- W empik go
Dworek pod Malwami 17 - Lato żelaza - ebook
Dworek pod Malwami 17 - Lato żelaza - ebook
Michał składa matce relację ze swojej wizyty w Semkowiczach. Katarzyna pokładała w niej wielkie nadzieje. Kalinowski miał bowiem sprawdzić, czy panna Władysława nadaje się na żonę dla Ignasia. Choć Michał nie wykazuje entuzjazmu, a wręcz stara się na wszelkie sposoby zniechęcić matkę do planów ożenku, Katarzyna jest nieugięta. A sam Ignaś? O niczym nie wie. Jego serce bije szybciej na widok Sabiny, siostry swojej macochy. Dziewczyna wydaje się niedostępna, ale chłopak nie daje za wygraną. Czy może liczyć na odwzajemnienie uczucia i akceptację wśród rodziny?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0184-2 |
Rozmiar pliku: | 365 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Michał Kalinowski opowiadał o swojej wyprawie do dworu w Semkowiczach zupełnie bez entuzjazmu. Wrócił z drogi zmęczony i marzył o odpoczynku, a tymczasem starsza pani domagała się szczegółowej relacji.
– Mówże wreszcie! – niecierpliwiła się. – Będzie co z tego?
Pan Michał pokręcił głową.
– Nie wydaje mi się. Z całym szacunkiem dla mamy dobrych chęci, nie był to dobry pomysł.
Pani Katarzyna oczekiwała powrotu syna z wielką niecierpliwością, ponieważ wysłała go w podróż, aby przyjrzał się pannie Semkowicz i ocenił, czy nada się na żonę dla Ignasia.
Rozmawiali w salonie, bez obecności kogokolwiek postronnego, aby plany pani Katarzyny nie zostały przedwcześnie ujawnione. Zwłaszcza wnuk nie mógł się dowiedzieć, że za jego plecami układane są jakiekolwiek projekty małżeńskie.
– Rodzina owszem, bardzo porządna – przyznał Kalinowski. – Przyjęli mnie niezwykle serdecznie, są gościnni i szczerzy. Prosili zostać, jak długo zechcę. Duże wrażenie zrobił na mnie pradziadek...
– To stary major jeszcze żyje? – ucieszyła się starsza pani. – Daj mu, Boże, jak najdłużej! Ma pewnie pod dziewięćdziesiątkę!
– Osiemdziesiąt cztery. Dawny żołnierz i wielki patriota, co lubi sobie golnąć i bez przerwy wspomina stare, dobre czasy. Czy mama wie, że w czasie powstania był majorem w partii Wróblewskiego? Znał oczywiście naszego Janka i mówił o nim z wielkim uznaniem.
– Pamiętałam o tym – przyznała pani Kalinowska. – A jakże jego siostrzenice?
– Żyje tylko jedna, Karolina. To babka dziewczyny. Kobieta szczera i życzliwa, prosta i niewykształcona...
– I jej niech Bóg da zdrowie! – niecierpliwiła się starsza pani. – Ale panna! Jaka jest panna?! O nią przecież najwięcej chodzi!
Patrzyła na syna ze zdumieniem, nie mogąc zrozumieć jego rezerwy. Opowiadał jak z musu, każde zdanie musiała z niego wyciągać.
– Jest i panna, mama dobrze wszystko pamiętała – podjął. – Władysława, a mówią o niej Adzia. Nie będę ukrywał, że spodziewałem się trochę więcej.... To znaczy, nie tyle więcej, bo sama w sobie jest duża, ale lepiej. Otóż, to jest dziewczyna nieszczęśliwa, bo brzydka, jakaś taka nieforemna, z wielkim nosem i szerokimi barami, niby u mężczyzny...
Przybrał lekceważący wyraz twarzy i lekceważący ton. Liczył, że matka odstąpi od swoich planów.
– Bieda w tych Semkowiczach okropna – podkreślił. – Ledwo wiążą koniec z końcem. Ziemi tyle, co kot napłakał, gospodarstwo w gorszym stanie, niż u niejednego z naszych chłopów. Mieszkają byle jak w domu, co przypomina kurnik. Pracują ciężko, jedzą postnie i rzadko, a pieniądze w gotówce widzieli pewnie ze trzydzieści lat temu...
Kalinowski spodziewał się, że dla matki, kobiety która potrafiła postawić majątek na nogi, taka opinia będzie przeciwwskazaniem do matrymonialnych planów. Tymczasem pani Katarzyna wszystko, co on przedstawiał jako wady, brała za zalety.
– To bogobojna, zasłużona dla kraju rodzina, mój drogi – powiedziała z uśmiechem. – Prawda, że biedna, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek była bogata. Na tych piaskach i podmokłych łąkach? Bieda może tu być zaletą, znają oni ciężką pracę i wiedzą, że ziemia nie lubi lekkoduchów. Zapewne panna jest pracowita?
– O, tak! – skinął głową Kalinowski. – W tej kwestii mama ma całkowitą rację. Mają tam tylko jedną służącą, panna Adzia prawie wszystko musi robić sama.
– Widzisz! – rozpromieniła się pani Katarzyna. – Surowe, ale dobre wychowanie. To najważniejsze. Pobożność, skromność, zamiłowanie do pracy na roli. Czy to nie jest to, co tak lubisz podkreślać? Praktyczne podejście do życia. Dziewczyna pracuje, nie leni się, zna się na gospodarstwie. Jeśli pójdzie za Ignasia, będzie mu posłuszna i wierna, bo wiele mu będzie zawdzięczała. Nie ma przecież pstro w głowie, jak mają bogate panny, i nasze, i miejskie.
– No, tak – zgodził się po namyśle pan Michał. – Owszem, w rozmowie nawet uprzejma. Ale nie ma w niej żadnej subtelności, żadnego pragnienia spraw wyższych...
Starsza pani wydęła usta.
– Mój drogi – powiedziała z naciskiem. – Na ten temat oboje wiemy chyba niemało, prawda? Nie powiesz chyba, że jest gorzej wykształcona i wychowana od Franciszki?
Przed takim argumentem dziedzic Kalinowski zawsze musiał ustąpić. Jego żona pochodziła z rodziny chłopskiej.
Chrząknął, jakby zamierzał powiedzieć coś istotnego.
– Rzecz nie tylko w pochodzeniu – zauważył. – Adzia jest brzydka, proszę mamy. Franciszka przy niej to prawdziwa księżniczka.
Pani Katarzyna aż usta otworzyła na taką profanację, a pan Michał bezlitośnie ciągnął dalej.
– Brzydka! – powtórzył z naciskiem. – Ale przede wszystkim za młoda. Ma dopiero szesnaście lat. Ignaś musiałby czekać rok albo dwa, a na koniec dostałby potwora! Czy mama chce go unieszczęśliwić?
Starsza pani za nic nie chciała porzucić swojego pomysłu.
– Nieładna? – zapytała. – To zależy, co się komu podoba. Może akurat Ignasiowi będzie odpowiadała...
Kalinowski pokręcił głową.
– Przepraszam, ale mama chyba mnie nie słuchała. Nie mówiłem, że panna Adzia Semkowicz jest nieładna. Mówiłem, że jest brzydka. W dodatku na tym pustkowiu wychowali ją na dziką i mało okrzesaną. W całym dworze nie ma ani jednej książki!
Pani Katarzyna przyglądała się synowi z uśmiechem pełnym wyższości.
– Michale – odezwała się. – Widzę, że chcesz mnie zupełnie zniechęcić. Zapomniałeś, że twoja żona nie potrafi czytać? A ja bardzo dobrze pamiętam, jaką wiedzę miała matka panny, Katarzyna jak ja. Na pewno przekazała córce dość. Ty mogłeś tego nie zauważyć, byłeś tam przecież krótko, interesowałeś się gospodarstwem, nie starczyło ci czasu na właściwe poznanie osoby. Jest zapewne trochę skryta, to nie dziwne u kogoś, kto jest wychowany daleko od ludzi.
Kalinowski opuścił głowę z rezygnacją.
– Mama mówi poważnie? – upewnił się. – Będzie się upierać, by swatać Ignasia z tą panną?
– Oczywiście! – starsza pani nie miała wątpliwości. – Dziwię ci się, że taki jesteś zapiekły w niechęci do tej osoby.
– Nie jestem zapiekły – próbował bronić się pan Michał. – Pytała mnie mama o zdanie, to je przedstawiłem.
Starsza pani pokręciła głową.
– Doprawdy? Czemu, mój drogi, akcentujesz tylko wady i niedociągnięcia, a wcale nie widzisz zalet?
– A mama widzi zalety?
– Naturalnie – odpowiedziała starsza pani pogodnie. – Nie oceniajmy człowieka tylko po wyglądzie i po majątku. To po pierwsze. A po drugie, panna jest młoda. Za młoda, jak twierdzisz. Może i racja, że spieszyć się aż tak bardzo nie ma potrzeby. Zatem więc i ona, i Ignaś mają dość czasu, żeby się poznać i polubić. Zaraz napiszę do jej opiekunów, że jesteśmy zainteresowani i niech za jakiś czas pozwolą jej odwiedzić Kalinówkę. Nie masz zapewne nic przeciw temu?
Z zadowolonym uśmiechem pani Katarzyna Kalinowska poklepała syna po ręce.
– Zobaczysz, Michale, jakie to będzie udane, zgodne małżeństwo!
Kalinowski zrezygnował już z oporu, ale jeszcze zapytał:
– Skąd mama wie, że będzie udane?
Starsza pani zrobiła tajemniczą minę.
– Skąd wiem? Przeczucie mi to podpowiada. A przeczucia nigdy mnie nie zawodzą.CHUSTKA
_Jesień 1913_
Ignaś Kalinowski nie miał pojęcia, że babka Kalinowska i ojciec szykują za jego plecami niespodziankę i szukają dla niego narzeczonej. Gdyby to wiedział, nie okazałby zadowolenia. On bowiem wyraźnie interesował się Sabiną Lulewicz, młodszą siostrą swojej macochy i opiekunką przyrodniego brata. Nie czynił tego nachalnie, jak to bywało wtedy, gdy miał kilkanaście lat i podglądał służące. Teraz opór, jaki stawiała siostra macochy, był dla niego wyzwaniem. Nie był tego świadomy, w ogóle się nad powodami swego zainteresowania nie zastanawiał. Po prostu chodził za Sabiną i próbował spotkać się z nią sam na sam. Uważał, że wówczas mógłby jej wyłożyć swoje zamiary, choć te nie były skonkretyzowane.
Na jarmarku w Zabłudowie kupił piękną chustkę w wielkie czerwone kwiaty. Następnego dnia, w porze południowej, usiadł przed drewutnią na pieńku, służącym do rąbania drzewa. Wyjął z zanadrza chustkę, rozpostarł ją i przyglądał się, jak prezentuje się na wietrze.
Podkuchenna Malwina, wielka i niezgrabna, nadeszła jak zwykle o tej porze, żeby zabrać naręcze polan do kuchni.
– Ładna? – zapytał Ignaś.
– Przepiękna! – Malwina była zachwycona.
Ignaś powiewał chustką we wszystkie strony, żeby dziewczyna mogła ją dokładnie obejrzeć.
– Kupiłem dla babuni – wyjaśnił. – Chciałem coś ładnego przywieźć z Zabłudowa, ale akurat nic odpowiedniego nie widziałem. Kupiłem chustkę, ale nie dam jej, bo wiadomo, że babunia nie zechce takiej nosić. Dla niej to jest nadto wiejskie...
Malwina patrzyła z zazdrością. Chusta była cienka i mocna, w sam raz do niedzielnego stroju.
– Najlepiej wygląda na osobie – powiedział Ignaś. – Niech Malwina sama zobaczy.
Zanim się zorientowała, podszedł i zarzucił jej chustkę na ramiona. Cofnął się o krok, żeby lepiej ocenić.
– Bardzo ładnie Malwina wygląda.
W służącą jakby piorun strzelił. Nikt nigdy nie powiedział jej niczego podobnego.
– Naprawdę – stwierdził Ignaś z przekonaniem.
– Tak ładnie, że chyba najlepiej będzie, żeby już na Malwinie została...
Dziewczyna zaniemówiła z wrażenia. Nie śmiałaby marzyć o tak pięknym prezencie. Podniosła ręce, zarzuciła chustkę na głowę, potem znowu na ramiona. Ignaś przyglądał się tym przymiarkom z aprobatą. Malwina zakręciła się w kółko, ale nie było w pobliżu miejsca, gdzie mogłaby się przyjrzeć, ani też nikogo, kto potwierdziłby obserwacje panicza. Końcami palców pogłaskała końce chustki. Jaki miękki, delikatny materiał!
Z ociąganiem zdjęła chustkę z ramion.
– Nie mam pieniędzy – oznajmiła z żalem. – A pewnie bardzo droga jest...
– Nawet nie bardzo – zaprzeczył Ignaś. – Okazja była, to kupiłem.
Po czym dodał:
– Niech Malwina nosi na zdrowie.
Dziewczyna zawstydziła się i stanowczym gestem wyciągnęła przed siebie rękę z prezentem.
– Nie, nie – powiedziała. – Pan Ignaś niech lepiej komu innemu da...
Kalinowski już postanowił, że chustkę ofiaruje podkuchennej.
– Ale pytać będą – broniła się. – Skąd mam, zapytają. Co ja wtedy powiem?
Ignaś machnął ręką lekceważąco.
– A niech pytają i zgadują. Malwina nic nie musi mówić.
Nie była przekonana. Najbardziej chodziło jej o Sabinę. Kto jak kto, ale Sabina na pewno zapyta. I co wtedy odpowiedzieć? Że panicz Ignaś dał? Przecież Sabina może być zazdrosna, żal może mieć...
– A dla Sabiny pan Ignaś chustki nie ma? – zapytała.
– Dla Sabiny? Czemu dla Sabiny?
Służąca zaczerwieniła się po same uszy.
– Bo Sabina... bo myślałam...
Czekał, ale nie miała odwagi wytłumaczyć swojego pytania. Dopiero, gdy ją zaczął łagodnie podpytywać i zapewniać, że się nie pogniewa, wyraziła swoje wątpliwości.
– Tak pomyślałam, że pan Ignaś może dla kogo innego kupił... Dla Sabiny... Ona powiedziała, że prezentów nie chce, ale może pan Ignaś nie wie, że tak mówiła...
– A powiedziała, że nie chce?
– Tak – zapewniła Malwina. – Tak mówiła. Że prezentów nie przyjmie i obietnic nie przyjmie...
Przerwała i mimo nalegania Kalinowskiego nic więcej nie chciała zdradzić. Ignaś w końcu dał spokój dopytywaniom.
– Na siłę nie można nikomu niczego ofiarować – zgodził się. – Ale widzę, że Malwinie się podoba ta chustka. To niech nosi na zdrowie.
Skinął dłonią i odszedł. Malwina została, niepewna, co powinna zrobić. Złożyła chustkę i pobiegła w stronę domu. Sabinę znalazła w drodze do obory.
– Patrz, co mi pan Ignaś ofiarował! – oznajmiła podekscytowana, pokazując prezent.
Sabina wysłuchała relacji ze zmarszczonymi brwiami.
– I tak za nic ci dał? – spytała podejrzliwie.
– Za nic – paplała Malwina. – Dla starszej pani kupił, ale ona takich nie nosi, to mnie dał. Zobacz, jaka ładna!
Sabina wytarła czoło ramieniem.
– Na pewno za nic? – spytała poważnie.
Malwina zrobiła nadąsaną minę.
– Przecież mówię!
Ale Sabina nie uwierzyła przyjaciółce.
– I tak sobie, bez niczego dał? – powątpiewała. – Nikt w to nie uwierzy. Lepiej nie pokazuj jej nikomu i nikomu nie mów.
Malwina pomyślała przez chwilę, po czym skinęła głową.
– Może i racja – zgodziła się z wahaniem.
Sabina zabrała jej chustkę i oddała dopiero wieczorem, gdy były już w swoim pokoju na poddaszu. Malwina siedziała na łóżku z chustką na ramionach, zerkała do starego lusterka.
– Też mi prezent – mruknęła z rozczarowaniem.
– Jak nikomu nie mogę pokazać, to na co mi on?
– Trzeba było wcześniej pomyśleć – strofowała przyjaciółkę Sabina. – Przecież każdy będzie pytał, skąd to masz. Chcesz, głupia, dostać się na ludzkie języki?
– To co zrobić? – pytała zafrasowana Malwina.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.