- W empik go
Dworek pod Malwami 11 - Zagubieni - ebook
Dworek pod Malwami 11 - Zagubieni - ebook
W Kalinówce trwają poszukiwania zaginionych pieniędzy. Choć przetrząśnięto cały dworek i sprawdzono wszystkie wskazane przez Katarzynę możliwe skrytki, pieniędzy nie odnaleziono. Wygląda na to, że majątek Kalinowskich znów znacznie zubożał. Nie mają teraz ani ziemi sprzedanej Nowackiemu, ani pieniędzy. Ignaś coraz rzadziej zachodzi do młyna, choć Natalia wciąż wierzy, że wcześniej czy później zostanie jego żoną. Tymczasem Franciszka otrzymała od teściowej klucze do świronka, by zająć się zapasami. Czyżby Katarzyna wreszcie nabrała zaufania do synowej? A może to kolejny podstęp, by upokorzyć Frankę?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0190-3 |
Rozmiar pliku: | 337 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Kalinówka, lato 1912_
– Gdzie mama to położyła? – dopytywał się Michał Kalinowski. – Proszę sobie przypomnieć. Na pewno nie do szkatułki?
Pani Katarzyna siedziała w fotelu z opuszczoną głową, blada i nieszczęśliwa.
– W szkatułce trzymam biżuterię – odpowiedziała cicho. – Pieniądze miałam gdzie indziej.
– Jak to babunia zapakowała? – pytał Ignaś. – Na kilka części babunia podzieliła, czy cała suma była razem?
– Wszystko razem – szepnęła starsza pani. – Chyba wszystko razem...
– Chyba?
– Wydaje mi się, że razem.
– To nie jest babunia pewna?
– Już niczego nie jestem pewna...
Mimo drobiazgowych poszukiwań, najpierw w pokoju starszej pani, potem w całym dworze, nie odnaleziono śladu po pieniądzach, które ukryła pani Katarzyna Kalinowska – dla bezpieczeństwa – w sobie tylko znanym miejscu. Suma, jaką otrzymała od Jacka Nowackiego za sprzedaż sześćdziesięciu dziesięcin ziemi na Kalinówce, przepadła jak kamień w wodzie.
Pan Michał przeprowadził śledztwo, ale nie doprowadziło ono ani do odnalezienia pieniędzy, ani do wykrycia sprawcy ewentualnej kradzieży.
– Obawiam się, że twoja babka po prostu zapomniała – pan Michał przysiadł na krześle z miną pełną rezygnacji. – Podała nam osiem czy dziewięć miejsc, gdzie schowała pieniądze, a przecież mogła je włożyć tylko w jedno.
Ignaś zgodził się z ojcem. Przepytali już wszystkich, według listy – domowników, służbę, dyskretnie rozpytali nawet niektórych gości. Nikt nie wiedział, gdzie pieniądze ukryto, a pani Katarzyna nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie je ostatecznie schowała.
– Bałam się, że gdzieś zginą – tłumaczyła.
Bolała nad tak wielką stratą, odchorowała ją dwutygodniowym leżeniem w łóżku z wysoką gorączką. Była gotowa zezwolić na poproszenie o pomoc policję, ale na to stanowczo nie zgodził się pan Kalinowski.
– Policja w naszym domu niczego nie znajdzie – oświadczył. – Chyba tylko to, co sama podrzuci.
Starsza pani przytaknęła z płaczem. Wizyta policji w Kalinówce w poprzednim roku spowodowała aresztowanie Stasia Kalinowskiego, jego proces i skazanie pod fałszywymi zarzutami.
– Co teraz będzie, Michale? – szlochała pani Katarzyna. – Pozbawiłam ciebie i twoje dzieci dużej części rodzinnej schedy. A przecież ja chciałam dobrze...
Po zdenerwowaniu pierwszego dnia, a później ciężkiej chorobie matki, pan Michał rozchmurzył się i uznał, że musi pogodzić się z faktami.
– Trudno – oznajmił. – Nie zbierzesz rozlanego mleka. Stało się. Mama nie powinna się obwiniać, to przecież nic nie da. Lepiej proszę o swoim zdrowiu pomyśleć. A pieniądze, no cóż, raz są, raz nie ma...
Po kilku tygodniach starsza pani także pogodziła się ze stratą.
– To szatan wszystkiemu winien – powiedziała. – Skusił mnie i sprawił, że zdradziłam ziemię. Zasłużyłam na karę i muszę odpokutować.
Po kilku następnych tygodniach pojechała do kościoła, aby dać na mszę.
– W jakiej to przeważnie intencji? – zapytał ksiądz Miodyński.
– O oświecenie – wyjaśniła pani Katarzyna. – Żeby się znalazło to, co zostało utracone.
***
Pan Jacek Nowacki, który oznaczonego dnia przyjechał z Topolan dla omówienia szczegółów transakcji, był niemile zaskoczony. W pierwszej chwili stanowisko Kalinowskich, którzy nie kwapili się do odkupienia swojej własnej ziemi za niewygórowaną cenę, uznał za wykręt i afront. Ale po rozmowie z panią Katarzyną przyjął rzecz do wiadomości. Przy obiedzie, pierwszym w Kalinówce od dwóch lat, minę miał kwaśną, nadrabiał wymuszonym uśmiechem.
– Jesteśmy przecież sąsiadami – oznajmił. – Jakoś się dogadamy. Jeśli teraz to niemożliwe, to w innym terminie...
Wspaniałomyślność pana Jacka, który chciał się pozbyć ziemi kupionej okazyjnie od starszej pani, leżała w jego pilnych potrzebach finansowych. Justyna Nowacka, umieszczona w Wiedniu dla kuracji, pod troskliwym okiem Zofii Waldeck, miała wielkie wydatki.
Czuję się znacznie lepiej – pisała do ojca. Jestem prawie wyleczona. Zosia dba o mnie więcej jak siostra. Miałeś, kochany papo, wspaniały pomysł, żeby właśnie ją dać mi za towarzyszkę.
Pan Jacek wzdychał. Płacił Justynie wysoką i regularną pensję poprzez rosyjski bank w stolicy Austro-Węgier, a wszystkich znajomych zapewniał, że córka bawi w Wiedniu bardziej dla kaprysu niż dla zdrowia.
– Prosiła ostatnio pozdrowić wszystkich w Kalinówce – uśmiechał się blado. – A co do plotek, mało się nimi przejmuję. Ludzkich języków nie zawiązać.UPÓR
Kurpik z Nowosadów, chłop poszkodowany w sporze z panem Kalinowskim, nie dawał za wygraną. Jego kobieta wprawdzie uważała, że trzeba się ugodzić, ale on zawziął się na dziedzica i myślał tylko o tym, jak się odkuć. Przecież i pan Kalinowski nie tylko nie wykazywał chęci do zgody, ale i jeszcze poszczuł psem. Wyżlica Bunia, która ugryzła Kurpika w łydkę, zostawiła na jego ciele bolesne i długo niegojące się rany. Smarował je tłuszczem, a ile razy smarował, tyle razy podnosił pięść i przeklinał dziedzica.
Kobieta mitygowała go, ponieważ postępowanie Kurpika przynosił dotąd tylko wstyd i straty. Ona nie uważała, że przyczyną kłopotów jest pan Kalinówki, a raczej sam Kurpik, ale mąż nie dał sobie tego wytłumaczyć.
– Co ty wiesz, głupia! – mruczał, gdy zwracała mu uwagę. – Skończy się niedługo panowanie takich Kalinowskich. Zobaczysz, że się niedługo skończy!
Na razie jednak takich czasów nie było widać. Pan Michał Kalinowski miał się jak najlepiej, a Kurpik popadał w coraz to nowe tarapaty.
Któregoś razu poszedł nad stawy dziedzica. Niby tylko popatrzeć, ale tak naprawdę miał ochotę skorzystać. Stary stróż, co tu mieszkał z rozkazu pana dziedzica i pilnował jego dobytku, akurat wyszedł na chwilę ze swojego szałasu. Kurpik miał koszyk wiklinowy, postawił go w miejsce, gdzie przy niewielkiej grobli woda uciekała cienką strużką do rzeczki Czarnej. Łatwo tu było wyłowić karpia. Już za pierwszym zanurzeniem koszyka Kurpik złowił dwie małe sztuki, a za drugim razem całkiem sporą.
Strażnik zobaczył Kurpika, domyślił się, co tamten robi i postraszył bronią. Ale Kurpik nie bał się byle czego i nie wierzył, żeby stróż odważył się użyć strzelby. Broń starego, mówiono o tym powszechnie, była marna, biła blisko i słabo.
Stróż wystrzelił na postrach, Kurpik roześmiał się w głos i odszedł bezkarnie. Jego żona usmażyła karpie, a na rybich głowach ugotowała gar gęstej zupy, zabielonej mąką.
– No i widzisz – powiedział do kobiety Kurpik. – Ryba nic nie kosztowała, co najwyżej trochę strachu. W następnym tygodniu znowu pójdę.
Strażnik znał nazwisko złodzieja, bo każdy wiedział, jak wygląda Kurpik i trudno było pomylić go z kim innym. Powiedział o wszystkim panu Kalinowskiemu, a dziedzic kazał mu wydać pudełko śrutu.
– Tylko z bliska nie strzelaj – pouczył. – To gruby śrut, może ciężko ranić nawet i człowieka.
Następnym razem, gdy Kurpik pokazał się przy stawach, stróż wystrzelił bez celowania, ale strzelba dawała duży rozrzut i złodziej został trafiony dwiema śrucinami w piersi i czterema w nogę, tę samą, co niedawno została ugryziona przez Bunię.
Kurpik wrzasnął, a potem kuśtykając uciekł, chowając się w niedalekich zaroślach.
Drugiego dnia pan Michał Kalinowski dowiedział się o wydarzeniu. Stary stróż zameldował o konieczności oddania wystrzału i martwił się, że mógł poważnie zranić złodzieja.
– Nie celowałem do nikogo, wielmożny panie – tłumaczył się. – Postraszyć tylko chciałem. Ale prawdę mówią, że choć to człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Zdarzyło się trafić... – martwił się strażnik. – I co teraz będzie, wielmożny panie? – nie krył niepokoju.
– Dobrze zrobiłeś – pochwalił Kalinowski. – Na tym właśnie polega twoja służba. Teraz każdy będzie wiedział, że niebezpiecznie jest zbliżać się do mojego stawu.
Wypłacił strażnikowi rubla nagrody za czujność i wzorowe wypełnianie obowiązków.
Kurpik bezpiecznie dotarł do swojej chałupy, gdzie żona założyła mu opatrunki, wyjmując śrut z ran i smarując je oliwą.
– Po coś tam podszedł? – biadoliła. – Mało ci było kłopotów?
– Cicho, głupia! – zbeształ kobietę swoim zwyczajem. – Poszedłem, bo tak chciałem. Nie wolno po polach chodzić? Zapłacze jeszcze dziedzic za moją krzywdę, oj, zapłacze!
Wójt Kosmala zaszedł do chałupy Kurpika, gdy ten leżał na piecu i pojękiwał.
– Co to się stało? – zapytał gość. – Podobno chorujesz.
– Dziedzic kazał do mnie strzelać! – zawarczał groźnie gospodarz. – Jak do jakiego psa.
– To po co polazłeś do stawów? – wójt rozsiadł się na ławie z miną człowieka, który nie zamierza szybko się żegnać. – Kto po pańskim nie chodzi, nie narzeka na śrut w tyłku.
Kurpik zerwał się z pieca.
– Przyszliście mnie pouczać, wójcie?! – syknął ze złością. – To już całkiem na dworską stronę chyba przeszliście.
I zaczął wyjaśniać, jak się sprawy miały.
– Chodziłem po swoim zagonie. To mi przecież wolno. Akurat przechodziłem koło grobli, jak mi trzeba było na stronę odejść. To zostawiłem koszyk, żeby go nie ciągać po krzakach. Wracam, a tu w srodku ryba siedzi. Widać wskoczyła, bo to przedeztnad-wodą było. Co miałem robić, jak sama weszła? Zabrałem koszyk i wracam do chałupy. A ten stary jak znienacka nie wygarnie!
Wójt kiwał głową w milczeniu.
– Tak, tak – powiedział po chwili. – Pewnie ze strachu przed strzelbą te ryby po koszykach się chowają. Ale ja tu w innej sprawie. Pan dziedzic kazał powtórzyć, że zapomni o wszystkim, jak się ugodzicie w sprawie tego zagonu koło grobli.
– Nie ma mowy! – zaperzył się Kurpik. – Niech się zmarnuje, a jemu nie sprzedam!
Część kalinowskich pól leżała w szachownicy, poprzetykana chłopskimi działkami. Pan Michał sukcesywnie wykupywał zagony, oferując chłopom ziemię w innym miejscu, a zyskując w ten sposób większe połacie pola, łatwiejsze do uprawy. Zagon Kurpika, wąski i długi, bronił dziedzicowi dostępu do planowanych prac melioracyjnych. Te zaś były konieczne, gdyż zdarzało się, że siano na zalewanych łąkach ulegało zniszczeniu.
– Pan dziedzic kazał powtórzyć, że zapłaci uczciwie – oznajmił wójt. – Zamieni grunt z tobą albo odkupi.
– Nie sprzedam! – upierał się Kurpik.
– Ale przecież nie uprawiasz – dziwił się Kosmala. – To czemu sprzedać nie chcesz? Przecież to gotowy grosz.
– Nie sprzedam – Kurpik pogroził pięścią. – Choćby mnie sto razy prosił! Moim kosztem nie będzie się bogacił!
Wójt Kosmala westchnął.
– Mówią o tobie, żeś uparty – zauważył. – Teraz jeszcze będą gadać, żeś głupi.
Kurpik wzruszył ramionami.
– Już wy się o ludzkie gadanie nie bójcie – odparł lekceważąco. – Jeszcze się okaże, kto stratny, a kto mądry! Pan Kalinowski lepiej niech syna pilnuje, bo tylko patrzeć, jak Natalia z młyna bachora mu podrzuci na wychowanie!
***
Spotkania młynarzówny z Ignasiem Kalinowskim nie należały już do sekretnych. Wiedziało o nich wiele osób, a niektóre podejrzewały, że Natalia Wudkiewicz zawzięła się, by złapać panicza i postawić go przed ołtarzem. On też prawdopodobnie zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ rzadziej odwiedzał dom przy młynie.
– Już nie jest tak jak dawniej – oznajmił, gdy spytała go o powody. – Męczysz mnie.
– Męczę? – zdziwiła się Natalia Wudkiewicz. – Czym ciebie męczę?
– Gadaniem. W kółko tylko pytasz, kiedy pójdę do ojca.
Natalia uśmiechała się zalotnie.
– Przyjdź, to zobaczysz, jak cię zmęczę.
– Tak? – zawahał się. – No to może przyjdę.
Ale spotkanie skończyło się podobnie jak poprzednie. Natalia, gdy już pozwoliła kochankowi na wszelkie zachcianki, spytała:
– Kiedy powiesz o nas ojcu?
Ignaś wzruszył ramionami.
– Przyszedłem, bo mnie zaprosiłaś. Ale jak nie zaprosisz, też straty nie będzie.
Natalia nachmurzyła się.
– Jak możesz tak mówić?! Po tym wszystkim, co dla ciebie robię? Obiecywałeś różności. Zawsze mówiłeś, że jestem najpiękniejsza i że chciałbyś być ze mną jak najdłużej.
– Tak mówiłem – potwierdził. – Ale nie wspominałem nic o ślubie. A ty tylko, żebym się żenił. A ja za młody jestem.
– Ja pamiętam inaczej – zauważyła z przekonaniem. – Pamiętam, jak mówiłeś, że jestem dla ciebie jedyna na świecie. Co to znaczy? Czy nie znaczy, że planowałeś ożenić się ze mną, tylko ze mną, ze swoją jedyną?
Ignaś tłumaczył, że to co brała za obietnice, było tylko mówieniem miłosnym, takim jakie się mówi, gdy spotykają się kochankowie. Nie rozmawiali przecież wcale kiedy indziej, a tylko wówczas, gdy byli w łóżku. Więc to nie była poważna rozmowa i poważne obietnice.
– Nie możesz mnie przymuszać – oświadczył wreszcie. – Chyba nie sądzisz, że dam się omotać twoim sztuczkom.
– Moim sztuczkom? – oburzyła się na to sformułowanie. – To nie były żadne moje sztuczki. Uwiodłeś mnie, a skoro uwiodłeś, musisz ponieść konsekwencje i pokazać swoją odpowiedzialność.
– Ja cię uwiodłem? – wzruszył ramionami. – To ty postępujesz według planu. Specjalnie mówiłaś, żebym nie uważał, bo chciałaś mnie złapać na dziecko. Liczyłaś, że zechcę się żenić. Nie zaprzeczaj, teraz to jasne. Ale to nie ze mną. Pod przymusem nie zrobisz ze mnie męża. Ani ty, ani żadna inna. Zresztą, ojciec się nie zgodzi.
Natalia Wudkiewicz spodziewała się podobnej postawy, stanowisko Ignasia nie stanowiło dla niej zaskoczenia. Była zdecydowana postępować konsekwentnie aż do osiągnięcia celu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.