- W empik go
Dwa dwory: powieść poetycka; Zagroda wiejska: powieść poetycka; Powiśle: powieść poetycka - ebook
Dwa dwory: powieść poetycka; Zagroda wiejska: powieść poetycka; Powiśle: powieść poetycka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 373 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatnim blaskiem spływając z góry,
Kąpie się słońce w zwierciedle Bzury,
I coraz wdzięczniej barwy różowe
Na niedaleką sieje dąbrowę.
Tuż po za rzeką stoi na wzgórzu
Dworek modrzewi; a na podwórzu
Liściasty jawor, w bujne konary
Dach wpół ocienia zmszony i stary.
A w cichym dworku, o białe ściany
Gwar się rozlega szczęścia nieznany.
Zkąd wszystkim radość taka u czoła?
Oto Bóg zesłał z niebios anioła: –
Drobną dzieweczkę; z nią razem g'woli
Strzechę ozłocił promieniem doli;
W małéj komnatce, w koło zebrana
Rodzina czeka księdza plebana;
Sędzia z małżonka, cni przyjaciele,
Przybyli wspólne dzielić wesele;
Bo uproszeni sąsiedzi mili,
By dziecię do chrztu podać raczyli.
Major (tak wszyscy zwą gospodarza),
Wielce sąsiada swego poważa;
Bo nie dla kształtu sędziego głowa,
A serce droższy skarb jeszcze chowa:
Starą poczciwość, prostotę świętą,
I cnotę ojców rdzą niedotkniętą.
A i ich żony umieją szczerze,
W nieskazitelnej dochować wierze
Związki przyjaźni, co w imię Boże
Zawarły jeszcze wzajem w klasztorze,
Siedząc trzy lata na jednéj ławie
U Sakramentek niegdyś w Warszawie.
Wróciwszy do dom, znać palec Boski
Przywiódł obiedwie w sąsiednie wioski:
Jednę z nad Warty, drugą z nad Wisły.
Czas związek jeszcze ustalił ścisły:
To też obiedwie szczerze tuszyły
Wytrwać w przyjaźni aż do mogiły.
Sędzia z majorem gawędzą społem,
A dwie niewiasty z pochyłem czołem
Patrzą w kołyskę, gdzie drobne dziécię
Śpi, nic nie wiedząc o Bożym świecie.
Już doświadczeńsza nieco sędzina;
(Pięcioletniego ma bowiem syna),
Udziela rady miłej Maryni,
Pomyślne wróżby rada jej czyni:
Już wyprowadza niemylne wnioski,
Jakie dziéweczka mieć będzie włoski,
Jakie oczęta, jaką urodę,
Gdy z pączka wdzięki wykwitną młode.
A matka milczy, patrzy i słucha,
Pochlebnym słowom nachyla ucha;
Serce jej dziwną nadzieją wzbiera,
A w jasném oku lśni radość szczera.
Od strony wioski, żwawo za płotem
Toczy się bryczka z głośnym turkotem;
A stary Zabój sroży się, zżyma,
Błyszcząc srogiemi w złości oczyma.
Major i sędzia, starym zwyczajem.
Przed progiem gościa czekają wzajem.
Bryczka pomału w opłotki składa,
Stawa: sędziwy pleban wysiada,
A za nim dziadek, wraz z organistą,
Niosą poważnie i uroczysto
Stułę, i komżę, i kropielnicę,
I dwie olbrzymie jarzęce świece.
Po powitaniu, wnet pleban stary
Poczyna święty obrządek wiary
Z poduszką dziecię trzyma sędzina;
A to niebawem kwilić zaczyna,
Z pociechą matki: co wróży skrycie
Z łez niemowlęcia, zdrowie i życie.
Kapłan modlitwą czci naprzód Pana,
Potem zaklina słowem szatana,
Niechaj się nigdy zbliżyć nie waży
Tam, gdzie znak krzyża stoi na straży.
I krzyżem dziecku nakreśla czoło,
Świętym olejem znaczy wokoło,
Haliną drobne dziewczątko zowie,
I szepcze Credo. Za nim kumowie
Pobożnie mówią wyznanie wiary,
Jak przykazuje obyczaj stary.
Sędzina składa na matki łono
Z błogosławieństwem córkę ochrzczoną;
A wszyscy życzą, by dziecię małe
Rosło Wielkiemu Bogu na chwałę,
I na pożytek dla ludzi braci.
Niech się czém może światu wypłaci,
Byleby tylko z obrazą nieba
Nie pożywało w próżniactwie chleba.
A wtem się zbliża dziadek ubogi,
Obejmie młodą matkę za nogi:
– "Toż mi nie brońcie, państwo łaskawe –
Rzecze – dziecinę złożyć pod ławę,
Jako przed laty czynili starzy (*).
Bóg zawdy łaską pokornych darzy:
Im bardziej człowiek wolen od pychy,
Tém pewniéj doli skosztuje cichej.“
Matka dziecinę oddaje rada;
Dziad ją pod ławę dębową składa, – (*) Zwyczaj ten przechowuje się dotąd na Mazowszu.
Klęka, i Bogu, nad śpiącą szczerze,
Pobożnem sercem mówi pacierze.
A wtem z gąsiorem wnoszą miód stary.
Ojciec nalewa pełne puhary,
A sędzia wznosi dziecię do góry:
– „Bóg daj wam – rzecze – pociechę z córy!
Niech jako one matrony dzielne,
Zachowa serce nieskazitelne;
Niech Bóg w niem strzeże skarb szczero-zloty
Świętej miłości, wiary, prostoty!
Tyle ja jeno życzę dziecinie,
A dola sama z góry jej spłynie;
Bo zawdy strumień jasny a czysty,
Odbija z niebios promień złocisty."
Matka łzę cichą otarła z lica,
A oko ojca dziwnie przyświeca:
Jakby przez mroczne czasu przestrzenie
Bóg mu przyszłości zesłał widzenie.
– „Biédny ty – rzecze – pączku mój młody!
Tobieby trzeba słońca, pogody,
Aby zajaśnieć wdzięczną koroną,
I tchnąć ku niebu woń nieskażoną.
A jak Bóg ześle burzę i słotę,
Co cię uchroni biedną sierotę?
O! wtedy skrzydła stróża anioła
Okrążą ciebie, dziecię, dokoła;
On białą dłonią wskaże ci w cieniu
Dwie czyste gwiazdy, w których promieniu
Jedyna z ziemi do niebios droga,
Przed tron cię jasny powiedzie Boga!
Jedna z nich – miłość; druga – cierpienie!
W nich ci duch Boży ześle natchnienie;
One-ć wypalą piętno na duszy,
Którego siła złego nie skruszy;
Z nich żywej wody strumienie spłyną
Na głowę twoję, biédna dziecino!
Wtedy u zdroju łaski ochrzczona,
Z wiarą obejmiesz krzyża ramiona,
Pomna, że tylko szczęśliwy w tłumie
Kto wiele kochał, – kto cierpieć umié!"
I umilkł ojciec, a rękę drżącą
Wzniósł ku niebiosom z modłą gorącą,
I znów nad głowę dzieciny zniża,
I kreśli na niej święty znak krzyża.
I cicho – głucho – jakby w komnacie
Anioł milczenia w śnieżystej szacie
Przewiał, unosząc lotnemi pióry
Myśli obecnych z ziemi do góry.
Tylko opodal z Bożego świata
Wieczorna wrzawa szmerem dolata,
A nad kołyską dzieciny hożej,
Ostatni promień gasnącej zorzy
Błysnął przez okno, a drobne dziecię
Śpi, nieświadome o Bożym świecie!II. PORANNE LATA.
Płynie a płynie Bzura doliną,
A z nią godziny, dnie, lata płyną;
A dziécię wzrasta w siłę i zdrowie,
I jak ptaszyna rankiem w dąbrowie
Szczebiocze z cicha niewinne pieśnie,
Które stróż anioł szepcze jéj we śnie.
O! jasnoż świeci dla niej świat Boży!
To téż dziecina co dnia się korzy,
Dziękując Bogu, że wkrąg po ziemi
Rozesłał kwiaty z barwy cudnemi;
Że je co ranek pokrzepia rosa,
Że tak gwiazdami świecą niebiosa,
Że tyle muszek brzęczy nad wodą,
Że z taką ptastwo nuci swobodą,
Kiedy Bóg słońcem świat rozweseli;
Że tak godowo ziemia się bieli,
Gdy śnieg ją czysty przyprószy w zimie;
Że tak ognisko tli na kominie,
Gdy je obsiądą prządki wieczorem,
Podczas gdy wicher nad bliskim borem
Z śnieżną zamiecią głucho szeleści,
A one cudne prawią powieści:
O żywych zdrojach zaklętej wody,
I o księżniczce chożéj urody;
O złotogrzywym biegunie, który
Lotne na niebie prześciga chmury;
O skarbach skrytych w łonie otchłani,
Którym stróżują wiecznie szatani;
I o pałacu srebrnym, gdzie skrycie
Księżyc się do snu chroni o świcie,
Zanim go orły znów górnolotne,
Z wozem poniosą we mgły wilgotne,
Zkąd, wśród milczenia i tajemnicy,
Zabłyśnie zorzy swéj cudnolicéj.
O! lubi słuchać powiastek dziecię
A myśl jej krąży w zaklętym świecie,
Kędy nieznane na ziemi cuda
W czarowne barwy złoci ułuda.
O! lubi dziecię z prządkami społem,
Gdy przy kądzieli zasiądą kołem,
Nucić piosenki piękne a łzawe:
Jak koń mogilną grzebie murawę,
Kędy wojownik spoczywa młody;
Jak kruki nad nim sprawiają gody;
Jak stary sokół, siedząc na skale,
Za zbiegłym czasem rozwodzi żale;
Jako kukułki, ptaki żałoby,
Z pomrokiem drogie zwiedzają groby,
I drobne główki tuląc w kalinie,
Gwarzą umarłym wieść o rodzinie!
I młode dziewczę, by kwiat kaliny,
W pośród rodzinnej wzrasta doliny,
Ogrzane słońca blaski złotemi,
I rosą własnej skrzepione ziemi;
Ukołysane szumem dąbrowy,
Niby tajnemi zaklęte słowy.
I jak kalina wysmukła rośnie,
I na świat Boży patrzy radośnie;
A świat nawzajem ku niej się śmieje,
Sny jej malując w cudną nadzieję.
A kiedy w wolne od nauk chwile,
Z Halką po łące goni motyle
Stasio, sędziego chłopak jedyny;
Oj! chyżo wtedy biegną godziny!
Bo téżto Stasio dziarskie pacholę!
I do nauki pierwszy on w szkole,
I do niewinnej skory pustoty:
Ale się chroni szkodliwej psoty.
Chociaż o każdém gniazdku wie w sadzie,
To on nie stoi ptastwu na zdradzie;
Nawet tajemnie sypie im zboże,
Aby posilić śpiewaki Boże.
A nawet rzesza wróbli, choć marna,
Często z rąk jego znachodzi ziarna;
Bo jużto Stasia taka przyroda:
Że zawdy rękę słabemu poda.
Kiedy się pastwią psy nad żebrakiem,
On mu na pomoc przylata ptakiem,
Pogromi kundle, dziada obroni,
A od podzięki żwawo się chroni.
Z chłopcami we wsi rad stacza boje:
Stroi ich w dzidy, hełmy i zbroje,
W drewniane szable, i het szeregiem
Hufce nad Bzury rozstawia brzegiem.
A huk doboszy i hasła brzmiące.
Z rosą wieczorną płyną po łące;
Czasem dobieżą Halce do ucha.
A małe dziéwczę stawa i słucha,
I zwraca oko, kędy w mgle sinej
Szarzeje wioska w wianku olszyny.
Bo dwie wsi, niby siostry rodzone,
Korytem Bzury tylko dzielone,
Wzajem na siebie patrzą z oddali,
Owiane w błękit powietrznej fali.
W obudwóch dwory jednakie prawie,
Równe przed nimi sterczą żórawie:
Tutaj na gruszy, tam na topoli
Siedzą przy bramie zwiastuny doli,
Białe bociany. Znać, wioski obie
W jednéj nieomal stawiane dobie.
Obory, stajnie, toć słowo w słowo
Nacechowane jedną budową.
Jak mówią ludzie, te wsi przed laty
Dzierżył starosta jeden bogaty;
Syna osiedlił na Ukrainie,
A owe małe wioski w dolinie
Pobudowawszy, w jednakim stanie,
Dwom młodym córkom przekazał w wianie.
Znać, że jednego miewały panu,
Bo i w ich nazwie mała odmiana:
Ta się zwie Wólka – a tamta Wola;
Równe w nich lasy, jednakie pola.
Lecz dziedzic Woli, przed kilką laty,
Po stryju spadek dostał bogaty;
Toż to przyjaźni wcale nie wadzi,
I sędzia z żoną serdecznie radzi,
Cieszą się miłych sąsiadów dolą,
Która im oka nie gryzie solą.
I major, choć ma dostatkiem złota,
Nie dmie sąsiadom; bo mu prostota
Miła nad wszystko: jeno jak dzieci
Hoduje swoich kochanych kmieci.
Zakłada zwolna szkółki, szpitale,
A o pałacu nie myśli wcale.
W tym domku żyli ojcowie starzy;
Toż on się ręką dotknąć nie waży
Onych podwalin, póki lat brzemie
Samo ich w świętą nie strąci ziemię.
Wśród niezmąconej dwie włości zgody,
Patrzą na siebie z obu stron wody
Przyjazném okiem; a los łaskawy
Wiecznie je chroni granicznej sprawy,
Ni w skibę roli kmieć się nie worze,
Gdy wartkie Bzury dzieli je łoże.
Most je połącza bity na pale;
Lecz nie na rękę sąsiadom wcale,
Że trzeba dobrą jechać godzinę,
W koło skrążając całą dolinę,
Kiedy przez rzekę, z pola na pole,
Jabłko przerzuci drobne pacholę.
A Halka patrzy, jak dumnie z góry
Bocian pogląda na łoże Bzury,
Lub drobna rybka, pluszcząc się w wodzie,
Z brzegu do brzegu buja w swobodzie.
I duma Halka, i żal jéj szczerze,
Czemu jéj Pan Bóg nie odział w piérze,
Czemu jéj nie dał, jak rybce, skrzeli:
Toby przy Stasiu było weselej!
Za to jak zima w lód zetnie wody,
Dopiéroż istne dla dziatwy gody!
Wonczas, niepomni o mroźnym chłodzie,
Stawiają z śniegu zamki na lodzie.
I nieraz matki skłaniają głowę,
Słysząc przelotną dzieci rozmowę.
A te, nie pomnąc czyli kto słucha,
Wiecznie coś sobie prawią do ucha.
– „Patrz – mówi Halka – jak mi nad głową
Anioł zapalił gwiazdkę różową;
Tamta jaśniejsza świeci dla ciebie.
Ale zkąd tyle gwiazdek na niebie?
– „Wszystko to, Halko, ogromne światy:
Na każdym rosną drzewa i kwiaty,
Wszędzie się ludzie roją by mrowie."
Dumny z nauki Stasio odpowie.
– „Kto tam wybada skrytości Boże!
Odpowie z cicha dziewczątko hoże.–
Może to dusze tych, co w mogile
Zasnęli w Bogu, w wieczorną chwilę
Patrzą z wysoka, co się na ziemi
Z ich sierotami dzieje biednemi.
Może to owe łzy, co anieli
Ronią nad ludźmi, gdy nieweseli
Ciężko na życia żalą się troski,
Niechcąc zaufać opiece Boskiej!"
– "A ty czy ufasz?" – pyta chłopczyna.
– "Wszakżeto, Stasiu, Bóg napomina
Człeka, by ufał jak owo ptaszę,
Co zawsze w polu znachodzi paszę,
Choć ani sieje, ani nie orze,
I jeno ufa w cichej pokorze."
– "O! i ja ufam – rzecze pachole –
Ale o gwiazdach inaczej w szkole
Nasz nauczyciel mówi nam przecie."
– "Patrzaj, Stasieńku! – zawoła dziécię –
Leci tu, leci gwiazdeczka mała!
O! jaka szkoda, żem nie złapała.
A widzisz, że cię źle nauczyli;
Niechby to świat był: w téjby nas chwili
Przygniótł jak muchy. To łza anioła
Spadła na ziemię, by skrzepić zioła;
Zobaczysz jutro, jaki w dolinie,
Tam gdzie spłynęła, kwiat się rozwinie."
A Stasio milczy, i myślą bada,
I wszystko sobie w głowie układa;
Lecz rozum chłopca, choć silny w dumie,
Nie wszystko jednak rozwiązać umie.
Matki, w milczeniu obie głębokiém,
Mile dziateczki ścigają okiem,
I myślą krążą po lat przestrzeni.
Radość im lica wdzięcznie rumieni,
I każda chętnie do duszy chowa
Owe prorocze a ciche słowa,
Które im obu szepcze z kolei
Puch tajemniczy błogiej nadziei.III. SIEROCTWO.
Głucho na dworze, wicher szeleści,
Jakby na skrzydłach straszne niósł wieści.
Grubym tumanem nad ziemią chmury
W krąg roztoczyły całun ponury.
Żadna na niebie gwiazda nie świeci,
Tylko szum słychać śnieżnej' zamieci.
Czasem złowrogo z krukami wrony
Zakraczą społem dzikiemi tony;
Czasem plusk wody słychać w oddali,
Gdy wiatr z korzeniem olchę powali,
A ona jęcząc, toczy się z góry
I grób znachodzi w korycie Bzury.
W Woli, we dworze, ogień migota,
A przy ognisku siedzi sierota
Blada i łzawa, w żałobnej szacie
Wiatr przez szczeliny dmie po komnacie,
I głucho wstrząsa dwór modrzewiowy,
I jęk puszczyków niesie z dąbrowy.
W statecznych latach, obca matrona,
Młodą Halinę tuli do łona;
Ale choć obca, przecież jéj z oka
Miłość ku dziecku świéci głęboka.
Nie czas poorał zwiędłe jéj lice,
Lecz życia burze i nawalnice,
Na bladém czole, znać palec Boski
Świéżo wypalił tajemne zgłoski;
A silne barki, przed czasem w ziemię,
Znać pochyliło krzyżowe brzemię.
Lecz choć wydatnie troski i bole
Cień na matrony osnuły czole;
Przecież oblicze nadobnie złoci
Odblask niebiański dziwnej dobroci.
O! bo niekiedy słaba niewiasta
Olbrzymia duchem, ku niebu wzrasta,
Gdy w samolubstwa grobowiec ciasny
Nie zagrzebała boleści własnej;
Jeśli na gruzach zburzonéj doli,
W piersi roztliła iskrę powoli,
I nie żądając nic już dla siebie,
Umiała odżyć myślą o niebie;
Jeśli jéj serca chłód nie ostudzi,
Wiejąc zawody wiecznie od ludzi;
Gdy nieudolność poznawszy braci,
Łzą pobłażania gorycz im płaci;
Jeśli w pustkowiu swego żywota,
Umie snuć jeszcze tkankę ze złota,
I z niéj życzliwie na bliźnich głowy
Splatać ów wdzięczny wieniec godowy,
Co go nieznała w życia kolei;
Jeżli miłości, wiary, nadziei
W zbolałej duszy chowa skarb święty,
Zgubną zwątpienia rdzą niedotknięty: –
W onczas duch Boży zstępuje g'woli,
I niby ziarno na bujnej roli,
Sieje pociechę w łzawém jéj łonie;
A kłos wyrasta i złotem płonie,
I plony z niego anioły białe
W niebo unoszą Bogu na chwałę.
