Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwie gawędy z przeszłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwie gawędy z przeszłości - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 237 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ofi­cy­ali­sta sta­re­go au­to­ra­men­tu

We Lwo­wie.

Skład głów­ny w księ­gar­ni Gu­bry­no­wi­cza i Schmid­ta przy pla­cu Ka­te­dral­nym.

1893

Dru­kiem i na­kła­dem Dru­kar­ni Lu­do­wej we Lwo­wie.

FI­GIEL KON­FE­DE­RAC­KI.

I.

Nie­spo­ży­tym hu­mo­rem od­zna­cza­li się oj­co­wie nasi! W nie­szczę­ściu, w bie­dzie, wśród trosk i nie­wy­gód nie opusz­cza­ła ich we­rwa i pu­sta, nie­le­d­wie dzie­cin­na swa­wo­la.

Z za łez prze­zie­rał uśmiech.

Był li to od­blask daw­nych, do­brych jesz­cze cza­sów, czy wy­nik prze­ko­nań o kró­lew­sko­ści her­bow­ne­go w Rze­czy­po­spo­li­tej po­tom­ka, a może wy­pły­wał on z owej wiel­kiej, nie­zwy­kłej w onej epo­ce swo­bo­dy, bę­dą­cej wśród państw ościen­nych ano­mal­ją pew­ne­go ro­dza­ju.

Gdzie­in­dziej ko­ro­na le­d­wie da­wa­ła ta­kie przy­wi­le­je, ja­kie każ­dy szlach­cic pol­ski po­sia­dał. Praw­da, że u są­sia­dów ba­ron fe­odal­ny, za­mknię­ty w nie­do­stęp­nym za­mecz­ku, mógł so­bie wie­le po­zwa­lać, ale jed­no­cze­śnie czu­wać mu­siał nad wła­snem bez­pie­czeń­stwem, i to z bro­nią dzień i noc na pla­ców­ce, bo po­chwy­co­ny w ręce ad­mi­ni­stra­to­rów spra­wie­dli­wo­ści, od­po­ku­to­wy­wal z na­wiąz­ką; u nas, szcze­gól­nie na kop­cach gra­nicz­nych, hu­lasz­cza swa­wo­la nie cho­wa­fa się poza gru­be ścia­ny, na­je­żo­ne dzia­ła­mi, prze­cha­dza­ła się w bia­ły dzień, za­rów­no bez­piecz­nie po uli­cach miej­skich, jak wśród ste­pu, z uśmie­chem za­do­wo­le­nia na ustach, z pod­nie­sio­ną gło­wą, peł­na dow­ci­pu i hu­mo­ru.

Zby­tek ten wy­le­wał się po za kra­wę­dzie cza­ry – i jesz­cze go na smut­ną star­czy­ło go­dzi­nę…

Ale jako żywo nie my­śli­my na­wet rów­nać na­szej nie­ule­gło­ści pra­wom i prze­pi­som ze zbó­jec­ką dra­pież­no­ścią pa­niąt z nad Renu; in­nej one zu­peł­nie były na­tu­ry. Lu­dzi, któ­rzy­by się kie­ro­wa­li żą­dza­mi haj­da­mac­kie­mi, na­wet u ścia­ny ta­tar­skiej ze świe­cą szu­kać po­trze­ba – na oso­bi­ste zy­ski nie oglą­da­no się nig­dy… swa­wo­li­li­śmy czę­sto, ale tak, dla fan­ta­zyi, nie­raz hoj­nie na­gra­dza­jąc tych, któ­rzy z po­wo­du na­szej swa­wo­li ucier­pie­li.

Za­strze­że­nie to ko­niecz­ne jest – in­a­czej ubli­ży­li­by­śmy prze­szło­ści.

Na do­wód niech po­słu­ży ta krót­ka opo­wieść.

Jak za­wsze, tak i dzi­siaj, wy­pro­wa­dza­jąc ak­to­rów na sce­nę, umie­ścić mu­szę na wstę­pie owe ko­niecz­ne czy w dra­ma­tach, czy w ko­me­dy­ach sło­wa: „Rzecz się dzie­je tam a tam.” Bez tego ga­wę­da bę­dzie nie­ja­sna, a choć kon­struk­cya jej nie­kunsz­tow­na, ba, na­wet zbyt po­spo­li­ta, ale praw­dzi­wo­ścią przy­to­czo­ne­go fak­tu ra­tu­ję jej for­mę nie­udol­ną.

Za­rę­czam tyl­ko, że was zbyt nu­dzić nie będę. Hi­sto­ryę za­mknę w kil­ku wy­ra­zach, nad ludź­mi tro­chę się za­sta­no­wię dłu­żej.

Było to w pierw­szych mie­sią­cach Bar­skiej kon­fe­de­ra­cyi. Bra­nic­ki spły­nął na Po­do­le jako łow­czy ko­ron­ny i rap­tem wy­rósł na re­gi­men­ta­rza. Ty­tu­łu tego udzie­lo­no mu po ci­chu, bo od het­ma­na za­le­ża­ła no­mi­na­cya, a het­man wię­cej sprzy­jał związ­ko­wym, wresz­cie i rze­czy­wi­sty re­gi­men­tarz par­tyi ukra­iń­skiej czy po­dol­skiej, pan Dzie­du­szyc­ki, je­że­li się usu­nął z pola, to urzę­du nie zło­żył. Że jed­nak szlach­ta miej­sco­wa lu­bi­ła rzecz po imie­niu na­zy­wać, a ty­tu­ła­mi rada sza­fo­wa­ła, zwłasz­cza, je­że­li sza­fun­kiem mo­gła się od ra­bun­ku uchro­nić, więc i pan łow­czy w jej prze­ko­na­niu wy­rósł na re­gi­men­ta­rza, bo był nim de fac­to.

Jó­zef Stemp­kow­ski zo­stał oboź­nym, albo „sub­al­ter­nem” Bra­nic­kie­go. Re­ga­li­ści try­um­fo­wa­li. Bar zdo­by­ty z po­mo­cą Aprak­si­na, Ukra­ina uspo­ko­jo­na przez Kre­czet­ni­ko­wa, któ­ry i Ber­dy­czow­ską wa­row­nię wziął sztur­mem. Kon­fe­de­ra­tów siła zgi­nę­ło, a reszt­ki ich w koń­cu czerw­ca z sta­ro­stą ró­żań­skim, Kra­siń­skim i pod­cza­szym li­tew­skim Jo­achi­mem Po­toc­kim, prze­pra­wi­ły się przez Dniestr w Mo­hy­lo­wie, nie­do­bit­ki zaś ze sta­ro­stą stę­gwil­skim, Fran­cisz­kiem Pu­ła­skim, ze­bra­ły się mię­dzy Sze­ro­gro­dem a Ce­ki­nów­ką, ale na­par­te przez kró­lewsz­czan, tak­że w Tur­cyi szu­ka­ły schro­nie­nia.

Bra­nic­ki lau­ra­mi okry­wał swe skro­nie. Za ple­ca­mi miał al­janc­kie za­stę­py, przed sobą spu­sto­szo­ne Po­do­le, a na jego skra­ju sza­rą wstę­gę Dnie­stru, za Dnie­strem zaś wy­gna­nych i tu­ła­ją­cych się re­be­li­zan­tów.

Czy­ja dola była świet­niej­sza? Na­tu­ral­nie, że Bra­nic­kie­go; a jed­nak słusz­nie po­wie­dzie po­eta, że ro­bak gnieź­dzi się i w won­nym kwie­cie."

w pierw­szej wszak­że chwi­li, ani król, ani za­im­pro­wi­zo­wa­ny re­gi­men­tarz, nie do­strze­gli tego. Owszem upo­je­ni zwy­cięz­twem, wza­jem­ne so­bie pra­wi­li grzecz­no­ści. Bra­nic­ki był chu­dym pa­choł­kiem, ma­łe­go zna­cze­nia czło­wie­kiem. Sta­ni­sław Au­gust wie­rzył w przy­jaźń, wie­rzył więc i w sen­ty­men­ta pana Bra­nic­kie­go. Tak na­przy­kład, do­wie­dziaw­szy się, że ostat­ni „zby­tecz­nie się w wal­kach z mal­kon­ten­ta­mi i chłop­stwem na­ra­ża”, za­kli­nał, aby się za­cho­wy­wał prze­zor­nie.

– Nie­tyl­ko pro­szę, ale na se­ryo za­le­cam i przy­ka­zu­ję – pi­sał król Je­go­mość – sza­nuj się, trze­ba mi cię dla oj­czy­zny, a przy tem naj­więk­sze zwy­cię­stwo nie uko­iło­by we mnie do­zgon­ne­go żalu, gdy­bym naj­lep­sze­go w ży­ciu, strzeż Boże, stra­cił przy­ja­cie­la!"

Łow­czy dzię­ku­jąc za te do­wo­dy ła­ski pań­skiej, wkoń­cu bo­le­jąc nad tem, że je­den z fa­wo­ry­tów kró­lew­skich, Dzier­ża­now­ski, zro­bił ak­ces do kon­fe­de­ra­cyi, woła pa­te­tycz­nie;

– „By­łeś, Mi­ło­ści­wy Pa­nic, od osię­dze­nia tro­nu na­sze­go arcy-ła­ska­wy, arcy-hoj­ny i dat­ny, czas Mi­ło­ści­wy Kró­lu być te­raz groź­nym, bo my da­le­ko lep­si kie­dy pła­czem, niż kie­dy ska­czem!”

z sie­bie wi­docz­nie brał wzor­ki. Król jed­nak nie umiał być groź­nym, owszem pra­gnąc bu­rzę za­że­gnać jak moż­na naj­prę­dzej. Gdzie oni, owi nie­przy­ja­cie­le tro­nu, owi wi­chrzy­cie­le spo­koj­no­ści pu­blicz­nej? py­tał nie­ustan­nie re­gi­men­ta­rza a ten mu do­no­sił, co wie­dział.

W po­cząt­kach pi­sał, że sto­ją w Ne­li­pow­cach, i że mają tyl­ko 200 łu­dzi. Po­nia­tow­ski, z na­tu­ry opty­mi­sta, przy­pusz­czał, „że tak do­brze po­mno­ży się ich bie­da w Tu­rec­czyź­nie, że sami będą wo­le­li przy­jąć na­ko­niec ofia­ro­wa­ny par­don.” Za­le­cał też przy­ja­cie­lo­wi, by sto­sow­ne po­czy­nił kro­ki.

– "Moja rzecz i żą­da­nie całe, mówi da­lej – aby ich jak naj­wię­cej moż­na ra­to­wać. Wła­śnie win­ni są naj­bar­dziej, któ­rzy wie­dząc, że nie mają się cze­go spo­dzie­wać, a ma­mią lu­dzi płon­ne­mi na­dzie­ja­mi. Ci praw­dzi­wie skru­puł mieć po­win­ni, gdyż wła­śnie z ich oka­zyi krew się leje oby­wa­tel­ska."

Ode­zwa ta za­szczyt przy­no­si ser­cu do­bre­go kró­la…

Ale ja­koś me­dy­ta­cye nie uda­wa­ły się re­gi­men­ta­rzo­wi. Roz­po­rzą­dzał on znacz­ną siłą, miał przy swym boku kil­ka ty­się­cy woj­ska, uła­nów (ta­ta­rów li­tew­skich) Ko­ryc­kie­go, puł­ki Gra­bow­skie­go, Ko­złow­skie­go, By­szew­skie­go, re­gi­ment kró­lo­wej; het­ma­na po­lne­go, a nad­to do 500 pocz­to­wych, za­bra­nych pod Ba­rem… oprócz za­ło­gi kon­sy­sLu­ją­cej w Ka­mień­cu. Prze­ciw­ni­cy 200 tyl­ko lu­dzi li­czyh, a prze­cież nie pod­da­wa­li się. Po­dob­na buta tro­chę gnie­wa­ła łow­cze­go, lek­ce­wa­żył jed­nak jesz­cze „że­bra­ków”, bo jak utrzy­my­wał, mię­dzy wy­gnań­ca­mi je­den tyl­ko pod­cza­szy li­tew­ski „coś ma – resz­ta ho­ło­ta.”

Po­wta­rzał to samo i ba­szy cho­cim­skie­mu i ro­syj­skim ge­ne­ra­łom; ho­ło­ta jed­nak trzy­ma­ła się i nie­tyl­ko „re­ces­sów od ak­tów swo­ich nie ro­bi­ła”, ale nie­ba­wem do im­po­nu­ją­cej cy­fry 3000 lu­dzi uro­sła.

– „Kon­fe­de­ra­ci, pi­sał w koń­cu lip­ca Bra­nic­ki do kró­la, z Tu­rec­czy­zny nie wy­szli, któ­rym co­dzien­nie pra­wie czy­nię in­sy­nu­acye, ale to chi­me­rycz­na cu­dzo­ziem­skie­go su­kur­su na­dzie­ja, to nie­uważ­na bo­jaźń… na tam­tej za­trzy­mu­je ich stro­nie.”

Kła­mał pan łow­czy, bo sto­sun­ków z kon­fe­de­ra­ta­mi nie za­wią­zy­wał nig­dy, tak go bo­wiem lek­ce­wa­ży­li, że na ża­den list na­wet od­po­wie­dzi do­cze­kać się nie mógł, więc nie wie­dział, ja­kie po­wo­dy na ste­pie ich za­trzy­mu­ją.

Ale Po­nia­tow­ski na­le­gał. W sierp­niu zno­wu za­kli­nał przy­ja­cie­la, aby na­ma­wiał „za­dnie­stro­wych Po­la­ków” do po­wro­tu, a on „wy­ło­ży się za nimi do Rze­czy­po­spo­li­tej i do Im­pe­ra­to­ro­wej aby im wina da­ro­wa­ną była.” Znie­cier­pli­wio­ny Bra­nic­ki, chcąc do­go­dzić Naj­ja­śniej­sze­mu Panu, za­my­ślał już wy­ru­szyć na śro­dek Dnie­stru i urzą­dzić schadz­kę z mal­kon­ten­ta­mi, ale go za­kaz Eep­ni­na od­wiódł od tego.

Re­be­li­zan­ci żyli, trzy­ma­li się, ja­kim eadem? Skąd pie­nią­dze mają? Król pra­gnął wie­dzieć

0 tem ko­niecz­nie. Pew­nie fran­cu­skie!… Łow­czy utrzy­my­wał, że „księ­że są to gro­sze.” Ale nie­mniej prze­to i bro­ni zna­la­zło się po­do­stat­kiem. Pan sta­ro­sta au­gu­stow­ski re­kru­to­wał ka­ra­bi­nie­rów; pan pod­cza­szy ubie­rał, musz­tro­wał pie­cho­tę i po­sia­dał zdol­nych „eg­zer­cyr­maj­strów”, któ­rzy woj­ska no­wo­za­cięż­ne do fron­to­wej służ­by na­ła­my­wa­li.

A w kra­ju, w po­sia­da­niu kró­lewsz­czan zo­sta­ją­cym, nie bar­dzo było spo­koj­nie. W koń­cu lip­ca sta­nę­ły sej­mi­ki de­pu­tac­kie w Ka­mień­cu i Lwo­wie. Ob­ra­ni na nich Lu­boń­ski i Szep­tyc­ki… ale na­stą­pi­ła mię­dzy de­pu­ta­ta­mi de­li­be­ra­cya – jak się do­stać do Piotr­ko­wa? Po dłu­gich na­ra­dach wy­sła­no p. Lu­boń­skie­go pod eskor­tą do Lwo­wa, stam­tąd obu­dwu ko­men­dant Ko­ry­tow­ski tak­że pod osło­ną woj­ska pchnął do War­sza­wy, tak, że le­d­wie w kil­ka ty­go­dni dy­gni­ta­rze ci na po­sie­dze­nie try­bu­na­łu tra­fi­li. Ku­ry­erów kró­lew­skich czę­sto chwy­ta­no i od­sy­ła­no do Bes­sa­ra­bii. Po­nia­tow­ski po dwa­kroć wy­sy­łał gwiaz­dę św. Sta­ni­sła­wa Stemp­kow­skie­mu – i oba razy za­wie­ru­szy­ła się w dro­dze.

Bra­nic­ki więc zrzu­cił py­chę z ser­ca i wraz z kasz­te­la­nem ki­jow­skim, Mar­ci­nem Lanc­ko­roń­skim, na­pi­sał do związ­ko­wych, grzecz­nie upra­sza­jąc o re­spons. Na­tu­ral­nie żyda wy­brał na po­sła. Mal­kon­ten­ci w od­po­wie­dzi przy­sła­li "ce­du­łę", że ko­re­spon­den­cyę otrzy­ma­li – nic nad­to…

Ja­koś nie­do­brze skła­da­ło się wszyst­ko łow­cze­mu – więc rwał się do War­sza­wy, woj­ska pra­gnął roz­mie­ścić „na kan­to­ny”, „błe­sej­ro­wa – nych” wy­sy­łał w głąb kra­ju… Nic nie miał król prze­ciw ostat­nie­mu, ale na pierw­sze i on i Rep­nin nie zga­dzał się: „po­trzeb­ny je­steś”…. Wy­słan­nik zaś ca­ro­wej zna­czył nie mało – da­wał pie­nią­dze na pro­wa­dze­nie woj­ny, i…. nie żą­dał z nich ra­chun­ku…

Wkrót­ce i te ską­pe z Ne­li­pow­ca­mi sto­sun­ki zo­sta­ły prze­rwa­ne. Co ro­bią kon­fe­de­ra­ci? do­wie­dzieć się sta­ło nie­po­do­bień­stwem. Szpie­gów prze­pła­ca­no – ale ochot­ni­ków do szpie­go­wa­nia bra­kło. Ani szlach­ci­ca, ani woj­sko­we­go użyć nie było bez­piecz­nie, bo za­raz zro­bi ak­ces do związ­ku, o chło­pach nie było mowy; Or­mia­nie za­cho­wy­wa­li się bier­nie; Lip­ko­wie cho­cim­scy trzy­ma­li za jed­no „z bu­rzy­cie­la­mi spo­koj­no­ści pu­blicz­nej”, sła­wet­ni tchó­rzem pod­szy­ci; z ży­dów nie wiel­ka po­cie­cha, wresz­cie nie do­pusz­cza­no ich, a na­tręt­ni szli na ga­łąź…

W po­ło­wie więc sierp­nia przy­był Bra­nic­ki do Ka­mień­ca, aby się z Wit­tem w tak cięż­kiej przy­go­dzie na­ra­dzić. Ko­men­dant za­pew­nił, że spra­wę wy­wie­dze­nia się, jak sto­ją rze­czy w obo­zie kon­fe­de­ra­tów, bie­rze na sie­bie, i że pan re­gi­men­tarz naj­da­lej za dni kil­ka­na­ście otrzy­ma naj­pew­niej­sze o uspo­so­bie­niu związ­ko­wych i ich sile wia­do­mo­ści.

Moc­no się tem ura­do­wał Bra­nic­ki, i po­zo­stał w mia­stecz­ku, cze­ka­jąc na sku­tek za­bie­gów je­ne­ra­ła, dla skró­ce­nia zaś cza­su umi­zgał się do pięk­nych bu­zia­ków, w an­trak­tach spi­jał się ze szlach­tą, za co na­wet zy­skał nie­ma­ło po­pu­lar­no­ści. Zie­mia­nie na wy­ści­gi spie­szy­li ugo­ścić tak mi­łe­go dy­gni­ta­rza, ścią­ga­li naj­zna­ko­mit­szych opi­ju­sów, ale ża­den z nich nie mógł prze­ści­gnąć łow­cze­go w licz­bie wy­pi­tych ku­flów. I kie­dy sła­wa wo­je­wódz­twa pan cho­rą­ży Ka­wiec­ki, do­tąd nie­zwy­cię­żo­ny, le­żał nie­przy­tom­ny pod ławą, wów­czas pan Bra­nic­ki jesz­cze się do­brze trzy­mał na no­gach i wca­le przy­tom­nie do dal­szych za­grze­wał li­ba­cyi. Po­waż­na fir­ma Szad­be­jów, han­dlu­ją­ca sta­rym wę­grzy­nem w Ka­mień­cu, trwo­ży­ła się nie­po­ma­łu, aza­li jej nie za­brak­nie trun­ków w piw­ni­cy.. By­ła­by to hań­ba nie lada, bo do­tąd sły­nę­ła z nie­wy­czer­pa­nych za­pa­sów. Miał­że­by pan łow­czy pod­ko­pać jej wzię­tość, zdo­by­tą prze­szło dwu­wie­ko­we­mi za­słu­ga­mi?

Re­gi­men­tarz był nie­zwy­cię­żo­ny, ale ra­zem nie­prze­bra­ny w grzecz­no­ściach i za­bie­gach. Nie­tyl­ko słod­kie­mi uśmie­cha­mi kar­mił pa­nie, nie­tyl­ko zie­mia­nom do­ga­dzał, wkoń­cu i do sła­wet­nych oby­wa­te­li zbli­żać się po­czął, i o dzi­wo… prze­ła­maw­szy wstręt, jaki miał do pła­ta­ją­ce­go mu fi­gle du­cho­wień­stwa, na­wet za­czął się miz­drzyć do ks. sur­ro­ga­to­ra Brze­ziń­skie­go, z po – korą chy­lą­ce­go gło­wę przed wsze­la­ką wła­dzą, do­cze­sną…

Tak to mu było we­so­ło w Ka­mień­cu… Ato­li w chwi­lach zwąt­pie­nia, biegł do pana Wit­ta, i py­tał nie­spo­koj­nie:

– A cóż, ge­ne­ra­le, wy­sła­łeś na pod­słu­chy?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: