- W empik go
Dworek pod Malwami 46 - Poraniony anioł - ebook
Dworek pod Malwami 46 - Poraniony anioł - ebook
W nagrodę za zasługi Witia Sidorowicz dostaje dwutygodniowy urlop w swojej jednostce wojskowej. Niezapowiedziany przyjeżdża do Kalinówki, czym budzi powszechne zaskoczenie i radość. Nie może usiedzieć w miejscu, tak mu spieszno do spotkania z Haneczką Skónicką. Dziewczyna w tym czasie wydoroślała, rozbudziła w sobie talent malarski i pogłębiła swoją przyjaźń z pokojówką Bronią. Gdy młodzi stają naprzeciw siebie, długo nie mogą nasycić się swoim widokiem.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0155-2 |
Rozmiar pliku: | 411 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Witia Sidorowicz spędził w Kalinówce prawie dwa tygodnie.
Urlop, jakiego udzielił mu dowódca pułku był nagrodą za zasługi dla jednostki. Witia nie napisał, że otrzymał wiadomość od Haneczki Skórnickiej, nie napisał, że zapracował na urlop ani też kiedy przyjedzie. Po prostu pewnego dnia zjawił się przed gankiem, niespodziewanie i znienacka, jak to miał we zwyczaju.
– Ciocia! – zawołał ku Franciszce. – Jestem głodny!
Był w mundurze 4. pułku ułanów, jakby wyższy i bardziej dorosły. Miał pewną siebie minę i łobuzerski uśmiech.
– Witia! – zawołała Franciszka, szeroko otwierając ramiona przed wychowankiem.
Uściskała go i wycałowała, po czym zapytała wesoło:
– A ręce umyłeś?
– Gul, gul – zamruczał Sidorowicz.
Wbiegł do kuchni, skinął kucharce, porywając jej spod ręki kawał wędzonej kiełbasy i już gnał dalej. Pędem obleciał wszystkie pomieszczenia gospodarcze, niczym burza wpadając pomiędzy indyki i kury, spojrzeniem policzył krowy. Nieco dłużej zatrzymał się tylko przy koniach, oglądając ich błyszczącą sierść i okrągłe brzuchy.
– Jan dobrze dba – pochwalił pachołka i pobiegł dalej.
Był poniedziałek, pan Michał ze starszą panią pojechali do kościoła z Zabłudowie.
– Mam czas – oznajmił Witia. – Zaraz do nich pobiegnę.
Nie zapytał o Haneczkę, ale jego oczy rozglądały się wokoło i myszkowały po wszystkich kątach.
– Zaraz tu będzie ojciec i babka – powiadomiła Franciszka. – Nigdzie nie musisz lecieć.
– Muszę – zaprzeczył Sidorowicz. – Do Haneczki.
– Haneczka codziennie przyjeżdża – wyjaśniła. – Zwykle o tej właśnie porze. Usiądź, opowiedz gdzie byłeś, może akurat nadjedzie. Ty wiesz, że ona sama prowadzi automobil?
Oczy Sidorowicza błysnęły z wielkim zadowoleniem.
– Sama? – spytał z uznaniem.
Wreszcie usiadł, rwał zębami chleb i kolejny kawał kiełbasy.
– Jej ojciec umarł – opowiadała Franciszka. – Jest teraz bogata, a jak ładnie się ubiera!
Sidorowicz nie mógł dłużej usiedzieć.
– Muszę lecieć – oświadczył i zerwał się na równe nogi. Trzasnęły drzwi, gdy w pędzie wyskoczył do sieni.
– Zaczekaj! – wołała za nim Franciszka. – Dokąd biegniesz? Przecież nawet nie wiesz, gdzie ona teraz jest.
Ale Witia już zbiegał z ganku. W tej chwili na podwórze wjechał powóz pana Michała. Kalinowski zadarł lejce, gwałtownie wstrzymując konie.
– Święci Pańscy! – zawołała starsza pani. – To przecież Witia!
– Babunia! – chłopak rzucił się pani Katarzynie na szyję, ściskając ją niczym młody niedźwiedź. – Kochana! Gul, gul!SPOTKANIE
Miałam rację – mówiła Olga von Tromm oglądając szkice i rysunki Haneczki Skórnickiej. – Poczyniłaś zdumiewające postępy, moja droga. Upewnia mnie to o twoim niepospolitym talencie. Jestem bardzo zadowolona, że to ja pierwsza zauważałam twoje artystyczne predyspozycje.
– Jestem pani baronowej bardzo za to wdzięczna.
Haneczka do Szkoły Sztuk Pięknych dostała się jako jedna z najmłodszych studentek, miała wówczas ledwie szesnaście lat. Stało się to możliwe tak dzięki listom polecającym pani von Tromm, jak i staraniom ojca. Pan Zdzisław poświęcił wiele czasu i niemało pieniedzy, by zrealizować marzenia córki.
Podczas pobytu w Jeronimowie Haneczka bardzo intensywnie pracowała. Zimą miała mniej możliwości, aby malować swoje ulubione pejzaże, ale kiedy tylko nadeszły pierwsze przedwiosenne słoneczne dni, rzadko można było zastać ją w domu. Wiele czasu poświęcała na wędrówki po okolicy w poszukiwaniu odpowiednich plenerów. Można ją było zobaczyć o różnych porach dnia, wczesnym rankiem i o zmierzchu w pałacowym parku, na wiejskiej drodze, pod lasem czy nad stawem. Wypuszczała się też na dalszy rekonesans, nie bacząc na kapryśną wiosenną aurę. Najczęściej korzystała z samochodu, ale stanowczo wolałaby piesze wędrówki, bo podczas nich mogła przypominać sobie szczęśliwe lata dzieciństwa. I... marzyć o Witii.
Po przyjeździe Haneczki do Jeronimowa na nowo rozkwitła jej znajomość z Bronią Lulewicz, która, początkowo onieśmielona i zdystansowana, wkrótce stała się jej powiernicą i towarzyszką wypraw po okolicy.
Pani baronowa pozwalała przyjaźnić się obu pannom. Patrzyła przez palce na ich wycieczki, a nawet i na to, że czasami wieczorem, już po skończonej pracy, pokojówka Bronia przychodziła do sypialni panny Skórnickiej. Obie dziewczyny czytały albo plotkowały i snuły rozmaite marzenia i plany.
– Mam tylko nadzieję, że nie zapomnisz zachować dystansu – pouczała Haneczkę Olga von Tromm. – Pamiętaj, że Bronia jest tylko służącą. Nigdy nie dorówna ci pozycją i powinna o tym wiedzieć. Nie mówię tego ot tak sobie, ale dla jej dobra. Ty zajmiesz się sobą, wyjedziesz, zostaniesz, możesz robić, co zechcesz. Ona nie. Więc w imię dobrze pojętej przyjaźni nie zrób jej krzywdy, dając nadzieję na inne życie niż to, do którego przywykła i które jest udziałem dziewcząt z jej klasy.
– Rozumiem – zapewniła poważnie Haneczka. – Bardzo lubię Bronię, jest moją prawdziwą przyjaciółką i bardzo dobrze się rozumiemy. Ale zdaję sobie sprawę z tego, o czym pani baronowa mówi i naturalnie, z góry zapewniam, że nie ma podstaw do obaw.
– I nie będzie? – upewniła się pani Olga.
– I nie będzie – opanowanym głosem oznajmiła panna Skórnicka. – Bronia jest pokojówką i tak zostanie. Owszem, zależy mi, żeby trafiła w życiu jak najlepiej, będę jej chciała dopomóc na tyle, na ile będzie to możliwe. Ale tylko tyle.
– Doskonale – odetchnęła z ulgą Olga von Tromm.
***
Gdy pani baronowa dawała wychodne Broni Lulewicz, Haneczka zabierała ją ze sobą. W ciągu tygodnia Bronia miała wiele zajęć związanych z opieką nad małą Barbarką i tylko po południu w sobotę służąca mogła mieć nieco czasu dla siebie. Z przyjemnością uczestniczyła w wyprawach z panienką, choć właściwie powinna odwiedzić w tym czasie dom rodzinny. Ale jakoś wcale jej tam nie ciągnęło.
– Szybko, szybko – wołała Haneczka. – Jedziemy na wycieczkę. Już wszystko mam obliczone, na kolację wrócimy.
Panna Skórnicka miała zaplanowane sobotnie popołudnia kilka dni z wyprzedzeniem.
– Dziś pojedziemy do Kamionki – mówiła. – Widziałam tam wspaniałe drzewa. Koniecznie muszę je narysować.
Bronia Lulewicz zabierała koszyk z prowiantem i obie panny jechały na piknik.
Dni były już ciepłe, pola pokryły się świeżą zielenią, młode listki pokazywały się na drzewach. Słońce świeciło jasno, dzień był pogodny i przyjemnie podróżowało się odkrytym samochodem. Wiosna nie była jeszcze tak rozwinięta, żeby mogły pozwolić sobie na biwakowanie w polu czy w lesie, wiec przekąskę zjadały w aucie. Bronia zawsze pamiętała o ulubionych ciasteczkach Haneczki i kanapkach z szynką, które zupełnie inaczej smakowały niż te podawane w domu.
Panny plotkowały, zwierzały się ze swoich sekretów i planów.
– Jestem bardzo szczęśliwa, że nie przestałaś być moją przyjaciółką – zapewniała Haneczka. – Gdy byłam w Niemczech, niepokoiłam się, że już mnie nie pamiętasz.
– Nigdy nie zapomniałam – uśmiechała się skromnie Lulewiczówna. – Nie mam innej przyjaciółki.
Także tego dnia Haneczka Skórnicka wyruszyła z Jeronimowa w towarzystwie Broni Lulewicz. Od dawna już chciała pojechać do Nowosadów, by narysować stare chałupy przy drodze. Bronia dziwiła się nieco jej zaciekawieniu takimi brzydkimi i zniszczonymi chatami, ale patrzyła na przyjaciółkę z wielkim szacunkiem i bez najmniejszej krytyki akceptowała jej pomysły.
Czasem tylko ostrożnie ośmielała się wyrazić swoje wątpliwości.
– Co jest ładnego w takich starych chałupach? – spytała cicho.
– Wszystko – odparła panna Skórnicka. – Właśnie to, że są wiekowe, że stoją nad drogą, że przed nimi rozciąga się ten błękitny staw, a dalej rosną stare klony.
– Przecież to tylko bajoro – dziwiła się Lulewiczówna. – Gęsi i kaczki łażą, sama też kiedyś tam chodziłam ze stadem...
– Gęsi oczywiście także namaluję – śmiała się Haneczka. – Ciebie też bym chciała umieścić na tym obrazie, szkoda, że przed laty nie umiałam. Cóż to byłby za piękny obrazek – „Bronia – gęsiareczka”.
Jadąc do Nowosadów gawędziły o wszystkich panieńskich sprawach. Ponieważ panna Skórnicka zauważyła, że młody pomocnik ogrodnika pani baronowej ogląda się za pokojówką, teraz próbowała podpytywać przyjaciółkę.
– Chciałabyś się za niego wydać? Wysoki, jasnowłosy chłopiec. Może trochę biedny, ale ładny i podobno taki spokojny. No, przyznaj, że ci się podoba!
– Owszem – po chwili namysłu przyznała Lulewiczówna, czerwieniąc się ze wstydu. – Właśnie dlatego, że taki spokojny i łagodny. I ma niebieskie oczy...
– Bo ja ze spokojnym to bym chyba nie mogła żyć – mówiła tymczasem Haneczka. – Ja lubię ruch i odrobinę szaleństwa. Ale ty się wydajesz taka zrównoważona. Zawsze zazdrościłam ci opanowania i spokojnego usposobienia.
– Ty mi zazdrościłaś? – zdziwiła się Lulewiczówna.
– Pewnie. Teraz też ci zazdroszczę. Ojciec zawsze mnie karcił, że mam popędliwą naturę i pstro w głowie. Teraz jestem starsza, a chyba wcale nie zmądrzałam.
– Co ty mówisz – oburzyła się nieśmiało Bronia. – Jesteś taka odważna i w ogóle. Ja to się wszystkiego boję. Sama pierwsza nie zagadam do nikogo, choćby nie wiem co.
– Do tego ogrodnika też nie? – droczyła się Haneczka.
– Ani słowem. Dwa razy jak się spotkaliśmy, to tak na mnie patrzył, jakby chciał coś zagadać. Myślałam nawet go zapytać, co tak patrzy i co ma do powiedzenia, ale jakoś nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Oj, to fatalnie – Haneczka zmarszczyła nosek. – Powinnaś być może trochę odważniejsza. Wiesz, chłopców czasem trzeba trochę ośmielić.
– Kiedy zupełnie nie umiem...
– Nauczę cię – zaśmiała się panna Skórnicka. – To wcale nie jest trudne, jeśli wiesz, jak to zrobić, no i co chcesz osiągnąć. Trzeba wiedzieć, czego się chce – to jest najważniejsze. Czasem myślę, że brak mi twojego opanowania. Jakby ze mną i Witią co do czego przyszło, wiesz – tak na prawdę, to nie wiem, czy umiałabym nad sobą zapanować...
Samochód jechał bardzo wolno, na drodze nie brakowało kałuż po porannym deszczu i panna Skórnicka starannie je omijała, by nie zachlapać ubrań i zanadto nie ubrudzić samochodu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.