Drunken Sailor - ebook
Drunken Sailor - ebook
Kiedy jeden rejs jachtem i herbata z miodem zmieniają wszystko… Alissa przeżywa traumę po trudnym rozstaniu i buduje mur wokół swojego serca. Zmagając się z demonami przeszłości, oddaje się pracy w firmie IT. Jej życie zmienia się, gdy do zespołu dołącza mało towarzyski i ponury Bruno, który także nosi w sobie bagaż emocjonalny. Wypadek podczas firmowego rejsu zbliża ich do siebie. Bruno zaczyna rozumieć, że za twardą fasadą Alissy kryje się delikatna dusza zraniona nie tylko rozstaniem. Chociaż oboje rywalizują o bycie szefem, to rozwój ich uczucia jest kluczowy. Relację komplikują sytuacje, w które zamieszany jest gej, przyjaciel Alissy. Wątki obyczajowe i feministyczne przeplatają się z trudnościami związanymi z zaufaniem i otwarciem się na drugą osobę. Drunken Sailor to opowieść o miłości, która może być lekarstwem na traumy, niosąc nowe szanse i nadzieję. Drunken Sailor to przepełniona emocjami, zaskakująca, dająca nadzieję i rozgrzewająca serce historia o miłości i sile bezwarunkowej przyjaźni. Pokazuje, że mimo wcześniejszych rozczarowań warto dać sobie szansę i otworzyć serce. Życie potrafi bowiem zaskakiwać i pokazać nam, jak piękne może być i jak wiele może nam jeszcze zaoferować. Gorąco polecam! Monika Gojke, @oczaruj_mnie_ksiazko
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-575-5 |
Rozmiar pliku: | 915 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
PodziękowaniaOstrzeżenie
Książka jest przeznaczona dla osób dorosłych.
Przedstawione wydarzenia mogą wydać się trudne, szokujące lub niekomfortowe w odbiorze dla wrażliwych czytelników z powodu tematyki i języka.
Powieść zawiera wulgarne słowa, sceny seksu, przemocy oraz dotyka problematyki rozwodu, trudnego rozstania, zdrady, utraty dziecka, kłopotów zdrowotnych, relacji homoseksualnych i seksworkingu.
Historia jest fikcją literacką, a wszelka zbieżność postaci i wydarzeń jest przypadkowa i niezamierzona.Rozdział 1
Alissa
– Alissa, miło cię widzieć. Cieszę się, że zaakceptowałaś spotkanie i jesteś tutaj z nami.
Szef wskazał wolne miejsce po drugiej stronie stołu, przy którym siedział zarząd i jeszcze kilka nieznanych mi osób. Faceci. Zero kobiet. Jedyną przedstawicielką mojej płci wśród zarządzających byłam ja.
Na ostatnim roku studiów dostałam staż w firmie IT Montfermeil, której główna siedziba znajdowała się w Genewie, a biuro zatrudniające najlepszych informatyków mieściło się w Poznaniu. Tworzyliśmy nowoczesne aplikacje i programy komputerowe na zamówienie dla superważnych klientów z całego świata.
Skończyłam studia techniczne w Rennes, ostatni rok zrobiłam na Politechnice Poznańskiej, a w firmie najlepiej odnalazłam się w zarządzaniu projektami
Uwielbiałam tę robotę, która szybko okazała się idealnym lekarstwem na wszystko.
Na złamane serce w szczególności.
Wpadłam w męski świat o dosyć wysokiej średniej wieku. Z biegiem czasu zaczęło pojawiać się więcej młodych osób, a po sercowym zakręcie firma stała się moim drugim domem.
Szef Marek, stateczny i nieco zdziwaczały staruszek, otoczył mnie opieką, a jego wiara w moje możliwości zaprowadziła mnie prosto tu, gdzie właśnie siedziałam.
Od początku był dla mnie jak wyrozumiały rodzic prowadzący za rękę przez zakamarki zarządzania projektami, ale bez żadnej, nawet najmniejszej, taryfy ulgowej.
Zazwyczaj był wymagający i bardzo cierpliwy, czasami jednak mi się obrywało.
Qui aime bien, châtie bien1 – jak to mówiła moja francuska babcia od strony taty.
Byłam mu wdzięczna za szansę, chociaż irytował mnie jak nikt inny w tej firmie. Mieliśmy prawie rodzinne relacje, a przez kilka lat wspólnej pracy wiedziałam to i owo o nim i jego życiowych perypetiach.
Kiedy dowiedzieli się, że nie będą mogli mieć dzieci, żona aktywnie zajęła się działalnością charytatywną, a on całe dnie przesiadywał w pracy, wymyślając coraz to nowe projekty. Nie zdecydowali się na adopcję, chociaż rozważali ten scenariusz wielokrotnie.
Alissa, świat potrzebuje też dobrych wujków i cioć, wiesz?
Tak zawsze mi powtarzał, biorąc na ręce dziecko któregoś ze współpracowników. On naprawdę lubił dzieci i był doskonałym wujko-dziadkiem.
Rozumiał kłopoty i wyzwania związane z rodziną i dziećmi. Przymykał oko na pracę zdalną młodych rodziców czy urywanie się wcześniej na przedszkolne przedstawienia. Zawsze mogli na niego liczyć, a firma opłacała ponad połowę czesnego w prywatnym przedszkolu znajdującym się na parterze naszego nowoczesnego biurowca.
I co najważniejsze dla firmy, potrafił doskonale odnaleźć się w biznesowym towarzystwie, miał wiele kontaktów i był dosyć mocno rozpoznawalny nie tylko dzięki fenomenalnemu doświadczeniu, ale również dzięki rudej czuprynie i jeszcze bardziej rudej brodzie.
Ponad wszystko jednak uwielbiał angażować się w tematy pozaprojektowe i nieopisaną frajdę sprawiała mu organizacja wyjazdów, wycieczek oraz różnorakich atrakcji dla strudzonych biurowym życiem informatyków. Oczywiście wiele wydarzeń było skierowanych do rodzin z dziećmi i zwierzętami domowymi.
Wspomniana strona pracy stanowiła dla mnie najmniej atrakcyjną część firmowego entourage’u. I do tego te koszmarne codzienne spotkania. Rozumiałam, że trzeba czasem coś uzgodnić i przedyskutować, ale bywało, że nie wystarczało mi czasu na bieżące zadania przez te nieustanne nasiadówki.
W konsekwencji siedziałam w biurze do późna albo zabierałam pracę do domu. Lubiłam to, więc nie widziałam problemu, ale jak radzili sobie inni, to szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia.
– Moi drodzy, dziękuję wszystkim za przybycie. Życie to spotkania, spotkania to życie. – Marek rzucił szybkie spojrzenie po całej sali i uśmiechnął się szeroko.
Doskonały suchy żarcik, szefie, idealnie w twoim stylu. Kolejne niekończące się spotkanie czas zacząć.
Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam głośne westchnięcie i jedynie przewróciłam oczami.
Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył.
– Mam dla was trzy wiadomości, ale czy są dobre, czy złe, to zależy od punktu widzenia. Dla mnie wszystkie trzy są dobre, dla niektórych jednak mogą takie nie być i w pełni to akceptuję – kontynuował swój niezbyt logiczny wywód i puścił do mnie oko.
Jeszcze jeden taki numer i nie wytrzymam.
Szef nie może tak robić na takim spotkaniu.
I w ogóle nigdy nie może.
Szczególnie w pracy.
– Za równo rok kończy się mój kontrakt i zamierzam oddać się przyjemności urlopowania przez kolejne miesiące w nagrodę za lata spędzone z wami w tej firmie.
Przez salę przetoczyła się fala szeptów i westchnień.
– Nie zostanę jednak pełnych dwunastu miesięcy tutaj. – Wskazał ręką na salę. – Postanowiłem wykorzystać wszystkie świadczenia i przywileje, z których nie korzystałem chyba nigdy. Reasumując, jestem do dyspozycji, tak zwanej operacyjnej, jeszcze przez siedem miesięcy.
