- W empik go
Dwie siostry: opowiadanie historyczne z czasów państwa rzymskiego - ebook
Dwie siostry: opowiadanie historyczne z czasów państwa rzymskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 248 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na miękkiej, darniowej kanapie, znajdującej się w cienistym ogrodzie, w postawie w pół leżącej, w pół siedzącej, młoda, piękna dziewczyna bawiła się z pstrą, brzydką i krzykliwą papugą. Olbrzymia róża alpejska, osypana kwieciem, rzucała cień na jej głowę; białe draperye miękkiej, a lekkiej tkaniny, w którą była ubrana, spuszczały się ku ziemi, a z pod nich wysuwały się białe stopy w sandałkach złoconych. Białe, obnażone ręce miała w górę wzniesione; w jednej trzymała kawałek ciasta, drugą chwytała papugę, która zdawała się z nią igrać: to spuszczała się ku niej, jakby chciała siąść na jej dłoni, to uciekała na gałąź krzewu i śmiech dziewczyny naśladowała, ale krzykliwy jej głos stanowił przeciwieństwo z wdzięcznym, wesołym śmiechem pięknej Letycyi, która była jej panią. W pobliżu darniowej kanapy szemrała cicho fontanna; pyzate Eole, zebrane w basenie, nadawszy usta, jakby dmuchać chciały lecz, zamiast wiatru, wodę wyrzucały z siebie, a ta, wzbiwszy się w górę, opadała na marmurowe łożysko i, bijąc o nie, szemrała. Wokół fontanny róże rozlewały miłą woń, a pyzate Eole wdzięczne za to, rzucały im szczodrze krople wody. Dalej widać było klomby cyprysów, wśród nich posągi kamienne, wyobrażające postacie bogów Rzymu: gromowładnego Jowisza, wspaniałą Junonę, brzydkiego Wulkana, piękną Wenus, oraz inne, a dalej jeszcze wznosiły się wśród pomarańcz, mirt i granatów marmurowe ściany rycerza Wespuciusza, ojca Letycyi. Na placu, żwirem wysypanym, przed pałacem, biegał z drewnianym mieczem w ręku chłopiec, lat siedm liczyć mogący; pędził przed sobą zgraję psów, która wyjąc, szczekając i skomląc uciekała przed nim, co sprawiało razem wrzawę piekielną; wrzawa ta dolatywała do darniowej kanapy, na której bawiła się z papugą Letycya i drażniła ją widocznie, gdyż chwilami dzieweczka przestawała się śmiać, zwracała spojrzenia ku placowi, na którym brat jej bawił się tak hałaśliwie, marszczyła czoło i ruszała ramionami; potem znowu rozśmieszyła się papugą, która niezadowolona, iż nie zajmują się nią, zlatywała na ramię swej pani i skubała złotą zapinkę, co u ramienia ujmowała białą suknię. W końcu zniecierpliwił ją hałas, lecący od placu.
Kajusie! – zawołała tonem rozkazu.
Chłopiec usłyszał wołanie i przybiegł do niej natychmiast.
– Czego chcesz? – zapytał.
– Czego męczysz się tak? – w miejsce odpowiedzi rzekła Letycya, – a toż bogowie żar leją z nieba na ziemię; zamiast uciec pod cień drzew, zamiast siedzieć spokojnie, ty szalejesz! Jeszcze promienie słońca mózg ci spalą.
– Gdy imperator August pośle mnie przeciw Germanom, z pewnością podczas boju drzewa cieniem swym osłaniać mnie nie będą! – odparł Kajus; – powinienem przywykać do palących promieni słońca; w domu, jak ty, Letycyo, wiecznie siedzieć nie będę.
– Przywykaj sobie, kiedy chcesz! – odparła Letycya – lecz nie hałasuj tak niemiłosiernie, bo mi głowa pęka od twoich krzyków i psów skowyczeń.
Kajus rozśmiał się.
– Otóż i przyczyna, dla której mam być cicho – rzekł, – a więc to nie o mnie szło ci, siostro; czy ty, Letycyo, myślisz czasami o drugich, czy też nigdy?
Letycya gotowała ostrą naganę bratu, gdy na ścieżce, wiodącej do nich, ukazała się młoda dziewczyna, niosąca w ręku pęk róż; za nią w pewnem oddaleniu postępowały dwie niewolnice z koszami pełnymi polnych kwiatów. Rysami twarzy oraz ubiorem idąca przodem, tak podobną była do Letycyi, iż zgadnąć od razu było można, że to jej siostra. Rysami twarzy i strojem podobne były, lecz wyrazem oblicza nic a nic. Czarne oczy młodszej siostry Kajusa były pełne słodyczy, nabiałem, gładkiem jej czole myśl jaśniała; w Letycyi oczach tylko pustotę lub apatyę czytać było można.
– Sabina! – wykrzyknął Kajus, który pierwszy spostrzegł idącą – a ty skąd wracasz?
Sabina uśmiechnęła się przyjaźnie do brata.
– Kwiaty ci powiedzą – odparła.
– Widzę, że z łąki, pełno masz polnych kwiatów, lecz i wspaniałych nie brak w twej wiązance – odezwała się Letycya, dźwigając się leniwie z kanapy; – na cóż to wszystko?
– Na co? – powtórzyła Sabina – czyż nie wiesz, siostrzyczko, że nasi rycerze wracają dziś do Rzymu, że willa Vespuciusza na drodze ich stoi, że minąć ją muszą? Czyż nie wiesz, że wracają sławą okryci, wracają zwycięzcami? Ja drogę kwiatami im uścielę, hełmy ich wieńcami przystroję.
– Jaka ty dziecinna! – rzekła Letycya z uśmiechem.
– Dziecinna? – zdziwionym głosem odparta Sabina; – więc tobie, Leto, nie bije serce na myśl, że ich ujrzysz, że powitasz bohaterów?
– Ona żartuje – wmieszał się do rozmowy Kajus – to niepodobna, żebyś nie radowała się na myśl, że ojciec w wieńcu bohatera wraca?
– Czy go ujrzę w wieńcu, czy bez, to mi wszystko jedno – chłodno odparła Letycya; – pragnę tylko, by raz powrócił, bo dom głuchy bez niego, jak grób. Tak, cieszę się wieścią przyniesioną przez Sabinę, bo jutro u nas ludno będzie, bo jutro zobaczę Tarkwiniusza, Waleryana i tylu innych, którzy ojca przyjaciółmi się zowią, a z którymi czas tak wesoło mi płynie.
Sabina nic nie odpowiedziała siostrze, tylko usiadła w pobliżu fontanny i, skinąwszy na niewolnice, aby zajęły miejsca koło niej, poczęła wić wieńce dla powracających bohaterów.
– Ja ci pomagać będę: mów, jakich chcesz kwiatów, a wybierać je będę z koszów – odezwał się proszącym tonem Kajus, zbliżywszy się do młodszej siostry.
Ona uśmiechnęła się doń wdzięcznie.
– Siądź przy mnie i bierz się do roboty rzekła – nim słońce zejdzie ujrzymy naszych rycerzy, śpieszyć się trzeba. Czy nie wiesz, gdzie matka? – spytała naraz, wzrok ku Letycyi zwracając.
– Idzie ku nam – odparła Letycya.
Z temi słowami dźwignęła się z kanapy i skierowała zwolna ścieżką, wijącą się wśród krzewów różanych, która do pałacu wiodła. Na końcu tej ścieżki widać było poważną niewiastę w szacie ciemnej, powłóczystej; szła ona zwolna, zdawała się być czegoś głęboko zadumaną; za nią w pewnem oddaleniu postępowały dwie służebnice. Sabina, choć później matkę spostrzegła, wyprzedziła jednak siostrę i pierwsza pieszczotę otrzymała.
– Dobrą wieść wam niosę – rzekła żona Vespuciusza, zwana mądrą Aspazyą: – ujrzycie dziś ojca, usłyszycie radosne okrzyki tłumów, które zbiegną zwycięzców powitać.
– Ja wieńce gotuję dla tych, co swój tryumf nam dziś obwieszczą – odparła Sabina, a najpiękniejszy dla ojca uplotę.
– Któż ci powiedział o tem, że już wracają? – zdziwionym tonem spytała matka.
– Stara Wirginia; ona zawsze pierwsza dowie się o wszystkiem, pewno Jowisza widuje i rozmawia z nim,– rzekła Sabina.
– Gdzieby tam Jowisz chciał ją odwiedzać!…
To powiedziawszy, Kajus rozśmiał się głośno.
– Złośliwym jesteś! – tonem napomnienia odezwała się Aspazya; – pomnij, że i ty kiedyś starości doczekasz, a starość, najurodziwszych w brzydkich przemienia.
Kajus spuścił zakłopotany oczy; matce żal się go zrobiło i pocałowała chłopca w czoło.
– Czy Jowisz brzydkich nie lubi, o tem nic nie wiem – rzekła – ale niegrzecznych nie lubi z pewnością.
Tymczasem nadciągnęła Letycya.
– Chodźcie ze mną, pójdziemy złożyć bogom dziękczynną ofiarę – rzekła Aspazya; – gdyby byli nie czuwali nad naszymi rycerzami, nie byliby oni zwyciężyli; weźcie trochę kwiatów ze sobą!…
To powiedziawszy, zwróciła się ku marmurowemu pałacowi, co zdala bielił się wśród cyprysów, a za nią podążyła Letycya. Sabina skinęła na brata, i pobiegli razem spełnić otrzymany rozkaz; zabrali jeden koszyk z kwiatami i podążyli z nim za matką, przykazawszy pierwej niewolnicom, aby pilnie wiły wieńce.
W domu każdej rzymskiej rodziny był święty przybytek, gdzie znajdowały się posągi bóstw opiekuńczych, czuwających nad wnętrzem domu; był tam obok tych posągów ołtarz ogniska i urny z popiołami przodków.
Tam poprowadziła Aspazya swe dzieci. Na ołtarzu, który wznosił się w pośrodku świętego przybytku, płonęło ognisko; dwie młode dziewice, biało ubrane, czuwały w pobliżu, aby płomień nie zgasł. Aspazya, wszedłszy tutaj, skinęła na Letycyę i kazała obu córkom ująć koszyk; dziewczęta zbliżyły się do ołtarza i rzucać poczęły garściami kwiaty w płomienie, a matka, stojąc za niemi, wpatrzona w dym, podnoszący się z płonących kwiatów w górę, posyłała do Jowisza modlitwę, ażeby dozwolił jej mężowi szczęśliwie powrócić do domu. Mały Kajus, przytulony do matki, z pewną trwogą przypatrywał się religijnemu obrządkowi.
Gdy wyszli ze świętego przybytku, Sabina, chyląc się z pocałunkiem do ręki matki, rzekła pokornym głosem:
– Uwolnij mnie, matko, dzisiaj od codziennych zajęć i pozwól mi skończyć wicie wieńców.
– Nie tylko ciebie uwolnię, lecz i Letycyę – odparła Aspazya; – napewno spodziewać się możemy, iż za kilka godzin zobaczymy ojca. Oczekują zwycięzców dziś w Rzymie; łuki tryumfalne wzniesiono już na ich cześć, senatorowie i urzędnicy wyszli na ich spotkanie. Aby dojść do stolicy, naszą willę minąć trzeba, będą więc tędy przechodzić.
Letycya nie lubiła pracowitych zajęć domowych, do jakich matka starała się ją przyzwyczaić, rada więc była z tego, co jej powiedziała: wolała wić wieńce, niż w komnacie niewieściej prząść len wspólnie z niewolnicami, lub tkać płótno, chętnie przeto pośpieszyła do ogrodu z siostrą. Kajus podążył za niemi; siostry siadły z niewolnicami i zabrały się do pracy, lecz o ile Sabina żwawo się zwijała, o tyle leniwie Letycya. Tymczasem południe się zbliżało, matka wezwała dzieci na obiad; rzuciły więc kwiaty i podążyły do domu.
– Już dziesięć wieńców gotowych – rzekła Sabina – wbiegłszy wesoło do atryum, wielkiej sali, ozdobionej posągami przodków, gdzie matkę spotkała.
Aspazya pocałowała córkę w czoło
– Za godzin parę ujrzymy ojca – rzekła – a może i prędzej.
– Oby jak najprędzej! – odparł Kajus – mnie ranek dzisiejszy wiekiem się wydaje.
Jeszcze to mówił, gdy gwar jakiś doleciał ich uszu.
– Jadą! – krzyknęła Sabina. – Kajusie! biegnijmy po wieńce.
To mówiąc, wróciła czemprędzej do ogrodu; w jej ślady podążył Kajus. Letycya z matką wolnym krokiem skierowały się na dziedziniec, a stąd ku bramie, koło której rycerze wracający przejeżdżać mieli.
Sabina i Kajus niebawem nadciągnęli tutaj z niewolnicami, które dźwigały splecione wieńce. Na czas przybyli, gdyż zdała widać już było oczekiwanych. Na czele szli urzędnicy państwa i senatorowie, za nimi ciągnęły wozy, napełnione łupami zdobytymi, za tymi rydwan złocisty, zaprzęgnięty w cztery rumaki, na którym widać było mężczyznę wyniosłej postawy, w żelaznym hełmie na głowie, laurem ozdobionym, w zbroi świecącej, w płaszczu purpurowym, który spływał mu z ramion. Był to wódz wyprawy Warus. Obok niego, na dzielnych rumakach, jechało dwóch mężów, równie w zbroi; za nimi tłum żołnierzy, którzy nieśli chorągwie, złotymi orłami ozdobione; potem szli jeńcy, smutni, wybledli, z głowami na piersi zawieszonemi, a potem znowu żołnierze i za nimi tłum, złożony z mężczyzn, kobiet i dzieci; była to przeważnie ludność wieśniacza. Rumaki rżały, szeleściały proporce, ziemia jęczała głucho, wozy huczały, tłum wrzeszczał: "Niech żyje Warus, pogromca barbarzyńców!" Żołnierze śpiewali pieśni tryumfu, co wszystko razem tworzyło hałas ogłuszający. Sabina i Kajus, wpatrzeni z zachwytem w zbliżające się hufce, oniemieli ze wzruszenia; Aspazya miała pełne łez oczy, najspokojniejszą wydawała się Letycya, jej wzrok tylko ciekawość wyrażał. Orszak zwolna zbliżył się do pięknej willi Vespuciusza. Już rozpoznać mogli jadący stojących przed bramą; ten i ów zaczął się im z zajęciem przypatrywać, pokazywać sobie palcami i coś szeptać o nich.
Spostrzegła to Letycya i wysunęła się naprzód, jak gdyby chciała, żeby ją lepiej zobaczyli, lecz Sabina pobiegła za nią i pierwsza w szeregu stanęła.