- W empik go
Dworek pod Malwami 9 - Sposoby i spiski - ebook
Dworek pod Malwami 9 - Sposoby i spiski - ebook
Witia Sidorowicz ma dziewięć lat i właśnie został sierotą. Z pożaru w Rafałówce nie udało się uratować ani matki, ani ojca. Chłopiec został zupełnie sam. Michał decyduje, by tymczasowo przyjąć Witię do Kalinówki. Jest jednak jeden problem. Chłopaka wcale nie ma w Białymstoku. Kolejny raz uciekł spod kurateli doktora Meierbachera. Krewni Sidorowiczów przybyli na pogrzeb w ogóle nie interesują się losem chłopca. Liczyli tylko na jakiś zysk. Tymczasem okazuje się, że cały dorobek rodziny spłonął do zgliszczy. A Witii jak nie było, tak nie ma...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-0192-7 |
Rozmiar pliku: | 256 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sierpień 1911, Kalinówka
Witold Sidorowicz został sierotą. Stało się to nieoczekiwanie, bez żadnych znaków czy zapowiedzi.
Michał Kalinowski wrócił z Rafałówki szary na twarzy.
– Spalili się – powiedział do matki. – Pani Anna i pan Rafał. Nie ma wątpliwości, że byli w domu, gdy wybuchł ogień.
Witia Sidorowicz miał dziewięć lat i nikogo bliskiego na świecie. Istnieli wprawdzie jacyś krewni, ale daleko, w Królestwie Polskim, i nigdy nie bywali w Rafałówce. Pan Michał, który przyjaźnił się z panem Sidorowiczem i wiedział, że niezamężna siostra jego żony mieszka w Częstochowie, wysłał depeszę, w której donosił o wszystkim. Szczęśliwie znał nazwisko ciotki chłopca i pamiętał nazwę ulicy, przy której mieszkała. Liczył, że poczta dostarczy wiadomość, a ciotka chłopca się nim zajmie.
Planował na razie wziąć Witię do Kalinówki i posłał po niego do Białegostoku z listem do dyrektora Zakładu Wychowawczego dla Chłopców. Pani Katarzyna uważała, że trzeba sierotę jak najspieszniej powiadomić o śmierci rodziców. Ale posłaniec powrócił bez Witii. Okazało się, że po raz kolejny uciekł spod opieki doktora Meierbachera. Miało to miejsce jeszcze w sobotę, w dzień przed pożarem. Mówiono, że w ową tragiczną noc widziano chłopca w pobliżu Rafałówki.
– Co z nim teraz będzie? – biadoliła pani Katarzyna. – Jak będzie żyć z taką tragedią?
Pocieszała się myślą, że Sidorowiczowie, wskutek nieszczęśliwego wypadku, zmarli we śnie, bez cierpienia.
Pan Michał patrzył ponurym wzrokiem, szarpał nerwowo wąsy.
Rozgłosił wszędzie, by w przypadku spotkania Witii Sidorowicza skierować go do Kalinówki.
– To syn mojego przyjaciela – tłumaczył. – Póki nie zaopiekuje się nim ktoś z rodziny, zostanie pod moim dachem.
Żandarmi śledztwo przeprowadzili niezwykle sprawnie, zamykając je konkluzją o nieszczęśliwym wypadku. Na podstawie zeznań świadków ustalono, że ogień został zaprószony nieumyślnie przez samego gospodarza.
Wydano zgodę na pochówek ofiar pożaru, a przygotowaniami do ceremonii zajął się pan Michał we współpracy z kilkoma sąsiadami.
Najtrudniejsze do zniesienia dla przyjaciół Sidorowiczów było ustalenie śledczych, że Witię rzeczywiście widziano niedaleko dworu w poniedziałek nad ranem. Nasuwała się bowiem myśl, że chłopiec nie tylko wiedział już o śmierci rodziców w strasznych męczarniach, ale może także na własne oczy widział ich zwęglone ciała.
Pan Michał długo wahał się, jak opowiedzieć o tym matce i innym domownikom. Ale krążyły już różne plotki i Kalinowski musiał przedstawić jakąś wersję wypadków. Ale nawet jej złagodzona wersja okazała się trudna do zaakceptowania.
– Najpewniej mały Witia sam wszystko widział – wyjaśnił pan Michał mieszkańcom Kalinówki. – Ze szkoły uciekł, gdyż zapewne chciał prosić, aby go tam więcej nie odsyłano. Uciekł i przyszedł do domu, a tu taka tragedia. Prawdopodobnie dlatego ukrył się gdzieś, nie wiadomo gdzie, płacze i szlocha. To musiał być wielki wstrząs dla dzieciaka, choćby i tak niesfornego jak Witia. Boję się, czy w ogóle go odnajdziemy...
Kobiety ocierały łzy, mężczyźni patrzyli ponurym wzrokiem. Poszukiwania chłopca nie przyniosły żadnych rezultatów
***
Pogrzeb zgromadził tłumy. Ksiądz Miodyński miał strasznie smutne kazanie, szlochano powszechnie. Proboszcz niezwykle barwnie opisał piekło, po czym zapewnił, że Anna i Rafał Sidorowiczowie przeważnie przeszli już ogniową próbę i cieszą się rozkoszami raju. Organy nie grały podczas żałobnego nabożeństwa, tylko na koniec odezwały się rozdzierająco i cały kościół zapłakał. A gdy na wyprowadzenie zwłok ponuro uderzył kościelny dzwon, nawet twardzi mężczyźni nie mogli powstrzymać łez.
Zaraz po pochówku pani Katarzyna z Ignasiem i Wacią Potocką pojechali do domu, pan Michał został, ponieważ był wyznaczony na wykonawcę testamentu pana Rafała i musiał się rozmówić z krewnymi zmarłych. Ci przyjechali do Zabłudowa w ostatniej chwili, wpadając do kościoła już podczas mszy. Była to siostra pani Anny, wysoka, koścista kobieta około czterdziestki o nadmiernie wytrzeszczonych oczach oraz dalecy kuzyni pana Sidorowicza, państwo Rucińscy, małżeństwo w średnim wieku.
Pan Michał złożył rodzinie wyrazy współczucia i zadeklarował gotowość pomocy, ale potraktowano go chłodno. Janina Wiklińska, siostra zmarłej pani Anny, która cały czas patrzyła kosym okiem, robiąc wrażenie zagniewanej i cierpiącej na jakąś wewnętrzną dolegliwość, nie zdobyła się nawet na podziękowania.
Rozmowa podczas konsolacji ograniczyła się do krótkiej wymiany najpotrzebniejszych informacji i sprawiła, że pan Michał stał się rozdrażniony i pochmurny.
– Już nad grobem chcieli dzielić spadek! – oznajmił z pogardą. – Pan Rafał jeszcze nie ostygł, a oni ręce nadstawiają! – mówił, wracając do bryczki.
Franciszka przesunęła się, robiąc mężowi miejsce koło siebie. Usiadł, gestem dając znak, żeby powoziła. Większość drogi odbyli w milczeniu. Mężczyzna siedział ponury i prawie się nie odzywał. Dopiero za kalinowskim lasem, gdy byli już niedaleko domu, ujawnił, co wywołało ponurą minę.
– Wiesz, czemu się spóźnili do kościoła? – Bo poszli się umówić u notariusza. A o Witię o nawet nie spytali!
Franciszka pociągnęła nosem.
– Biedny ten mały – zauważyła ze współczuciem. – W nikim nie ma teraz oparcia. Jak jaki dobry człowiek nie pomoże, całkiem na zatracenie pójdzie...
Michał Kalinowski przytaknął z rozdrażnieniem. Pan Rafał Sidorowicz folwark w Rafałówce jedynie dzierżawił, po jego śmierci wracał on w ręce pułkownika Kawelina. Jeśli we dworze było cokolwiek cennego, co należało do Sidorowiczów, spłonęło do cna i Witia zostawał goły i bosy. Jego los był wysoce niepewny.
– Gdzie ten piekielny chłopak? – mruczał pan Michał. – Teraz trzeba postanowić o jego przyszłości, a smarka nie ma.
Gdy dojechali do dworu, Kalinowski wyjaśnił matce, że otwarcie testamentu Sidorowicza wyznaczono na dzień następny.
Pani Katarzyna kiwała głową w milczeniu.
– A Witia? – spytał. – Znalazł się może?
Starsza pani pokręciła głową.
– Nikt nie widział. A może ty coś słyszałeś?
– Nie ma śladu, proszę mamy. Jeśli lata po polach, to niedługo zupełnie zamarznie. Noce już chłodne.
Poszli do domu, gdzie pan Michał opowiedział o swoim spotkaniu z krewnymi Witii i o tym, że nie kwapią się do opieki nad chłopcem.
– Wcale o niego nie spytali – powtórzył z oburzeniem. – Jakby nie istniał. A tylko prosili, żebym się nie spóźnił do rejenta, bo chcą jak najszybciej wracać.
Pani Katarzyna westchnęła smutno.
– Szkoda – powiedziała niespodziewanie łagodnym tonem. – Dziwne to dziecko, doprawdy, nie spotkać takiego. Ale teraz, gdy rodziców nie ma, niewiele można zrobić. Albo krewni go przygarną, albo musi wracać do Białegostoku.
Pan Michał był bardzo rozdrażniony postawą ciotki chłopca i jego dalszych krewnych.
– Mówiłem im o Witii, ale wcale się nim nie przejęli. Gdyby jaka suma była zapisana dla opiekuna, może by i co z tego było, ale to tylko dwieście rubli. Może źle, że im to ujawniłem.
– I tak dowiedzieliby się najpóźniej jutro – pocieszyła syna starsza pani. – Trudno i darmo, tobie mój drogi nie godzi się zostawić syna przyjaciela na łasce losu. Trzeba chłopca odstawić do zakładu, gdzie będzie miał utrzymanie i naukę.
Kalinowski westchnął.
– Tam tylko na pół roku opłacone – zauważył. – Jak zobaczyłem tych krewnych, to myślałem, że wezmą Witię bez żadnych dyskusji. Ale oni tylko o majątku. Mówię, że pan Rafał za pół roku szkoły Witii dziewięćdziesiąt rubli dał, więc niedługo trzeba następnych dziewięćdziesiąt. A oni na to, że jeszcze nie pora.
– Zatem ja zapłacę za kolejne pół – ofiarowała się niespodziewanie pani Katarzyna. – Może taka ofiara przemówi im do sumienia.
***
Najbliżsi krewni Witii Sidorowicza nie spóźnili się na spotkanie do notariusza. Z powodu ulewnego deszczu spóźnili się Michał Kalinowski i pan Zdzisław Skórnicki ze Złotnik, a obaj byli świadkami sporządzenia testamentu i notariusz czekał na ich przybycie. Siostra zmarłej, a zwłaszcza państwo Rucińscy, byli z tego powodu bardzo zdenerwowani i czynili panom wymówki.
Testament zmarłego Rafała Sidorowicza był długi i skomplikowany. Notariusz, upewniwszy się, że wszyscy zainteresowani są obecni, zaczął go odczytywać monotonnym głosem, nie pomijając żadnych zawiłych prawnych sformułowań. Później dopiero własnymi słowami wytłumaczył szczegółowo, jak należy rozumieć poszczególne zapisy.
Spadkobiercy nie kryli niezadowolenia. Rozczarowanie było bowiem bardzo duże. Majątek pana Sidorowicza nie należał do wielkich. Dzierżawa Rafałówki dawała ledwie siedemset rubli rocznie, a wszelki majątek ruchomy przepadł w pożarze. Dokument opisywał szczegółowo meble i cenniejsze przedmioty, których próżno było szukać w pogorzelisku.
– Obawiam się, że spaliło się wszystko, co mam na tej liście – oznajmił notariusz, pokazując papier. – Kto z państwa sobie życzy, może listę obejrzeć. A także protokół policyjny do niej załączony, wyliczający odnalezione w popiele przedmioty. Filiżanka porcelanowa, sztuk jeden. Filiżanka porcelanowa z utraconym uchem, sztuk jeden... Jedenaście punktów, najważniejsze przeczytałem, więc chyba nie ma potrzeby...
Kolejnym zapisem testamentu była niewielka suma w banku, niecałe czterysta rubli, należąca się Witii Sidorowiczowi, ale złożona na procent i do podjęcia dopiero po osiągnięciu przez chłopca pełnoletności. Ten legat kwestionowali spadkobiercy, argumentując że trzeba postanowić o losie Witii już teraz, gdy zabrakło jego naturalnych opiekunów. Zaprzestali dyskusji na wyjaśnienie notariusza, że sumy tej nie można wydobyć w żaden sposób prawny, chyba że poprzez napad na instytucję bankową.
– Jest jeszcze zapisana niewielka kwota na imię obecnego tu pana Michała Kalinowskiego – zakończył notariusz – a przeznaczona na załatwienie wszelkich spraw formalnych związanych z rozliczeniem majątku, jaki dzierżawił świętej pamięci pan Sidorowicz. Gdyby okazało się, że w rozliczeniu należy dopłacić, różnica obciąża pana Kalinowskiego, w przypadku nadpłaty, co jest raczej wątpliwe, będzie mu wypłacona.
Po wyjściu z kancelarii udano się do pobliskiej restauracji, aby – jak to określił pan Skórnicki – spróbować wyjaśnić sytuację małoletniego Witii.
– Lepiej będzie dla chłopca, gdy wezmą go Rucińscy – oznajmił Skórnicki. – Wprawdzie to dalsi krewni, ale lepiej sytuowani, no i rodzina w komplecie. Łątwiej będzie im zapanować nad Witią.
Kalinowski zgadzał się, że samotna ciotka zapewne nie da sobie rady z niesfornym chłopcem.
Ale w trakcie rozmów okazało się, ze sprawa nie jest prosta. Małżeństwo Rucińskich nie wyrażało zainteresowania przejęciem opieki nad sierotą. Siostra zmarłej, która rozdzierająco płakała na pogrzebie, oświadczyła, że nie posiada odpowiednich warunków do wychowania dziecka, zwłaszcza chłopca. Argumentowano, że Witia znajduje się w zakładzie wychowawczym, jest więc zapewne chłopcem trudnym do prowadzenia, w dodatku zupełnie niezaopatrzonym, więc objęcie nad nim opieki prawnej oznaczałoby utrzymywanie go na swój koszt.
Na sugestię Michała Kalinowskiego, by wziąć pod rozwagę możliwość umieszczenia dziecka kolejno w jednej i drugiej rodzinie, spadkobiercy poprosili o czas do zastanowienia się nad takim rozwiązaniem i ustalenia, kto i na jakich warunkach będzie się nim opiekował.
– Musimy to dokładnie rozważyć tylko we własnym gronie – powiedział pan Ruciński. – Najdalej jutro powiadomimy o naszym postanowieniu.
Spadkobiercy, zaopatrzeni w odpowiednie dokumenty, udali się zaraz do banku, żeby zadysponować otrzymaną sumą, świadkowie zawrócili do domów.
***
Trzeciego dnia Michał Kalinowski dowiedział się, że krewni Sidorowiczów wyjechali. Poszedł do Hotelu Polskiego zapytać, czy podjęli już jakąś decyzję w sprawie Witii, ponieważ w umówionym terminie nie dostał od nich żadnej wiadomości. Tu dowiedział się, że zarówno państwo Rucińscy, jak i panna Janina Wiklińska opuścili hotel po jednej nocy.
Pan Michał zaklął głośno, gdyż zrozumiał, że został oszukany. Spadkobiercy pana Rafała i pani Anny tylko go zwodzili, nie zamierzali niczego postanawiać, może nawet od razu byli umówieni co do takiego działania. Odebrali swoją część spadku i ulotnili się.
Kalinowski był zły, ale rozumiał, że nic nie może wskórać.
– Testament nie nakazywał nikomu opieki nad synem pana Rafała Sidorowicza i jego żony Anny – wyjaśnił notariusz. – Z prawnego punktu widzenia trudno mu cokolwiek zarzucić. A co do chłopca, no cóż, istnieją ochronki, domy sierot i tak dalej. Nie on pierwszy, nie on ostatni...