Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwór w Ferrarze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwór w Ferrarze - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 801 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Skrom­nym jesz­cze ko­ry­tem pły­nie Pad do Pa­wii, ale gdy tam na­sy­cił się wo­da­mi Ti­ci­nu, gdy się wzmógł licz­ny­mi do­pły­wa­mi z Alp i Ape­ni­nów, gdy po­łknął Addę i Treb­bię w oko­li­cach Pia­cen­zy i Cre­mo­ny, sta­je się pa­nem ca­łej do­li­ny lom­bardz­kiej, na­da­je jej od­ręb­ny cha­rak­ter i two­rzy z niej ol­brzy­mi wa­chlarz, szmat uro­dzaj­nej zie­mi, od­ży­wia­nej co­raz to no­wym gór­skim na­mu­łem.

Klej­no­ta­mi, któ­re z dwóch stron ten wa­chlarz opra­wia­ją, są z jed­nej stro­ny Me­dio­lan, Bre­scja, We­ro­na, Pa­dwa i We­ne­cja, z dru­giej Pia­cen­za, Par­ma, Mo­de­na, Bo­lo­nia i Ra­wen­na. W środ­ku dwa jesz­cze szcze­gól­nie ja­śnie­ją bry­lan­ty: Man­tua i Fer­ra­ra. Ja­dąc na wio­snę środ­kiem tej do­li­ny, ma się pra­wie wszę­dzie przed sobą jed­no­staj­ny ob­raz jak­by kra­ju na­wie­dzo­ne­go po­wo­dzią. Wszę­dzie wody się roz­le­wa­ją, a na nich wę­drow­ne ptac­two spo­czy­wa w swej po­dró­ży na pół­noc, z mo­cza­rów wy­chy­la­ją się ol­chy bez ga­łę­zi o dzi­wacz­nych me­du­zich gło­wach, o pniach skar­ło­wa­cia­łych pod cię­cia­mi no­życ i sie­kie­ry, a tu i ów­dzie wzno­szą się smu­kłe to­po­le, okrze­sa­ne aż do wierz­choł­ków. Ze­schnię­te zwo­je ze­szło­rocz­ne­go wi­no­gra­du, któ­re się smut­nie drzew cze­pi­ły, albo ster­czą­ce ba­dy­le bla­dej ku­ku­ry­dzy na­da­ją tym sta­wi­skom cha­rak­ter opu­sto­sze­nia i za­nie­dba­nia. Je­dy­nie tyl­ko buj­ne, żół­te kwie­cie, któ­re ob­sia­dło całą po­wierzch­nię, albo tu i owdzie uśmie­cha­ją­cy się krzew brzo­skwi­ni za­po­wia­da swym ró­żo­wym opró­sze­niem, że owe wody bło­go­sła­wio­ne­go Padu tyl­ko tym­cza­so­wo tu­taj spro­wa­dzo­ne, że z nich wy­ro­śnie ob­fi­ty plon ryżu i psze­ni­cy, że tam, gdzie dzi­siaj woda gnu­śnie­je, po­pły­nie w je­sie­ni zdrój wina o ru­bi­no­wej bar­wie. Przy­szłość w słoń­cu, w tym pro­mie­ni­stym nie­bie, któ­re mimo wszel­kich ży­wio­łów smut­ku i opu­sto­sze­nia, ja­kie tkwią w tym kra­jo­bra­zie, czy­ni go we­so­łym, bo olśnio­nym na­dzie­ją. W mie­siąc póź­niej, w maju, słoń­ce zwy­cię­ży­ło nad wo­da­mi, w po­wie­trzu opar wil­got­ny, pach­ną­cy, a całe prze­stwo­rze gra brzę­kiem owa­dów. At­mos­fe­ra drga bły­ska­mi mie­nią­ce­go się świa­tła, któ­re prze­dzie­ra­jąc się przez po­wie­trze na­sy­co­ne opa­ra­mi, two­rzy mi­liar­dy barw­nych tęcz.

Je­sien­ny ob­raz tych oko­lic może naj­pięk­niej­szy: wody ustą­pi­ły do ko­ry­ta Padu i do prze­rzy­na­ją­cych całą do­li­nę ka­na­łów; cie­płe, żół­te i krwa­wo-bru­nat­ne bar­wy ob­sia­dły prze­strzeń, po­mię­dzy nie­bem a zie­mią za­wi­sło ja­kieś ró­żo­wa­we spo­koj­ne świa­tło. Przy­ro­da wy­tchnę­ła po pra­cy, żyje w kon­tem­pla­cji. Ki­ście wi­no­gra­du zwie­sza­ją się od drze­wa do drze­wa, po­mię­dzy nimi krzą­ta­ją się ludz­kie po­sta­cie w kra­snych ubra­niach, w bia­łych, sło­mia­nych ka­pe­lu­szach, a me­lan­cho­lij­ny osieł sku­bie su­che zio­ła, nie trosz­cząc się o całe oto­cze­nie. Na za­go­nach leżą tu i ów­dzie wspa­nia­łe dy­nie o dzi­wacz­nych kształ­tach albo już pług za­przę­żo­ny w czte­ry lub sześć du­żych wo­łów o ol­brzy­mich ro­gach wy­rzu­ca czar­ne, tłu­ste ski­by pod zi­mo­wy za­siew. Na pła­skich da­chach mu­ro­wa­nych do­mostw, po­ma­lo­wa­nych za­zwy­czaj czer­wo­ną lub nie­bie­ską far­bą, wi­szą dłu­gie wień­ce doj­rze­wa­ją­cej w słoń­cu ku­ku­ry­dzy. Na ka­na­łach wresz­cie prze­su­wa­ją się cięż­kie bar­ki wy­ła­do­wa­ne ko­sza­mi wi­no­gron, pły­nąc po­wo­li ku głów­nej ar­te­rii tu­tej­sze­go ży­cia, ku Pa­do­wi.

Kraj rol­ni­czy, fa­bryk nie­wie­le, ko­mi­ny ster­czą do­pie­ro bli­żej mo­rza, w oko­li­cach Bo­lo­nii, Ra­wen­ny i Fer­ra­ry.

W XV i XVI wie­ku wy­glą­da­ła do­li­na Padu co­kol­wiek in­a­czej, gdyż wów­czas jesz­cze była po­kry­ta tu i owdzie gę­sty­mi la­sa­mi z licz­ną zwie­rzy­ną. Je­le­nie, sar­ny, za­ją­ce kry­ły się po gąsz­czach, ku­ro­pa­twy i ba­żan­ty po ło­zi­nach, sta­da dzi­ków pu­sto­szy­ły nie­raz oko­li­cę, a lis i niedź­wiedź nie były tam rzad­ko­ścią. Praw­dzi­wą ozdo­bą pól były dzi­kie pa­wie. Be­nve­nu­to Cel­li­ni opo­wia­da, że w r. 1540, nie bę­dąc zu­peł­nie zdro­wym, cho­dził po po­lach gra­ni­czą­cych z jed­nym z es­teń­skich pa­ła­ców. Były to pust­ki na mile roz­le­głe, na któ­rych się gnieź­dzi­ło mnó­stwo pawi w zu­peł­nie dzi­kim sta­nie. Mło­dy ar­ty­sta na­bi­jał więc swo­ją flin­tę pro­chem, któ­ry pra­wie nie spra­wiał ło­sko­tu, cza­to­wał na mło­de pta­ki i co­dzien­nie jed­ne­go do kuch­ni przy­no­sił. Cel­li­ni za­pew­nia, że mię­so pa­wie było wy­bor­ne i że go szyb­ko wy­le­czy­ło z wszyst­kich do­le­gli­wo­ści.

Wów­czas, w po­cząt­kach XVI wie­ku, nie moż­na było jesz­cze na­zy­wać Włoch kra­jem, „w któ­rym po­ma­rań­cze i cy­try­ny kwit­ną”, kul­tu­ra bo­wiem słod­kich po­ma­rańcz (ci­trus au­ran­tium dul­cis) do­pie­ro z po­cząt­kiem XVI wie­ku zo­sta­ła za­pro­wa­dzo­ną we Wło­szech i w Hisz­pa­nii. Kli­mat do­li­ny Padu był dość ostry, rze­ka czę­sto w zi­mie za­ma­rza­ła, a o śnie­gach na uli­cach miast tam­tej­szych czę­sto opo­wia­da­ją kro­ni­ka­rze.

