Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Drugie życie pani Appelstein. Tom 2: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drugie życie pani Appelstein. Tom 2: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 241 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Tym­cza­sem Za­ba­now­ska uda­ła się pro­sto od Ire­ny do ho­te­lu Żor­ża, gdzie wie­dzia­ła, że o tej go­dzi­nie urzę­do­wał ko­mi­tet pik­ni­ku ka­wa­ler­skie­go, w któ­rym za­sia­dał ksią­żę w gro­nie mło­dzie­ży lwow­skiej.

Od Ire­ny do­wie­dzia­ła się, że ta Ja­kó­ba Star­ży na­wet nie wi­dzia­ła – a więc wo­bec tego moż­na było bez­piecz­nie, bez zra­że­nia so­bie ewen­tu­al­ne­go księż­nej, po­in­try­go­wać w du­chu Po­ryc­kiej prze­ciw pani Ap­pel­ste­in. Ona była bez­bron­na; wła­sna ro­dzi­na ją igno­ro­wa­ła.

We­szła do nu­me­ru, któ­ry jej por­tjer wska­zał i za­sta­ła księ­cia i kil­ka osób z mło­dzie­ży.

Zna­ła ich na­tu­ral­nie wszyst­kich.

– Do­bry dzień pa­nom.

– Ach! pani Za­ba­now­ska!… Cóż za ho­nor! cóż to… czyż­by pani nie­do­sta­ła za­pro­sze­nia? – wo­łał i py­tał pierw­szy ba­ron, prze­ra­żo­ny my­slą, że w ko­mi­te­cie być może za­po­mnia­no o wy­sła­niu za­pro­sze­nia Za­ba­now­skiej.

Ale ksią­żę wie­dział po co przy­cho­dzi. Ksią­żę był to mło­dzie­niec, mo­gą­cy li­czyć lat trzy­dzie­ści, bar­dzo brzyd­ki, ale sym­pa­tycz­ny o otwar­tem i rze­tel­nem spoj­rze­niu. Ogrom­na jego gło­wa nie wy­go­lo­na, ale pra­wie bez za­ro­stu spo­czy­wa­ła na nie­zgrab­nym ka­dłu­bie. Był to typ zde­ge­ne­ro­wa­nej, ale bądź co bądź ksią­żę­cej rasy. Spoj­rze­nie miał śmia­łe i pew­ne sie­bie, ru­chy swo­bod­ne, ma­nie­ry wy­kwint­ne, rękę ślicz­ną i or­gan gło­su, ma­ją­cy w so­bie coś po­pro­stu pań­skie­go.

– By­łem u pani – rzekł po­da­jąc jej krze­sło.

– Do­my­śla­łam się, grzecz­ność księ­cia jest zna­ną – od­par­ła Za­ba­now­ska, skła­da­jąc tor­bę na sto­le i pod­su­wa­jąc so­bie nogą krze­sło. Wi­dzę, mó­wi­ła – że pa­no­wie za­ję­ci, otóż będę krót­ką. Czy pani Ap­pel­ste­in jest na li­ście za­pro­szo­nych?

– Na­tu­ral­nie – od­parł ksią­żę, a wi­dząc na­głe za­fra­so­wa­nie Za­ba­now­skiej, za­py­tał: a co?

– Hm… hm… – za­czę­ła ci­szej, bar­dzo ci­cho Za­ba­now­ska – to po­psu­je za­ba­wę.

Wła­śnie chcia­łam księ­ciu za­pro­po­no­wać, aby nie pro­sić pani Ire.. pani Ap­pel­ste­in – po­pra­wi­ła i urwa­ła.

Twarz księ­cia iro­nicz­ny wy­raz przy­bra­ła. Po­czął gła­dzić wąsy i wpił wzrok w Za­ba­now­ską, któ­ra kła­dła mu da­lej szep­tem do ucha, że w świe­cie utwo­rzy­ła się ko­ali­cja prze­ciw pani Ap­pel­ste­in, że jest prze­ko­na­ną, iż wie­le pań, jej zna­jo­mych, wie­dząc, że Ire­na bę­dzie na balu, po­zo­sta­nie w domu.

Fi­zjo­gno­mia księ­cia zdra­dza­ła nie­mal obu­rze­nie.

– Cóż to nas, mło­dzież ob­cho­dzi? – prze­rwał – że nie­któ­rym pa­niom o prze­wró­co­nych gło­wach, albo gło­wach w nie­ła­dzie, nie­po­do­ba się pani Ap­pel­ste­in? Tem le­piej, że nie będą, bo nie będą za­tru­wać at­mos­fe­ry balu, któ­ry­by­śmy pra­gnę­li, aby był we­so­ły, eu­ro­pej­ski a nie pro­win­cjo­nal­ny. Ale skąd­że pani? przy­ja­ciół­ka pani Ap­pel­ste­in pod­ję­łaś się tej mi­sji boj­ko­to­wa­nia pięk­nej pani Ire­ny? Oh! gar­dez moi des amis, od nie­przy­ja­ciół sam się obro­nię.

Za­ba­now­ska mie­ni­ła się. Wpa­dła! Nie­by­ło co ro­bić, tyl­ko się wy­co­fy­wać. Ksią­żę był jed­nym z tego fa­tal­ne­go mło­de­go po­ko­le­nia mło­dzień­ców, któ­rzy cza­sem mają swo­je za­sa­dy. Nie lu­bi­ła ich. Za­sa­dy dość były nie­wy­god­ne już u sta­rych. Ale tu trze­ba było oca­lić.

– Ach? – za­wo­ła­ła. – Mnie to cał­kiem obo­jęt­ne! Nie je­stem znów taką przy­ja­ciół­ką pięk­nej pani Ire­ny, jak ją ksią­żę na­zy­wasz, je­śli wo­gó­le oso­ba w tym wie­ku i tak zmor­fi­no­wa­na może być pięk­ną. Ale to rzecz gu­stu, a de gu­sti­bus non est dys­pu­ta.

– Di­spu­tan­dum – prze­rwał ksią­żę po­pra­wia­jąc i tłu­miąc śmiech.

– Di­spu­tan­dum: niech i tak bę­dzie – pod­ję­ła Za­ba­now­ska z nad­zwy­czaj­ną płyn­no­ścią swa­dy. Przy­ła­pa­na bo­wiem na czemś nie­ko­niecz­nie wła­ści­wem, wpa­da­ła w wy­mo­wę nie­po­rów­na­ną. Cią­gnę­ła więc:

– Mię­dzy tem, że by­wam u pani Ap­pel­ste­in a przy­jaź­nią, jest ogrom­na róż­ni­ca, prze­paść!

– Ale by­wa­nie two­rzy już mię­dzy przy­jaź­nią a prze­pa­ścią most – pod­jął ksią­żę, ma­ją­cy dar swo­ją świa­to­wo­ścią i ro­zu­mem de­kon­cer­to­wa­nia Za­ba­now­skiej.

Ale i jemu to się dziś udać nie mia­ło, bo Za­ba­now­ska po­sta­no­wi­ła rej­te­ro­wać z ho­no­rem.

– Otóż! cią­gnę­ła wsta­jąc i prze­ry­wa­jąc roz­mo­wę – rób­cie jak chce­cie. Ja zro­bi­łam swo­je. Pro­szo­no mnie, abym to księ­ciu po­wie­dzia­ła, Vo­ila et bon jour!

Chcia­ła wyjść, ale we drzwiach jesz­cze ją za­trzy­mał ksią­żę.

– Wy­tło­macz więc to pani tym pa­niom. Ja, gdy­by na­wet cały ko­mi­tet się zgo­dził na pani pro­po­zy­cję, mu­siał­bym wy­stą­pić z ko­mi­te­tu, któ­ry chy­biał­by sa­lo­no­wym za­sa­dom przy­zwo­ito­ści. Pani Ap­pel­ste­in wy­kształ­ce­niem, uro­dze­niem, wy­cho­wa­niem i swą do­brą wolą na­le­ży do świa­ta, dla któ­re­go da­je­my bal i musi być nań pro­szo­ną. In­a­czej ubli­ży­li­by­śmy so­bie. Gdzież pani znaj­du­jesz so­bie ta­kie przy­ja­ciół­ki, któ­re pa­nią ta­kie­mi obar­cza­ją zle­ce­nia­mi?

Za­ba­now­ska mia­ła sza­lo­ną ocho­tę po­wie­dzieć księ­ciu, że temi przy­ja­ciół­ka­mi były hra­bi­ny Po­ryc­kie, mat­ka i cór­ka, o któ­rą się sta­rał i te­raz wła­śnie prze­pro­wa­dzał tar­gi po­sa­go­we.

Ale ugry­zła się w ję­zyk i wy­szła. Ona uwa­ża­ła praw­do­mów­ność po­pro­stu za zbrod­nię: Nie­raz ma­wia­ła:

– Gdy­bym chcia­ła słu­chać w to­wa­rzy­stwie praw­dy, by­wa­ła­bym wśród pra­czek i stró­żów, gdyż tyl­ko tam są praw­do­mów­ni.

To też nig­dy ni­ko­mu praw­dy nie po­wie­dzia­ła. A je­śli kto tego od niej, jako wy­ko­na­nia zle­ce­nia wy­ma­gał, to mó­wi­ła:

– Chy­ba pój­dę do jego spo­wied­ni­ka i po­pro­szę, aby mu to po­wie­dział.

Do wszyst­kich dy­plo­ma­tycz­nych kom­bi­na­cyj i kro­ków była zdol­ną, tyl­ko nie do mó­wie­nia praw­dy.

To też two­rzy­ła w świe­cie lwow­skim prze­ci­wień­stwo z ka­no­nicz­ką He­le­ną, któ­ra znów za punkt am­bi­cji mia­ła mó­wie­nie lu­dziom praw­dy.

I była ze swej tak­ty­ki za­do­wo­lo­ną. Ją po­szu­ki­wa­no, przed ka­no­nicz­ką ucie­ka­no.

Wy­szła i na uli­cy spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Pierw­sza do­cho­dzi­ła, a tu księż­na oko­ło pierw­szej spo­dzie­wa­ła się de­kla­ra­cji Sta­rzy. Syk­nę­ła z bólu i nie­za­do­wo­le­nia, a księż­na mia­ła te wadę, że miesz­ka­ła da­le­ko a w do­dat­ku na­wet nie przy li­nii tram­wa­ju. Do­roż­ki za nic na świe­cie nie by­ła­by w ta­kiej oko­licz­no­ści wzię­ła. Bra­ła ją tyl­ko w wy­pad­kach nie­prze­wi­dzia­nych, gdy zda­rzał się skan­dal nie­zwy­kły.

Raz pa­mię­ta­ła, gdy się do­wie­dzia­ła, że Zle­rzań­ski przy­dy­bał żonę in fla­gran­ti z księ­ciem Grusz­kow­skim, to wte­dy do­pa­dła do­roż­ki dwu­kon­nej, bo in­nej nie było na dro­dze i ka­za­ła się wieść do Po­ryc­kiej. Ale to raz się tyl­ko jej zda­rzy­ło. Zban­kru­to­wa­ła­by, gdy­by w swych ope­ra­cjach ma­try­mon­jal­nych naj­mo­wa­ła fia­kry.

Ru­szy­ła pie­cho­tą, wy­ści­go­wym kro­kiem. Su­nę­ła rze­czy­wi­ście jak ga­ze­la z tą ela­stycz­no­ścią człon­kow któ­rej Po­ryc­ka tak jej za­zdro­ści­ła. Zresz­tą była skon­fun­do­wa­ną nie­po­wo­dze­niem w ko­mi­te­cie pik­ni­ku i po­trze­bo­wa­ła ochło­nąć. Gdy­by tak po­wtó­rzy­ła Po­ryc­kiej, że ją ksią­żę tak zba­ga­te­li­zo­wał.

Uśmiech­nę­ła się. Nie! nie­by­ło oba­wy, nie po­wtó­rzy. Je­śli mó­wie­nie praw­dy było w świe­cie zbrod­nią, to po­wta­rza­nie było roz­bo­jem we­dług jej pod­ręcz­ni­ka du sa­vo­ir vi­vre.

My­śląc nad temi za­sa­da­mi jej po­wo­wo­dze­nia w sa­lo­nach, do­bie­gła wciąż idąc wy­ści­go­wym tem­pem do miesz­ka­nia księ­stwa.

Słu­żą­cy jej oświad­czył;

– Księż­na pani u sie­bie – ksią­żę ma go­ścia.

– Któż taki? – za­py­ta­ła na­tu­ral­nie za­raz i z tą nie­dba­ło­ścią, wy­pro­wa­dza­ją­cą w pole wszyst­kich.

– Hra­bia Star­ża.

– Je­zus Mar­ja! – po­my­śla­ła Za­ba­now­ska – jak­że to w Ga­li­cji pręd­ko hra­bią się zo­sta­je. Wy­star­czy mi­nąć gra­ni­cę i sta­nąć w ho­te­lu.

Księż­na jej ocze­ki­wa­ła.

– Sia­daj dusz­ko! opo­wia­daj! cze­kam na cie­bie – mó­wi­ła cała w emo­cji i nie­po­ko­ju.

Księż­na była to już ko­bie­ta nie­mło­da, ni­ska, po­zba­wio­na wszel­kiej cha­rak­te­ry­stycz­nej in­dy­wi­du­al­no­ści, ale ma­tro­na i wiel­ka pani. Oty­ła, ubra­na skrom­nie i czar­no, ocię­ża­ła w ru­chach, mia­ła coś im­po­nu­ją­ce­go w śmia­ło­ści swe­go spoj­rze­nia, któ­re po niej mu­siał odzie­dzi­czyć jej syn.

– Jest już!- mó­wi­ła sia­da­jąc na krze­śle – ale mów­że dusz­ko, co wiesz?

– Nie­ste­ty – rze­kła Za­ba­now­ska – mało co mo­głam się do­wie­dzieć, pra­wie nic, prócz tego, że rze­czy­wi­ście może być bar­dzo bo­ga­ty.

– A to bar­dzo dużo się do­wie­dzia­łaś dusz­ko! – po­trzę­sła gło­wą i do­da­ła – dziś to naj­waż­niej­sze. Resz­ty moż­na się do­my­śleć i wi­dzieć. Zresz­tą zo­ba­czysz go sama. Chcę dusz­ko, abyś go wi­dzia­ła.

– Chy­ba… – szep­nę­ła Za­ba­now­ska, któ­ra się wzdra­ga­ła wi­dzieć Ja­kó­ba Star­żę. Było to u niej tak­ty­ką nie na­rzu­cać się z ni­cze­mu swych klien­tów. Dzię­ki tej tak­ty­ce klien­ci jej się na­rzu­ca­li.

W tem wła­śnie wszedł ksią­żę.

– Je­stem w naj­więk­szym kło­po­cie – mó­wił swym gru­bym gło­sem nie­co świsz­czą­cym z po­wo­du bra­ku zę­bów, któ­rych mimo na­le­gań Za­ba­now­skiej, wpra­wić nie chciał. – Oświad­czył się, a ja nie wiem, co od­po­wie­dzieć. Mówi, że ma ma­jąt­ku pół mil­jo­na.

– Jest bar­dzo bo­ga­ty, mówi i Za­ba­now­ska – od­par­ła księż­na – to wnuk Ki­niń­skie­go, tego….

– A więc – za­wo­łał ura­do­wa­ny ksią­żę, po­wiem wam, że Mimi żad­ne­go nie do­sta­nie po­sa­gu.

– Na­tu­ral­nie! – rze­kła wbrew za­sa­dzie nie py­ta­na Za­ba­now­ska. Ale jej bły­ska­wi­cą prze­bie­gła myśl, że w ten spo­sób mło­dy ksią­żę mógł­by mniej po­trze­bo­wać po­sa­gu i zwol­nić z nad­mia­ru cię­ża­ru upa­da­ją­cą hra­bi­nę Po­ryc­ką.

– Na­tu­ral­nie! – po­wtó­rzy­ła księż­na.

– I po­pro­szę, by się zgło­sił po od­po­wiedź wie­czo­rem.

– Bar­dzo do­brze! – rze­kła księż­na cała oży­wio­na tym naj­do­nio­ślej­szym w ży­ciu mat­ki wy­pad­kiem.

Za­ba­now­ska zbie­ra­ła się iść da­lej. Tu już nie było co ro­bić. Ja­kó­ba Star­żę mia­ła po­znać aż na wie­czo­rze, na któ­ry ją za­pra­sza­ła księż­na. Wy­ma­wia­ła się spóź­nio­ną porą, od­le­gło­ścią dziel­ni­cy.

– Każę cię od­wieźć, lub prze­no­cu­jesz tu­taj dusz­ko! – od­po­wie­dzia­ła ma­tro­na.

Za­ba­now­ska obie­ca­ła przy­być na obiad i po­zo­stać na wie­czór. Ani my­śla­ła opusz­czać taką oka­zję znaj­do­wa­nia się na qu­asi za­rę­czy­no­wym wie­czo­rze u ksią­żąt, na wie­czo­rze in­te­re­su­ją­cym cały wiel­ki świat lwow­ski. Ju­tro bę­dzie wszę­dzie do­brze wi­dzia­ną i u nie­do­stęp­nej pani Pau­li­ny, i u Jul­ju­szo­wej i u Mel­lo­co.

Aż ser­ce jej dy­go­ta­ło na myśl o tych roz­ko­szach, ja­kie ją cze­ka­ły, gdy bę­dzie wpa­dać do klien­tek i wo­łać od drzwi:

– Wiesz, co się sta­ło. Mimi po sło­wie ze Star­żą! By­łam, wi­dzia­łam!

Będą ją ob­le­gać, py­tać, co za Star­ża, czy go wi­dzia­ła? A ona im od­po­wie, że wi­dzia­ła, że asy­sto­wa­ła za­rę­czy­nom. Jak­że­by in­a­czej? Bę­dzie bo­ha­te­rem dnia.

Ale te­raz mu­sia­ła biedz do Po­ryc­kiej, z któ­rą naj­le­piej się ro­zu­mia­ła, naj­le­piej szła jej roz­mo­wa, plot­ki, in­try­gi i pro­jek­ty świa­to­wych ka­bał. Te­raz złe im przy­nie­sie wia­do­mo­ści. Mat­ka i cór­ka były prze­ko­na­ne, że ksią­żę w lot chwy­ci spo­sob­ność przy­po­do­ba­nia im się tak ta­nim kosz­tem, ob­cią­ża­jąc nie­na­wi­dzo­ną Ap­pel­ste­ino­wą.

Ale Za­ba­now­ska lu­bi­ła, gdy jej klient­kom stał się od cza­su do cza­su ja­kiś psi­kus. Wo­la­ła­by była, by ksią­żę od­ra­zu się zgo­dził na nie­za­pro­sze­nie Ire­ny, ale się nie mar­twi­ła, że się nie zgo­dził. Po­ryc­ka za­nad­to ufa­ła swej po­zy­cji sa­lo­no­wej we Lwo­wie.

Aż przy­sta­nę­ła i gło­śno się za­py­ta­ła:

– Co też Po­ryc­ka po­wie, gdy się do­wie, że Mimi wy­cho­dzi za bra­tan­ka pani Ap­pel­ste­in, ca sera un coup de fo­udre.

Uśmiech­nę­ła się, ru­sza­jąc da­lej.

Ona pa­sja­mi lu­bi­ła ta­kie pio­ru­ny, pa­da­ją­ce mię­dzy jej klient­ki, in­try­gu­ją­ce i sta­wia­ją­ce zam­ki z kart.

Uczy­ła się jak, ja­kim to­nem jej to oznaj­mić. Zro­bi minę jak gdy­by nic, oczy spu­ści i ba­wiąc się swą tor­bą, rzu­ci mat­ce i cór­ce ra­zem:

– Wie­cie! Mimi wy­cho­dzi za Star­żę, bra­tan­ka pani Ap­pel­ste­in.

I zda­wa­ło się jej, że sły­szy naj­wy­raź­niej pa­da­ją­cy pio­run. Ci­sza, za­nim ochło­ną i ode­tchną, a pod­czas jej tra­wa­nia, ona po­to­czy ocza­mi z mat­ki na cór­kę i z po­wro­tem.

Po­bu­dzo­na temi my­śla­mi, bo ta­kie my­śli mia­ły dar oży­wia­nia jej do tego stop­nia, iż do­sta­wa­ła wy­pie­ków na twa­rzy – nie wie­dzia­ła na­wet, ' że bie­gła już for­mal­nie wy­ści­go­wym kro­kiem. Prze­chod­nie przy­sta­wa­li, po­dzi­wia­jąc lek­kość tego cho­du u oso­by o zżół­kłej ce­rze twa­rzy i wło­sach si­wie­ją­cych.

Zwol­ni­ła, gdy usły­sza­ła apo­stro­fę ulicz­ni­ka:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: