- W empik go
Dumania poety Alfonsa de Lamartine - ebook
Dumania poety Alfonsa de Lamartine - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 225 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzieło Alfonsa de Lamartine – Méditations Poétiąues przed rokiem w Paryżu drukiem ogłoszone, powszechną zwróciło uwagę. Młody ten Poeta – filozof za przedmiot dumania obrawszy naywyższą Istotę i przyrodzenie i umiał z wdziękiem i zręcznością pobożne obrazy swoie tęschnemi wspomnieniami zasmuconey miłości urozmaicać i słodzić. – Nowość pomysłów, moc filozofowania i wysłowienia poprawność, słuszne nadaiąc mu prawo do uwielbień nieszczędzonych powszechnie, stawią go zarazem w nielicznym rzędzie nowoczesnych pisarzy, których dzieła i zasługuiąi z korzyścią na obce języki przekładanemi bydź mogą.
Wszelkie tłómaczenie poezyi mnogie i nie małe do zwyciężenia przedstawia trudności. – Mowa polska zwrócona do kreślenia obrazów towarzystwa lub namiętności zdolną iest pod ręką biegłego tłómacza poddać się uciążliwym wierności prawidłom; lecz na jej niwie w rodzaiu filozonczney poezyi obcey prawie dotychczas Literaturze naszey, rzadko kiedy znaleść się przydarza, kwiaty równe pięknościątym, których obcemu zazdrościmy językowi. – Właśnie w przekładaniu mnieyszego dzieła, styl Autora naytrudnieyszym do naśladowania znalazłem. – Przy każdey prawie myśli musiałem walczyć z nieodstępnym względem na właściwość i naturę oyczystey mowy, oraz z miernego dostatku przyjętych już wyrazów wydobywać nowe okresy i odcienia.
Jeżeli przeto zasłużę na zarzut, że nie wszędzie dokładnie i z równą mocą oddałem myśli francuzkiego poety, ten przynaymniey, pochlebiam sobie, iest dla języka z pracy moiey użytek, żem mu pewną, aczkolwiek szczupłąilość nowych obrazów i wyrażeń przyswoił.
Winienem tu uprzedzić ze z dwudziestu sześciu Dumań w oryginale będących, dwadzieścia tylko wybrałem. – Pozostałe sześć, mniey się odznaczaią, wedle zdania moiego, temi przymiotami, które mię do przełożenia dzieła skłoniły.
Naylepsze tłómaczenia, powiedział Lémiére są tylko odbiciem ( révérberation) oryginału – Czyli odbicie oryginału moiego dostatecznem iest lub nie, osądzi sprawiedliwa krytyka – Jakimkolwiek wyrok jej będzie, mocno przekonany o znakomitych zaletach poezyi Lamartina, razem z Delilem powtórzę:
" Miałem przynaymniey roskosz, ieźli nie mam chwały".SAMOTNOŚĆ.
Często na wzniosłą górę, w cień dębu przychodzę,
Gdy zbladłe słońce w otchłań zapuszcza się ciemną,
Siadam smutny, po błoniach wzrok niepewny wodzę
Ich obraz wdzięki swoie roztacza podemną.
Tu się rzeka spieniona o brzegi roztrąca,
I w cienistą dalekość wzdęte niesie fale,
Tam w leniwem jeziorze stoi woda śpiąca
A w niey gwiazda wieczoru iaśnieie wspaniale.
Na gór lasem okrytych niebotycznym szczycie
Ostatnie iuż promienie dzień niknący sieie;
Rydwan cieni Królowey wznosi się w błękicie
Kona zorza wieczoru, widokrag blednieie.
W tem brzmieniem religiyneni ozwały się dzwony,
Wstrzymuie się wędrownik świętością przeięty,
A tych spiżów pobożnych dźwięk nieprzytłumiony
Z ostatnim dnia odgłosem łączy odgłos święty.
Zimnym iest dla mey duszy ten obraz wspaniały,
Nie rodzi w niey uniesień, uroku nie wlewa,
Jako cień obłąkany patrzę na świat cały,
Słońce istot żyiących, zmarłych nie ogrzewa.
Na próżno błonia, góry obłąkanym wzrokiem
Wschód, zachód i południe i północ przebiegam:
Odwiedzam wszyslkie mieysca w przestworzu szerokiem
Nigdzie, nigdzie dla siebie szczęścia nie dostrzegani.
Te pagórki, te gmachy, te chatki, te błonią
Oboiętne iuź sercu moiemu przedmioty,
Te gaie, rzeki, skały, te drogie ustronia,
Bezludne − bo w nich iedney brakuie istoty.
Czy wieczór świat zasępia, czyli dzień się rodzi,
Oboiętnie za słońcem ściga oko moie;
W czystem lub ciemnem niebie wschodzi czy zachodzi
Nie dbam o blask słoneczny, o życie nie stoię.
Lecz nie… ścigam ie wzrokiem w tę przestrzeń bez końca,
Napróżno! wszędzie tylko pustynie oglądam:
Gardzę wszystkiem, cokolwiek oświeca blask słońca
Od natury, od świata niczego nie zadam.
Ależ moie za sferą, tam po za obłoki,
Kędy prawdziwe słońce w innem świeci niebie;
Temu światu znikome zostawiwszy zwłoki
Przedmiocie marzeń moich, tam zobaczę ciebie.
Tam może zgasić zdołam ogień, którym płonę,
Tam me serce nadzieie i miłość odzyska,
I dobro nadzmysłowe, wszystkim upragnione.
Dla którego na świecie nie masz i nazwiska.
Czemuż uniesion końmi jutrzenki rączemi
Do niepewnego celu życzeń mych nie dążę?
Czemu dotąd zostaię w tey wygnania ziemi,
Jakiż węzeł wspólności ze światem mię wiąże?
Gdy na łące w iesieni liść opada z drzewa,
Wybladły i zwiędniały moim iest obrazem:
Silny wiatr go wieczoru po błoniach rozwiewa,
Burzliwy akwilonie unieś mie z nim razem.DO LORDA BYRONA.
Ty, którego w rząd istot niepewnych świat liczy,
Aniele czy szatanie duchu taiemniczy,
Ktośkolwiek iest, syn światła czyli wiecznych cieni,
Byronie! lubię dziką harmonją twych pieni.
Jak lubięłoskot gromów, szum wiatrów świszczących
Obok burzy odgłosu i potoków grzmiących.
Noc iest twoiem mieszkaniem, okropność dziedziną,
Tak orzeł władżca puszczy pogardza doliną,
Jako ty, zwiedza tylko dzikich skał ułomy,
Które śniegi okryły, potrzaskały gromy,
Zwiedza szczątki okrętów wypartych na skały,
Lub pola gdzie niedawno krwawe boie wrzały.
Gdy ptak, co boleść swoię smutnem głosi pieniem,
Skromne gniazdo, wśród kwiatów, wiie nad strumieniem;
On z zdobyczą na Atos wzbiwszy się pod chmury
Zawiesza się u szczytu przepaścistóy góry,
Tam trzewy drgaiącemi chciwe pasie oczy,
Strumieniami krwi czarney skał urwiska broczy,
Raduiąc się, gdy wiatry ięk łupu roznoszą.
Burzą ukołysany, zasypia z roskoszy.
Jak ten korsarz powietrzny niewzruszonyiękiem,
Byronie! krzyk rospaczy miłym iest ci dźwiękiem.
Człowiek twoią ofiary, złe lubym widokiem.
Jak szatan, otchłań bystrem przemierzyłeś okiem,
A zgłębiaiąc ią światła i boga daleki,
Rozstałeś się z nadzieią, rozstałeś na wieki!
Jak on, panuiąc teraz w wiekuistych cieniach,
Genjusz twóy w pogrobowych odzywa się pieniach
On przemógł: piekłu sprzyiasz, a twóy głos wspaniały
Ciemnemu bóstwu złego, nuci pienia chwały.
Próżno walczysz nie zrządzisz w twóy doli odmiany,
Nie sprosta przeznaczeniu rozum zbuntowany,
Równie iak wzrok twóy, ciasnymkończy się widokiem,
Nie dąż daley rozumem, nie zasięgay okiem.
Daley wszystko iuż gaśnie, omdlewa, ucieka.
Niebo w ciasnych granicach zawarło człowieka.
Jakto? dlaczego? kto wie? wszak równie z rąk dzielnych
Bóg wyrzucił w przestworze i świat i śmiertelnych,
Jak obsypał kurzawą pól naszych przestrzenie,
Lub w powietrznych krainach zasiał blask i cienie;
Bóg wie, i dosyć natem. – Jemu świat ulega
Naszą ledwie własnością dzień co dziś ubiega!
Zbrodnią iest słabość ludzka i znania ochota.
Przeznaczeniem iest naszem niewola, ciemnota.
Masz za ostry ten wyraz – długom wątpił o nim.
Lecz przed prawdy obliczem dla czegóż się chronim?
To, żeś iest boskiem dziełem zbliża cię do Boga:
Czcić, wielbić twą niewolę, wierzyć że iest błoga,
Bydź poczętym przez Niebo, na los się nie żalić,
Istnieniem tylko twoiem Przedwiecznego chwalić,
Godzić z iego chęciami twoie chęci wolne,
Stworzenie iak proch słabe, oprzeć się niezdolne,
To iest, to iest twym losem – Poprzestań się smucić,
Ucałuy raczey iarzmo, któreś pragnął zrzucić,
Zstąp z nieba, świetność iego nie iest twym udziałem,
Wszystko w mieyscu iest pięknem, wielkiem i wspaniałem:
Przed Bogiem, co ten ogrom natury zbudował,
Owad równa się światu – tyleż go kosztował!
Ale ty za dziwactwo uważasz to prawo,
Twierdzisz że iest dla ludzi krzywdą i niesława,
Zasadzką w którą rozum musi co krok zbłądzić,
Ach! uwierzmy Byronie, niechciymy go sądzić!
Ciemności ogarniaią śmiertelnych rozsądek,
Nie mnie rzecz tayny światów wykładać porządek,
Niech ten który go stworzył, niech Bóg ci wyłoży,
Im bardziey zgłębiam otchłań, tem bardziey miętrwoży,
Tu na ziemi męczarnia z męczarni się rodzi,
Tu dzień po dniu, a troska po trosce nadchodzi.
Człowiek mierny w zdolnościach a w żądzach zuchwały,
Jest to Bóg, z nieba strącon, dawney pomny chwały;
Czy to wydziedziczony z sławy starodawney
Przeszłych losów pamiątki niechce zatrzeć sławney,
Czy to w niezgłębną otchłań namiętności wpada,
I przyszłą sobie wielkość wcześnie przepowiada;
Stracony czyli błędny zagadką iest człowiek:
Więzień zmysłów z kolebki do zawarcia powiek,
Niewolnik, czuie w sobie zgrozę ku niewoli,
Nieszczęśliwy, szczęśliwszej oczekuie doli,
Chce świat zgłębić, lecz nie ma siły dosyć dzielney,
Chce kochać, kochać wiecznie, kocha się w śmiertelney.
Każdy człowiek podobny do wygnańca raiu:
Kiedy Bóg z uroczego usunął go kraiu,
Smutnem okiem przebiegał nieszczęsne granice,
Siedząc w progach wzbronionych łzą oblewał lice,
Słyszał iak się… pod niebios wznosiły sklepienia
Nieśmiertelney miłości harmoniyne pienia,
Jak głosy Serafinów, śpiew szczęścia wspaniały
Na łonie twórcy światów iego chwałą brzmiały,
A w trudnem wysileniu rzucaiąc niebiosy,
Uyrzał okiem strwożonem, przyszłe życia losy.
Nieszczęśliwy, kto z mieysca wygnania i troski
Świata, któremu zayrzy, hymn usłyszał boski!
Gdy nektar nadzmysłowy upoi człowieka,
Tego, co iest istotnem natura się zrzeka:
Wznosi się snem łudzona na możności łono,
Istotność iest zawartą, możność nieskończoną,
Dusza tam wraz z żądzami obiera mieszkanie,
Tam i światło i miłość czerpiem nieprzerwanie,
Tam z morza wdzięków, które blask światła oświeca
Człowiek zawsze spragniony, zawsze się nasyca,
A snami tak pięknemi poiąć czas uśpienia,
Nie poznaie sam siebie w chwili przebudzenia.
I mnie równie iak ciebie chęć uniosła zwodna!
Jak ty zatrutą czarę wychyliłem do dna,