Tuż przy ognisku miękki len przędą
Dwie młode prządki. Czasem gawędą
Przerwą na chwilę ciszę grobową,
A gdy zaszumi wicher dąbrową,
Tulą się trwożne, i do ogniska
Wrzucą drzew parę. Wnet jaśniej błyska
W kominie ogień, święty dar Boga;
I zwolna z serca ucieka trwoga.
Lecz nie ucieka z czoła sieroty
Pomrok ponury bladej tęsknoty,
O! bo w jéj sercu świéża tkwi rana!
Tylko co poszła matka kochana
W ślady za ojcem w cmentarne wrota,
I owa gwiazda zagasła złota,
Co tak nad głową lśniła dziécięciu,
Gdy spoczywało w matki objęciu!…
Co raz to prządki popatrzą obie
Na smutne dziécię, co przy żałobie
Świéci na licu jako lilija;
Na włos, co w pierścień jasny się zwija,
Jak u anioła – i zcicha płaczą
A kiedy w Halki oku zobaczą
Łzę, co jak czystéj rosy kropelka
Lśni na jagodzie: to taka wielka
Żałość w ich sercu powstaje młodém,
Że im się niby krew ścina lodem.
– „Nie płacz mi, nie płacz, panienko złota –
Rzecze Marysia – zawzdy sierota
Miłą jest Bogu! Nim ogień zgaśnie,
To ja cudowną opowiem baśnię
O starej wdowie, co choć uboga,
Znalazła wielką łaskę u Boga."
Ogniem Halinie zabłysły oczy.
Łza się po licu zastygła toczy;
Ale już nowa z oka nie płynie!
I bystro patrzy, a ku dziewczynie
Nakłania ucha, i myślą pieści
Naprzód osnowy dziwnéj powieści.
– „ Owóż przed laty (tak prawi dziéwcze),
Gdy czary były na świecie jeszcze,
Stara niewiasta; wdowa nieboga,
Raz zaniemogła; a dziwna trwoga
Zdjęła jéj synów (a trzech ich było).
By poratować matulę miłą,
Biegną do wróżki, co dziwnie sprawna
W boru mieszkała od dawien-dawna.
– "O moje chłopcy – rzecze babina –
Zła na was przyszła owo godzina!
Już wam matula zamarła pono!
Trudno zaradzić, gdy tak sądzono."
"Niby kukułki płaczą synowie,
A wróżka sobie układa w głowie;
Wreszcie zagadnie: – "Słuchajcie dziatki!
Wiemci ja radę dla waszej matki:
Jeszcze z śmiertelnéj wstanie pościeli,
Skoro się który przynieść ośmieli
Choć kropli wody z krynicy żywej,
Co jéj smok wiecznie strzeże straszliwy "
"Wadzą się społem trzej syny wdowy,
Każdy po wodę bieżyć gotowy;
A jeden z synów był wojak śmiały,
Miał on szabelkę i ostre strzały;
A drugi służył Bogu w kościele,
I na organach grywał w niedziele;
A trzeci chłopak głupiec niebże,
Boga za piecem chwalił w pokorze,
I doma służył macierzy g'woli,
I pługiem co dnia orał na roli.
Idzie więc naprzód wojaczek młody
Po żywą kroplę krynicznéj wody;
Ale minęło trzy dni z okładem,
Jego ni oko. Za brata śladem
Idzie brat drugi: toć ani słychu.
W trzy doby, szepcząc pacierz pocichu,
Wybieży w drogę pachole młode,
Dla zmarłej matki po żywą wodę.
Wstępuje naprzód do wróżki owéj,
Co wpośród ciemnej mieszka dąbrowy.
– „O miła wróżko – chłopię zagadnie -
Co który pójdzie, to het przepadnie,
Jakoby kamień utopił w wodzie!“
A wróżka na to: – „Bo w człeczyna rodzie
Zawdy ciekawość zawadza pono;
Człowiek rad czyni, co mu wzbroniono.
Jam przestrzegała, żeby za siebie
Żaden niespojrzał; bo wnet zagrzebie
Ziemia śmiałego, co z drogi zbieży.
Brat twój i jeden i drugi, leży
Kamieniem w ziemię wrosły na wieki!“
Idzie pacholę za lasy, rzeki:
Im dalej idzie, tém cięższa droga.
Dziwna go w duchu zdejmuje trwoga;
A wokół, ostre ciernia i głogi
Do krwi biednemu kaleczą nogi.
A kiedy zaszedł pod stromą górę,
W ślad za nim gonią wilczyska bure;
Zachodzą drogę, ślépie im błyska,
On śmiało srogie mija wilczyska,
I coraz bieży dalej a daléj,
A bór się przed nim szeroko pali,
Płomień do góry z dymem wybucha:
Pacholę idzie. Już wskróś mu ducha
Przejmuje trwoga, włos mu się jeży;
Brnąc przez zarzewie, bieży a bieży.
Spotyka wreszcie obcego człeka,
Co mu wskazuje ścieżkę zdałeka,
Gładko zasłaną śliczną murawą
Byleby zboczył trochę na prawo;
Ale on pomny słów wróżki starej,
Zwodnym pokusom nie daje wiary,
Jeno się dźwiga w górę wysoko.
W tém smok straszliwy wpada mu w oko.
Z siedmioma łbami, nad brzegiem jamy
Śpiący: połyska ostremi kłami;
Dym z siedmiu paszczęk siarczysty bucha.
Pacholę stawa, patrzy i słucha;
A choć do kości przejęty strachem,
Zmiata łby jednym kosy zamachem.
Posoka tryska gorącą strugą,
A chłopię zchodzi w jamę, i długo
Idzie omackiem prosto przed siebie.
Wtem złoty promyk błysnął na niebie.
Wychodzi z jamy, wita świat Boży,
Klęka i zcicha Bogu się korzy.
A pod jaworem na wierzchu skały
Wytryska wody potok wspaniały:
Pije pacholę – i owoż dziwy!
Pokrzepion wodą z krynicy żywej,
Nie czuje znowu bolu, ni trwogi,
Ni ran co obie krwawią mu nogi.
I widzi pola, lasy i grody,
I kwietne łąki, i bystre wody,
W złocistą niby owiane zorzę,
A srebre liście drżą na jaworze:
I kiedy niemi wiatr zaszeleśnie,
Zaklęte niby śpiewają, pieśnie.
A na wspaniałém drzewie u góry,
Sokół z złotemi chwieje się pióry;
I na ramieniu siada siéroty,
I trzyma w dziobie dzban szczerozłoty.
A cudny jawor śpiewa i śpiewa:
„Zerwij pacholę gałązkę z drzewa,
I w złoty dzbanek zaczerpnij wody,
I do matczynej wracaj zagrody,
I znurzaj w wodzie liść jaworowy,
I skrapiaj wkoło pola, dąbrowy!"
„Młode pacholę bieży co ducha,
I bacznie danych napomnień słucha:
I drze się znowu przez gęstwie boru,
I skrapia ziemię liściem jaworu.
A kędy woda na stos kamieni
Padnie; wnet kamień w człeka się mieni,
I ku serdecznej chłopca uciesze,
Wślad za nim idą ogromne rzesze:
Niewiasty, starcy, młodzież i dziatki,
I brat rodzony, ów wojak gładki,
I sługa Boży, i wszyscy ludzie,
Co od lat wielu w znoju i trudzie
Nie mogąc wytrwać, z drogi zstąpili,
I z woli Boskiej w głaz się zmienili.
„I po dwóch dobach mozolnej drogi,
Zachodzą bracia w domowe progi:
Skrapiają wodą lica macierzy,
Co na śmiertelnej pościeli leży.
I z łoża wdowa powstaje stara,
Bo śmierć przemogła prostaczka wiara.
Toż nieraz łaskę Bożą ów kupi,
Co według ludzkich rozumów głupi.
„Gody wyprawia szczęśliwa matka,
Pląsają syny, pląsa czeladka,
Po stole płyną piwa i miody,
Pije pospołu stary i młody.
I myta razem byli z drugiemi,
Wszystko widzielim oczy własnemi,
Jedlim i pilim jako przystało,
Jeno nam w gębie nie nie pozostało. “
Na one słowa, Halina cicha
Drobnemi usty wpół się uśmiécha,
Lubo łzą jeszcze powieka świeci,
Co ją zroniła, słysząc, jak dzieci
Po żywą wodę radzi bieżeli,
By na śmiertelnej matce pościeli,
Cudowną kroplą powrócić życie.
I długo duma nadobne dziécie,
A coraz tkliwiéj zacna matrona
Małą Halinę tuli do łona;
Ale nie cieszy marnemi słowy,
Bo to pociechy sposób jałowy:
Jeno tajemną współczucia siłą
Skrzepia na duchu dzieweczkę miłą.
A wicher straszniej szumi nad lasem
I drzew konary łamie z hałasem,
I pluska wodą spienionej Bzury.
Na niebie nowe kłębią się chmury.
Wiatr przez szczeliny w izbę się wciska
I gasi blady promień ogniska:
Obie go prządki wzniecają społem.
A widząc znowu nad dziecka czołem
Ponury smutek; Kasia pierzchliwa,
Gdy znów migocze płomień łuczywa,
Na ukojenie łzawej siéroty
Nuci piosenkę o doli złotej.
A zrazu wicher wyjąc boleśnie
Głuszy dziewoi nadobną pieśnię;
Ale powoli milknie wzburzony,
Jakby go wieszcze zaklęły tony.
I coraz ciszej szumią olszyny,
I słychać tylko piosnkę dziewczyny:
"Dolo moja, dolo złota,
Gdzie się kryjesz przecie?
Czyż dogoni cię sierota
Na szerokim świecie!
Gdy rozwinie słonko kwiaty
Na pszenicznéj roli,
Wybiegnę ja rankiem z chaty
Szukać mojej doli.
I na szczere wyjdę pole
Gdzie falują kłosy,
Może Bóg mi złotą dolę
Spuści w kroplach rosy.
Będę gonić wciąż zdaleka
Moją dolę miłą,
Choćby ją zabrała rzeka,
Lub słonko spaliło.
I usiądę pod potokiem
Przy białej kalinie,
Będę ścigać wodę okiem,
A dola przypłynie.
Choć nie spłynie z biegiem wody,
Ja o to nie stoję:
Bóg mi jako ptaszce młodej
Da skrzydełek dwoje.
A jak błyśnie zorza dzionkiem,
To odziana pióry,
Oj! polecę za skowronkiem
Wysoko do góry.
I dobiegnę aż do zorzy,
I promień różowy,
Przeniosę ja przez świat Boży,
Nad próg mój domowy.
O! i będęż ja sierota
Chwalić Boga w niebie,
Że mi moja dola złota
Zaświeci w potrzebie."
I piosnka Kasi w wieczorną ciszę
Zwolna sierotę do snu kołysze;
I na ramieniu wsparta matrony,
W płomień utkwiła wzrok wpół omglony.
Wreszcie powieki mruży powoli
Słuchając pieśni o złotej doli.
I coraz wdzięczniej kwitną jéj lica:
Czy je pochodnią anioł rozświeca?
Czyli on w krasne barwy korala
Drobne jéj usta cudnie zapala,
I do uśmiechu skłania choć we śnie?
I zgania owe mgły, co przedwcześnie
Osnuły blade czoło sieroty?
Czy on jéj szepcze o doli złotej,
Co z po za chmury dla ziemskich dzieci,
W pasmie żywota czasem zaświeci?!…IV. WIECZÓR SOBÓTKOWY.
(Na dziedzińcu pod jaworem siedzi pani Adamowa z pończoszką w ręku. Halina czyta) .
„Gdy na górze świta dzionek,
A w dolinie srebrzy rosa;
I ja śpiewam jak skowronek,
I ja lecę pod niebiosa.
Lecę, gonię złudzeń marę,
Z kwiatów życia wieniec plotę?
Piękność – miłość – cnotę – wiarę,
Na ogniwo spajam złote" *)
(Kładzie książkę i patrzy w dolinę. Chwila milczenia: pani
Adamowa pogląda na nią z uczuciem).
HALINA (po chwili)
Przebacz mi matko, ale te słowo,
Niby złocistej przędzy osnowa, -
*) J. B. Zaleski.
Myśl tak oplotły: że mimowiedzy,
Jak on skrzydlaty skowronek z miedzy.
Chyżo ubiegła przez mgły i chmury,
Z dźwiękiem piosenki prosto do góry.
PANI ADAMOWA.
Daj myśli bujać swobodnie, dziécie,
W wieńce majowe zaplataj kwiecie:
Tyleż ich w cichej rośnie dolinie!
O! nawet w szarej życia godzinie,
Owe porankiem zerwane kwiaty,
Kto ich dochował zasób bogaty,
Myśl zwiędłą jeszcze skrzepią nadzieją,
I mrok nad bladém czołem rozwieją.
HALINA
Dziwnażto, dziwna pieśni potęga!
Po jéj promieniu duch tam dosięga,
Gdzie pełne zwodnéj a marnej dumy
Wciąż się – wikłają ludzkie rozumy.
Dzięki ci matko składam stokrotne,
Żeś mi sieroctwa chwile samotne
Osnuła w pieśni wątek zaklęty,
I w duszy płomień zatliła święty,
Przed którym pierzcha boleść i trwoga,
Gdy myśl ulata z ziemi do Boga!
PANI ADAMOWA.
Nie jam zatliła iskrę w twém łonie,
Co z wyższej woli tak czysto płonie:
Bóg ją zapalał, dziécię, powoli,
By cię podźwignąć w sierocej doli.
On ci ją w rosie zsyłał z obłoku,
W szumie olszyny, w gwarze potoku,
W wieczornéj pieśni stróża anioła,
Gdy błogosławi uśpione sioła;
W odgłosie dzwonów, ca w późnej dobie,
Wzywa do modłów na drogim grobie;
W pieśni skowronka, kiedy o wiośnie
Rodzinne pola wita radośnie.
Baczyły nad nią stare bociany,
Odwieczne stróże domowéj ściany;
Oneto strzegły, by obce wpływy
Nie zamąciły krynicy żywej,
Zkąd człek po Bogu, w strzechy swej cieniu
Błogą pociechę czerpie w milczeniu.
HALINA.
Tyś mię od obcych wpływów broniła,
Twojém to dziełem ta męzka siła,
Z jaką przemogłam sieroctwo moje,
Której nie zmogą żywota znoje.
Ty tarczę świętą dułaś mi wiary:
Toż mnie piołunne nie trwożą czary,
Ni mnie krzyżowe brzemię nie złamie,
Boi zhartowała młode me ramie!
(patrzy na dolinę)
Czy widzisz matko, ot niedaleko,
Tuman się kurzu wznosi za rzeką;
Zda się, że jeździec na siwym koniu
Prosto ku Woli pędzi po błoniu.
PANI ADAMOWA.
O! to zapewne Stanisław młody.
Wrócił podobno do swej zagrody,
Jak mi nasz pleban powiadał wczora.
Już mu nie żartem nadeszła pora,
By się jął pracy. Człek w młode lata
Nie wiele zyska w odmęcie świata;
Lepiej mu zawsze w domowym progu,
Kędy ojcowie żyli po Bogu.
HALINA
O tak! po Bogu zaprawdę żyli!
Pomnę ja jeszcze do owéj chwili
Zacną sędzinę, mą matkę chrzestną;
Lecz Bóg nawiedził śmiercią przedwczesną
Cichą ich strzechę; pod jednym głazem,
Po trudach życia spoczęli razem
Tknięci zarazą, co ofiar tyle
Społem zagrzebia w chłodnej mogile.
(Wskazując ręką na prawo)
Ale patrz matko, w prawo przy młynie,
Jeździec uwiązał konia w gęstwinie;
Odczepia łódkę, znać rękę młodę,
Bo żwawo wiosłom porusza wodę.
Ha! to Stanisław! Poznam go przecie;
Pamiętam dobrze wesołe dziecie.
Złote miał włosy, a ciemne oczy.
A do zabawy jaki ochoczy!
Zda się, że jeszcze chłopczynę widzę,
Gdyśmy do lasu biegli na rydze,
Albo zbierali razem jagody;
Zawsze mnie Stasio prześcignął miody.
O! co to było wrzawy, uciechy,
Gdyśmy w leszczynie rwali orzechy,
A obie matki patrzały z boku
Na pląsy misze, z radością w oku.
Lecz rychło dzieciom ubiegł wiek złoty:
Dziś my oboje – biédne sieroty!
Ale ot łódka ustaje w biegu:
Już do naszego dobija brzegu.
O! jakżem go też zobaczyć rada!
Dziwnie światowa zmienia ogłada!
A on rok drugi jak skończył szkoły,
I odtąd bujał sobie wesoły,
Jak mi mówiono po wielkim świecie;
Aż chwała Bogu, zatęsknił przecie
Do domowego dzisiaj spokoju!
(Stary Zabój wybiega z budy i biegnie ku bramie, w któréj ukazuje się Stanisław).
Ot wchodzi w bramę,
– Cicho Zaboju!
STANISŁAW (wchodząc wyświeżony i wyperfumowany).
Przebaczą panie, że się sam stawię,
Choć bliski sąsiad, nieznany prawie.
HALINA
Nie mów pan tego; w mojej pamięci
Wiek mój dziecinny błogo się święci!
Rodzice pana chrzestni mi byli.
Choć od sieroctwa naszego chwili,
Co spadła razem z wyroków Boga,
Pan się z własnego wydalił proga;
Toż mi lat młodych wdzięczne obrazy,
We mgle przeszłości świecą bez skazy!
STANISŁAW.
Dzięki ci pani!
HALINA (wskazując panią Adamowę).
To matka druga,
Którą zapewne piérwszéj zasługa
Wymodliła mi u Boga w niebie.
PANI ADAMOWA.
Mnie to, Halino, Bóg zesłał ciebie,
By mi rozjaśnić podeszłe lata.
STANISŁAW.
Czemu tak panie zdala od świata
Życie w samotnej pędzą ustroni?
PANI ADAMOWA.
Kwiat, co się wichru i słońca chroni,
Barwy podobno dochowa dłużej:
Rodzinny powiew lepiej mu służy!
STANISŁAW.
Wiosną i latem, jeszcze potrosze,
Pojmuję ciche wiejskie roskosze,
Miłe przechadzki w cieniu dąbrowy,
Choć minął zdawna wiek sielankowy!
Lecz jak jesienne nadciągną chłody,
Co wtedy z wiejskiej przyjdzie swobody?
W mieście tymczasem teatra, bale,
Tak zapełniają czas doskonale,
Że się nie pomni jak życie płynie!
HALINA.
Tak, ale człeku w każdéj godzinie
Przed sobą samym sprawę zdać trzeba,
Czy nie nadużył dobrodziejstw nieba;
Czy z dość poważnej pojmował strony
Dur życia święty, nieoceniony!
On, póki starość sił nie pokona,
Wiecznie, jak pająk, snuć winien z łona
Przędzę na korzyść ludzi swych braci.
STANISŁAW (nieco zmieszany).
Świat dobre chęci niezawsze płaci!
HALINA (z zwrastnjącym zapałem).
Lecz kto pracuje szczerze dla świata,
Czyliż mu marną owa zapłata
Którą znachodzi w duszy swej głębi?
O! chłodny powiew tego nie zziębi,
Stóp mu nie zrani żywota ciernie,
Kto służy prawdzie stale a wiernie!
STANISŁAW (rumieni je się, drżącym głosem) .
I komuż przecie prawda niedroga?
Ta czysta gwiazda dana od Boga,
Aby nam lśniła wiecznie nad głową!
Ale choć człowiek chęć ma gotową,
Niezawsze jednak służyć jéj może!
HALINA (coraz żywiej).
Każdemu pono wyroki Boże
Wytknęły zagon na świętéj ziemi,
By go uprawiał dłońmi znojnemi.
I ziarno na nim zasiewał z wiarą.
O! życie nie jest ułudną czarą,
By człek nią piersi krzepił bez celu
Jak ptak, co w wieczném nuci weselu,
A strawę z łaski znachodzi Bożej!
Człowiek nim głowę w grobie położy
Winien pracować ile sił stanie!
Toż kiedy ujrzy, jako na łanie
Falują kłosy błyskając złotem,
Które on z czoła zasiewał potem,
Choć z nich spożywać nic będzie chleba;
Jednak on uczci wyroki nieba,
I rad w mogile zaśnie jak dziécie,
Gdy nie żył darmo na Bożym świecie!
STANISŁAW (biorąc Haliny rękę).
O pani! jesteś cichym aniołem,
Co mrok obłędu zgania nad czołem.
Znać, że nie dotknął powiew skażony
Cudnego kwiatu białej korony,
W którą cię ręka ubrała Boga!
PANI ADAMOWA (wskazując na bór).
Widzisz pod lasem, Halino droga,
Jaki słup ognia bucha w oddali!
HALINA (wesoło).
To lud zapewne sobótkę pali:
Wszak to noc słynna świętego Jana,
W której zakwita paproć nieznana.
STANISŁAW.
Jakże to paproć zakwita przecie?
Tyś pani, cichej doliny dziécie,
To ci wiadome pewno podanie.
Jam go zapomniał.
PANI ADAMOWA.
– Szkoda, mój panie!
HALINA.
O! trzebaż ducha uzbroić mocą,
By zdobyć kwiat on, co dzisiaj nocą
Cudnie wykwita w dąbrowie starej!
Naprzód potrzeba głębokiej wiary:
Tylko wierzącym Bóg cuda zsyła!
Góry, prostaczków dłoń przenosiła,
Gdy uwierzyli! I trudu trzeba,
Bo w znoju łaska spływa nam z nieba!
Kto się nie strwoży groźnej wichury,
Kto stawi czoło, gdy z czarnej chmury
Ognistym wężem grom tuż za gromem
Druzgocze dęby, a ich ogromem
Zawala ziemię, co je zrodziła:
Czyja się czarom ostoi sita?!
O! temu paproć cudna zapłonie!
A skoro czyje dotkną jéj dłonie,
Kędy myśl lotna jeno dosięga,
Wszystko tajemna kwiatu potęga
Ukaże człeku śmiałemu g'woli.
Gwiazda mu złotej zabłyśnie doli,
I niby sokół szeleszcząc pióry,
Promienną prawdą lśniącą u góry,
Wskaże zbłąkanym, i mroczną dobą;
W ślad ich ku światłu powiedzie z sobą.
STANISŁAW.
Pani zapewne kwiat ten zdobyła?
Nie! lecz ojcowie mieli go siła,
Zanim ponieśli głowę do grobu;
Ja tylko strzegę tego zasobu:
Bo snadniej dawną zachować pono,
Niż powetować raz utraconą.
STANISŁAW.
O! strzeż jak dotąd święcie ogniska!
PANI ADAMOWA.
Corazto jaśniéj płomień połyska;
Ludzie gromadą ciągną do lasu,
Wśród raźnych pląsów, śmiechu, hałasu.
Już i skrzypaków słychać w oddali,
Kędy Sobótka łuną się pali.
(Słychać śpiew dziewcząt).
„Dalej, dalej, wieczór krotki.
Idźmy społem na sobótki;
Opasane wkrąg bylicą,
Bieżmy kędy ognie świecą.
Zanim ranne wzejdą zorze,
My pląsajmy dziewki hoże.
Niechaj skrzypek tnie od ucha,
I piosenką skrzepi ducha.
Patrzcie – ogień już połyska;
Lećmy społem do ogniska,
Przeskakujmy w nocne cienie,
Ręka w rękę przez płomienie.
Chłopcy bieżcie w las przed nami,
Walić dęby siekierami:
Białe brzozy, stare sosny.
Bijcie żywo w bęben głośny.
Krzeszcie ognia podkówkami,
My dziéweczki w ślad za wami.
Idźmy żywo, wieczór krótki,
Daléj! daléj, do sobótki.“
HALINA (do Stanisława)
O! i my chodźmy pospołu z niemi.
To stary zwyczaj na naszéj ziemi:
Czcić go należy!
STANISŁAW
Niech się uświęci
Złotemi głoski w naszéj pamięci!
Idźmy: nim północ zwiśnie nad światem,
W świat za paproci pogonię kwiatem.
Kto wié: przeczucie mówi mi wieszcze,
Ze zatracony, zdobędę jeszcze!…V. DWOREK W WÓLCE.
W małéj komnacie przy stoliku siedzi Stanisław i pali cygaro; naprzeciw niego rozparty pan Adolf w wygodnym fotelu; przed nim butelka szampańskiego wina. Przy kominku stoi pan Michał z fajką w ustach.
PAN MICHAŁ (uśmiechając się).
Owóż żywiebóg do swoich śmieci
Zakołatało serce Waszeci;
Niech plastwo buja sobie do licha,
Człeku najmilsza zagroda cicha!
Rzecz ci wiadoma, że to bez prace
Trudno spożywać smaczne kołace;
A i pieczone pono gołąbki
Nie spadną z góry same do gąbki:
Wreszcie jam stary: starość nie radość,
Trudnoż wszystkiemu uczynić zadość.
Toż nie dziwota, że źle się dzieje:
Dobytek jakoś zwolna marnieje,
Pola nie rodzą jako przed laty.
Przestań bruk miejski zbijać zakaty!
Wszakci podobno idzie rok piąty
Jakeś domowe porzucił kąty
I w świat pojechał, aby wśród tłumu,
Obcego w głowę schwycić rozumu.
Dziwnoż ci oto jagody zbladły,
Zmarszczki przed czasem na czole siadły,
Oko zapadło: znać, że nie płuży
Miejskie powietrze. Toć nie goń dłużej
Wiatru po stepie, lecz jak przystało,
Obejmij twoję dziedzinę małą;
Bo niedaremnie przysłowie uczy:
Że oko pańskie konia utuczy.
STANISŁAW.
Nie żartuj próżno, wuju mój drogi,
Wszak pełne ziarna spichrze i brogi,
Na łanach nowe faluje zboże,
Stadnina dzielna, bydełko hoże,
Zapasy doma, a w rzece ryba:
Ptasiego chleba braknie tu chyba.
Czegóż chcesz więcej?
PAN MICHAŁ (pokręcając wąsa).
Wszystko z kretesem nie jest stracone;
Ale „im człowiek w las idzie dalej,
Więcej drew spotka" ojce mawiali!
Wszak rządem stoją domy i kraje;
To też szanować stare zwyczaje
Trzeba zakaty! Niegdyś pachole
Poduczywszy się łaciny w szkole,
Jeżeli jaka przyszła potrzeba,
Biegło na harce; a gdy kęs chleba
Był z pracy ojców: to wnet po wojnie
Młodzian zasiadał doma spokojnie,
I rad się wiązał małżeńskiém stadłem
PAN ADOLF (nalewa sobie wina, pije, a potém mówi).
Brawo! z pierwszego słowa odgadłem
Do czego zmierza cała ta mowa:
Żeń się Stasieńku! Tak, ani słowa!
Weź się do roli, zasiewaj grykę.
Wprowadźże sobie w dom dobrodziejkę;
Komu spokojność próżnym ciężarem,
Niechaj się miłym otoczy gwarem.
Jakaż to roskosz siąść przy ognisku:
Głowa na dwoje pęka od pisku,
Dziateczki krzyczą, żona się krzywi,
A świat powiada: jacy szczęśliwi!
Tak, małżonkowie szczęśliwi młodzi!
Pani na balach wszędy rej wodzi,
Świat jéj uwielbia dziwne zalety:
O! to doprawdy perła kobiéty,
Każdy wié o tém; tylko nieboże
Mąż swego szczęścia pojąć nie może.
Jakie ma pojąć, kiedy dla świata
Pani w zalety tylko bogata.
A gdy po balu wraca do domu,
Skoro się nie ma powdzięczyć komu,
Maskę ułudną zdejmuje z twarzy,
Dziwnie znudzona, duma i marzy.
Wreszcie nie czując się dość pojętą,
Łamie bez względu przysięgę świętą.
A świat małżonka za żony winy,
Gotów potępić każdej godziny:
Jeśli pierzchliwa, alboli płocha.
On winien, boją niedosyć kocha;
Jeżeli słaba, każdy wraz powie,
Że mąż niewiele dba o jéj zdrowie;
Gdy w domu nieład, świat go obwini:
Że skąpiec, sknera. Co bądź uczyni,
Wszystko biédnemu idzie na szkodę.
O! bo umieją na młyn swój wodę
Obracać dzisiaj wszystkie kobiety.
Bóg dar wymowy dał im niestety.
Trzebaż go użyć!
(nalewa kielich).
No Stasiu drogi,
Niech żyją święte domowe progi!
Trąćmy kieliszki!
(Pije).
STANISŁAW.
Wiesz, że nie piję:
PAN MICHAŁ (do siebie).
Radbym w proch zdeptał nikczemną żmiję,
Co wszystko święte chce zbluzgać jadem.
(Głośno do Stanisława).
Nie gardź mój synu ojców przykładem:
Żyj jako oni przed laty żyli!
ADOLF.
Pij, jako twoje naddziady pili!
Wiwat! niech w późne lata prawnuki
Zechcą korzystać z ojców nauki.
PAN MICHAŁ.
Tfu! do szatana! Mój panie młody,
Miały swe ale wszystkie narody,
Bo doskonałość Boga udziałem:
Człek duchem silny, lecz słaby ciałem,
Lgnie więc ku złemu, jak na lep mucha,
Kiedy mu szatan szepnie do ucha.
Bóg nam już stare policzył grzechy,
Co je znieważać głupiemi śmiechy?
Oneć nie wrócą: jako w dolinie
Potok już nigdy wstecz nie popłynie.
Niedarmo Noe Chamowe plemię
Przeklął; toż dzwiga niedoli brzemię,
Za urąganie błędom rodzica.
Zawdy znachodzi ludzka źrenica
Źdźbło w oku drugich, gdy w swém nie może
Dopatrzyć belki: toć mocny Boże,
Gorsze dziś błędy toczą was pono,
Nad ową chętkę nieposkromioną,
Z jaką się ojce jęli kielicha!
Brzegi podobno rwie woda cicha,
A ojce głośno pili miód stary,
Radzi trącali czary o czary.
Szlachta się dzbanem raczyła piwa,
Ale podnieta była poczciwa!
Człek rad był oddać serca połowę,
Toż po przyjaźni zakrapiał głowę;
Lecz odurzenia nie szukał w winie,
Jak to w obecnej czynią godzinie!
Bo po co było durzyć się przecie,
Gdy był w sumieniu czysty jak dziécię.
A dziś do trunku zkąd chętka taka?
Ot piją, aby zalać robaka,
Co się w pierś wgryza i serce toczy.
O! czemuż moje widzą to oczy!
(Ociera łzę).
ADOLF.
I moje niby mgła kryje blada,
Powieka jakoś sama się składa;
Zdrzymnę się, kiedy sen oczy klei.
Obiad, butelka, i sen z kolei,
To mi zaprawdę wiejska uciecha,
(Nalewa i pije).
Wiwat! niech żyje gościnna strzecha!
(Rzuca się na kanapę i zasypia. Chwila milczenia).
PAN MICHAŁ (patrząc na Adolfa z założonemi rękoma).
Podły nikczemnik! licha gadzina!
Zatop co rychléj w szklanicy wina
Resztę rozumu, byś zgubnym jadem
Nie zganiał braciom, nad czołem bladém
Anioła, co im stróżuje zcicha.
Gdzie gad przypełznie, trawa usycha!
(Do Stanisława).
Owoż zgaduję, czemu tęsknota
Znaczy twe lica: – Bóg strzegł od błota
Zacne twe serce. Podkrzepion wiarą,
Chowasz w niém na dnie poczciwość starą.
Jednak wiejące z zewnątrz zwątpienie,
Świat Boży w mroczne otacza cienie.
Źle miły Stasiu! niegdyś ojcowie,
Co mieli w myśli, jawili w słowie:
Otwartość była świętą ich cechą,
Każdy się dzielił bolem, pociechą,
A serca bratnie były gotowe
Przyjmować zawdy bolu połowę.
Lżéj się więc snuło życia przędziwo,
Gdy człek miał w pomoc rękę życzliwą.
Dziś każdy równo: w doli czy biédzie,
Zdala od drugich samopas idzie.
Toż nie dziwota, że brzemię krzyża
Bezsilne barki ku ziemi zniża,
Zamiast je dźwignąć do góry stale.
Szatan zwątpieniem, żywota szalę
Chyli ku złemu; on wam rozumy
Omotał grzesznym obłędem dumy,
Mgłą samolubstwa osnuł was wkoło:
Możeż wam żywot bieżyć wesoło,
Jak starym ojcom zbiegał przed laty?!
STANISŁAW.
Trudno już owéj wetować straty!
Któżby nie pragnął niebieską wiarą
Napełnić serce, a życia czarą
Dzielić się z drugim! Lecz temu biada,
Kto rękę w rękę z ufnością składa,
A owa ręka pchnie go w bezdroże!
Kto dziś niewieście zaufać może?