Na sali nastąpiło poruszenie, ale Marek nie przestawał się uśmiechać. Podniósł rękę, aby uciszyć szum, który natychmiast ucichł.
– Ale, ale, nie tak szybko! Nie zamierzam teraz siedzieć i obserwować otoczenia, spijać pianki z kawki czy jak to tam mówią młodzi.
– Robi wrażenie – odpowiedział chłopak siedzący obok dyrektora finansowego. To chyba nasz nowy księgowy. – No, tak teraz mówią młodzi w mediach społecznościowych, szefie.
Marek posłał mu ostre spojrzenie.
Typowe.
Niech się chłopak lepiej nie odzywa, bo długo nie popracuje. Szef nie miał pojęcia o mediach społecznościowych, nie lubił lizusów ani kiedy ktoś przerywał jego przemówienia. On wręcz uwielbiał siebie słuchać.
– Nadal będę nadzorował dwa duże projekty, dzięki którym zyskamy przewagę konkurencyjną – kontynuował tonem wybitnych starożytnych mówców.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że byłby świetnym politykiem.
– Chciałbym zostawić firmę w możliwie najlepszej kondycji, aby pracowało się wam jeszcze lepiej. Sky is the limit, jak to mówią. Pierwszym z tych przełomowych projektów jest całkiem nowa aplikacja do ćwiczeń oddechowych, medytacji i rozwoju osobistego. Zamawia ją klient ze sporym kapitałem, a finalny produkt musi znaleźć się w top trzy w rankingu podobnych aplikacji. Sami wiecie, że konkurencja jest ogromna, ale mamy o co walczyć i wierzę, że wspólnie damy radę.
Wspaniale. Takie aplikacje są w moim osobistym top trzy projektów. Do tego zawsze mają ładny i minimalistyczny design. Już mi się podoba. Jedyne, co mnie martwi, to czas realizacji. W tym momencie kiepsko to widzę.
– Drugi temat to zupełnie nowa, świeżutka aplikacja, która ma zwiększać zadowolenie z życia, odstresować, uczyć technik relaksacji, pozytywnego myślenia i dbania o swój ogólny dobrostan. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że obie służą do tego samego, założenia są jednak zupełnie inne. Ten projekt finansuje jakiś guru terapeuta, który nie dosyć, że jest rozpoznawalny w branży, to jeszcze kapitałowo jest połączony z pierwszym inwestorem. Z tego, co wiem, mają jakieś tajemne plany na połączenie usług w przyszłości czy coś w tym stylu.
Aha. Tak samo, a jednak inaczej. Chyba dziadek nie mówi nam wszystkiego. I do tego inwestor. Oj, znamy gościa aż za dobrze. To już jego kolejna aplikacja. I chociaż płaci bardzo dobrze, to naprawdę trudno się z nim pracuje. A na doczepkę guru terapeuta. Ciekawe, czy w ogóle ma pojęcie o projektach informatycznych… Zaczyna się robić ciekawie.
– Nie muszę wam mówić, że to są osoby bardzo wymagające i dbające o najmniejsze szczegóły, a do tego z dosyć odmiennym światopoglądem niż mój. Moja rola polegała przede wszystkim na przekonaniu ich, że jesteśmy gotowi zrealizować ich założenia, ale ostatecznie to wy zajmiecie się realizacją tych zadań. Służę pomocą, ale nie zaprojektuję tego za was.
Oczywiście. Ostatecznie my zajmiemy się realizacją. Brzmi jak misja na Marsa. Ciekawa jestem, co tym razem Marek naobiecywał. Uwielbiam to. Zawsze to samo. Klient coś sobie wymyśli, a to ja muszę potem mu tłumaczyć, że nie wszystko się da i nie wszystko ma sens. Słabo mi.
Westchnęłam.
– Musicie wiedzieć, że jeśli dobrze i z głową przygotujemy modele, to po lekkim dopasowaniu będziemy mogli sprzedawać takie aplikacje innym klientom. Wiem, że powinnyśmy byli wprowadzić to już dawno, bo takie są obecnie trendy, ale jak to się mówi: lepiej późno niż później.
Nikt się nie odezwał. Każdy czekał na finał przemówienia, ale dobrze wiedzieliśmy, że oficjalne otwarcie dwóch kolejnych projektów i ukończenie ich w tak krótkim czasie będzie wiązało się z jeszcze większą ilością pracy i ogromną presją.
W zasadzie mi to nie przeszkadzało. Im więcej pracy, tym lepiej. Im więcej na głowie, tym mniej czasu na głupoty.
Rewelacja.
Praca to mój drugi dom i wszystko wskazywało na to, że niebawem będzie moim pierwszym domem.
Ciekawe, czy te puchate kanapy są wygodne do spania?
Jeśli skończę pracę przed północą, to nie będzie sensu wracać. Rano pójdę na trening, wykąpię się i będę jak nowa.
Brzmi jak plan. Jestem gotowa przyjąć wyzwanie.
– Zacznę więc niestandardowo, od końca – powiedział po krótkiej chwili szef. – Aplikacją Wellbeing, czyli gry i zabawy dla zestresowanych dorosłych, zajmie się Bruno, nasz bardzo doświadczony kolega ze szwajcarskiego oddziału. Nie będę się rozwodził nad jego CV, wygooglujcie sobie albo poszukajcie na linkedinach czy innych takich. Został oddelegowany do nas za zasługi i liczę na to, że przyjmiecie go serdecznie. Zna się chłopak na rzeczy.
Oddelegowany za zasługi? Firma IT to nie wojsko, marynarka wojenna ani misja pokojowa. Zasługi na polu walki o najlepszy projekt informatyczny? No raczej.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę mężczyzny w granatowym swetrze. No proszę, weteran wojenny nam się trafił. Biegał po biurze ze spluwą i siedział w okopach.
Ciekawe, czy ma rany postrzałowe?
Skinął głową w ramach przywitania, ale nawet się nie uśmiechnął.
Gbur jakiś. I ten sweterek, Jezu.
Pracujemy w firmie IT. Połowa ludzi chodzi na boso lub w kapciach, a druga połowa ma modne koszulki, chinosy i jakieś fancy gadżety, ale serio, kto jeszcze nosi takie swetry? Może to jakiś hipster? Oby nie.
Nawet nie zwróciłam uwagi wcześniej, że tu siedział. Nic szczególnego na pierwszy rzut oka, poza tym nie lubiłam facetów z zarostem na twarzy. Zawsze uważałam, że to postarza.
Był chyba w okolicach czterdziestki, ale nawet z tą śmieszną brodą i w dziadkowym kardiganku wydawał się zdecydowanie młodszy niż reszta kierowników, dyrektorów i całej kadry zarządzającej.
Najmłodsza byłam ja oczywiście, ale to się nie liczyło.
Co do zarostu to jedynie mój najlepszy przyjaciel mógł nosić tę zawadiacką bródkę, która dodawała mu doskonałego szyku i wytworności. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o Stefanie.
Z moich rozważań o męskich zarostach wyrwał mnie Marek, którego wzrok poczułam na sobie aż nazbyt mocno.
– Projekcik medytacja leci więc do Alissy, naszego promyczka słońca, dziewczyny, która pracuje nad tą koncepcją od dawna i jest doskonale przygotowana do tej kosmicznej misji. Opracowała już kilka procesów, wstępnie zaprojektowała ścieżki i algorytmy, według których użytkownicy będą automatycznie wchodzić na kolejne poziomy wtajemniczenia. Zresztą, o niej też nie muszę już więcej mówić, bo znacie ją doskonale i wiecie, że jest wyśmienitą specjalistką.
Na sali nastąpiło poruszenie i usłyszałam wyraźne „wow”. Nie wiedziałam, co było wow w tym, że ktoś robi projekt, ale nie ukrywałam, że to spore wyróżnienie.
Dla jasności: od kilku miesięcy zajmowałam się tym tematem z doskoku na prośbę Marka. Jakieś analizy, prototypy, czasem spotkania. Nic wielkiego. Standardowe przygotowania do przetargu. Projekt nie miał określonej daty startu, ale skoro dzisiaj wrócił na tapet, to znaczyło, że daliśmy radę i nas wybrali.
W sumie to powinnam być z siebie dumna.
Chyba.
Wyprzedziłam kilku kierowników, i to facetów. To niebywałe.
Uśmiechnęłam się do wszystkich, a oni kiwali głowami i szczerzyli się niemiłosiernie. Kilka osób pokazało mi kciuk w górę, a ten nowy księgowy nawet zaczął klaskać, nie wydając dźwięku. Nie wierzyłam, że to się dzieje.
Oni się cieszą, że będę robić projekt, który i tak robię.
Coś czuję, że to nie wszystko w tej układance.
– No i wreszcie ostatni, trzeci temat na koniec.
Wiedziałam, że nie chodzi tylko o projekt. Wiedziałam.
No zastrzel mnie, dziadku, na oczach wszystkich.
– La touche finale. Dobrze wymawiam, kotku? – Spojrzał na mnie i znowu puścił oko.
Po pierwsze, on świetnie mówi po francusku, więc nie rozumiem, dlaczego się wydurnia. Po drugie, nie jestem kotkiem i nie może tak robić, bo zaraz powiedzą, że zaciągnęłam go do łóżka i dlatego dostałam projekt. Jestem co najmniej dwa razy młodsza i co najmniej trzy razy mniejsza od jego żony.
Z pewnością uknują, że mnie przeleciał albo ja jego.
No dobra, jestem gotowa, dawaj, szefie, i kończmy tę farsę.
– Pewnie zastanawiacie się, kto przejmie moje obowiązki w przyszłym roku. I słusznie, że się zastanawiacie, bo ktoś będzie musiał. Firma bez szefa to jak statek bez kapitana.
Dlaczego on tak chichocze, ja się pytam?
– Naturalną koleją rzeczy jest mianowanie jednego z moich zastępców lub jednego z dyrektorów.
Chwila ciszy. Wszystkie oczy były zwrócone na niego, tylko nowy kolega patrzył w blat stołu.
– Tym razem jednak decyzja będzie w waszych rękach, moi kochani. W waszych i całej firmy. Chcąc ułatwić wam to bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, zdecydowałem, że będziecie wybierać między dwoma wytypowanymi przeze mnie kandydatami: Alissą i Brunonem. Nie będę ukrywał, kto jest moim faworytem w tym wyścigu.
Spojrzał na mnie z uśmiechem, a następnie rzucił:
– Sorry, Bruno. Ale niech wygra najlepszy. Co ja tam wiem, stary jestem. – Odkaszlnął teatralnie, zrobił krótką przerwę i powrócił do przemowy.
Piekło zamarzło.
– Oboje będą prowadzić spore projekty, które zaangażują praktycznie całą firmę i znacząco wpłyną na jej rozwój oraz przewagę konkurencyjną. Powtarzam się czy jak? – Spojrzał na salę bez uśmiechu.
Ten to potrafił utrzymać napięcie na spotkaniu.
– Od powodzenia tych projektów oraz waszych głosów będzie zależało, kto z tej dwójki obejmie moje stanowisko. Szczegóły wyślę mailem. Pytania? Brak? Dziękuję.
– Szefie? – zapytałam bez drżenia w głosie, podnosząc rękę.
Serce mi waliło, jakby chciało wyskoczyć, i miałam kompletny mętlik w głowie. Byłam gotowa na walkę.
– Alissa, dla jasności: to jest polecenie służbowe, które nie podlega dyskusji. Odpowiedź brzmi: nie, nie możesz się nie zgodzić – rzucił od razu bez zawahania i bez emocji. – Dziękuję wszystkim za obecność, muszę zmykać. Pa.
Spojrzał na mnie przelotem i już go nie było.
------------------------------------------------------------------------
1.
1 Z francuskiego: Dzieci trzeba trzymać krótko.