- W empik go
Dusza bez Boga - ebook
Dusza bez Boga - ebook
KATHERINE OZMENT to nagradzana dziennikarka, dawna redaktorka w National Geographic. Jej artykuły i eseje były publikowane w takich pismach jak New York Times, National Geographic czy Salon. Obecnie wraz z mężem i trójką dzieci mieszka w Chicago.
Poznajmy „Nonów” – szybko rosnącą grupę mieszkańców USA niewyznających żadnej religii (są tak nazywani, ponieważ pytani o wyznanie, zwykle zaznaczają odpowiedź „none of the above” – żadne z powyższych). Chociaż wielu Amerykanów wychowuje się w tradycji religijnej, w ostatnich dziesięcioleciach duża liczba rodzin oddala się od swych kościołów, synagog i meczetów, zaprzestając praktykowania wiary. Co tracą, odchodząc od zorganizowanej religii?
Tradycja religijna daje nam mocne podstawy moralne i poczucie tożsamości, tworząc poczucie związku z przeszłością i silne więzi społeczne. Dzięki niej stajemy się też szczęśliwsi, zdrowsi, bardziej ofiarni. Jak bez takiego religijnego „supermarketu” osoby niereligijne mogą zaspokoić potrzebę rytuału, historii, społeczności, a przede wszystkim celu i sensu życia?
Katherine Ozment zaczęła mierzyć się z tym fundamentalnym problemem Nonów, kiedy syn zadał jej proste pytanie: „Kim jesteśmy?”. Poruszona jedyną odpowiedzią, jaka przyszła jej do głowy – „Nikim” – wyruszyła na wyprawę przez zmieniający się pejzaż Ameryki, by poszukać lepszej.
Dusza bez Boga to zarówno osobista opowieść, jak i krytyczna analiza wielu sposobów, w jakie niereligijni Amerykanie tworzą własne tradycje i własne społeczności w coraz bardziej zsekularyzowanych czasach. Wnikliwa, zaskakująca i porywająca wyprawa Ozment pokazuje, jak szukać własnej drogi do satysfakcjonującego życia.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7967-171-7 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest taka książka pod tytułem
Słownik aniołów.
Nikt do niej nie zaglądał przez pół wieku.
Wiem, bo kiedy ją otworzyłem,
Okładka trzeszczała, kartki
się kruszyły. Tam odkryłem
Anioły. Były kiedyś liczne
Jak gatunki much.
Na niebie o zmierzchu
Było od nich aż gęsto.
Trzeba było machać rękami,
Żeby je odpędzić.
Teraz świeci słońce
Przez wysokie okno.
W bibliotece jest cicho.
Anioły i bogowie kulą się
W mrocznych nieotwieranych książkach.
Wielka tajemnica kryje się
Na jakiejś półce, którą
Panna Jones mija co dzień
Podczas obchodu.
Jest bardzo wysoka, więc
Ciągle przechyla głowę, jakby
Nasłuchiwała. Książki
Szepczą.
Ja nic nie słyszę, ona tak.
Charles Simic,
The Book of Gods and DevilsWSTĘP
JESTEŚMY NICZYM
Któregoś wieczoru przed pięciu laty usłyszałam dziwne odgłosy za oknem naszego domku niedaleko Bostonu, który stał naprzeciw greckiej cerkwi prawosławnej, niskiej kamiennej budowli z kopułą zwieńczoną krzyżem. Miałam akurat iść do łóżka, kiedy dobiegł do mnie dziwny odgłos stłumionych stąpań, jakby setek sunących stóp, zbliżających się coraz bardziej.
– Mamo! – zawołał mój syn, wtedy ośmioletni. – Chodź, popatrz!
Dołączyłam do niego przy oknie i razem przyglądaliśmy się, jak wierni – starsi, w średnim wieku, dwudziestokilkulatkowie, nastolatki i dzieci – maszerują tłumnie ulicą – zamkniętą, by umożliwić im przejście. Szli w milczeniu, każdy ze świecą w dłoniach, prowadzeni przez kapłana w długiej szacie. Tuż za nim kilku mężczyzn dźwigało ozdobne mary okryte świeżymi kwiatami, z leżącą na nich małą lalką w białej sukience. Patrzyliśmy z synem, a procesja zatrzymała się przed naszym domem. Mali chłopcy poprawiali zbyt mocno zawiązane krawaty, dziewczynki kołysały się w długich sukniach, mężowie i żony przytulali się w chłodnym wieczornym powietrzu.