Jest pe­wien ga­tu­nek or­łów ry­bo­ło­wów o dra­pież­nym spoj­rze­niu (aqu­ila he­lia­ca), któ­re że­ru­ją nad wo­da­mi i po sta­rych drze­wach się gnież­dżą. Do tych or­łów po­dob­ne ry­cer­skie rody ob­sia­dły wów­czas ów kraj bło­go­sła­wio­ny i po­bu­do­wa­ły so­bie ogrom­ne gniaz­da, zam­ki wro­słe głę­bo­ko w zie­mię, oto­czo­ne fo­sa­mi o prze­gni­łej wo­dzie. Żeru było pod do­stat­kiem, bo w cza­sach, kie­dy jesz­cze z da­le­kie­go świa­ta mało zbo­ża przy­wo­żo­no, kie­dy Ame­ry­ka nie wspie­ra­ła Eu­ro­py, do­li­na Padu była dla Włoch nie­wy­czer­pa­nym śpi­chrzem, sil­ny i za­po­bie­gli­wy lud nie­prze­bra­nym ka­pi­ta­łem pra­cy. Lud to był zdol­ny, ge­niusz wiał tam po gło­wach, a do­li­na Padu mnó­stwo zna­ko­mi­tych wy­da­ła mę­żów. Ma­te­riał ludz­ki, po­wia­da Car­duc­ci, ki­piał tam ogni­stą wrząt­ką.

Naj­więk­szym gniaz­dem or­łów-ry­ce­rzy znad dol­ne­go Padu była w XV i XVI wie­ku Fer­ra­ra, po­ło­żo­na tam, gdzie się po­tęż­na rze­ka za­czy­na roz­le­wać w mnó­stwo ra­mion i two­rzy ba­gni­stą del­tę; Gon­za­gi za­wie­si­li się nad je­zio­ra­mi Min­cja w Man­tui, po­mniej­sze rody Piów, Pi­ców, Pal­la­vi­ci­nich, Cor­reg­giów chro­ni­ły się za mu­ra­mi za­mczysk w Car­pi, w Mi­ran­do­li, w Cor­te Mag­gio­re i w Cor­reg­gio, nie­któ­re wy­szły aż na sto­ki Ape­ni­nów, jak Bo­jar­dy w Scan­dia­no.

Jak wszę­dzie w do­li­nie Padu, tak i w Fer­ra­rze to­czy­ła się przez dłu­gie cza­sy wal­ka po­mię­dzy wol­ny­mi gmi­na­mi, a moż­ny­mi ry­cer­ski­mi ro­da­mi, do­pó­ki mia­sta osta­tecz­nie nie ule­gły. Lud fer­ra­ryj­skiej zie­mi, jak każ­dy lud rol­ni­czy, spo­koj­ny, nie wpraw­ny do bo­jów, nie­trud­nym był do po­ko­na­nia. Fer­ra­ryj­czy­ków na­zy­wa­no we Wło­szech ża­ba­mi, sie­dzie­li bo­wiem wśród roz­licz­nych ka­na­łów i mo­cza­rów, gdzie naj­mil­szą dla ucha mu­zy­ką było skrze­cze­nie żab, a naj­więk­szym przy­sma­kiem ża­bia po­traw­ka.

Qu­an­to e fe­li­ce du­nque il fer­ra­re­se

U'can­ton d'ogn'in­tor­no in mil­le tem­pre

Bat­ter rane e ra­noc­chi alle sue spe­se.

Fer­ra­ryj­czy­cy od­po­wia­da­li, że nie tyl­ko do­bre u nich żaby, ale wina mają sław­ne, smacz­ne kieł­ba­sy i sa­la­mi. W la­gu­nach zresz­tą, w Co­ma­ochio, znaj­do­wa­ła się nie­zli­czo­na moc wę­go­rzy, któ­re ma­ry­no­wa­no i roz­sy­ła­no po ca­łych Wło­szech. Gdy póź­niej Ele­ono­ra Ara­goń­ska za­przy­jaź­ni­ła się z si­gno­ra­mi z Ri­mi­ni, po­sy­ła­ła im co roku ma­ry­na­tę ze stu wę­go­rzy, a w za­mian otrzy­my­wa­ła wy­bor­ne su­szo­ne figi. Do­chód z wę­go­rzy na­le­żał za daw­nych cza­sów za­pew­ne do gmi­ny, póź­niej do mar­gra­biów, a tak był znacz­ny, iż po­wszech­nie mó­wio­no, że kto tyl­ko na je­den rok zdo­ła od rzą­du otrzy­mać pra­wo ło­wie­nia tej po­kup­nej ryby, ten sta­je się bo­ga­tym czło­wie­kiem. Opo­wia­da­no so­bie z koń­cem XV wie­ku o ja­kimś Bar­tło­mie­ju di Or­lan­do, któ­ry, przez krót­ki czas dzier­ża­wiąc to pra­wo, za­ro­bił 30.000 du­ka­tów. W wo­dach Padu ło­wio­no tak­że je­sio­try i wiel­ki han­del pro­wa­dzo­no ka­wio­rem ro­bio­nym z ich ikry. Zresz­tą wa­rzel­nie soli, wy­ra­bia­nej z wody w la­gu­nach po­mię­dzy Co­mac­chio a mia­stecz­kiem Ad­rią, były wiel­kim bo­gac­twem kra­ju. Za Er­co­la I do­no­sił am­ba­sa­dor we­nec­ki swe­mu rzą­do­wi, że ksią­żę ma rocz­nie 200.000 du­ka­tów do­cho­du ze swych sa­lin. We­ne­cja prze­bo­leć nie mo­gła, że te la­gu­ny do niej nie na­le­żą, gdyż Fer­ra­ra w han­dlu solą z Orien­tem wiel­ką jej była współ­za­wod­nicz­ką. W ogó­le Co­mac­chio, dzi­siaj opu­sto­sza­ła mie­ści­na, mia­ło epo­kę swo­jej świet­no­ści i ongi, ongi za cza­sów jesz­cze bi­zan­tyj­skich sta­ra­ło się na­wet zo­stać ry­wal­ką We­ne­cji. Z tej świet­no­ści po­zo­sta­ło za­nie­dba­ne du­omo i wa­lą­ca się pra­wie cam­pa­ni­le.

Wody Padu były wpraw­dzie bo­gac­twem kra­ju, ale od cza­su do cza­su wy­rzą­dza­ły nie­zmier­ne klę­ski. Na ar­chi­tra­wie jed­nej z bram fer­ra­ryj­skiej ka­te­dry wy­ry­ty jest z głę­bi du­szy tam­tej­sze­go ludu po­cho­dzą­cy na­pis:

Ab aqu­is mul­tis li­be­ra nos, Do­mi­ne.

(Od wiel­kich wy­le­wów za­cho­waj nas, Pa­nie.)

