- W empik go
Dworek pod Malwami 19 - Dwie wdowy - ebook
Dworek pod Malwami 19 - Dwie wdowy - ebook
Z okazji powrotu Justyny do Topolan zorganizowano wielkie sąsiedzkie spotkanie. Wszyscy zeszli się, by poznać męża Nowackiej – Adama Połczyńskiego. Mężczyzna zrobił dobre wrażenie i w kolejnym tygodniu wraz z małżonką zaczął odwiedzać okoliczne dwory. W końcu trafiają także do Kalinówki, by pożegnać dawne waśnie między dwoma rodzinami. Ignaś wciąż myśli o ożenku z Sabiną, a interwencję w tej sprawie podejmuje sama Katarzyna. Siostra Franciszki reaguje zupełnie inaczej niż wyobrażała to sobie starsza pani. Tymczasem wojenna zawierucha jest tuż tuż...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0182-8 |
Rozmiar pliku: | 437 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po kilku dniach od powrotu Justyny zwołano do Topolan wielkie sąsiedzkie zgromadzenie, żeby wszystkim mógł zaprezentować się jej mąż, Adam Połczyński. Wypadł bardzo dobrze, okazując się człowiekiem towarzyskim, uprzejmym i dobrze wychowanym. Spostrzeżono także, że Justyna jest w niego wpatrzona jak w obraz i gratulowano zarówno jej, jak i jej ojcu.
Od następnego tygodnia Adam Połczyński zaczął odwiedzać z żoną dwory w okolicy, wszędzie przyjmowany bardzo serdecznie. Zaczął też bywać w Kalinówce, tu w sprawach, jakie mu zlecił teść, ponieważ panu Nowackiemu także zależało na ostatecznym pogodzeniu się obu rodzin.
Pani Katarzyna Kalinowska przystała na to łatwo, zbudowana patriotyczną postawą Justyny Nowackiej, teraz Połczyńskiej.
– Obawialiśmy się, że ona zapomniała o swoich korzeniach i wyszła za cudzoziemca, a ona zrobiła nam wszystkim taką wielką niespodziankę! Żeby tak wszystkie polskie panny pamiętały o swoim pochodzeniu!
Serdecznie uściskała swoją dawną protegowaną i pobłażliwie traktowała teatralne westchnienia Jacka Nowackiego, który nie potrafił ukryć dumy.
– Był czas, kochana pani, gdy obawiałem się, że nigdy już nie zaznam uroków posiadania zięcia, a co za tym idzie, możliwości posiadania wnuka.
Starsza pani z zaciekawieniem podniosła brwi.
– Czyżby coś się zapowiadało? – zapytała domyślnie.
– Właśnie tak – potwierdził radośnie pan Nowacki. – To nieoficjalna wiadomość, młodzi prosili mnie o dyskrecję. Ale trudno mi się taką radością nie podzielić z najbliższą sąsiadką i przyjaciółką. Jestem rad, jak bardzo jestem rad!
Pani Katarzyna pogratulowała przyszłemu dziadkowi, a także przyszłej mamie, co ta przyjęła z wielkim rumieńcem zawstydzenia.
– Bardzo proszę nie mówić o tym innym – poprosiła szeptem. – To dla mnie nowa sytuacja i po prostu nie wiem, jaki powinnam się zachowywać...
– Tak jak do tej pory, Justysiu – uśmiechnęła się życzliwie starsza pani. – Masz wrodzony wdzięk, niczego więcej nie potrzebujesz.
Pani Justyna przywiozła małej Wiktorii owalne lustereczko w srebrnej oprawie z wygrawerowanym napisem Verona na odwrocie. Podeszła do miejsca, gdzie siedziała Franciszka przy kołysce córeczki, ale nie zdobyła się na to, aby odezwać się do położnicy. Po prostu położyła lusterko na brzegu posłania i szybko zawróciła. Ten gest dawnej rywalki został jednak dostrzeżony przez obecnych. Franciszka, uprzedzona o wizycie dawnej panny z Topolan, miała czas przygotować się na jej widok i z ulgą stwierdziła, że nie czuje do niej urazy za uderzeniem biczem.
– Brawo, moja droga – powiedział później Michał Kalinowski. – Zachowałaś się jak prawdziwa dama. Kamienna twarz i zimna uprzejmość.
Przez minione pół roku Franciszka nie słyszała od męża nic równie przyjemnego.
Adam Połczyński podbił serca mieszkańców Kalinówki dobrym wychowaniem, dowcipem i wielkim szacunkiem, okazywanym pani Katarzynie. Opowiadał barwnie o swoich podróżach i swoich losach na Ukrainie. Starsza pani chwaliła bardzo obrazy, jakich był autorem, te zaś – o tematyce religijnej i historycznej – podobały się także wielu innym osobom. Miał ich kilka, demonstrował chętnie i ubolewał, że to ledwie szkice, ponieważ w planach ma stworzenie wielkich dzieł, jak Jan Styka i jemu podobni malarze. Na razie był zdecydowany porzucić zawód artysty i zająć się gospodarowaniem na ziemi.
– Nie mam w tym żadnego doświadczenia – zastrzegał się przed panem Michałem. – Teść uczy mnie podstaw i mam nadzieję okazać się co najmniej tak dobrym uczniem, jak on nauczycielem.
Prosił pana Michała o pomoc, na co Kalinowski przystał z ochotą. Adam Połczyński odszedł z rodzinnego domu jako młodzieniec, uczył się we Lwowie, później studiował sztukę malarską w Wiedniu i w Monachium, do rodzinnego gospodarstwa gdzieś nad Dniestrem już nie powrócił.
– Panie Michale – mówił z przejęciem. – Będę wdzięczny za każdą radę i każdą pomoc.
Otrzymał właśnie na swoje imię posag Justyny i zastanawiał się nad sposobem jego zagospodarowania.
– Wszyscy mówią, że niedługe wojna dotrze i do nas – mówił zmartwionym głosem. – Czy jesteśmy tu bezpieczni? Co zrobić z pieniędzmi? Czy aby nie lepiej byłoby ulolować je gdzieś za granicą?
Michał Kalinowski starał się unikać dawania rad wprost, zwłaszcza gdy sprawa dotyczyła finansów.
– W tej kwestii nie potrafię doradzić – odpowiedział. – Tu każdy odpowiada sam za swoje decyzje.
– Ale chyba dobrze zrobiłem, wymieniając papierowe ruble na złoto, jak pan myśli? Straciłem trochę na różnicach kursowych, ale mam nadzieję, że tylko chwilowo. Złoto to jednak zawsze złoto.
Pan Michał wspomniał, że wielu sąsiadów w obawie o aktywa w bankach już w poprzednim roku wycofało rozmaite walory, zamieniając je na kamienie szlachetne lub złote imperiały.
– Sam nie miałem z tym wielkiego problemu – zażartował. – Największy majątek ukryłem w ziemi. Tej zaś nikt mi nie ukradnie ani też nie zabierze, aby wywieźć za granicę.
Adam Połczyński miał poczucie humoru i rozumiał sposób żartowania Kalinowskiego. Nie uznał też za wścibstwo pytania pana Michała, czy Połczyński nie żałuje wyjazdu z Rzymu.
– Nie myślę o tym – lekko odpowiedział malarz. – Chodziło mi o Justysię i jej ojca. Była bardzo niespokojna, a pan Jacek stale przysyłał listy, aby wracała. Myślę, że za jakiś czas pojedziemy znowu oboje do Włoch. Na razie urządzam sobie pracownię w Topolanach. Nigdy tu nie będę miał takich warunków do pracy, jakie miałem w Rzymie, ale lepiej chyba robić cokolwiek, niż nie robić nic. Łatwo wypaść z wprawy. Poza tym istnieje jeszcze coś takiego, jak przymus twórczy. Artysta, prawdziwy artysta, musi pracować, to wewnętrzny nakaz, przymus, obowiązek. Nie spodziewam się wprawdzie, żebym tutaj, na tych piaskach i tak biednym tle, gdzie nie ma prawie zabytków historycznych, gdzie nie ma tamtego słońca i tamtego nieba, stworzył jakieś szczególnie wybitne dzieła, ale nie mogę nie robić nic.
– Ja się na sztuce znam mało – przyznał się Kalinowski. – Wydaje mi się jednak, że miejsce nie ma wielkiego znaczenia.
– Tak pan myśli? – zainteresował się malarz. – To czemu najwybitniejsi artyści jeżdżą do Paryża?
– Dla mody – uśmiechnął się pan Michał. – Nie miejsce jest ważne, tylko to, co artysta ma w sobie i czy umie to przekazać. Bo weźmy Homera, najwspanialszego poetę. Czy nie był ślepy, gdy tworzył swoje wielkie dzieła?
Adam Połczyński ofiarował do Kalinówki niewielkie płótno, przedstawiające Samsona w świątyni Filistynów, którym zachwyciła się pani Katarzyna, widząc w tym alegorię aktualnej sytuacji politycznej.
– Barbarzyńcy zostaną pogrzebani pod gruzami swoich świątyń! – oznajmiła z emfazą i kazała zawiesić malowidło w salonie.
Obrazem zachwycała się także Wacia Potocka, dla której wszelkie katastrofy, kataklizmy i gwałtowne wydarzenia godne były upamiętnienia
Osiągnięcia Adama Połczyńskiego na polu sztuki pozostawały mało znane w okolicy. Nikt nie widział obrazów, które malował we Włoszech, a szkice, jakie przywiózł do Topolan, nie wzbudziły szczególnych zachwytów. Wielkie poruszenie wywołała jednak wiadomość, że malarz zajmuje się także wykonywaniem portretów i chętnie podejmie się podobnych prac, o ile otrzyma takie zamówienia. W ciągu miesiąca obstalowano u niego cztery takie płótna, a pan Halicki dodatkowo także portret rodzinny – z żoną i trojgiem dzieci.
Michał Kalinowski nie był wysokiego mniemania o umiejętnościach Adama Połczyńskiego, ale od razu zastrzegł nie bez ironii, że malarz jest jeszcze młody, ma więc czas na wypracowanie dojrzałego stylu i na zdobycie sławy.
Jego opinia okazała się bardzo bliska ocenie baronowej von Tromm.
– Marny z niego malarz – uznała pani Olga. – Albo tak bardzo niedoceniony, że wcale nieznany. Podczas mojego pobytu w Rzymie przed dwoma laty zupełnie o nim nie słyszałam, a akurat malarstwem interesowałam się w stopniu szczególnym.
– A te szkice, które każdemu pokazuje? – spytał pan Michał. – Ja słabo się w tej materii wyznaję, ale nie zrobiły na mnie większego wrażenia.
– Zapewne słusznie – potwierdziła baronowa. – Na naszej pustyni kulturalnej każdy malarz wzbudza zainteresowanie, choćby wobec umiejętności innych był mało utalentowany. Widziałam tylko nieliczne jego prace, ale nie zauważyłam w nich mistrzostwa. Zauważyłam natomiast co innego. Pan Połczyński wydaje krocie na urządzenie pracowni malarskiej, sprowadzając wyposażenie z Petersburga i Warszawy. To duża przesada.
Opowiadała o wizycie malarza w Jeronimowie, gdzie zrobił dobre wrażenie manierami i znajomością sztuki. Ale przekonywała Michała Kalinowskiego, że wiedzieć coś na temat sztuki, a umieć ją uprawiać, to dwie zupełnie różne sprawy.
– Słyszałam, że nasze panie z okolicy zamawiają portrety jedna przed drugą – zauważyła. – Ja sama nie zdecydowałam się, choć pan Połczyński zaofiarował się z tym prawie wprost.
– Czemu? – mina Kalinowskiego wyrażała rozczarowanie. – Wyszłabyś pięknie, baronowo, jak zawsze zresztą. Jesteś tak piękna, że nawet marnemu malarzowi wyszedłby dobry portret.
Pani Olga uśmiechnęła się z zadowoleniem i pocałowała kochanka w ucho.
– Umiesz mnie rozbawić, kochany Michale! A co do portretów, niech Połczyński maluje młodsze. Taki portret, a jeszcze może niezbyt udany, to przecież wielkie obciążenie dla kobiecej próżności. Będą go oglądać mężczyźni, także i tacy, którym nie chciałabym się pokazywać, będą oglądać i komentować. Wolę nie mieć portretu, żeby nie dawać im takiej sposobności. W życiu namolnych mężczyzn mogę po prostu odprawić, od portretu nie odpędzę.
– Jesteś bardziej próżna, niż się do tego przyznajesz, droga Olgo – śmiał się pan Michał. – Ale to jest cecha kobieca, którą nawet lubię w pewnym zakresie, przynajmniej u ciebie. Jesteś piękna i taka będziesz zawsze, jestem przekonany. Wiele panien, odrobinę młodszych mogłoby ci pozazdrościć.
– Odrobinę młodszych? – zachichotała baronowa. – Jesteś, Michale, jak zawsze nieoceniony w swoich komplementach!
To było ich pierwsze spotkanie od dłuższego czasu. Baronowa zatrzymała się w eleganckim, niedawno otwartym hotelu Ritz przy ulicy Niemieckiej, tuż na wprost bramy dawnego pałacu Branickich. Zajmowała apartament na pierwszym piętrze, z dobrym widokiem na pałac, w którym mieścił się Instytut Panien Szlacheckich, elegancka szkoła dla panien z wyższych sfer.
– Niejedna oddałaby wszystko, żeby mieć portret, choćby tylko wykonany przez takiego artystę jak Połczyński – powiedziała. – Z czasów swojej nauki pamiętam, że wszystkie o tym marzyłyśmy. Może nawet nie tyle o samym portrecie, co o możliwości obcowania z malarzem. Uważałyśmy, że to ktoś niezwykły i dałybyśmy wszystko za małe sam na sam z kimś takim. Nasza opiekunka, panna Giller, nigdy jednak nie wyraziłaby zgody na taką ekstrawagancję jak rozmowa z malarzem, nie mówiąc oczywiście o malowaniu.
– Portret to dobry pomysł – Michał Kalinowski pogłaskał po policzku siedzącą naprzeciw kobietę, – Zwłaszcza, gdyby obejmował nieco więcej niż sama tylko twarz. Żałuję, że nie jestem malarzem. Gdybym miał odpowiednie umiejętności, namalowałbym cię nagą, a portret powiesiłbym w sypialni.
– Och! – udawała oburzenie pani Olga. – Mówisz straszne rzeczy. Miałabym pokazać się malarzowi? I czemu miałabym wisieć w małżeńskiej sypialni?
Pan Michał uśmiechnął się rozbawiony.
– To jedyne miejsce w całym domu, gdzie moja matka nigdy nie zagląda – wyjaśnił. – Tylko tam podobne malowidło byłoby bezpieczne.
– A twoja żona?
Kalinowski wzruszył ramionami.
– Jej powiedziałbym, że jest to Ewa w raju.
– Uwierzyłaby?
– Tak bym powiedział, że uwierzyłaby.
– A gdyby mnie poznała na obrazie?
– Jakiś sposób wymyśliłbym – pan Michał nie widział w tym problemu. – Może mogłabyś lekko odwrócić głowę lub coś w tym rodzaju...
Olga von Tromm położyła się na pościeli, przyjmując pozę Wenus z obrazu, na boku, z ręką pod głową. Jej piękne ciało błyszczało w świetle nieco tylko przysłoniętego okna.
– Pięknie! – powiedział Kalinowski, stając o dwa kroki od łóżka. – Oryginał przy tobie to tylko marnakopia.
Baronowa zachichotała.
– Jesteś bardzo miły. Ciekawa jestem, czy byłbyś zazdrosny, gdybym zdecydowała się na taki bezwstydny obraz?
– Nie byłbym – zaprzeczył szybko Kalinowski.
– Dlatego, że byś się na to nie zdobyła, moja droga.
Olga von Tromm potwierdziła to uśmiechem.
– Masz rację – powiedziała. – A ponieważ nie możesz mieć mnie na obrazie, musi ci wystarczyć moja rzeczywista obecność. Chodź do mnie, proszę...