- W empik go
Dwaj bracia artyści: zarys życia towarzyskiego XIX wieku - ebook
Dwaj bracia artyści: zarys życia towarzyskiego XIX wieku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 340 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
L.P.
Poznań
w Księgarni Jana Konstantego Żupańskiego.
1856.
Poznań czcionkami W. Deckera i Spółki
Le honheur ne se trouve ni dans la
gloire, ni dans les succes du monde
ni meme dans l'amour, ni dans la
vie de familie. Où douc le chercher?
Ostatnie promienia zachodzącego słońca oświecały nie wielką izbę. Białe ściany, podłoga z desek, pułap zamiast sufitu, sprzęt prosty, było tam ubogo ale chędogo. Pomiędzy oknami, przy stoliku siedział osiemnastoletni młodzieniec, głowę opierał na ręku. Gęste jasne włosy w nieładzie blade okrywały czoło, w niebieskich oczach odbijał się wyraz żalu, a głębokie westchnienie wydobywało się z piersi przepełnionej cierpieniem. O podał przed kanapą klęczał drugi młodzieniec, o lat parę starszy, gorąco się modlił… prosił; a prośba jego szła do nieba, spływała nazad nadzieją, nadziei jeszcze nie tracił. Gdyby kto był zajrzał w te dwie twarze tak od siebie odmienne, w drugą z temi pięknemi rysami, z tem czarnem okiem, czarnym okoloną włosem, coś tak męzkiego mająca, w sobie, gdy pierwsza cos tak dziecinnego, kobiecego przedstawiała, byłby jednak pewne podobieństwo znalazł: byli to bowiem dwaj bracia rodzeni: ojciec ich na łóżu boleści złożony, dogorywał.
Obok drzwi wchodowych, o piec oparty, stal wysokiego wzrostu, z siwą głową siedmdziesięcioletni starzec. Po tym granatowym spancerku, na jeden rząd guzików zapiętym, po tych szarych raj tuzach z amarantowym lampasem, po tej wyprostowanej postaci, którą, ani odniesione rany, ani lata, ani niewygody życia żołnierskiego, ani obecne nawet nieszczęście ugiąć nie zdołały: można było poznać jednego z tych tak słusznie namaszczonych przezwaniem wiary! W koło siebie smutno spoglądał, a po długich białych wąsach gorzka łza kiedy niekiedy spływała! Nic tak nie porusza jak widok płaczącego starca, zda się, że natura ostatnich sił żywotnych dobywa, że to są ostatnie krople już wysychającego źródła. Na łóżku zastawionem parawanem od drzwi i od okien, leżał ten, którego stratę przeczuwano, opłakiwano zawczasu: życie walczyło ze śmiercią, śmierć brała górę. I smutno w tej izbie było, głuche panowało milczenie, przerywane tylko jednostajnem uderzeniem na ścianie zawieszonego zegaru. I dzień już się miał ku końcowi i wnet wybić miała ostatnia godzina niczem nie skalanego życia, życia bez wyrzutu i bojaźni! Lekkie poruszenie na łóżku słyszeć się dało, synowie czem prędzej zbliżyli się do ojca. Ociężałe podniósł powieki, kościstą do nich wyciągnął rękę. Obydwa przy łóżku uklękli, a on przerywanym, osłabionym, gasnącym głosem: "Dzieci moje, – rzekł do nich, – czuję, że się do kresu już zbliżam, że chwila nadeszła, w której pożegnać was, zostawić o własnych siłach, bez opieki, bez rady, bez przyjaciela przychodzi, ale Bóg nad wami czuwać będzie. Nie zapominajcie o nim w dobrej przygodzie, w zlej uciekajcie się do niego, pamiętajcie, że kto zachował miłość, wiarę i nadzieje, tego upadającego niewidzialna ręka zatrzyma, ten w nieszczęściu znajdzie pociechę, ten we własnem sercu znalazłszy moc do wytrwania uzbroi się przeciwko rozpaczy. Pamiętajcie, aby miłość braterska łączyła was zawsze, opierając się jeden na drugim siły wasze podwojonemi zostaną. Nie zostawiam wam majątku prócz tego kawałka ziemi i tej ubogiej chaty, nic więcej nie odziedziczyłem po ojcu, a lat dwadzieścia służąc krajowi wiernie i poczciwie, przysporzyć nie byłem w stanie. Wychowawszy was w bojaźni Boga, w przywiązaniu do wiary i do ziemi ojców waszych, starałem się zawsze usposobić do pożytecznego zawodu, w którym na przyszłość zapracowany kawał chleba moglibyście znaleźć. Ciebie Michale, pierworodny mój synu, życzyłem widzieć rolnikiem, bo kto ziemię własną uprawia, z głodu nie umrze, komu Bóg oddał w opiekę pracujących z potem czoła dla niego, ten jeżeli ich ojcem się stanie, wszakże idzieci w nich znajdzie. Andrzeju ciebie kierowałem na obrońcę prawa, bo stawać w obronie niewinnie uciśnionego, pokrzywdzonego, bronić słabszego przeciwko silniejszemu, jest to piękne powołanie, wielkie posłannictwo na ziemi! Wrodzone zdolności przeciwne moim zamiarom, inną wam wszkazały drogę. Malarstwo i muzyka będą więc waszym zawodem, życie artysty przeznaczeniem. Ale czy wiecie co to jest życie artysty? On się karmi natchnieniem, a goni za sławą! w piersiach jego wre wulkan, natchnienie jest ogniem, a sława dymem, skoro ogień wygaśnie a dym wiatr rozniesie, zostanie próżnia. I ja przez lat kilkadziesiąt ubiegałem się zatem mamidłem co go zwą sławą, innego wprawdzie rodzaju, gdyż mnie nie popęd wybujałej wyobraźni, powinność wskazywała drogę; i cóżem zyskał? rany… przedwczesną starość, ubóstwo! Ależ przeznaczeniem swojem któż się rozminąć może? wstrzymywać to co mimowolnie nawet popycha, niebezpiecznie, bo chcąc ogień przytłumić, można go na zawsze zagasić. Idźcie zatem kędy was powołuje głos silniejszy od mojej rady: pan Bóg tak chciał, niechaj się święta wola Jego stanie. W moim kantorku znajdziecie ostatnie rozporządzenie, znajdziecie dwa tysiące czrwonych złotych. Zebrałem je oszczędnością, odmówieniem sobie nieraz niejednej przyjemności, a nawet niejednej potrzeby. Podzielcie się zarówno tym szczupłym spadkiem, tym jedynym funduszem, a jeżeli przyszłość otwiera się przed wami, pomnijcie, że pierwszym waszym obowiązkiem powinna być praca. Na tym kawałku ziemi gdybyście zamieszkali, możebyście nieucierpieli głodu, ale dla was młodych za ciasna domowa zagroda; wyobraźnia wasza czegoś innego żąda, dla niej szranków nie masz. Gdyby, od czego chroń was Boże, po przebudzeniu się ze snów młodości, niesmak, znużenie, zniechęcenie, zawody, potrzeba, miały nastąpić, tu w Leśnej woli, w tym domu kędy się ojciec wasz urodził i wy na świat przyśli; obok tego smętarza, kędy kości moje spoczywać będą, znajdziecie schronienie wśród burzy, przytułek! Tu pozostawcie starego Wojciecha, powierzam go sercu waszemu; pamiętajcie o tym wiernym towarzyszu moim, on mnie nieraz własnemi piersiami zasłaniał, na krok nie odstąpił. Dajcie mu za życia wszelką wygodę, a potem niechaj go obok mnie pochowają, niechaj nas śmierć nawet nierozdziela."
Przytłumione łkanie dało się słyszeć w pokoju. "Wojciechu", o odezwał się chory, "pójdź sam tu" Wojciech postąpił do łóżka, a padłszy na kolana, pana swojego w nogi całować zaczął. "Wojciechu!" powtórzył z rozczuleniem starzec, nie tam, nie u nóg moich, ale przy sercu właściwe dla ciebie miejsce. Stary kolego, tyś mnie rannego uniósł z placu bitwy, od śmierci ratował, i ja ci później ocaliłem życie, oddałem ci wprawdzie wet za wet, ale czyż dosyć natem? A czemże ci zapłacę lat czterdzieści poświęcenia się bez granic? Kiedyśmy dobre i złe koleje dzielili razem, dzielili się tymże samym kawałkiem chleba, kiedyś mnie nieraz śpiącego na mrozie własnym okrył płaszczem, a sam nie lękał się zimna, bo cię ogień serca ogrzewał!" Przestał mówić, a wziąwszy Wojciecha za szyję, uściskał go serdecznie. I uroczysta była ta chwila, i rozrzewniające, to uściśnienie dwóch starców, z których jeden opuszczał życie, drugi tuląc go w swojem objęciu, chciał zatrzymywać, albo pójść z nim, byle tylko razem! Chory zmęczony długiem mówieniem, przymknął powieki, a każdy po cichu na dawne powrócił miejsce. Szarzeć już poczynało, bo słońce już było zaszło, wiatr jesienny jęczał pomiędzy drzewami, tylko psów szczekanie dolatywało czasami z pobliskiej wioski i odzywał się złowróżbnie grobowy głos puszczyka. Usłyszano łoskot przed domem, zatrzymała się parokonna bryczka, wysiadł z niej średniego wzrostu mężczyzna, wszedł do pokoju, a razem z nim przyniesiono światło. Był to lekarz z pobliskiego miasteczka. Usiadł przy chorym, wziął go za rękę, z uwagą w niego wpatrywał. Skoro z miejsca powstał, kazał sobie dać wody, nalał do szklanki, a wpuściwszy do niej kilka kropel mikstury, powiedział jak ją dawać miano. Potem skłoniwszy się, "Jutro powrócca rzekł i wyszedł do sieni. Wojciech wysunął się za nim. Lekarz siadając na bryczkę: "Panie Wojciechu," odezwał się po cichu, "młodych nie spuszczajcie z oka; biedne sieroty, ojciec ich niedociągnie do rana." Bryczka ruszyła z pod ganku, a Wojciech długo jeszcze stal jak wryty przed domem, paliło mu w głowie, choć do koła było wietrzno i chłodno; spojrzał w niebo: księżyc czarne zasłaniały chmury, tylko kiedy niekiedy błysnęła gwiazda i zgasła; zajrzał do serca swojego, a tam było smutno i ciężko i gorzko. "Wojciechu!" zawołał Michał ze środka. Wojciech pobiegł do pokoju, a skoro młodzieniec wskazał na łóżko, przybliżył się, oczekując na najmniejsze skinienie swojego pana. Starzec spój – rzał na niego: "Czuję się coraz słabszym," rzeki z ciężkością. "Choć późna pora, pojedź do probostwa i poproś księdza, aby do mnie przyjechał. Niechaj się nie ociąga, bo mnie coś pilno, a kto z Bogiem, pan Bóg z nim."
Nie minęła godzina, znowu usłyszano turkot przed gankiem, a odgłos dzwonka się rozległ. Wojciech drzwi otworzył, obecni padli na kolana, chory nawet podniósłszy się nieco na łóżku, głowę na piersi spuścił; wszedł kapłan niosąc Przenajświętszy Sakrament.
Wszyscy powychodzili z pokoju, a sędziwy pasterz towarzysza lat dziecinnych, kolegę szkolnego, przyjaciela całego życia na śmierć przygotowywać zaczął; zaczęła się spowiedź. Spowiedź! jakaż myśl wielka w tem jednem słowie się mieści! Spowiedź! w której człowiek staje przed równym sobie człowiekiem, ale człowiek grzeszny wobec namiestnika Boga. Jeden ze skruchą się korzy, drugi przebacza w imieniu nieskończonej dobroci, nieskończonego miłosierdzia! Jeżeli ostatecznem wyznaniem grzechów naszych kończemy rachunek ze światem, jakąż nam siłę do opuszczenia tych których w sieroctwie zostawujemy na ziemi, jakąż nam ufność do stawania przed wiekuistym tronem nadaje sakrament ostatniego nama – szczenią, ten, że tak powiem, drugi chrzest człowieka! Bo jeżeli pierwszy z pierworodnego grzechu nas oczyszcza, drugi otwiera wrota wieczności wtedy, kiedy życie stygnąć się zdaje, a zbliża się chwila, w której dusza od ziemskich uwolniona więzów już chce wracać zkąd początek wzięła.
Dopełnieniem chrześciańskich obowiązków wysilony starzeć odpoczywał, ustały bole, lżej oddychał, jakaś niezwykła swoboda, błogość, spokój przesilenie w chorobie zwiastować się zdawały, i istotnie zbliżała się przesilenia chwila, śmierci nad życiem, duszy nad ciałem, tego co go tam czekało nad tem co tu wycierpiał. Obok niego sędziwy kapłan modlitwy odmawiał, i synowie klęcząc prosili Boga za ojcem i stary Wojciech z niemi, bo wszakże i on do tejże samej rodziny należał! Godzina szła za godziną, noc przemijała! Z pierwszym brzaskiem poranku choroba na nowo się wzmogła, gorączka coraz była silniejszą. Starzec kazał odsunąć parawan zasłaniający okno, chciał raz jeszcze wschód jutrzenki obaczyć, a gdy pierwsze promienia słońca oświeciły pokój, wpatrywał się w nie, nie z żalem opuszczającego, ale jakby z radością witającego nowe życie. Nie długo to trwało, bo ostatnia walka długo trwać nie mogła. Wyczerpane siły wątleć poczęły, ojciec skinął na dzieci, chciał do nich mówić, już nie mógł, sieroty przycisnął do serca, spojrzał żegnającem okiem na Wojciecha, wyciągnął rękę, westchnął i skonał, a ręka błogosławiąca bezwładnie obok niego upadła, i zegar na ścianie godzinę bić zaczął, sprężyna pękła, zegar się zatrzymał!
W małym drewnianym wiejskim kościółku żałobne odbywało się nabożeństwo Nie było tam próżnej wystawy, niepotrzebnego wytworu, lecz było skromnie, ubogo, pobożnie. W pośrodku kościoła na katafalku spoczywała trumna czarnym kirem okryta, a na niej godła wojskowego stanu. Przed trumną na wezgłowiu dwa żołnierskie krzyże, jedyna nagroda kilkudziesięcioletniego zawodu, nieraz okupiona krwią własną. Do koła paliło się światło. Kościoła niezapełniał tłum ciekawych, cisnący się zazwyczaj jakby na widowisko jakie; nie było też i pusto, bo cicha i poczciwa cnota ma rozgłos pomiędzy poczciwemi ludźmi, a kto jej za życia hołd oddawał, ten i po śmierci przyjdzie oddać ostatnią posługę, za umarłym się pomodlić. Koledzy, sąsiedzi, wieśniacy napełniali Pański przybytek, a pomiędzy niemi któż po tym wewnętrznym i prawdziwym żalu nie poznał pozostałych sierot, nie dostrzegł starego Wojciecha; wszakże i on teraz pozostał sam jeden na ziemi! Msza żałobna się zakończyła, odśpiewano requiem, a nim zwłoki wyniesiono na wieczny spoczynek, czcigodny proboszcz z ciężkąścią na ambonę wstąpiwszy, drżącym i wzruszonym głosem przemówił; przeszedł w krótkości cały bieg życia zmarłego, całe pasmo nieustannego poświęcenia się dla drugich, zapomnienia o sobie, zdanie się na woię Najwyższego. I słowa jego były jasne jak prawda, silne jak przekonanie, poruszające jak te łzy, które starzec nad grobem starca wylewał. Nie o podał od kościoła, wśród brzozowego lasku pochowano na sniętarzu zwłoki Józefa Polińskiego. Minęła jesień, zima, nastąpiła wiosna, a tak jak się wszystko na świecie zaciera, zacierać się zaczął ślad niedawno usypanej mogiły; obrosła trawą, nie jeden nawet kwiatek na niej zakwitnął, krzyż tylko wznosząc się nad nią wskazywał miejsce ostatniego spoczynku, a przechodzący obok wieśniacy odmawiali wieczne odpocznienie!
Józef Poliński, potomek dawnego szlacheckiego domu, urodził się w Lubelskiem w ostatnich latach panowania Augusta III. Ojciec jego Rafał, rotmistrz kawaleryi narodowej, dawny wojak, jeżeli niezapamiętał Szweda, czynny miał udział podczas siedmioletniej wojny, nie raz się za hajdamakami po ukraińskich stepach uganiał. Z przekonania przywiązany do stronnictwa saskiego, skoro Poniatowski wstąpił na tron, opuścił wojskową służbę. Pierwszy związek konfederacyi barskiej ujrzał go znowu na koniu. Po kilkoletniej wojaczce, konfederacya przytłumioną została, a kto mógł, powrócił do domu. Odtąd Rafał zamknął się w Leśnejwoli, małej wiosczynie, jedynej pozostałości ze znacznej ojcowizny; ale nie długo odpoczywał po znojach. Już nie młody, nie jedną naznaczony blizną, podupadły na zdrowiu i na duchu, w rok później wstąpił do grobu, zostawiwszy żonę i małoletniego syna. Józef Poliński wychowany starannie przez matkę, zaledwo z lat dziecinnych wyszedł, zaledwo poczuł się młodzianem poszedł śladem wskazanym przez ojca, chwycił za oręż, i usłudze ojczyzny życie swoje poświęcił. Po rozbiorze kraju utraciwszy matkę, ożenił się i na wsi osiadł. Spokojne domowe pożycie rokowało mu szczęście: młoda, przystojna i poczciwa żona, dwóch synów, skromny ale wystarczający przy pracy kawałek chleba, i czegoż więcej potrzeba dla człowieka, któren już dużo wycierpiał a na małem przestawać umie. Ale przejście nasze na tym padole jest tylko próbą, opatrzność ciągle nas doświadcza, bo kto po nagrodę idzie, godnym jej stać się powinien; próby zaś, przez które Józef Poliński miał przechodzić, dopiero się zaczynały. Nie minęło lat kilka, umarła mu żona. Tak nagłym uderzony gromem, ręce mu opadły od pracy, odstąpiła odwaga; a jeżeli w przyszłości dzieci były dla niego nadzieją, mogły się stać pociechą, w terazniejszości czuł się usamotnionym, sierotą! Zostawiwszy synów pod opieką bliskiej krewnej, dostał się za granicę. Właśnie wiek XVIII, kończył się tą wielką epopeją, której brakuje tylko drugiego Homera aby ją potomności podał! Włoska kampania podziwieniem napełniała świat cały, a olbrzymi swój zawód poczynał ów Bonaparte, o którym w lat kilkanaście później tak słusznie powiedziano: że przeszłą sławę przyćmił, a przyszłą niepodobną uczynił.1) Poliński zaciągnął się do legii nadwiślańskiej wtedy, kiedy młody wódz rzeczypospolitej francuskiej powróciwszy z Egiptu, pod Marengo odniósł zwycięztwo i powtórnie stał się panem całej włoskiej krainy. Odtąd wszystkie Napoleona wojny odbył pod bronią; ujrzał się wprawdzie w roku 1807 w Polsce, -
1) Le Prince de Melternich dans un cercle de Vienne s'adressarit un jour à John William Ward: "N'estil pas vrai dit-il, que Napoléon a porté trop haut son ambition?" – Il est viai, lui répondit Ward, Napoléon a fait terme toute gloire passie, et impossible toute gloire à venir.
(Conversations de Lord Brjron avec Lady Blessington.)
ale załedwo miał czas dzieci przycisnąć do serca, do nowych bojów wezwała go powinność i z nad brzegów Niemna przerzuciła nad brzegi Tagu i Mancanaresu. Znalazł się później w śnieżnych zamieciach północy, a w latach 1813 i 1814 dotrwał do końca, wierności dochował. W Fontainebleau Napoleon zrzekł się francuskiej korony, Polaków od przysięgi uwolnił, a wspaniałomyślny mocarz północy przytuliwszy ich do siebie, dozwolił im z bronią w ręku do ojczyzny powrócić. I Poliński powrócił z niemi, połączył się z dziećmi swojemi. Porzuciwszy wojskową służbę, opatrzony nie wielką wysłużoną płacą, ozdobiony wojskowemi krzyżami, ale ranami okryty, osiadł w Leśnejwoli, rodzinnej wiosce, i tam 4go Października 1816 roku życia dokonał.
* * *
W Warszawie, w kamienicy przy ulicy Freta, na trzeciem piętrze, dwóch młodych ludzi siedziało przy niewielkim stole. Ogień w piecu ogrzewał i oświecał pokój, bo słońce już było zaszło, szara nastała godzina. "Cóż więc poczniemy?" zapytał jeden drugiego, podobno młodszy starszego, bo choć niewielka między niemi zachodziła różnica wieku, z powierzchowności i układu dawała się jednak spostrzegać.
"Cóż poczniemy? wszakże jesteśmy tutaj od czterech tygodni, nic jeszcze nie postanowiliśmy."
"Andrzeju," odpowiedział zapytany, "chociaż już w myśli zakreśliłem sobie drogę, po której iść pragnę, nic jednak stanowczego nie przedsięwezmę do przyjazdu majora Drużbackiego. Dawny przyjaciel i kolega ojca naszego, człowiek doświadczony, żyje na wielkim świecie, on dla nas będzie najlepszą radą, pomocą, opieką."
"Ja żadnej nie potrzebuję, ani rady ani opieki, a zawołał Andrzej, mój zawód otwarty, wabią mnie do siebie czarujące dźwięki harmonij, im życie całe poświęcę."
"Nic przeciwko temu nic mam," odezwał się brat starszy, "tobie Pan Bóg zdolność do muzyki, mnie do malarstwa udzielił; położyć tamę temu co jest wrodzonem, byłoby to samo co się z własnem przeznaczeniem rozminąć. Wszakże i ojciec, chociaż z westchnieniem, przeciwnym nie był obranemu przez nas zawodowi. Ty się poświęć muzyce, pielęgnuj, rozwiń twój talent, ale pamiętaj, że tylko pracą do tego dójdziesz; bez niej, nim staniesz u mety, z głodu umrzeć możesz. Co do mnie, skoro major Drużbacki do Warszawy powróci, poproszę go, aby mnie panu Bacciarellemu zarekomendował, postarał o pozwolenie pracowania pod jego okiem, w jego malarni; w niej przez lat parę kształcić się wypadnie. Przez ten czas dając po mieście kilka lekcyj prywatnych, będę się mógł z nich utrzymać bez nadwerężenia funduszu zostawionego przez ojca, ten bowiem służyć mi będzie, kiedy przyjdzie zwiedzić Wiochy, Francyą i Niemcy. Kto chce zostać artystą, ten w arcydziełach sztuki powinien szukać natchnienia! Pojąć jest to wyrównać, powiedział Rafael. Wyrównać wielkim mistrzom nic czuję się na siłach, ale czemużbym i ja kiedyś nic miał zostać malarzem?' "Dziwny z ciebie człowiek, mój Michale, " odrzekł na to Andrzej; " ty syn zasłużonego w kraju pułkownika, kawalera orderów, ty potomek starożytnego szlacheckiego domu chcesz lekcye za pieniądze dawać, i cała twoja miłość własna do tego zwrócona, abyś został malarzem! Czy wiesz, że dziad Rafał gdyby powstał z grobu, to by się ciebie wyrzekł. Masz zdatność do malarstwa, tem lepiej. Z tak piękną twarzą, z tak em ułożeniem, z takiem wychowaniem puść się na wielki świat, a spodobasz się wszystkim. Talent twój stawszy się salonowym, niejeden buduar upiękni pochlebionyni portretem łechcącem przypomnieniem, niejedną główkę zawróci, do niejednego zakołacze serca. Niejednej się podobasz, a naostatek jedną wybierzesz, choćby mniej ładną, byle bogatą; i karyerę po pańsku zakończysz. To co ci ojciec zostawił, wystarczy na wstęp do dzieła, znajdą się może, epizody w czasie prowadzenia intrygi, a czyż może być świetniejsze rozwiązanie, jak ślub z milionową dziedziczką; pojazdy, konie, pałace, majątki, przyjacioł chmura, muzyka od nocy do rana: wtedy na twoje wesele skomponuję mazurek.
Andrzeju! Andrzeju! pstro u ciebie w głowie. Kto przyjemnie chce żyć na wielkim świecie, powinien być bogatym, niczyjej nie potrzebować łaski, niczyjej protekcyi, powinien za jeden zjedzony obiad na dwa do siebie zapraszać. Wtedy się dowcip znajdzie choćbyś go nie miał, i rozum odkryje, i dobroć serca dowiedzioną zostanie, szlachetność uznaną; wtedy dobrą partyą z łatwością zrobisz, znaczenie zyszczesz, a jeżeli napotkasz się ze szczęściem choćby przypadkiem, to i wtedy nie zatrzymawszy się nawet, najczęściej z nim ominiesz."
"Mój bracie," rzekł Andrzej, u ciebie morały się sypią, byłbyś się zdał na kaznodzieję; ale chcąc nawrócić, przedewszystkiem przekonać potrzeba. Ze mną trudna sprawa, bo ja z innej strony zapatruję się na rzeczy. Ty życic bierzesz na seryo, prawisz jak z książki; słuchając ciebie powiedzianoby, żeś doświadczeniem nabrał tej zimnej rozwagi, a wszakże o dwa lata tylko jesteś starszym odemnie. Ja życie chcę przepędzić wesoło, przy odgłosie muzyki za którą przepadam, z uśmiechem na ustach, z radością w sercu. Twarzyczkę mam nieszpetną," dodał odgarniając z czoła gęste jasne włosy, "Pan Bóg obdarzył mnie pięknym głosem, dal talent do muzyki: korzystać z tego nieomieszkam. Nie myślę iść w ślady Hajdena, owego ojca harmonij jak go zwą pedanci, nie będę czasu tracił nad oratoryum, requiem, albo nad stworzeniem świata; u mnie arya miłosna, skoczny taniec, operetka dowcipna a zabawna: natem poprzestanę. O wyższą nie ubiegam się sławę, bo chociaż wiem, iż do nieśmiertelności się nie docisnę, zyszcze oklaski ogółu, podobam się może, a wtedy…. Kziążę Hilary nasz towarzysz szkolny spotkał się ze mną pozawczoraj, przywitał się jak z dawnym kolegą, przyjacielem, wypytywał o ciebie i obiecał wprowadzić do hrabiny Nowodworskiej. Hrabina młoda wdowa, bogata, wściekła melomanka, trzyma dom otwarty, codziennie liczne się u niej towarzystwo zbiera, towarzystwo artystów, znawców, wielbicieli tego co piękne! Mój Michale, porzuć czarne myśli, ze smutkiem weź rozbrat, uzbrój się w odwagę, rozjaśnij chmurne czoło; pójdźmy razem do hrabiny Nowodworskiej. Różne u kobiet gusta, jedne lubią brunetów, drugie blondynów, próbujmy szczęścia, może go więcej mieć będziesz odemnie, a ja nie będę ci przeszkadzał, zazdrościł, nawet o ile siły pomogę; może tez nam obydwom gwiazda pomyślna zajaśni. "To wyrzekłszy wstał z miejsca, zapalił świecę, na zegarek spojrzał. "W pół do szóstej, " zawołał, "czas iść na teatr, obiecałem Hilaremu być dzisiaj na Szwajcarskiej familii." Pokręcił się nieco, odzienie poprawił, włosy przed lustrem zaczesał, włożył futro, kapelusz na głowę i pożegnawszy brata, wyszedł z pokoju.
Michał pozostał sam jeden, ze ściśnionem sercem spoglądał za odchodzącym bratem, bo przyszłość jego boleśnie się odsłaniała przed nim. Niebo jeszcze pogodne, ale na zachodzie ciemna podnosi się chmura, lekki powiew wiatru się wzmaga, burza niedaleka!
W kilka tygodni później, Michał Poliński siedział przy oknie, malował. W rannem odzieniu, w czapeczce karmazynowej na głowie, jakże mu było do twarzy! Gdybym był malarzem, nie spojrzawszy nawet na jego pracę, jego portretbym rzucił na płótno, a niejedna rzucając nań okiem, wzięłaby go za utwór wybujałej fantazyi!
Jak się masz młody przyjacielu!" rzekł wchodząc do pokoju wysokiego wzrostu, już podeszłego wieku mężczyzna. Po tej postawie wyprostowanej a rzeźkiej, po rysach twarzy nie jedną juz zmarszczką napiętnowanej, z dobrodusznym, szczerym i otwartym wyrazem, po tych białych i włosach i wąsach, po tym surducie zapiętym pod brodę, chustce czarnej z białą wypustką na szyi: któżby starego nie poznał żołnierza? Michał zerwał się z miejsca i z uczuciem pełnem uszanowania majora Druzbackiego przywitał.
"Zastaję Ciebie przy pracy od samego rana, – dodał major pokręcając wąsa, – z czego mocno się cieszę, bo kto chce wypoczywać na starość, za młodu pracować powinien."
"Zamiłowanie do pracy, dostałem w spuściźnie po ojcu" odezwał się Michał.
"Dobrze moje… dziecko, wstępuj w ślady tego, któren zawsze idąc naprzód, kazał nam iść za sobą, i pókiśmy szli za nim, póty…. Poczciwy Józefie, stary kolego, już ciebie więcej nie obaczę, ale nie długo na mnie czekać będziesz, wnet i ja za tobą pospieszę."
Zamilkł, przeszedł parę razy przez pokój, obtarł łzę, a potem, jakby chciał się otrząsnąć ze smutnych myśli: "A Andrzej gdzie?" zapytał?
"Poszedł do pana Elsnera, – odpowiedział Michał, – stara się o umieszczenie w konserwatorium muzycznym.
"Czy czasem zamiast do pana Elsncra nic poszedł do Ulrycha po bukiet dla pewnej hrabiny? widziałem go wczoraj w jej loży na teatrze. Biedny blondynek! naco mu innej szkoły szukać, tam uniwersytet, tam konserwatoryum; lękam się jednak, aby nie bardzo zakonserwowany z niego wyszedł. Oj Andrzej! Andrzej! akurat tak jak ja. I ja mając zaledwie lat 19. zakochałem się na zabój a do tego w mężatce, i nie wiem na czemby się to było skończyło, gdyby odgłos trąb i bębnów nie był mnie powołał gdzie indziej. Lat kilkadziesiąt wojaczki, zagłuszyły pierwszą miłość, i między Niemki, Francuzki, Włoszki, Hiszpanki, podzieliły ją na ułomki. Bo to widzisz, wielka namiętność do czego podobna? Weź kilkanaście kawałków suchego drzewa, stos z nich ułóż… zapal, będzie pożar; ale powyjmuj po kawałku, porozrzucaj, niech się osobno palą, to jedne wnet się spalą, i w popiół obrócą, drugie się nie dopalą, inne nakoniec od wiatru od razu zagasną. I z moją miłością tak się stało. Temu lat kilka, napotkałem po raz pierwszy od czasu przedmiot moich młodzieńczych zapałów, ach jaka baba! ukłoniłem się przez grzeczność nie odkłoniła mi się nawet, może nie poznała, może się jeszcze gniewa, bo kobiety, to do grobowej deski pamiętają, urazy. Jednak trzebaby Andrzeja z tego uniwersytetu wydobyć, nim uzyska stopień magistra; lękam się o niego Kto podstarzeje pod bronią, to z niego weteran, kto u kobiet na usłudze, inwalid. "
Michał nic na to nie odpowiedział, bo choć czuł niebezpieczeństwo na jakie brat jego był narażony, oskarżać go nie chciał, obcego wdania lękał się używać, sądził, ze przywiązaniem, namową odciągnąć go, przekonać potrafi. Musiał to major zmiarkować, a w duchu może podzielał szlachetny zamiar młodzieńca, kiedy przechodząc do innego przedmiotu: "widziałem się wczoraj z Bacciarellim, – rzekł, – mówiłem z nim, znał on dobrze twojego ojca, i chętnie ciebie do swojej przyjmuje malarni. Zostawszy teraz dyrektorem szkoły sztuk pięknych, w niej cię umieści; a potem z wrodzonemi zdolnościami, przy pracy, świat szeroki dla ciebie zostanie otwartym. Z tego powodu przyszedłem tutaj, ubieraj się, pójdziemy do Bacciarcllego."
Michał pobiegł do drugiego pokoju, major pozostał sam jeden. Spojrzał na zaczęty obraz, przedstawiał świętą Cecylią,
Młody, zawsze młodym, – mruknął pod wąsem.
Kiedy jeden do ładnej kobiety się umizga… drugi ładną maluje."
Na ścianiezawieszonąbyła mapa Europy. Zatrzymał się przed nią, zadumał i wsteczną myślą ogarnął tę przestrzeń, którą nieraz pod chorągwiami ulubieńca sławy przebiegał. Każde wspomnienie coś smętnego ma w sobie, wspomnienie szczęśliwej chwili, dla tego, ze minęła, wspomnienie tego co bolało, dla tego, ze bolało.
Kiedy Michał w skromnym żałobnym ubraniu do pokoju wrócił, spojrzał na niego stary major okiem zadowolenia, gdyż przymiotami duszy zniewalał, lualowniczeiui rysami twarzy, szlachetną postawą pociągał do siebie. I w samej istocie był pięknym, o czem meże dotąd nie wiedział, bo jeżeli już nieraz sam w siebie zajrzał, może jeszcze nie był spojrzał na siebie.
Panowie Warszawianie, coście się przy końcu przeszłego, lub na początku teraźniejszego stulecia urodzili… któż z was nie pamięta Marcellego Bacciarellego?1) Któż go na ulicy albo w ogrodzie Saskim -
1) Marceli Baiciarclli urodzi! się w Rzymie 16 Lutego 1731 rolni. Sławny Benefiali był jego pierwszym nauczycielem w rysunkach i malarstwie. W dwudziestym drugim roku życia juź pędzel jego malarski słynąć zarżał. W roku nie widywał, w tym długim po kostki granatowym surducie, w tych długich białych pończochach i trzewikach ze srebrnemi sprzeczkami, w tej upudrowanej fryzurze spiżonami i katoganem, w tym trójgraniastym czarnym kapeluszu na głowie a trzciną z gałką złotą w ręku? Któż z was nie doznał od niego uprzejmego przyjęcia, nie słuchał z uwagą i z zajęciem, kiedy wam dawne opowiadał dzieje, on, co tyle lat przeżył, tyle doświadczył!
W roku 1753 August III. król polski wezwał Marcellego Bacciarellego do swojego dworu do Drezna. Stanisław August, zaiedwo zasiadł na tronie, sprowadził go do Polski, zaszczycił szczególniejszą łaską, i mianował jeneralnviii naczelnikiem budowli. Przeznaczony na dyrektora utworzyć się mającej akademii sztuk pięknych, trudnił się organizacyą
Gdy skutek nie odpowiedział nadziejom., a stan obecny kraju na przeszkodzie stanął, Bacciarelli po-
–-
1753 powołany został na dwór Augusta III. do Drezna. W r. 1755 wszedł w śluby małżeńskie z Fryderyką Rychter. Bawił czas niejaki na dworze Maryi Teresy. W r 1765 wrócił do Warszawy. 1768 r. dostał indygenat szlachectwa polskiego od Stanisława Augusta. Członek towarzystwa przyjacioł nauk, przy schyłku życia mianowany dziekanem wydziału sztuk pięknych w uniwersytecie warszawskim, umarł 5. Stycznia 1818 roku.
święcił swój pędzel upięknieniu królewskich pałaców. To co zamyślał monarcha, miłośnik sztuk i nauk, to co przez ciąg długiego żywota marzył wielki artysta, dopiero za panowania cesarza Aleksandra błogi owoc przynieść miało; uniwersytet w Warszawie założonym został, a Marcelli Bacciarelli mianowany dziekanem wydziału sztuk pięknych. W drugim dziedzińcu zamkowym na dole, mieściły się przez lat kilkadziesiąt oryginalne odlewy z gipsu, najsławniejszych posągów i popiersi rzymskich, przesłanych niegdyś w darze przez papieża Ganganellego królowi polskiemu. W bocznej sali przeznaczonej na malarnią ćwiczyła się młodzież; ztamtąd na malarzów wychodziła.1) Dalej była pracownia samego Bacciarellego, tam przez pół wieku z pędzlem w ręku, dużo przedumał, niejedne myśl gienialną rzucił na płótno.
I czemuż ten, któremu stwórca tak wielkich udzielił zdolności, obwiany powietrzem rozpieszczonego dworu, używał ich najczęściej na oddanie rysów niejednej słynnej piękności, lubownicy zniewieściałego króla? Czemuż niemi pozawieszał ściany komnat -
1) Tokarski, ojciec Kucharski, Walii, Padurowski i inni. Uczyli się rysunków Marszałliiewicz, Paszkiewicz, Janiszewski, Misiewicz, John sztycharz, głuchoniemy Siennicki, Pauczyński i Stachowicz.