Na zie­mi fer­ra­ryj­skiej ho­do­wa­no dużo by­dła, zbie­ra­no dużo sia­na i ro­ślin do far­bo­wa­nia weł­ny; po­dob­nie bo­wiem jak w in­nych głów­niej­szych mia­stach pół­noc­nych i środ­ko­wych Włoch, prze­ra­bia­nie weł­ny l'arte de­lia lana sta­no­wi­ło jed­ną z naj­daw­niej­szych i naj­waż­niej­szych ga­łę­zi prze­my­słu. Ko­bie­ty głów­nie się tkac­twem zaj­mo­wa­ły, a w Fer­ra­rze rów­nie jak gdzie in­dziej mó­wio­no o za­cnej ko­bie­cie, że domu pil­nu­je i weł­nę przę­dzie, do­mum man­sit, la­nam fe­cit. Suk­na wy­wo­żo­no na­wet do An­glii i Ho­lan­dii, a w ogó­le lud­ność Fer­ra­ry z daw­na była bar­dzo prze­my­sło­wą: ro­bio­no tam szpil­ki, igły, broń prze­róż­ną, a gar­bar­stwo skór pro­wa­dzo­no na wiel­kie roz­mia­ry.II

Zbli­ża­jąc się do Fer­ra­ry wi­dzi się już z da­le­ka ol­brzy­mi gmach o czte­rech sze­ro­ka ob­sia­dłych wie­żach, któ­ry się wzno­si nad mia­stem i pra­wie całą do­li­nę przy­gnia­ta. Ca­stel­lo to es­teń­skie­go rodu, sze­ro­kie, groź­ne, po­nu­re, spo­so­bem bu­do­wa­nia spo­krew­nio­ne z zam­ka­mi Vi­scon­tich i Sfo­rzów w Me­dio­la­nie i Pa­wii, z for­te­cą Gon­za­gów w Man­tui, ale bar­dziej kształt­ne, po­wsta­łe we­dług jed­no­li­te­go pla­nu. Bu­do­wa nosi na so­bie ce­chę rzą­dów, któ­re tu pa­no­wa­ły, rzą­dów de­spo­tycz­nych. Ra­tu­sze we Flo­ren­cji, w Sie­nie albo pa­łac do­żów w We­ne­cji mimo swej po­wa­gi zna­mio­nu­ją miej­skie rzecz­po­spo­li­te, przy­stęp­ne dla ludu; za­mczy­sko w Fer­ra­rze, od­gra­ni­czo­ne od mia­sta jak twier­dza obron­na, za­po­wia­da z da­le­ka bez­względ­ne pa­no­wa­nie mie­cza. Za­mczy­sko bu­do­wa­ne z ce­gły, bo w tych oko­li­cach o ka­mień trud­no, oto­czo­ne fo­sa­mi, za­peł­nio­ny­mi gnu­śną zie­lo­na­wą wodą, po­ży­czo­ną z po­bli­skie­go Padu, któ­ra zda­je się ziać fe­brę wo­ko­ło. Tu; nad po­wierzch­nią wody wy­glą­da­ją w mu­rach małe okien­ka wię­zień za­kra­to­wa­nych, wil­got­nych, któ­rych miesz­kań­cy mie­li za to­wa­rzy­stwo tyl­ko węże i szczu­ry. Wy­so­ko nad owy­mi otwo­ra­mi dla jęku i wes­tchnień wi­dać pięk­ne sze­ro­kie okna sal ksią­żę­cych, gdzie się od­by­wa­ły bie­sia­dy, fe­sty­ny i gdzie tań­czo­no nad gło­wa­mi więź­niów.

Na fo­sach były daw­niej mo­sty zwo­dzo­ne, dzi­siaj mo­sty zwy­kłe łą­czą mia­sto z sie­dzi­bą pre­fek­ta i roz­ma­itych urzę­dów. Przed­mu­rza ota­cza­ją­ce fosy tak­że za daw­nych cza­sów nie ist­nia­ły, nie sia­da­li na nich spo­koj­ni Fer­ra­ryj­czy­cy ło­wiąc ryby w za­tę­chłej wo­dzie. Jesz­cze w roku 1506 sta­ło się z tego po­wo­du wiel­kie nie­szczę­ście. Na ścia­nie ca­stel­la wi­sia­ła że­la­zna klat­ka z więź­niem w niej za­mknię­tym, a gdy tam­tę­dy prze­jeż­dża­ła si­gno­ra Tur­chi Sa­cra­ti z czte­re­ma don­ze­la­mi, fur­man tak się za­pa­trzył na to dziw­ne wi­do­wi­sko, że wraz z koń­mi i ka­ro­cą wje­chał do zam­ko­wej fosy i część to­wa­rzy­stwa uto­pił.

Mury ca­stel­la wy­glą­da­ją zresz­tą już mniej po­nu­ro ani­że­li z koń­cem XIV wie­ku, kie­dy zo­sta­ły wy­ko­na­ne we­dług pla­nów słyn­ne­go bu­dow­ni­cze­go, Bar­tło­mie­ja da No­va­ra (1385). Czas i wpły­wy Od­ro­dze­nia je zła­go­dzi­ły, a po dwa razy więk­sze w nich za­pro­wa­dzo­no zmia­ny, raz po po­ża­rze z r. 1554, dru­gi raz po trzę­sie­niu zie­mi w r. 1570. Ostat­ni oso­bli­wie ar­chi­tekt, Al­ber­to Schiat­to, zła­go­dził daw­ne for­my, zni­żył basz­ty, za­okrą­glił, okra­sił re­ne­san­so­wy­mi or­na­men­ta­mi okna i odrzwia. Wte­dy zni­kły wspa­nia­łe scho­dy cor­do­na­ta, któ­ry­mi Es­to­wie mo­gli kon­no wy­jeż­dżać na pierw­sze pię­tro za­mczy­ska, a i więź­niom w pod­ziem­nych lo­chach było od roku 1592 we­se­lej, bo z Flan­drii przy­wie­zio­no ze­gar, któ­ry wy­bi­jał go­dzi­ny z mu­zy­ką z dzwon­ków, pół­noc­nym zwy­cza­jem, i umiesz­czo­no go na jed­nej z wież zam­ko­wych di Ri­go­bol­lo. Mimo tych zmian nie stra­cił za­mek nic na swej po­tę­dze i dziw­nie od­po­wia­dał cha­rak­te­ro­wi ksią­żąt, któ­rym słu­żył.

Na­prze­ciw­ko daw­ne­go zam­ku Es­tów stoi ka­te­dra, je­den z naj­ory­gi­nal­niej­szych gma­chów we Wło­szech. Oso­bli­wie fa­sa­da, na któ­rą się skła­da­ły wie­ki, jest czymś tak fan­ta­stycz­nym, a za­ra­zem tak har­mo­nij­nym i ła­god­nym ze swy­mi lom­bardz­ki­mi lek­ki­mi ga­le­ria­mi, że śre­dnio­wiecz­na gro­za re­li­gij­na zda­je się nik­nąć wo­bec tych mu­rów. Ka­zno­dzie­je mu­sie­li tam wię­cej mó­wić o chrze­ści­jań­skiej mi­ło­ści i mi­ło­sier­dziu ani­że­li stra­szyć lud pie­kiel­ny­mi mę­ka­mi. Ża­den ma­larz nie był­by się po­wa­żył przed­sta­wie na tych pły­tach ró­żo­we­go mar­mu­ru tań­ca śmier­ci; były to ścia­ny, na któ­rych moż­na było umie­ścić chy­ba – Zwia­sto­wa­nie. We­se­le bije z tej fa­sa­dy, oso­bli­wie je­że­li słoń­ce z niej wy­do­by­wa ró­żo­we tony. Głów­ny por­tal szcze­gól­nie zaj­mu­ją­cy: ko­lum­ny spo­czy­wa­ją ro­mań­skim spo­so­bem na dwóch sie­dzą­cych ol­brzy­mach, któ­rzy mają za pod­sta­wę dwa duże lwy o ła­god­nym wej­rze­niu, niby lud Fer­ra­ry spo­koj­ny, mil­czą­cy, ale sil­ny.

Ka­te­dra po­cho­dzi z koń­ca XII wie­ku, a już w r. 1135 zo­sta­ła po­świę­co­ną św. Je­rze­mu, pa­tro­no­wi mia­sta. Pła­sko­rzeź­ba przed­sta­wia­ją­ca ry­ce­rza w le­gen­dar­nej wal­ce ze smo­kiem za­po­wia­da, że tu­taj znaj­du­je­my się pod zna­kiem owe­go świę­te­go, któ­ry jak­by się zro­dził z po­jęć śre­dnio­wiecz­ne­go ry­cer­stwa. Il ca­va­lier dei san­ti, U san­to dei ca­va­lie­ri. Po­wy­żej bra­my, o ści­słym cha­rak­te­rze XII wie­ku, wy­strze­li­ły w górę trzy ar­ka­dy, no­szą­ce już póź­niej­szą go­tyc­ką ce­chę, kry­jąc sta­tuę Ma­don­ny w środ­ko­wej ni­szy. Na ar­ka­dach prze­pysz­ny sze­ro­ki fryz rzeź­bio­ny, za­wie­ra­ją­cy sce­ny z Sądu osta­tecz­ne­go, za­koń­czo­ny trój­kąt­nym tym­pa­nem z bło­go­sła­wią­cym Chry­stu­sem. Bar­dzo zaj­mu­ją­ca jest ścia­na na pra­wo od głów­ne­go por­ta­lu. Z okrą­głe­go me­da­lio­nu wy­sta­je tam wiel­kie po­pier­sie pięk­nej, zu­peł­nie świec­kiej ko­bie­ty, a za­gad­ko­wa ta gło­wa nie ma wła­ści­wie związ­ku ze świę­to­ścią mu­rów. Dru­ko­wa­ne prze­wod­ni­ki na­zy­wa­ją ją ma­don­ną Fer­ra­rą i są­dzą, że ona jest per­so­ni­fi­ka­cją mia­sta. Wy­mysł to wszak­że li­te­ra­tów, lud nie na­zy­wa tej gło­wy ma­don­ną Fer­ra­rą, a co ona przed­sta­wia, nie wia­do­mo.

Ka­te­dra mia­ła pięć bram o sym­bo­licz­nym zna­cze­niu; głów­nym por­ta­lem wcho­dził Chry­stus paść owiecz­ki swo­je, sam Zba­wi­ciel bo­wiem po­wie­dział, że jest bra­mą do nie­bios dla swo­jej trzo­dy. Bocz­ne, mniej­sze drzwi prze­zna­czo­ne były dla ludu, jed­ne dla męż­czyzn, dru­gie dla ko­biet. Czwar­ty­mi drzwia­mi de­lie gu­ide wcho­dzi­li piel­grzy­mi idą­cy do Zie­mi Świę­tej lub do in­nych miejsc cu­dow­nych, ostat­nia bra­ma wresz­cie por­ta del Giu­di­cio mia­ła cel naj­smut­niej­szy, tam­tę­dy wy­no­szo­no zmar­łych na przy­le­gły cmen­tarz. Wnę­trze świą­ty­ni po­dob­ne do ka­tedr w Pia­cen­zy i Mo­de­nie. Rów­nie jak w wie­lu in­nych ro­mań­skich ka­te­drach, za­sa­dą fer­ra­ryj­skiej bu­do­wy jest egip­ski trój­kąt, któ­re­go naj­więk­sze ra­mię sta­no­wi dol­ną sze­ro­kość gma­chu, a dwa mniej­sze ra­mio­na scho­dzą się ze sobą u stro­pu świą­ty­ni. Pod­sta­wa geo­me­trycz­nej fi­gu­ry ma się do dwóch spo­czy­wa­ją­cych na niej ra­mion jak 8:5. Jaki był cel tego trój­kąt­ne­go roz­mia­ru nie wia­do­mo, być może, że tego ro­dza­ju roz­cią­gnię­cie mu­rów przy­czy­nia­ło się do siły bu­do­wy, w każ­dym ra­zie opie­ra­ło się ono na ar­chi­tek­to­nicz­nych tra­dy­cjach Ko­ma­sków.

Fer­ra­ra była mia­stem pa­ła­ców i ogro­dów, znać to jesz­cze dzi­siaj, ale uli­ce roz­cią­gnię­te na sze­ro­kiej płasz­czyź­nie, pro­ste, dłu­gie, oso­bli­wie w no­wej czę­ści, zbu­do­wa­nej za rzą­dów Er­co­la I z koń­cem XV w., ro­bią nie­wy­mow­nie smut­ne wra­że­nie. Bruk tra­wą za­ro­sły, za­le­d­wie tu i owdzie prze­kra­da się po­stać ludz­ka albo kot wy­stra­szo­ny kro­ka­mi cu­dzo­ziem­ca zni­ka za wę­głem naj­bliż­sze­go domu. Więk­szość ulic nig­dy nie była za­bu­do­wa­ną oka­za­ły­mi gma­cha­mi. Za pa­ła­cem sto­ją­cym w rzę­dzie na­stę­pu­ją małe dom­ki, a za nimi szta­che­ty pysz­ne­go ogro­du o sta­rych roz­ło­ży­stych drze­wach i zno­wu pa­łac, i zno­wu ni­kłe ka­mie­ni­ce. Mia­sto po­tęż­nych, bo­ga­tych ro­dów i ubo­gie­go po­spól­stwa. W owych pa­ła­cach, w owych ogro­dach wrza­ło nie­gdyś ży­cie, wie­czo­ra­mi sły­chać było śpiew i mu­zy­kę, dłu­gi­mi uli­ca­mi prze­cią­ga­ły tłu­my we­so­łe­go ludu, gdyż Es­to­wie dba­li o to, aby i lud miał swo­je chwi­le za­ba­wy.

Onde sta­gio­ne fu di glo­ria, e cor­se

Con il tuo fiu­me, o fe­ton­tea Fer­ra­ra,

Am­pio, se­ren, per­pe­tuo, so­nan­te 1'ita­lo can­to.

(Car­duc­ci)

Pa­ła­ce w Fer­ra­rze nie ta­kie wiel­kie, nie ta­kie po­tęż­ne, jak w Rzy­mie lub we Flo­ren­cji, ale wyż­szość ich, to zie­leń ogro­dów. Do naj­wspa­nial­szych na­le­ży Pa­laz­zo dei dia­man­ti wy­bor­nie za­cho­wa­ny, w któ­rym się mie­ści tam­tej­sza ga­le­ria ob­ra­zów. Ka­prys to Er­co­la I, któ­ry ka­zał dwie fa­sa­dy gma­chu po­kryć wiel­ki­mi bry­ła­mi mar­mu­ru, ob­ro­bio­ny­mi w spo­sób, w jaki się szli­fu­je dia­men­ty. Dwa­na­ście ty­się­cy sześć­set brył mar­mu­ro­wych wpra­wio­no w te „dia­men­to­we” ścia­ny, dia­ment był bo­wiem ulu­bio­nym zna­kiem Er­co­la. Po­tęż­ną har­mo­nię tej wspa­nia­łej fa­sa­dy ze­psu­to pięk­ny­mi wpraw­dzie, ale zu­peł­nie inny, lżej­szy cha­rak­ter no­szą­cy­mi na­roż­ni­ka­mi. Na­to­miast cor­ti­le pa­ła­cu peł­ne wdzię­ku, szcze­rze wło­skie, a smu­kłe ko­lum­ny na tle świe­żej zie­le­ni każą za­po­mnieć o ar­chi­tek­to­nicz­nych sprzecz­no­ściach fa­sa­dy.

Wszyst­kie pa­ła­ce w Fer­ra­rze mają wspól­ną ar­ty­stycz­ną ce­chę: nie wy­so­kie, nie wspi­na­ją­ce się do góry, jak w Rzy­mie, Ge­nui lub Sie­nie, skła­da­ją się tyl­ko z wy­so­kie­go par­te­ru i pierw­sze­go pię­tra; ozdo­bą ich har­mo­nij­ne roz­mia­ry, duże okna, pięk­ne, po­waż­ne bra­my i peł­ne wdzię­ku po­dwó­rza. Naj­bar­dziej swy­mi ar­chi­tek­to­nicz­ny­mi for­ma­mi zbli­ża się do Pa­laz­zo dei dia­man­ti Pa­laz­zo Sa­cra­ti Pro­spe­ri z ozdob­ny­mi na­roż­ni­ka­mi i bra­mą opra­wio­ną w dwa ko­rync­kie słu­py, na któ­rych bal­kon spo­czy­wa. Ist­ny to klej­not póź­niej­sze­go Od­ro­dze­nia, o prze­dziw­nej har­mo­nii i swo­bo­dzie kom­po­zy­cji. Nie przy­po­mi­nam so­bie dru­giej bra­my we Wło­szech, któ­ra by tak wy­bor­nie od­da­wa­ła epo­kę; moż­na by przy­pu­ścić, że So­do­ma wraz z Pe­ruz­zim w przy­stę­pie do­bre­go hu­mo­ru ry­su­nek do niej da­wa­li, gdyż jak­by od nie­chce­nia po­łą­czył się tam wdzięk So­do­my z kla­sycz­nym du­chem Pe­ruz­zie­go. Pa­laz­zo Ro­ve­rel­la, ozdo­bio­ny pi­la­stra­mi i fry­za­mi z te­ra­ko­ty, jest tak­że wzo­rem tego ar­chi­tek­to­nicz­ne­go typu miesz­kań za­moż­nych ro­dów fer­ra­ryj­skich. Har­mo­nią roz­mia­rów od­zna­cza się rów­nież Pa­laz­zo Na­sel­li

Cri­spi z pięk­nym po­dwó­rzem; smut­nym zaś opusz­cze­niem ude­rza tak zwa­na pa­laz­zi­na, ni­ski pa­łac, ostat­ni, jaki Es­to­wie w Fer­ra­rze wy­bu­do­wa­li. Pa­laz­zo Ben­ti­vo­glio wresz­cie to już typ ba­ro­ku, głów­ne for­my wpraw­dzie po­zo­sta­ły jesz­cze z pa­ła­ców Od­ro­dze­nia, ale cięż­kie, prze­sad­ne or­na­men­ty fa­sa­dy świad­czą o in­nych cza­sach, o ze­psu­ciu się sma­ku.III

Ród Es­tów był twar­dy, wo­jow­ni­czy, ale i ro­zum­ny. Ariost śpie­wa, że z tego gniaz­da wy­cho­dzi­li ry­ce­rze dziel­ni do mie­cza i do rady, któ­rzy Wło­chy sła­wą okry­li.

I Ca­pi­tan ie i ca­va­lier ro­bu­sti

Qu­in­di usci­van che col fer­ro e col sen­no

Ri­cu­pe­rar tut­ti gli onor ve­tu­sti

Dell' arme in­vit­te alla sua Ita­lia fen­no.

Sło­wa Ario­sta nie były prze­sad­ne, ród ten wy­dał spo­ro bar­dzo wy­bit­nych oso­bi­sto­ści w cią­gu swe­go trzech­wie­ko­we­go pa­no­wa­nia w Fer­ra­rze, a je­że­li od­two­rzy­my so­bie w pa­mię­ci tyl­ko tych sied­miu ksią­żąt, któ­rzy wła­da­li pań­stwem w XV i XVI stu­le­ciu, to bę­dzie­my mie­li przed sobą same cha­rak­te­ry skoń­czo­ne, bar­dzo zaj­mu­ją­ce, po­sta­cie jak­by z brą­zu ula­ne. Wspól­nych wła­ści­wo­ści mie­li Es­to­wie nie­ma­ło: w po­li­ty­ce nad­zwy­czaj zręcz­ni i prze­bie­gli, w woj­nie od­waż­ni i dziel­ni, po­sia­da­ją­cy w wy­so­kim stop­niu umie­jęt­ność rzą­dze­nia, przy tym nie­ugię­ci de­spo­ci, mści­wi aż do okru­cień­stwa, a gdy cho­dzi­ło o wła­dzę albo o ko­bie­tę, nie zna­li mia­ry w swym gnie­wie. Na ów­cze­sny spo­sób re­li­gij­ni, przy­stęp­ni wszel­kim no­wym prą­dom li­te­ra­tu­ry i sztu­ki, za­mi­ło­wa­ni w zbyt­ku, w fe­sty­nach, hoj­nych przy­ję­ciach, fa­na­tycz­ni lu­bow­ni­cy mu­zy­ki i śpie­wu, wresz­cie za­pa­mię­ta­li my­śli­wi.

Po­chleb­cy wy­wo­dzi­li ród Es­tów od bo­ha­te­rów cy­klu Ka­ro­la Wiel­kie­go, ich nie­przy­ja­cie­le w XIV wie­ku do­da­li do tej tra­dy­cji, że pra­oj­cem ich był zdraj­ca z Ron­ci­sval­le, Gano tra­di­to­re, ów Ju­dasz epo­pei, i że z po­cząt­ku nie mie­li orła w her­bie, ale zwy­kłe­go so­ko­ła. Gniaz­dem ich było mia­stecz­ko Este.

Fer­ra­ra na­le­ża­ła z za­pi­su mar­gra­bi­ny Ma­tyl­dy do ku­rii rzym­skiej, ale pa­pie­że, nie mo­gąc tam bez­po­śred­nio wła­dzy utrzy­mać, mu­sie­li kraj w len­no od­da­wać. Es­to­wie li­czy­li się obok ksią­żąt sa­baudz­kich do naj­star­szych ro­dów Włoch pół­noc­nych, a jed­na ich ga­łąź osia­dła w Fer­ra­rze, gdzie z cza­sem do­szła do wiel­kiej po­tę­gi i fak­tycz­nie tam już z po­cząt­kiem XIII

wie­ku pa­no­wa­ła, z ma­ły­mi tyl­ko prze­rwa­mi. Dwór ich był od nie­pa­mięt­nych cza­sów prze­ję­ty zwy­cza­ja­mi i le­gen­da­mi za­chod­nie­go ry­cer­stwa. Es­to­wie lu­bo­wa­li się w tur­nie­jach i żyli w tra­dy­cjach fran­cu­skich. Wsku­tek po­ło­że­nia geo­gra­ficz­ne­go Lom­bar­dii, są­sia­du­ją­cej z Fran­cją, i mnó­stwa roz­sia­nych na niej bo­ga­tych dwo­rów, roz­wiel­moż­nił się tam od daw­na zwy­czaj i ry­cer­ski ro­mans fran­cu­ski. Krzy­żow­cy Za­cho­du szli na wy­pra­wy do Zie­mi Świę­tej do­li­ną Padu i roz­sze­rza­li tam swe opo­wie­ści. W cza­sach pierw­szych wo­jen krzy­żo­wych, kie­dy te za­stę­py ry­cer­skie pło­nę­ły jesz­cze praw­dzi­wie bo­ha­ter­skim za­pa­łem, ich ide­ała­mi były po­waż­ne tra­dy­cje po­ema­tów o Ka­ro­lu Wiel­kim, pieśń o Ro­lan­dzie. Bo­ha­ter­sko-pa­trio­tycz­ne woj­ny i czy­ny ry­ce­rzy wiel­kie­go ce­sa­rza od­po­wia­da­ły ich uspo­so­bie­niu; gdy jed­nak go­rącz­ka osty­gła i zwy­cza­je ry­cer­stwa ła­god­nieć za­czy­na­ły, zła­god­niał i ro­mans, a za­miast twar­dych po­sta­ci pa­la­dy­nów Ka­ro­la Wiel­kie­go sta­li się ide­ała­mi ry­cer­stwa Tri­sta­ny i Lan­ce­lo­ty, to­wa­rzy­sze okrą­głe­go sto­łu kró­la Ar­tu­sa, a ich ha­słem od­wa­ga, po­łą­czo­na z dwor­skim oby­cza­jem, cor­te­sia. Ce­lem ich walk już nie było zgnę­bie­nie nie­wier­nych, ale ra­czej wo­jo­wa­nie w obro­nie uko­cha­nej lub uci­śnio­nej ko­bie­ty, zwal­cza­nie nie wojsk nie­przy­ja­ciel­skich, ale smo­ków, ol­brzy­mów, cza­ro­dzie­jów. No­we­mu zwy­cza­jo­wi i no­wym ro­man­som brak już było owe­go wy­so­kie­go na­stro­ju, któ­rym się od­zna­cza­ła chan­son de ge­ste. Ry­cer­stwo za­czę­ło przy­wdzie­wać ak­sa­mit­ne be­re­ty za­miast heł­mów, a za­miast na wiel­ką woj­nę szło już na tur­nie­je.

Ta prze­mia­na ry­cer­skich ha­seł od­by­wa się w XIII wie­ku, a sta­je się tak po­wszech­ną w pół­noc­nych Wło­szech, że na­wet lud się nią przej­mu­je. Pod­czas fe­sty­nów urzą­dza­nych w We­ne­cji w r. 1267 z po­wo­du wy­bra­nia dożą Waw­rzyń­ca Tie­po­la skła­da­ły no­we­mu wład­cy hołd wszyst­kie kor­po­ra­cje rze­mieśl­ni­cze w roz­ma­itych stro­jach. Cy­ru­li­ki, lu­dzie jak wia­do­mo obe­zna­ni z prą­da­mi wie­ku, prze­bra­li dwóch człon­ków swe­go za­wo­du za błęd­nych ry­ce­rzy, ja­dą­cych kon­no i pro­wa­dzą­cych czte­ry dzie­wi­ce. Sta­nąw­szy przed dożą, oświad­czy­li chwi­lo­wi ry­ce­rze, że wła­śnie co uwol­ni­li z rąk nie­wier­nych owe nie­win­ne isto­ty i że są go­to­wi bro­nić mie­czem ich ho­no­ru wo­bec każ­de­go, kto by im chciał uwła­czać.

W owych to cza­sach, cza­sach zła­god­nie­nia ry­cer­skie­go oby­cza­ju, rósł w po­tę­gę dwór Es­tów i sta­wał się gło­śnym na całą Lom­bar­dię. Es­to­wie spro­wa­dza­li pierw­si tru­ba­du­rów z po­łu­dnio­wej Fran­cji i za­chwy­ca­li się pro­wan­sal­ską po­ezją wte­dy, kie­dy na­wet w Mar­ce Tre­wi­zań­skiej – Amo­ro­sa e gio­io­sa Mar­ca Tri­vi­gia­na – tak gło­śnej z tru­ba­dur­skich prze­jaz­dów, o po­łu­dnio­wej po­ezji jesz­cze nie było sły­chu.

I tak Azzo VI Es­teń­ski (l212), mą­dry, pięk­ny, wy­mow­ny, pul­cher, for­mo­sus, sa­piens, elo­qu­ens, ani­mo­sus, za­sły­nął w pierw­szym dzie­siąt­ku XIII

wie­ku jako wiel­ki mi­ło­śnik pro­wan­sal­skiej po­ezji. Na dwór mar­ki­za przy­był tru­ba­dur Aime­ric de Pe­gu­il­ha­ni i opie­wał wdzię­ki jego cór­ki Be­atri­ce, na­zy­wa­jąc ją naj­pięk­niej­szym kwia­tem swych cza­sów.

Na Be­atrix d'Est, anc plus bel­la flor

De no­stre temps no tro­bei me­il­lor;

Tan ez bona, cum plus lan­zar vos vo­ill,

Ades i trop plus de be q'eu'no so­ill.

Mimo tych wiel­kich świa­to­wych za­let po­szła Be­atri­ce do klasz­to­ru, czy z po­wo­du nie­szczę­śli­wej mi­ło­ści do ja­kie­go tru­ba­du­ra nie wia­do­mo. Za­ło­ży­ła klasz­tor św. Jana Chrzci­cie­la w Pa­dwie, a po śmier­ci zo­sta­ła be­aty­fi­ko­wa­ną.

Pa­no­wa­nie Es­tów roz­po­czy­na się pod ha­słem kul­tu ko­bie­ty, pod ha­słem cnót ry­ce­rzy Ar­tu­sa, pod go­dłem św. Je­rze­go, któ­ry wy­ba­wia dzie­wi­cę ze smo­czej pasz­czy. Dwór Es­tów sta­je się bar­dzo szyb­ko wzo­rem ry­cer­skie­go oby­cza­ju, naj­bar­dziej ty­po­wym dwo­rem epo­ki Od­ro­dze­nia w pół­noc­nych Wło­szech.

Na dwo­rze es­teń­skim mó­wio­no wte­dy sfran­cu­zia­łym ję­zy­kiem, dia­lek­tem we­nec­kim, peł­nym pro­wan­sal­skich wy­ra­zów i zwro­tów, mową mod­ną wło­skie­go ry­cer­stwa na pół­no­cy. W man­tu­ań­skiej bi­blio­te­ce znaj­du­je się do­tąd ar­cy­po­waż­ny ko­deks, zna­ny w ko­łach ro­ma­ni­stów, Can­zo­nie­re pro­wan­sal­ski, ro­dzaj an­to­lo­gii tru­ba­du­rów, spi­sa­nej w r. 1254. Uło­żył go, jak nie­sie tra­dy­cja, Fer­ra­ri­no da Fer­ra­ra, je­den z ostat­nich wło­skich tru­ba­du­rów, któ­ry żył z koń­cem XIII wie­ku, au­tor słyn­ne­go Flo­ri­le­gio, tak­że zbio­ru pro­wan­sal­skich li­rycz­nych pie­śni. Fer­ra­ri­no śpie­wał na dwo­rze Azza VII i jego na­stęp­cy Obiz­za II e fo giul­lar, et in­ten­dez me­ill de tro­bar pro­en­sal che fos en Lom­bar­dia.

Obiz­zo II był wnu­kiem Azza VII i stał się wła­ści­wie praw­nym fun­da­to­rem dy­na­stii Es­tów w Fer­ra­rze. Przed nim pa­no­wa­li wpraw­dzie Es­to­wie fak­tycz­nie w Fer­ra­rze, ale do­pie­ro Obiz­zo II wła­dzę swą oparł na le­gal­nych pod­sta­wach. Sie­dem­na­ste­go lu­te­go 1264 r. zło­żo­no cia­ło zmar­łe­go Azza z naj­więk­szą pom­pą w ko­ście­le S. Fran­ce­sco, a z wy­bo­rem no­we­go mar­ki­za się śpie­szo­no, gdyż we­dług daw­ne­go zwy­cza­ju zmar­ły pa­nu­ją­cy jesz­cze nie był po­cho­wa­ny, a już dzwon ra­tu­szo­wy zwo­ły­wał lud i ban­di­to­re ogła­szał po uli­cach, aby się zbie­ra­no na pla­cu do no­we­go wy­bo­ru.

Opie­ku­nem swe­go ma­ło­let­nie­go wnu­ka, któ­re­go oj­ciec zo­stał otru­ty w po­łu­dnio­wych Wło­szech, za­mia­no­wał Azzo VII moż­ne­go ry­ce­rza i przy­ja­cie­la swej ro­dzi­ny, Al­din­ghe­re­go de Fon­ta­na. Al­din­ghe­ri do­ło­żył też wszel­kich sta­rań, aby wy­bra­no Obiz­za. Ka­zał oto­czyć plac, na któ­rym mia­no gło­so­wać na no­we­go mar­ki­za, zbroj­ny­mi ludź­mi, nie wpusz­czać tam ni­ko­go po­dej­rza­ne­go, ni­ko­go, kto by miał broń w ręku. Sam po­waż­ny opie­kun prze­mó­wił do zgro­ma­dzo­nych, pod­no­sił za­le­ty rodu Es­tów, wzy­wał, aby gło­so­wa­no na Obiz­za, któ­ry po­mi­mo że miał wów­czas lat sie­dem­na­ście, miał być wzo­rem roz­trop­no­ści i ro­zu­mu. Nad­to obie­cy­wał Al­din­ghe­ri ła­ski dla zwo­len­ni­ków mło­de­go mar­ki­za, a gro­ził wy­tę­pie­niem jego prze­ciw­ni­kom. Ule­ga­jąc prze­mo­cy, lud wy­brał mło­dzień­ca swym pa­nu­ją­cym i dał mu, jak po­wia­da kro­ni­karz, tyle wła­dzy, ile sam Pan Bóg jej nie ma, gdyż Bóg nie może czy­nić nie­spra­wie­dli­wo­ści, a mar­ki­zo­wi wol­no było ro­bić wszyst­ko, co mu się po­do­ba­ło, źle i do­brze, omnia po­ssit ju­sta vel in­ju­sta pro suae ar­bi­trio vo­lun­ta­tis.

Es­to­wie sta­li w Fer­ra­rze na cze­le Gwel­fów i w ogó­le byli jed­nym z fi­la­rów ku­rii rzym­skiej, więc pa­pież Urban II nie sprze­ci­wiał, się wy­bo­ro­wi i po­twier­dził Obiz­za jako swe­go na­miest­ni­ka in tem­po­ra­li­bus. Obiz­zo na­zwał się „z ła­ski bo­żej i z ła­ski Sto­li­cy Apo­stol­skiej wie­czy­stym pa­nem Fer­ra­ry: gu­ber­na­tor et rec­tor et ge­ne­ra­lis et per­pe­tu­us Do­mi­nus ci­vi­ta­tis Fer­ra­riae", zo­bo­wią­zał się wo­bec ludu sza­no­wać in­sty­tu­cje i swo­bo­dy miej­skie i we­zwał na świa­dec­two swych pak­tów Trój­cę Świę­tą, Mat­kę Bo­ską i św. Je­rze­go, któ­ry był od daw­na pa­tro­nem mia­sta. Spi­sa­ny akt opa­trzo­no w dwie pie­czę­cie na wo­sku wy­bi­te, w pie­częć mia­sta z po­sta­cią św. Je­rze­go i w pie­częć Es­tów z bia­łym jed­no­gło­wym or­łem. Opie­kun Obiz­za, Al­din­ghe­ri, urósł wszak­że z cza­sem tak w zna­cze­nie, że mar­kiz mu­siał się oba­wiać jego po­tę­gi, nie mógł zno­sić jego sła­wy i po­wo­dze­nia glo­riam et ma­gni­tu­di­nem to­le­ra­re non po­tu­it, tak że go ka­zał zgła­dzić naj­zwy­klej­szym za­pew­ne ów­cze­snym środ­kiem, tru­ci­zną, a część jego ro­dzi­ny wy­gnał z gra­nic kra­ju. Je­den z Al­din­ghe­rich prze­niósł się do Flo­ren­cji i był po ką­dzie­li przod­kiem Dan­te­go. Po nim to wiel­ki po­eta prze­jął na­zwi­sko i szla­chec­two. Po­cho­dze­nie też po­ety tłu­ma­czy jego za­wzię­tą nie­na­wiść ku­Estom. Miał on zresz­tą obok pry­wa­ty jesz­cze i po­li­tycz­ne do tego po­wo­dy, Dan­te bo­wiem w ce­sar­stwie wi­dział Włoch zba­wie­nie, pod­czas gdy Es­to­wie jako Gwel­fi opie­ra­li się o pa­pie­stwo. Dla­te­go osa­dza Dan­te Obiz­za w pie­kle w to­wa­rzy­stwie naj­więk­sze­go okrut­ni­ka Włoch śre­dnio­wiecz­nych, Ez­ze­li­na, ty­ra­na Mar­ki Tre­wi­zań­skiej, i każe Nes­so­wi, jed­ne­mu z cen­tau­rów, wy­pusz­czać strza­ły na tego z nich, któ­ry by się wy­chy­lił z prze­pa­ści wrzą­cą krwią na­peł­nio­nej. In­nej róż­ni­cy po­mię­dzy nimi wiel­ki po­eta wy­na­leźć nie może, jak tyl­ko, że Ez­ze­li­no miał czar­ne kę­dzio­ry, a Esta po­znać było moż­na po jego ja­snych wło­sach.

Obiz­zo miał dwie żony, ale wię­cej niż o ślub­nych związ­kach pi­sze się o jego ko­chan­ce, o pięk­nej Ghi­sol­li, któ­rą znów Dan­te uwiecz­nił, opo­wia­da­jąc, że Cac­cia­ni­mi­co Ve­ne­di­co do­stał się do pie­kła za to, że ją skło­nił pod­stę­pem, aby się od­da­ła mar­ki­zo­wi.

Spo­sób, w jaki pa­pie­że udzie­la­li swej in­we­sty­tu­ry fer­ra­ryj­skim mar­ki­zom, stal się po­wo­dem licz­nych krwa­wych tra­ge­dyj. Rzym bo­wiem nie trzy­mał się w tej mie­rze star­szeń­stwa sy­nów po­przed­nie­go pa­nu­ją­ce­go, a na­wet nie uwa­żał za obo­wią­zu­ją­ce na­stęp­stwo w pro­stej li­nii, ale we­dług chwi­lo­wych oko­licz­no­ści za­twier­dzał na tro­nie albo ba­star­dów zmar­łe­go pa­nu­ją­ce­go, albo na­wet jego bra­ciom od­da­wał wła­dzę. W ten spo­sób po śmier­ci każ­de­go z mar­gra­biów po­wsta­wa­ła wal­ka w sa­mej ro­dzi­nie o pa­no­wa­nie, któ­rą póź­niej­si Es­to­wie w ten spo­sób sta­ra­li się usu­wać, że jesz­cze za ży­cia za­pew­nia­li swym ulu­bio­nym, ślub­nym czy nie­ślub­nym sy­nom, pa­pie­ską in­we­sty­tu­rę. Pierw­szą ofia­rą tej nie­szczę­śli­wej za­sa­dy padł sam Obiz­zo II, gdyż dwaj wła­śni jego sy­no­wie mie­li go w łóż­ku z tego po­wo­du za­du­sić, że naj­młod­sze­go trze­cie­go ogło­sił swo­im na­stęp­cą. Ta­kim wal­kom o na­stęp­stwo za­wdzię­cza­my wszak­że, że Fer­ra­ra wy­da­ła Ario­sta, gdy bo­wiem Obiz­zo III (1294–1352) mu­siał wsku­tek krwa­we­go spo­ru z brać­mi ucie­kać chwi­lo­wo z oj­czy­zny i gdy się schro­nił do Bo­lo­nii, za­po­znał się tam z pięk­ną Lip­pą Ario­sti, cór­ką tam­tej­szej pa­try­cju­szow­skiej ro­dzi­ny. Obiz­zo za­wią­zał sto­su­nek z Lip­pą, któ­ry trwał lat dwa­dzie­ścia, i miał z nią je­de­na­ścio­ro dzie­ci, sied­mu sy­nów i czte­ry cór­ki. Po­wró­ciw­szy na tron fer­ra­ryj­ski, oże­nił się z nią i le­gi­ty­mo­wał po­tom­stwo. Zie­mia nad Pa­dem ob­fi­to­wa­ła nie tyl­ko w zbo­że i wino, ale i ro­dzi­ny tam­tej­sze dziw­nym się cie­szy­ły bło­go­sła­wień­stwem. U Es­tów licz­ba ślub­nych i nie­ślub­nych dzie­ci do­się­ga­ła cza­sa­mi po­waż­nej licz­by dwu­dzie­stu, a je­den z do­stoj­ni­ków dwo­ru w Fer­ra­rze miał aż czter­dzie­stu sy­nów. Co wię­cej, me­dyk Mi­che­le Sa­vo­na­ro­la za­pew­nia, że Nic­co­ló Pal­la­vi­ci­ni w set­nym roku ży­cia spło­dził jesz­cze syna.

O pięk­nej Lip­pie z Bo­lo­nii wspo­mi­na Ariost z dumą w Or­lan­dzie, gdy mówi o słyn­nych i za­słu­żo­nych ko­bie­tach domu Es­tów. Brat stry­jecz­ny Lip­py, Nic­co­ló Ario­sti, osiadł w Fer­ra­rze i stał się za­ło­ży­cie­lem tej li­nii Ario­stów, z któ­rej się uro­dził po­eta.

Ci pierw­si Es­to­wie mie­li już skłon­ność do po­ka­za­nia się, do wiel­kie­go zbyt­ku. Gdy Obiz­zo III wy­bie­rał się do We­ne­cji pak­to­wać z rze­czą­po­spo­li­tą po za­cię­tej z nią woj­nie, ka­zał dla sie­bie zbu­do­wać osob­ną ga­le­rę o kil­ku pię­trach, do któ­rej jego szam­be­lan Ser Dino zro­bił ry­su­nek. Ga­le­ra urzą­dzo­ną była z nie­sły­cha­nym prze­py­chem, a do jej ozdo­bie­nia uży­to naj­kosz­tow­niej­szych ma­te­rii. Na świet­ne tur­nie­je do Fer­ra­ry zjeż­dża­ło się ry­cer­stwo z ca­łych Włoch pół­noc­nych. Na swym dwo­rze utrzy­my­wał Obiz­zo bła­zna Go­nel­lę, o któ­rym Fran­co Sa­chet­ti na­pi­sał sie­dem no­wel. Jed­na z nich do­wo­dzi do­bro­dusz­no­ści mar­ki­za. Go­nel­la do­pu­ścił się raz ja­kie­goś prze­wi­nie­nia, a Obiz­zo ka­zał mu bez­zwłocz­nie Fer­ra­rę opu­ścić, je­że­li zaś bła­zen po­wa­ży się sta­nąć kie­dyś na jego zie­mi, to mu gło­wę każe uciąć. Go­nel­la po­je­chał do Bo­lo­nii, ku­pił wóz, ka­zał weń na­sy­pać bo­loń­skiej zie­mi i tak po­wró­cił do Fer­ra­ry. Mar­kiz się ro­ze­śmiał i Go­nel­li winą da­ro­wał.

Zby­tek mar­gra­biów stał się po­wo­dem czę­stych za­bu­rzeń, gdyż lud­ność prze­cią­żo­na po­dat­ka­mi i roz­ma­ity­mi da­ni­na­mi nie mo­gła znieść fi­nan­so­we­go uci­sku, tym bar­dziej że dy­rek­to­ro­wie skar­bu, Fat­to­ri ge­ne­ra­li, nad­uży­wa­li swe­go sta­no­wi­ska, aby się wzbo­ga­cać. Za Mi­ko­ła­ja II, syna Obiz­za III (1338–1388), któ­re­go zwa­no Il Zop­po, do­szło z tego po­wo­du do wiel­kich roz­ru­chów. Trze­cie­go maja 1385 lud, przy­pro­wa­dzo­ny do roz­pa­czy wsku­tek nad­użyć skarb­ni­ka To­ma­sza z Tor­to­ny, rzu­cił się na dom, w któ­rym były prze­cho­wa­ne księ­gi po­dat­ko­we, spa­lił je i zra­bo­wał miesz­ka­nie znie­na­wi­dzo­ne­go dy­gni­ta­rza. Ru­cho­wi prze­wod­ni­czył no­ta­riusz Fran­ce­sco Mon­te­li­no, któ­ry ka­zał tłu­mom krzy­czeć: niech żyje mar­kiz! śmierć zdraj­cy To­ma­szo­wi! Ale To­masz uciekł do zam­ku mar­ki­za i tam się schro­nił. Mi­ko­łaj II sta­rał się do­bi­ja­ją­cych się do bram uspo­ko­ić, brat jego Al­bert ze­szedł na­wet na uli­cę, aby wzbu­rzo­ne umy­sły uła­go­dzić, ale lud nie chciał ustą­pić i żą­dał wy­da­nia fi­nan­so­wej pi­jaw­ki. Nie­spo­dzie­wa­nie nad­szedł je­den z sy­nów mar­ki­za, któ­ry nie wie­dział, co się dzie­je. Lud po­chwy­cił go jako za­kład­ni­ka, gro­żąc mu śmier­cią, je­że­li mar­kiz nie wyda To­ma­sza z Tor­to­ny. Mi­ko­łaj II wo­lał po­świę­cić swe­go ulu­bień­ca ani­że­li wła­sne­go syna, wy­dał więc dy­rek­to­ra skar­bu, któ­re­go lud po­sie­kał w ka­wał­ki.

Dzia­ło się to jesz­cze przed daw­nym zam­kiem Es­tów, przed dzi­siej­szym pa­ła­cem mu­ni­cy­pal­nym na­prze­ciw ka­te­dry. Za­mek ten oka­zał się za mało wa­row­nym, więc mar­kiz po prze­by­tym do­świad­cze­niu po­sta­no­wił wy­bu­do­wać za­mczy­sko, w któ­rym by mógł urą­gać wzbu­rzo­nym tłu­mom. I w ten spo­sób po­wsta­ło ca­stel­lo. W dzień św. Mi­cha­ła 1385 po­ło­żył brat mar­ki­za, Al­bert d'Este, ka­mień wę­giel­ny pod ol­brzy­mie mury, a z bu­do­wą tak się śpie­szo­no, że w prze­cią­gu szes­na­stu mie­się­cy za­mek stał go­to­wy. Pie­nią­dze na bu­do­wę, 25.000 du­ka­tów, po­ży­czył Nic­co­ló u są­sia­da, u Fran­cisz­ka I Gon­za­gi z Man­tui, a nie ma­jąc dłu­gu z cze­go od­dać, na­ło­żył jesz­cze więk­sze po­dat­ki ani­że­li te, któ­re lud­ność pła­ci­ła za cza­sów To­ma­sza z Tor­to­ny.

Na ca­stel­lo wy­brał mar­kiz miej­sce tuż obok mu­rów Fer­ra­ry, aby w ra­zie po­trze­by miesz­kań­cy for­te­cy mo­gli umknąć poza mia­sto. Do zam­ku do­łą­czo­no póź­niej prze­pysz­ne ogro­dy, któ­re się roz­cią­ga­ły aż do rze­ki Padu.

Na­stęp­cą Mi­ko­ła­ja był Al­ber­to d'Este (1388–1393), rów­nież jesz­cze taka po­stać sto­ją­ca na roz­dro­żu bar­ba­rzyń­stwa i kul­tu­ry, zło­żo­na z sa­mych sprzecz­no­ści. Temu mar­ki­zo­wi od­da­ło ca­stel­lo jesz­cze lep­sze usłu­gi ani­że­li jego po­przed­ni­ko­wi, gdy bo­wiem de­spo­ta do­szedł do rzą­dów po wy­mor­do­wa­niu czę­ści swej ro­dzi­ny, ka­zał tam sio­strzeń­co­wi Obiz­zo­wi

Al­do­bran­di­no i jego mat­ce gło­wy po­ści­nać z po­wo­du, że knu­li spi­sek prze­ciw nie­mu. Jana z Bre­scji, któ­ry do zmo­wy na­le­żał, włó­czył koń­mi po uli­cach, a na­stęp­nie po­wie­sił, jego zaś żoną, Con­stan­zę de Qu­in­ta­val­li, tu­dzież wła­sne­go bra­ta, ba­star­da Al­ber­ta, spa­lił na sto­sie dla od­mia­ny. In­nych na­le­żą­cych do sprzy­się­że­nia szar­pa­no roz­pa­lo­ny­mi ob­cę­ga­mi, a na­stęp­nie po­wie­szo­no ich za mia­stem dla więk­sze­go wra­że­nia.

Al­ber­to d'Este oże­nił się w r. 1388 z mi­ło­ści z Gio­van­ną de Ro­ber­ti, cór­ką Ca­bria­ria, swe­go ka­mer­dy­ne­ra, ale nie dłu­go był jej wier­nym, gdyż nie­ba­wem za­ko­chał się w jej mat­ce, Mar­ge­ry­cie dal Sale, naj­pięk­niej­szej ko­bie­cie swe­go cza­su, któ­ra z nie­na­wi­ści do cór­ki od­da­ła się zię­cio­wi.

Ten sam Al­ber­to, po utrwa­le­niu swej wła­dzy, był jed­nym z naj­lep­szych ksią­żąt Fer­ra­ry, wy­brał się póź­niej jako po­kut­nik do Rzy­mu, przy­wdział na dro­gę pąt­ni­czą sier­mię­gę i trzy­stu dwu­dzie­stu kon­nych, któ­rzy mu to­wa­rzy­szy­li, w ten sam spo­sób przy­stro­ił. W Rzy­mie pię­ciu kar­dy­na­łów wy­szło na jego spo­tka­nie, a pa­pież Bo­ni­fa­cy IX dał mu różę zło­tą, na­gro­dę cno­ty, i po­zwo­lił za­ło­żyć w Fer­ra­rze uni­wer­sy­tet na wzór uni­wer­sy­te­tów w Pa­ry­żu i Bo­lo­nii. Z Rzy­mu wró­cił Al­ber­to cho­ry, a przy­pi­su­jąc swą nie­moc Mar­ge­ry­cie i są­dząc, że go ko­chan­ka za­cza­ro­wa­ła, ka­zał ją wrzu­cić do wię­zie­nia w Ca­ste­lvec­chio i tam udu­sić.

Wdzięcz­na Fer­ra­ra umie­ści­ła jego po­sąg w ubra­niu piel­grzy­ma we wnę­ce na fa­sa­dzie ka­te­dry, gdzie jesz­cze dzi­siaj oglą­dać go moż­na.

Tacy byli pierw­si mar­ki­zo­wie Fer­ra­ry.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: