Duchy, których nie chcemy zapomnieć - ebook
Duchy, których nie chcemy zapomnieć - ebook
Książka idealna dla fanów Adama Silvery, która najpierw złamie ci serce, a potem pokaże, jak poradzić sobie z traumą i odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Po wypadku samochodowym, w którym ginie Ethan, starszy brat Liam, to drugie musi nie tylko odnaleźć się w świecie bez jednej z osób, które kochało najbardziej, ale również zmierzyć się z pogarszającymi się relacjami z jeno przyjaciółmi.
Czując się samotne i opuszczone bardziej niż kiedykolwiek, Liam spędza czas z najlepszym przyjacielem swojego brata, Marcusem. W rozmowach z nim Liam znajduje zrozumienie, zyskując osobę, która wydaje się doskonale wiedzieć, przez co Liam przechodzi. Zacieśniająca się między nimi relacja, jak się okazuje, ma swoje wady i zalety.
Duchy, których nie chcemy zapomnieć to opowieść nie tylko o żałobie, ale również o sensie życia. Pokazuje, dlaczego, pomimo przeciwności, powinniśmy — i musimy — iść dalej.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-59-5 |
Rozmiar pliku: | 794 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
po wypadku
Latem po śmierci mojego brata rodzice zmusili mnie do pracy w budce z mrożonym jogurtem.
Nietrudno było nauczyć się, jak wszystko działa. Problemem było użeranie się z klientami. Gdy nakładałom za mało posypki, narzekali, że z nich zdzieram. Gdy jednak nałożyłom za dużo, narzekali, że robię to po to, żeby wyrównać na wadze za małą ilość jogurtu.
Nikt, jak się zdawało, nigdy nie odczuł, że dostał odpowiednią ilość posypki.
Budka stała w mieście, praktycznie w samym centrum Kinston, i tak się również złożyło, że to lato było jednym z najgorętszych w historii, więc nigdy nie miałośmy spokoju. Czasem budka była otwarta do dwudziestej trzeciej, co niespecjalnie podobało się mamie.
Praca nie była wcale zła, strój w porządku, współpracownicy w większości też. Polubiłom Julie, z którą zazwyczaj byłom na zmianie. Z drugiej strony jeden z menedżerów, Henry, traktował mrożony jogurt zdecydowanie zbyt poważnie — tymczasem ja traktowałom mrożony jogurt zupełnie niepoważnie. Praca spełniła jednak swoje zadanie. Wyciągnęła mnie z domu i sprawiła, że przestałom myśleć o Ethanie.
Oprócz momentów, gdy jednak o nim myślałom.
Mama mnie odbierała, kiedy kończyłom zmianę. Dzisiaj czekała na parkingu przez dwadzieścia minut, czytając książkę.
— Pa, Liam! — Julie pomachała do mnie, odchodząc w stronę swojego samochodu.
Odmachałom.
— Jak ci minął dzień? — spytała mama, zaraz gdy wsiadłom do samochodu i zapięłom pasy. To pytanie padało zawsze, jakby zostało zaprogramowane.
Próbowała ukryć książkę, rzucając ją na tylne siedzenie, ale wiedziałom, że to była jedna z tych, które pomagają poradzić sobie z żałobą.
— Pracowicie — odpowiedziałom, podając jej kubeczek jogurtu. Przysługiwała nam jedna darmowa porcja dziennie. Zawsze brałom waniliowy z gorącym toffi i chrupiącą posypką z m&m’sów.
Dokładnie taki zestaw, jaki brał Ethan za każdym razem, gdy tu przyjeżdżałośmy.
— Ach tak? — Mama nabrała pełną łyżkę. Zjada darmowy jogurt za mnie, bo już po dwóch tygodniach się nimi zmęczyłom. — To pewnie oznacza niezłe napiwki.
— Nie zawsze. Dzisiaj jednak było nieźle. Trzydzieści dolarów.
— No proszę. — Mama wrzuciła wsteczny i wyjechała z miejsca parkingowego. Kubeczek jogurtu odłożyła do uchwytu na napoje.
Droga do domu upłynęła głównie w ciszy; przerywał ją jedynie głos prezentera pogody mówiącego o prognozowanej na weekend burzy. Majowe deszcze najwyraźniej przeciągnęły się aż do wczesnego lipca.
Nie zawsze było między nami tak cicho. Po kilku sesjach terapii rodzinnej sprawy się polepszyły, ale nadal nie wróciłośmy do normy. Albo przynajmniej nie czułom, żeby tak było.
Mama przestała lubić muzykę. Razem z tatą słuchali jej bez przerwy, tańczyli przy gotowaniu, jej nogi podrygiwały przy czytaniu, jego palce stukały o kierownicę, gdy dokądś jechałośmy.
Teraz w kółko leciała prognoza pogody.
Kiedy wróciłośmy do domu, poszłom do swojego pokoju i rzuciłom czapkę, nieodłączny element jogostroju, w głąb szafy. Wiedziałom, że powinnom się umyć — śmierdziałom jak krowa wykąpana w wanilii.
Powinnom było się umyć, ale teraz leżałom w łóżku, nie chcąc się ruszać. Stopy mnie bolały, a dłonie nadal wydawały się zimne. Rozprostowałom i zgięłom palce parę razy, próbując przywrócić w nich krążenie.
Wtedy spojrzałom na swój telefon.
Przez chwilę rozważałom napisanie do Joela lub Vanessy, by opowiedzieć im, jak mi minął dzień; to kwestia pamięci mięśniowej.
Stoczyłom się z łóżka, walcząc z koszulką, bo nagle ubrania, które miałom na sobie, zrobiły się zbyt ciężkie. Skóra świerzbiła mnie nawet od wewnątrz, jakby była zbyt rozciągnięta na moich mięśniach, i nieważne, jak poruszyłom ciałem, wszystko było zbyt ściśnięte.
Chciałom się wyrwać, drapać, aż przestałobym czuć swędzenie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Tata.
— Hej, idziemy spać.
— Dobranoc. — Rzuciłom koszulkę w stronę kosza w otwartej szafie. Następnego dnia miałom wolne, więc będę mogło ją wyprać. Miałom nadzieję, że uda mi się wywabić odór wanilii.
Odeszłom od łóżka i poszłom korytarzem do łazienki. Ustawiłom temperaturę wody na możliwie najwyższą, włączyłom muzykę i przez chwilę stałom pod prysznicem. Wzięłom myjkę i próbowałom zmyć ze skóry zapach jogurtu. Żel pachniał kokosem i zastanawiałom się, czy wyszłom na tym lepiej, czy też nie. Cały czas podrygiwałom i nuciłom do rytmu miksu synthów.
Byłom zdziwione, że żadne z rodziców nie zapukało do drzwi, mówiąc mi, żebym ściszyło muzykę.
Powąchałom nadgarstek, bardziej wyczuwając kokos niż wanilię, więc stwierdziłom, że jestem wystarczająco czyste.
Chciałom iść spać.
Powoli wracałom korytarzem, wpatrując się w drzwi do pokoju Ethana. Rodzice nie byli w nim od jakiegoś czasu. Wcześniej zaczęli już letnie porządki, uprzątając to i owo, piorąc trochę niepotrzebnych ubrań i oddając je do darmowych sklepów, ale wszystko inne pozostało nietknięte.
Albo przynajmniej tak myśleli. Pewne rzeczy zniknęły. Takie, z których istnienia nawet nie zdawali sobie sprawy.
Będąc już w pokoju, wyłączyłom lampkę na stoliku nocnym i wgramoliłom się pod kołdrę. Za każdym razem, gdy zamykałom oczy, myślałom o budce z jogurtem. Nadal czułom wanilię.
Pewnie powinnom było myśleć teraz o ważniejszych sprawach, jak dostanie się na dobre studia, mimo że zaczęłom wysyłać podania dopiero tamtej jesieni. Po tym wszystkim, co się stało, końcówka mojego przedostatniego roku w szkole była naprawdę okropna. Przez pierwszy miesiąc lata musiałom nadrabiać lekcje.
Zawiodłom.
Współczucie nauczycieli nie mogło wszystkiego naprawić. Z nadejściem sierpnia wrócę z innymi do szkoły i wspólnie rozpoczniemy klasę maturalną, ale straciłom wszystkie asy, które zgromadziłom w rękawie. Byłom wściekłe na to, jak szkoła zrzuciła na mnie całą tę sytuację, i nawet wścieklejsze na siebie, że nieomal pozwoliłom, by wszystko wymknęło mi się z rąk.
Albo może powinnom było przejmować się tym, że straciłom najbliższych przyjaciół i nie wiedziałom, jak ich odzyskać.
Albo może powinnom było martwić się o rodziców. Gdzieś czytałom, że siedemdziesiąt pięć procent małżeństw rozpada się po śmierci dziecka.
Zamiast tego wszystkiego chciałom przejmować się budką z mrożonym jogurtem. Chciałom zajmować myśli tym, żeby zrobić co trzeba przed wyjściem z pracy, upewniać się, że umyłom podłogi. Chciałom stresować się tym, czy pamiętałom o przygotowaniu polew dla porannej zmiany. Chciałom denerwować się wciskaniem klientom smaku pumpkin spice, bo z niewiadomych przyczyn jakiś kretyński dyrektor stwierdził, że lipiec jest idealnym momentem na sprzedawanie mrojo o smaku pumpkin spice.
Próbowałom się oszukiwać, a jeśli ostatnie miesiące czegokolwiek mnie nauczyły, to właśnie tego, że byłom niewyobrażalnie dobre w oszukiwaniu sameno siebie. Prawda i tak zawsze mnie dopadała. Nieważne, jak mocno próbowałom zdławić jej obrzydliwe oblicze, zawsze udawało się jej powrócić.
Zawsze.
I nie pachniała wanilią.
Nadal dużo łatwiej rozmawiało mi się o mrożonym jogurcie niż o moim zmarłym bracie.