- W empik go
Dwie drogi - ebook
Dwie drogi - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miś Rossowski leżał w głębokim fotelu naprzeciw Jana Złotopolskiego, który leżał w drugim fotelu. Miś palił cygaro i puszczał dym na Jasia, a Jaś palił cygaro i puszczał dym na Misia.
Milczeli. Wreszcie Miś spojrzał posępnie na guziki swych kamaszów i odezwał się:
– No i cóż będziesz dalej robił?
– Albo ja wiem.
Nastała znowu chwila milczenia. Jaś nalał Misiowi szklankę porteru, sam z rezygnacją pociągnął ze swojej. Widać było pewne zakłopotanie na twarzach obydwóch: zgadłeś, przyszła na nich ciężka chwila.
– Wiele ci może zostać po zajęciu Złotopola? – spytał znowu Rossowski.
– Nic.
– Nic zupełnie?
– Te trochę gratów.
Widocznie niedola, o której mówili, miała na imię: ubóstwo. A jednak na pozór nic nie zdawało się go zapowiadać: ubrania na nich były pierwszej mody; fotele, na których siedzieli, aksamitne, mieszkanie umeblowane ze smakiem i dostatkiem.
Przed nimi stała elegancka zastawa do śniadania. Nic nie brakło, chyba wesołości u rozmawiających.
– Więc cóż tedy myślisz robić?
– Mówiłem ci, że nic nie wiem.
– O! ciężkie czasy, w których nawet ludzie tacy, jak my, muszą sami o sobie myśleć.
– Ciężkie! – potwierdził Złotopolski.
– Z Bujnickimi nie możemy skończyć?
– Choćby dziś. Matka jest za mną, a panna pewno nie ma nic przeciw.
– Zatem kończ.
– Mój drogi, upewniam cię, że mój przyszły papa ma jeszcze więcej długów ode mnie.
– Dlaczegóż się więc starasz o pannę?
– Bo ją kocham.
Jaś Złotopolski powiedział to takim tonem, że choć mu było nie do śmiechu, i sam roześmiał się i rozśmieszył Rossowskiego.
– Doskonały jest ten Jaś! Mów no bez żartów.
– O czym?
– O Fanny Bujnickiej.
– Dobrze. Otóż ożenię się z Fanny dla tych samych powodów, dla których nie żenię się z Berlińską.
– Berlińska ma tylko jedną zaletę.
– Jaką?
– Sto tysięcy rubli.
– Przepraszam cię, dla mnie ma osiemkroć.
– A to jakim sposobem?
– Chyba nie wiesz, co powiedział papa Berliński, że jeżeli córce trafi się nie szlachcic, to dostanie sto tysięcy rubli – a jeżeli szlachcic, zwłaszcza taki, jak ja lub ty, to osiemkroć. Ale Berliński ma jeszcze jedną zaletę, o której może nie wiesz.
– Nie wiem.
– A no, dziadka hassydę który do dziś dnia wyprawia pobożne tańce z dziesięciorgiem przykazań na głowie.
– Oj! to sęk!
– Fanny ma przynajmniej nazwisko.
– I brzemię długów papy?
– I to sęk!
– Słuchaj, Jasiu! ja ciebie nie rozumiem. Nigdy bym się nie ożenił z panną bez nazwiska, ale też nigdy nie wziąłbym nazwiska bez pieniędzy. Berliński ma jedno, Fanny – drugie. Z obiema nie możesz się przecie żenić.
– Być.. albo nie być?
– Patrzaj! z Szekspira coś zarywasz?
– Oj, Misiu Rossowski! Misiu Rossowski!
– Czego chcesz?
– Naiwny jesteś.
– Tak twierdzisz?
– Tak. Uważaj; Fanny, gdyby dziś miała pieniądze, nie poszłaby za mnie dlatego, że ja ich nie mam. Dla Berlińskiej mam przynajmniej nazwisko. Fanny go nie potrzebuje – jej potrzeba pieniędzy.
– I tobie potrzeba pieniędzy. Jaś Złotopolski zanucił:
"Potrzeba nam pieniędzy
Wenus pieniędzy nie chce dać… "
– Otóż dlatego, szanowny Misiu Rossowski, że Wenus nie chce dać pieniędzy, a my obadwa potrzebujemy, ona zgodzi się wyjść za mnie, a ja zgodziłem się już.
– Mów dalej, mój drogi.. ty czasem bywasz taki dowcipny! zatem pobierzecie się i…?
– Ja będę żonaty, a ona zamężna.
– A dalej?
– Domyśl się, Misiu! Ja nie należę do ludzi, którzy robią coś bez powodu. Fanny wyjdzie dziś za mnie dlatego, że nic nie ma, a ja ożenię się z nią dlatego, że kiedyś coś będzie miała.
Rozumiesz teraz, mój panie? Będę miał żonę, jakiej ty przy twoich Rossowcach nigdy nie znajdziesz. Rozumiesz, mój panie?
– Myślisz o ciotce?
– Myślę i myślę, że siedzi na dożywociu po swoim mężu, a stryju Fani, zatem to nie może minąć.
– A jakby to minęło?
Złotopolski położył rękę na ramieniu Rossowskiego. – Przyjacielu! śmierć nikogo nie mija. Kiedy cioci zaśpiewają: "Dies irae ", to ty, drogi Misiu, zaśpiewasz mi wówczas coś weselszego, np.
– Pana Tadeusza, jeszcze przedtem nim cioci: "Dies irae". Nawet przypomnij sobie nutę, bo ci to będzie potrzebne.
Złotopolski posmutniał.
– Yes! Jeżeli mi sprzedadzą Złotopole, to Fanny ani przed, ani po śmierci ciotki mnie nie zechce.
– Yes!
– Och! gospodarować teraz, to lepiej kamień sobie u szyi uwiązać – przerwał Złotopolski.
– Och, gospodarować teraz, to lepiej się nie rodzić.
– Dawnoś był u siebie w Złotopolu?
– Rok temu. A ty w Rossowcach?
– Rok temu, drogi Jasiu.
– My to najlepiej rozumiemy, co znaczy gospodarstwo!
– A tak, właśnie dlatego, że siedzimy w Warszawie.
– Możemy zatem ocenić, jak małe mamy dochody.
– Zresztą, z raportów naszych ekonomów..
– Wiesz, Misiu, my jesteśmy męczennicy!
– Znosimy to z rezygnacją: "noblesse oblige"!
– Ktoś dzwoni.
– Niech sobie dzwoni. Jeżeli wierzyciel, nie oddam mu ani grosza, owszem, zabawimy się!
Franciszek, puszczać!
Po chwili Franciszek, lokaj, otworzył drzwi panu adwokatowi Maszko. Był to młody jeszcze człowiek, który pracą doszedł do kawałka chleba i wszystko sobie tylko zawdzięczał. Prócz adwokatury zajmował się rozmaitymi interesami i miał się dobrze. Ale że pochodził z mieszczan z Przytyka, szukał tedy bardzo naturalnie związków z szlachetną młodzieżą, która go tolerowała, a czasem się nim bawiła. Ale pan Maszko miał zdrowy rozsądek i wolał, żeby tacy ludzie drwili z niego, niż żeby nie mieć znajomości między takimi ludźmi. Pan Maszko miał nawet rozum, bo oczywiście tacy ludzie oddawali mu w ręce interesa majątkowe, na czym zarabiał; pan Maszko miał nawet charakter, bo oddawał wszelkie możliwe usługi takim ludziom, szukał ich, szczycił się ich znajomością, ale pieniędzy im nie pożyczał.
– Bonjour! bonjour mes amis – witał pan Maszko, podając ręce obydwom.
Młodzi ludzie, nie wstając, podali mu dłonie.
– Ach, Maszko! że też ty nigdy nie nabierzesz manier – rzekł zimno Rossowski. – Ty chyba nie masz w sobie krwi naszej.
– Naprzód, wiedz o tym – odparł przybyły – że Maszkowie są tak dobrą szlachtą jak i wszyscy inni, a po wtóre, powiedz mi, w czym moje maniery zasługują na zarzuty?
– Jak ty rękę podajesz?
– Jakże mam podawać? Wyciągam dłoń i ściskam rękę tego, z którym się witam.
– A to jest do najwyższego stopnia mauvais genre.
– Do najwyższego stopnia! – potwierdził Złotopolski.
– Przez Boga żywego! co mam robić?
– Jak to? tego nie wiesz? Nas przecie nie trzeba tego uczyć, my mamy to we krwi.
– Ależ i ja mam we krwi, zaręczam wam za to; tylko jak nie wiem, no, to nie wiem! Mam we krwi, ale.. w zarodku.. Każda rzecz potrzebuje się rozwinąć.
– Wiedz więc o tym, że ręki się nie wyciąga wedle zasad dobrego tonu.
– Tylko co się robi?
– Tylko się kurczy.
– Zmiłuj się, jak ja skurczę rękę i ten, z którym się witam, skurczy ją także, to się nie przywitamy.
– To się nie przywitacie, ale nie ubliżycie w niczym prawom, przyjętym przez ludzi dobrze wychowanych. Podając rękę trzyma się dłoń wyprostowaną przy samych piersiach, albo przy samej pasze. Uważasz: ręka powinna być skurczona, dłoń wyprostowana i położona przy samej pasze. A kto chce, niech po nią sięga. Oto jest godne człowieka dobrze wychowanego.