj­rzeć w sto­jący na biurku brata kalen­darz.

„Czwar­tek, 2 stycz­nia, Izy­dora i Maka­rego”.

To nie było cie­kawe. Ani to, że na środku strony gru­bym różo­wym maza­kiem brat napi­sał:

„Ula, 16.45, kino!”.

Idą z Ulą do kina. To też nie było nic nad­zwy­czaj­nego. Bar­dziej nie­po­ko­jący był dopi­sek na dole strony:

„Matma, liceum, 17:00. Pierw­szy raz”. I jesz­cze nie­chluj­nie naba­zgrane: „Od Domań­skiej”.

Arek wziął kalen­darz do ręki i zaczął dokład­niej stu­dio­wać napis. Wła­ści­wie przy bliż­szych oglę­dzi­nach można byłoby uznać, że doty­czy piątku. Tyle tylko że Emil ni­gdy nie uma­wiał kore­pe­ty­cji w piątki. W piątki zaj­mo­wał się dba­niem o tęży­znę fizyczną.

– O ku-u-u-rczę – jęk­nął Arek i już z lekką paniką spoj­rzał na zega­rek.

Była za dzie­sięć piąta.

„Prze­cież nie muszę tego brać na sie­bie. Nie muszę. To jego sprawy. Zapo­mniał – nie zarobi. Jego pro­blem. Może ojciec zaraz wróci i jakoś to będzie…”.

Wie­dział jed­nak, że nie będzie. Ojciec, odkąd został sam z synami, szu­kał pracy, gdzie mógł. A że, nie­stety, był dobry, cią­gle ją znaj­do­wał. Na ojca nie było co w tej spra­wie liczyć.

„Nic mnie to nie obcho­dzi, nic mnie to…”.

Mógłby sobie jesz­cze kilka lat tak powta­rzać. I tak z góry wie­dział, że nie wyj­dzie z domu. Głu­pio tak… Ktoś przy­je­dzie, nie wia­domo, może mieszka gdzieś daleko, musi się tłuc szmat drogi, a tu drzwi zamknięte. Trzeba zostać. To była jedna strona medalu. Druga była taka: trzeba będzie temu komuś otwo­rzyć drzwi i coś powie­dzieć. A jeśli to będzie dziew­czyna? Prze­cież to może być dziew­czyna! Praw­do­po­do­bień­stwo równe jedna druga. Jeśli to będzie dziew­czyna, to wtedy na pewno się już nie ode­zwie. Co robić? Może biec po Hadriana? Niech on to weź­mie na sie­bie. Nie, jest już za pięć piąta… Nie zdąży.

Arek z kalen­da­rzem w ręku pod­szedł do drzwi i sta­nął przed szafą wnę­kową z prze­su­wa­nymi lustrza­nymi drzwiami. Za ple­cami miał gobe­lin zro­biony przez mamę.

– Cz-cz-cz-cz… Jesz­cze raz cze-e-e-e… cze-e-e-ść.

„Jeśli to będzie dziew­czyna, nie otwo­rzę” – posta­no­wił.

Wró­cił do aneksu kuchen­nego, wyjął z szu­flady kartkę i napi­sał:

„Bar­dzo prze­pra­szam, coś mi wypa­dło. Nie mogłem uprze­dzić. Nie możemy się dziś spo­tkać. Uprzej­mie pro­szę o tele­fon. I oczy­wi­ście pierw­sza lek­cja gra­tis”.

Potem wziął następną kartkę i prze­pi­sał tekst, zmie­nia­jąc tylko koń­cówkę: „Trzy lek­cje gra­tis”.

Cicho otwo­rzył drzwi i przy­cze­pił samo­przy­lepną żółtą kar­teczkę. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Był mokry od potu i emo­cji. Prze­tarł czoło ręka­wem koszuli.

Drrrr…

Arek przy­ło­żył obie dło­nie do twa­rzy i zamarł w bez­ru­chu.

Drrrr… Ktoś widocz­nie nie chciał uwie­rzyć kar­teczce.

„Muszę otwo­rzyć. Może to ktoś z sąsia­dów, bo prze­cież nikt nie dzwo­nił domo­fo­nem”.

Kiedy uchy­lił drzwi, poja­wiła się w nich głowa w bia­łej włócz­ko­wej czapce z wiel­kim zwi­sa­ją­cym bąblem, a zaraz potem zimowe futerko w kolo­rze jasnego tur­kusu. Były to zapewne sztuczne kozy ufar­bo­wane na ten nie­ty­powy kolor.

Dziew­czyna – bo nawet w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku chłopcy nie przy­cho­dzą na kore­pe­ty­cje w jasno­tur­ku­so­wych kozach – roz­pięła suwak przy futerku.

– Pan Emil, prawda? – Wycią­gnęła rękę. – Dzień dobry. Ja jestem od pani Domań­skiej. Iga Górka. Wolę zapła­cić z góry, bo potem zapo­mnę i będzie wstyd. Już raz tak mia­łam… Gdzie mam usiąść? – Zaj­rzała do jadalni, gdzie wszyst­kie ściany zasta­wione były rega­łami na książki.

– Bar­dzo prze…prze…prze­pra­szam, ale mój bra-a-a-t nie mógł i ja… jestem tylko ja…

– Aha. – Iga wyraź­nie się zmar­twiła. Sta­nęła bez­rad­nie koło stołu i zaczęła wyła­my­wać sobie palce. Nie zwró­ciła nato­miast naj­mniej­szej uwagi na jego jąka­nie. – Ojej, to źle. I co ja teraz zro­bię?

– Emil, mój br…brat, musiał wy-y-y-jść. Tak nie… nie… nie­spo­dzie­wa­nie… – Arek zro­bił nie­okre­ślony ruch ręką w kie­runku wiszą­cego na ścia­nie kalen­da­rza.

Iga się­gnęła po swoje futerko i w mil­cze­niu zaczęła je wkła­dać. Jej nastrój zmie­nił się dia­me­tral­nie.

– A ty, prze­pra­szam, że tak pytam, dobry jesteś z matmy?

Zoba­czyła jego nie­śmiałe pota­ki­wa­nie głową i zro­biła krok w jego stronę.

– Ale ja się ją-ą-ą-kam.

– Pomo­żesz mi? Mam jutro kla­sówkę. To osta­nia z ostat­nich szans. Zmie­niam szkołę z powodu matmy… jestem noga… nawet dwie nogi. Dwa razy dzien­nie mam ochotę się zabić z powodu matmy… – ćwier­kała roz­pro­mie­niona.

Znów zdjęła futerko, zrzu­ciła z nóg kozaki.

– A-a-a-a co to za dział?

– Rów­na­nia kwa­dra­towe z para­me­trem, mówi ci to coś? Tak? To świet­nie, bo mi nic nie mówi!

– No do-o-o-brze, tylko ja… a zresztą zapra­szam.

Arek począt­kowo jak każdy zde­ner­wo­wany czło­wiek z tru­dem for­mu­ło­wał to, co chciał powie­dzieć. Jed­nak pomógł dziew­czy­nie. Razem roz­wią­zali wszyst­kie zada­nia przy­go­to­waw­cze. Potem jesz­cze kilka z kla­sówki ostat­niej szansy, którą dziś pisała rów­no­le­gła klasa. A potem zro­biła się siódma dzie­sięć.

– Dzię­kuję ci. A ty nie udzie­lasz kore­pe­ty­cji? – zdzi­wiła się cał­kiem natu­ral­nie Iga.

Arka aż zatkało. Iga zapy­tała tak, jakby nie sły­szała jego maka­brycz­nego jąka­nia. Ale prze­cież nie mogła nie sły­szeć. Tego nie dało się nie zauwa­żyć.

– Ja? Ja się… ją-ą-ą-kam! – poin­for­mo­wał ją.

– I co z tego? Ale tłu­ma­czysz wspa­niale. Wiem, co mówię. Moja mama ruj­nuje się od lat na edu­ka­cję takiego tumana jak ja…

– Masz tylko zale­gło-o-o-ści…

– Jesteś bar­dzo uprzejmy. To ile płacę?

Arek znów wpadł w panikę. Zaczęli się wykłó­cać. On upie­rał się, że zde­cy­do­wa­nie nie przyj­mie pie­nię­dzy, bo żaden z niego nauczy­ciel. A ona – że zabrała mu tyle czasu, więc musi zapła­cić. Stali tak w przed­po­koju i pew­nie nie doszliby do żad­nych wnio­sków, gdyby Idze nagle nie przy­szedł do głowy pomysł.

– A co robisz teraz? Będziesz się uczył? A może masz randkę?

Arek zer­k­nął na nią podejrz­li­wie. Czy ona z niego drwi? Randka z jąkałą? Wolne żarty. Arek jesz­cze raz zer­k­nął, ale Iga nie kpiła. Cał­kiem zwy­czaj­nie szar­pała suwak przy lewym kozaczku, usi­łu­jąc go zapiąć.

– Nic nie ro-o-o-bię.

– To świet­nie. Należą ci się te pie­nią­dze, więc pozwól, że skon­su­mu­jemy je wspól­nie. Ja zapra­szam.

– Mnie?

Arka zatkało. Takie rze­czy się prze­cież nie zda­rzały, a już na pewno nie jemu.

– Pew­nie, że cie­bie. A co to wiel­kiego? Uczci­wie zaro­bi­łeś, bo wiem, co to zna­czy tłu­ma­czyć matmę, więc skoro tak głu­pio się upie­rasz, to… zapra­szasz mnie na przy­kład na pizzę i sta­wiasz mi ją. – Wci­snęła mu w dłoń trzy wymięte bank­noty. – Skoro nie chcesz wziąć, to będziesz musiał się ze mną jesz­cze pomę­czyć.

Iga nacią­gnęła białą czapkę, otu­liła się sza­li­kiem, popra­wiła torbę na ramie­niu i pocze­kała, aż Arek się ubie­rze.

*

Arek bar­dzo chciał się pochwa­lić, że tak bli­sko jego domu jest bar Nad Sta­wem, do któ­rego na wyborne rybki ścią­gają sma­ko­sze z całej War­szawy. Teraz, zimą, bar był jed­nak zamknięty. Pozo­sta­wała im jedy­nie restau­ra­cja lub piz­ze­ria. Zde­cy­do­wali się na piz­ze­rię.

Prze­szli pie­szo do Modliń­skiej. Wybrali sto­lik przy oknie. Zamó­wili jedną dużą pizzę – pół z _frutti di mare_, a pół wiej­skiej. Jedząc, patrzyli na świa­tła roz­pę­dzo­nych samo­cho­dów.

Roz­ma­wiali. Iga z humo­rem opo­wia­dała o swo­ich mate­ma­tycz­nych pery­pe­tiach, które zmu­siły ją aż do zmiany szkoły. Po feriach miała zacząć naukę w liceum spo­łecz­nym, ale do tego pomy­słu mamy była jakoś źle nasta­wiona.

Arek stał się nagle bar­dzo roz­mowny. Sze­roko opo­wia­dał o swo­jej szkole – Wła­dy­sła­wie IV, o tym, jacy tam są mate­ma­tycy i na kogo mogłaby tra­fić. Spor­tre­to­wał swo­ich nauczy­cieli, sam nie wie­dząc, dla­czego przed­sta­wia ich w jak naj­lep­szym świe­tle.

Iga miesz­kała przy Sta­lo­wej, do Wła­dy­sława mia­łaby więc bli­sko. Zapa­liła się do pomy­słu cho­dze­nia do „Władka”. Szkoła, w któ­rej w kla­sach huma­ni­stycz­nych uczą libe­ralni, tole­ran­cyjni mate­ma­tycy, naj­wy­raź­niej bar­dzo jej odpo­wia­dała. Arek zauwa­żył, że zmru­żyła oczy, jakby mówiąc do sie­bie: „Co mi tam! Zawsze trzeba pró­bo­wać. Dla­czego mie­liby mnie nie przy­jąć?”.

Po ósmej Arek odpro­wa­dził Igę do pętli auto­bu­so­wej. Długo patrzył za odjeż­dża­ją­cym auto­bu­sem. Kiedy znikł mu z oczu, wci­snął ręce do kie­szeni i zaczął mam­ro­tać:

– Czy-y-y mo… mo… mogę do cie­bie za-a-a czy mo… mogę do cie­bie zadz…

„No tak – już w myślach powie­dział do sie­bie – zanim bym to wykrztu­sił, zro­bi­łaby się noc. Co powiem, jeśli fak­tycz­nie pój­dzie do »Władka« i spo­tkam ją tam? Bo prze­cież na pewno ją spo­tkam. Będę musiał powie­dzieć jej »cześć« na kory­ta­rzu, przy ludziach! Chyba zmie­nię szkołę. Jak to moż­liwe, że z tylu liceów ona musi aku­rat iść do mojego? Nie­fart. Co ja bre­dzę?! Co za fart! Takich dziew­czyn nie ma u nas w szkole…”.

