- W empik go
Dwie gawędy z przeszłości - ebook
Dwie gawędy z przeszłości - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 237 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
We Lwowie.
Skład główny w księgarni Gubrynowicza i Schmidta przy placu Katedralnym.
1893
Drukiem i nakładem Drukarni Ludowej we Lwowie.
FIGIEL KONFEDERACKI.
I.
Niespożytym humorem odznaczali się ojcowie nasi! W nieszczęściu, w biedzie, wśród trosk i niewygód nie opuszczała ich werwa i pusta, nieledwie dziecinna swawola.
Z za łez przezierał uśmiech.
Był li to odblask dawnych, dobrych jeszcze czasów, czy wynik przekonań o królewskości herbownego w Rzeczypospolitej potomka, a może wypływał on z owej wielkiej, niezwykłej w onej epoce swobody, będącej wśród państw ościennych anomalją pewnego rodzaju.
Gdzieindziej korona ledwie dawała takie przywileje, jakie każdy szlachcic polski posiadał. Prawda, że u sąsiadów baron feodalny, zamknięty w niedostępnym zameczku, mógł sobie wiele pozwalać, ale jednocześnie czuwać musiał nad własnem bezpieczeństwem, i to z bronią dzień i noc na placówce, bo pochwycony w ręce administratorów sprawiedliwości, odpokutowywal z nawiązką; u nas, szczególnie na kopcach granicznych, hulaszcza swawola nie chowafa się poza grube ściany, najeżone działami, przechadzała się w biały dzień, zarówno bezpiecznie po ulicach miejskich, jak wśród stepu, z uśmiechem zadowolenia na ustach, z podniesioną głową, pełna dowcipu i humoru.
Zbytek ten wylewał się po za krawędzie czary – i jeszcze go na smutną starczyło godzinę…
Ale jako żywo nie myślimy nawet równać naszej nieuległości prawom i przepisom ze zbójecką drapieżnością paniąt z nad Renu; innej one zupełnie były natury. Ludzi, którzyby się kierowali żądzami hajdamackiemi, nawet u ściany tatarskiej ze świecą szukać potrzeba – na osobiste zyski nie oglądano się nigdy… swawoliliśmy często, ale tak, dla fantazyi, nieraz hojnie nagradzając tych, którzy z powodu naszej swawoli ucierpieli.
Zastrzeżenie to konieczne jest – inaczej ubliżylibyśmy przeszłości.
Na dowód niech posłuży ta krótka opowieść.
Jak zawsze, tak i dzisiaj, wyprowadzając aktorów na scenę, umieścić muszę na wstępie owe konieczne czy w dramatach, czy w komedyach słowa: „Rzecz się dzieje tam a tam.” Bez tego gawęda będzie niejasna, a choć konstrukcya jej niekunsztowna, ba, nawet zbyt pospolita, ale prawdziwością przytoczonego faktu ratuję jej formę nieudolną.
Zaręczam tylko, że was zbyt nudzić nie będę. Historyę zamknę w kilku wyrazach, nad ludźmi trochę się zastanowię dłużej.
Było to w pierwszych miesiącach Barskiej konfederacyi. Branicki spłynął na Podole jako łowczy koronny i raptem wyrósł na regimentarza. Tytułu tego udzielono mu po cichu, bo od hetmana zależała nominacya, a hetman więcej sprzyjał związkowym, wreszcie i rzeczywisty regimentarz partyi ukraińskiej czy podolskiej, pan Dzieduszycki, jeżeli się usunął z pola, to urzędu nie złożył. Że jednak szlachta miejscowa lubiła rzecz po imieniu nazywać, a tytułami rada szafowała, zwłaszcza, jeżeli szafunkiem mogła się od rabunku uchronić, więc i pan łowczy w jej przekonaniu wyrósł na regimentarza, bo był nim de facto.
Józef Stempkowski został oboźnym, albo „subalternem” Branickiego. Regaliści tryumfowali. Bar zdobyty z pomocą Apraksina, Ukraina uspokojona przez Kreczetnikowa, który i Berdyczowską warownię wziął szturmem. Konfederatów siła zginęło, a resztki ich w końcu czerwca z starostą różańskim, Krasińskim i podczaszym litewskim Joachimem Potockim, przeprawiły się przez Dniestr w Mohylowie, niedobitki zaś ze starostą stęgwilskim, Franciszkiem Pułaskim, zebrały się między Szerogrodem a Cekinówką, ale naparte przez królewszczan, także w Turcyi szukały schronienia.
Branicki laurami okrywał swe skronie. Za plecami miał aljanckie zastępy, przed sobą spustoszone Podole, a na jego skraju szarą wstęgę Dniestru, za Dniestrem zaś wygnanych i tułających się rebelizantów.
Czyja dola była świetniejsza? Naturalnie, że Branickiego; a jednak słusznie powiedzie poeta, że robak gnieździ się i w wonnym kwiecie."
w pierwszej wszakże chwili, ani król, ani zaimprowizowany regimentarz, nie dostrzegli tego. Owszem upojeni zwycięztwem, wzajemne sobie prawili grzeczności. Branicki był chudym pachołkiem, małego znaczenia człowiekiem. Stanisław August wierzył w przyjaźń, wierzył więc i w sentymenta pana Branickiego. Tak naprzykład, dowiedziawszy się, że ostatni „zbytecznie się w walkach z malkontentami i chłopstwem naraża”, zaklinał, aby się zachowywał przezornie.
– Nietylko proszę, ale na seryo zalecam i przykazuję – pisał król Jegomość – szanuj się, trzeba mi cię dla ojczyzny, a przy tem największe zwycięstwo nie ukoiłoby we mnie dozgonnego żalu, gdybym najlepszego w życiu, strzeż Boże, stracił przyjaciela!"
Łowczy dziękując za te dowody łaski pańskiej, wkońcu bolejąc nad tem, że jeden z faworytów królewskich, Dzierżanowski, zrobił akces do konfederacyi, woła patetycznie;
– „Byłeś, Miłościwy Panic, od osiędzenia tronu naszego arcy-łaskawy, arcy-hojny i datny, czas Miłościwy Królu być teraz groźnym, bo my daleko lepsi kiedy płaczem, niż kiedy skaczem!”
z siebie widocznie brał wzorki. Król jednak nie umiał być groźnym, owszem pragnąc burzę zażegnać jak można najprędzej. Gdzie oni, owi nieprzyjaciele tronu, owi wichrzyciele spokojności publicznej? pytał nieustannie regimentarza a ten mu donosił, co wiedział.
W początkach pisał, że stoją w Nelipowcach, i że mają tylko 200 łudzi. Poniatowski, z natury optymista, przypuszczał, „że tak dobrze pomnoży się ich bieda w Turecczyźnie, że sami będą woleli przyjąć nakoniec ofiarowany pardon.” Zalecał też przyjacielowi, by stosowne poczynił kroki.
– "Moja rzecz i żądanie całe, mówi dalej – aby ich jak najwięcej można ratować. Właśnie winni są najbardziej, którzy wiedząc, że nie mają się czego spodziewać, a mamią ludzi płonnemi nadziejami. Ci prawdziwie skrupuł mieć powinni, gdyż właśnie z ich okazyi krew się leje obywatelska."
Odezwa ta zaszczyt przynosi sercu dobrego króla…
Ale jakoś medytacye nie udawały się regimentarzowi. Rozporządzał on znaczną siłą, miał przy swym boku kilka tysięcy wojska, ułanów (tatarów litewskich) Koryckiego, pułki Grabowskiego, Kozłowskiego, Byszewskiego, regiment królowej; hetmana polnego, a nadto do 500 pocztowych, zabranych pod Barem… oprócz załogi konsysLującej w Kamieńcu. Przeciwnicy 200 tylko ludzi liczyh, a przecież nie poddawali się. Podobna buta trochę gniewała łowczego, lekceważył jednak jeszcze „żebraków”, bo jak utrzymywał, między wygnańcami jeden tylko podczaszy litewski „coś ma – reszta hołota.”
Powtarzał to samo i baszy chocimskiemu i rosyjskim generałom; hołota jednak trzymała się i nietylko „recessów od aktów swoich nie robiła”, ale niebawem do imponującej cyfry 3000 ludzi urosła.
– „Konfederaci, pisał w końcu lipca Branicki do króla, z Turecczyzny nie wyszli, którym codziennie prawie czynię insynuacye, ale to chimeryczna cudzoziemskiego sukursu nadzieja, to nieuważna bojaźń… na tamtej zatrzymuje ich stronie.”
Kłamał pan łowczy, bo stosunków z konfederatami nie zawiązywał nigdy, tak go bowiem lekceważyli, że na żaden list nawet odpowiedzi doczekać się nie mógł, więc nie wiedział, jakie powody na stepie ich zatrzymują.
Ale Poniatowski nalegał. W sierpniu znowu zaklinał przyjaciela, aby namawiał „zadniestrowych Polaków” do powrotu, a on „wyłoży się za nimi do Rzeczypospolitej i do Imperatorowej aby im wina darowaną była.” Zniecierpliwiony Branicki, chcąc dogodzić Najjaśniejszemu Panu, zamyślał już wyruszyć na środek Dniestru i urządzić schadzkę z malkontentami, ale go zakaz Eepnina odwiódł od tego.
Rebelizanci żyli, trzymali się, jakim eadem? Skąd pieniądze mają? Król pragnął wiedzieć
0 tem koniecznie. Pewnie francuskie!… Łowczy utrzymywał, że „księże są to grosze.” Ale niemniej przeto i broni znalazło się podostatkiem. Pan starosta augustowski rekrutował karabinierów; pan podczaszy ubierał, musztrował piechotę i posiadał zdolnych „egzercyrmajstrów”, którzy wojska nowozaciężne do frontowej służby nałamywali.
A w kraju, w posiadaniu królewszczan zostającym, nie bardzo było spokojnie. W końcu lipca stanęły sejmiki deputackie w Kamieńcu i Lwowie. Obrani na nich Luboński i Szeptycki… ale nastąpiła między deputatami deliberacya – jak się dostać do Piotrkowa? Po długich naradach wysłano p. Lubońskiego pod eskortą do Lwowa, stamtąd obudwu komendant Korytowski także pod osłoną wojska pchnął do Warszawy, tak, że ledwie w kilka tygodni dygnitarze ci na posiedzenie trybunału trafili. Kuryerów królewskich często chwytano i odsyłano do Bessarabii. Poniatowski po dwakroć wysyłał gwiazdę św. Stanisława Stempkowskiemu – i oba razy zawieruszyła się w drodze.
Branicki więc zrzucił pychę z serca i wraz z kasztelanem kijowskim, Marcinem Lanckorońskim, napisał do związkowych, grzecznie upraszając o respons. Naturalnie żyda wybrał na posła. Malkontenci w odpowiedzi przysłali "cedułę", że korespondencyę otrzymali – nic nadto…
Jakoś niedobrze składało się wszystko łowczemu – więc rwał się do Warszawy, wojska pragnął rozmieścić „na kantony”, „błesejrowa – nych” wysyłał w głąb kraju… Nic nie miał król przeciw ostatniemu, ale na pierwsze i on i Repnin nie zgadzał się: „potrzebny jesteś”…. Wysłannik zaś carowej znaczył nie mało – dawał pieniądze na prowadzenie wojny, i…. nie żądał z nich rachunku…
Wkrótce i te skąpe z Nelipowcami stosunki zostały przerwane. Co robią konfederaci? dowiedzieć się stało niepodobieństwem. Szpiegów przepłacano – ale ochotników do szpiegowania brakło. Ani szlachcica, ani wojskowego użyć nie było bezpiecznie, bo zaraz zrobi akces do związku, o chłopach nie było mowy; Ormianie zachowywali się biernie; Lipkowie chocimscy trzymali za jedno „z burzycielami spokojności publicznej”, sławetni tchórzem podszyci; z żydów nie wielka pociecha, wreszcie nie dopuszczano ich, a natrętni szli na gałąź…
W połowie więc sierpnia przybył Branicki do Kamieńca, aby się z Wittem w tak ciężkiej przygodzie naradzić. Komendant zapewnił, że sprawę wywiedzenia się, jak stoją rzeczy w obozie konfederatów, bierze na siebie, i że pan regimentarz najdalej za dni kilkanaście otrzyma najpewniejsze o usposobieniu związkowych i ich sile wiadomości.
Mocno się tem uradował Branicki, i pozostał w miasteczku, czekając na skutek zabiegów jenerała, dla skrócenia zaś czasu umizgał się do pięknych buziaków, w antraktach spijał się ze szlachtą, za co nawet zyskał niemało popularności. Ziemianie na wyścigi spieszyli ugościć tak miłego dygnitarza, ściągali najznakomitszych opijusów, ale żaden z nich nie mógł prześcignąć łowczego w liczbie wypitych kuflów. I kiedy sława województwa pan chorąży Kawiecki, dotąd niezwyciężony, leżał nieprzytomny pod ławą, wówczas pan Branicki jeszcze się dobrze trzymał na nogach i wcale przytomnie do dalszych zagrzewał libacyi. Poważna firma Szadbejów, handlująca starym węgrzynem w Kamieńcu, trwożyła się niepomału, azali jej nie zabraknie trunków w piwnicy.. Byłaby to hańba nie lada, bo dotąd słynęła z niewyczerpanych zapasów. Miałżeby pan łowczy podkopać jej wziętość, zdobytą przeszło dwuwiekowemi zasługami?
Regimentarz był niezwyciężony, ale razem nieprzebrany w grzecznościach i zabiegach. Nietylko słodkiemi uśmiechami karmił panie, nietylko ziemianom dogadzał, wkońcu i do sławetnych obywateli zbliżać się począł, i o dziwo… przełamawszy wstręt, jaki miał do płatającego mu figle duchowieństwa, nawet zaczął się mizdrzyć do ks. surrogatora Brzezińskiego, z po – korą chylącego głowę przed wszelaką władzą, doczesną…
Tak to mu było wesoło w Kamieńcu… Atoli w chwilach zwątpienia, biegł do pana Witta, i pytał niespokojnie:
– A cóż, generale, wysłałeś na podsłuchy?