- W empik go
Dwanaście dni - ebook
Dwanaście dni - ebook
Tom poezji Dwanaście dni Janusza Drzewuckiego – redaktora działu poezji miesięcznika Twórczość – ukazuje się w trzydzieści lat po debiucie poety na łamach tego najstarszego polskiego czasopisma literackiego i w ćwierć wieku po jego zbiorze Ulica Reformacka, za który w 1988 roku otrzymał nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny, przyznawaną za najlepszy poetycki książkowy debiut roku.
Na nowy tom wierszy składają się trzy cykle: Wiersze podróżne powstałe w efekcie wypraw do Serbii, Rumunii i na Węgry, Wiersze podzwonne, czyli elegie poświęcone zmarłym przyjaciołom oraz cykl tytułowy złożony z dwunastu egzystencjalnych i konfesyjnych utworów, w których poeta w lirycznej formie opisał dwanaście, brzemiennych w skutki, dni ze swojego życia.
W większości narracyjne, a przy tym silnie osadzone w rzeczywistości wiersze Janusza Drzewuckiego charakteryzują się dynamiczną akcją zdarzeniową, wyróżniają się żywym konwersacyjnym językiem, ponadto jasnością i komunikatywnością przekazu. To wiersze dla tych, którzy lubią, bo znają poezję, ale także dla tych, którzy jej jeszcze nie lubią, bo jeszcze nie znają, wiersze dla każdego, ale i nie da każdego.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0316-5 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjedź wreszcie do Polski,
nie mów, że nie masz czasu,
że jesteś ciągle zajęta albo
że może w przyszłym roku,
nie usprawiedliwiaj się,
nie wykręcaj się, spakuj
najpotrzebniejsze rzeczy,
wsiadaj do pociągu, przyjedź.
O nic się nie martw, niczym
się nie przejmuj, będziesz
miała gdzie spać, zawsze
się znajdzie kąt dla ciebie,
nikt też nie pozwoli tobie
umrzeć z głodu, dla nikogo
nie będziesz ani ciężarem,
ani zawadą, każdy z nas
ucieszy się na twój widok.
Zobaczysz, nie pożałujesz,
będzie wesoło, pokażemy ci
Warszawę, od tej i od tamtej
strony, puścimy się Nowym
Światem i Krakowskim
Przedmieściem albo Alejami
Ujazdowskimi w stronę
Wilanowa, posiedzimy
w Łazienkach, zajrzymy
do któregoś z barów
przy placu Trzech Krzyży,
do Szpilki, Szpulki, Szparki,
a jak już wypijemy co nieco,
obejrzymy sobie wreszcie
„Bitwę pod Grunwaldem”
w Muzeum Narodowym,
zresztą sama zdecydujesz.
Jak będziesz miała ochotę,
wyskoczymy nad Bałtyk,
do Ustki, do Łeby czy też
do Darłowa, będziesz miała
siły, pognamy w Bieszczady,
w Karkonosze, w Tatry,
pokażemy ci nasze miasta
i miasteczka: Sandomierz,
Kazimierz nad Wisłą, Zamość,
Bolesławiec, Iłżę i Przemyśl,
przemyśl dobrze to sobie.
Jeśli będzie ci mało wrażeń,
popędzimy w Kotlinę Kłodzką
albo na Pojezierze Drawskie,
pamiętaj o Podlasiu i o Śląsku
tym Górnym i Dolnym,
powiesz Kraków, będzie
Kraków, powiesz Poznań,
będzie Poznań i Wrocław
na dokładkę, czeka na ciebie
Bałamątek koło Słupska,
Samociążek za Bydgoszczą
i Boguchwała pod Rzeszowem,
wszystko przed tobą, nawet
Jasna Góra i Licheń Stary,
Opinogóra i Oblęgorek,
Żelazowa Wola i Stalowa.
Nie ma dnia, żebyśmy o tobie
nie rozmawiali, żebyśmy cię
nie wspominali, nie daj się
dłużej prosić, nie daj tak długo
na siebie czekać, zwłaszcza,
że czekamy na ciebie wszyscy,
jak jeden mqż, jak jedna żona,
myzewsi imyzmiasta,
a także bezdomni i bezrobotni.
Czekam na ciebie, mimo że
cię nie znam, nigdy cię
nie widziałem, ale się nie martw,
rozpoznam cię w szarym tłumie
na dworcu od razu, bo jakże
mógłbym ciebie nie rozpoznać,
tylko na ciebie spojrzę i już
będę wiedział, że ty to ty,
tak więc przyjedź wreszcie
do Polski, Litwo ojczyzno moja.Głos w dyskusji Polska i Kościół
Historii nie da się cofnąć,
ani poprawić i właśnie dlatego
każdy naród może w historii
przejrzeć się jak w lustrze:
trzy rozbiory, półtora wieku
pod zaborami,
powstanie listopadowe,
Wiosna Ludów, potem
styczniowe, aresztowania,
przesłuchania, cytadela,
X pawilon, wywózki na Sybir,
rewolucja 1905, I wojna światowa,
wojna polsko-bolszewicka,
radość z odzyskanego śmietnika,
państwo w ruinie, zabójstwo
prezydenta, przewrót majowy,
II wojna światowa,
wywózki na roboty
przymusowe, deportacje
do obozów koncentracyjnych,
uliczne egzekucje, państwo
podziemne, powstanie w getcie,
powstanie warszawskie,
wreszcie wyzwolenie,
ale co to było za wyzwolenie,
państwo w jeszcze większej
ruinie, stalinizm, kult jednostki,
aresztowania, przesłuchania
na Koszykowej, więzienie
na Rakowieckiej, procesy
pokazowe, wyroki śmierci,
Czerwiec, Marzec, Grudzień,
znów Czerwiec, Radom i Ursus,
papież z Polski, Sierpień,
strajki na Wybrzeżu,
Solidarność, znów Grudzień,
stan wojenny, strzały w kopalni
Wujek, pacyfikacja Nowej Huty,
Boże coś Polskę, strajki
w całym kraju, wolne wybory,
koniec komunizmu, orzeł
w koronie, Armia Czerwona
wychodzi z Polski.
Czym bylibyśmy przez te
wszystkie lata jako naród,
gdyby nie Kościół,
pada wreszcie pytanie
z sejmowej mównicy,
powtarza się je na radiowej
antenie, w telewizyjnym studiu,
na łamach gazet i czasopism,
ile Polska ma do zawdzięczenia
Kościołowi, pada pytanie
i w tym momencie gasną
wszelkie swary i spory.
To dobre pytanie, jak każde
pytanie retoryczne,
pytanie bez odpowiedzi,
całkiem dobre pytanie,
a nawet bardzo dobre,
zmuszające, jak to się mówi,
do refleksji albo do zadumy,
podobnie jak: ile Kościół
ma do zawdzięczenia Polsce.Jednym okiem, drugim uchem
Siedziałem na tarasie
drewnianego domu
w Sosnowym Ogrodzie,
na skraju lasu,
jednym okiem czytałem
„Gazetę Wyborczą”,
a drugim uchem
słuchałem Radia Maryja
ze świergotem rudzika
w tle. Wypiłem
herbatę z bergamotką,
zjadłem talerz moreli.
Potem zjadłem
talerz czereśni,
wypiłem herbatę
z malin, jednym uchem
słuchałem Radia dla Ciebie,
a drugim okiem czytałem
„Nasz Dziennik”,
ze świergotem paszkota
w tle. Odsuwałem
chwilę, kiedy będę musiał
wreszcie odpowiedzieć
sobie na pytanie:
co zrobić z tym dniem,
w którą stronę go
przepchnąć;
ciężkie pytanie,
zwłaszcza, że cały czas
nie umiałem udzielić
sensownej odpowiedzi
na pytanie, co zrobić
ze swoim życiem w ogóle.
Wtedy z głębi domu
wyszła na taras
moja żona
i postawiła przede mną,
bez jednego zbędnego
słowa, szklankę
soku ananasowego,
tym samym uwalniając
mnie z obowiązku
odpowiadania
sobie, i nie tylko sobie,
na jakiekolwiek pytanie.Pierwsze godziny w Budapeszcie
Kiedy przyleciałem
do Budapesztu,
miasto huczało
w najlepsze
już od kilku dni.
Po przyjeździe
z lotniska Ferihegy
na Różane Wzgórze,
włączyłem telewizor,
właśnie szła
na żywo transmisja
z placu Kossutha
i już wiedziałem,
że nie wysiedzę
sam w pustym
pokoju, zebrałem się
w kilka minut
i poszedłem
przed siebie, pewny,
że prędzej czy później
znajdę swoją drogę.
Przeszedłem przez
most Małgorzaty,
potem bulwarem
wzdłuż Dunaju,
w którego wcale
nie modrych falach
odbijał się
gmach parlamentu,
na placu Kossutha rzeczywiście
huczało i wrzało.
Wzbierający
z minuty na minutę
tłum domagał się
natychmiastowego
ustąpienia rządu,
urągał zwłaszcza
premierowi,
który na tajnym
zebraniu wyklinał
swój naród
od najgorszych;
nagranie z tego
zebrania wyciekło
do prasy i się zaczęło.
Jak ciepłe
bułki sprzedawały się
koszulki z wizerunkiem
premiera z nosem
jak u Pinokia
i napisami:
– Aki hazudik, az lop
oraz
– Elkúrtad te böszme,
co znaczy:
– Kto kłamie, ten kradnie!
oraz
– Spieprzyłeś durniu.
Ktoś nawoływał,
aby wziąć siłą
parlament,
zaatakować koszary,
otworzyć więzienia,
zabarykadować się
w Zaułku Korwina
jak pięćdziesiąt lat temu,
ktoś inny nawoływał,
żeby zerwać
z traktatem w Trianon,
ktoś inny jeszcze,
żeby kupować
tylko i wyłącznie płyty
zespołu Kárpátia
i nie słuchać tych
starych pryków
z Omegi
i Locomotiv GT
Jánosa Kóbora
i Gâbora Pressera.
A jednak
w okolicznych
kawiarniach
przeboje sprzed lat
„Gyöngyhajú lany”
i „Ringasd el magad”
szły na okrągło
i na cały regulator,
bo też są to piosenki,
bez których
nie ma życia
na Węgrzech,
w Polsce,
w Europie.