Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Dwie Marysie. Tom 14 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwie Marysie. Tom 14 - ebook

Pierwszoplanową bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Marysia Gwidosz, a tematem przewodnim – dwoistość zachowań nastolatki. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy Marysia zareaguje wściekłością, a kiedy uwagę dorosłych obróci w żart. W jednym ciele mieszkają jakby dwie osoby. Celinka mówi siostrze, że woli tę drugą Marysię, mając na myśli miłą, mądrą, życzliwą dziewczynę, którą Marysia Gwidosz bywa tak samo często jak osobą złośliwą, drażliwą, obrażoną na życie i nieracjonalną.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7345-1
Rozmiar pliku: 711 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mary­sia Gwi­dosz miała zamiar wresz­cie się wyspać do woli. Nie­stety, zapo­mniała uzgod­nić swoje plany z firmą strzy­gącą traw­niki na tere­nie Spół­dzielni Miesz­ka­nio­wej Bródno. W wyniku braku wspo­mnia­nych uzgod­nień o godzi­nie siód­mej czter­dzie­ści tuż pod otwar­tymi oknami miesz­ka­nia Gwi­doszów pra­cow­nicy firmy Traw­pol włą­czyli dwie kosiarki spa­li­nowe.

Rodzina Gwi­do­szów od wielu lat miesz­kała w tym samym miej­scu i nie było to pierw­sze kosze­nie trawy o świ­cie (dla Marysi w dni powsze­dnie świt koń­czy się około godziny dzie­wią­tej, a w soboty i święta trwa do dwu­na­stej). Wiele razy Mary­sia się zasta­na­wiała, skąd ci opa­leni na brąz, musku­larni pano­wie dowia­dują się, kiedy ona śpi, potrze­buje spo­koju lub chce oglą­dać film. Bo to, że się jakoś dowia­dy­wali, jest pewne. Kosze­nie traw­nika pod oknami jej miesz­ka­nia nie zda­rzało się, gdy znaj­do­wała się poza domem, było za to zawsze ide­al­nie zsyn­chro­ni­zo­wane z jej potrzebą ciszy lub snu.

– Co za kre­tyni koszą o tej porze?! Ludzie, jest sobota! – zaczęła krzy­czeć. Było to zacho­wa­nie mało roz­sądne, bo prze­cież jej głos nie zdo­łałby się prze­bić przez war­kot kosiarki. Osią­gnęła tylko tyle, że obu­dziła swoją młod­szą sio­strę.

Celina Gwi­dosz, lat jede­na­ście, mimo że dawno poże­gnała okres nie­mow­lęcy, zacho­wała cudowną wła­ści­wość: mogła jak nowo­ro­dek spać wszę­dzie i w każ­dych warun­kach, ale bez prze­sady, oczy­wi­ście.

Otwo­rzyła oczy. Zare­je­stro­wała to, co koniecz­nie, czyli że jej sio­strze nic nie jest, nie wzywa pomocy i nie umiera, tylko wydziera się na mało zro­zu­miały temat.

– Zabi­ła­bym ich gołymi rękami! Psy­chole! – syczała Mary­sia, rzu­ca­jąc się w pościeli.

– Kogo? – zapy­tała Celinka.

Nie była za bar­dzo zain­te­re­so­wana odpo­wie­dzią. Zapy­tała, bo kochała sio­strę i czuła, że Mary­sia chce, żeby jej zadać to pyta­nie.

– Tych bestial­skich kosia­rzy! Dobrze, że nie mam żad­nej wła­dzy, bo poza­bi­ja­ła­bym wszyst­kich.

– Wszyst­kich? – Celinka uśmiech­nęła się pod nosem. – Brat Bartka Kara­sia jest kon­ser­wa­to­rem traw­ni­ków.

– A wiesz, co mnie obcho­dzi brat Kara­sia czy innej Płoci?! Jeśli jest kosia­rzem, zasłu­guje na śmierć. Śmierć kosia­rzom! – wrza­snęła w stronę okna. – Za jakie grze­chy ja muszę to zno­sić?

– O co ci cho­dzi? Poko­szą i prze­staną – powie­działa Celinka, ale tą opi­nią nie zjed­nała sobie sio­stry, która wsa­dziła głowę pod poduszkę i kopała nogami mate­rac.

Zapach sko­szo­nej wio­sen­nej trawy był znie­wa­la­jący. W odróż­nie­niu od sio­stry Celinka bar­dzo lubiła kosia­rzy. Podo­bała jej się ich praca. Zawsze byli opa­leni, nosili spodnie na szel­kach, a na gło­wach czę­sto mieli fajne kolo­rowe ara­fatki albo chustki. Krzy­czeli gło­śno, no i mieli super­ko­siarki. Tego roku kosze­nie szcze­gól­nie inte­re­so­wało Celinkę, bo brat Bartka Kara­sia wła­śnie tym się parał. A poza tym było to pierw­sze kosze­nie w sezo­nie, więc jesz­cze się nie nasy­ciła zapa­chem, a hałas jej nie prze­szka­dzał.

Celinka otwo­rzyła okno na oścież i przy­glą­dała się obu kosia­rzom pod kątem podo­bień­stwa do Bartka Kara­sia.

– Ale super pach­nie, prawda? – Zacią­gnęła się tra­wia­stym zapa­chem.

– Zamknij okno! – wrza­snęła Mary­sia. – Jesteś dziec­kiem anor­mal­nym. Wyjdź za rol­nika, będziesz o trze­ciej dwa­dzie­ścia krowy ganiać na pole!

– Roz­wa­żam to – mruk­nęła Celinka i zamknęła okno.

– Nie no, to jest chore. Jesz­cze nie ma ósmej!

Do pokoju weszła Joanna Gwi­dosz, lat pięć­dzie­siąt, mama dziew­czy­nek i dwójki doro­słych i już nie­miesz­ka­ją­cych z rodzi­cami dzieci, Mal­winy i Kuby.

– Prze­stań krzy­czeć, bo obu­dzisz tatę.

Mary­sia chciała powie­dzieć, że to nie­moż­li­wie, żeby ktoś zdo­łał spać w tych warun­kach, ale mama ją ubie­gła.

– Mary­siu, taki już urok kwiet­nia. Wio­sna, panie sier­żan­cie!

Wyda­wało jej się, że w ten spo­sób roz­ła­duje atmos­ferę, ale pod wpły­wem miaż­dżą­cego spoj­rze­nia córki zmie­niła ton.

– Czego nie można zmie­nić, trzeba zaak­cep­to­wać. Widzimy świat przez pry­zmat wła­snych emo­cji. Zmień emo­cje, zmieni się rze­czy­wi­stość.

– Co to za tek­sty, mamo? Lamus się o nie pyta. To są, z prze­pro­sze­niem, giga­chrzany. – Mary­sia wzięła przy­go­to­wany przez mamę kubek kakao i już miała się napić, ale nagle odsu­nęła go gwał­tow­nie. – Nie­na­wi­dzę kożu­chów. Obrzy­dli­wość! – Spoj­rzała na sio­strę, która z lubo­ścią prze­ły­kała kożuch. – Jak niski próg wraż­li­wo­ści trzeba mieć, żeby móc to pić!

Z furią wci­snęła stopy w roz­dep­tane kap­cie i wyszła z pokoju.

Mama odpro­wa­dziła ją wzro­kiem, a potem popa­trzyła na Celinkę. Naj­młod­sza córka miała wiel­kie nie­bie­skie oczy, które wbiła w matkę. Joan­nie zro­biło się żal dziecka.

– Nie przej­muj się nią, kocha­nie.

– Czym mam się przej­mo­wać? – Celinka wzru­szyła ramio­nami. – Będzie wię­cej dla nas.

*

Prysz­nic popra­wił nieco podły nastrój Marysi. Cie­pła woda oraz aro­ma­te­ra­peu­tyczny zapach żelu limon­kowo-mig­da­ło­wego nieco uko­iły jej sko­ła­tane nerwy.

Kiedy Mary­sia wycie­rała mokre łydki i cichutko sobie pod­śpie­wy­wała, do łazienki wszedł Pies, czyli naj­star­szy kot Gwi­do­szów. Jak w wielu domach, w któ­rych miesz­kają koty, kratka w drzwiach łazien­ko­wych była na stałe wyjęta, żeby zwie­rzęta miały swo­bodny dostęp do swo­jej toa­lety. Pies posłał Marysi pona­gla­jące spoj­rze­nie, ponie­waż nie lubił korzy­stać z kuwety w obec­no­ści innych stwo­rzeń.

– Nie możesz pocze­kać dwie minuty? I drugi przy­lazł? Kto was tu nasłał, co? Mamo!

Woła­nie mamy w tej sytu­acji nie było zbyt racjo­nalne, ale Mary­sią zawład­nęły emo­cje.

– Zupeł­nie już zapo­mnia­łem, jak to się obja­wia – jęk­nął Mariusz Gwi­dosz, sie­dząc przy stole. – Nie wiem, czy dam radę trzeci raz przez to prze­brnąć. Myśla­łem, że przej­dzie bokiem.

– Naiw­ność ludzka nie zna gra­nic – powie­działa Joanna. – To nie burza.

– Ale jakoś późno tym razem, prawda?

– Rze­czy­wi­ście… Albo wcze­śniej nie było aż tak. Mal­winka chyba pod koniec pod­sta­wówki, Kuba to już nie pamię­tam, ale też było ostro. Pamię­tasz, jak nie odzy­wał się do nas przez całe popo­łu­dnie, bo mu prze­rwa­łeś opo­wia­da­nie snu, albo jak się obra­ził na bab­cię, kiedy powie­działa, że ładny z niego chłop­czyk?

Rodzice zachi­cho­tali.

– Damy radę, nie martw się. To tylko trzy, cztery lata.

– Asieńko, ty to umiesz czło­wieka pocie­szyć. Cudowna per­spek­tywa – wyszep­tał Mariusz nie­mal bez­gło­śnie. – Cztery lata bez wyroku.

Celinka miała swoje miej­sce przy stole. Nie było to miej­sce przy­pad­kowe. Celinka wybrała je z pre­me­dy­ta­cją, ponie­waż znaj­do­wało się naj­bli­żej tostera. Pro­ces opie­ka­nia fascy­no­wał ją od dłuż­szego czasu. Wsa­dzała tosty do opie­ka­cza i włą­czała timer. Uwiel­biała patrzeć, jak upie­czone grzanki wyska­kują w górę. Z nie­zro­zu­mia­łych dla sie­bie i innych powo­dów po pro­stu lubiła ten moment. Jed­nym uchem reje­stro­wała, że rodzice roz­ma­wiają o czymś cie­ka­wym, ale tosty były zawsze na pierw­szym miej­scu. Tym razem rów­nież pocze­kała, aż wysko­czą, i dopiero wtedy włą­czyła się do roz­mowy.

– Czy cho­dzi o to, że ona ma okres doj­rze­wa­nia? – zapy­tała, kła­dąc jed­nego tosta na tale­rzu mamy, a dru­giego na tale­rzu taty.

– Cicho! – syk­nęli rodzice, z prze­ra­że­niem patrząc na drzwi.

– Nie mów gar­ba­temu, że gar­baty – szep­nął Mariusz. – Potem ci wszystko wytłu­ma­czę. Teraz zakli­nam, żebyś pod żad­nym pozo­rem nie wyma­wiała przy Marysi słowa „doj­rze­wa­nie”. To jest słowo zabro­nione.

– A kiedy kon­kret­nie będę już mogła je wyma­wiać? – zapy­tała z docie­kli­wo­ścią wła­ściwą dobrze roz­wi­nię­tym jede­na­sto­lat­kom.

– Sama się zorien­tu­jesz.

– A jeśli się nie zorien­tuję sama? – Drą­że­nie tematu to, obok docie­kli­wo­ści, kolejna typowa cecha dziecka w tym wieku.

– To mnie zapy­tasz i ja ci wtedy powiem.

Taka odpo­wiedź satys­fak­cjo­no­wała Celinkę. Wsa­dziła do opie­ka­cza dwa kolejne tosty i spoj­rzała przez ramię na drzwi łazienki.

„Mamy w domu dwa koty – roz­my­ślała. – Kot jest stwo­rze­niem żywym, a skoro żyje, musi sikać i robić kupę. Zała­twia się do kuwety, która stoi w łazience. O co więc tyle rabanu?”.

– Czy on zawsze musi wła­zić, kiedy ja tu jestem? Zrób­cie coś! – Mary­sia wypa­dła z łazienki.

– On tu mieszka od dwu­na­stu lat – powie­dział Mariusz spo­koj­nie.

– Rany, o co tyle krzyku. Ja sprzątnę – zaofe­ro­wała się Celinka, nie odry­wa­jąc wzroku od tostera.

Gdy kolejne dwie grzanki wysko­czyły gotowe do kon­sump­cji, zsu­nęła się z krze­sła i ruszyła do łazienki. Nie lubiła sprzą­tać po kotach, ale była mądrym czło­wie­kiem i wie­działa, że życie nie składa się tylko z tego, co lubimy. A to, czego nie lubimy, warto zro­bić od razu i mieć z głowy.

Rodzice w mil­cze­niu sie­dzieli przy stole. Ojciec, uni­ka­jąc wzroku córki, sma­ro­wał razowy tost powi­dłami żura­wi­no­wymi, a mama wci­skała cytrynę do zie­lo­nej her­baty. Ich mil­cze­nie ziry­to­wało Mary­się.

– Z wami da się poga­dać od serca. Nie ma to jak zro­zu­mie­nie, prawda? Dzięki za wspar­cie – wark­nęła i poszła do pokoju.

*

Mary­sia nacią­gnęła na sie­bie dżinsy i bluzę. W zasa­dzie powinna zabrać się do lek­cji, powinna też zacząć myśleć nad pro­jek­tem na bio­lo­gię. Dostała świetny temat: „Pro­ces dome­sty­ka­cji”. Temat udo­ma­wia­nia zwie­rząt zawsze bar­dzo ją inte­re­so­wał. Tak jak lubiła, był inter­dy­scy­pli­narny – z pogra­ni­cza gene­tyki, psy­cho­lo­gii zwie­rząt i fizjo­lo­gii. Morena posta­wiła sprawę jasno: na szóstkę trzeba zro­bić pro­jekt; kto chce, pro­szę bar­dzo, ona udo­stęp­nia tematy. Mary­sia miała z bio­lo­gii piątkę zagwa­ran­to­waną, ale miło byłoby mieć szóstkę. Poza tym lubiła Morenę i bio­lo­gię, może zresztą będzie stu­dio­wać wła­śnie ten kie­ru­nek? A skoro chce iść na bio­lo­gię, to nie ma co tra­cić czasu, trzeba się brać do roboty.

Spoj­rzała na zega­rek i posta­no­wiła, że posie­dzi nad pro­jek­tem przez dwie godziny. Nasta­wiła budzik w smart­fo­nie, potem puściła cichutko _Dziadka do orze­chów_, przy któ­rym zawsze świet­nie jej się pra­co­wało, i wzięła się do pracy.

„Udo­mo­wie­nie zwie­rząt, czyli dome­sty­ka­cja, zaczęło się około pięt­na­stu tysięcy lat temu. Spo­śród stu czter­dzie­stu ośmiu tysięcy gatun­ków udało się do dziś udo­mo­wić zale­d­wie pięt­na­ście. Pierw­szy udo­mo­wiony przez czło­wieka gatu­nek to pies”.

Wybra­nie zdjęć psa zajęło Marysi masę czasu, bo nie mogła się zde­cy­do­wać, czy na slaj­dzie umie­ścić barasz­ku­ją­cego w wodzie rot­twe­ilera, czy raczej wyżła na polo­wa­niu. Bijąc się z myślami, mimo­wol­nie spoj­rzała na śpiącą Łapę. Wzięła apa­rat i zro­biła jej zdję­cie. Tak, to był zde­cy­do­wa­nie dobry przy­kład uka­zu­jący, jak daleko zaszedł pro­ces dome­sty­ka­cji.

Nawet nie poczuła, kiedy minęły dwie godziny. Przy­szedł czas na relaks. Się­gnęła po kata­log Festi­walu Mozar­tow­skiego. Gruba, ciężka książka ze stresz­cze­niami wszyst­kich oper Mozarta była lek­turą, po którą Mary­sia się­gała naj­czę­ściej. Naresz­cie speł­niło się jej marze­nie i w tym roku miała kar­net na festi­wal. Kochana bab­cia zafun­do­wała jej taki pre­zent. Bab­cia miała nad­przy­ro­dzony dar obda­ro­wy­wa­nia człon­ków rodziny dokład­nie tym, czego aktu­al­nie pra­gnęli.

Ponie­waż w tym roku Festi­wal Mozar­tow­ski zaczy­nał się od _Cosi fan tutte_, Mary­sia zaczęła lek­turę kata­logu od tej wła­śnie opery. Znała ją dobrze. Miała chyba sie­dem lat, gdy Kuba po raz pierw­szy ją na nią zabrał. Czy­tała więc stresz­cze­nie tylko z nawyku. Sama opi­sa­łaby akcję nieco ina­czej, ale co tam! Liczy się muzyka.

Się­gnęła po boks z Com­plete Mozart Edi­tion i zało­żyła słu­chawki.

Była wła­śnie przy arii Despiny, gdy drzwi się otwo­rzyły i wolno, ze spusz­czoną główką, do pokoju weszła Celinka. Się­gnęła po swoją torebkę.

– Co ty się tak skra­dasz, Celuś? Idzie­cie gdzieś? – Mary­sia zagad­nęła sio­strę przy­jaź­nie.

Cela się roz­pro­mie­niła. Oka­zało się, że wybie­rają się do Żukow­skich na, jak powie­działa cio­cia Żukow­ska, kró­lew­skie cia­sto owo­cowe w dużej ilo­ści.

– Kró­lew­skie cia­sto owo­cowe w dużej ilo­ści, mówisz?

Mary­sia zer­k­nęła na zega­rek. Lek­cje i porządki są zawsze, a kró­lew­skie cia­sto owo­cowe, zwłasz­cza w dużej ilo­ści – rzadko. Wybór był pro­sty.

– Ja też chcę. Daj­cie mi pięć minut! – wrza­snęła i rzu­ciła się do łazienki.

Po pię­ciu minu­tach – prze­brana, ucze­sana i uśmiech­nięta – była gotowa do wyj­ścia.

Kiedy wyszli na klatkę scho­dową, objęła Celinkę, szturch­nęła w bok i szep­nęła:

– Trzy czte-ry.

Koły­sząc się mia­rowo do taktu, zaczęły pod­śpie­wy­wać:

– _Hey Jude, don’t make it bad…_

Do Żukow­skich dotarli w miłym sobot­nim nastroju. Kró­lew­skie cia­sto owo­cowe oka­zało się mocno spie­czo­nym bisz­kop­tem ze szklar­nio­wym rabar­ba­rem, ale Mary­sia miała dziką ochotę na jakie­kol­wiek cia­sto. Była czter­na­sta, a ona prze­cież od rana nie miała nic w ustach. Trzeba było to jakoś nad­ro­bić.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Żukow­scy – mimo że dzieci Gwi­do­szów mówiły do nich „cio­ciu” i „wujku” – nie byli z Gwi­do­szami spo­krew­nieni. Mamy poznały się w parku Bród­now­skim, dokąd w ładne dni wycho­dziły z dziećmi na dłu­gie spa­cery – Joanna Gwi­dosz z Mary­sią, a Lena Żukow­ska z Krzy­siem.

Gwi­do­szo­wie mieli czworo dzieci. Jak lubił mówić Mariusz: z dwóch mio­tów. Kuba – mąż Magdy, ojciec Sta­sia, Romka i dwu­mie­sięcz­nego Jasia, oraz Mal­wina Pisar­czyk – żona Pawła, od dwóch lat prze­by­wa­jąca w Mona­chium, gdzie jej mąż dostał pracę, matka ośmio­let­niego Kosmy i trzy­let­nich, poczę­tych metodą _in vitro_ córe­czek: Zosi, Asi i Poli. To star­szy miot. Młod­szym mio­tem były sie­dem­na­sto­let­nia Mary­sia – uczen­nica pierw­szej klasy liceum, i jede­na­sto­let­nia Cela, która cho­dziła do klasy pią­tej.

Żukow­scy byli rodzi­cami jed­nego dziecka: osiem­na­sto­let­niego Krzyśka. Mimo braku syme­trii w struk­tu­rze rodzin układ spraw­dzał się ide­al­nie. Tylko w ciągu ostat­nich kilku lat rodziny Gwi­do­szów i Żukow­skich były razem przez dwa tygo­dnie w Kotli­nie Kłodz­kiej, dzie­sięć dni na Mazu­rach, tydzień w Chor­wa­cji, dwa razy w Pra­dze i w Wied­niu, o jed­no­dnio­wych wypa­dach za mia­sto nie wspo­mi­na­jąc.

Cela nie odstę­po­wała Marysi i Krzyśka na krok, mając nadzieję, że podob­nie jak przy poprzed­niej wizy­cie, usły­szy coś fascy­nu­ją­cego. Wtedy była świad­kiem roz­mowy Marysi i Krzyśka na temat nie­chcia­nej ciąży kole­żanki Krzyśka z pod­sta­wówki. Tym razem liczyła na podobne rewe­la­cje, ale ponie­waż roz­mowa zeszła na dome­sty­ka­cję, którą teraz żyła Mary­sia, znu­dzona Cela wró­ciła do stołu.

Mary­sia w pokoju Krzyśka czuła się jak u sie­bie. Znali się zbyt długo, żeby mię­dzy nimi było miej­sce na jakieś utrud­nia­jące życie cere­giele. Roz­wa­lona na łóżku Krzyśka bez skrę­po­wa­nia poże­rała czwarty kawa­łek bisz­koptu ze szklar­nio­wym rabar­ba­rem. Mię­dzy kolej­nymi kęsami wyłusz­czała Krzyś­kowi, jak widzi swoją pre­zen­ta­cję i że feno­typ udo­mo­wie­nia chce dać od razu na początku, bo to ją inte­re­suje naj­bar­dziej. Krzy­siek słu­chał w mil­cze­niu. Nie kiwał głową, nie zada­wał żad­nych pytań, nie wyda­wał z sie­bie apro­bu­ją­cych ani negu­ją­cych pomru­ków. Nic.

– Czy ty mnie w ogóle słu­chasz? – ziry­to­wała się Mary­sia.

– Oczy­wi­ście! – Krzy­siek drgnął. – Feno­typ udo­mo­wie­nia jest wspólny dla wszyst­kich udo­mo­wio­nych gatun­ków.

– Nie pre­zen­tuj mi tu echo­la­lii. Prze­pra­szam, że cię zanu­dzam, ale to jest dla mnie fascy­nu­jące. W takim razie co tam u cie­bie?

Jako dzieci bar­dzo się polu­bili. Zawsze mieli o czym roz­ma­wiać i zawsze umieli wymy­ślić sobie dobrą zabawę. Kiedy pod­ro­śli, zwie­rzali się sobie, narze­kali na rodzi­ców, na szkołę, na kole­gów. Potem Krzy­siek zaczął cho­dzić z Utą. Mary­sia nawet ją poznała, ale mimo że chciała się z nią zako­le­go­wać, jakoś się nie polu­biły. Krzy­siek był star­szy, miał dziew­czynę, więc ich drogi tro­chę się roze­szły. Póź­niej przez krótki moment znów byli ze sobą bli­sko po tym, jak Uta porzu­ciła Krzyśka, mówiąc, że jest zimny jak ryba. Mary­sia go pocie­szała, że Uta tylko tak gada. Kiedy po jakimś cza­sie temat Uty ostygł, Krzy­siek zwie­rzył jej się, że bar­dzo podoba mu się kole­żanka z kursu nie­miec­kiego. Mary­sia kibi­co­wała mu i trzy­mała kciuki.

Po jakimś cza­sie Krzy­siek stwier­dził, że mu minęło, że to było głu­pie zauro­cze­nie, bo ona mu się w ogóle nie podoba i jest głu­pia, a on nie potrze­buje głu­piej dziew­czyny. Zaczął wygła­szać dziwne tek­sty: „Wszyst­kie baby są głu­pie, z żadną o niczym nie da się poga­dać”. Do Marysi dotarło, że tuż koło niej, na wycią­gnię­cie ręki wyrósł praw­dziwy anty­fe­mi­ni­sta. Raz po raz docho­dziły do niej plotki o tym, jak Krzy­siek trak­tuje dziew­czyny, jak im doku­cza, jaki jest dla nich podły.

Gdy w Empiku zoba­czyła powieść Lars­sona _Męż­czyźni, któ­rzy nie­na­wi­dzą kobiet_, zro­biła zdję­cie okładki i wysłała z komen­ta­rzem: „Napi­sali o tobie”. Krzy­siek się na nią obra­ził i odpi­sał, że współ­czuje jej, że jest dziew­czyną.

Potem Mary­sia dowie­działa się od kole­żanki z pla­styki, któ­rej sio­stra cho­dziła z Krzyś­kiem do klasy, o jego kolej­nych wyczy­nach: podobno powie­dział Ulce, że jego kuzyni z Oża­rowa mają psa do odda­nia, więc niech tam jedzie, bo wszystko jest już doga­dane; na świeżo odno­wio­nej ele­wa­cji domu Justyny napi­sał jej numer tele­fonu z dopi­skiem: „Dzwoń w każ­dej spra­wie”; ukradł kart­kówki z ple­caka mło­dego geo­grafa i w pracy Karo­liny dopi­sał pod­ro­bio­nym cha­rak­te­rem pisma: „Kocham cię i pra­gnę, Artu­rze. Nie dręcz mnie dłu­żej, chcę być twoja”, i z powro­tem pod­rzu­cił nauczy­cie­lowi.

Na wieść o tych incy­den­tach Mary­sia roz­po­częła kru­cjatę prze­ciwko anty­fe­mi­ni­stycz­nym zapę­dom Krzyśka. Poroz­ma­wiała z jego mamą, punkt widze­nia cioci bar­dzo ją jed­nak zasko­czył: „No cóż, Krzy­sio to jesz­cze dziecko. Przy­stojni chłopcy mają powo­dze­nie, więc to nor­malne, że kręcą się koło niego dziew­czynki. A że lubi żarty i psi­kusy? W tym wieku to nor­malne”. Póź­niej pró­bo­wała roz­ma­wiać z wła­sną mamą, ale ta miała tylko jedną reflek­sję: „To skan­dal. Trzeba natych­miast spro­wa­dzić tu Krzyśka, ja już z nim to zała­twię!”. Jak prze­bie­gła roz­mowa, Mary­sia się nie dowie­działa. Mama ogra­ni­czyła się do komen­ta­rza, że rzadko kiedy życie jest takie, jak wygląda na pierw­szy rzut oka.

Gdy Krzy­siek opo­wie­dział jej, jak wywiózł do Wila­nowa jakąś dziew­czynę z Łowi­cza i pry­snął do auto­busu, zosta­wia­jąc bidulę zupeł­nie zdez­o­rien­to­waną, posta­no­wiła, że zerwie z nim wszel­kie kon­takty, ale nie bar­dzo to wycho­dziło, bo ich rodzice się lubili i Krzy­siek po pro­stu od czasu do czasu zja­wiał się u nich w domu. A gość to gość, wia­domo.

W końcu ojciec jej pod­po­wie­dział, żeby dała mu spo­kój. Każdy ma prawo zmar­no­wać sobie życie na aktyw­ność bez­sen­sowną. Mary­sia zgo­dziła się z tatą: nie da się zmie­nić czło­wieka, jeśli on sam tego nie chce. Porzu­ciła wresz­cie rolę wycho­waw­czyni i zaczęła trak­to­wać Krzyśka jak zwy­kłego, nie­zbyt faj­nego, ale po pro­stu kolegę. Dzięki temu bez zbęd­nych emo­cji mogła słu­chać, co ostat­nio zro­bił. A on nie tylko lubił dzia­łać. Lubił także, żeby Mary­sia o jego wyczy­nach była dobrze poin­for­mo­wana.

Kiedy Mary­sia delek­to­wała się cia­stem z rabar­ba­rem, Krzy­siek opo­wie­dział, jak rano umó­wił się z Karo­liną z Ursy­nowa i z Magdą z Ursusa na pętli Pod­gro­dzie. Poje­chali tam z Grzy­bem rowe­rami i przy­cza­ili się w spo­żyw­czym, bo z pół­pię­tra dosko­nale widać pętlę. Oczy­wi­ście nie miał zamiaru spo­tkać się z żadną z dziew­czyn. Chciał tylko spraw­dzić, czy naprawdę ist­nieją takie idiotki, któ­rym chce się tłuc z rowe­rem na drugi koniec mia­sta, ponie­waż chło­pak im powie­dział, że mają piękne dusze i on tylko przy nich nie czuje się samotny. Przy­je­chały obie, a nawet podejrz­li­wie na sie­bie patrzyły, a oni boki zry­wali, obser­wu­jąc je z ukry­cia. Grzyb coś tam mru­czał, że nawet nie­złe, ale on jest palan­tem. Dla niego ostat­nio nie­złe jest wszystko, co się rusza.

Mary­sia zapy­tała, ile wresz­cie one tak sie­działy. Oka­zało się, że Krzy­siek odbie­rał od nich tele­fony i zapew­niał, że już jedzie.

Mary­sia nawet nie wie­działa, jak to sko­men­to­wać. Nie była czło­wie­kiem agre­syw­nym, ale miała ochotę dać mu w łeb czymś cięż­kim.

– Po co ty to robisz?

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Kiedy poznaję nową dziew­czynę, nie mogę prze­stać o niej myśleć, strasz­nie się nakrę­cam. A potem, jak tylko się prze­ko­nam, że ona poleci na każde moje zawo­ła­nie, natych­miast mi prze­cho­dzi. A Grzyb mi gada, że taką ładną rzu­ci­łem. A co tu uroda ma do rze­czy? Baba to baba.

– Nie wiem, dla­czego ja cią­gnę zna­jo­mość z tobą. Muszę to prze­my­śleć, bo… ty mnie prze­ra­żasz, czło­wieku. Żyjesz w jakimś obłę­dzie.

Krzy­siek powie­dział, że on od dawna prze­raża sam sie­bie i że jedyne, przez co umie się wyra­zić, to wier­sze. Mary­sia jęk­nęła w duchu, bo nie­raz już miała do czy­nie­nia z jego wąt­pli­wej jako­ści twór­czo­ścią, ale była dobrze wycho­wana i nie chciała Krzyśka ura­zić. Trudno. Trzeba wysłu­chać jakie­goś nowego, wstrzą­sa­ją­cego bra­kiem tre­ści dzieła. Na szczę­ście Krzy­siek nie lubo­wał się w dłu­giej for­mie.

Mary­sia popa­trzyła na Krzyśka, jak prze­jęty grze­bał w szu­fla­dzie w poszu­ki­wa­niu teczki ze swoją twór­czo­ścią, i wtedy nagle przy­szło jej do głowy, że to dobrze znać kogoś takiego. Dzięki niemu ona ni­gdy nie da się nabrać na takie sztuczki. Jak nisko trzeba upaść, żeby jechać na drugi koniec War­szawy do jakie­goś raz widzia­nego albo niewidzia­nego wcale faceta? Te dziew­czyny są naprawdę głu­pie. Mary­sia poczuła szczerą pogardę dla takiego zacho­wa­nia. Czy one nie mają dumy? Ambi­cji?

Krzy­siek podał jej kartkę z wier­szem, ale wów­czas do pokoju zaj­rzała cio­cia z pyta­niem, czy nie zagrają z nimi w pań­stwa-mia­sta. Cela zapro­po­no­wała cie­kawe kate­go­rie i wszy­scy są chętni do gry.

Mary­sia zerwała się z miej­sca. Zła­pała ostatni kawa­łek cia­sta i nie oglą­da­jąc się na Krzyśka, poszła do jadalni. Nie sza­lała na punk­cie państw-miast jak sio­stra, ale wszystko było lep­sze niż prze­by­wa­nie z tym emo­cjo­nal­nym pan­to­fel­kiem w jed­nym pokoju.

*

Po wyj­ściu od Żukow­skich Mary­sia poczuła, że musi czymś gorz­kim prze­ła­mać nad­miar cukru w orga­ni­zmie. Poszła więc do spo­żyw­czego i nabyła pół­li­trową butelkę toniku, który wypiła dusz­kiem.

Przed klatką scho­dową przy­sta­nęła na chwilę, gdyż przy­szła do niej wia­do­mość. Od czasu, gdy czy­ta­jąc wia­do­mość w komórce, z impe­tem weszła na śmiet­nik, co skoń­czyło się olbrzy­mim, bole­snym sinia­kiem na pisz­czeli, ni­gdy już tak nie robiła. Wygrze­bała komórkę z kie­szeni. Kątem oka spo­strze­gła jakiś ruch koło swo­jego ramie­nia. Mimo­wol­nie pod­nio­sła głowę.

Kilka kro­ków od niej wol­nym kro­kiem, na sztyw­nych nogach, jakby miał zaban­da­żo­wane stawy kola­nowe, szedł jakiś dzie­ciak. Mary­sia nie poświę­ci­łaby mu ani sekundy uwagi, ale on naj­wy­raź­niej miał coś do niej. Minął ją bez słowa, dziw­nie się jej przy­glą­da­jąc, wręcz świ­dru­jąc ją wzro­kiem. Mary­sia nie znała go, nie miała poję­cia, kim jest. „Jakiś nie­nor­malny” – pomy­ślała. Prze­nio­sła wzrok na komórkę, ale nie odczy­tała wia­do­mo­ści, bo chłop­czyk nagle zawró­cił i sta­nął przed nią wyprę­żony jak struna. Wyrzu­cił z sie­bie zde­cy­do­wa­nie zbyt gło­śne „cześć”, a potem rzu­cił się do ucieczki.

*

W latach 50. XX wieku rosyj­scy naukowcy wyse­lek­cjo­no­wali lisy o spo­koj­nym cha­rak­te­rze i z każ­dego miotu wybie­rali do roz­mna­ża­nia naj­mniej pło­chliwe osob­niki. Efekty były spek­ta­ku­larne. Już w czwar­tym poko­le­niu lisy zaczęły mer­dać ogo­nami i pozwa­lały się gła­skać, a w dzie­wią­tym wyraź­nie lgnęły do ludzi i umiały się z nimi zwią­zać jak psy. Mary­sia wybrała zdję­cia srebr­nych lisów i zna­la­zła w Inter­ne­cie foto­gra­fie eks­pe­ry­men­tal­nej hodowli w Nowo­sy­bir­sku. Powinna na godzinę nad tym usiąść, ale jakoś dziw­nie jej się nie chciało. Wie­działa dokład­nie, co ma robić, i nie było to trudne, wyma­gało tylko poszpe­ra­nia w kilku książ­kach i w Inter­ne­cie, ale per­spek­tywa sie­dze­nia przy kom­pu­te­rze w ogóle jej nie pocią­gała. Posta­no­wiła jed­nak być twarda. Nasta­wiła budzik i usia­dła do roboty.

Była w trak­cie przy­go­to­wy­wa­nia slajdu na temat zmian, jakie zacho­dziły w wyglą­dzie i zacho­wa­niu lisów z Nowo­sy­bir­ska, gdy roz­legł się dźwięk domo­fonu. Obie z Celinką rzu­ciły się do drzwi. Łapa rów­nież. Pies i Cacuś się nie rzu­cili, bo byłoby to poni­żej ich god­no­ści, ale też prze­ma­sze­ro­wali do przed­po­koju. Celinka dopa­dła domo­fonu pierw­sza.

– Poli­cja, otwie­rać! – Usły­szała w słu­chawce.

– Kuba, przy­szedł Kuba! – wrza­snęła i pognała kory­ta­rzem na powi­ta­nie brata.

Mary­sia nie wybie­gła z miesz­ka­nia, była już na to zde­cy­do­wa­nie za duża. Pod­cią­gnęła leg­ginsy, wypro­sto­wała plecy i spró­bo­wała zro­bić ara­be­skę. Przez chwilę przy­glą­dała się sobie w lustrze. Od dwóch lat już nie cho­dziła na balet, ale może to błąd? Nie zdą­żyła się nad tym zasta­no­wić, bo Kuba z Celą na barana wkro­czył do domu.

Kuba był sam. Magda i dzieci zła­pały jakie­goś wirusa i musiały zostać w domu, więc Kuba przy­szedł tylko na chwilę zamie­nić parę słów.

– Ale chyba możesz zostać na her­ba­cie? Czy Magda ci zabro­niła? – wypa­liła Mary­sia.

Kuba zamarł i wbił w sio­strę czujne spoj­rze­nie. Nie bar­dzo rozu­miał, skąd ten atak na niego.

– Mogę i niczego mi nie zabro­niła – wyce­dził przez zęby. – Wręcz prze­ciw­nie: wypchnęła mnie z domu na siłę, żebym się tro­chę zre­lak­so­wał. Ale nie miał­bym z tego żad­nej przy­jem­no­ści, bobym tylko patrzył na zega­rek.

– Bycie z nami to już dla cie­bie żadna przy­jem­ność?

– Mam przy­jem­ność, ale nie chciał­bym, żeby Madzia na mnie cze­kała.

– Co jej się sta­nie?

Mary­sia sama się dzi­wiła, że to mówi. Prze­pa­dała za Magdą, bie­gała do niej się zwie­rzać i oma­wiać nie­mal wszystko, co jej się przy­tra­fiało.

Kuba podejrz­li­wie spoj­rzał na sio­strę.

– A tobie co się stało? Masz zły humor?

– Mia­łam bar­dzo dobry humor, ale spo­tka­łam cie­bie.

– Ale jesteś… opry­skliwa.

– Ja jestem opry­skliwa? Świet­nie! Masz jesz­cze inne uwagi na temat mojej oso­bo­wo­ści czy to już wszystko?

– Matko, co się stało? Masz jakiś pro­blem? Facet cię rzu­cił, ktoś cię okradł, kole­żanki cię obga­dują? Co jest?

– To ty masz pro­blem! I nie wrzeszcz na mnie!!!

– Dobra, nic już nie mówię, ale ciskasz się nie wia­domo o co.

Mary­sia poczuła, że zabrnęła w ślepą uliczkę, tylko nie bar­dzo wie­działa, jak się z niej wyco­fać.

– Mie­li­ście przyjść wszy­scy razem, tak się uma­wia­li­śmy! – pisnęła.

Kuba wycią­gnął ramiona i pod­szedł do sio­stry. Objął ją i mocno przy­tu­lił. Mary­sia sza­leń­czo kochała brata i nie umiała uda­wać, że nie chce się do niego przy­tu­lić. Gdy Kuba zaczął ją gła­skać po ple­cach, pole­ciało jej kilka łez, ale to były dobre łzy i Mary­sia poczuła, że napię­cie i głu­pia złość już z niej uszły.

Kuba uśmiech­nął się krze­piąco. Wycią­gnął dłoń i deli­kat­nie otarł jej mokre policzki. Mary­sia ode­tchnęła.

– „Pła­cze dziew­czyna, chłopca trzeba jej”… – zanu­cił cichutko i popa­trzył na Mary­się zna­cząco.

Mary­sia poczuła, jak nowa fala wście­kło­ści zalewa ją od stóp po czu­bek głowy.

– Że niby potrze­buję faceta, tak?!

– Co ja takiego powie­dzia­łem? O co ci cho­dzi?

– To co to za insy­nu­acje?!

– Żadne

– To co mi tu śpie­wasz?!

– Tak sobie. Mimo­cho­dem mi się sko­ja­rzyło… Sytu­acyj­nie.

– Czy ja się wtrą­cam do two­ich spraw?

– Cza­sem tak.

– Na przy­kład kiedy?

– Nie wiem kiedy…

– Możesz nas wcale nie odwie­dzać! Wpa­dasz na pięć minut… nie uspo­ka­jaj mnie, mamo! Ktoś mu powi­nien powie­dzieć prawdę i ja to zro­bię. Masz nas wszyst­kich gdzieś. Są tylko Magda i dzieci!

Mary­sia nie zare­je­stro­wała prze­stra­szo­nych oczu młod­szej sio­stry. Nie widziała, jak oba koty na wszelki wypa­dek odda­liły się od epi­cen­trum wyda­rzeń i tylko Łapa z uśmiech­nię­tym pyskiem stoi w przed­po­koju i wciąż merda ogo­nem. Odwró­ciła się na pię­cie i poszła do sie­bie, jak pro­staczka bez słowa zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

Rodzina prze­nio­sła się do kuchni. Przez chwilę stali w mil­cze­niu.

– Od dawna taka jest? – wyszep­tał Kuba i z trwogą spoj­rzał w stronę drzwi pokoju.

– Dziś rano się nasi­liło. Chyba coś się stało, sami nie wiemy.

Kuba obie­cał, że jak tylko wirusa szlag trafi, przyjdą wszy­scy z długą wizytą. Ser­decz­nie uści­skał rodzi­ców i Celinkę, otwo­rzył drzwi pokoju sióstr i rzu­cił „cześć”, ale Mary­sia mu nie odpo­wie­działa. Miała słu­chawki na uszach i uda­wała, że nie sły­szy.

Kuba się nie obra­ził. Mru­gnął do rodzinki poro­zu­mie­waw­czo i czym prę­dzej wró­cił do swo­ich.

*

– Będziemy oglą­dać _Księż­niczkę i żabę_, idziesz?

– Nie mam ochoty na żadne głu­poty. Widzia­łam to milion razy. Mówi­łam ci, żebyś obej­rzała coś nor­mal­nego. Kino cze­skie rzą­dzi. Wiesz, kto to jest Petr Zelenka? A co zro­bisz, jak ktoś zapro­po­nuje kate­go­rię „reży­ser fil­mowy”? Nic nie napi­szesz, ani jed­nego nazwi­ska!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: