- W empik go
Dworek pod Malwami 43 - Wiosna nadziei - ebook
Dworek pod Malwami 43 - Wiosna nadziei - ebook
Michał i Franciszka Kalinowscy spotykają swojego zaginionego syna Stasia. Chłopak ledwo odpoczął po ciężkiej wojennej włóczędze, a już wyrywa się do powrotu na służbę. Pan Michał pragnie przekazać radosną wieść Katarzynie i wysyła do niej telegram. Pracownicy poczty przekręcają jednak treść informacji, która w finalnej wersji nie brzmi uspokajająco. Katarzyna Kalinowska towarzyszy Irinie i Miszy podczas kuracji w Willi Eugenia w Konstancinie. Pan Michał postanawia wyjaśnić kwestię fałszywych podpisów na przekazach pieniężnych z Zakładu Wychowawczego dla Chłopców.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0158-3 |
Rozmiar pliku: | 261 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Październik 1919_
Natychmiast po powitaniach ze Stasiem Michał Kalinowski chciał powiadomić swoją matkę o powrocie jej zaginionego wnuka, ale wahał się przed wysłaniem telegramu.
– Jeśli usłyszy o nadejściu depeszy, gotowa ciężko się rozchorować. Dla niej telegram ma tylko jeden cel – powiadomienie o śmierci kogoś bliskiego.
Franciszka przyznała mu rację, ostrożność nie zawadzi.
– Może posłać telegram na ręce pani baronowej? – zaproponowała. – Ona przeczyta i w odpowiedni sposób powie, co należy.
Na drugi dzień, gdy Staś spał jeszcze, zagrzebany w pierzynach w swoim dawnym pokoju. Kalinowski udał się do Zabłudowa.
Niełatwo było ułożyć odpowiedni tekst. Ostatecznie brzmiał on następująco:
„Dobre nowiny. Staś powrócił. Czekajcie na jego wizytę. Jest w drodze. Kalinowski”
Staś obudził się około południa, bardzo długo golił się, zupełnie bez słowa siedział przy śniadaniu.
– Pojadę jutro – powiedział wreszcie do Franciszki. – Muszę ich zobaczyć. Wszystko inne może poczekać.
Franciszka była zdania, że mógłby jeszcze zostać dzień lub dwa.
– Jeszcze Staś nie odpoczął, nie wyspał się, nie podjadł – zauważyła. – Może choć siły nabierze trochę przed drogą?
– Tym razem tak długo nie będę się wałęsał – uśmiechnął się w odpowiedzi.
– A jak Stasiowi w tym wojsku każą jechać znowu nie wiadomo gdzie?
Spokojnym głosem tłumaczył, że teraz wszystko jest inaczej przed laty, gdy opuszczał Kalinówkę. Wszędzie wokoło jest Polska, nikt go już nie wyśle o tysiące kilometrów od rodzinnego domu.
– Służba to służba – mruknął pan Michał, który żywił dokładnie te same obawy jak Franciszka, lecz rozumiał wojskowy przymus. – Dokąd masz jechać?
– Do Warszawy – Staś wydawał się mało obecny duchem. – Tam jest organizowana jednostka, do której mam przydział. Nie wiem, czy ojcu mówiłem, że jestem trochę lotnikiem...
– Nie – zaprzeczył pan Michał. – Prawie nic jeszcze nie mówiłeś...
Ale zupełnie nie popędzał. Rozumiał, że syn przeżył szok, kiedy dowiedział się o przyjeździe do Kalinówki Iriny Morozow i małego Miszy. Teraz, gdy wszystko już wiadomo, nie ma się co spieszyć. Wróci, wszyscy wrócą, będzie czas na rozmowy, na wspomnienia i wyjaśnienia.
– Jedź, synu – powiedział. – Jedź. Szczęśliwie się składa, że masz meldować się w Warszawie, a nie we Lwowie czy Wilnie. Z Warszawy przecież tylko mały skok do Konstancina.
***
Telegram pana Michała dotarł do centrali poczt i telegrafów w Warszawie następnego dnia po nadaniu, jednak nie został od razu przekazany dalej. Urzędnik, który odebrał wiadomość przesłaną telegrafem, zwrócił się o konsultację do kolegi.
Ten spojrzał na wiadomość i oznajmił:
– Ludzie piszą strasznie niechlujnie. Nie ma w tym żadnego sensu.
Przeczytał głośno:
„Staś przewrócił. Stop. Czekamy na wizytę. Stop. W drodze. Stop. Kalinowski” Zamachał papierem.
– Ma pan kolega rację, to trzeba poprawić. Musi być zachowany jakiś sens wiadomości. Co niby przewrócił ten Staś? Bo chyba nie kogo, skoro to zapewne dziecko. Na czyją wizytę czekają? Chodzi zapewne o pomoc medyczną. Proszę spróbować zapisać to jak należy.
Młodszy urzędnik poszedł na swoje miejsce, podeliberował, poprawił otrzymany tekst. Starszy urzędnik sprawdził i skinął głową.
– Teraz lepiej. A swoją drogą, że też ludziom nie szkoda pieniędzy, żeby wypisywać takie głupstwa!
I pozwolił wyekspediować depeszę.
***
Pani Katarzyna Kalinowska, do niedawna bardzo sceptycznie odnosząca się do techniki i wynalazków, niezwykle polubiła podróże koleją. Zmieniła swoje nastawienie być może dlatego, że Kolejka Wilanowska, niewielka i wąskotorowa, nie przerażała jej szybkością. Starszej pani do tego stopnia spodobały się podróże, że co najmniej raz na dwa tygodnie jeździła do stolicy. Wysiadała tam na stacji Warszawa Belweder a potem z upodobaniem spacerowała po mieście, albo siadywała na ławce w parku i przyglądała się przechodzącym ludziom.
W tej okolicy szczególnie często widywano wojskowych, zwłaszcza wyższych oficerów, spieszących do lub z siedziby Naczelnika Państwa lub do innych instytucji, a pani Katarzyna patrzyła na nich rozjaśnionymi uśmiechem oczami i powtarzała:
– Nie wierzę, że tego doczekałam. Po prostu nie wierzę...
Zgodnie z tym, co zapowiadała baronowa von Tromm, na każdym kroku było widać, jak kraj odbudowuje się po wojnie – w kilka miesięcy nastąpiła zasadnicza poprawa zaopatrzenia w artykuły żywnościowe, coraz więcej było towarów przemysłowych, nikt już nie pamiętał o kartkach na chleb i kartofle. Granice odrodzonego państwa nie były jeszcze pewne, nie wszystkie szeroko otwarte, ale handel rozrastał się jak grzyby po deszczu, pojawiały się produkty, których nie widywano przez wszystkie lata wojny i okupacji. Powstawały sklepy, warsztaty, księgarnie, bary i restauracje, a także nocne lokale, gdzie można było posłuchać występów artystów. To oczywiście nie była rozrywka dla starszej pani, ona wolała czytanie albo grę w karty.
W tej dziedzinie znalazła silne wsparcie w pani Eugenii Bacewicz. Gospodyni przepadała za grą, zapraszała do domu znajome panie z sąsiedztwa i co najmniej dwa razy w tygodniu organizowano długie wieczorne sesje.
Panie opowiadały sobie losy i historie rodzinne, spotkały się zresztą także i w ciągu dnia, spacerowały po laskach i parku zdrojowym, wdychając zdrowotne solanki i atmosferę swobody, albo autem pani baronowej jeździły do Warszawy na wystawy malarstwa lub odczyty o sztuce.
***
Dom pani Eugenii, ogromna drewniana willa zbudowana w stylu zakopiańskim, stał w sosnowym zagajniku i podobnie jak wiele podobnych budowli w Konstancinie nosił własną nazwę – Willa Eugenia.
Miejscowość od niedawna cieszyła się statusem uzdrowiska, wypełniały ją w znacznej mierze wille, dworki, pałacyki wystawione dla zmęczonych a zamożnych mieszkańców stolicy, lub pensjonaty goszczące kuracjuszy odzyskujących siły podczas rekonwalescencji lub też młodych ludzi szukających zajęć sportowych nad wodami Wisły.
Doktor Bacewicz, mąż gospodyni, zmarł w kwiecie wieku, a jego plany założenia pensjonatu – sanatorium nie zostały zrealizowane. Brat Bacewicza, także lekarz wojskowy, nie do końca podzielał te zainteresowania, wolał pracować w szpitalnej klinice, miał w sobie pasję naukowca i zajmowanie się zbyt ruchliwymi pacjentami nieco go nudziło.
– Najchętniej by się nami opiekował, gdybyśmy byli nieżywi – zauważyła pani Katarzyna, co należy uznać za niezwykle trafną obserwację.
Pan doktor Bacewicz znał wielu innych medyków w Warszawie i w okolicy, gdzie leczono przede wszystkim śpiewaków i innych artystów cierpiących na gardło, także z międzynarodowego wyższego towarzystwa.
Dzięki jego licznym znajomościom leczenie Iriny zdawało się postępować.
Mieszkańcy Willi Eugenia prowadzili życie zasadniczo spokojne i dość monotonne. Prawą część domu, z osobnym wejściem, zajmowała mała lecznica urządzona na piętrze po przyjeździe Iriny Morozowej. Pod opieką stałego personelu pielęgniarskiego znajdowały się zwykle cztery pacjentki regularnie wizytowane przez lekarzy specjalistów.
Goście pani Eugenii mieszkali na parterze lewej części domu, a kontakty między jedną a drugą stroną willi regulował specjalny spis zasad, ustalony przez lekarzy i personel. Chodziło o to, by chore nie zarażały zdrowych, a jednocześnie nie były zupełnie izolowane od widoku, głosu i pozbawione kontaktu z osobami im najbliższymi. Rygory te zależały oczywiście od stopnia schorzenia i do lekarzy należały rozmaite zwolnienia chorych i ulgi dla nich. Irina Morozow mogła więc nie tylko widywać się z synkiem, ale także pobierać nauki języka, czytać czy słuchać muzyki.
Oddzielne lekcje brał także mały Misza, na co dzień przebywający jednak więcej z prababką, a wszyscy razem chodzili na spacery i wędrówki po polach i nad rzekę, z zastrzeżeniem jednak, by chora trzymała się na pewien dystans od zdrowych. Choć po kilku miesiącach pobytu w Konstancinie Irina czuła się znacznie lepiej i lekarze nie wahali się już przed dawaniem nadziei na całkowite wyleczenie, chwilowo nie zanosiło się na to, żeby mogła pojechać do Kalinówki już jesienią.
Pani Katarzyna wstawała późno, późno się też kładła, zupełnie inaczej niż na wsi. Stale zajęta i zaambarasowana nieustannie dziwiła się, jak to się dzieje, że czas upływa tak szybko.
Po badaniach, jakie miały miejsce we wrześniu w Warszawie, lekarze zasugerowali, że Irina może bezpiecznie dla zdrowia opuścić uzdrowisko dopiero na wiosnę. Pani Katarzyna musiała się więc zdecydować, czy na święta Bożego Narodzenia jechać z chłopcem do Kalinówki, czy może zostać na zimę w Konstancinie. Decyzję podjęła błyskawicznie i bez najmniejszych wątpliwości.
– Zostanę tak długo, jak będzie trzeba. Nie będę przecież co i raz jeździć tam i z powrotem – powiedziała, gdy baronowa von Tromm dała do zrozumienia, że na święta planuje wyjazd do Jeronimowa. – Dawali sobie radę w Kalinówce beze mnie przez kilka miesięcy, mogą poczekać jeszcze trochę.
Pani Olga uznała postanowienie starszej pani za rozsądne, choć podtrzymała swoją chęć wyjazdu.
Ona także uczestniczyła w rozmaitych rozrywkach w mieście, gdzie miała znajomych i gdzie poczyniła nowe znajomości. Jednakże Barbarka, choć znakomicie czuła się w Konstancinie, tęskniła już za swoim domem. Tak przynajmniej twierdziła pani Olga, szykując się do drogi.
***
Telegram nadany w Zabłudowie dotarł do Konstancina czwartego dnia po południu. Był adresowany do pani Olgi von Tromm, w domu pani Bacewicz, aleja Sosnowa 11.
– „Staś się przewrócił. Stop. Czekamy na wizytę lekarza. Stop. Jest w drodze. Kalinowski” – przeczytała pani Olga.
Baronowa von Tromm odebrała depeszę przed domem i natychmiast ją schowała, by mieć czas zastanowić się, zanim przekaże nowinę pozostałym paniom. Obawiała się, że zarówno na pani Katarzynie jak i na Irinie zrobi ona niedobre wrażenie, więc chciała jakoś je wcześniej przygotować.
– Czyżby jakieś nowe wiadomości? – spytała pani Kalinowska.
Pani Olga wybrnęła gładko.
– To tylko od mojego rządcy – oznajmiła nonszalancko. – Drobna sprawa, nie ma o czym mówić.
Wiele razy czytała potem tekst telegramu, usiłując odgadnąć, jak należy go rozumieć Pewne wydawało się tylko jedno – Staś Kalinowski trafił wreszcie do domu ojca. Prawdopodobnie jest ranny, może tylko chory, ale najwyraźniej pod opieką lekarza, więc nie ma chyba wielkiego niebezpieczeństwa.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.