Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwa gniazda. Tom 2: powieść historyczna dla młodzieży - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwa gniazda. Tom 2: powieść historyczna dla młodzieży - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 246 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

W po­bli­żu Kra­ko­wa, wśród gór Kar­pac­kich, w pięt­na­stem stu­le­ciu dzie­jów na­szych, gdy Wła­dy­sław Ja­gieł­ło, ksią­żę li­tew­ski, po­ślu­biw­szy pięk­ną wnucz­kę Ka­zi­mie­rza, syna Ło­kiet­ko­we­go, za­siadł na tro­nie po­łą­czo­nych Pol­ski i Li­twy, le­ża­ła wio­ska, Kar­pat­ką zwa­na, mała, lecz czy­sta i pięk­na.

W onej wio­sce od daw­nych już cza­sów miesz­ka­ła Ha­nu­sia, któ­rej męża okrut­ny Gun­ter ska­zał pod Płow­ca­mi na śmierć.

Siwa to już sta­ru­szecz­ka, li­czy lat prze­szło sto, ale jesz­cze bar­dzo żwa­wa i czyn­na. Syna od­pro­wa­dzi­ła już do mo­gi­ły, lecz wnuk, pra­wnuk i pra­pra­wnuk żyją u niej; ona im go­spo­da­rzy w dwor­ku, ra­zem z żoną pra­wnu­ka, wiel­ce pra­co­wi­tą nie­wia­stą .

Wio­secz­ka jej nie­wiel­ka; ma­leń­ki szmat zie­mi po­da­ro­wał jej sy­no­wi król Ło­kie­tek, ale za to bar­dzo uro­dzaj­ny; chle­ba im nig­dy nie bra­ko­wa­ło, gło­du nie za­zna­li jesz­cze, smut­nych dni prze­ży­li mało.

Wpraw­dzie, za pa­mię­ci sta­rej Ha­nu­si, kraj nie­jed­ną cięż­ką prze­był chwi­lę: po śmier­ci kró­la Lu­dwi­ka, na­stęp­cy Ka­zi­mie­rza Wiel­kie­go, woj­na do­mo­wa roz­po­star­ła się po nim sze­ro­ko; set­ki wio­sek i miast zgo­rza­ło w tych za­tar­gach o na­stęp­stwo tro­nu, ale nad Kar­pat­ką czu­wa­li wi­docz­nie świę­ci anio­ło­wie pań­scy.

Rwa­li się wów­czas na tę woj­nę wnuk i pra­wnuk Ha­nu­si, lecz ona za­trzy­ma­ła obu w domu, prze­ko­naw­szy ich, że woj­na do­mo­wa jest cięż­kim grze­chem.

Nie­jed­ną łzę otar­ła Ha­nu­sia, gdy do­bra kró­lo­wa Ja­dwi­ga, cór­ka Lu­dwi­ka, za­le­d­wie lat kil­ka prze­żyw­szy z mę­żem swo­im, księ­ciem li­tew­skim Ja­gieł­łą, umar­ła w kwie­cie wie­ku; boć któż wów­czas w Pol­sce nie pła­kał… lecz czas uspo­ko­ił żal, i ci­cha we­so­łość wró­ci­ła do du­szy Ha­nu­si.

Lecz od kil­ku dni sta­rusz­ka zdra­dza spoj­rze­niem, że gry­zie ją ja­kiś ta­jem­ni­czy smu­tek: to wes­tchnie, to szep­cze pa­cie­rze, to łzę ukrad­kiem obe­trze…

I zga­du­je przy­czy­nę jej smut­ku Mar­ta, żona pra­wnu­ka, lecz się z tem nie zdra­dza i rów­nież uda­je spo­kój.

Król Ja­gieł­ło po­wo­łał zie­mian do Kra­ko­wa; dwu Za­do­rów, wnuk i pra­wnuk, po­spie­szy­li na we­zwa­nie: Ha­nu­si tę­sk­no za nimi i nie­spo­koj­na o nich. Co­dzień wy­bie­ga na go­ści­niec i wy­pa­tru­je, czy nie wra­ca­ją, lub za­cze­pia prze­cho­dzą­cych, czy nie­ma wie­ści z Kra­ko­wa.

Jed­ni wzru­sza­ją ra­mio­na­mi, bo nic nie sły­sze­li, dru­dzy mó­wią, że król zbie­ra ry­cer­stwo na woj­nę, że go­tu­je wy­pra­wę prze­ciw­ko Krzy­ża­kom.

– Oj, ci Krzy­ża­cy!… Niby za­kon­ni­cy, niby Chry­stu­sa mi­łu­ją, krzy­żem na ra­mie­niu się szczy­cą, ró­ża­niec u pasa no­szą, a wszak­że mi­ło­ści bliź­nie­go w ser­cach nie mają: usta­wicz­ne skar­gi przy­cho­dzą na nich z Po­mo­rza i Prus.

– Od wy­ru­sze­nia na tę wy­pra­wę nie będę na­szych od­wo­dzi­ła, – rze­kła Ha­nu­sia do Mar­ty, wró­ciw­szy pew­ne­go wie­czo­ra z go­ściń­ca.

Mar­ta wes­tchnę­ła; z ciem­nych jej rzęs dwie łzy upa­dły.

– Da Pan Bóg, że wró­cą z woj­ny zdro­wo… – szep­nę­ła.

– Wró­cą nie­chyb­nie! – od­par­ła żywo Ha­nu­sia. – Zmó­wi­my co­dzień pięć pa­cie­rzy na ich in­ten­cyę, Bóg się zmi­łu­je nad nami. Co praw­da, mój Ja­nek nie wró­cił, ale ser­ce wciąż mi szep­ta­ło, że go nie oba­czą, a te­raz gada gło­śno:

– Oba po­wró­cą!

– Wła­śnie, gdy mó­wi­ła te sło­wa, do izby wpa­dło dwo­je dzie­ci, chło­piec i dziew­czyn­ka, ró­wie­śni­cy pra­wie la­ta­mi; byli to pra­pra­wnu­cy Ha­nu­si, Zoch­na i Ja­nek, "Ja­nek czwar­ty", jak go zwa­no.

W ro­dzi­nie Za­do­rów był zwy­czaj, iż pier­wo­rod­ny syn otrzy­my­wał za­wsze na Chrzcie Świę­tym imię Jana.

Zoś­ka przy­bie­gła do mat­ki i bab­ki.

– Oj, co ja wam też po­wiem! Ucie­szy­cie się pew­no… – za­szcze­bio­ta­ła, wdzię­cząc się do sta­rusz­ki.

Ha­nu­sia po­ca­ło­wa­ła bla­de jej czo­ło.

– Ga­daj­że, srocz­ko! – od­par­ła. – Mo­żeś usły­sza­ła co o ojcu?

Dziew­czyn­ka wes­tchnę­ła.

– O ta­tuń­ciu nic nie wiem, – od­par­ła, – ale i tem, co po­wiem, ucie­szę was.

– Więc nie nudź i opo­wia­daj!… – wtrą­ci­ła mat­ka.

– Pa­śli­śmy z Jan­kiem owce na łące, a wtem pa­trzy­my, idzie dziew­czy­ni­na sama; twa­rzycz­ka jej ble­dziuch­na, jak opła­tek; su­kien­kę mia­ła, jak łach­man sza­ry! – po­czę­ła opo­wia­dać Zoch­na. – Idź­cie sami i zo­bacz­cie!

– Otóż idzie ona i za­wo­dzi:

– Oj, do­laż moja, dola! Wy­gna­ła mnie ma­co­cha z cha­ty… żeby choć kro­mecz­kę chle­ba dala… żeby gro­sik je­den! nic, nic mi nie dała!…

– Ja­nek, jak to usły­szał, od­jął krom­kę chle­ba od ust, co­ście mu ją, mat­ko, dali na śnia­da­nie, i od­dał ją sie­ro­cie.

– Weź i jedz! – rzekł. – Ja na po­łu­dnie wró­cę do domu, mat­ka mi nie po­ską­pi ka­wał­ka chle­ba!

– Ja swo­ją krom­kę i swój se­rek daw­nom już zja­dła, po­bie­głam więc z dzba­nusz­kiem do kry­ni­cy i po – dała sie­ro­cie świe­żej wody. Oj! piła też chci­wie, piła, a po­tem spoj­rza­ła na nas i rze­kła:

– Gdy­by się też jesz­cze prze­spać gdzie pod da­chem.. to i pła­kać bym prze­sta­ła.

A Ja­nek na to:

– Zoś­ka, ty pil­nuj owiec, a ja za­wio­dę, ją do sto­dół­ki, prze­śpi się tam na sian­ku…

Chło­piec pod­niósł śmia­ły wzrok na mat­kę.

– Już śpi, nie­bo­żę! – rzekł. – Zwi­nę­ła się iak pta­szek, nie­bo­żę, i oczka przy­mknę­ła…

Ha­nu­sia ob­ję­ła ra­mie­niem obo­je dzie­ci.

– Nie­bo musi bło­go­sła­wić cha­cie, pod któ­rej da­chem ro­sną ta­kie dzie­ci!… – rze­kła.

Po­czem wszy­scy ra­zem po­dą­ży­li do domu" bo już słoń­ce za­cho­dzi­ło.

Ja­nek i Zoch­na go­ni­li przed sobą ba­ran­ki i krów­kę bia­łą, Ha­nu­sia z Mar­tą szły za­my­ślo­ne.

– Bee! bee! – be­cza­ły ba­ran­ki, ska­cząc z ra­do­ści, że do domu wra­ca­ją.

– Muu! muu! – ry­cza­ła krów­ka.

Ja­nek grał na fu­jar­ce, a Zoch­na śpie­wa­ła:

Na jed­nem drzew­ku

Gniazd­ka trzy wi­szą.

Trzy mat­ki ra­zem

Dzia­twą się cie­szą.

Dzwo­nią pio­snecz­ki,

A każ­da śpie­wa:

Ro­śnij­cie, dzie­ci;

Ra­zem, w je­sie­ni –

Hen, w dal po­le­cim!

Ra­do­sne szcze­ka­nie kun­dla, wier­ne­go do­mo­we­go stró­ża, po­wi­ta­ło ich u fur­ty.

Zmę­czo­na Ha­nu­sia sia­dła przed do­mem na ła­wie; obok niej za­ję­ła miej­sce Mar­ta.

Ja­nek za­ga­niał owce i krów­ką do obór­ki, Zoś­ka po­spie­szy­ła na obiad.

Mle­ko i chleb, na któ­re pie­nią­dzy w tym dom­ku nie wy­da­wa­no, ja­go­dy, któ­re dzie­ci uzbie­ra­ły w le­sie, utwo­rzy­ły wy­śmie­ni­ty obiad; wszy­scy oto­czy­li stół, prze­że­gna­li się i ocho­czo za­bra­li do je­dze­nia.

Wtem drzwi od sto­dół­ki za­skrzy­pia­ły, i uka­za­ła się w nich bla­da twa­rzycz­ka sie­ro­ty.

– Chodź do nas, nie za­brak­nie ja­dła i dla cie­bie; dla mnie bę­dzie jed­na łyż­ka, dla cie­bie dru­ga! – za­wo­łał Ja­nek i po­biegł po sie­ro­tę.

Wię­cej nad sześć lat dziew­czyn­ka li­czyć nie mo­gła.

– Ja­gód­ka lubi mlecz­ko?… – rze­kła, gdy ją Ja­nek przy­pro­wa­dził do sto­łu.

Ha­nu­sia po­gła­ska­ła pło­wą jej głów­kę. Mar­ta po­da­ła jej łyż­kę.

– Jedz z dzieć­mi. My, star­sze, ju­że­śmy syte, – rze­kła.

I dziec­ko zbli­ży­ło się śmia­ło do mi­ski, a gdy dzie­ża zo­sta­ła opróż­nio­ną, Ha­nu­sia za­gad­nę­ła sie­ro­tę:

– Czy masz ojca?

– Oj­ciec pod mo­gił­ką – od­par­ła Mag­du­sia.

– Ma­tu­sia daw­no umar­ła?

– Gdy dru­gi mie­siąc już żyć za­czę­łam…

– Któż cię wy­gnał z domu?

– Ma­co­cha. Ta­tuś po raz dru­gi oże­nił się z Niem­ką.

Ha­nu­sia ob­ję­ła dziew­czyn­kę i do pier­si przy­tu­li­ła.

– Gdzie krzyw­da, tam musi być Niem­ca spra­wa, – rze­kła. – Po­zo­sta­niesz w na­szej cha­cie, i nikt cię stąd nie wy­go­ni.

– Ja­gód­ce bę­dzie tu­taj do­brze, – od­par­ła sie­ro­ta.

– I nam z tobą, moje dzie­cię, bo kto sie­ro­tę przy­gar­nie pod swój dach, temu Bóg bło­go­sła­wi, – ode­zwa­ła się Mar­ta.

– Ta­tuś! dzia­duś! – krzyk­nę­ły na­raz dzie­ci ra­do­śnie.

I wy­bie­gły na chró­ścia­ny pło­tek, oka­la­ją­cy po­dwór­ko.

Na ście­żyn­ce, do dom­ku Za­do­rów wio­dą­cej, wi­dać było dwu męż­czyzn, dą­żą­cych na ko­niach. Je­den już po­de­szły w la­tach, ale krzep­ki jesz­cze i ru­mia­ny, dru­gi w sile wie­ku; w obu twa­rzach ja­śnia­ła po­czci­wość, a gdy uj­rze­li bie­gną­cą na­prze­ciw­ko nich dzia­twę, oczy ich za­świe­ci­ły ra­do­ścią.

Za­trzy­ma­li ko­nie; je­den wy­cią­gnął ra­mię ku Zo­ś­ce, dru­gi ku Jan­ko­wi, i wcią­gnę­li obo­je na sio­dła.

– Ty nic nie wiesz, ta­tuń­ciu, że có­ruch­na ci przy­by­ła, – ode­zwa­ła się szcze­bio­tli­wie Zoś­ka. – Oj, ład­niut­ka i bied­na bar­dzo, już ją ko­cha­my!

– Co ty ga­dasz, dziew­czy­no? Bre­dzisz, sama nie wiesz co!… – ode­zwał się oj­ciec, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Po­wiedz ty, Jan­ku! – po­wo­ła­ła się dziew­czyn­ka na świa­dec­two bra­ta. – Ta­tuń­cio mi nie chce wie­rzyć, że masz te­raz dwie sio­stry.

Ja­nek się ro­ze­śmiał.

– A któ­rą wię­cej ko­cham, nie wiem, – od­rzekł we­so­ło. I ta do­bra, i tam­ta do­bra; i ta świe­go­tli­wa, jak ja­skół­ka, i dru­ga rów­nież; i ta ma śmie­ją­cą się bu­zią, i tam­ta; jed­nej Zoś­ka, a dru­giej Ja­gód­ka na imię, ta­tuń­ciu!

– No, no, ga­daj ja­śniej! – rzekł oj­ciec po­waż­nie.

– A to już po­wiem praw­dę, – mó­wił Ja­nek. – Na­po­tka­li­śmy oto sie­ro­tę pod la­sem i pra­bab­ka ją przy­gar­nę­ła.

– Niech ją Bóg po­cie­szy za to! – ode­zwał się dzia­dek. – Po­trzeb­ne te­raz każ­de­mu bło­go­sła­wień­stwo, a Bóg bło­go­sła­wi tym, któ­rzy mają ser­ce dla sie­rot.

– Czy po­je­dzie­cie, dziad­ku, na woj­nę? – za­py­tał Ja­nek.

– Pono że po­ja­dę, – od­parł.

– Weź­mij­cie i mnie z sobą!

– Nie we­zmę, jesz­cze za­wcze­śnie dla cie­bie wo­jo­wać!

Chło­piec wes­tchnął.

– Jak nie­wie­ściuch sie­dzieć będę w domu! – sark­nął.

– I ro­snąć na ry­ce­rza! – do­po­wie­dział oj­ciec. – Bę­dziesz po­ma­gał mat­ce w pra­cy, strzegł bab­ki, sio­stry i tej sie­rot­ki, któ­rą sio­strą swo­ją na­zwa­łeś. Na woj­nie nie zdał­byś się do ni­cze­go, a w domu bę­dzie z cie­bie po­ży­tek i po­cie­cha.

Chło­piec wes­tchnął, lecz nic nie od­rzekł.

Wje­cha­li wła­śnie w po­dwór­ko; Ja­nek ze­sko­czył na zie­mię, a gdy i przy­by­li rów­nież ze­szli z sio­deł, od­pro­wa­dził oba ko­nie do staj­ni.

Za­do­ro­wie, star­szy i młod­szy, po­wi­ta­li ser­decz­nie Ja­gód­kę, jak gdy­by od­daw­na do ich ro­dzi­ny na­le­ża­ła. Wie­dzie­li, że sie­ro­ta, i było to dla nich do­sta­tecz­nem, by zwró­cić się do niej z przy­chyl­nem sło­wem.

– Do­brze­ście zro­bi­li, bab­ko, że­ście to bie­dac­two pod nasz dach przy­gar­nę­li, – ode­zwał się star­szy z dwóch Ja­nów. Wię­cej, niż daw­niej, po­trzeb­na nam te­raz ła­ska Boża… pono wkrót­ce trze­ba się bę­dzie zbro­ją odzie­wać….

– Cóż to za wie­ści przy­wieź­li­ście? – za­py­ta­ła Ha­nu­sia.

– Po po­rząd­ku wszyst­ko opo­wiem, ja­kom sły­szał; słu­chaj­cie wszy­scy pil­nie, – ode­zwał się dzia­du­nio. – Wia­do­me wam jest, ksią­żę Wi­told, któ­ry wiecz­nie się swa­rzy z na­szym kró­lem, a z Niem­ca­mi się bra­ta, jesz­cze za dni, kie­dy był przy­chyl­nym Krzy­ża­kom, po­da­ro­wał im Żmudź. Otóż Niem­ce tak gnę­bi­li żmu­dzi­nów, że ci, do roz­pa­czy przy­pro­wa­dze­ni, za­bi­li kom­tu­ra Hel­fen­ba­cha i po­wsta­li prze­ciw na­jeźdź­com.

Krzy­ża­cy, pew­ni, że to ksią­żę Wi­told na­mó­wił ich do tego, przez ze­mstę wpa­dli na Li­twę i wy­cię­li w pień kil­ka miast i wsi.

Do­wie­dziaw­szy się o tem, nasz naj­mi­ło­ściw­szy król wy­słał na­tych­miast sil­ny hu­fiec prze­ciw­ko na­past­ni­kom; po­ko­na­ni i wy­par­ci ze Żmu­dzi, Krzy­ża­cy uko­rzy­li się i po­kój za­war­li.

Była to jed­nak­że tyl­ko po­zor­na zgo­da, gdyż ze­mstą dy­sze­li. Gdy umarł mistrz Kon­rad, któ­ry, zwią­za­ny przy­się­gą, nie chciał wsz­czy­nać woj­ny, nowy wiel­ki mistrz Ulryk von Jun­gin­gen, po­sta­no­wił po­dać spo­sob­ność na­sze­mu panu mi­ło­ści­we­mu do ze­rwa­nia po­ko­ju.

Na Li­twie w tym roku był wiel­ki nie­uro­dzaj; lud­ność mar­ła z gło­du set­ka­mi, to też król Ja­gieł­ło po­słał z ku­jaw­skich spi­chle­rzy do nie­szczę­snej kra­iny dwa­dzie­ścia stat­ków, na­ła­do­wa­nych zbo­żem.

Krzy­ża­cy, któ­rzy mie­li na­dzie­ję, że Li­twi­ni u nich za­ku­pią zbo­że, oto­czy­li kró­lew­skie stat­ki i za­bra­li so­bie całą wy­sył­kę, po­wia­da­jąc, że mają wia­do­mość, ja­ko­by pod zbo­żem na dnie skrzyń była broń; król wy­słał do Mał­bor­ga po­waż­ne po­sel­stwo, zło­żo­ne z ta­kich do­stoj­ni­ków, jak ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski, kasz­te­la­no­wie: san­do­mier­ski i ka­li­ski.

Gdy ci upo­mnie­li się su­ro­wo o zra­bo­wa­ne zbo­że, kom­tu­ro­wie drwi­na­mi od­rze­kli do­stoj­nym mę­żom, że Li­twi­ni z że­la­za chle­ba nie upie­ką. Nie­dość na­tem, jesz­cze wy­mor­do­wa­li pod Na­ga­tą kup­ców li­tew­skich, wio­zą­cych zbo­że.

Obu­rzo­ny temi ich okru­cień­stwa­mi, Wi­told wy­pę­dził ze Żmu­dzi mar­szał­ka krzy­żac­kie­go i na­po­wrót przy­łą­czył zie­mię oną do swo­jej Li­twy; wów­czas mistrz przy­słał do Kra­ko­wa po­sel­stwo z za­py­ta­niem, po czy­jej stro­nie sta­nie pan nasz mi­ło­ści­wy, bo Za­kon Li­twie go­tu­je woj­nę.

Wła­dy­sław Ja­gieł­ło ka­zał od­po­wie­dzieć wiel­kie­mu mi­strzo­wi, że gdy Za­kon ude­rzy na Li­twi­nów, on wy­ru­szy do Prus.

– I cóż mistrz na to? – za­py­ta­ła Ha­nu­sia.

– Na har­dą od­po­wiedź, har­dą rów­nież przy­słał, – od­rzekł Za­do­ra, – "Do­brze, że mnie uprze­dzasz" – ka­zał od­po­wie­dzieć na­sze­mu kró­lo­wi – "te­raz mia­sto do pu­stej Li­twy, wtar­gnę, do bo­ga­tej Pol­ski". Już przy­szło po­noć wy­po­wie­dze­nie woj­ny…

Obie nie­wia­sty wes­tchnę­ły, twa­rze dzie­ci po­wlókł smu­tek; na­wet Ja­gód­ka, cho­ciaż ca­łej tej spra­wy nie ro­zu­mia­ła, za­sę­pi­ła się.

Spo­strze­gła to Ha­nu­sia i zmu­si­ła się do uśmie­chu…

– Po­ja­dą z Bo­giem i po­wró­cą z Bo­giem, – wierz­cie mnie sta­rej – rze­kła. – Kto lat sto prze­szedł, temu Bóg daje ła­skę ja­sno­wi­dze­nia.

Na­za­jutrz przy­szła wia­do­mość, że Krzy­ża­cy wtar­gnę­li w gra­ni­ce pań­stwa pol­skie­go; król na­tych­miast po­wo­łał ry­cer­stwo, i w kil­ka dni po­tem wy­ru­szył na nie­przy­ja­cie­la.

Po od­jeź­dzie więc Za­do­rów, dzia­da i ojca, ży­cie po­zo­sta­łym w Kar­pat­ce ko­bie­tom i dzie­ciom pły­nę­ło pra­co­wi­cie, więc smu­tek nie miał cza­su ich gnę­bić.

Akt ko­szyc­ki nie po­zwa­lał te­raz kmie­ciom cho­dzić na woj­nę, więc z ich po­mo­cą Mar­ta ła­two żni­wa ukoń­czy­ła i za­opa­trzy­ła sto­do­łę na całą zimę w zbo­że. Nie oba­wia­li się gło­du miesz­kań­cy Kar­pat­ki; zie­mia tego lata uro­dzi­ła plon pięk­ny, a zbyt­ków ro­dzi­na Za­do­rów nie zna­ła.

– Czy to tak wie­le po­trze­ba czło­wie­ko­wi, by żył zdro­wo i we­so­ło? – mó­wi­ła czę­sto pra­wnu­kom Ha­nu­sia. – Gdy chle­bem się po­ży­wi, na­pi­je czy­stej wody z kry­ni­cy, to głód i pra­gnie­nie go nie na­wie­dzą, a gdy jesz­cze, jak u nas, przy­sma­ków nie bra­ku­je, bo las ja­gó­dek i grzyb­ków nie ską­pi, łącz­ka kwiat­ków dla ucie­chy, gdy ptasz­ki nucą we­so­ło, to człek pan, to człek król zie­mi!…

W Kar­pat­ce mie­li miesz­kań­cy, oprócz wy­li­czo­nych przez Ha­nu­się przy­sma­ków, jesz­cze co­dzień świe­że mie – ko, cza­sem jaj kil­ka, któ­re zno­si­ła im czu­bat­ka, cza­sem za­ją­ca na pie­czy­ste, albo go­łę­bia dzi­kie­go, gdy Jan­ko­wi uda­ło się tra­fić w nich strza­łą z łuku; wów­czas za­sia­da­li do kró­lew­skiej praw­dzi­wie uczty.

W pra­cy prze­ści­ga­li się wszy­scy.

Zoś­ka i Ja­gód­ka zry­wa­ły się z po­ście­li rów­no ze świ­tem, by pier­wej od ba­bu­ni po­biedz do kuch­ni i kro­wę wy­do­ić.

– Toć sta­rusz­ka z niej wiel­ką, trze­ba ją w pra­cy wy­rę­czać, – mó­wi­ła Zoś­ka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: