- W empik go
Dwaj Uzdeni: powieść kaukazka - ebook
Dwaj Uzdeni: powieść kaukazka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 209 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kijów, dnia 15 Lutego 1860 roku.
Cenzor, O. Nowicki.
W drukarni A. Kwiatkowskiego i Komp… w Żytomierza.
Dwaj Uzdeni
P0WIEŚĆ.
I.
B r a n k a.
Z kwitnącej osady Szari ledwie smutny ślad pozostał: niedogorzałe ściany chat, belki i krokwie walące się z trzaskiem co chwila; tu i owdzie podnosił się czarny pień drzewa co przed chwilą czyli przed kilku godzinami jeszcze pokryte było kwieciem wiosennem, w środku pogorzeliska sterczała kamienna wieżyczka, jak Niobe między trupami dzieci swoich…..
Chmura nadciągnęła z pomocą, ale po niewczasie. Ogień dokonawszy swego, mógł już ustąpić nieprzyjacielskiemu żywiołowi, zwinął się w kłęby dymu i przyległ do popiołów.
Podczas pożaru nikt niepośpieszał na ratunek, niebyło tego hałasu, bieganiny i potrącania się, co w podobnych wypadkach zwykle ma miejsce. Szari zgorzało spokojnie, jak ofiara na stosie, której wprzód życie odjęto; jaskółki wykurzone z gniazdek poświer-gotaly trochę nad niemi, i uleciały szukać innych siedlisk….. A ludzie! ludzi przynamnie żywych, już tam wtedy niebyło.
Z jakimże tryumfem sprawcy tego zniszczenia patrzali na dzieło swoje! Zatargi między Szaryńca-mi i jedną z osad karabułackich były stare, jak ich dzieje, ojcowie przekazywali synom, pokolenia, po-poleniom. Tamci choć mniejsi liczbą, zawsze byli pierwsi do zaczepki i ostatni do zgody. Ale wybiła godzina odwetu, ostatnia godzina Szaryńców! Karabułaki w przymierzu z Inguszami przekradli się jednej nocy przez lasy oddzielające ich od Szari, okrążyli wieś w jak najgłębszem milczeniu i za danem hasłem wpadli na sennych. Kiedy miecz skończył, ogień zaczął; zwykłe następstwo!…..
Nazajutrz oczekując nadejścia nocy która miała i odwrót ich także zabezpieczać stanęli taborem na najbliższem wzgórzu. Co tylko wynieśli zdobyczy w domowych narzędziach, bydle, zbożu i innych przedmiotach, wywindowali z sobą. Żeby zaś nieprzyjacielowi odjąć wszelką pokusę, bo mogła jaka garstka ocaleć od rzezi i pożaru, płaski szczyt wzgórza obwarowali okopem.
Trzeba żebyście tę zgraję bliżej poznali. Byli tam Ingusze chrześcianie, Ingusze poganie, Ingusze wyznawcy Mahometa, albo w ogólności Ingusze roszczący sobie pretensyą do którejkolwiek z tych wiar. Item Karabułaki, wszystkiego dwa narody i trzy wiary. Niepojmujecie jak to mogło się zebrać pod jedną chorągwie? Taki jest duch naszego Kaukazu. Wróg wrogowi podaje rękę, wspólnemi siłami mordują trzeciego, żeby potem znowu mordować się między sobą. Po dokonanym celu wyprawy, święta zgoda niemiała już miejsca w taborze sprzymierzeńców. Niektóre łupy znajdowały po kilku pretendentów, jeden utrzymywał, że rzecz do niego należy, bo własnoręcznie zabił właściciela, drugi krzyczał że ją wywlókł z Sakli, trzeci że tę Saklę zapalił. Inni sprzeczali się kto więcej dokazywał, ten się chełpił, tamten się z tego naigrawał. Dziewięciu rozprawiało, a dziesiąty słuchać niemyślał. Stare plemienne i familijne spory, zawieszone na krótki czas wyprawy, podniosły także swoje sto głów i sto języków.
Niezależnie od tego zgiełku, odbywał się jarmark; rzadki był tak szczęśliwy, że w grabieży mógł zachwycić to co pragnął; bezżenny młokos, złapał kil ka par szarawarów kobiecych, chrześciańskiemu kapłanowi wpadł w ręce ozdobny egzemplarz al-Koranu, kto czyhał na osła dostał krowę albo kilka baranów, jeden widział się posiadaczem wozu bez zaprzęgu, drugi zaprzęgu bez wozu, słowem handel wymian owy stał się nieodbicie potrzebnym.
W odosobnionym kącie taboru, siedziały wzięte w niewolę kobiety. Tuliły się niebogie do kupy, jak owieczki na widok zębatego nieprzyjaciela. Przed niemi w głębi doliny kurzył się ostatek ich siedzib, z drugiej strony widziały szkaradne postacie najezdników gryzących się o łupy. Jedna spostrzegła między gratami malowaną kolebkę swego dziecięcia i podniosła lament Było to hasłem dla innych; z pełnych serc boleść dotąd tłumiona zaczęła się rozlewać w żałobnym chóralnym śpiewie a raczej miarowym płaczu, który nieco na saficzny wiersz zarywał, bo Góralki tutejsze płaczą i uskarżają się nieinaczej jak z nót.
Kiedy to ustało, jedna rzekła pocichu drugiej; ocieraj oczy z łez żeby lepiej widzieć.
– „Spojrzyj Lejli na tę górę, czy mnie się tak zdaje, czy tam doprawdy stoi dwóch łudzi?”
Lejli spojrzawszy we wskazanym kierunku, znowu puściła wodze żalowi. Towarzyszki niezanied-bały uchwycić temę.
Zwierzęta domowe uprowadzone z Szari, ogłaszały także po swojemu gorycz niewoli. Rzecz go dna uwagi, że nawet flegmatyczny yszak (osieł) ten stoik niewzruszony, dosyć dobitnie rozwodził skargi swoje.
Na środku wznosiły się pysznie trzy lub cztery namioty, mieszkanie wodzów. Każdy namiot miał przy sobie znamie, to jest kawał sinej, albo czerwonej materyi ze starych szarawarów wykrojony, a każde znamie swego wyłącznego szyldwacha, człowieka, na którego czujności polegał honor narodu i wojska. Owoż co się stało. Jeden z tych szyldwachów wąsaty Ingusz, w ogromnej baraniej czapce i gołym kożuchu na ramiona zarzuconym, stał oparłszy się o karabin z łyżką w ręku, między faską śmietany i faską miodu i medytował, od czegoby zacząć. Inni zgromadzeni około ognia zatykali na rożenek kawałki baraniny. W tem zaszła okoliczność, która i faskom i baraninie ostatnią zgubę przyniosła. U któregoś namiotu stał straszny rudy byk przywiązany do pala, a tuż obok niego powiewała czerwona chorągiewka. Król trzody zżymał się, kopał ziemię nogami, nareszcie zniecierpliwiony skoczył i zerwał postronek. Chorągiewka pierwsza padła ofiarą jego wściekłości, a następnie faski, baranina i ten z szyldwachów co rożenek w ręku swym piastował. Uniesiony własnym swym impetem, popędził dalej. Właściciel fasek wymierzył z karabina. Pęc! – byk dostał w nogę. Kiedy poczuł ból, tem gwałtowniej zaczął się miotać po taborze, wywracał, roztrącał, brał na rogi, – dostał jeszcze kilka postrzałów,–niektóre kule weń puszczone trafiły łudzi,–nakoniec wpędzony na duże ognisko, rozrzucał głownie. Jedna padła na czyjeś tam bebechy, i te zajęły się natychmiast. Przytomni, żeby zapobiedz szerzeniu się ognia, rozrzucili bebechy, ale w pośpiechu rozrzuciwszy i takie co już tlały, podpalili inne graty. Pożar zwiększał się coraz, podsycany silnym wiatrem, i niezdążono uratować kilku skrzyneczek prochu. Rozległ się huk gromu!….
Jako więc pszczoły w ulu (pożyczam to u Homera), kiedy je pasiecznik podkurzy, tak Karabułaki i Ingusze przyszedłszy do siebie z ogłuszenia, rzucali się i potrącali i skakali jedni przez drugich i krzyczeli. Wał który miał być obroną, tylko co ich o zgubę nieprzyprawił; nim się udało porobić przerwy, niszczący żywioł poosmalał niemało bród i wąsów. Głosy bolu, strachu i złorzeczenia, zmieszane z rykiem bydła, uformowały muzykę, jakiej i szatani z czarownicami niemają w noc Sabbatu. Wreszcie tama rozparta i spadziste boki wzgórza, pokryły się falami pierzchających. Ale szczęśliwy, kto bez szwanku dostał się nadół, ci co byli z tyłu, obalali tych co się naprzód wymknęli, biegli po nich, depcąc plątali się i także padali. Znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy lekce sobie ważąc niebezpieczeństwo, wrócili po rzeczy żeby przynamnie co droższego wyratować. Łupy uległy nowej gra bieży,.prawo własności już niemal zatwierdzone, poszło w niwecz.
Wąsaty Ingusz, który nierozmyślną zemstą swoją nad bykiem za wywrócone faski, był wszystkiego złego przyczyną, rzucił się do branek. Porwawszy pierwszą na jaką natrafił, odkrył jej zasłonę, spojrzał w twarz – plunął i rzucił w przepaść. Z drugą i trzecią toż samo zrobił. Nakoniec znalazł jedną co mu przypadła do gustu. Zaczął się więc przeciskać z tym skarbem przez uciekające tłumy, a dopadłszy do spokojnego ustronia, przeczekał aż wszyscy zbiegli z fatalnej góry. Wtedy połączył się z oddziałem Inguszów.
– „Odkryj ją, odkryj!–odezwało się kilka głosów–zwierzchu nieźle wygląda!”
Właściciel branki niemiał potrzeby sprzeciwiać się temu żądaniu. Ale jak tylko zasłony uchylił, wyskoczyło z tłumu dwóch młodych ludzi, którzy zaczęli dowodzić, opierając się na wielu świadkach, że branka jest ich wspólną własnością.
– „Mówcie była, a nie jest. Jakżeście się mieli podzielić, komu głowa a komu nogi?”
– „Jeden drugiemu miał spłacić na kogoby losem wypadło.”
– „Dzielilibyście się teraz węglami z jej kości. Branka moja, wydobyłem ją z płomieni.”
I stanął przed nimi w postawie, która dowodziła, że niemyśli praw swoich odstąpić. W tem któś go pchnął z tylu i obalił. Dwaj pretendenci korzystając z czasu, porwali brankę, jeden za jedną rękę, drugi za drugą, i już mieli uprowadzić, kiedy tamten zerwał się i zdążył jeszcze opanować nogi. Wszyscy trzej podnieśli głos, nieszczędząc sobie wzajemnie przekleństw i pogróżek, a biedna ofiara drżała, ledwie słabym jękiem dawała znak życia. Byłaby niechybnie w tem rozkrzyżowaniu straciła jaki członek, gdyby któś czwarty niewmieszał się do tej sprawy.
– „Stójcie–zawołał–ja was pogodzę! Postawcie ją na nogi….. niemoże stać?–no, to posadźcie tu na trawie….. tak. Teraz, powiedźcie mi, czyście nieza – pomnieli co ja za jeden?”
– Ty? Bałcha….. któżby ciebie zapomniał.
– Ale nie oto chodzi. – Kto u was starszy?……
– Więc mam prawo rozsądzać i godzić wasze spory?
– Masz.
– Owoż rozsądzam tak. Wy dwaj rościcie sobie prawo każdy do połowy tej dziewczyny. Więc cała, tak jak jest, z rękami, głową, nogami i tam dalej, do nikogo nienależy?
– Ze cała nienależy, to prawda, ale…..