- W empik go
Dworek pod Malwami 60 - Pod prąd - ebook
Dworek pod Malwami 60 - Pod prąd - ebook
Kurpik wyjaśnia na policji, jak wszedł w posiadanie kosztowności od Justyny Nowackiej. Składa sensacyjne zeznania obciążające swoją pracodawczynię i Michała Kalinowskiego. Śledczy postanawia przyjrzeć się bliżej sprawie. Tymczasem pani Nowacka trafia do szpitala z rozpoznaniem lekkiej schizofrenii. Pan Michał zwierza się przyjacielowi ze swojego poczucia winy wobec kobiety. Przyznaje, że chcąc zrekompensować jej różne straty, był mało stanowczy i dał się wciągnąć w historie, których dzisiaj żałuje.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0141-5 |
Rozmiar pliku: | 225 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Maj 1930_
Dobra – powiedział starszy aspirant Tomasiewicz. – Co ciekawego masz do powiedzenia?
Józef Kurpik przestąpił z nogi na nogę.
– O Nowackiej i o Kalinowskim. Nie wiedziałem, jak to zrobić, ale w końcu chcę się przyznać i opowiedzieć po porządku.
– To znaczy o czym?
– O wszystkim. Jak mnie pan wtedy zamknął, co to niby ukradłem różne rzeczy, a wcale nie były kradzione. Ona mi dała. Niejeden raz dawała. Bo to zapłata była...
– Za co zapłata?
– Żebym nikomu nie mówił, co widziałem.
– To znaczy?
– No, jak tych mężczyzn zabili...
Tomasiewicz pokręcił głową.
– Zaraz, zaraz. Po kolei, dobra? Kto zabił i kogo?
– Kalinowski. A ona mu pomagała.
– Dziedziczka Nowacka?
– Tak, Nowacka.
Aspirant wzruszył ramionami.
– Czemu szkalujesz panią Nowacką? Pracowałeś dla niej, a teraz oskarżasz?
– Robiłem u niej, ale teraz chciałem prawdę wyznać jak na spowiedzi.
– A czemu? Zrobiła ci coś? Pokłóciliście się?
– Oszukała mnie. Zawsze oszukiwała.
– Więc mówisz to z zemsty, tak? Chcesz jej zaszkodzić?
– Mówię, bo to prawda.
– Co jest prawdą?
– On to jej kochanek. Kiedyś miała za niego wyjść, ale on wtedy sobie inną wziął. Każdy wie.
– Kalinowski miał się z nią żenić? Coś pleciesz. Przecież on jest dużo młodszy.
Kurpik wzruszył ramionami.
– Jak młodszy? On starszy przecież.
Tomasiewicz zmarszczył brwi.
– Czekaj... O kim ty mówisz?
– Jak to o kim? Jasne, że o dziedzicu.
– O dziedzicu? Nie o Ignacym Kalinowskim?
Kurpik był opanowany. Kiedy już zaczął składać zeznania, robił to spokojnie. Był gotów odpowiadać na wszystkie pytania i wszystko dokładnie wytłumaczyć i wyjaśnić.
– Ignacy to jego syn. Dziedzic to Michał Kalinowski.
Tomasiewicz wziął kartkę papieru i zaczął notować na niej rewelacje Kurpika. Na razie wstępnie wyglądało na to, że szybko nie skończą tej rozmowy.
– Dobra. Jeszcze raz – zarządził. – Twierdzisz, że Michał Kalinowski jest kochankiem Nowackiej. I razem dokonali zbrodni, tak?
– Razem.
– Dobra. Kto stracił życie?
– Dwaj mężczyźni, co przyjechali w interesach.
– Kiedy to było?
– Dawno. Ale nie ma przedawnienia przecież...
– Na zabójstwo nie ma – zgodził się policjant. – O ile to prawda.
– Najświętsza – Kurpik podniósł rękę jak do przysięgi.
– Tak? – w głosie aspiranta nadal było wiele powątpiewania. – I tak ci o tym powiedzieli?
– Nie powiedzieli. Sam widziałem.
– Jak to widziałeś?
– A widziałem. W nocy to było. Zabili ich w domu, a potem zakopali w ogrodzie.
– I co dalej?
– Trawa tam rośnie. Jakby nigdy nic.
– Gdzie?
– No, w Złotnikach.
Aspirant Tomasiewicz patrzył na chłopa z niedowierzaniem.
– I ty to wszystko widziałeś? – zapytał po chwili.
– Wszystko.
– A oni co? Tak ci pozwolili patrzeć?
– Nie wiedzieli, że mieli świadka. Widziałem wszystko, a potem kazałem sobie płacić. Ona, znaczy wielmożna pani, dawała mi takie tam błyskotki. Sprzedawałem potem, pan wie.
Tomasiewicz słuchał opowieści Kurpika z wielką rezerwą. Miał wiele pytań i wątpliwości, ale musiał zagrać w taki sposób, żeby nie spłoszyć Kurpika i nie zniechęcić go do składania dalszych zeznań.
– Dobra – powiedział. – Dawała ci kosztowności.
– I pracę – dopowiedział Kurpik. – Zrobiła mnie ekonomem i w ogóle różności obiecała, żebym tylko nie mówił nikomu.
– A nie chciała cię usunąć jako świadka? Albo Kalinowski?
– Parę razy próbowali – powiedział Kurpik spokojnie. – Ale miałem na nich papiery. Dobrze schowane. Powiedziałem, że jak mi się co niedobrego stanie, ktoś zaniesie dokumenty na policję i wszystko się wtedy wyda.
– I co?
– Więcej nie próbowali.
– Dobra, rozumiem.
Tomasiewicz dał znak, żeby przesłuchiwany przez chwilę się nie odzywał, a sam podszedł do okna. To, co usłyszał, wydawało mu się więcej niż nieprawdopodobne. Ale było możliwe. Trzeba się po prostu o tym przekonać.
– A może pomagałeś przy tym wszystkim? – zapytał, celując w siedzącego wskazującym palcem. – Pomagałeś, a teraz boisz się, że wszystko się wyda i też będziesz odpowiadał.
Kurpik zupełnie nie był zdenerwowany, panował nad swoim głosem i nad swoim ciałem. Wiedział, że śledczego może przekonać tylko w jeden sposób – podawać mu wiadomości, które są prawdopodobne i łatwe do sprawdzenia.
– On, to znaczy Kalinowski, pomógł jej uciec za granicę. Spotkali się w kilku, na krótko przed tym, jak wyjechała. Ona powiedziała, że chce się pożegnać z sąsiadami. Ułożyli wszystko miedzy sobą, a potem ona uciekła. Ale to Kalinowski wszystko ułożył. Tylko on.
– Dobra, czekaj. Twierdzisz, że zabili dwóch mężczyzn. Z jakiego powodu? Dla rabunku?
– Dla pieniędzy. Jakieś podejrzane interesy robili. Bo oni się z dawna znali, jeszcze jak Nowacka w Topolanach mieszkała. Miała się za niego wydać, mówiłem. Potem za innego wyszła, wyjechała, ale jak wróciła, to znowu się zeszli. Jak znowu wyjechała, dziedzic Kalinowski opiekował się majątkiem w Złotnikach. Niby po sąsiedzku, a naprawdę z całkiem innego powodu...
– A teraz go sprzedała.
– To też podejrzane jest.... Ale niech pan aspirant najpierw zbada, czy mówię prawdę, czy nie.
– Niby jak? Mam do niej iść i spytać. Przecież wyjechała. Wiesz, gdzie ona teraz jest?
– Za granicą pewnie. Wcześniej mieszkała we Wiedniu. Często tam jeździła. To może i teraz tam siedzi.
Tomasiewicz pokiwał głową.
– Łatwo ci oskarżać swoją dawną chlebodawczynię, kiedy jest nieobecna i nie może się bronić.
– Ale on został – zauważył Kurpik. – Kalinowski. Starczy jego zapytać.
Tomasiewicz pokręcił głową.
– Dobra, dobra, do niego też masz złość.
– To nie ma nic do rzeczy.
– Tak? – podniósł brwi Tomasiewicz. – Mam uwierzyć we wszystkie te brednie tylko dlatego, że ty tak mówisz? Masz dowody?
– Ze sobą nie mam – potwierdził Kurpik. – Ale wiem, gdzie są.
– Gdzie?
– W Złotnikach.
– W Złotnikach mieszka teraz nowy właściciel – przypomniał Tomasiewicz. – On też jest w to wszystko zamieszany?
– To jedna banda – zgodził się Kurpik. – To znaczy w różnych ciemnych sprawkach. W tamtym zabójstwie nie, tylko w tych różnych późniejszych machlojkach...
– Ale pan Horoszko ma dowody na zbrodnię?
– Nie, nie on. Dowody tam leżą.
– Gdzie leżą?
– No, już mówiłem. W ziemi są zakopane.
– Aha. Co to za dowody?
Kurpik wzruszył ramionami.
– Tamtych dwóch. Ubitych. Kalinowski zakopał w ogrodzie, mówiłem. Do tej pory tam gniją.
– A skąd to wiesz? Nie przenieśli gdzie indziej?
– Nie przenieśli, bo pilnowałem, żeby na miejscu były.
***
– Dobra – powiedział starszy aspirant Tomasiewicz. – Siadaj tam, bierz pióro i wszystko po kolei opisz. Kto, co, kiedy, gdzie i za ile.
Kurpik wzruszył ramionami.
– Nie umiem pisać.
– A, prawda – zreflektował się policjant. – Zapomniałem. To sobie na razie tylko pogadamy, a zapiszemy wszystko później.
Kurpik nie był zachwycony takim pomysłem.
– A bez zapisywania nie da rady?
***
Przesłuchania trwały kilka dni. Aspirant Tomasiewicz słuchał opowieści Kurpika, zadawał dodatkowe pytania, kazał powtarzać, usiłował przyłapać zeznającego na niekonsekwencjach lub kłamstwie. Ale Kurpik odpowiadał tak samo, pewnie i z przekonaniem. Tomasiewicz robił notatki, sprawdzał niektóre dane w pamięci i w swoich dokumentach, jakie zgromadził na biurku.
Wszystko wskazywało na to, że Kurpik nie kłamie, jego opowiadanie wydawało się prawdziwe a przynajmniej prawdopodobne.
***
– Dobra. Twierdzisz, że w ogrodzie w Złotnikach są zakopane zwłoki?
– Dwa trupy. Mężczyźni.
– Jak długo tam leżą?
– Długo. Od siedemnastego roku.
– Jak to dokładnie było?
– Pani powiedziała, że goście przyjadą. Mnie zwolniła, że nie będę potrzebny, bo wtedy tylko trochę tam pracowałem, przy drobnych sprawach... Najpierw przyjechał Kalinowski. Rozmawiali.
– Skąd wiesz, skoro cię nie było?
– Wróciłem po coś, nieważne co. I wszystko widziałem. Najpierw rozmawiali, potem się pokłócili. Moim zdaniem wszystko było z góry przygotowane. Bo okazało się, jak ich on wynosił, że grób już jest uszykowany w sadzie. Wiem dobrze, bo przy drzewach pracowałem. Rano dołu nie było, a jak wróciłem wieczorem, to był wykopany. Kalinowski ich wynosił po jednym i wrzucał do dołu, potem zasypał. Wszystko widziałem.
– Nie bałeś się, że cię nakryje?
– Strach był, ale co było robić, jak już zobaczyłem. Przestraszyłem się, potem dopiero się uspokoiłem, jak się upewniłem, że mnie nie widział.
– Dobra. Więc to było zaplanowane?
– Na pewno.
– I czym ich zabito?
– Dziedzic to zrobił laską. To znaczy nie laską tylko takim szpikulcem, co go miał schowany w lasce.
– Tak?
– Widziałem.
– I co dalej?
– Wyniósł ich i zakopał.
– Sam?
– To bardzo silny mężczyzna. Ona posprzątała ślady.
***
– Co to znowu za historia z tym Kurpikiem? – komendant Sobociński był bardzo niezadowolony. – Mało z nim było kłopotów?
– Sam się zgłosił, panie komendancie. Twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Poprosił o ochronę. Chciał, żeby go zamknąć, ponieważ ludzie, na których doniósł, mogą zagrażać jego życiu.
Komendant Sobociński wzruszył ramionami.
– Kapuś, tak? Jak go pan zamkniesz, niewiele będzie wart.
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem komendantem. Mówi bardzo dużo i bardzo chętnie. Zamierzam, za zgodą pana komendanta, wycisnąć z niego ile się tylko da. I jeszcze więcej.
– Rozumiem, ale co z tą ochroną? Mam mu dać obstawę policyjną? Tu nie Ameryka.
– Nie, panie komendancie. To nie będzie potrzebne. Umieszczę go w areszcie, przesłucham raz i drugi, a potem niech idzie, gdzie chce. Bo rzecz w tym, panie komendancie, że mam powody przypuszczać, że on niekoniecznie mówi od razu całą prawdę. Moim zdaniem coś chce zatrzymać przy sobie.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.