- W empik go
Dworek pod Malwami 7 - Królowe zaułków - ebook
Dworek pod Malwami 7 - Królowe zaułków - ebook
Staś Kalinowski, wywieziony z białostockiego więzienia gdzieś w głąb Rosji, zaginął bez śladu. Politycznemu więźniowi nie przysługiwały ani odwiedziny, ani jakakolwiek korespondencja z bliskimi. Rodzina z Kalinówki bezskutecznie próbuje ustalić, co stało się z chłopcem. Wreszcie Klementyna bierze sprawy w swoje ręce i wciela się w rolę Sherlocka Holmesa. Udaje się do Białegostoku, by odszukać Floriana. Przed dziewczyną bardzo niebezpieczna wyprawa, która może wywrócić jej życie do góry nogami.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0194-1 |
Rozmiar pliku: | 270 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Czerwiec 1911_
Wsalonie dworu w Kalinówce zawisła fotografia Stasia Kalinowskiego. Szesnastoletni chłopiec w gimnazjalnym mundurze, z niesfornymi, falującymi włosami, śmiało patrzył przed siebie, uśmiechał się. Fotografia wisiała obok rysunku, jaki wykonał niegdyś Janek Kalinowski, jego stryjeczny dziadek, ten który wprost ze szkoły poszedł do powstania 1863 roku. Pani Katarzyna zatrzymywała się czasem przed fotografią i w milczeniu patrzyła na twarz wnuka.
– Gdzie jesteś? – pytała. – Gdzie się podziewasz, kochany chłopcze?
Wywieziony z białostockiego więzienia gdzieś w głąb Rosji, Staś Kalinowski zaginął bez śladu. Jako więzień polityczny, skazany na karę twierdzy, nie miał prawa nie tylko do odwiedzin, ale nawet i do korespondencji. Przekonała się o tym boleśnie jego babka, która wiele razy próbowała dowiedzieć się czegoś o losach wnuka poprzez urzędy i sądy. Te jednak ignorowały jej pytania i prośby.
Michał Kalinowski wcale nie mówił o młodszym synu. Gdy w jego towarzystwie ktoś wspomniał Stasia, chmurzył się i wychodził.
– Chyba go nie zapomniałeś, Michale? – spytała kiedyś starsza pani. – Nie możesz zapomnieć.
– Nie zapomniałem – burknął w odpowiedzi. – Ale rozmawiać o nim nie chcę.
Był zasmucony bezskutecznymi poszukiwaniami śladów syna i rozmowami z adwokatami.
– To sprawa najwyższej rangi – mówili prawnicy. – Nawet do akt nie można zajrzeć, są tajne do ostatniej kartki.
– A obrońca? – upierał się pan Michał. – Każdy oskarżony powinien mieć obrońcę.
– Pański syn miał obrońcę z urzędu.
– To zapewne był oficer – zauważył Kalinowski.
– Oczywiście.
– Zatem ktoś nie bezstronny. Musiał wypełniać rozkazy przełożonych.
– Procedura nie przewiduje innego obrońcy.
– Ale to oznacza, że mój syn nie miał możliwości się bronić.
– Naturalnie, że miał. Mógł przecież bronić się sam. Jeśli był na tyle mądry, żeby mówić prawdę... W takich przypadkach sąd okazuje łaskawość.
– Na czym miałaby polegać? Przecież ja nawet nie wiem, gdzie on teraz jest.
Po tego typu rozmowach Kalinowski wracał do domu smutny i zniechęcony. Oczekiwanie na jakiekolwiek odpowiedzi z wysokich urzędów przedłużało się, żadna wiadomość nie nadchodziła, a pan Michał pogrążał się w smutku i beznadziei.
Wyrzucał sobie zaniedbania w opiece nad Stasiem, to że mogły się przyczynić do jego tragicznego losu. Przecież to on pochwalał jego przyjaźń z Florianem Sawickim, on wysłał syna na praktykę do Białegostoku, gdzie Staś najwyraźniej wpadł w nieodpowiednie towarzystwo.
– Florian to zły duch Stasia – mówił w domu. – Starszy, ze skłonnością do grania bohatera, zaimponował Stasiowi, potrafił go zaciekawić i najwyraźniej wciągnął w coś zabronionego...
Po długich rozmowach, roztrząsaniu racji, setkach przypuszczeń i prób odgadywania, co i jak się wydarzyło, zła rola Sawickiego wydawała się prawdopodobna. Nie było jednak jak tego potwierdzić. Florian w Kalinówce się nie pokazywał, nie przysłał wiadomości czy choćby wyrazów współczucia z powodu tego, co się stało.
– Pewnie i jego aresztowali – zgadywała pani Katarzyna. – Inaczej przecież zawiadomiłby nas, co się stało. To taki porządny chłopiec.
Pan Kalinowski myślał o synu często, omal bez przerwy, zastanawiając się, gdzie jest, w jakich warunkach żyje. Niczego nie był pewny – ani miejsca pobytu, ani warunków, ani nawet tego, czy syn żyje. Czasem popadał w ponure zamyślenie, stawał się opryskliwy.
Zdarzało się to nawet w obecności pułkownika Mikołaja Kawelina, do którego jeździł na karty. Carski pułkownik, jak zawsze otoczony grupą oficerów garnizonu, ziemian i artystów, znajdował najwłaściwsze słowa pocieszenia.
– Michaił – mówił do Kalinowskiego. – Pamiętaj, że życie masz tylko jedno, więc go nie zmarnuj na błahostki. Nie pij byle czego i byle czego nie jedz. Świat stworzył dobre trunki, zbyt dobre, żeby się miały zmarnować.
Napełniał kieliszki wódką i nakazywał surowo:
– Pij! Dusza mniej boli.
***
Podobnie jak pan Michał, pozostali domownicy Kalinówki przyczynę kłopotów Stasia upatrywali w jego przyjaźni z Florianem Sawickim.
– On chyba coś przeczuwał – ujawnił pannie Klementynie Hoffmann Ignaś Kalinowski, starszy brat Stasia.
Przypomniał sobie, jak niedawno brat wspomniał, że spodziewa się, iż w jego życiu nastąpi niedługo ważna zmiana.
– Jakby się spodziewał czegoś takiego – mówił z zastanowieniem. – Jakoś tak niedawno rozmawialiśmy o przyszłości. Ja się martwiłem, czy nam starczy ziemi do podziału, gdy nam los nowego niespodziewanego sąsiada dał, a on wcale nie był zmartwiony. Powiedział, że dla mnie Kalinówki starczy, bo on nie zamierza na gospodarstwie zostać, a wybiera się do obcych krajów.
– Lepiej nie wspominaj o tym ojcu – przestrzegała panna Hoffmann. – On i tak jest niezadowolony, że Staś się zaplątał w takie sprawy. Po co ma martwić się jeszcze więcej.
O złej roli Floriana Sawickiego praktykantka była przekonana.
– Według naukowego podejścia, musi być przyczyna, skoro jest skutek. To zapewne Florian przyniósł bombę i zostawił ją w pokoju Stasia, za wiedzą lub pod jego nieświadomość. A później zawiadomił policję, gdzie jest ta bomba, sam albo pod przymusem.
Zastanawiali się, ona i Ignaś Kalinowski, jakiego sposobu użyć, aby dowiedzieć się wszystkiego o okolicznościach, jakie spowodowały uwięzienie Stasia. Wcześniej nie było na to czasu, zajmowali się wszyscy próbami dotarcia do uwięzionego, podania mu bielizny, pieniędzy, prowiantu, ustalenia jego losów. Teraz, gdy został wywieziony, przyszedł czas na szukanie odpowiedzi na wcześniej postawione pytania.
Panna Klementyna żywiła pełną admirację dla metod opisywanych przez angielskiego autora, Conan Doyle’a, i przekonywała Ignasia, że tylko naukowe podejście pozwoli na ustalenie, co i jak się zdarzyło.
– Ale jak się dowiedzieć, czy ten Florian odegrał taką rolę, jak mówimy – zastanawiał się Ignaś. – Przecież go właściwie nie znamy. No i Staś zapewniał w rozmowie z panią baronową, że Florian nie jest niczemu winny.
– To prawda – zgodziła się Klementyna. – Ale powinniśmy dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Wiemy zaś tylko, że uczęszczał do gimnazjum w Białymstoku i mieszkał u ciotki. Trzeba go odszukać i zadać kilka pytań. Cała tajemnica się rozwiąże, gdy go wypytamy. Będzie musiał wyjaśnić, jak było z bombą.
Ignaś Kalinowski zasadniczo przychylał się do pomysłów Klementyny, ale uważał, że powinni przekonać do nich Michała Kalinowskiego. Panna Hoffmann była innego zdania.
– Na razie nic nie mówmy – zaproponowała. – Powiemy, gdy będziemy wiedzieli coś konkretnego.
– Ale coś musimy wymyślić, żebym mógł pojechać do Białegostoku – zauważył. – Przecież ojciec będzie pytał, po co tam się wybieram.
Panna Klementyna miała gotową odpowiedź.
– Ja pojadę – stwierdziła zdecydowanie. – Powiem, że muszę. Mnie pan Kalinowski nie będzie wypytywał.
Ignaś się zgodził. Jeśli panna Hoffmann da do zrozumienia, że sprawa jest prywatna lub dyskretna, ojciec nie zapyta o szczegóły. Ale obawiał się, że sam wyjazd do miasta niewiele załatwi.
– Co dalej? – zapytał. – Pojedziesz do Białegostoku i co poczniesz? Kogo będziesz pytała?
Wątpił, żeby Klementyna odnalazła Sawickiego. Florian nie pojawił się w Kalinówce od czasu aresztowania Stasia, co mogło znaczyć, że albo się boi powiązania swojej osoby ze sprawą, albo że i sam jest zaplątany w nią. Może nawet został aresztowany, jak jego przyjaciel.
– Musimy to ustalić – powtarzała Klementyna. – Bez informacji o Florianie, nie będziemy wiedzieć niczego.
Ignaś zgadzał się z założeniem panny Hoffmann, że Florian Sawicki powinien wiedzieć, w czym uczestniczył wraz ze Stasiem. Gdyby udało się ustalić, czego dotyczyło oskarżenie, może dałoby się ustalić, jakie środki obrony podjąć.
– Ale jak go znaleźć? – martwił się Ignaś. – W mieście żyją tłumy...
Klementyna uśmiechnęła się.
– Dowiemy się od jego ciotki – odpowiedziała pewnym tonem. – Wiemy, że mieszkał u ciotki. Ona będzie wiedziała, co się z nim dzieje.
– Prawda – zgodził się Ignaś i popatrzył na pannę Hoffmann z podziwem. – Ale jak znajdziesz ciotkę, skoro nie wiemy nawet, jak się nazywa?
– To proste – śmiała się panna Klementyna. – Wiedziałbyś, gdybyś trochę poczytał. Kto obowiązkowo ma adres Floriana? No, kto? Szkoła przecież! Nawet jeśli Floriana tam nie ma teraz, to adres wzięty w szkole doprowadzi nas do miejsca, gdzie zastaniemy ciotkę Sawickiego.
– Prawda – powtórzył Ignaś z uznaniem. – Tego wszystkiego nauczyłaś się z tych angielskich książek?
Panna Hoffmann potwierdziła z powagą.
– Znacznie więcej, mój drogi. Którąś z nich mogę ci pożyczyć.
Ignaś uśmiechnął się niepewnie.
– Chętnie, o ile jest po rosyjsku.
Klementyna zaprzeczyła.
– Nie, mam tylko francuski przekład.
Ignaś nie zdecydował się, jego znajomość tego języka nie pozwalała na swobodne czytanie.
– Ale mogłabyś mi opowiedzieć co ważniejsze sprawy – zaproponował.
Panna Klementyna westchnęła.
– Opowiadanie nie zastąpi czytania – zauważyła. – No dobrze, spróbuję. Przecież będziesz moim Watsonem.
– Czym? – spytał Kalinowski.
Panna Hoffmann wzniosła oczy ku niebu.
– Święci Pańscy! – mruknęła. – On rzeczywiście nie wie, o czym mowa! Doktorem Watsonem będziesz. Moim pomocnikiem.
***
Baronowa Olga von Tromm w krótkim czasie aż dwa razy odwiedziła Kalinówkę, by pani Katarzynie zdać sprawozdanie ze swoich starań w sprawie ustalenia losów Stasia. Poprzez liczne znajomości i koneksje próbowała dotrzeć do jakichś konkretnych informacji o miejscu pobytu młodego Kalinowskiego, a także dowiedzieć się, czy i w jaki sposób można by mu pomóc.
Za drugim razem przywiozła list. Był to projekt błagalnego adresu do cara Mikołaja II, aby Stasia Kalinowskiego, ze względu na młody wiek, objęto monarszą łaską. Proponowała w nim poręczenie za skazanego, zobowiązując się do zatrudnienia młodego człowieka w swoim majątku, aby pozostawał pod kontrolą i wyrósł z niedorzecznych, dziecięcych zachowań.
Na tle użytych w liście sformułowań doszło do lekkiej kontrowersji, ponieważ pani Katarzyna Kalinowska opierała się przed wystąpieniem do cara w nadmiernie uniżony sposób.
– Jakże mam go prosić i błagać? – pytała. – Ciemiężyciela mam błagać, żeby nie był taki srogi? Nie usłucha, skoro ma kamienne, nieczułe serce. Inaczej przecież nie kazałby aresztować dzieci.
Pani Olga przekonywała, że poruszyła wszystkich możliwych znajomych i krewnych, aby i oni podjęli działania w obronie młodego Stasia Kalinowskiego.
– Rzecz w tym, aby prośba doszła do samego cara – tłumaczyła. – On wiele spraw ma na głowie, urzędnicy zaś i sekretarze nie pozwalają mu zapoznać się z ich szczegółami, sami podejmują decyzje, w jego imieniu. Im zaś więcej ludzi będzie powiadomionych o sprawie Stasia, tym więcej będą o niej mówić w różnych miejscach i przy różnych osobach i tym większa jest nadzieja, że car usłyszy o tym przypadku, zażąda akt, a wtedy być może przychyli się do naszej prośby.
– A jeśli nie?
Pani Olga była dobrej myśli.
– Trzeba próbować, szanowna pani. Tyle razy, i na takie sposoby, jakie są tylko możliwe. A pismo? No cóż, skoro chcemy uzyskać łaskę, musimy o nią poprosić.
Znalazła jeszcze jeden argument.
– Pani z pewnością pamięta owo wskazanie naszego wieszcza, Mickiewicza? Jeśli nie można być lwem, trzeba być lisem.
Pani Katarzyna złagodziła swoje stanowisko.
– No, chyba żeby według wskazań Mickiewicza... – zgodziła się po namyśle.KLEMENTYNA NA TROPIE
Brama do gimnazjum przy ulicy Kościelnej w Białymstoku była zamknięta, w szkole trwały zajęcia. Klementyna Hoffmann nie chciała jednak wchodzić do środka, nawet na plac przed szkołą. Postanowiła zaczekać, aż uczniowie zaczną po lekcjach wychodzić na ulicę. Nie mogli jej minąć niezauważeni, niezależnie od tego, czy poszliby na ulicę Aleksandrowską, czy też Kościelną w kierunku śródmieścia.
Czekanie trwało dość długo, wyszła jedna klasa, potem druga. Kilkudziesięciu młodych ludzi grupkami opuściło plac szkolny, z hałasem wybiegając za ogrodzenie, uśmiechnięci i rozradowani z wolnej części popołudnia. Niektórzy zainteresowali się stojącą w pobliżu dorożką, kilku zrobiło głupie miny w kierunku pasażerki.
Klementyna, znużona długim czekaniem, oglądała z nudów budynki, słupy sieci elektrycznej, na której przysiadały jakieś małe, rozjazgotane ptaszki. Ale co chwila zerkała na zamkniętą furtkę na plac szkolny, a gdy ktoś przez nią wychodził, uważnie mu się przyglądała. Choć jednak minęło wiele czasu, w żadnym z uczniów nie rozpoznała Floriana Sawickiego.
Dorożkarz drzemał na koźle, budził się co jakiś czas, oglądał na pasażerkę i pytał:
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.