- W empik go
Dworek pod Malwami 68 - Narzeczeni - ebook
Dworek pod Malwami 68 - Narzeczeni - ebook
Józik - najstarszy syn Franciszki i Michała Kalinowskich - wraca pociągiem w rodzinne strony. Na dworcu, zamiast narzeczonej, wita go jej macocha. Chłopak ma złe przeczucia, w końcu kiedyś spędził z tą kobietą płomienną noc. Renata Bartnicka ma jednak dla niego informację, jakiej się nie spodziewał - ukochana Elżunia porzuciła go pod jego nieobecność i uciekła z innym do Ameryki. Józef - nauczyciel z zamiłowaniem do snucia precyzyjnych planów na przyszłość - musi poukładać sobie życie na nowo.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0133-0 |
Rozmiar pliku: | 284 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_27 lipca 1937, wtorek_
Pociąg zatrzymał się, więc Józik Kalinowski wysiadł i zaczął wystawiać na peron walizy – dwie własne i dwie starszej pani, która podróżowała w jego przedziale. Zanim się z nimi uporał i pomógł kobiecie opuścić wagon, reszta pasażerów pospieszyła już w stronę budynku dworca. Na peronie został prawie sam, nie licząc współpasażerki i bagażowego, który ładował jej walizki na mały wózek.
Ale pojawił się tu ktoś jeszcze. W atrakcyjnej kobiecie w kwiecistej sukience i kapelusiku przesuniętym na lewe ucho Józik rozpoznał macochę swojej narzeczonej.
– Witaj z podróży, młodzieńcze – Renata Bartnicka podeszła bliżej i wyciągnęła rękę.
– Dzień dobry – odpowiedział zaskoczony jej widokiem. – Co tutaj robisz?
– Wyszłam na powitanie.
– Sama? A Elżunia? Nie ma jej z tobą? – Józik rozejrzał się, ale panny Bartnickiej nie zobaczył w pobliżu.
– Wysłała mnie w zastępstwie.
Obecność macochy narzeczonej zaniepokoiła go, nie był przygotowany na takie spotkanie. Nie czekał na bagażowego, wziął walizy i ruszył w kierunku przejścia przez tory, bo z sąsiedniego peronu miał za pięć minut pociąg na Baranowicze. Zamierzał wysiąść w Żedni, gdzie spodziewał się koni z Kalinówki.
– Wszystko w porządku? – zapytał. – U Elżuni?
– Naturalnie – odpowiedziała uspokajająco. – Nie mogła przyjechać, ponieważ akurat jest... w podróży.
Przeszli przez tory na właściwy peron. Pani Bartnicka o nic nie pytała jeśli nie liczyć zdawkowego upewnienia się, że dotychczasowa droga do domu minęła bez kłopotów. Dopiero gdy przystanęli, a Kalinowski odstawił bagaż, wyjawiła cel swojego przybycia.
– Zaszły pewne okoliczności, o których powinieneś się dowiedzieć... – odezwała się uważnie patrząc na twarz mężczyzny.
Józik w jednej chwili pomyślał o wszystkim: o tym, że przyszły teść odkrył ich romans, o tym, że Renata po ich ognistej nocy zaszła w ciążę, nawet o tym, że panu Bartnickiemu zdarzył się jakiś wypadek – strata finansowa albo nagle podupadł na zdrowiu. Oblał go zimny pot.
Przez głowę przemknęło mu jeszcze kilka innych przykrych podejrzeń, ale nie taka ewentualność, o jakiej usłyszał.
– Elżunia wyjechała z kraju – powiedziała pani Renata. – Mam dla ciebie list.
– Na długo? – zdziwił się. – Dokąd? Nic nie wspominała...
Renata Bartnicka przyglądała się mu uważnie.
– Na zawsze – odparła.
Nie zrozumiał od razu. Dopiero gdy zobaczył jej poważny wyraz twarzy, zaczęło do niego docierać, że podczas jego nieobecności zdarzyło się coś, czego się zupełnie nie spodziewał i czego nie pojmuje.
Z płaskiej skórzanej torebki wyjęła kopertę, którą Józik prawie wydarł jej z rąk, rozerwał i zachłannie przeczytał wiadomość. List nie był długi.
„Mój drogi, kochany Józiku – pisała Elżunia. – Wiem, że zawiodłam Cię na całej linii i będziesz mnie za to nienawidził. Przepraszam po tysiąckroć, ale nie mogłam czekać dłużej, to było ponad moje siły. Wybacz, jeśli zdołasz. I niechaj Bóg da ci szczęście. Nigdy Cię nie zapomnę – Elżunia.”
Odruchowo zmiął kartkę, włożył do kieszeni marynarki i ciężko przysiadł na walizce.
Renata Bartnicka stała obok w milczeniu. Dopiero po dłuższej chwili delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.
– Może nie chcesz jechać od razu do domu, do Kalinówki? – zasugerowała. – Może wolisz odpocząć? Twoi rodzice wiedzą już o wszystkim.
– Jak to „wiedzą”? – podniósł głowę oszołomiony. – Oni wiedzą, ty wiesz, a tylko ja niczego nie jestem świadom i niczego nie rozumiem?
– Znają fakty od przedwczoraj. Jak my wszyscy. Uwierz mi, jesteśmy zaskoczeni i zaszokowani. Nikt nie podejrzewał takiego obrotu wydarzeń. W miniony poniedziałek Elżunia popłynęła statkiem do Nowego Jorku.
Józik zacisnął szczęki.
– Nie sama zapewne?
Renata Bartnicka pokręciła głową.
– Nie.
Domyślił się, kto towarzyszył jego narzeczonej.
– Czy to Zyga?
Wzruszeniem ramion dała znać, że personalia są nieważne, choć przecież chodziło o jego narzeczoną i jej kochanka.
Megafon odezwał się skrzekliwie zapowiadając rychłe nadejście pociągu do Baranowicz.
– Nie powinieneś teraz jechać do rodziców – powtórzyła.
Gestem, którego nie zauważył, wezwała bagażowego z końca peronu.
– Proszę to zabrać przed dworzec, do mojego samochodu.
Józik wstał, nadal oszołomiony i do końca nie pojmujący, co się stało.
– Nie chcę teraz nigdzie jechać – oświadczył. – Muszę się zastanowić.
– Oczywiście, rozumiem – głos pani Renaty był opanowany. – Dlatego chodźmy stąd, byś ochłonął i pomyślał.
Poszedł za nią posłusznie i bezradnie stał przed budynkiem, gdy bagażowy ładował walizy na tylne siedzenie auta.
***
Cała drogę Józik ponuro milczał. Po pewnym czasie zorientował się, dokąd Bartnicka kieruje auto i zapytał:
– Gdzie mnie wieziesz? Chyba nie do Pabina?
– Powinieneś odpocząć.
Pokręcił głową.
– Nie wejdę już nigdy do tego domu.
Miał na myśli piękny dworek, odnowiony i tonący w zieleni, który jeszcze wczoraj wydawał się wymarzonym miejscem dla rozpoczęcia nowego życia. Jego życia z Elżunią.
– Moja noga więcej tam nie postanie! stwierdził kategorycznie.
Renata Bartnicka wykazała zrozumienie dla jego oporów.
– Do Kalinówki też nie chcesz – przypomniała. – Zatem dokąd?
– Wszystko jedno.
Zatrzymała samochód.
– W twojej sytuacji żadne miejsce nie jest teraz odpowiednie – zauważyła. – Gdzie się zatrzymasz? Jakieś ustronie, by przemyśleć wszystko... Może w hotelu?
Nawet w tej trudnej sytuacji nie zamierzał wydawać pieniedzy bez potrzeby.
– Pojadę do kolegi, do Sokołowskiego.
Zawróciła do Białegostoku. Józik w milczeniu wskazywał drogę – Nowowarszawska, Warszawska, Drewniana, Zaułek Zakopiański.
– To tutaj – oznajmił i poprosił: – Nie podjeżdżaj pod sam dom.
Wysiadł, wystawił walizki. Renata z zaciekawieniem oglądała małe drewniane domki w zarośniętych ogródkach. Tu nikt zapewne nie słyszał o usługach kogoś takiego jak ogrodnik. Uliczka wydawała niedługa, stało przy niej najwyżej parę domów.
– Przebolejesz – powiedziała pocieszająco. – Są gorsze nieszczęścia. A może się czegoś nauczysz. Nie zawsze wszystko idzie dokładnie według zamiarów. Bywa, że nawet najlepsze, najdokładniejsze plany załamują się zupełnie niespodziewanie. Czasem nie wolno odkładać ważnych decyzji, trzeba być bardziej zdecydowanym, postępować bardziej po męsku.
Nachmurzył się jeszcze bardziej, ale nie miał ochoty na kłótnię.
– Dziękuję za podwiezienie i dobre rady. Zmarszczyła brwi.
– Może zaczekam aż sprawdzisz, czy twój kolega jest w domu?
Wzruszył obojętnie ramionami.
– Wszystko jedno. I tak nie mam dokąd pójść.
Poprawiła kapelusz.
– Jak sobie życzysz. I jeszcze coś... – powiedziała na pożegnanie. – Mój mąż zastanawiał się, czy nie wypłacić ci czegoś w rodzaju odszkodowania, ale wybiłam mu to z głowy. Powiedziałam, że nie przyjąłbyś pieniędzy. Miałam rację?
– Tak, to chyba oczywiste – potwierdził ponurym głosem.
Popatrzyła na niego ze współczuciem.
– No to do widzenia, Józiku. A swoją drogą – może wrócisz do Kobrynia? Miałam wrażenie, że byłeś tam szczęśliwy. Opowiadałeś o tej szkole z taką pasją i zadowoleniem, jakbyś znalazł swoje miejsce na ziemi.DYLEMATY
Antek Sokołowski, przyjaciel ze studiów i kursu oficerów rezerwy, mieszkał w dużym parterowym domu wyglądem przypominającym wiejski dworek – ganek zarośnięty dzikim winem, malowane okiennice i nieco zaniedbany klomb kwiatowy na podwórku.
Otworzył drzwi, elegancko ubrany, z kilkoma krawatami w ręku.
– Wszelki duch Pana Boga chwali! Józik! Jak ty wyglądasz?!
Kalinowski popatrzył mu prosto w oczy i westchnął.
– Cóż, nie mam się gdzie podziać. Przyjmiesz mnie na jakiś czas?
– Ty? – zdziwił się Sokołowski. – Coś takiego! No, chodź, chodź do środka. Chory jesteś? Zbankrutowałeś? Kobita cię rzuciła?
Józik wskazał wzrokiem krawaty.
– Wychodzisz?
– Miałem taki zamiar, ale w tej sytuacji...
– To idź. Mnie pozwól trochę posiedzieć i pomyśleć.
Przyjaciel nie zadawał więcej pytań.
– Chcesz zostać sam – domyślił się. – Nie widzę przeszkód. Mam spotkanie, a potem brydża, nie wiem, kiedy wrócę. Rozgość się i odpocznij. Pogadamy, jak dojrzejesz.
Wybrał krawat, przyłożył go do ubrania.
– Dobry będzie? Też tak myślę.
Józik wniósł walizy do sieni, a potem do pokoju po lewej stronie.
– Masz jakąś butelkę?
Sokołowski wziął kapelusz z wieszaka.
– Znajdziesz w kuchni. No, stary, muszę lecieć. A ty rządź się jak u siebie. Może głodny jesteś?
– Może jestem.
– Mam kotlety baranie, poczęstuj się. I w ogóle się nie martw. Możesz u mnie zostać, jak długo zechcesz. Uczniów na stancję będę miał dopiero za miesiąc. Odpocznij, prześpij się. Jak wrócę, pogadamy i wszystko zaplanujemy.
Józik wypił w kuchni kilka kieliszków wódki, po czym poszedł do gościnnego pokoju, gdzie położył się do łóżka nie zdejmując ubrania a nawet butów. Zasnął, obudził się, znowu zasnął.
Wieczorem wstał, ponownie poszedł do kuchni, ale nie znalazł tam więcej alkoholu. Nie troszcząc się o pomięte ubranie wyszedł i w sklepiku na rogu ulicy Mickiewicza kupił litrową butelkę czystej monopolowej.
Wrócił, wypakował cześć bagaży, odszukał wśród nich notes z planami na najbliższe miesiące. Otworzył go i nie czytając notatek wyrwał większość kartek, które podarł na strzępy i wrzucił do pieca w kuchni. Na koniec tak samo postąpił z notesem.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.