Przed sobą, na tle zaśnie­żo­nego, nowo uło­żo­nego chod­nika, zoba­czył Igę. Naj­pierw całą, w tur­ku­so­wym futerku i bia­łej czapce, a potem jej twarz. Z bar­dzo bli­ska. Była taka wesoła. Taka swoj­ska. Patrzyła na niego i słu­chała nor­mal­nie, a nie tylko uda­jąc, że jąka­nie jej nie prze­szka­dza. Arek schy­lił się, nabrał śniegu i zaczął ugnia­tać kulę.

„Jak ja o niej zapo­mnę?” – zapy­tał, patrząc w niebo, jakby pytał nie sie­bie, ale kogoś innego. Rzu­cił kulę daleko na traw­nik. – „Zako­cha­łem się… – olśniło go nagle. – Zako­cha­łem się”. – Rozej­rzał się wokół sie­bie, jakby szu­ka­jąc pomocy. – „I co teraz?”.

Poczuł pustkę w gło­wie i zro­biło mu się tak gorąco, że nie tylko roz­piął kurtkę, ale pochy­lił się, wziął garść śniegu i potarł nim policzki.

– Iga – powie­dział gło­śno. – Iga, Iga… Boże, jakie to śliczne imię.

W roz­pię­tej kurtce i z nie­mal odmro­żo­nymi policz­kami dotarł do osie­dla.

Wszedł na klatkę scho­dową. Jak to w nowym bloku, ktoś jesz­cze wier­cił, ktoś stu­kał młot­kiem. Hałasy sły­chać było w całej klatce. Wspiął się na trze­cie pię­tro. Windy w czteropię­trowcu nie było, więc miał czas jako tako ochło­nąć. Zanim otwo­rzył swoje drzwi, chwilę oglą­dał kar­tony z kafel­kami, sto­jące przed drzwiami sąsiada. Duże kwa­draty w zga­szo­nym pista­cjo­wym kolo­rze.

– Nawet ładne – mruk­nął i wszedł do miesz­ka­nia.

*

Kuch­nia Szy­bal­skich nie zna­la­złaby uzna­nia u żad­nego współ­cze­snego pro­jek­tanta wnętrz. W niczym nie przy­po­mi­nała nowo­cze­snej zabu­dowy kuchen­nej z ide­al­nie dobra­nymi dodat­kami. Była wesołą zbie­ra­niną naj­dziw­niej­szych sza­fek z róż­nych epok i róż­nych domów. Stały w niej dwa stoły: jeden okrą­gły, drugi kwa­dra­towy. Oba dostał ojciec na uro­dziny od przy­ja­ciół. Tylko że panie zło­żyły się na stół okrą­gły, a pano­wie na kwa­dra­towy. Oba stoły goście przy­nie­śli jed­no­cze­śnie – i oba zostały. Z podob­nych powo­dów pod sufi­tem wisiały dwa odmienne w stylu i gaba­ry­tach żyran­dole. Na tera­ko­cie leżały jeden na dru­gim cztery dywa­niki, które tro­skliwi zna­jomi poda­ro­wali rodzi­nie pozba­wio­nej kobie­cej ręki. Każda odwie­dza­jąca ten dom osoba przy­no­siła coś bar­dzo prak­tycz­nego i to coś już zosta­wało. Sło­wem – takiej kuchni, gdy się raz ją zoba­czyło, nie spo­sób było zapo­mnieć.

Ula szcze­gól­nie lubiła sia­dać na wyso­kim stołku koło lodówki i tam, przy świe­tle jarze­niówki pomie­sza­nym ze świa­tłem halo­genu i zwy­kłej żarówki, szyła, pisała, jadła i wraz z Emi­lem snuła marze­nia o ich przy­szłym życiu.

Gdy wszedł Arek, Ula przy­szy­wała guzik przy koszuli Emila i jed­no­cze­śnie uczyła się, od czasu do czasu prze­wra­ca­jąc kartki pod­ręcz­nika do rachunku róż­nicz­ko­wego i cał­ko­wego.

– Cześć, Areczku! – zawo­łała do niego.

– Cze-e-e-ść, Ula. Emil!

Pod­szedł do brata i postu­kał pal­cem w miej­sce, gdzie była naba­zgrana notatka.

– Na śmierć zapo­mnia­łem! Do licha! I to od Domań­skiej… Może nie przy­szła?

– Przy-y-y-szła.

– Co za osioł ze mnie! Psia­kość! Może zosta­wiła tele­fon?

Arek zebrał w sobie wszyst­kie siły i naj­płyn­niej, jak umiał, powie­dział:

– By-y-y-łem z n-nią na pizzy.

Emil popa­trzył na młod­szego brata, ale nie zdą­żył już nic powie­dzieć, bo zadzwo­nił dzwo­nek przy drzwiach i Arek poszedł otwo­rzyć.

– Cześć, chłopcy! Żyje­cie? A, widzę, że i ty jesz­cze jesteś…

Do miesz­ka­nia naj­pierw wdarła się ostra woń per­fum ciotki, a potem oso­bi­ście wkro­czyła Ilona Cha­bros. Obrzu­ciła sio­strzeń­ców opie­kuń­czym spoj­rze­niem, a Ulę sta­ran­nie omi­nęła wzro­kiem, jakby jej tu wcale nie było.

*

To był pią­tek.

Hadrian spoj­rzał na zega­rek: dwu­dzie­sta dwie. Od kilku dni zacie­śniał zna­jo­mość z Anitą, którą poznał na Gadu-Gadu. Dzięki inter­ne­towi poznał już masę dziew­czyn, ale z żadną jakoś nie doszło do spo­tka­nia. A teraz Anita. Na początku Hadrian był zachwy­cony. Potem ona, zachę­cona jego ser­decz­nym tonem, wyznała mu bole­sną histo­rię swo­jej nie­uda­nej miło­ści. Od tego momentu Hadrian był na Gadu-Gadu nie­wi­doczny. Nie miał zamiaru tra­cić czasu. Nie inte­re­so­wały go żadne dziew­czyny po przej­ściach, a na pewno nie takie, które miały już jed­nego chło­paka. Cho­ro­bli­wie bał się być drugi. Wie­dział, że to gra­ni­czy z para­noją, ale cóż z tego – miał wstręt. To było sil­niej­sze od niego.

Usły­szał dzwo­nek do drzwi. Wie­dział, że to wuj z Emi­lem i z Arkiem, bo to była ich pora. Przyj­dzie rów­nież dzia­dek, bo w piątki wszy­scy tra­dy­cyj­nie spo­ty­kali się u nich, na Alu­zyj­nej.

Hadrian bez słowa uści­snął Arkowi dłoń i zaraz poszli do kom­pu­tera.

– Dziś mam dobry dzień, za chwilę cię zmiaż­dżę – oświad­czył Hadrian tonem gang­stera.

– Ja mam le-e-e-pszy. Zaczy­naj.

Po chwili wpa­trzeni w ekran w kom­plet­nym mil­cze­niu usi­ło­wali zabić na ekra­nie jeden dru­giego.

Po pół­go­dzi­nie ode­zwał się domo­fon, a trzy minuty póź­niej zadźwię­czała pozy­tywka przy drzwiach.

– Cześć, dzia­dek! – Hadrian otwo­rzył drzwi i pomógł dziad­kowi zdjąć ele­gancki płaszcz. – Jak poszło z krwią? Bolało?

– Nic nie bolało. – Dzia­dek wkro­czył do jadalni i kolejno uca­ło­wał córkę, zię­cia i czte­rech wnu­ków. – Wysta­wili mnie. Daj her­baty, dziecko – zwró­cił się nie wia­domo do kogo i wszy­scy oprócz Alana, który umiał zale­d­wie sie­dzieć, ocho­czo się pode­rwali.

Zaraz jed­nak usie­dli, bo wystar­czyło podać dziad­kowi fili­żankę. Dzba­nek na stole był pełny.

– Opo­wia­daj wszystko od początku. Daj mi smo­czek, prze­suń krze­sło, bo dywan się zagiął… No, dla­czego nie mówisz? – Ilona spoj­rzała na ojca.

– Słu­chaj­cie. Mia­łem oddać krew, tak? W słusz­nej spra­wie, tak? Dobrze, mogę oddać, czemu nie? Umiem się poświę­cać, wszy­scy o tym wie­dzą. Ale miała być tele­wi­zja, mieli to nagry­wać. A tak…

– Czyli nie odda­łeś, dziadku?

– Pew­nie, że nie. Mam na pusto odda­wać? Jak już muszę cier­pieć, to niech mam z tego jakąś korzyść. Niech przy­naj­mniej będzie migawka w wia­do­mo­ściach, że nasz klub posel­ski jest, jak zawsze, na pierw­szym fron­cie dzia­łań pro­spo­łecz­nych. A tak, to tylko się prze­je­cha­łem. Spo­tka­łem co prawda Ukra­inka i umó­wi­li­śmy się jutro na sfi­na­li­zo­wa­nie tego mojego udziału w radzie nad­zor­czej, mówi­łem wam. O, prze­pra­szam, to Bączyń­ski…

Dzia­dek wyłu­skał komórkę z kie­szeni mary­narki i wyszedł na bal­kon, aby zała­twić kolejne, nie­cier­piące zwłoki sprawy. Kiedy wró­cił, Hadrian nawią­zał do tematu.

– I co, dziadku? Nikt z posłów nie oddał?

– Nie­któ­rzy tam odda­wali. Mło­dzi są, niech oddają. Cie­kawe, co zro­bią, bo my na jutro media umó­wi­li­śmy i oddamy jak trzeba. A oni sami się nabili w butelkę, bo podobno dwa dni z rzędu odda­wać krwi nie można.

Dzia­dek szcze­rze się roze­śmiał, a Hadrian, Arek i Emil spoj­rzeli na sie­bie z nie­sma­kiem.

Kiedy Adam, ojciec Emila i Arka, zaczął jak zawsze dys­ku­to­wać z teściem o poli­tyce, ciotka Ilona (ponie­waż nie dowie­rzała niani, że spa­ce­ruje z dziec­kiem tyle, ile trzeba) wci­snęła Alanka w kom­bi­ne­zon i wysta­wiła w wózku na bal­kon.

Dzia­dek zaraz po kola­cji oznaj­mił, że ma jesz­cze dziś spo­tka­nie, i poje­chał do cen­trum. Po godzi­nie wyszli też Szy­bal­scy.

Jak zawsze, gdy tutaj był, Adam zatrzy­mał się na gale­ryjce, z któ­rej wcho­dziło się do miesz­ka­nia szwa­gierki. Oparł się o balu­stradę i zapa­trzył się w roz­le­głe pola, ośnie­żone drzewa i wiel­kie, jakby więk­sze niż za dnia niebo. Z dzie­wią­tego pię­tra widok był impo­nu­jący.

– Tato, tęsk­nisz za mamą… – ode­zwał się Emil.

– Tęsk­nię.

– Zawsze tu tak sta­jesz… – Emil poło­żył ojcu dłoń na ramie­niu. – Co cię gry­zie?

– Mnie? Nic. Po pro­stu lubię tu stać, za każ­dym razem upew­nia­jąc się, że dobrze zro­bi­li­śmy, nie dając się Ilo­nie namó­wić na dzie­wiąte pię­tro.

Objął synów i wszy­scy trzej się roze­śmiali.

Poszli do sie­bie. Nie mieli daleko – obie rodziny miesz­kały na nowym, strze­żo­nym osie­dlu Dąbrówka Wiślana. To był pomysł Ilony, która namó­wiła, a nawet ster­ro­ry­zo­wała swo­jego szwa­gra i jego synów, aby zmu­szeni do opusz­cze­nia kwa­te­runku, kupili miesz­ka­nie jak naj­bli­żej niej, bo wtedy pro­wa­dze­nie dru­giego domu, w zastęp­stwie zmar­łej sio­stry, będzie dla niej łatwiej­sze.

*

Hadrian prze­czy­tał SMS-a:

„Hadi, może byś dzi­siaj wpadł? Będziemy z Mileną. Michał z Dońką też obie­cali wsko­czyć, bo przy­jeż­dża Syl­wek. Wymyśl coś i urwij się. Wit”.

Witek i Michał byli naj­bliż­szymi kole­gami Hadriana. Sylwka poznał pół roku temu na waka­cjach w Krzy­wem. Dońka to dziew­czyna Michała… Pew­nie, że chciał iść. Kto by nie chciał wyrwać się z domu? Hadrian nie lubił ich nowego miesz­ka­nia – wiel­kiego, ale jakie­goś takiego nie­przy­tul­nego, chłod­nego. Nawet drzwi zewnętrzne były jakby z lodu, w kolo­rze sele­dy­no­wego szkła. Zimne nie tylko od mrozu. Hadrian stał oparty o balu­stradę gale­ryjki przed drzwiami miesz­ka­nia i sam nie wie­dział, na co czeka.

Okna kuchni i pokoju Hadriana wycho­dziły wła­śnie na gale­ryjkę. Obok doni­czek coś się poru­szyło. Hadrian zdrę­twiał. Tam trzy­mał swój notat­nik.

Nie było w nim nic spe­cjal­nego – po pro­stu imiona i nazwi­ska dziew­czyn, które z takich lub innych powo­dów eli­mi­no­wał ze swo­jego życia. Zafa­scy­no­wany tytu­ło­wym boha­te­rem opery _Don Gio­vanni_ Mozarta, imiona wszyst­kich, nawet tych pozna­nych prze­lot­nie, zapi­sy­wał w note­sie i co jakiś czas czy­tał. Nie­stety, zawsze jesz­cze bar­dziej warzyło mu to humor.

„Jeśli to matka… – pomy­ślał – jeśli ona zna­la­zła zeszyt, nie będzie dobrze. Zaraz mnie poczę­stuje mową na temat odpo­wie­dzial­no­ści…”.

Aż prych­nął, bo perory matki w zde­rze­niu z tym, że po raz drugi zde­cy­do­wała się na dziecko bez ojca, okrop­nie Hadriana dener­wo­wały.

Już chciał rzu­cić się do drzwi, już poło­żył dłoń na lodo­wa­tej klamce, gdy przy­szło mu do głowy coś innego. Odsu­nął się, dając matce czas, żeby spo­koj­nie sobie poczy­tała. W myślach razem z nią prze­bie­gał kolejne strony i wyobra­żał sobie, jak ona musi się wście­kać, czy­ta­jąc tę lita­nię imion. Uśmiech­nął się pod nosem. Zro­biło mu się nagle cie­pło i miło, jakby nie­spo­dzie­wa­nie przy­szło lato. Po kilku minu­tach wszedł.

Ilona była w pokoju Alana. Na tle jasno­nie­bie­skiej pościeli dziecka szybko migały jej ciem­no­fio­le­towe paznok­cie. Nawet nie odwró­ciła się do Hadriana, tylko krzyk­nęła:

– To ty?! Dobrze, że jesteś, bo ja zaraz wycho­dzę.

– Ja też, mamo.

– Chyba wiesz, że teraz musisz zdo­być się na szcze­gólną ofiar­ność.

– Ofiar­ność… – Hadrian skrzy­wił się na to słowo. – Czy chcesz wysłać mnie na wojnę?

– Nie lubię tego tonu. – Oczy matki zwę­ziły się w malut­kie szparki i Hadrian od razu zro­zu­miał, że ma ona coś na sumie­niu. Wie­dział co. – Oboje musimy… Zresztą Hadrian… ja na twoje wycho­wa­nie i przy­go­to­wa­nie do suk­cesu poświę­ci­łam całe swoje życie. Jesteś nie­wdzięczny! Zwy­kły ego­ista z cie­bie!

– Mamo!

– Co „mamo”?! Nawet z bra­tem nie chcesz posie­dzieć. Tylko ci dziew­czyny w gło­wie!

Hadrian, zamiast zapy­tać, skąd matka to wie, zro­bił minę pokrzyw­dzo­nego dziecka.

– Dziew­czyny? Mnie w ogóle nie inte­re­sują dziew­czyny! Jak mogłaś tak o mnie pomy­śleć?! Na dziew­czyny mam jesz­cze czas – zakoń­czył z mocą.

Ilona z wście­kło­ścią spoj­rzała na syna, a Hadrian pierw­szy raz w życiu poczuł, co to zna­czy satys­fak­cja. Nic nie powie­dział o pamięt­niku. Znał jej napady zło­ści i wie­dział, że wystar­czy jej dać się wykrzy­czeć. Taki sam był dzia­dek – naj­waż­niej­sze to mu nie prze­ry­wać. Powrzesz­czy, powrzesz­czy i się uspo­kaja, ale jak ktoś mu prze­rwie, to od razu wybu­cha kłót­nia.

Hadrian stał spo­koj­nie i patrzył na matkę, ale nie sły­szał ani słowa z tego, co mówiła. Myślał o Rena­cie Kru­kow­skiej, którą dziś poznał. Była bar­dzo niska, ale z takim zachwy­tem się w niego wpa­try­wała, że nawet na przy­zwy­cza­jo­nym do tego Hadria­nie zro­biło to spore wra­że­nie.

„Trudno. Zostanę i może do niej napi­szę” – pomy­ślał.

Wysłał Wit­kowi wia­do­mość, że nic z tego – musi zostać z bra­tem. Potem natych­miast wyłą­czył komórkę, bo wie­dział, że za chwilę przy­ja­ciele zasy­pią go pre­ten­sjami, proś­bami i pro­po­zy­cjami, jak pora­dzić sobie z matką. A tylko on wie­dział, że z nią nie można sobie pora­dzić. Przy­naj­mniej na razie.

*

Wie­czo­rem, kiedy wyką­pany i zado­wo­lony Alan zasnął, zaci­ska­jąc piąstkę na swo­jej grze­chotce w kształ­cie krowy, Hadrian narzu­cił kurtkę i wyszedł na chwilę na gale­ryjkę. Zapa­trzył się w roz­świe­tlone osie­dle, w pokryty śnie­giem wie­lo­po­zio­mowy par­king i w wiel­kie, gołe drzewa zamy­ka­jące Dąbrówkę od strony Wisły. Mimo póź­nej pory na placu zabaw, który Hadrian widział stąd jak nie­wielką plamkę, było kilka matek z malusz­kami.

Hadrian poża­ło­wał, że sam nie wpadł na pomysł wie­czor­nego spa­ceru z bra­tem, ale teraz było już za późno.

Patrząc na gra­na­towe niebo i zacho­dzące słońce, ukła­dał sobie w gło­wie, co wpi­sze do zeszytu, który odkryła matka. Oka­zja sama wpa­dła mu w ręce – matka czyta jego notatki! To wspa­niale! Miał zamiar to wyko­rzy­stać.

W domu wyjął notes i uśmiech­nął się pod nosem. Zaczął prze­rzu­cać kolejne kartki z imio­nami, tele­fo­nami i notat­kami o dziew­czy­nach. Wyobra­żał sobie, jak matka musiała się wście­kać.

W końcu pod całą tą listą napi­sał:

_Kochana mamu­siu!_

_Jak widzę, czy­tasz nawet moje notat­niki. Nie spo­dzie­wa­łem się, że upad­niesz tak nisko. Pozdra­wiam, Hadrian._

Z zado­wo­le­niem wsu­nął notes za doniczki. Nasta­wił cicho wło­ski, ale po chwili zało­żył na uszy słu­chawki i zaczął słu­chać radia.

Nagle go olśniło.

Się­gnął po notes i na ponad pię­ciu stro­nach wypi­sał wszyst­kie żale do matki – wszyst­kie pre­ten­sje, każdą przy­krość, którą zdo­łał sobie przy­po­mnieć. Na końcu zło­żył zama­szy­sty pod­pis.

Ponow­nie scho­wał zeszyt za doniczki. Otwo­rzył okno na oścież i przez piżamę poczuł ukłu­cie zimna. Nie prze­szka­dzało mu to – w tej chwili żadne prze­zię­bie­nie nie miało do niego dostępu. Matce będzie przez niego przy­kro – był z tego powodu szczę­śliwy.

*

– A ty co taki zado­wo­lony? – Ali­cja Kłoda, kole­żanka z klasy, podejrz­li­wie przy­glą­dała się Hadria­nowi. – Matka jest chora, że tak się cie­szysz?

– Nie­stety, zdrowa.

Hadrian rozej­rzał się i opo­wie­dział, jakiego figla jej spła­tał. Ala jed­nak się nie roze­śmiała.

– Bez sensu zro­bi­łeś, Hadrian. To jed­no­ra­zowa satys­fak­cja. Oczy­wi­ście, szlag ją trafi i będzie jej głu­pio, ale tylko raz. Pomyśl… – Ala wzięła kolegę pod rękę i zaczęli prze­cha­dzać się po kory­ta­rzu, cicho roz­ma­wia­jąc. – To można genial­nie wyko­rzy­stać. Masz kon­trolę nad tym, co ona o tobie wie. Czyta i two­rzy sobie taki obraz cie­bie, jaki ty chcesz. Rozu­miesz?

– Chyba tak… – Hadrian widział, jak Ali zaczęły błysz­czeć oczy, a na policz­kach poja­wiły się wypieki. Wyglą­dała na nie­sły­cha­nie pod­nie­coną swoim pomy­słem. – Ale już za późno. Po moim wyj­ściu matka na pewno wszystko prze­czy­tała i już wie, że ja wiem, że ona czyta.

– Szkoda, że do mnie wczo­raj nie zadzwo­ni­łeś…

Z Hadria­nem dotych­czas się nie przy­jaź­nili. Wręcz prze­ciw­nie. W ostat­nie waka­cje przez mie­siąc byli razem na Mazu­rach, na działce u Witka, i nie­mal cią­gle docho­dziło mię­dzy nimi do kon­flik­tów. Jed­nak od jakie­goś czasu rozu­mieli się dość dobrze.

– Gdy­byś miał jakieś pro­blemy, to zawsze mi mów. – Ala przy­jaź­nie pokle­pała Hadriana po ramie­niu. – Szkoda, że prze­pa­dło, ale na tym świat się nie koń­czy. Wymy­ślimy coś innego.

Ala prze­cze­sała sobie włosy pal­cami, potem popra­wiła dżinsy i roz­pi­naną sukienkę. Tak lubiła się ubie­rać – latem pod mini­su­kienki wkła­dała mikro­sko­pijne spodenki, a teraz, zimą – dżinsy i na wierzch sukienkę. Wie­działa, że dobrze wygląda – dostrze­gała to w oczach chłop­ców na kory­ta­rzu.

*

Hadrian lubił Arka. Lubił też Emila – wybit­nego stu­denta mate­ma­tyki. Ale naj­bar­dziej lubił Adama. Wuj w niczym nie przy­po­mi­nał bowiem jego matki. Gdy Hadrian był młod­szy, wiele razy pra­gnął, żeby cudowna moc prze­nio­sła go do rodziny cioci Bożenki. Nawet teraz, gdy cio­cia nie żyła, i tak wolałby tam miesz­kać. Miałby swój kąt, gdzie nikt by nie mysz­ko­wał i gdzie mógłby wszystko urzą­dzić po swo­jemu, nie­ko­niecz­nie tak, by paso­wało do reszty miesz­ka­nia. Nie­stety, jedyne co mu pozo­sta­wało, to jak naj­czę­ściej odwie­dzać Szy­bal­skich.

Wujek sie­dział obło­żony słow­ni­kami, z nosem w ekra­nie kom­pu­tera. Na widok Hadriana mach­nął ręką, żeby ten dał mu kilka minut. Hadrian się­gnął po album ze zdję­ciami. Cio­cia Bożena pod­rzuca go wysoko nad głową. Jego matka chrzestna i on.

„Kiedy to było?” – pomy­ślał, a potem po raz nie wia­domo który zaczął odwra­cać strony.

W rodzin­nym albu­mie Szy­bal­skich było kilka dziw­nych, wyglą­da­ją­cych jak mozaika zdjęć. Widać było wyraź­nie, że ktoś te zdję­cia podarł, a potem ktoś z powro­tem zło­żył je i sta­ran­nie wkleił do albumu. Na wszyst­kich była cio­cia Bożena.

– Nie wiem, jak ona mogła uwa­żać, że źle tu wyszła. – Adam postu­kał pal­cami w poskle­jane zdję­cie żony.

– To fajne, wujku. Opo­wiedz mi jesz­cze raz, jak to było.

– Tyle razy to sły­sza­łeś… – Pokrę­cił głową, ale zaczął: – Gdy przy­no­si­li­śmy odbitki, Bożenka pierw­sza je prze­glą­dała i nie podo­bała się sobie, więc darła je na kawałki, a ja z chło­pa­kami zbie­ra­li­śmy wszyst­kie frag­menty i po cichu wkle­ja­li­śmy do albumu. A potem była zasko­czona. Uda­wała, że chce nam wyrwać album. Ganiała chłop­ców, ale tak, żeby ich nie zła­pać. Wesoło nam było… O, tu wyszła prze­pięk­nie.

– Tak. – Hadrian nachy­lił się nad zdję­ciem cioci Bożeny. – Fajny ten wasz album, tro­chę jak z tego filmu _Ame­lia_. Gdy­bym ja wkleił jakieś zdję­cie, które moja matka odrzu­ciła… – zaczął, ale wuj mu prze­rwał.

– Daj spo­kój. Nie zadrę­czaj się. Co nowego u cie­bie? Krę­cisz? Nagry­wasz? Jakieś dziew­czyny? Opo­wia­daj.

*

Wra­ca­jąc do domu, Hadrian po raz kolejny żało­wał, że wuj Adam nie jest jego ojcem. Wyobra­żał sobie, że Ilona jest tylko jego ciotką, nie matką. Gdyby była jego ciotką, lubiłby ją. Wtedy by mu nie prze­szka­dzała.

„Prze­cież nie wyma­gam, żeby matka była taka jak wuj Adam. Nie musi prze­cho­wy­wać gazet z dnia mojego uro­dze­nia, ale mogłaby po pro­stu się nie cze­piać. Żebym tak wyglą­dał tro­chę gorzej, na przy­kład jak Bog­dan, kum­pel Arka… – pomy­ślał nie wia­domo który raz w życiu. – Dla­czego nie mogę być przy­naj­mniej nie­fo­to­ge­niczny? Dla­czego?”.

Na dole w mar­ke­cie kupił sobie paczkę chip­sów, które od razu zjadł, a zaraz potem wyżuł gumę mię­tową, żeby matka nie poczuła zapa­chu chip­sów. Jed­nak w domu nikogo nie było.

Spo­koj­nie umył ręce. Otwo­rzył lodówkę. Trzy pasz­tety sojowe na dni, kiedy Ilona usi­ło­wała być wege­ta­rianką. Małże w zale­wie octo­wej, paluszki kra­bowe i kon­fi­tury z boró­wek, które rosną w Fin­lan­dii. Grzyby mun, dziki ryż w potrawce. Na gór­nej półce były mocno już wyschnięte saj­gonki – pozo­sta­łość po ostat­nim fry­zjer party, które orga­ni­zo­wała mama. W zamra­żal­niku pięć pude­łek pizzy. Hadrian wybrał jedno, wło­żył pizzę do mikro­fa­lówki i poszedł do pokoju zoba­czyć, jak tam jego notes.

Jeśli matka już czy­tała, to spryt­nie wsa­dziła go na miej­sce.

Hadrian wyjął zeszyt i zoba­czył wysta­jący z niego swój jasny włos.

„A jeśli nie czy­tała?”.

*

Matka z Ala­nem wró­cili około dzie­wią­tej wie­czo­rem.

– Jak dzień? Muszę chyba wziąć nową nia­nię, bo nie dam rady tak dłu­żej. Jadłeś? Jesz­cze jedno… – Wyjęła swój skó­rzany notes. – Zapisz sobie, że zdję­cia próbne do tego spotu kon­cer­to­wego są w sobotę, nie w pią­tek… Mają jakieś prze­su­nię­cie w stu­diu. Co tak patrzysz?

– Nic. Dobrze, będę pamię­tał.

Hadrian wziął brata na ręce i szybko wyco­fał się do sie­bie. Cze­kał na reak­cję matki po tym, co jej napi­sał, ale żad­nej reak­cji nie było.

„Nie, nie czy­tała”. – Hadrian nabrał pew­no­ści, gdy wsa­dziła sobie nogę w spe­cjalny sto­jak do malo­wa­nia paznokci i zaczęła pod­śpie­wy­wać. – „Gdyby czy­tała, byłaby wście­kła”.

Alan wyką­pany i nakar­miony zasnął natych­miast, jakby wie­dząc, że nikt teraz i tak nim się nie zaj­mie.

Hadrian zarzu­cił kurtkę i swoim zwy­cza­jem wymknął się na gale­ryjkę. Tym razem jed­nak zszedł na ósme pię­tro i dopiero stam­tąd zadzwo­nił do Ali, by opo­wie­dzieć jej wszystko ze szcze­gó­łami.

Po roz­mo­wie wró­cił do domu i za radą kole­żanki wyrwał wszyst­kie strony z pre­ten­sjami do matki. Zaczął pisać w cał­kiem innym tonie:

_Jest strasz­nie dużo rze­czy, któ­rych nie­na­wi­dzę. Jest też kilka osób. To naj­czę­ściej moi kole­dzy. Ci, któ­rzy palą papie­rosy i piją alko­hol. Pogar­dzam nimi, bo zapewne do niczego w życiu nie dojdą. Ja brzy­dzę się alko­holem. Umiem się kon­tro­lo­wać i do żad­nych uży­wek nikt mnie ni­gdy nie namówi._

_Moja mama mi impo­nuje. Jest dla mnie naj­wyż­szym auto­ry­te­tem. Umie zna­ko­mi­cie godzić pracę zawo­dową (zaj­muje nie­zwy­kle odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko) z obo­wiąz­kami rodzin­nymi. Uwa­żam, że poświęca mi za dużo czasu, bo powinna też cza­sem pomy­śleć o sobie. A pro­wa­dzi nie tylko nasz dom, ale też drugi – pomaga wuj­kowi, któ­remu zmarła żona, moja cio­cia, a sio­stra mojej mamy._

Hadrian spoj­rzał w okno, szu­ka­jąc natchnie­nia.

Się­gnął po książkę _Zro­zu­mieć nasto­latka_, którą trzy­mał obło­żoną w gazetę, na dnie szu­flady przy kom­pu­te­rze. Prze­kart­ko­wał kilka stron, szu­ka­jąc jakie­goś dobrego tematu, i natra­fił na roz­dział doty­czący naro­dzin młod­szego rodzeń­stwa. Chwilę czy­tał, potem zaczął pisać dalej w tym samym stylu:

_Wiem, że jest strasz­nie dużo wydat­ków, bo uro­dził mi się nie­zwy­kle uzdol­niony bra­ci­szek, któ­rego bar­dzo kocham, ale czuję, że zaczy­nam go nie­na­wi­dzić. Głów­nie nie­na­wi­dzę go za to, że przez niego nie mogę poje­chać do mojej babci, do Szwe­cji. Moja mama nie popiera tego wyjazdu, bo dzia­dek nie może się pogo­dzić z tym, że bab­cia wyemi­gro­wała do Szwe­cji i wyszła za hote­la­rza. Ale moja mama, która wycho­wy­wała mnie samot­nie, na pewno widzi, że jeśli nie pojadę do Szwe­cji, to prze­leję nie­na­wiść na Alanka, który jest prze­szkodą w reali­za­cji moich marzeń. A już naj­le­piej byłoby, gdyby Arek też ze mną poje­chał. On nie ma matki. Moja mama zastę­puje mu mamę i też powi­nien poje­chać._

Hadrian prze­czy­tał ostatni aka­pit, by się upew­nić, czy nie jest zbyt nachalny, ale uznał, że jeśli zacznie robić tylko sub­telne alu­zje, to matka może nie zare­ago­wać zgod­nie z jego ocze­ki­wa­niami. Potem zapi­sał jesz­cze dwie strony wspo­mnie­niami i reflek­sjami z ostat­niej sesji zdję­cio­wej, na którą bar­dzo liczyła jego mama, a o któ­rej on zapo­mniał. Ale był już na tak wielu sesjach, że bez trudu opi­sał wszystko bar­dzo szcze­gó­łowo i liczył, że brak odzewu mama zin­ter­pre­tuje jako brak angażu dla syna.

