- W empik go
Dwie powieści Janka z Głodomanku. - ebook
Dwie powieści Janka z Głodomanku. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 397 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jednym z najpłodniejszych i najlepiej do ludu przemawiających pisarzy naszych jest, znany pod imieniem "Janko z Głodomanku", którego powieści i inne rozprawy zapełniają różne czasopisma ludowe polskie. Umie on na tle powieściowem osnuwać wypadki historyczne przeszłych czasów i objaśniać je dla pojęcia ogółu.
Niedawno wyszła osobno jego powieść z roku 1831, pod tytułem: Misjonarze, umieszczona pierwiej w "Gwiazdce Cieszyńskiej", i znalazła najlepszą ocenę. Wydajemy w obecnem dziełku dwie tegoż autora powieści: "Róża Albańska" i "Wszystko za darmo", i oczekujemy, że równie dobre znajdą przyjęcie. Staramy się rozpowszechniać utwory, które uważamy za dobre i pożyteczne, przeto, jeżeli tem wydaniem dogodzimy czytającej publiczności, będzie to dla nas zachętą, aby i inne ulubione powiastki szanownego autora wydobyć z roczników pism czasowych i podać drukiem do ogólniejszego użytku.
Tego samego autora wyszło już dużo powieści, zebraliśmy co można i dla uwidocznienia wyliczamy takowe, mianowicie:
1. W "Gwiazdce Cieszyńskiej" umieszczone:
Wachmistrz Kozacki.
Chłop panem.
Ostatni potomek na Gniewkowie.
Fatma Afrykanka.
Misjonarze.
Wojsko zaśnięte.
Pomoc własna.
Niezapominajki.
Pierwsze spotkanie.
Starosandeczanin.
Róża Albańska.
Wszystko za darmo.
Oprócz tego artykuły naukowe: Iwonia hospodar wołoski, – Wieczorki humorystyczno-naukowe, – Kredyt bezprocentowy, – i inne mniejsze rozprawy i wiersze.
2. W "Przyjacielu domowym" we Lwowie:
Giermkowie Bolesława Wstydliwego, króla polskiego.
Wychowanka.
Chleb Promnicki.
Grzech bratni.
Wyprawa na zamek w Zawadzie.
Amnestja moskiewska.
Oprócz tego różne rozprawy ekonomiczne.
3. W "Gazecie Górnośląskiej" w Bytomiu:
Jeniec z pod Cecory.
Niespodzianki.
Pielgrzym polski.
Rozprawy zaś: Pokolenie Piasta i z nim połączona przyszłość Europy a szczególniej Polski, – Pomnik cnocie, – Cywilizacja – itd.
4. W "Wieńcu" i "Pszczółce" we Lwowie:
Hanka dziewka z przedmieścia (księżna Ostrowska).
Kronika chleba.
5. W "Przemyślaninie":
Dziecię z Dynowa.
6. W "Postępie rolniczym" artykuły bardzo interesowne:
Estetyka rolnicza, – Pieniądz jako wypływ ekonomji, – Kapitał gospodarczy i jego wartość, – Lichwa i sposoby na zabicie onejże, – Fałszywy kredyt, – Użyteczność lasów, – Aklimatyzacja roślin, – Chodowla bydła, – Dusza zwierząt itd.
Szkoda widoczna, że te utwory autora są tak rozrzucone, a zasługiwałyby na zbiorowe ogłoszenie. Redakcja "Gwiazdki Cieszyńskiej" tyle pozbierała wiadomości o pracach "Janka z Głodomanku", a jest nim ks. Jan Perges z Gumnisk, dziekan i proboszcz Dyecezji Tarnowskiej w Galicji.
Spodziewamy się, że szanowny autor jeszcze zaszczyci ciekawą publiczność swojemi utworami. Życzymy mu staropolskiem: Szczęść Boże!
W Cieszynie 1883.
Redakcja "Gwiazdki Cieszyńskiej".I.
Bezmała 25 kilometrów za Tarnowem leży małe miasteczko w górach południowych położone: Ryglice. Dawnemi czasy była to wioska należąca do królewszczyzny. Książę polski Władysław, poznawszy dzielnych na wprawach wojennych rycerzy i tęgich rębaczy, Mikołaja Burzę i Wawrzyńca Kielanowskiego, nadał im Ryglickie posiadłości, oni też założyli na pamiątkę swoją dwie osobne koło Ryglic wioski: Burzyn i Kielanowice około 1300 r. – Czy przez małżeństwa, czy też kupna, zamianę, przeszły Ryglice do familji Łyczków, którzy pisali się Łyczko de Ryglice. Z tych wspominani Marcina Łyczko proboszcza Tarnowskiego, męża szczodrobliwego, uczonego i pobożnego, który fundusz zostawił przy Akademji krakowskiej na ubogich studentów, a był także proboszczem w Gumniskach nad Dembicą, dziedzictwie Latoszyńskich. Z tej familji byli zacni ludzie, jako Aleksander chorąży sanocki; Michał co się nawet połączył ślubnym kontraktem z Czartoryskimi, pojąwszy księżniczkę Katarzynę. Ale mniejsza już o innych, pod pióro nasuwa się nam Jan i Stanisław Łyczkowie z Ryglic, kawalerowie zuchy, co się spisywali na wyprawach wojennych.
Przenosimy się myślą w czasy Zygmunta Augusta, ostatniego jagielońskiego potomka. Odbywa się sejm w Lublinie, na którym był obecny sławny kardynał
Hozjusz prezydent soboru trydenckiego, i Wicenty Portykus legat papieski (1569 r.), gdzie pod ich obecnością przyszła sławna unja Litwy z Koroną polską po wieczyste czasy. Na taki sejm zjeżdżali się magnaci, deputaci, i szlachta jako spektatorowie niemal z całego kraju. Nie dziwota, gazet jeszcze nie było, sprawozdania dowiadywano się tylko z prywatnych listów lub opowiadań jakiego kwestarza a tu przed sejmem jeszcze nie wiedziano dobrze o kondycjach, bo nie rozniosły wici preliminarzów do tej akcji po zamkach i dworach.
W Ryglicach mieszkała podeszła matrona, wdowa z trojgiem ulubionych dzieci; synowie lubo pod wąsem, podstrzyżeni, miani byli zawsze za dzieciaków, matka tytułowała ich Jasiu i Stasiu, a córeczkę liczącą więcej niż 15 wiosnę, zawsze jeszcze nazywała podlotkiem. Będąc jednak gospodarną i rządną, posiadała znaczne majątkowe zasoby w lamusie; aby jej niepoczciwy nie naruszył majątku, przechowywała go najczęściej w zbożu, życie lub pszenicy; tam w woreczkach kryły się czerwone złote, i pragskie grosze, przezywane Czeskiemi. Przy tej oszczędności była jednak hojną, dawała dużo na ubogich kmieci w czasie nieurodzaju, nie szczędziła ofiar do kościoła, a gość nie odjechał nigdy przed tygodniem. Szczególne zaś miała zabobonne uprzedzenie do liczby siódemki. Siedem deszczek, siedem ław, tyleż okien lub drzwi w mieszkaniu jeżeli spostrzegła, wyjeżdżaj zaraz. Wiedzieli o tym przesadzie synowie. Jan temperamentu nieco cholerycznego, prędki, śmieszek, jeżeli nie mógł co zyskać u matki, wyjechał tylko z jaką siódemką, zaraz mu nie odmówiła. Obaj ze Staszkiem.
namówili się, by jechali do Lublina, tylko im było w głowie, czy Waść mama pozwoli.
Trafiło się, że tego roku w pierwszych dniach maja spadł śnieg wielki; psotny Jan Łyczko udziałał siedem kulek ze śniegu, przyniósł do mieszkania, położył na piecu mówiąc: "Słuchaj Waść mamo, te kulki oznaczają siedem lat, jeżeli się wszystkie stopią, wszystkie lata będą nieurodzajne, a która się nie stopi, ten rok będzie urodzajny; jest to prognostyka, czy ma mama sprzedać zboża ze spichlerza lub nie." – Matka zobaczywszy te siedem bryłek śniegu, wykrzykła: "pamiętajże, że się za siedem lat nie ożenisz." – "Ja Waści jeszcze drugie 7 dodam, będzie 14, a za to pojadę do Lublina." – "Jedź sobie." – "Zgoda," krzyknął Jan, całując matki dłonie, a ona mu: "Pamiętajże, lat 14 będziesz kawalerował." – "Nic nie szkodzi, spuszczam Stanisławowi pierwszeństwo."
Magdusia przędła kądziołeczkę, wartko obracając wrzeciono, jeno się jej palące uśmiechały oczka; poprawia długiego warkoczyka i rzekła z uśmiechem: "Jasiu! toś zapomniał przyrzeczenia?" – Jan spojrzał na siostrę z zadumieniem, a matka rzekła: "Tak? to i tyś się z nim namówiła?" – "Przepraszam Waści," rzekła "dziewoja,"sejmowanie należy do dygnitarzy a nie do kobiet, ani mi się śniło o podróży, tem mniej, żem sierota, a świat o takich się nie troszczy wcale." – "Od czegożem Magdusiu! albom nie matką, abym nie pamiętała o tobie?" – Magdusia wstaje, kładzie kądziołkę i całuje matronie wszystkie paluszki, powtarzając: "Waść pozwoli sześć razy."
"Ot, to mi dziecko," rzekła matka ucieszona, "a ten śmieszek," wskazując na stojącego Jana, "myśli, że mi dokuczy siódemką; ani za lat 14 się nie ożeni, nie pozwolę." – "Powiedziałem Waści mamie, ze stanu małżeńskiego rezygnuję, mam inne plany: siedem razy wyprać Niemców, siedem zabić Moskali, siedemdziesiąt siedem Turków, a siedemset siedemdziesiąt siedem Tatarów, co Polsce dokrupiają." – "Idź mi precz, nie chcę cię widzieć, jedź sobie do Lublina, Staś przy mnie zostanie. Niegodnyś syn." – "O niech się Waść mama nie dąsa. Siedem grzechów głównych, siódme gniew."
To przedrzeźnianie się syna tak rozgniewało kobietę, że wyszła zapyrzona z komnaty, a Jan się śmiał, przybiega do siostry obejmując ją rękoma: "Złotusiu, nie gniewaj się przynajmniej ty na mój nieszczęsny humor. Cóżem winien za prędkość moją? Wierzaj mi, żebym ci życia i szczęśliwości przychylił, ile moje starczą siły; poniosę dla ciebie wszystkie ofiary,. a nawet życie, tylko wiesz co? Zadrasnąłem niepotrzebnie serce matki, jeżeli mnie kochasz, przebłagaj ją za mnie." – "Jasiu, dziś niemożebne. Matka uprzedzona nie przedsięweźmie dziś żadnej czynności, daremne byłyby kroki względem pojednania; jutro mamy jak na nieszczęście siódmego maja, znowu siódemka." – Jan skrobie się po włosach "Jakżem nierozważny, mógłbym już dziś jechać do Lublina, a tu bez czerwonych ani rusz." – "Dobrze ci tak, ty prędki człowieku," odezwał się brat Stanisław; "twoją nierozsądną mową sparaliżowałeś cały plan naszej jazdy." – "No Stachu! kiedym ci odstąpił pierworodztwo, zażegnajże twą powagą ową burzę. Verbum nobile, zostanę kawalerem do śmierci, a ty z Magdusią będziecie dziedzicami." – Nie pleć ni w pięć ni w dziewięć." – Jan się uśmiecha, "a siedem nie?"
Wszyscy troje zaczęli się śmiać; na ten akt wchodzi matka: "Magduś do kądziołki, a ty Stasiu przeczytaj uniwerzały, właśnie przyszły wici z grodu nie wiem, co znowu żądają." – Jan stanął na boku założywszy ręce na piersi, Imość usiadła na ławie, a Staś przy niej rozłożył papier i czyta: "Na wypadek grożącego niebezpieczeństwa ze strony Turcji mają być rycerze gotowi do pospolitego ruszenia." – Jan przybliża się ku siedzącej matronie, uklęknął i rzekł: "Waść mama pobłogosławi, kiedy król i ojczyzna woła!"Łyczkowa zmięszała się, zatrzęsły się jej wargi i ręce, objęła głowę syna w swoje dłonie: "Oj synu, dziecko kochane, ojciec dostał stygmy pod Gdańskiem, i ty chcesz otrzymać takowe? Dla ojczyzny wszystko, i życie! Idź, niech cię Bóg błogosławi! ale przecie nie jedź dziś ani jutro, bo dzień siódmy, a ja mam wstręt przed siódemką, bo ojciec pojechał dnia siódmego i dziś jam biedna wdowa."
"Zgadzam się z wolą ukochanej mamy, jeżelim znalazł przebaczenie i łaskę, proszę za Stasiem, on mi będzie towarzyszył." – "Więc obydwaj chcecie mnie opuścić?" wstała, westchnęła głęboko:"ach Boże!" spojrzała na Magdusię, której rumieniec skropił lica z przerażenia, i rzekła dalej: "My tedy same, samuteńkie mamy pozostać na świecie jak sieroty!" – Przechodziła się chwiejnym krokiem po komnacie w zamyśleniu;
dzieci stały jak marmury. – "Oh, Boże! przemień, nie daj zginąć sierotom mówiła z łkaniem.
Jan kręcił sobie wąsik mały, patrząc się na dół; jakie zajęły głowę jego myśli, nikt nie odgadnął, bo coraz to bledsza była cera jego twarzy. Odetchnął nareszcie, usiadł na ławie mówiąc: "Niech Waść mama się nie frasuje, Bóg dobry zginąć nam nie da, zresztą może się jeszcze inaczej rzeczy wykształtują; król nasz roztropny, na darmo nie da rozlewać krwi; a cóżby powiedziała szlachta, że my młodzi Łyczkowie nie stajemy w obronie ojczyzny?" – "Prawda, honor nad wszystko! Sulimczyki byli walecznymi!" (Łyczkowie bowiem byli herbu Sulima).
Matka wstała, wzięła, pęk kluczy i wyszła. Jan skoczył do okna i patrzy się, nareszcie szepnął: "chwała Bogu idzie mama do spichlerza, zapewne czerwonych przyniesie." Nie omylił się, pani Łyczkowa przyniosła pęk pod pachą, położyła klucze na swojem miejscu, przystąpiła do stołu, położyła worek skórzany, odwiązała, mówiąc: "Dam wam dzieci na wojenną wyprawę, jednak zaklinam was na prochy ojca, abyście na dobre użyli tych pieniędzy; 200 czerwonych wystarczy wam na początek, gdyby zaś wypadało rzeczywiście stanąć do boju, wprzód nim pojedziecie, przyślijcie mi gońca, abym was mogła zaopatrzyć na dalsze… Nakażcie okulbaczyć konie, wyjeżdżajcie dziś, abyście mi ominęli jutrzejszą siódemkę." – Buch się stał we dworze, pakowanie do wozów, siodłanie koni. – Panicze pożegnawszy matkę i siostrę wyjechali przed wieczorem.II.
Na sejm lubelski zjechało się mnóstwo obcych dygnitarzy, między innymi goniec od cara moskiewskiego, poseł cesarza niemieckiego Maksymiljana, margrabia Albert książę pruski, posłowie miasta Gdańska, nawet poseł od sułtana tureckiego, co każdy to z innem żądaniem. Król August był oględnym politykiem, każdego z tych wysłuchał prośby z uwagą i nie odpowiedział nie naradziwszy się wprzódy z senatem. Ważnym był akt hołdu czynionego królowi od księcia pruskiego publicznie. Król usiadł na majestacie, a książe z przyklęknieniem mówił przysięgę wierności, jako poddany. Widzów tam było na kilkanaście tysięcy samej szlachty.
Między tem zgromadzeniem widzimy trzech młodych ludzi, rodzonych braci: Adama, Kiliana i Józefa Gryf Latoszyńskich. Pierwszy, człek filgranowy, dworniś, więcej między płcią piękną wychowany, gładki, uprzejmy, w mowie słodki, ale zawsze słabowity, nienawidził kieliszka, nie uraczył nikt go biesiadą, wymawiał się zawsze: nie mogę, zdrowie nie pozwala, dla mnie szkaplerz i gromnica. – Kilian znowu brunet, rześki, mocny dąb, szermierz urodzony na żołnierza, niestrudzony, niechby nie spał i pięć nocy. – Trzeci statysta, mędrek, orator, trzęsnął rękawem, nuż wiersze leciały jak z płatka, umiał niemal na pamięć Owidiusza i deklamował często w kole; wszak to były akademik almae matris w Krakowie, która mu przy bystrem jego pojęciu dała takie wychowanie; próbował on i żołnierki z bratem Kilianem, zaciągnąwszy się pod chorągiew Leśniowskiego, kiedy tenże wojował z Moskiewskim kniaziem Krupskim pod Newlem. Kilian odznaczył się dostawszy pochwałę, a Józef zaś chlupnął do wody, że go ledwo wyciągnięto, i nie był przy ataku; szydził też brat zawsze z niego, że odebrał chrzest moskiewski, bo się cały zanurzył. Lecz mimo tych przygód trwała zawsze miłość braterska między nimi, widziano ich też zawsze razem.
Słysząc o sejmie wielkim w Lublinie, pojechali wszyscy trzej z Latoszyna. Ojciec bowiem ich mimo największej ochoty pozostał w domu z przyczyny, bo się spodziewał co chwila wielkiego a upragnionego gościa, o którym słyszał, że jeszcze żyje, ale nie widział go… ani znał od młodości, był bowiem kawalerem Jerozolimskim czyli Bożogrobskim.
Ani się spodziewał samotnik odwiedzin, gdy zajeżdża kareta; wychodzi naprzeciw gościa, uśmiechnął się: "habeo sociurn doloris. Witam Waści sąsiada, myślałem, że pobawię się samotnie w okolicy, a tu Waść zajeżdża. Czy nie z pożegnaniem, he?" – Pan Jan Podgrodzki, dziedzic na Podgrodziu Bracigowej, Stasiowce Głobikowej, i prawie większą mając część parafji Gumniskiej, człek otyły, cierpiący na podagrę, półgębkiem sepleniąco mówiący, odzywa się: "Waść sąsiedzie, mnie sejmy wywietrzały, mówię Mater Dei prawdę, rachowałem na niego, że moje zdanie podzielisz, bo Mater Dei ani wytrzymać, jak się ta szlachta zarzyna. "
"Co znowu słyszę? niechże sąsiad wysiędzie, służę do mej ubogiej chaty." – "Kpij se, kpij z Podgrodzkiego, że ma włości, a nic we włościach, tu w Lato – szynie bróg na brogu, żyta i pszenicy, a u mnie ani owsa." – "Za to lasy, ale to lasy." – "Cóż mi z kijów, Mater Dei, kiedy się niemi nie podeprę." – "Wolne żarty, proszę sąsiada." – "Pomóż mi Waść, abym się sparł na jego ramieniu, bo pedały wypowiedziały służbę." – "Nie żal im Mości Wasze, nahulały się dosyć." – "Co już to, więc przyznaję Waszeci. Jak Bona przyjechała do Krakowa, co to były za zabawy! Cały Kraków wytańcowałem, a ze Stańczykiem co się na karb jego wybrajało, ani rady. Gdzie się to podziały te czasy!"
Gość zeszedł z powozu, Latoszyński wprowadził go do komnat swoich, posadził za stołem na dębowej ławie. Podgrodzki jeno sapiał, bo było w lecie, dzień parny; prosił o wodę, sam gospodarz mu usłużył podając ją w dzbanie. – Podgrodzki ochłodziwszy się rzekł: "Ej gody, gody, gody, wnet tu będzie wino z wody w dzbanie Latoszyńskim." – Ta sentencja dodała obom humoru, gospodarz postawił wnet na stole wino, a Podgrodzki rzekł:
"Co mógł Jasio, Janowi zasie, dziś wino w dzbanie moje karanie! Tak, tak sąsiedzie, przepraszam cię, ani miodku, ani wina nie piję, chcąc jeszcze pożałować za grzechy, co się niemi Boga obraziło. Zresztą mój sąsiedzie, żyjemy w krytycznych czasach, nastał przewrot wiary pod nazwą reformacji, zagnieżdża się to już i w naszej Polsce. Piszą mi synowie z Lublina, że zlutrzały Brandeburczyk przysięgał królowi; powiedz mi sąsiad, czy może być taki Rzeczypospolitej wierny, który swej wierze stał się niewiernym? U nas taki Radziwił, Mokrzewski, a nawet spowiednik zakonnik stali się odstępcami i podszeptują królowi o owej wierze. Jakem stary, tak mnie boli. Nie pojechałem na sejm, abym się nie spotkał z temi odstępcami, bobym nie wytrzymał, a pozwał jednego i drugiego. "
"I cóż też więcej piszą, sąsiedzie, synowie Waćpana? Moi co dopiero pojechali, zatrzymywałem ich umyślnie, spodziewam się gościa, o którym mi się ani śniło, by zawitał kiedy w moje progi." – "A któż taki?" – "Anibyś Waść nie odgadnął: kawaler maltański!" – "To Kilijan żyje? Mater Dei, śnił mi się kilka razy, pojechałem do św. Mikołaja i dałem za duszę jego na nabożeństwo. Pisał do rodziny?" – "Otrzymałem list pisany z Rzymu przez gońca naszego posła przysłany, że żyje Kilijan i dowiaduje się o rodzinie."
"Hoho, pamiętam jeszcze z mej młodości, gdy przyjechał poseł duński w dziewosłęby po królewnę naszą Elżbietkę, siostrę Zygmuntową. Ona odrzekła: Wolę głowę swoją położyć przy grobach miłych przyjaciół na ojczystej ziemi, niżeli mieszkać w obczyźnie. Kilijan bawił naówczas w Krakowie, odwiedzając wszystkie kościoły. Gdy usłyszał ten zamiar królewny, odparł: Ja znowu wolę spoczywać w obczyźnie, niżeli u swoich. Jedni się zeń śmiali, drudzy mówili: ma bzika; a niepamiętam, kto mówił: że z miłości zawiedzionej obmierzła go ziemia. Odtąd zniknął, mówili, że poszedł na pielgrzymstwo. Wartałoby się wywiedzieć, czy przybędzie, oh, on by nam dopiero umiał opowiadać, co słychać w dalekim świecie."
"Napisałem mu, że ja bratanek żyję z woli Bożej i mam trzech synów; prosiłem, aby przysłał jaki upo – minek dla wnuków. Musiał odebrać pismo moje, przesłałem go przez Ligezę z Zawady, on deputatem, zna się bliżej z dworem, który ma z Rzymem komunikację, to mu prędzej list doręczą." – "Hoho!" rzecze Podgrodzki, "Ligęza, ten luminarz naszej okolicy pewny słowa." – "On mnie też upewnił, mój Waści sąsiedzie, że kawaler Jerozolimski przybędzie wkrótce do rodziny. Tak czekam nań siedząc w domu kamieniem; musi to być starzec wielki, a większe jeszcze ma w świecie znaczenie, kiedy na pieczęci nosi krzyż z ośmioma ramionami."