- W empik go
Dworek pod Malwami 31 - Wieńce - ebook
Dworek pod Malwami 31 - Wieńce - ebook
Panna Semkowicz dostała wyrok 20 lat więzienia. Baronowa von Tromm, mimo niewdzięczności ze strony więźniarki, zabiega o opiekę nad jej nowo narodzonym dzieckiem. Wielka historia wdziera się w życie bohaterów. Pani Katarzyna ze zgrozą słucha o aeroplanach i wynalazkach Zeppelina, a obalenie cara odracza plany Ignasia, by rok po ślubie zawitać do Kalinówki i przedstawić rodzinie żonę. Młody Kalinowski cieszy się z sukcesu rewolucji i pomyślnie patrzy na swoją przyszłość z Sabiną.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0170-5 |
Rozmiar pliku: | 334 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Kalinówka, marzec 1917_
– Dwadzieścia lat w więzieniu – liczyła głośno pani Katarzyna Kalinowska. – Panna Semkowicz będzie miała trzydzieści osiem, kiedy znajdzie się na wolności.
– Wyjdzie w roku 1937, albo może wcześniej, jeśli darują jej coś za dobre sprawowanie. Podobno to często się zdarza – potwierdziła Wacia Potocka.
Choć w Kalinówce powszechnie oczekiwano, że wyrok dla Adzi Semkowicz będzie wysoki, teraz dopiero jego groza dotarła do świadomości mieszkańców dworu.
– Kobieta w tym wieku nie jest całkiem stracona – powiedziała starsza pani. – Jeszcze może sobie ułożyć życie. Wiadomo, że nie powinna wracać tam, gdzie wszystko się zdarzyło, wszyscy ją znają i wiedzą, co sie z nią działo. Ale świat jest wielki, można wyjechać, ukryć się w tłumie albo w jakiej głuszy.
Wacia Potocka kiwała głową.
– Pewnie – potwierdziła. – Może tak być. Ale może zdarzyć się też inaczej. Mało to razy trafia się się, że ludzie umierają i za kratami? Stary Franaszek, co go złapali na kradzieży w kościele, to ledwie pół roku przeżył w tiurmie. Miał wprawdzie swoje lata, ale zdrowy był nad podziw. Nie wiadomo, jak z tą panną będzie...
Los Adzi Semkowicz szybko przestał być tematem rozmów mieszkańców Kalinówki. Nie było o niej nowych wiadomości, nie istniały więc nowe powody do omawiania jej sytuacji. Baronowa von Tromm wprawdzie posłała skazanej trochę pieniędzy i paczkę zawierającą odzież i żywność, ale z wizyty w więzieniu wróciła zdenerwowana.
– Nie chciała mnie widzieć – skarżyła się pani Katarzynie. – Kazała przekazać, że dziękuje, ale niczego nie potrzebuje.
Starsza pani przewidywała, że Adzia nie będzie się chciała spotkać z baronową także w przyszłości.
– Ona pewnie przemyślała już wszystko – oświadczyła. – Może dotarło do niej, w jak strasznych czynach brała udział. Musi za to odpokutować. Daj Bóg, aby nie popadła w szaleństwo. Kiedyś, gdy kara się skończy, może jeszcze wróci do społeczeństwa...
– Szkoda mi dziecka – powiedziała pani Olga. – Przecież ono będzie od urodzenia naznaczone!
Wacia Potocka miała na tę okoliczność opowieść o losie pewnego maleńkiego chłopca, którego matka trafiła za kratki.
– Jak ją tylko skazali na dożywotnie zesłanie, to jej mąż nie zgodził się jechać na Sybir i został w domu z dzieciakiem. Chłopiec miał nie więcej jak pół roku, gdy jednego razu jego ojciec, co pracował jako dekarz, spadł z dachu i coś takiego sobie złamał, że zaraz wyzionął ducha. To dziecko trafiło do jednej kobiety w Zagrudzie i ona się nim zajęła należycie. Ale wcale nie przyznała się, że nie jest jej, tylko mówiła, że cudzy. Jak dzieciak podrostkiem już był, ktoś rozpowiedział wszystko po wsi. Żyć mu z tym nie dali, wszędzie go wyśmiewali i nazywali bękartem. Zapytał matkę, a ona zamiast trzymać język za zębami, potwierdziła, że ludzie prawdę mówią. Chłopak tak się tym przejął, że rozchorował się i zaraz umarł.
Pani baronowa nie okazała zaskoczenia, ponieważ znała opowieści panny Potockiej, te zaś rzadko kiedy kończyły się dobrze.
– Wacia nie ma innej historii na pocieszenie? – spytała.
Panna Potocka chętnie opowiedziałaby coś równie tragicznego, ale pani Katarzyna, zorientowawszy się, że baronowa nie ma ochoty na podobne opowieści, posłała pokojową po śmietankę.
– Niech baronowa nie przywiązuje wagi do podobnych historii – uśmiechnęła się starsza pani.
Pani Olga ubolewała, że już drugi raz z kolei nie zastała Michała Kalinowskiego. Pan Michał ostatnio często wyjeżdżał do Białegostoku i zdarzało się, że nie wracał do domu przez dwa albo trzy dni.
– Może by mnie odwiedził w Jeronimowie? – poprosiła jego matkę. – Muszę postanowić w kilku sprawach, chciałam się zapoznać z jego opiniami.
– Czy baronowa myśli o piramidzie? – zaciekawiła się pani Katarzyna. – Może jednak każe ją zbudować?
Olga von Tromm pokręciła głową.
– Raczej odłożę ten zamiar na czas bliżej nieokreślony. To w zasadzie już przesądzone. Pragnęłabym natomiast uzyskać pomoc pani w sprawie dziecka tej nieszczęsnej dziewczyny. Czy uważałaby pani za możliwe, aby umieścić to biedactwo w jakim zakładzie lub, jeszcze lepiej, u jakiejś rodziny. Wszędzie będzie mu lepiej niż w więzieniu!
Katarzyna Kalinowska uśmiechnęła sie porozumiewawczo.
– Widzę, że baronowa jest zdecydowana nie schodzić z drogi współczucia i miłosierdzia nawet wobec osób, które zapłaciły za jej dobroć niewdzięcznością. Jeśli baronowa sobie życzy, możemy rozejrzeć się i znaleźć jaką zacną rodzinę, która wzięłaby niemowlę na wychowanie.
– O! – ucieszyła sie pani Olga. – To byłoby wspaniałe rozwiązanie! Gotowa jestem, w pewnym zakresie naturalnie, partycypować w kosztach utrzymania dziecka Adzi. Tyle choć mogę dla niej zrobić...
***
Pani Katarzyna przeczytała w gazecie wiadomość o śmierci hrabiego Zeppelina, twórcy sterowców, wielkich statków powietrznych. Powszechnie obwiniano go o to, że przyczynił się o rozwoju sztuki wojennej w jej najgorszych przejawach. Sterowce latały nad bezbronnymi miastami i wioskami, zrzucając bomby i pociski wcale nie na wojskowe cele.
– Tyle bezbronnych ofiar! – mówiła pani Katarzyna. – To zupełnie niehonorowe walczyć z kobietami i dziećmi.
Pan Michał nie całkiem zgadzał się z tak radykalnym poglądem.
– Ludzie zawsze wymyślają coś nowego przeciw swoim bliźnim. Owszem, sterowce czy tanki służą na froncie, ale tylko patrzeć, jak je zobaczymy niszczące nasze domy. Sterowce, aeroplany zrzucają bomby, ale jeden i drugi mogą przewozić towary, a także ludzi na wielkie odległości.
Pani Katarzyna wzruszała ramionami.
– Cóż to za pomysły! – mówiła z naganą. – Kto by chciał latać tak wysoko?! Upadek przecież to pewna śmierć.
– Z czasem znajdą się metody zapobiegania wypadkom – uśmiechał się pan Kalinowski. – Pamięta mama, jakie dawniej były opory przed wynalazkami, które okazały się potrzebne, a nawet niezbędne do codziennego życia. Przed elektrycznością choćby. A teraz proszę zobaczyć, ile światła używa się w szpitalach, w domach, na ulicy.
Pani Katarzyna była przeciwna elektryczności, gdyż ta zabijała ludzi i wydawała się jej nie do opanowania.
– Dobrze, że czegoś takiego prędko się u nas nie doczekamy – podsumowała dyskusję. – Aeroplany podobno pogodę psują i jakby tak nad naszymi polami przeleciały, byłoby po plonach!
Wielkim miłośnikiem aeroplanów był Witia Sidorowicz. W okolicy ich wprawdzie nie widywano, czasem jedynie pokazywały się na zdjęciach w gazecie, a wtedy chłopak wycinał fotografię i zabierał ją do swojego pokoju. Teraz słuchając dyskusji pana Michała z matką nie odzywał się, ale gdy pani Katarzyna wyszła, Witia powiedział rozmarzony:
– Polecę kiedyś aeroplanem! Takim wielkim jak największy ptak, nawet dużo większym niż dom.
– Czemu nie – odparł Kalinowski. – Po wojnie wszystko będzie możliwe. Ludzie przestaną wojować, więc niektóre wojenne wynalazki da się zastosować do codziennego życia zwykłych ludzi.
– Haneczka napisała, że niedawno widziała aeroplany, bardzo wiele – ujawnił Witia. – Wujek naprawdę myśli, że u nas też kiedyś będą latały?
– Na pewno. Co by o tym nie myśleć, to jednak stanowią postęp techniczny, którego na szczęście nie można zatrzymać. Kiedy nie będą musiały wozić bomb, będą mogły przewozić ludzi, transportować mąkę lub inne towary.
Witia umiał już czytać na tyle, że odczytał oba listy Haneczki Skórnickiej wysłane do niego z Berlina. Do tej pory nikomu nie ujawnił z nich ani słówka.
Pan Michał spojrzał na wychowanka z zaciekawieniem.
– A co jeszcze napisała Haneczka?
Witia zawsze wykręcał się od odpowiedzi.
– Nic takiego – odparł tym razem. – Do szkoły chodzi i dobrze się uczy.
– Ty też zrobiłeś postępy – pochwalił Kalinowski. – Skoro umiesz już czytać, to pewnie niedługo będziesz chciał pisać?
– Jeszcze nie wiem – Witia wzruszył ramionami.
Zastanowił się jednak i tego samego dnia zagadnął pana Kalinowskiego.
– Wujek? – zapytał. – A jakbym umiał już pisać, to o czym miałbym napisać do Haneczki?
– O czym zechcesz – odparł pan Michał. – Co robisz, co myślisz, albo o tym, co czujesz. Na przykład, że tęsknisz.
Witia podniósł brwi.
– Że tęsknię? – powtórzył z zaskoczeniem. – Chłopcom nie wypada pisać takich rzeczy.
Pan Michał pogładził wąsy.
– Tak? Ciekawe, skąd takie przekonanie. Chcesz znać moje zdanie? Myślę, że mężczyznom wypada wszystko. Pod warunkiem, że wiedzą, czego chcą i do czego dążą. Skoro wiesz, że tęsknisz, możesz o tym napisać. Podejrzewam, że Haneczce będzie przyjemnie się o tym dowiedzieć.
– Aha – odpowiedział Witia i dodał: – Gul, gul!PLANY I REWOLUCJE
– Wczwartek i piątek będę miał wolne – zapowiedział Ignaś Kalinowski. – Postanowiłem, że w piątek pojedziemy do Kalinówki.
Sabina Lulewicz zareagowała z niepokojem.
– Po co mamy tam iść? – spytała niepewnie.
Ignaś podniósł znad talerza uśmiechniętą twarz.
– Nie pójdziemy, tylko pojedziemy – poprawił. – A w jakim celu? Czas chyba, żeby moja rodzina poznała moją żonę.
Mijał właśnie rok od czasu, gdy uciekli oboje do miasta.
– To dość czasu, żeby zaakceptowali naszą sytuacię. Jest Wielki Post, dobra okazja do wyjaśnień i wzajemnego przebaczenia. Babka i ojciec, myślę, przekonali się, że wiem, co robię. Powinni uszanować moje wybory i fakt, że jestem dorosły. Odpowiadam za siebie, przed nikim nie muszę się tłumaczyć.
Sabina dostrzegała przede wszystkim trudności.
– Oni do ciebie nie mają pretensji, tylko do mnie – zauważyła. – Mnie nigdy nie za... za...
– Zaakceptują – poprawił Kalinowski. – Rok to dość, żeby zrozumieli, kto jest moją żoną i z kim zamierzam spędzić resztę życia.
– Mnie nigdy nie polubią i nie za... to właśnie. Dla nich zawsze będę osobą, która ukradła ich kochanego Ignasia – stwierdziła Sabina.
– Mam dwadzieścia sześć lat – przypomniał. – Żyję może inaczej, niż sobie wyobrażali, ale jestem samodzielny i nie potrzebuję niczyjej opieki. Muszą zobaczyć, że daję sobie radę bez oglądania się na ich opinię.
Ignaś Kalinowski miał powody tak twierdzić. Był w łaskach u prezesa Manufaktury, zarabiał w fabryce dość, aby utrzymać rodzinę. August Moes kreślił przed kierownikiem swoich buchalterów dobrą przyszłość. Strajk przyniósł podwyżki płac dla robotników i rola Ignasia wzrosła także z tego powodu. Z jego zdaniem liczyli się teraz wszyscy zatrudnieni, a zarząd zapraszał na rozmaite zebrania dotyczące nie tylko bieżącej produkcji, ale i planów długoletnich.
– Pojedziemy – powtórzył Ignaś. – Zamówię dorożkę na rano, pojedziemy z fasonem, żeby nie myśleli, że mają do czynienia z dziadami.
Mimo późnej pory Sabina zakrzątnęła się nad przygotowaniami.
– Nie uprzedziłeś, a to przecież trzeba wszystko naszykować.
Kalinowski chwycił ją ramieniem, objął w talii.
– Zobaczą moją żonę i z czasem ją pokochają, jak ja pokochałem.
Sabina westchnęła z powątpiewaniem.
– Dałby to Bóg.
***
W czwartek, 15 marca, wracali do domu z popołudniowego spaceru – Ignaś w niedzielnym stroju, obok wystrojona odświętnie Sabina. Dzień był ciepły i nie spieszyli się za bardzo do domu.
– Szła bym tak z tobą i szła – odezwała się Sabina. – Choćby na koniec świata!
Zawsze tak mówiła, gdy spacerowali po mieście.
Przed domem przy ulicy Dolnej kręcił się Jegor Bułyczow.
– Gdzie ty chodzisz?! – natarł na Ignasia. – Człowieku, czy ty wiesz, co się dzieje? Rewolucja w Piotrogrodzie!
– Rewolucja? – zmarszczył brwi Kalinowski. – Jaka rewolucja?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.