Jesz­cze raz wziął do ręki _Zro­zu­mieć nasto­latka_ i zoba­czył, że ponad połowa książki doty­czy spraw zwią­za­nych z płcią prze­ciwną i miło­ścią.

„Powi­nie­nem bar­dziej inte­re­so­wać się dziew­czy­nami” – pomy­ślał i zer­k­nął na kilka ostat­nich stron swo­jego pamięt­nika.

O dziew­czy­nach nie było tam ani słowa. Uznał, że to błąd.

_Spo­tka­łem dziś Izę Malesę z pod­sta­wówki. Pięk­nie ukształ­to­wana._

Wykre­ślił ostat­nie sfor­mu­ło­wa­nie. Wolał, żeby mama nie domy­ślała się, że zauważa kształty kole­ża­nek.

_To bar­dzo inte­li­gentna dziew­czyna. Od razu zauwa­ży­łem, że jest nie­zwy­kle oczy­tana. Jest też ładna. Może nie jakoś spe­cjal­nie, bo ma pewną asy­me­trię w twa­rzy, ale…_

Hadrian pisał i pisał, aż poczuł, że boli go ręka. Zamknął pamięt­nik, zawi­nął w gazetę i wsu­nął za doniczki sto­jące na wyso­kim para­pe­cie okna wycho­dzą­cego na gale­ryjkę.

Czuł się tak pod­eks­cy­to­wany, że chciał koniecz­nie komuś to opo­wie­dzieć. Tylko komu? Witek i Michał odpa­dali – od razu zaczę­liby go prze­ko­ny­wać, żeby tego zaprze­stał. Arek? – Arek byłby dobry, ale teraz do niego dzwo­nić… Tro­chę późno. Hadrian bez­rad­nie rozej­rzał się dookoła.

„Kom­pu­ter!” – doznał olśnie­nia.

Włą­czył kom­pu­ter, uru­cho­mił edy­tor tek­stu i zało­żył plik pod nazwą: „Histo­ria-powtó­rze­nie”. Zaczął pisać praw­dziwy pamięt­nik.

Hadrian bił w kla­wi­sze, nie zwa­ża­jąc na lite­rówki i czer­wone pod­kre­śle­nia. Pisał i pisał. Gdy poczuł, że pieką go oczy, zapi­sał plik. Wie­dział, że matka ma zwy­czaj grze­bać cza­sami w jego kom­pu­te­rze i prze­glą­dać pliki. Posta­no­wił zało­żyć hasło na plik. Chwilę zasta­na­wiał się, co wybrać. W końcu wpi­sał pierw­szy wyraz, jaki przy­szedł mu do głowy: „drugi”.

„To bar­dzo dobre hasło” – pochwa­lił się w myślach.

*

Noc minęła spo­koj­nie. Jeśli Alan pła­kał, to Hadrian tego nie sły­szał. Obu­dził go budzik w komórce. Wolał go od tra­dy­cyj­nego – był cich­szy. Zanim wyszedł ze swo­jego pokoju, spraw­dził pocztę. Odpo­wie­dział Wit­kowi, że ow­szem, dziś do niego wpad­nie i że też nie dał rady z tym trze­cim zada­niem z che­mii.

– Be, be, be. – Ilona pochy­lona nad Ala­nem poka­zy­wała mu wiel­kie dru­ko­wane „B”, które sama wyka­li­gra­fo­wała na kartce for­matu A4. – To spół­gło­ska… Hadrian, zmień koszulę, bo nie pasuje do swe­tra. Be, be, beczka – powie­działa do nie­mow­laka, który z rado­ścią żuł stopę, śli­niąc śpioszki. – Pamię­taj, nie jedz nic słod­kiego. Zjedz dwie łyżeczki sezamu, są w tym her­me­tycz­nym pojem­niku koło suszo­nych wodo­ro­stów, bo włosy ci się za mało błysz­czą. Jutro casting… Alanku, patrz: Be, be…

Hadrian nic nie powie­dział, tylko poki­wał głową.

– Teraz wszystko powtó­rzymy: A, be, ce, de. Pokaż mamusi de. No, Alanku, pokaż de… Hadrian, rusz się! Tele­fon! Do mnie? Chwi­leczkę.

Ilona odło­żyła plan­sze z lite­rami i nad głową synka włą­czyła roz­mówki angiel­skie. Ni­gdy nie zanie­dby­wała poran­ków. Zaraz po obu­dze­niu umysł dziecka jest naj­bar­dziej chłonny. Teraz Alan miał chło­nąć angiel­ski.

– Hadrian… – szep­nęła jesz­cze i poka­zała, żeby się nie gar­bił.

Hadrian odru­chowo się wypro­sto­wał.

Na gale­ryjce minął panią Marię, obecną nia­nię Alana. Zbiegł z dzie­wią­tego pię­tra i poszedł pod dom Arka. Jechali razem. Arek na Pragę, a Hadrian do cen­trum. Też chciał iść do „Władka”, ale Ilona koń­czyła śród­miej­skie liceum i to zamknęło dys­ku­sję.

Chłopcy wsie­dli do auto­busu i sta­nęli na samym końcu. Arek opo­wia­dał o ostat­nich wyczy­nach jego nie­tu­zin­ko­wego mate­ma­tyka nazy­wa­nego Cał­kiem. Chciał nawet powie­dzieć kuzy­nowi o Idze Górce, ale nie zdo­był się na odwagę. Chciał się przy­znać, że już trzy razy prze­szedł całą Sta­lową, bo ona tam mieszka. Dwa razy już pra­wie wcho­dził do sekre­ta­riatu pytać, czy do ich szkoły doj­dzie nowa uczen­nica, ale oczy­wi­ście nie odwa­żył się tego zro­bić. Z dłu­go­pi­sem, któ­rym pisała Iga pod­czas ich spo­tka­nia, nie roz­sta­wał się ni­gdy. Wyj­mo­wał go kilka razy dzien­nie i z roz­ma­rze­niem oglą­dał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: