- W empik go
Drugie życie pani Appelstein. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Drugie życie pani Appelstein. Tom 2: powieść współczesna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 241 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tymczasem Zabanowska udała się prosto od Ireny do hotelu Żorża, gdzie wiedziała, że o tej godzinie urzędował komitet pikniku kawalerskiego, w którym zasiadał książę w gronie młodzieży lwowskiej.
Od Ireny dowiedziała się, że ta Jakóba Starży nawet nie widziała – a więc wobec tego można było bezpiecznie, bez zrażenia sobie ewentualnego księżnej, pointrygować w duchu Poryckiej przeciw pani Appelstein. Ona była bezbronna; własna rodzina ją ignorowała.
Weszła do numeru, który jej portjer wskazał i zastała księcia i kilka osób z młodzieży.
Znała ich naturalnie wszystkich.
– Dobry dzień panom.
– Ach! pani Zabanowska!… Cóż za honor! cóż to… czyżby pani niedostała zaproszenia? – wołał i pytał pierwszy baron, przerażony myslą, że w komitecie być może zapomniano o wysłaniu zaproszenia Zabanowskiej.
Ale książę wiedział po co przychodzi. Książę był to młodzieniec, mogący liczyć lat trzydzieści, bardzo brzydki, ale sympatyczny o otwartem i rzetelnem spojrzeniu. Ogromna jego głowa nie wygolona, ale prawie bez zarostu spoczywała na niezgrabnym kadłubie. Był to typ zdegenerowanej, ale bądź co bądź książęcej rasy. Spojrzenie miał śmiałe i pewne siebie, ruchy swobodne, maniery wykwintne, rękę śliczną i organ głosu, mający w sobie coś poprostu pańskiego.
– Byłem u pani – rzekł podając jej krzesło.
– Domyślałam się, grzeczność księcia jest znaną – odparła Zabanowska, składając torbę na stole i podsuwając sobie nogą krzesło. Widzę, mówiła – że panowie zajęci, otóż będę krótką. Czy pani Appelstein jest na liście zaproszonych?
– Naturalnie – odparł książę, a widząc nagłe zafrasowanie Zabanowskiej, zapytał: a co?
– Hm… hm… – zaczęła ciszej, bardzo cicho Zabanowska – to popsuje zabawę.
Właśnie chciałam księciu zaproponować, aby nie prosić pani Ire.. pani Appelstein – poprawiła i urwała.
Twarz księcia ironiczny wyraz przybrała. Począł gładzić wąsy i wpił wzrok w Zabanowską, która kładła mu dalej szeptem do ucha, że w świecie utworzyła się koalicja przeciw pani Appelstein, że jest przekonaną, iż wiele pań, jej znajomych, wiedząc, że Irena będzie na balu, pozostanie w domu.
Fizjognomia księcia zdradzała niemal oburzenie.
– Cóż to nas, młodzież obchodzi? – przerwał – że niektórym paniom o przewróconych głowach, albo głowach w nieładzie, niepodoba się pani Appelstein? Tem lepiej, że nie będą, bo nie będą zatruwać atmosfery balu, którybyśmy pragnęli, aby był wesoły, europejski a nie prowincjonalny. Ale skądże pani? przyjaciółka pani Appelstein podjęłaś się tej misji bojkotowania pięknej pani Ireny? Oh! gardez moi des amis, od nieprzyjaciół sam się obronię.
Zabanowska mieniła się. Wpadła! Niebyło co robić, tylko się wycofywać. Książę był jednym z tego fatalnego młodego pokolenia młodzieńców, którzy czasem mają swoje zasady. Nie lubiła ich. Zasady dość były niewygodne już u starych. Ale tu trzeba było ocalić.
– Ach? – zawołała. – Mnie to całkiem obojętne! Nie jestem znów taką przyjaciółką pięknej pani Ireny, jak ją książę nazywasz, jeśli wogóle osoba w tym wieku i tak zmorfinowana może być piękną. Ale to rzecz gustu, a de gustibus non est dysputa.
– Disputandum – przerwał książę poprawiając i tłumiąc śmiech.
– Disputandum: niech i tak będzie – podjęła Zabanowska z nadzwyczajną płynnością swady. Przyłapana bowiem na czemś niekoniecznie właściwem, wpadała w wymowę nieporównaną. Ciągnęła więc:
– Między tem, że bywam u pani Appelstein a przyjaźnią, jest ogromna różnica, przepaść!
– Ale bywanie tworzy już między przyjaźnią a przepaścią most – podjął książę, mający dar swoją światowością i rozumem dekoncertowania Zabanowskiej.
Ale i jemu to się dziś udać nie miało, bo Zabanowska postanowiła rejterować z honorem.
– Otóż! ciągnęła wstając i przerywając rozmowę – róbcie jak chcecie. Ja zrobiłam swoje. Proszono mnie, abym to księciu powiedziała, Voila et bon jour!
Chciała wyjść, ale we drzwiach jeszcze ją zatrzymał książę.
– Wytłomacz więc to pani tym paniom. Ja, gdyby nawet cały komitet się zgodził na pani propozycję, musiałbym wystąpić z komitetu, który chybiałby salonowym zasadom przyzwoitości. Pani Appelstein wykształceniem, urodzeniem, wychowaniem i swą dobrą wolą należy do świata, dla którego dajemy bal i musi być nań proszoną. Inaczej ubliżylibyśmy sobie. Gdzież pani znajdujesz sobie takie przyjaciółki, które panią takiemi obarczają zleceniami?
Zabanowska miała szaloną ochotę powiedzieć księciu, że temi przyjaciółkami były hrabiny Poryckie, matka i córka, o którą się starał i teraz właśnie przeprowadzał targi posagowe.
Ale ugryzła się w język i wyszła. Ona uważała prawdomówność poprostu za zbrodnię: Nieraz mawiała:
– Gdybym chciała słuchać w towarzystwie prawdy, bywałabym wśród praczek i stróżów, gdyż tylko tam są prawdomówni.
To też nigdy nikomu prawdy nie powiedziała. A jeśli kto tego od niej, jako wykonania zlecenia wymagał, to mówiła:
– Chyba pójdę do jego spowiednika i poproszę, aby mu to powiedział.
Do wszystkich dyplomatycznych kombinacyj i kroków była zdolną, tylko nie do mówienia prawdy.
To też tworzyła w świecie lwowskim przeciwieństwo z kanoniczką Heleną, która znów za punkt ambicji miała mówienie ludziom prawdy.
I była ze swej taktyki zadowoloną. Ją poszukiwano, przed kanoniczką uciekano.
Wyszła i na ulicy spojrzała na zegarek. Pierwsza dochodziła, a tu księżna około pierwszej spodziewała się deklaracji Starzy. Syknęła z bólu i niezadowolenia, a księżna miała te wadę, że mieszkała daleko a w dodatku nawet nie przy linii tramwaju. Dorożki za nic na świecie nie byłaby w takiej okoliczności wzięła. Brała ją tylko w wypadkach nieprzewidzianych, gdy zdarzał się skandal niezwykły.
Raz pamiętała, gdy się dowiedziała, że Zlerzański przydybał żonę in flagranti z księciem Gruszkowskim, to wtedy dopadła dorożki dwukonnej, bo innej nie było na drodze i kazała się wieść do Poryckiej. Ale to raz się tylko jej zdarzyło. Zbankrutowałaby, gdyby w swych operacjach matrymonjalnych najmowała fiakry.
Ruszyła piechotą, wyścigowym krokiem. Sunęła rzeczywiście jak gazela z tą elastycznością członkow której Porycka tak jej zazdrościła. Zresztą była skonfundowaną niepowodzeniem w komitecie pikniku i potrzebowała ochłonąć. Gdyby tak powtórzyła Poryckiej, że ją książę tak zbagatelizował.
Uśmiechnęła się. Nie! niebyło obawy, nie powtórzy. Jeśli mówienie prawdy było w świecie zbrodnią, to powtarzanie było rozbojem według jej podręcznika du savoir vivre.
Myśląc nad temi zasadami jej powowodzenia w salonach, dobiegła wciąż idąc wyścigowym tempem do mieszkania księstwa.
Służący jej oświadczył;
– Księżna pani u siebie – książę ma gościa.
– Któż taki? – zapytała naturalnie zaraz i z tą niedbałością, wyprowadzającą w pole wszystkich.
– Hrabia Starża.
– Jezus Marja! – pomyślała Zabanowska – jakże to w Galicji prędko hrabią się zostaje. Wystarczy minąć granicę i stanąć w hotelu.
Księżna jej oczekiwała.
– Siadaj duszko! opowiadaj! czekam na ciebie – mówiła cała w emocji i niepokoju.
Księżna była to już kobieta niemłoda, niska, pozbawiona wszelkiej charakterystycznej indywidualności, ale matrona i wielka pani. Otyła, ubrana skromnie i czarno, ociężała w ruchach, miała coś imponującego w śmiałości swego spojrzenia, które po niej musiał odziedziczyć jej syn.
– Jest już!- mówiła siadając na krześle – ale mówże duszko, co wiesz?
– Niestety – rzekła Zabanowska – mało co mogłam się dowiedzieć, prawie nic, prócz tego, że rzeczywiście może być bardzo bogaty.
– A to bardzo dużo się dowiedziałaś duszko! – potrzęsła głową i dodała – dziś to najważniejsze. Reszty można się domyśleć i widzieć. Zresztą zobaczysz go sama. Chcę duszko, abyś go widziała.
– Chyba… – szepnęła Zabanowska, która się wzdragała widzieć Jakóba Starżę. Było to u niej taktyką nie narzucać się z niczemu swych klientów. Dzięki tej taktyce klienci jej się narzucali.
W tem właśnie wszedł książę.
– Jestem w największym kłopocie – mówił swym grubym głosem nieco świszczącym z powodu braku zębów, których mimo nalegań Zabanowskiej, wprawić nie chciał. – Oświadczył się, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Mówi, że ma majątku pół miljona.
– Jest bardzo bogaty, mówi i Zabanowska – odparła księżna – to wnuk Kinińskiego, tego….
– A więc – zawołał uradowany książę, powiem wam, że Mimi żadnego nie dostanie posagu.
– Naturalnie! – rzekła wbrew zasadzie nie pytana Zabanowska. Ale jej błyskawicą przebiegła myśl, że w ten sposób młody książę mógłby mniej potrzebować posagu i zwolnić z nadmiaru ciężaru upadającą hrabinę Porycką.
– Naturalnie! – powtórzyła księżna.
– I poproszę, by się zgłosił po odpowiedź wieczorem.
– Bardzo dobrze! – rzekła księżna cała ożywiona tym najdonioślejszym w życiu matki wypadkiem.
Zabanowska zbierała się iść dalej. Tu już nie było co robić. Jakóba Starżę miała poznać aż na wieczorze, na który ją zapraszała księżna. Wymawiała się spóźnioną porą, odległością dzielnicy.
– Każę cię odwieźć, lub przenocujesz tutaj duszko! – odpowiedziała matrona.
Zabanowska obiecała przybyć na obiad i pozostać na wieczór. Ani myślała opuszczać taką okazję znajdowania się na quasi zaręczynowym wieczorze u książąt, na wieczorze interesującym cały wielki świat lwowski. Jutro będzie wszędzie dobrze widzianą i u niedostępnej pani Pauliny, i u Juljuszowej i u Melloco.
Aż serce jej dygotało na myśl o tych rozkoszach, jakie ją czekały, gdy będzie wpadać do klientek i wołać od drzwi:
– Wiesz, co się stało. Mimi po słowie ze Starżą! Byłam, widziałam!
Będą ją oblegać, pytać, co za Starża, czy go widziała? A ona im odpowie, że widziała, że asystowała zaręczynom. Jakżeby inaczej? Będzie bohaterem dnia.
Ale teraz musiała biedz do Poryckiej, z którą najlepiej się rozumiała, najlepiej szła jej rozmowa, plotki, intrygi i projekty światowych kabał. Teraz złe im przyniesie wiadomości. Matka i córka były przekonane, że książę w lot chwyci sposobność przypodobania im się tak tanim kosztem, obciążając nienawidzoną Appelsteinową.
Ale Zabanowska lubiła, gdy jej klientkom stał się od czasu do czasu jakiś psikus. Wolałaby była, by książę odrazu się zgodził na niezaproszenie Ireny, ale się nie martwiła, że się nie zgodził. Porycka zanadto ufała swej pozycji salonowej we Lwowie.
Aż przystanęła i głośno się zapytała:
– Co też Porycka powie, gdy się dowie, że Mimi wychodzi za bratanka pani Appelstein, ca sera un coup de foudre.
Uśmiechnęła się, ruszając dalej.
Ona pasjami lubiła takie pioruny, padające między jej klientki, intrygujące i stawiające zamki z kart.
Uczyła się jak, jakim tonem jej to oznajmić. Zrobi minę jak gdyby nic, oczy spuści i bawiąc się swą torbą, rzuci matce i córce razem:
– Wiecie! Mimi wychodzi za Starżę, bratanka pani Appelstein.
I zdawało się jej, że słyszy najwyraźniej padający piorun. Cisza, zanim ochłoną i odetchną, a podczas jej trawania, ona potoczy oczami z matki na córkę i z powrotem.
Pobudzona temi myślami, bo takie myśli miały dar ożywiania jej do tego stopnia, iż dostawała wypieków na twarzy – nie wiedziała nawet, ' że biegła już formalnie wyścigowym krokiem. Przechodnie przystawali, podziwiając lekkość tego chodu u osoby o zżółkłej cerze twarzy i włosach siwiejących.
Zwolniła, gdy usłyszała apostrofę ulicznika: