- W empik go
Dwa płatki śniegu oraz wielka heca w pewnej kuchni - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Dwa płatki śniegu oraz wielka heca w pewnej kuchni - ebook
Dwa opowiadania, smutne oraz wesołe z nadzieją i morałem. Historie z rodzaju „Poczytaj mi Mamo”, jak i również do rozpoczęcia samodzielnej przygody z książką.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-165-8 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DALEKO NA PÓŁNOCY NASZEGO GLOBU, WYSOKO NAD ZIEMIĄ, NA SZCZYTACH GĘSTYCH PIERZASTYCH CHMUR, UNOSIŁ SIĘ NAD ŚWIATEM OGROMNY, KRYSZTAŁOWY ZEGAR.
MIAŁ ON TYLKO JEDNĄ, POTĘŻNĄ WSKAZÓWKĘ, A JEGO TARCZA PODZIELONA BYŁA NIE ZWYCZAJNIE NA DWANAŚCIE GODZIN, TYLKO NA CZTERY RÓWNE CZĘŚCI.
W PIERWSZEJ CZĘŚCI, JAK W MAGICZNYM ZWIERCIADLE WIDAĆ BYŁO DRZEWA USIANE ZIELONYMI PĄKAMI LISTKÓW, BUKIETY PRZEBIŚNIEGÓW, SASANEK, KROKUSÓW I TULIPANÓW PORASTAJĄCYCH SOCZYSTE, ŚWIEŻE, ZIELONE ŁĄKI.
W DRUGIM DRZEWA ZAMIAST PĄKÓW MIAŁY DORODNE LIŚCIE, NA POLACH ZŁOCIŁY SIĘ I SREBRZYŁY ZBOŻA, A W SADACH DORODNE OWOCE OBLEPIAŁY GAŁĘZIE DRZEW.
W TRZECIM ZWIERCIADLE, KRAJOBRAZ TONĄŁ W ŻÓŁCIACH I CZERWIENIACH LIŚCI, WZBIJANYCH W NIEBO PRZEZ GWAŁTOWNE PODMUCHY CHŁODNEGO WIATRU.
W OSTATNIEJ ĆWIARTCE ZEGARA, POLA I ŁĄKI OTULONE BYŁY BIAŁYM, GĘSTYM PUCHEM, A Z NIEBA SPADAŁY BŁYSZCZĄCE PŁATKI ŚNIEGU.
NAGLE, POPRZEZ ZIMNE NIEBO PÓŁNOCY PRZETOCZYŁ SIĘ METALICZNY, OSTRY DŹWIĘK I OGROMNA WSKAZÓWKA
KRYSZTAŁOWEGO ZEGARA SPOCZĘŁA NA OSTATNIEJ JEGO ĆWIARTCE, ROZPOCZYNAJĄC TYM SAMYM KOLEJNĄ PORĘ
ROKU, ZIMĘ.
LODOWATY, ARKTYCZNY WICHER POROZDZIERAŁ GĘSTE, BRUNATNE CHMURY I GNAŁ JE NICZYM STADO ŚNIEŻNYCH
BARANÓW HEN DALEKO NA POŁUDNIE. MILIONY DROBNYCH, NIEPOWTARZALNYCH PŁATKÓW ŚNIEGU SZYBOWAŁO
BEZWŁADNIE W PRZESTWORZACH NIESIONYCH NA RAMIONACH SWAWOLNYCH WICHRÓW I WIATERKÓW, DO
NAJRÓŻNIEJSZYCH, PRZEDZIWNYCH KRAIN. DWA PŁATKI ŚNIEGU, KTÓRE DOPIERO CO WYSKOCZYŁY Z ROZDARTEJ,
SKŁĘBIONEJ CHMURY, PRZYLGNĘŁY DO SIEBIE NAWZAJEM I LEKKO DYGOCZĄC TROCHĘ Z ZIMNA, TROCHĘ ZE STRACHU,
NIEUCHRONNIE SPADAŁY W DÓŁ, KU SWOJEMU PRZEZNACZENIU.
— DOKĄD LECIMY? — ODEZWAŁ SIĘ MNIEJSZY PŁATEK ŚNIEGU.
— NIE ZA BARDZO WIEM DOKĄD I W OGÓLE PO CO LECIMY. — ODPOWIEDZIAŁ WIĘKSZY.
— MOŻE BY TAK ZAPYTAĆ KOGOŚ? — ZASUGEROWAŁ MAŁY PŁATEK.
— KOGO?
— NO, INNEJ ŚNIEŻYNKI NA PRZYKŁAD.
— NIE SĄDZĘ, ABY KTOKOLWIEK INNY NAS USŁYSZAŁ W TEJ OKROPNEJ ZAWIEI, A TAK NA MARGINESIE, TO SKĄD
WIESZ, ŻE TE BIAŁE FRUWAJĄCE W OKOŁO NAS NAZYWAJĄ SIĘ ŚNIEŻYNKAMI?
— NIE WIEM SKĄD, PO PROSTU WIEM I TYLE. TO SĄ PŁATKI I ŚNIEŻYNKI. JA NA PRZYKŁAD JESTEM ŚNIEŻYNKĄ.
— A JA PEWNIE PŁATKIEM?
— JESTEM PRAWIE PEWNA, ŻE TAK.
— SKĄD TY TO WIESZ, MOJA DROGA?
— NIE ZROZUMIESZ TEGO, TO KOBIECA INTUICJA, KOCHANY.
— CO?!
* * *
POD NIEWIELKĄ, POSZARZAŁĄ ZE STAROŚCI KAMIENICĘ OTOCZONĄ NOWYMI, JASNYMI BUDYNKAMI, PODJECHAŁA ELEGANCKA TAKSÓWKA. ZE ŚRODKA, POWOLI, BRNĄC PO KOSTKI W ŚWIEŻYM ŚNIEGU WYSIADŁA RODZINKA. NAJPIERW MAMA W CIEPŁYM FUTRZE SPOD KTÓREGO WYŁANIAŁA SIĘ WIECZOROWA SUKNIA. NASTĘPNIE DZIEWCZYNKA OTULONA CIEPŁYM CZERWONYM SZALEM Z WEŁNIANĄ CZAPKĄ NA GŁOWIE, TAK NA OKO SIEDMIOLETNIA. NA KOŃCU W DŁUGIM PALCIE Z POSTAWIONYM KOŁNIERZEM WYGRAMOLIŁ SIĘ TATA. RODZICE ŻYWO GESTYKULUJĄC WYMIENIALI MIĘDZY SOBĄ ZAPEWNE, JAKIEŚ BARDZO WAŻNE INFORMACJE, DZIEWCZYNKA TYM CZASEM CO TCHU POBIEGŁA W KIERUNKU DRZWI KAMIENICY W KTÓRYCH POJAWIŁA SIĘ STARSZA, SIWOWŁOSA, LEKKO PRZYGARBIONA PANI.
— BABCIA! — WYKRZYKNĘŁA DZIEWCZYNKA.
— A, WITAJ KOCHANA. — POCHYLIŁA SIĘ BABCIA, ROZŁOŻYŁA SZEROKO RAMIONA I OBDARZYŁA PRAWNUCZKĘ TAK POGODNYM I RADOSNYM UŚMIECHEM, JAKIM TYLKO BABCIE OBDAROWYWAĆ POTRAFIĄ.
— DOBRY WIECZÓR BABCIU. — PRZYWITALI SIĘ RODZICE DZIEWCZYNKI ZE STARSZĄ PANIĄ, KTÓRA DLA ICH CÓRECZKI TAK NAPRAWDĘ BYŁA PRABABCIĄ.
— DOBRY, DOBRY. PROSZĘ ZACHODŹCIE. — ZAPRASZAŁA BABCIA.
— NIE, DZIĘKUJEMY, ALE TROCHĘ SIĘ SPIESZYMY. — WYKRĘCIŁ SIĘ TATA, KORZYSTAJĄC Z TEGO, ŻE BABCIA WYSZŁA IM NA PRZECIW.
— JAK ZWYKLE. — SKOMENTOWAŁA STARSZA PANI.
— PRZEPRASZAMY, ALE TAKSÓWKA CZEKA, A BĘDZIEMY JECHALI DOŚĆ DALEKO I DROGI ŚLISKIE WIĘC PEWNIE POWOLI …
— BAWCIE SIĘ DOBRZE MOJE DZIECI. — PRZERWAŁA BABCIA DRAMATYCZNY WYWÓD TATY I DODAŁA PO CHWILI:
— W SYLWESTROWĄ NOC KAŻDY POWINIEN SIĘ WYŚMIENICIE BAWIĆ.
— PEWNIE TAK, PEWNIE TAK. — RZUCIŁ NA ODCHODNE TATA WSIADAJĄC DO SAMOCHODU.
— JA NA PEWNO BĘDĘ. — STWIERDZIŁA STANOWCZO DZIEWCZYNKA.
— JA TEŻ, MOJA DROGA, JAK BUM CYK, CYK, JA TEŻ. — ROZEŚMIAŁA SIĘ BABCIA.
PO KOLACJI ROZSIADŁY SIĘ WYGODNIE W FOTELACH I POPIJAJĄC RÓŻANĄ HERBATKĘ, GAWĘDZIŁY SOBIE O TYM I O OWYM CIESZĄC SIĘ SWOJĄ OBECNOŚCIĄ. W PEWNYM MOMENCIE BABCIA WSTAŁA Z FOTELA, PODESZŁA DO SZAFY I WYCIĄGNĘŁA Z NIEJ MAŁE ZAWINIĄTKO.
— CO TO JEST? — SPYTAŁA PRAWNUCZKA.
— KAWAŁEK HISTORII, MOJA MIŁA. — OZNAJMIŁA POWAŻNIE BABCIA, PO CZYM WYDOBYŁA Z ZAWINIĄTKA PIĘKNY ZŁOTY MEDALION NA GRUBYM ŁAŃCUSZKU.
— ALE WSPANIAŁY! — WYKRZYKNĘŁA Z PRZEJĘCIEM OLA, (BO TAK MIAŁA NA IMIĘ OWA DZIEWCZYNKA) I PRZYTULIŁA KLEJNOT DO PIERSI.
— TAK, TAM JEST JEGO MIEJSCE. OD DZISIAJ TY BĘDZIESZ GO NOSIŁA. A WIESZ OLU, KTO JEST NA TYM MEDALIONIE?
— NIE.
— TO JEST ŚWIĘTY KRZYSZTOF, PATRON WSZYSTKICH WĘDROWCÓW, PODRÓŻNIKÓW I ŻEGLARZY.
— DZIĘKUJĘ BABCIU.
— NIECH CIĘ CHRONI, DROGIE DZIECKO.
* * *
CZERWONE SŁOŃCE RZUCIŁO OSTATNI, SŁABY POBLASK NA MORSKĄ KIPIEL, PO CZYM SCHOWAŁO SIĘ ZA HORYZONT. ZIMOWA CHMURA POSTRZĘPIŁA SIĘ, POFAŁDOWAŁA I ZNIŻYŁA SWÓJ LOT DOTYKAJĄC NIEMAL BRUNATNYM BRZUCHEM MORSKICH FAL.
— ZOBACZ! TAM W ODDALI, JAKIEŚ ŚWIATEŁKO MRUGA! — KRZYKNĘŁA ŚNIEŻYNKA.
— A NIECH SOBIE MRUGA. — ODPOWIEDZIAŁ ZNUDZONY PŁATEK.
— COŚ MI SIĘ WYDAJE, ŻE NIEDŁUGO DOTRZEMY DO CELU. — OZNAJMIŁA ŚNIEŻYNKA.
— I MNIE SIĘ TAK WYDAJE, CHOĆ CO NAS TAM CZEKA, NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA.
— JA TEŻ NIE ZNAM CELU NASZEJ WĘDRÓWKI, ALE WYDAJE MI SIĘ, ŻE JEST ON NIEZMIERNIE WAŻNY I … I WYCZUWAM JAKĄŚ NIEZROZUMIAŁĄ RADOŚĆ ORAZ PODNIECENIE.
— TO DZIWNE, ALE JA CZUJĘ ZUPEŁNIE TO SAMO I COŚ MI PODPOWIADA, ŻE TAM DOKĄD ZMIERZAMY, KTOŚ NA NAS CZEKA. — WYSZEPTAŁ PŁATEK.
— UWAŻAJ! — KRZYKNĄŁ NAGLE. — NIE DOTYKAJ WODY!
— STARAM SIĘ, ALE NIC NIE MOGĘ NA TO PORADZIĆ! PŁATKU, JA NIE CHCĘ TUTAJ SPAŚĆ!
I WTEDY, JAKBY KTOŚ USŁYSZAŁ ROZPACZLIWE WOŁANIE ŚNIEŻYNKI, BO ZERWAŁ SIĘ POTĘŻNY WICHER I UNIÓSŁ ICH WYSOKO PONAD WZBURZONE, MORSKIE BAŁWANY, SKĄD PO CHWILI DOSTRZEGLI STAŁY LĄD, NA SKRAJU KTÓREGO POBŁYSKIWAŁA MORSKA LATARNIA.
— COŚ MI SIĘ WYDAJE ŚNIEŻYNKO, ŻE TO JESZCZE NIE BYŁ KRES NASZEJ PODRÓŻY.
— NA PEWNO NIE, MÓJ DROGI.
MIAŁ ON TYLKO JEDNĄ, POTĘŻNĄ WSKAZÓWKĘ, A JEGO TARCZA PODZIELONA BYŁA NIE ZWYCZAJNIE NA DWANAŚCIE GODZIN, TYLKO NA CZTERY RÓWNE CZĘŚCI.
W PIERWSZEJ CZĘŚCI, JAK W MAGICZNYM ZWIERCIADLE WIDAĆ BYŁO DRZEWA USIANE ZIELONYMI PĄKAMI LISTKÓW, BUKIETY PRZEBIŚNIEGÓW, SASANEK, KROKUSÓW I TULIPANÓW PORASTAJĄCYCH SOCZYSTE, ŚWIEŻE, ZIELONE ŁĄKI.
W DRUGIM DRZEWA ZAMIAST PĄKÓW MIAŁY DORODNE LIŚCIE, NA POLACH ZŁOCIŁY SIĘ I SREBRZYŁY ZBOŻA, A W SADACH DORODNE OWOCE OBLEPIAŁY GAŁĘZIE DRZEW.
W TRZECIM ZWIERCIADLE, KRAJOBRAZ TONĄŁ W ŻÓŁCIACH I CZERWIENIACH LIŚCI, WZBIJANYCH W NIEBO PRZEZ GWAŁTOWNE PODMUCHY CHŁODNEGO WIATRU.
W OSTATNIEJ ĆWIARTCE ZEGARA, POLA I ŁĄKI OTULONE BYŁY BIAŁYM, GĘSTYM PUCHEM, A Z NIEBA SPADAŁY BŁYSZCZĄCE PŁATKI ŚNIEGU.
NAGLE, POPRZEZ ZIMNE NIEBO PÓŁNOCY PRZETOCZYŁ SIĘ METALICZNY, OSTRY DŹWIĘK I OGROMNA WSKAZÓWKA
KRYSZTAŁOWEGO ZEGARA SPOCZĘŁA NA OSTATNIEJ JEGO ĆWIARTCE, ROZPOCZYNAJĄC TYM SAMYM KOLEJNĄ PORĘ
ROKU, ZIMĘ.
LODOWATY, ARKTYCZNY WICHER POROZDZIERAŁ GĘSTE, BRUNATNE CHMURY I GNAŁ JE NICZYM STADO ŚNIEŻNYCH
BARANÓW HEN DALEKO NA POŁUDNIE. MILIONY DROBNYCH, NIEPOWTARZALNYCH PŁATKÓW ŚNIEGU SZYBOWAŁO
BEZWŁADNIE W PRZESTWORZACH NIESIONYCH NA RAMIONACH SWAWOLNYCH WICHRÓW I WIATERKÓW, DO
NAJRÓŻNIEJSZYCH, PRZEDZIWNYCH KRAIN. DWA PŁATKI ŚNIEGU, KTÓRE DOPIERO CO WYSKOCZYŁY Z ROZDARTEJ,
SKŁĘBIONEJ CHMURY, PRZYLGNĘŁY DO SIEBIE NAWZAJEM I LEKKO DYGOCZĄC TROCHĘ Z ZIMNA, TROCHĘ ZE STRACHU,
NIEUCHRONNIE SPADAŁY W DÓŁ, KU SWOJEMU PRZEZNACZENIU.
— DOKĄD LECIMY? — ODEZWAŁ SIĘ MNIEJSZY PŁATEK ŚNIEGU.
— NIE ZA BARDZO WIEM DOKĄD I W OGÓLE PO CO LECIMY. — ODPOWIEDZIAŁ WIĘKSZY.
— MOŻE BY TAK ZAPYTAĆ KOGOŚ? — ZASUGEROWAŁ MAŁY PŁATEK.
— KOGO?
— NO, INNEJ ŚNIEŻYNKI NA PRZYKŁAD.
— NIE SĄDZĘ, ABY KTOKOLWIEK INNY NAS USŁYSZAŁ W TEJ OKROPNEJ ZAWIEI, A TAK NA MARGINESIE, TO SKĄD
WIESZ, ŻE TE BIAŁE FRUWAJĄCE W OKOŁO NAS NAZYWAJĄ SIĘ ŚNIEŻYNKAMI?
— NIE WIEM SKĄD, PO PROSTU WIEM I TYLE. TO SĄ PŁATKI I ŚNIEŻYNKI. JA NA PRZYKŁAD JESTEM ŚNIEŻYNKĄ.
— A JA PEWNIE PŁATKIEM?
— JESTEM PRAWIE PEWNA, ŻE TAK.
— SKĄD TY TO WIESZ, MOJA DROGA?
— NIE ZROZUMIESZ TEGO, TO KOBIECA INTUICJA, KOCHANY.
— CO?!
* * *
POD NIEWIELKĄ, POSZARZAŁĄ ZE STAROŚCI KAMIENICĘ OTOCZONĄ NOWYMI, JASNYMI BUDYNKAMI, PODJECHAŁA ELEGANCKA TAKSÓWKA. ZE ŚRODKA, POWOLI, BRNĄC PO KOSTKI W ŚWIEŻYM ŚNIEGU WYSIADŁA RODZINKA. NAJPIERW MAMA W CIEPŁYM FUTRZE SPOD KTÓREGO WYŁANIAŁA SIĘ WIECZOROWA SUKNIA. NASTĘPNIE DZIEWCZYNKA OTULONA CIEPŁYM CZERWONYM SZALEM Z WEŁNIANĄ CZAPKĄ NA GŁOWIE, TAK NA OKO SIEDMIOLETNIA. NA KOŃCU W DŁUGIM PALCIE Z POSTAWIONYM KOŁNIERZEM WYGRAMOLIŁ SIĘ TATA. RODZICE ŻYWO GESTYKULUJĄC WYMIENIALI MIĘDZY SOBĄ ZAPEWNE, JAKIEŚ BARDZO WAŻNE INFORMACJE, DZIEWCZYNKA TYM CZASEM CO TCHU POBIEGŁA W KIERUNKU DRZWI KAMIENICY W KTÓRYCH POJAWIŁA SIĘ STARSZA, SIWOWŁOSA, LEKKO PRZYGARBIONA PANI.
— BABCIA! — WYKRZYKNĘŁA DZIEWCZYNKA.
— A, WITAJ KOCHANA. — POCHYLIŁA SIĘ BABCIA, ROZŁOŻYŁA SZEROKO RAMIONA I OBDARZYŁA PRAWNUCZKĘ TAK POGODNYM I RADOSNYM UŚMIECHEM, JAKIM TYLKO BABCIE OBDAROWYWAĆ POTRAFIĄ.
— DOBRY WIECZÓR BABCIU. — PRZYWITALI SIĘ RODZICE DZIEWCZYNKI ZE STARSZĄ PANIĄ, KTÓRA DLA ICH CÓRECZKI TAK NAPRAWDĘ BYŁA PRABABCIĄ.
— DOBRY, DOBRY. PROSZĘ ZACHODŹCIE. — ZAPRASZAŁA BABCIA.
— NIE, DZIĘKUJEMY, ALE TROCHĘ SIĘ SPIESZYMY. — WYKRĘCIŁ SIĘ TATA, KORZYSTAJĄC Z TEGO, ŻE BABCIA WYSZŁA IM NA PRZECIW.
— JAK ZWYKLE. — SKOMENTOWAŁA STARSZA PANI.
— PRZEPRASZAMY, ALE TAKSÓWKA CZEKA, A BĘDZIEMY JECHALI DOŚĆ DALEKO I DROGI ŚLISKIE WIĘC PEWNIE POWOLI …
— BAWCIE SIĘ DOBRZE MOJE DZIECI. — PRZERWAŁA BABCIA DRAMATYCZNY WYWÓD TATY I DODAŁA PO CHWILI:
— W SYLWESTROWĄ NOC KAŻDY POWINIEN SIĘ WYŚMIENICIE BAWIĆ.
— PEWNIE TAK, PEWNIE TAK. — RZUCIŁ NA ODCHODNE TATA WSIADAJĄC DO SAMOCHODU.
— JA NA PEWNO BĘDĘ. — STWIERDZIŁA STANOWCZO DZIEWCZYNKA.
— JA TEŻ, MOJA DROGA, JAK BUM CYK, CYK, JA TEŻ. — ROZEŚMIAŁA SIĘ BABCIA.
PO KOLACJI ROZSIADŁY SIĘ WYGODNIE W FOTELACH I POPIJAJĄC RÓŻANĄ HERBATKĘ, GAWĘDZIŁY SOBIE O TYM I O OWYM CIESZĄC SIĘ SWOJĄ OBECNOŚCIĄ. W PEWNYM MOMENCIE BABCIA WSTAŁA Z FOTELA, PODESZŁA DO SZAFY I WYCIĄGNĘŁA Z NIEJ MAŁE ZAWINIĄTKO.
— CO TO JEST? — SPYTAŁA PRAWNUCZKA.
— KAWAŁEK HISTORII, MOJA MIŁA. — OZNAJMIŁA POWAŻNIE BABCIA, PO CZYM WYDOBYŁA Z ZAWINIĄTKA PIĘKNY ZŁOTY MEDALION NA GRUBYM ŁAŃCUSZKU.
— ALE WSPANIAŁY! — WYKRZYKNĘŁA Z PRZEJĘCIEM OLA, (BO TAK MIAŁA NA IMIĘ OWA DZIEWCZYNKA) I PRZYTULIŁA KLEJNOT DO PIERSI.
— TAK, TAM JEST JEGO MIEJSCE. OD DZISIAJ TY BĘDZIESZ GO NOSIŁA. A WIESZ OLU, KTO JEST NA TYM MEDALIONIE?
— NIE.
— TO JEST ŚWIĘTY KRZYSZTOF, PATRON WSZYSTKICH WĘDROWCÓW, PODRÓŻNIKÓW I ŻEGLARZY.
— DZIĘKUJĘ BABCIU.
— NIECH CIĘ CHRONI, DROGIE DZIECKO.
* * *
CZERWONE SŁOŃCE RZUCIŁO OSTATNI, SŁABY POBLASK NA MORSKĄ KIPIEL, PO CZYM SCHOWAŁO SIĘ ZA HORYZONT. ZIMOWA CHMURA POSTRZĘPIŁA SIĘ, POFAŁDOWAŁA I ZNIŻYŁA SWÓJ LOT DOTYKAJĄC NIEMAL BRUNATNYM BRZUCHEM MORSKICH FAL.
— ZOBACZ! TAM W ODDALI, JAKIEŚ ŚWIATEŁKO MRUGA! — KRZYKNĘŁA ŚNIEŻYNKA.
— A NIECH SOBIE MRUGA. — ODPOWIEDZIAŁ ZNUDZONY PŁATEK.
— COŚ MI SIĘ WYDAJE, ŻE NIEDŁUGO DOTRZEMY DO CELU. — OZNAJMIŁA ŚNIEŻYNKA.
— I MNIE SIĘ TAK WYDAJE, CHOĆ CO NAS TAM CZEKA, NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA.
— JA TEŻ NIE ZNAM CELU NASZEJ WĘDRÓWKI, ALE WYDAJE MI SIĘ, ŻE JEST ON NIEZMIERNIE WAŻNY I … I WYCZUWAM JAKĄŚ NIEZROZUMIAŁĄ RADOŚĆ ORAZ PODNIECENIE.
— TO DZIWNE, ALE JA CZUJĘ ZUPEŁNIE TO SAMO I COŚ MI PODPOWIADA, ŻE TAM DOKĄD ZMIERZAMY, KTOŚ NA NAS CZEKA. — WYSZEPTAŁ PŁATEK.
— UWAŻAJ! — KRZYKNĄŁ NAGLE. — NIE DOTYKAJ WODY!
— STARAM SIĘ, ALE NIC NIE MOGĘ NA TO PORADZIĆ! PŁATKU, JA NIE CHCĘ TUTAJ SPAŚĆ!
I WTEDY, JAKBY KTOŚ USŁYSZAŁ ROZPACZLIWE WOŁANIE ŚNIEŻYNKI, BO ZERWAŁ SIĘ POTĘŻNY WICHER I UNIÓSŁ ICH WYSOKO PONAD WZBURZONE, MORSKIE BAŁWANY, SKĄD PO CHWILI DOSTRZEGLI STAŁY LĄD, NA SKRAJU KTÓREGO POBŁYSKIWAŁA MORSKA LATARNIA.
— COŚ MI SIĘ WYDAJE ŚNIEŻYNKO, ŻE TO JESZCZE NIE BYŁ KRES NASZEJ PODRÓŻY.
— NA PEWNO NIE, MÓJ DROGI.
więcej..