- W empik go
Dwa gniazda. Tom 2: powieść historyczna dla młodzieży - ebook
Dwa gniazda. Tom 2: powieść historyczna dla młodzieży - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 246 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pobliżu Krakowa, wśród gór Karpackich, w piętnastem stuleciu dziejów naszych, gdy Władysław Jagiełło, książę litewski, poślubiwszy piękną wnuczkę Kazimierza, syna Łokietkowego, zasiadł na tronie połączonych Polski i Litwy, leżała wioska, Karpatką zwana, mała, lecz czysta i piękna.
W onej wiosce od dawnych już czasów mieszkała Hanusia, której męża okrutny Gunter skazał pod Płowcami na śmierć.
Siwa to już staruszeczka, liczy lat przeszło sto, ale jeszcze bardzo żwawa i czynna. Syna odprowadziła już do mogiły, lecz wnuk, prawnuk i praprawnuk żyją u niej; ona im gospodarzy w dworku, razem z żoną prawnuka, wielce pracowitą niewiastą .
Wioseczka jej niewielka; maleńki szmat ziemi podarował jej synowi król Łokietek, ale za to bardzo urodzajny; chleba im nigdy nie brakowało, głodu nie zaznali jeszcze, smutnych dni przeżyli mało.
Wprawdzie, za pamięci starej Hanusi, kraj niejedną ciężką przebył chwilę: po śmierci króla Ludwika, następcy Kazimierza Wielkiego, wojna domowa rozpostarła się po nim szeroko; setki wiosek i miast zgorzało w tych zatargach o następstwo tronu, ale nad Karpatką czuwali widocznie święci aniołowie pańscy.
Rwali się wówczas na tę wojnę wnuk i prawnuk Hanusi, lecz ona zatrzymała obu w domu, przekonawszy ich, że wojna domowa jest ciężkim grzechem.
Niejedną łzę otarła Hanusia, gdy dobra królowa Jadwiga, córka Ludwika, zaledwie lat kilka przeżywszy z mężem swoim, księciem litewskim Jagiełłą, umarła w kwiecie wieku; boć któż wówczas w Polsce nie płakał… lecz czas uspokoił żal, i cicha wesołość wróciła do duszy Hanusi.
Lecz od kilku dni staruszka zdradza spojrzeniem, że gryzie ją jakiś tajemniczy smutek: to westchnie, to szepcze pacierze, to łzę ukradkiem obetrze…
I zgaduje przyczynę jej smutku Marta, żona prawnuka, lecz się z tem nie zdradza i również udaje spokój.
Król Jagiełło powołał ziemian do Krakowa; dwu Zadorów, wnuk i prawnuk, pospieszyli na wezwanie: Hanusi tęskno za nimi i niespokojna o nich. Codzień wybiega na gościniec i wypatruje, czy nie wracają, lub zaczepia przechodzących, czy niema wieści z Krakowa.
Jedni wzruszają ramionami, bo nic nie słyszeli, drudzy mówią, że król zbiera rycerstwo na wojnę, że gotuje wyprawę przeciwko Krzyżakom.
– Oj, ci Krzyżacy!… Niby zakonnicy, niby Chrystusa miłują, krzyżem na ramieniu się szczycą, różaniec u pasa noszą, a wszakże miłości bliźniego w sercach nie mają: ustawiczne skargi przychodzą na nich z Pomorza i Prus.
– Od wyruszenia na tę wyprawę nie będę naszych odwodziła, – rzekła Hanusia do Marty, wróciwszy pewnego wieczora z gościńca.
Marta westchnęła; z ciemnych jej rzęs dwie łzy upadły.
– Da Pan Bóg, że wrócą z wojny zdrowo… – szepnęła.
– Wrócą niechybnie! – odparła żywo Hanusia. – Zmówimy codzień pięć pacierzy na ich intencyę, Bóg się zmiłuje nad nami. Co prawda, mój Janek nie wrócił, ale serce wciąż mi szeptało, że go nie obaczą, a teraz gada głośno:
– Oba powrócą!
– Właśnie, gdy mówiła te słowa, do izby wpadło dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, rówieśnicy prawie latami; byli to praprawnucy Hanusi, Zochna i Janek, "Janek czwarty", jak go zwano.
W rodzinie Zadorów był zwyczaj, iż pierworodny syn otrzymywał zawsze na Chrzcie Świętym imię Jana.
Zośka przybiegła do matki i babki.
– Oj, co ja wam też powiem! Ucieszycie się pewno… – zaszczebiotała, wdzięcząc się do staruszki.
Hanusia pocałowała blade jej czoło.
– Gadajże, sroczko! – odparła. – Możeś usłyszała co o ojcu?
Dziewczynka westchnęła.
– O tatuńciu nic nie wiem, – odparła, – ale i tem, co powiem, ucieszę was.
– Więc nie nudź i opowiadaj!… – wtrąciła matka.
– Paśliśmy z Jankiem owce na łące, a wtem patrzymy, idzie dziewczynina sama; twarzyczka jej bledziuchna, jak opłatek; sukienkę miała, jak łachman szary! – poczęła opowiadać Zochna. – Idźcie sami i zobaczcie!
– Otóż idzie ona i zawodzi:
– Oj, dolaż moja, dola! Wygnała mnie macocha z chaty… żeby choć kromeczkę chleba dala… żeby grosik jeden! nic, nic mi nie dała!…
– Janek, jak to usłyszał, odjął kromkę chleba od ust, coście mu ją, matko, dali na śniadanie, i oddał ją sierocie.
– Weź i jedz! – rzekł. – Ja na południe wrócę do domu, matka mi nie poskąpi kawałka chleba!
– Ja swoją kromkę i swój serek dawnom już zjadła, pobiegłam więc z dzbanuszkiem do krynicy i po – dała sierocie świeżej wody. Oj! piła też chciwie, piła, a potem spojrzała na nas i rzekła:
– Gdyby się też jeszcze przespać gdzie pod dachem.. to i płakać bym przestała.
A Janek na to:
– Zośka, ty pilnuj owiec, a ja zawiodę, ją do stodółki, prześpi się tam na sianku…
Chłopiec podniósł śmiały wzrok na matkę.
– Już śpi, niebożę! – rzekł. – Zwinęła się iak ptaszek, niebożę, i oczka przymknęła…
Hanusia objęła ramieniem oboje dzieci.
– Niebo musi błogosławić chacie, pod której dachem rosną takie dzieci!… – rzekła.
Poczem wszyscy razem podążyli do domu" bo już słońce zachodziło.
Janek i Zochna gonili przed sobą baranki i krówkę białą, Hanusia z Martą szły zamyślone.
– Bee! bee! – beczały baranki, skacząc z radości, że do domu wracają.
– Muu! muu! – ryczała krówka.
Janek grał na fujarce, a Zochna śpiewała:
Na jednem drzewku
Gniazdka trzy wiszą.
Trzy matki razem
Dziatwą się cieszą.
Dzwonią piosneczki,
A każda śpiewa:
Rośnijcie, dzieci;
Razem, w jesieni –
Hen, w dal polecim!
Radosne szczekanie kundla, wiernego domowego stróża, powitało ich u furty.
Zmęczona Hanusia siadła przed domem na ławie; obok niej zajęła miejsce Marta.
Janek zaganiał owce i krówką do obórki, Zośka pospieszyła na obiad.
Mleko i chleb, na które pieniądzy w tym domku nie wydawano, jagody, które dzieci uzbierały w lesie, utworzyły wyśmienity obiad; wszyscy otoczyli stół, przeżegnali się i ochoczo zabrali do jedzenia.
Wtem drzwi od stodółki zaskrzypiały, i ukazała się w nich blada twarzyczka sieroty.
– Chodź do nas, nie zabraknie jadła i dla ciebie; dla mnie będzie jedna łyżka, dla ciebie druga! – zawołał Janek i pobiegł po sierotę.
Więcej nad sześć lat dziewczynka liczyć nie mogła.
– Jagódka lubi mleczko?… – rzekła, gdy ją Janek przyprowadził do stołu.
Hanusia pogłaskała płową jej główkę. Marta podała jej łyżkę.
– Jedz z dziećmi. My, starsze, jużeśmy syte, – rzekła.
I dziecko zbliżyło się śmiało do miski, a gdy dzieża została opróżnioną, Hanusia zagadnęła sierotę:
– Czy masz ojca?
– Ojciec pod mogiłką – odparła Magdusia.
– Matusia dawno umarła?
– Gdy drugi miesiąc już żyć zaczęłam…
– Któż cię wygnał z domu?
– Macocha. Tatuś po raz drugi ożenił się z Niemką.
Hanusia objęła dziewczynkę i do piersi przytuliła.
– Gdzie krzywda, tam musi być Niemca sprawa, – rzekła. – Pozostaniesz w naszej chacie, i nikt cię stąd nie wygoni.
– Jagódce będzie tutaj dobrze, – odparła sierota.
– I nam z tobą, moje dziecię, bo kto sierotę przygarnie pod swój dach, temu Bóg błogosławi, – odezwała się Marta.
– Tatuś! dziaduś! – krzyknęły naraz dzieci radośnie.
I wybiegły na chróściany płotek, okalający podwórko.
Na ścieżynce, do domku Zadorów wiodącej, widać było dwu mężczyzn, dążących na koniach. Jeden już podeszły w latach, ale krzepki jeszcze i rumiany, drugi w sile wieku; w obu twarzach jaśniała poczciwość, a gdy ujrzeli biegnącą naprzeciwko nich dziatwę, oczy ich zaświeciły radością.
Zatrzymali konie; jeden wyciągnął ramię ku Zośce, drugi ku Jankowi, i wciągnęli oboje na siodła.
– Ty nic nie wiesz, tatuńciu, że córuchna ci przybyła, – odezwała się szczebiotliwie Zośka. – Oj, ładniutka i biedna bardzo, już ją kochamy!
– Co ty gadasz, dziewczyno? Bredzisz, sama nie wiesz co!… – odezwał się ojciec, wzruszając ramionami.
– Powiedz ty, Janku! – powołała się dziewczynka na świadectwo brata. – Tatuńcio mi nie chce wierzyć, że masz teraz dwie siostry.
Janek się roześmiał.
– A którą więcej kocham, nie wiem, – odrzekł wesoło. I ta dobra, i tamta dobra; i ta świegotliwa, jak jaskółka, i druga również; i ta ma śmiejącą się buzią, i tamta; jednej Zośka, a drugiej Jagódka na imię, tatuńciu!
– No, no, gadaj jaśniej! – rzekł ojciec poważnie.
– A to już powiem prawdę, – mówił Janek. – Napotkaliśmy oto sierotę pod lasem i prababka ją przygarnęła.
– Niech ją Bóg pocieszy za to! – odezwał się dziadek. – Potrzebne teraz każdemu błogosławieństwo, a Bóg błogosławi tym, którzy mają serce dla sierot.
– Czy pojedziecie, dziadku, na wojnę? – zapytał Janek.
– Pono że pojadę, – odparł.
– Weźmijcie i mnie z sobą!
– Nie wezmę, jeszcze zawcześnie dla ciebie wojować!
Chłopiec westchnął.
– Jak niewieściuch siedzieć będę w domu! – sarknął.
– I rosnąć na rycerza! – dopowiedział ojciec. – Będziesz pomagał matce w pracy, strzegł babki, siostry i tej sierotki, którą siostrą swoją nazwałeś. Na wojnie nie zdałbyś się do niczego, a w domu będzie z ciebie pożytek i pociecha.
Chłopiec westchnął, lecz nic nie odrzekł.
Wjechali właśnie w podwórko; Janek zeskoczył na ziemię, a gdy i przybyli również zeszli z siodeł, odprowadził oba konie do stajni.
Zadorowie, starszy i młodszy, powitali serdecznie Jagódkę, jak gdyby oddawna do ich rodziny należała. Wiedzieli, że sierota, i było to dla nich dostatecznem, by zwrócić się do niej z przychylnem słowem.
– Dobrzeście zrobili, babko, żeście to biedactwo pod nasz dach przygarnęli, – odezwał się starszy z dwóch Janów. Więcej, niż dawniej, potrzebna nam teraz łaska Boża… pono wkrótce trzeba się będzie zbroją odziewać….
– Cóż to za wieści przywieźliście? – zapytała Hanusia.
– Po porządku wszystko opowiem, jakom słyszał; słuchajcie wszyscy pilnie, – odezwał się dziadunio. – Wiadome wam jest, książę Witold, który wiecznie się swarzy z naszym królem, a z Niemcami się brata, jeszcze za dni, kiedy był przychylnym Krzyżakom, podarował im Żmudź. Otóż Niemce tak gnębili żmudzinów, że ci, do rozpaczy przyprowadzeni, zabili komtura Helfenbacha i powstali przeciw najeźdźcom.
Krzyżacy, pewni, że to książę Witold namówił ich do tego, przez zemstę wpadli na Litwę i wycięli w pień kilka miast i wsi.
Dowiedziawszy się o tem, nasz najmiłościwszy król wysłał natychmiast silny hufiec przeciwko napastnikom; pokonani i wyparci ze Żmudzi, Krzyżacy ukorzyli się i pokój zawarli.
Była to jednakże tylko pozorna zgoda, gdyż zemstą dyszeli. Gdy umarł mistrz Konrad, który, związany przysięgą, nie chciał wszczynać wojny, nowy wielki mistrz Ulryk von Jungingen, postanowił podać sposobność naszemu panu miłościwemu do zerwania pokoju.
Na Litwie w tym roku był wielki nieurodzaj; ludność marła z głodu setkami, to też król Jagiełło posłał z kujawskich spichlerzy do nieszczęsnej krainy dwadzieścia statków, naładowanych zbożem.
Krzyżacy, którzy mieli nadzieję, że Litwini u nich zakupią zboże, otoczyli królewskie statki i zabrali sobie całą wysyłkę, powiadając, że mają wiadomość, jakoby pod zbożem na dnie skrzyń była broń; król wysłał do Małborga poważne poselstwo, złożone z takich dostojników, jak arcybiskup gnieźnieński, kasztelanowie: sandomierski i kaliski.
Gdy ci upomnieli się surowo o zrabowane zboże, komturowie drwinami odrzekli dostojnym mężom, że Litwini z żelaza chleba nie upieką. Niedość natem, jeszcze wymordowali pod Nagatą kupców litewskich, wiozących zboże.
Oburzony temi ich okrucieństwami, Witold wypędził ze Żmudzi marszałka krzyżackiego i napowrót przyłączył ziemię oną do swojej Litwy; wówczas mistrz przysłał do Krakowa poselstwo z zapytaniem, po czyjej stronie stanie pan nasz miłościwy, bo Zakon Litwie gotuje wojnę.
Władysław Jagiełło kazał odpowiedzieć wielkiemu mistrzowi, że gdy Zakon uderzy na Litwinów, on wyruszy do Prus.
– I cóż mistrz na to? – zapytała Hanusia.
– Na hardą odpowiedź, hardą również przysłał, – odrzekł Zadora, – "Dobrze, że mnie uprzedzasz" – kazał odpowiedzieć naszemu królowi – "teraz miasto do pustej Litwy, wtargnę, do bogatej Polski". Już przyszło ponoć wypowiedzenie wojny…
Obie niewiasty westchnęły, twarze dzieci powlókł smutek; nawet Jagódka, chociaż całej tej sprawy nie rozumiała, zasępiła się.
Spostrzegła to Hanusia i zmusiła się do uśmiechu…
– Pojadą z Bogiem i powrócą z Bogiem, – wierzcie mnie starej – rzekła. – Kto lat sto przeszedł, temu Bóg daje łaskę jasnowidzenia.
Nazajutrz przyszła wiadomość, że Krzyżacy wtargnęli w granice państwa polskiego; król natychmiast powołał rycerstwo, i w kilka dni potem wyruszył na nieprzyjaciela.
Po odjeździe więc Zadorów, dziada i ojca, życie pozostałym w Karpatce kobietom i dzieciom płynęło pracowicie, więc smutek nie miał czasu ich gnębić.
Akt koszycki nie pozwalał teraz kmieciom chodzić na wojnę, więc z ich pomocą Marta łatwo żniwa ukończyła i zaopatrzyła stodołę na całą zimę w zboże. Nie obawiali się głodu mieszkańcy Karpatki; ziemia tego lata urodziła plon piękny, a zbytków rodzina Zadorów nie znała.
– Czy to tak wiele potrzeba człowiekowi, by żył zdrowo i wesoło? – mówiła często prawnukom Hanusia. – Gdy chlebem się pożywi, napije czystej wody z krynicy, to głód i pragnienie go nie nawiedzą, a gdy jeszcze, jak u nas, przysmaków nie brakuje, bo las jagódek i grzybków nie skąpi, łączka kwiatków dla uciechy, gdy ptaszki nucą wesoło, to człek pan, to człek król ziemi!…
W Karpatce mieli mieszkańcy, oprócz wyliczonych przez Hanusię przysmaków, jeszcze codzień świeże mie – ko, czasem jaj kilka, które znosiła im czubatka, czasem zająca na pieczyste, albo gołębia dzikiego, gdy Jankowi udało się trafić w nich strzałą z łuku; wówczas zasiadali do królewskiej prawdziwie uczty.
W pracy prześcigali się wszyscy.
Zośka i Jagódka zrywały się z pościeli równo ze świtem, by pierwej od babuni pobiedz do kuchni i krowę wydoić.
– Toć staruszka z niej wielką, trzeba ją w pracy wyręczać, – mówiła Zośka.