– Co oni robią? – zapytał.
– To rytuał – odparłam; uznałam, że chyba jest Wielki Piątek.
– A dlaczego my tak nie robimy?
– Bo nie jesteśmy wyznawcami greckiego prawosławia.
– To czym jesteśmy?
Pomyślałam o słodyczach i zabawkach, które kupowałam dla niego i jego dwóch młodszych sióstr na każdą Wielkanoc, o tych pełniutkich koszykach, jakie stawiałam im w pokojach, kiedy spali, o poszukiwaniach wielkanocnych pisanek, jakie im organizowałam. Tylko tyle moje dzieci kojarzyły z największym świętem chrześcijaństwa: kolorowe plastikowe jajka i opakowane w sreberko czekoladowe króliczki. Nawet ta lalka w białej sukience – przedstawiająca małego Jezuska – była dla nich tajemnicą.
Kapłan w ciemnej szacie, w tradycyjnej czapce z płaskim czubkiem przeczytał po grecku jakiś ustęp, a tłum odśpiewał w odpowiedzi właściwy werset. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, po czym kapłan odwrócił się i ruszył w stronę kościoła. Wierni podążyli za nim ulicą i do wrót budynku, niczym rzeka zwężająca się w śluzie.
Kiedy ulica opustoszała, mój syn odwrócił się od okna.
– No więc czym jesteśmy? – powtórzył pytanie.
Patrzyłam na niego, czując, że się czerwienię. Szukałam jakiejś przemyślanej, spokojnej odpowiedzi, ale w efekcie wyrzuciłam z siebie słowa, których natychmiast pożałowałam.
– Niczym nie jesteśmy.
Od razu zrozumiałam, że to okropna odpowiedź. I wyczułam, że go zawiodłam – nie tylko w tej konkretnej chwili, ale też w sposób szerszy, bardziej ogólny. Moja niezdolność znalezienia odpowiednich słów, które by nas opisały, była odbiciem faktu, że z mężem nigdy nie stworzyliśmy spójnej narracji dla życia, na jakie się zdecydowaliśmy – narracji, która połączyłaby nas z wyraźną podstawą moralną, znaczącymi rytuałami, dałaby poczucie przynależności. Ta chwila przy oknie była kulminacją wielu innych ulotnych chwil, kiedy nie potrafiłam określić, czym jesteśmy, w co wierzymy, gdzie jest nasze miejsce. Mój syn zadał mi najprostsze pytanie: czym jesteśmy? A ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Dlaczego?
Wychowałam się jako prezbiterianka, ale odeszłam od religii, zanim jeszcze urodził się mój syn. Dorastałam, recytując „Ojcze Nasz” i śpiewając hymny w niedziele. Po nabożeństwach zjadałam ciasteczka i popijałam sokiem jabłkowym w podziemiach kościoła. Uczęszczałam do szkółki niedzielnej i czytałam długie fragmenty Biblii na lekcjach religii w szkole średniej. Wprawdzie nie pamiętam szczegółów tych religijnych opowieści, ale znałam – i wciąż instynktownie rozpoznaję – poetykę biblijnych wersów, moralne jądro przypowieści, wagę kazania pastora. Chrześcijaństwo było tak wszechobecnym i niedostrzegalnym elementem mojej młodości, że przypominało wodę, o której nie wiedziałam, że w niej pływam. A jednak przestałam je praktykować i w moim codziennym życiu religia się nie pojawiała. W pewnej chwili zrezygnowałam z określania się jako chrześcijanka. Nie wiedziałam jednak, kiedy i dlaczego przestałam.
Mój mąż, Michael, wychował się jako żyd, ale także porzucił religię. Tak jak ja nie potrafił dokładnie powiedzieć, kiedy i dlaczego to nastąpiło. Podejrzewał, że był to pierwszy weekend po bar micwie, kiedy to uwolniony z konieczności szkółki hebrajskiej postanowił niedzielny poranek poświęcić na grę w koszykówkę z kolegami.
Obecnie naszą trójkę dzieci wychowujemy bez żadnych odwołań do tych duchowych tradycji, wierzeń i rytuałów, z jakimi dorastaliśmy. Z własnych powodów zarzuciliśmy praktyki i wierzenia religijne, nie myśląc nawet o kosztach. Czy nasze dzieci potrzebują takich rytuałów, takiej wspólnoty, jakie właśnie obserwowaliśmy za oknem? Jakie konsekwencje miała nasza decyzja, by wychować je bez żadnej wiary i towarzyszących jej tradycji? Wydawało się, że nie wiedzieć tego, jest rzeczą nieodpowiedzialną.
Po mojej gafie syn nic nie odpowiedział na to, co mówiłam. Przechylił tylko głowę lekko w bok niby mały ciekawski ptaszek. I zanim go spytałam, co myśli, życzył mi dobrej nocy i poszedł do sypialni.
Mnie jednak nie było tak łatwo. Stałam przy oknie jeszcze przez chwilę i patrzyłam, jak policjanci usuwają drewniane płoty, wcześniej zamykające ulicę. I wtedy właśnie, przy oknie, postanowiłam, że poszukam lepszej odpowiedzi dla mojego syna, dla siebie i dla całej rodziny.
Zaciągnęłam rolety, odwróciłam się i spojrzałam na pokój. Wszędzie leżały rozrzucone rozmaite rysunki, piłki różnych rozmiarów, książki, plecaki i gazety. Gdzieś w tym całym rozgardiaszu – gdzieś w samym życiu, jakie prowadziliśmy – kryły się warte nazwania wartości, rytuały i źródła sensu. Wiedziałam, że jesteśmy czymś… Ale czym?
I w taki sposób zaczęła się ta książka, którą trzymacie w dłoniach – jako poszukiwanie przez pewną kobietę lepszej odpowiedzi na zadane przez syna Wielkie Pytanie.
Gdy tylko zaczęłam badać ten problem, odkryłam, że moja rodzina nie jest jedyną, która próbuje samą siebie zdefiniować. W całym kraju, we wszystkich regionach, w każdej grupie etnicznej i rasowej, na wszelkich poziomach wykształcenia i dochodu, niezależnie od tego, czy ludzie byli imigrantami, czy tutaj się urodzili, powtarzała się podobna historia odejścia od religii. Nigdy wcześniej tak wielu ludzi tak szybko nie przestało łączyć się z religijnymi społecznościami, praktykami i wierzeniami swoich rodziców i dziadków. Chciałam zrozumieć, co ta zmiana oznaczała dla mojej rodziny i kultury, w jakiej żyliśmy. Chciałam odpowiedzieć na pytanie syna, chciałam odnaleźć odpowiednią alternatywę religii, która dałaby nam podobne więzi społeczne, wartości i poczucie sensu. Okazało się, że z próbą odpowiedzi zmagają się badacze, filozofowie i świeckie rodziny, takie jak nasza, w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie.
Pierwszym krokiem w moich kilkuletnich badaniach przed napisaniem tej książki był powrót do religii. Przy świętej muzyce harfy śpiewałam z salą pełną studentów teologii, siedziałam nieruchomo na nocnej pieśni Taizé w kościele na wzgórzach północnej Kalifornii, w bufecie katolickiej szkoły słuchałam wykładu o doktrynie religijnej i uczestniczyłam w chodzonej medytacji w buddyjskiej świątyni w San Diego. Rozmawiałam z przywódcami religijnymi i z wyznawcami, pytając, czym jest dla nich religia i jak wierzenia oraz praktyki wpłynęły na ich życie.
Potem wkroczyłam w amerykańskie życie pozareligijne, by sprawdzić, jak ludzie realizują potrzeby, kiedyś zaspokajane wyłącznie przez religię. Odkryłam grupy świeckie i humanistyczne – nazywane „bezbożnymi kongregacjami” – i przekonałam się, że zaczynają zyskiwać popularność, łącząc ludzi niereligijnych we wspólnoty oparte na wspólnych wartościach. Zbadałam także dobrze już znane opcje „lekko religijne”, takie jak uniwersalizm unitariański, humanistyczny judaizm i kulturę etyczną. Czym różnią się te zbiorowości od nowszych tak zwanych kościołów ateistycznych? Czy takie eklektyczne doświadczenie religijne jest lepsze niż żadne?
Podróżowałam do religijnych i niereligijnych zgromadzeń, rozmawiałam z naukowcami, działaczami społecznymi i rodzicami, obserwowałam swoją i inne rodziny. Cały czas próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie – to, jak mi się wydawało, które mój syn zadał naprawdę: Czy moja rodzina i ja potrafimy dla tego dobra, jakie niesie religia, znaleźć ważkie alternatywy? Wędrówka doprowadziła mnie do programu wchodzenia w dojrzałość, zastępującego tradycyjną bar micwę i konfirmację, na szczyty gór, gdzie moje dzieci i ja odczuliśmy jeśli nie obecność Boga, to w każdym razie zachwyt i podziw, na świeckie buddyjskie rekolekcje w Nowym Meksyku, gdzie duchowość oznacza siedzenie bez ruchu i oddychanie.
Gdziekolwiek trafiłam, starałam się uważać na oszustów i szarlatanów. Skoro rynek coraz silniej orientuje się na czerpanie zysków z indywidualnych duchowych lęków, propozycje są rozmaite i nie podlegają regulacjom. Chciałam wiedzieć, gdzie kryją się autentyczne doświadczenia – i gdzie są dobrzy ludzie. Wiele razy spotykałam podobnych do mnie, wychowanych w jakiejś religii, od której dawno już odeszli. Przekonałam się, że często są niezwykle życzliwi, wierni wartościom i oddani dobroczynności, które to cechy zazwyczaj przypisywane są najlepszym z religijnych. I wtedy poczułam coś, czego się nie spodziewałam – że jestem częścią czegoś większego: rosnącego sekularnego ruchu, szukającego własnej drogi.
Nie twierdzę, że jestem uczoną i badaczem religii. Jestem raczej ciekawą poszukiwaczką, która głęboko zanurkowała w ten fascynujący temat i wynurzyła się odmieniona. Wprawdzie życia może nie wystarczyć, by zrozumieć historię religii i rolę, jaką odgrywa w świecie, jednak wydaje się, że jest kilka głównych obszarów, w jakich spełniała ludzkie potrzeby: tożsamość i wspólnota, rytuały, wspólne opowieści, autorytet moralny, wiara w Boga i w życie pozagrobowe – i te tematy postaram się omówić. Ponieważ najlepiej znam główny nurt kultury judeochrześcijańskiej, z tego właśnie punktu widzenia planowałam i realizowałam swoją misję. Mam nadzieję, że nawet ci, którzy pochodzą z innych kręgów kulturowych, znajdą coś cennego w lekturze o wyprawie innego wędrowca.
Książka ta nie jest traktatem teologicznym, tekstem historycznym ani obroną ateizmu, agnostycyzmu czy świeckiego humanizmu. Nie jest podręcznikiem życia. Jest tak naprawdę listem do moich dzieci i przyszłych pokoleń Amerykanów, szukających swego miejsca w świecie. Opowiada o istotnym momencie zwrotnym, kiedy to, co tak długo nam ciążyło, zaczęło ustępować, a my staraliśmy się w to miejsce stworzyć coś nowego. Po długim rozważaniu takich kwestii, po dwóch latach rozmów i krążenia po kraju, nie znalazłam jednej prostej odpowiedzi na pytanie mojego syna. Znalazłam jednak wiele społeczności, które podniosły mnie na duchu, wielu ludzi, którzy stali się dla mnie inspiracją. I przekonałam się, że wszyscy szukamy sensu, każdy na swój sposób.
Nie zawsze wygodnie jest stawiać pytania. Ta podróż doprowadziła moją rodzinę i mnie do miejsc często nieoczekiwanych, i właśnie w tych miejscach trwa prawdziwe poszukiwanie sensu. Mam nadzieję, że wyruszycie wraz ze mną, by znaleźć go dla siebie.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji