Dworek w Miłosnej - ebook
Dworek w Miłosnej - ebook
Wyobraź sobie długą, wysadzaną strzelistymi drzewami aleję, wiodącą do pełnego wspomnień dworku w stylu angielskim. Zajrzyj do rosarium z ogrodnikiem Antonim, przejdź się nad staw, odetchnij zapachem lawendy… Zajrzyj do miejsca, gdzie przeszłość splata się z teraźniejszością. Daj się uwieść niespiesznemu rytmowi życia w cichym miasteczku Miłosna.
Bogna Rytter, dziedziczka posiadłości, zapisuje swój majątek jedynym krewnym – kuzynkom Adzie i Monice. Co zrobią z nieoczekiwanym spadkiem? Czy każda zmiana jest zmianą na lepsze? Jak ułożą się stosunki między dwiema niemal obcymi kobietami, między którymi staną wielkie pieniądze i… mężczyzna?
Stare mury kryją niejedną tajemnicę. A kiedy do dworku wprowadzi się młodość, wraz z nią zamieszkają tam marzenia, namiętności i tęsknoty.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-680-9 |
Rozmiar pliku: | 948 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tafla stawu zmarszczyła się lekko pod dotknięciem delikatnego powiewu wiatru. Tarcza słoneczna, która odbijała się w wodzie, jeszcze przed chwilą podobna była do wielkiej mandarynki. Teraz jej kontury rozmyły się i wyglądała niczym barwna plama na obrazie impresjonisty. Od północnego wschodu nadciągała ogromna, granatowa chmura. Czyżby zanosiło się na burzę? – pomyślał z niepokojem Antoni.
Pani Bogna oczywiście musiała postawić na swoim! Nalegał, że sam zaniesie listy na pocztę do miasteczka, ale się nie zgodziła. Przeczytała w jakimś czasopiśmie o zdrowiu, że szybki marsz to najlepsza forma aktywności dla osób w podeszłym wieku i że właśnie chodzenie, a nie jazda na rowerze, pozwoli jej dłużej zachować sprawność. Choć cyklistką była zawołaną, ostatnimi czasy unikała wyjeżdżania na szosę wiodącą do miasta.
– Nie boję się o siebie – tłumaczyła. – Chodzi mi raczej o to, aby nie sprawić komuś kłopotu moją nieporadnością.
Antoni doskonale znał prawdę. Któregoś dnia pani Bogna zapomniała, że wyjeżdżając na rowerze z parkingu przed biblioteką, trzeba ustąpić pierwszeństwa autom nadjeżdżającym z lewej strony, ponieważ przebiegała tamtędy droga główna – i omal nie spowodowała wypadku. Na szczęście skończyło się na strachu, odrapanych łokciach i kilku siniakach. Od tamtej pory pani Bogna wybierała się tylko na przejażdżki długą aleją prowadzącą od dworu do szosy – oraz bezpiecznymi duktami, których wiele było w lasach otaczających posiadłość.
Wreszcie dostrzegł jej drobną sylwetkę między dwoma rzędami strzelistych drzew. Założyła czerwony sweterek, w którym była widoczna z daleka. Uwielbiała czerwień, a szczególnie jej połączenie z bielą i granatem. Po tylu latach Antoni wiedział o pani Bognie wszystko – znał jej sukienki, pantofle, apaszki i torebki. Z biegiem czasu zapomniał już, jakie były jego własne upodobania – tak bardzo pokochał wszystko to, co kochała ona.
– Antoni! – Dojrzała go z daleka i pomachała ręką. – Idzie burza! Trzeba pozamykać okna!
Odwrócił się i pospieszył w stronę domu. Spotkali się w drzwiach.
– Mówiłem, żeby pani nie szła – odezwał się gderliwie. Nie mógł się powstrzymać przed tą uwagą. – O mały włos zmokłaby pani i zapalenie płuc gotowe.
– Drogi Antoni! – Pani Bogna złożyła ręce, jakby o coś go błagała. – To ja tu jestem starsza. Ja powinnam być stetryczała i odgrywać rolę marudnej ciotki. A poza tym powiedz no, drogi przyjacielu, ileż to ja miałam w życiu zapaleń płuc?
– Ani jednego…
– Sam widzisz. A ile razy zmokłam? Potrafisz policzyć?
Wzruszył lekko ramionami, choć wiedział, że to nieeleganckie. Nie mógł jednak znieść faktu, że pani Bogna jawnie z niego kpi.
– Ktoś w tym domu musi być rozsądny – mruknął, ale ona już tego nie słyszała. Szybko poszła do bawialni, by zamknąć drzwi tarasowe przed nadejściem burzy. Antoni westchnął i skierował się na piętro, aby zrobić to samo z oknami w sypialniach.
Przy wieczornej lampce czerwonego wina, kiedy usiedli na tarasie, aby pooddychać powietrzem pełnym poburzowej świeżości, pani Bogna ni stąd, ni zowąd oznajmiła, że zaprosiła krewnych.
– Jakich krewnych? – Antoni bardzo się starał, aby to nie zabrzmiało jak pretensja.
Nie miał przecież prawa mieć pretensji. Za to ona miała prawo zapraszać, kogo jej się żywnie podobało. Tylko czasem lubił sobie wyobrażać, że naradzają się nad takimi sprawami.
– Wnuczki mojej siostry Maryli. Pamiętasz je może? Były tu kiedyś, raz jeden. Marylka miała wtedy taki pomysł, by znów scementować rodzinę. Słomiany zapał, jak to ona.
– Pamiętam – mruknął. – Monisia i Ala?
– Ada – poprawiła go pani Bogna. – Cóż, pamięć wciąż masz nie najgorszą. To było przecież jakieś trzydzieści lat temu.
Zamyślili się oboje, szukając wspomnień z tych kilku dni, kiedy dwie ruchliwe jak żywe srebro dziewczynki biegały po ogrodzie w Miłosnej. Wówczas jeszcze we dworku był hotel.
– Ada… Taka cicha czarnulka – przypomniał sobie Antoni. – Przywiozła ze sobą jakąś książkę dla dzieci… Poduszka. Gadająca poduszka? Śpiąca poduszka?
– Nie mam pojęcia, jaka to była poduszka – roześmiała się pani Bogna. – Będziesz miał okazję zapytać. Zaprosiłam je na urodziny.
– Czyje? – zapytał głupio.
W nocy, nie mogąc zasnąć, aż się postukał palcem w czoło. Jak mógł zadać tak idiotyczne pytanie?! Pamiętał przecież, że w lipcu dziedziczka skończy osiemdziesiąt lat. A jednak w pierwszej chwili, gdy padły te słowa, głupio pomyślał, że chodzi o urodziny którejś z dziewczynek. Wszystko przez to, że pani Bogna nie świętowała własnych. Nigdy. Wręcz zabraniała mu kupowania choćby drobnych prezentów, a gdy raz jedyny złamał ten zakaz i w dniu, gdy skończyła pół wieku, uroczyście wręczył jej zastawę Rosenthala (bardzo podobną do tej, jaką kiedyś miał we dworze pan Iwo), obruszyła się okropnie.
Najwyraźniej tym razem miało być inaczej. Antoni sam przed sobą usiłował udawać, że nic a nic nie niepokoi go ta nagła zmiana. Ot, pani na włościach ma kaprys, aby zaprosić rodzinę na kilka dni. Cóż w tym dziwnego?
A jednak od tej pory zaczął się pani Bognie uważnie przyglądać.Gdynia, lipiec 2008 roku
– Ale kto to w ogóle jest? – zapytał Igor. – Nigdy nie opowiadałaś o żadnej bogatej ciotce.
– Mój Boże, a co ci miałam opowiadać? Ciotka jak ciotka.
– „Ciotka jak ciotka” – powtórzył z przekąsem. – Niewiele osób może powiedzieć o sobie, że ma bogatą krewną, w dodatku z pałacem i parkiem. Nie uważasz, że to interesujące?
Monika prychnęła zniecierpliwiona.
– Od kiedy obchodzą cię moje sprawy rodzinne? – zapytała. – Nigdy nie chciałeś słuchać o babciach i dziadkach, nigdy też o nic nie pytałeś. Skąd to nagłe zainteresowanie?
Igor skurczył się, jakby nagle ktoś spuścił z niego powietrze. Od jakiegoś czasu znajdował coraz mniej tematów, na które mógłby porozmawiać z żoną. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło. Może gdy Radek podrósł i Monika wróciła do pracy. Tak, zapewne właśnie wtedy oddalili się od siebie.
– Nie wiem – mruknął. – Chyba ten pałac rozbudził moją wyobraźnię.
– To nie pałac, tylko dworek. W dodatku taki dziwny, kamienny. Nie jak dworki polskie, tylko… No nie wiem, inny. A zresztą pewnie rudera – ucięła Monika. – Nie sądzę, żeby ktoś o to wszystko dbał za komuny, a potem, gdy ciotka odzyskała swoje włości, już zapewne nie było czego ratować. Zresztą ja w sumie niewiele wiem o tej części rodziny. Byłam tam raptem raz, w dodatku tak dawno, że prawie nic nie pamiętam. Nie utrzymujemy kontaktów. Diabli wiedzą, po co właściwie zostaliśmy zaproszeni.
W korytarzu trzasnęły drzwi. Małżonkowie umilkli i w ciężkiej ciszy czekali na wejście Patrycji. W chwilach takich jak ta jednoczyło ich przekonanie, że jeśli nie będą trzymali wspólnego frontu, nie poradzą sobie z koszmarem, jakim stało się dojrzewanie ich córki.
– Zaproszeni? – rozległ się jej głos. – Dokąd znowu zaproszeni? Nie mówcie, że musimy iść na jakąś głupią rodziną imprezę.
– Nie iść, tylko jechać – poprawił ją ojciec łagodnie. – I nie narzekaj, że znowu, bo od Wielkanocy nigdzie nie byliśmy.
Patrycja prychnęła. Ma to po matce, pomyślał Igor.
– No, wtedy zafundowałeś nam taką dawkę rodzinnej nudy, że nie przeżyłabym kolejnego dnia.
– Chcesz zupy? – zapytała Monika, jakby nie słyszała słów córki. – Tata ugotował żurek.
– Jak możesz?! – Igor musiał zareagować. – Pożegnanie z umierającą babcią to chyba nie jest coś, co można rozpatrywać w kategoriach nudy!
Poczuł się dotknięty, ponieważ chodziło o jego mamę. Rzeczywiście spędzili Wielkanoc w Bydgoszczy, przy łóżku chorej. Igor zdawał sobie sprawę, że dla dzieci było to trudne, ale o ile mały Radek mógł okazywać znudzenie, o tyle po dwunastolatce można chyba było się spodziewać odrobiny delikatności.
– Tak czy owak, to nie będzie wizyta w szpitalu, lecz w starym dworku – wyjaśnił po chwili pojednawczym tonem. – Zaprosiła nas pewna wiekowa dama, ciocia mamy.
– Wiekowa dama – powtórzyła Patrycja. – Czyli ile ma lat?
– Radziu, obiadek! – zawołała Monika.
– W tym roku kończy osiemdziesiąt – odparł Igor, zadowolony, że córka przejawiła choć cień zainteresowania. – I właśnie z tej okazji organizuje coś w rodzaju małego zjazdu rodzinnego.
Chciał wstać i przynieść z dużego pokoju dostarczony przed zaledwie godziną list, napisany bardzo wytwornym pismem na eleganckim papierze, który chyba leciutko pachniał perfumami. Ale córka już przestała słuchać. Zaczęła przekomarzać się z młodszym braciszkiem, choć właściwie „przekomarzać” nie oddawało istoty sprawy – raczej mu dokuczała.
Patrycja zaczęła się zmieniać w czwartej klasie. Bardzo wcześnie. Nienormalnie wcześnie, myślał czasem Igor. Co myślała Monika, nie miał pojęcia, ponieważ rzadko rozmawiali na ten temat. Zupełnie jakby to było coś wstydliwego – porażka rodzicielska, którą należy przemilczeć w rozmowach.
Najpierw chudziutkiej, drobnej dziewczynce zaczęły rosnąć piersi. Potem pupa. Pojawiły się pryszcze, włosy zaczęły się przetłuszczać. To było normalne – Monika i Igor nie spodziewali się przecież, że ich córka pozostanie przez całe życie aniołeczkiem w kusej sukience. Ale nie byli przygotowani na tak diametralną zmianę osobowości, jaka nastąpiła w piątej klasie i pogłębiła się w szóstej. Zanim się spostrzegli, Pati przestała być słodkim dziewczątkiem – na jej miejscu pojawiła się opryskliwa, nadęta nastolatka. A przecież znajdowała się na samym początku tej nastoletniej odysei – miała dopiero dwanaście lat.
Dzień bez konfliktu to dzień stracony – tak można by opisać codzienność rodziny Sucheckich. Powodem do kłótni mogło być wszystko – ojciec nie zapukał, wchodząc do pokoju córki, na śniadanie znowu były płatki zbożowe (a każdy wie, że zawierają cukier i Patrycja ma od niego gorszą cerę), matka kazała zjeść kotlet na obiad (a Patrycja właśnie postanowiła zostać wegetarianką), ktoś odstawił tonik do cery młodzieńczej na niewłaściwą półkę w łazience…
Igor zastanawiał się niekiedy, czy córka ich nienawidzi. Patrzyła z taką pogardą, odzywała się z wyższością w głosie, wszystko ją irytowało… Usiłował sobie przypomnieć, czy sam jako nastolatek postępował podobnie, ale mimo że pochodził z rozbitej rodziny i wychowywał się właściwie bez ojca (który po rozwodzie z matką szybko znalazł sobie nową kobietę), nie zachował we wspomnieniach nawet cienia okresu buntu, przez który teraz przechodziła jego córka.
– Może właśnie dlatego – mówił sobie – że ja przez całe życie tęskniłem za ciepłem rodzinnym, a ona je po prostu ma. Podane na tacy. Nie ceni się czegoś, co się dostaje za darmochę, o co nie trzeba walczyć.
Kiedy próbował podzielić się tą myślą z Moniką, ta się obruszyła.
– Bzdury opowiadasz! – powiedziała ostro. – Co to właściwie znaczy, że miałaby „walczyć”? Miłość rodzicielska jest bezwarunkowa, zwyczajnie się dziecku należy. Właśnie za darmochę.
– Przecież wiem – tłumaczył. – Nie o to mi chodzi. Próbuję tylko znaleźć przyczyny. Dlaczego ona dojrzewa tak jakoś… agresywnie?
Monika wzruszyła ramionami i poszła zająć się młodszym synkiem, który puszczał bańki mydlane nad wanną. Nigdy więcej nie wrócili do tego tematu; nawet jeśli Igor próbował o tym pogadać, żona ucinała rozmowę.
Początkowo nie bardzo wiedzieli, co począć z zaproszeniem do Miłosnej.
– Ale nazwa! – ironizowała Patrycja. – Prawie tak samo głupia jak imię i nazwisko tej ciotki: Bogna Horyniec!
– Co może być głupiego w imieniu i nazwisku? – Igor usiłował zrozumieć sposób rozumowania nastolatki. – Mogą ci się podobać lub nie, ale nie są głupie ani mądre.
– Głupie! – powtórzyła Patrycja, którą wyraźnie bawiła irytacja ojca. – Bogna! Takie wiejskie jak Jagna!
– Kiedyś, zanim powstały pierwsze miasta, wszystko było wiejskie.
Wstał od stołu, rozdrażniony i rozczarowany. Złościł go nie tylko fakt, że córka zmieniła się w denerwującą smarkulę i zachowywała tak, jakby nikt nigdy nie próbował jej wychować; do szału doprowadzał go także absolutny brak reakcji Moniki w takich sytuacjach… Ale najbardziej wściekała go własna bezradność.
Wyszedł na balkon i odetchnął głęboko. Widać morze, pomyślał, powinno się je także czuć. Tymczasem powietrze śmierdziało zwykłymi wielkomiejskimi wyziewami. Igor nie znosił wielkich miast. Byłby przeszczęśliwy, gdyby mieszkał w niewielkim leśnym garnizonie, tak jak jego ojciec. Los rzucił go jednak do Trójmiasta, gdzie wprawdzie życie tętniło kolorami, o jakich nawet się nie śniło mieszkańcom prowincji – ale z drugiej strony na nic nie było czasu.
Przed kilkunastu laty, kiedy dowiedzieli się, że dostaną służbowe mieszkanie w Gdyni – wpadli w szał radości. Obiecywali sobie, że każdy słoneczny weekend będą spędzali na plaży. Igor był wtedy pilotem tuż po promocji, szaleńczo zakochanym w swojej ślicznej żonie. Nie planowali dzieci, w każdym razie nie tak prędko. Monika skończyła studium masażu, dostała pracę w wielkim salonie spa i choć zawsze sądziła, że bardziej interesuje ją rehabilitacja niż masowanie zestresowanych biznesmenów oraz ich żon, prędko odkryła, że przyjemnie jest dobrze zarabiać – a pieniądze za ugniatanie pleców znudzonej życiem małżonki lokalnego krezusa są znacznie większe niż za pomoc choremu człowiekowi. Była ambitna i pomysłowa. Planowała ukończenie kolejnych kursów i nawet zaczęła rozmyślać o otwarciu własnego salonu urody.
Właśnie wtedy, podczas jednego z wiosennych spacerów po pustej plaży, została poczęta Patrycja. Monika na wieść o ciąży nie ukrywała irytacji, ale szybko wytłumaczyła sobie, że przecież i tak planowała macierzyństwo – a że jeszcze nie teraz, to właściwie nic nie szkodzi. Może nawet lepiej, że wcześniej, kiedy jest taka młoda. Łatwiej jej będzie wrócić do szczupłej sylwetki.
Córeczka była śliczna jak obrazek i natychmiast stała się oczkiem w głowie obojga rodziców. Wprawdzie Igor nie mógł się oprzeć wrażeniu, że żona traktowała Patrycję jak żywą lalkę, którą trzeba ładnie ubrać i uczesać, a potem zabrać na spacer, by pochwalić się przed koleżankami, nie przejmował się tym jednak. Uznał, że to nawet dobrze, gdy małżonkowie się uzupełniają. Mama pokazywała dziewczynce, jak się maluje paznokcie, on tłumaczył ruch obiegowy i obrotowy ziemi. Mama stroiła Patrysię i zabierała ją na zakupy – on czytał jej wieczorami Muminki i uczył jeździć na rowerku.
Monika nie zrezygnowała ze swoich marzeń o salonie urody. Powoli, uparcie dążyła do celu. Kolekcjonowała kursy i szkolenia. Wkrótce była już nie tylko masażystką, stała się też manikiurzystką i kosmetyczką. Znajomi kpili, że powinna jeszcze pomyśleć o fryzjerstwie i stomatologii, a Igor nieśmiało ostrzegał, że jak się chce być dobrym we wszystkim, to nie jest się dobrym w niczym.
Ona jednak wiedziała swoje. Sporządziła biznesplan i obmyśliła wszystko ze szczegółami. Zapewne rzeczywiście otworzyłaby ten swój salon urody, gdyby kolejna nieplanowana ciąża nie pokrzyżowała jej planów.
Ku zdumieniu Igora jego żona wynik testu ciążowego przyjęła z radosnym uśmiechem.
– Tak sobie czasem myślałam, że fajnie byłoby mieć dwójkę – oznajmiła. – Ale nie byłam dość odważna, by podjąć decyzję. Wciąż mi się wydawało, że świat oczekuje ode mnie, żebym wreszcie otworzyła ten salon…
– O czym ty mówisz, kochanie? – roześmiał się Igor. – Świat od ciebie oczekuje? Chyba żartujesz! Ja jestem od zarabiania, ty możesz żyć jak pączek w maśle! Nic nie musisz, wszystko możesz! Jeśli zechcesz urodzić jeszcze troje dzieci, co ja mówię, jeszcze pięcioro, to też będzie cudownie! Jeśli chcesz, możesz do końca życia nie pracować, tylko opalać się na balkonie.
Nie zrozumiał, dlaczego uśmiech na twarzy żony zgasł. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała. W każdym razie nie wracali więcej do tego tematu. Kiedy urodził się Radek, znów oboje wpadli po uszy w wir rodzicielstwa.
– Teraz macie już wszystkie dzieci świata – powiedziała wtedy mama Igora. – Chłopiec i dziewczynka. Tak właśnie powinno być.
Przez pierwsze dwa lata było cudownie. Igor był zakochany zarówno w córeczce, jak i w synku, Patrycja pomagała opiekować się braciszkiem, Monika zaś najwyraźniej odnajdowała w tym drugim, dojrzalszym macierzyństwie coś, czego nie znalazła za pierwszym razem. Była mądrze wymagająca, ale i wyrozumiała, czuła i cierpliwa. Wyglądała na absolutnie szczęśliwą. Aż do dnia, w którym, spacerując z wózkiem, spotkała dawną koleżankę z pracy. Monika była w legginsach i rozciągniętej bluzce (nieco poplamionej, bo karmiła synka bananem), a tamta – w zgrabnym żakieciku, ołówkowej spódnicy i białej bluzce. Monika dreptała w tenisówkach, tamta lekko kroczyła na niebotycznych szpilkach.
Co takiego jest w kobietach, zastanawiał się później Igor, gdy wieczorem żona z determinacją w głosie oświadczyła mu, że koniec z tym rozmemłaniem, ona zapisuje się na pilates, a w ogóle to wraca do pracy i do dawnych marzeń o własnym salonie. Jeszcze rano była zadowolona ze swojego życia, z tego wewnętrznego wyciszenia, z czasu spędzanego z dziećmi… Tymczasem nadchodzi wieczór i mamy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Gdyby to był facet, dajmy na to podtatusiały gość z brzuszkiem, który spotkałby dawnego kumpla z liceum – umięśnionego, wracającego na przykład z siłowni… cóż, zapewne wystarczyłoby strzelić piwo albo dwa, aby zapomnieć o chwilowym dyskomforcie. A kobieta – nie. Ona musi od razu schudnąć, iść do fryzjera i otworzyć salon urody.
– Co w końcu z tym wyjazdem? – Głos żony wyrwał go z zamyślenia.
Nadal stał na balkonie, mrużąc oczy w lipcowym słońcu. Nie mam pojęcia, co z tym wyjazdem, pomyślał. I tak sama podejmujesz decyzje.
– Chyba możemy jechać – odezwał się.
– Tyle to ja wiem, że możemy. Pytam, czy chcesz.
Igor zastanowił się i ku własnemu zdumieniu odkrył, że chce. Od narodzin Radka wszystkie urlopy spędzał w ten sam sposób: wykonywał drobne remonty w domu, gotował i robił przetwory (w ich rodzinie to w jego rękach skupił się talent kulinarny), a w wolnych chwilach zabierał synka na spacer. Jedynie sporadycznie wychodzili gdzieś razem, całą rodziną, a już na plażę – nigdy. Morze straciło dla nich ten urok, który miało dawniej. Spowszedniało.
– Chcę – odpowiedział wreszcie na pytanie żony. – Jeśli tylko dostanę urlop, to pojedźmy.Poznań, lipiec 2008 roku
– Mamo, jakiś list do ciebie – obwieścił Dawid, wchodząc do pokoju i kładąc książki z biblioteki na stoliku obok łóżka.
– List?
Minęło tyle lat, a Ada na niespodziewane przesyłki wciąż reagowała drżeniem i gwałtownym biciem serca. Kiedyś przecież muszę przestać czekać, pomyślała.
Gdy syn podał jej kopertę, od razu wiedziała, że to nie może być list od Piotra. Adres został wykaligrafowany pięknym, kształtnym pismem, jakiego w tych zabieganych czasach już nikt nie używał. Ada niecierpliwie rozdarła kopertę i przebiegła wzrokiem tekst.
– Co tam? – zainteresował się Dawid, który tymczasem nałożył sobie porcję bigosu i usiadł przy malutkim stole pod oknem. – Kto napisał?
– Ciocia Bogna – szepnęła Ada. – Mój Boże, niemal zapomniałam o jej istnieniu.
Zamknęła oczy i na moment zatopiła się we wspomnieniach. Znalazła się w sadzie pełnym kwitnących drzewek owocowych. Buczenie pszczół nad głową i ten oszałamiający zapach – to zapamiętała najlepiej. Ile mogła mieć lat? Może pięć? Na pewno mniej niż siedem, bo do dworku w Miłosnej zabrała ją babcia Marylka, która umarła w osiemdziesiątym drugim.
– To jest ciocia od której strony? – zapytał Dawid. – Nigdy nie opowiadałaś o żadnej cioci Bognie.
– Ech, bo to jest ta dalsza część rodziny. Jakby druga gałąź drzewa genealogicznego – odparła niejasno Ada.
– Czyli nie od strony twojej mamy?
– Nie. – Z westchnieniem zapisała na pulpicie laptopa dokument, nad którym właśnie pracowała. – Ciocia Bogna nie jest właściwie moją ciocią, tylko… babcią cioteczną. Chyba tak się to nazywa. Ale nie życzy sobie być nazywana babcią. To długa historia.
– Opowiedz mi.
– Pod warunkiem, że nałożysz mi trochę bigosu – roześmiała się Ada. – I zaparz herbaty. A ja wyciągnę album ze zdjęciami.
Historia nie była wcale szczególnie długa ani skomplikowana. A może zresztą była, ale Ada nie znała wszystkich szczegółów, tylko tyle, ile zdołał przekazać jej tata w czasie wspólnego wędkowania. Potrafili godzinami wpatrywać się w spławik, siedząc na chwiejnym mostku przy brzegu Stawu Baczkowskiego i czekając, aż jakaś naiwna płotka da się złapać i usmażyć na kolację.
Opowieść sięgała czasów międzywojennych. Ojciec Ady nie wiedział, jak to się stało, że dziadek i jego brat – bracia Lesław oraz Iwo Horyńcowie – po zakończeniu pierwszej wojny światowej nie powrócili do rodzinnego majątku w Korczach, lecz poszukali szczęścia z dala od domu. Musiało dojść do jakiegoś konfliktu, mówił, ale nie był tego pewien. Tak czy inaczej, dziadek Lesław, który z frontu wrócił cały i zdrowy, wżenił się w rodzinę bogatych warszawskich mieszczan, co dla pradziadka, Gabriela Horyńca – należącego do średniej szlachty galicyjskiej, ale mającego o sobie takie mniemanie, jakby był co najmniej hrabią – stanowiło niewybaczalną zdradę.
Iwo był nieco bardziej pokiereszowany; w wyniku odniesionych ran miewał zawroty głowy i niedosłyszał na jedno ucho. Przed wojną interesował się przemysłem i zamierzał w biednej Galicji budować fabryki. Teraz zupełnie oszalał: nagle zapragnął poznać tajniki uprawy róż. Podobno na froncie poznał ogrodnika z Węgier, Istvana, który w okopach – gdy nad głowami świstały im kule – opowiadał towarzyszom broni o odmianach tych kwiatów, o upojnym zapachu krzewów różanych, ich cięciu i formowaniu, brzęczeniu pszczół i tym szczególnym spokoju ducha, jaki może odczuwać jedynie człowiek, który zamiast wśród ludzi – żyje wśród roślin.
Tak więc Iwo, w opinii rodziny oczywiście, po wojnie zwariował. Wyjechał do Anglii i żył tam przez kolejne trzy lata. Zwiedzał przypałacowe parki oraz rosaria, trwonił swój niewielki majątek na podróże, a nawet – nie bacząc na szlacheckie pochodzenie – zatrudnił się na jakiś czas u jednego z angielskich arystokratów jako pomocnik starego ogrodnika. To właśnie wówczas, w pięknej posiadłości rodziny Berkeleyów, poznał pannę Grace, znudzoną konwenansami młodziutką dziedziczkę fortuny, której jego mocne, żołnierskie ramiona i romantyczna dusza pozwoliły odzyskać radość życia.
Czy Grace kochała go szczerze, tak jak on pokochał ją? Nigdy nie dane mu było się tego dowiedzieć. Rodzice nie chcieli nawet słyszeć o związku Grace z biednym jak mysz kościelna, choć dumnym Polakiem. Wydali ją za mąż za mężczyznę z jej sfery – podstarzałego właściciela pobliskiej pięknej posiadłości. Grace łkała w kołnierzyk koszuli ukochanego. Memu narzeczonemu chodzi tylko o dziedzica, powtarzała, nie kocha mnie i nigdy nie pokocha. A ja nie pokocham jego. W takim razie ucieknij ze mną, szeptał Iwo, ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć. Zaczekamy, odpowiedziała. On jest stary, ma wielkie brzuszysko i niezdrowe wieczne rumieńce. Lada dzień wysiądzie mu serce, a wtedy jako zdruzgotana wdowa udam się w podróż po Europie. Tylko czekaj na mnie, kochany.
Czy zakochany Iwo usłyszał w tych słowach to, co usłyszałby każdy inny: cynizm i wyrachowanie? Wątpliwe. Wrócił do Polski, choć dość okrężną drogą, zapragnął bowiem odwiedzić swego przyjaciela z okopów, owego ogrodnika, który po wojnie osiedlił się we Włoszech. Istvan zabrał go do Monte Carlo, gdzie sam przegrał trochę pieniędzy i upił się z żalu do tego stopnia, że zwalił się pod stół i nie zobaczył, jak Iwo z typowym szczęściem nowicjusza wygrywa ogromną fortunę.
Młody Horyniec wrócił więc do Polski z pełną kiesą oraz złamanym sercem. Jego brat Lesław był już wówczas szczęśliwym żonkosiem. Wkrótce potem urodziła mu się pierwsza córeczka, Marylka. Zainwestuj swoją fortunę w nieruchomości, radził bratu, ale Iwo chwilowo nie miał do tego głowy. Pokręcił się trochę po Polsce, aż dotarł do niewielkiego miasteczka o nazwie Miłosna z pozostałościami siedemnastowiecznego dworu i zaniedbanym parkiem. Uznał, że to idealne miejsce, a nazwę wziął za dobry omen. Poza tym była tam żyzna gleba, piękne lasy dokoła. Bogata Wielkopolska, pracowici ludzie – czego chcieć więcej? Iwo kupił tę ziemię, najął budowlańców, nakazał wyburzyć ruiny starego dworu i zbudować dom. Ale nie taki, jakie stawiano w okolicy. I nie taki jak jego gniazdo rodzinne pod Kielcami. Wyrysował majstrom dokładnie wszystkie szczegóły: chciał mieć dworek w stylu angielskim. Na dole kuchnia i pomieszczenia gospodarcze. Specjalna winda, którą będą wjeżdżać na parter do pokoju kredensowego potrawy wprost z pieca. Dzwonki wzywające służbę. Wielki hol i piękne schody z rzeźbionymi poręczami. Jadalnia, bawialnia z pianinem i wyjściem na taras, spora biblioteka, a obok gabinet pana domu. Na górze sześć sypialni z maleńkimi łazienkami – absolutna nowość jak na tamte czasy.
Dom powstał w niespełna trzy lata. Iwo urządził go tak, jak zrobiłaby to Grace – w każdym razie tak to sobie wyobrażał. Na dole wnętrza były jasne, kremowe, na górze każdy pokoik w innym odcieniu: błękitny, lawendowy, seledynowy, bladoróżowy, gołębi i waniliowy. Do eleganckich, lekkich mebli dobrano dodatki w romantycznym stylu, choć akurat modny stał się modernizm i zatrudniony przez Iwona architekt wnętrz psioczył okropnie, że wszystko, czego sobie pan Horyniec życzy, jest takie démodé.
Iwo czekał. A czekając, pielęgnował stary park i zakładał ogród. Przypomniał sobie wszystko, czego się nauczył od starego ogrodnika Jonathana Browna w ogrodach państwa Berkeleyów. Nie pozwolił wyciąć żadnego z wiekowych drzew, nasadził natomiast nowe wzdłuż alei wiodącej do głównej drogi. Kazał wykopać staw, założył rabaty i wrzosowisko, obsadził ścieżki krzewami oraz bylinami, a także urządził rosarium. Wszystko po to, by Grace, kiedy wreszcie przyjedzie, poczuła się jak u siebie.
Pomyślał również o finansach. Wiedział przecież, że jego ukochana przywykła do dostatniego życia. Wszedł w spółkę z bratem i pomnażał swój majątek na handlu jedwabiem. Zainwestował spore sumy – za radą Lesława – w nieruchomości w Polsce i za granicą. Nabył ziemię we Francji (może Grace zechce mieć własną winnicę?) oraz na południu Anglii (na wypadek, gdyby ukochana zapragnęła wrócić kiedyś do ojczyzny), wykupił też udziały w kilku dobrze rokujących lokalnych firmach. Nie ufał bankom; zamiast gromadzić pieniądze, wolał kupować kosztowności. Jeśli jej się nie spodobają, zawsze można je sprzedać, myślał, wkładając do szkatuły kolejny naszyjnik z rubinem lub brylantem.
Wkrótce stał się bardzo bogaty i bardzo zgorzkniały. Żył skromnie i samotnie. Pisał list za listem, rzadko dostawał odpowiedzi. Wiedział, że Grace urodziła dziecko, później drugie. Jej mąż miał się dobrze. A potem wybuchła wojna z Hitlerem.
– To właśnie pradziadek Iwo. – Ada podsunęła synowi czarno-białe zdjęcie starszego pana w zabawnym kapeluszu. – Był wspaniałym ogrodnikiem. Podobno nawet sam wyhodował własną odmianę róż. Spójrz, na tej fotografii stoi właśnie na tle dworku w Miłosnej.
– A ten krzak to wyhodowana przez niego róża?
– Nie mam pojęcia. Nigdy się tym nie interesowałam.
– I co było dalej? Wybuchła wojna i co? Ta Grace przyjechała?
– Nie. Iwo chciał się zaciągnąć do wojska, ale po pierwsze, nie był już młody, a po drugie, rany odniesione podczas poprzedniej wojny okazały się zbyt poważne. Wojsko go nie potrzebowało, przecież żołnierz nie może być głuchy na jedno ucho. Prawdopodobnie tylko dlatego we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku uniknął śmierci. Potem przez całą wojnę usiłował dowiedzieć się czegoś o Grace. Wreszcie mu się to udało. Jakąś niesamowicie okrężną drogą doszły go słuchy, że wprawdzie jej mąż wyzionął ducha, ale księżna niemal natychmiast wyszła ponownie za mąż, za równie bogatego, ale tym razem znacznie młodszego arystokratę.
– Świnia. – Dawid wyraził swoją dezaprobatę, nie owijając w bawełnę.
– Świnia – potwierdziła Ada.
– I co? Znalazł sobie inną?
– Nie, skądże! Do końca życia pozostał wierny tamtej miłości. To jest właśnie takie niesamowite.
– W takim razie ta twoja ciotka… To nie jest jego córka?
– Nie, ciocia Bogna to druga córka mojego pradziadka Lesława.
– Czyli Iwo nie miał własnych dzieci i zapisał majątek właśnie jej?
– Nie znam dokładnie tej historii. Wiem tylko, że podczas wojny cudem zdołał uniknąć wysiedlenia z Wielkopolski… W okolicy uważano go za nieszkodliwego, samotnego dziwaka. Zakwaterowali tam u niego jakiegoś Hansa czy Helmuta, podobno jak na Niemca całkiem przyzwoitego. A potem w Miłosnej pojawiły się dwie dziewczyny: Bogna i Maryla. Przywiózł je tam pradziadek Lesław.
– Dlaczego?
– Bo w Warszawie już się mówiło o powstaniu, a one chodziły na tajne komplety, były w harcerstwie i oczywiście też chciały walczyć. Podobno pradziadek Lesław upił je bimbrem i wywiózł w nocy do brata, bo wiedział, że z własnej woli nigdy by Warszawy nie opuściły.
– Niemożliwe. – Dawidowi opadła szczęka. – Upił? Własne córki?
– Czasem wybiera się mniejsze zło – wyjaśniła Ada, powstrzymując się od śmiechu. – Uratował im życie. Tyle że ciocia Bogna zostawiła w Warszawie miłość swego życia.
Dawid nadstawił uszu. W przeciwieństwie do większości swoich rówieśników lubił romantyczne historie.
– Opowiedz mi – poprosił. – I pokaż jakieś zdjęcie tej Bogny.
– Nie opowiem, bo sama nic nie wiem – ucięła matka. – Ale fotografię cioci gdzieś mam. Już szukam.Gdynia, sierpień 2008 roku
– Wszystko spakowane? – zapytał Igor, wsiadając do auta. – Na pewno? Radek zabrał swojego pieska?
– Tak – potwierdził maluch.
Patrycja miała już słuchawki na uszach. Żeby broń Boże nie uczestniczyć w rodzinnej rozmowie, pomyślał z przekąsem jej ojciec.
– Wpisałeś „Miłosna” do GPS-a? – upewniła się Monika.
– Tak, tylko nie wiem, czy wybrałem tę właściwą. Nie chodzi o wieś, o dzielnicę Sulejówka ani Warszawy?
– Nie. Chodzi o miasteczko w Wielkopolsce.
– To w takim razie jest okej. Możemy ruszać.
Ponieważ Igor dostał urlop na przełomie lipca i sierpnia, ostatecznie podjęli decyzję, że wybiorą się do ciotki Bogny na jej osiemdziesiąte urodziny. Bardzo długo zastanawiali się nad prezentem, nawet kilka razy się pokłócili. Ostatecznie dopiero dwa dni przed wyjazdem kupili piękny okaz drzewka pomarańczowego w terakotowej donicy.
– To teraz opowiedz trochę o tej ciotce – zaproponował Igor, kiedy wyjechali z Trójmiasta. – Wypada wiedzieć, do kogo jedziemy w gości.
W lusterku zauważył, że Patrycja wydęła wagi z pogardą, z czego wywnioskował, że przysłuchiwała się rozmowie, a słuchawki miała w uszach jedynie dla zachowania pozorów. Całą siłą woli powstrzymał się przed reakcją.
– Ciotka… – zaczęła Monika. – No cóż, jest trochę dziwaczką. Właściwie sama nie wiem o niej zbyt wiele. Tyle, co zapamiętałam z opowieści matki. Po pierwsze, to prawie zakonnica. No wiesz, świętoszka.
– W jakim sensie?
– W takim, że żadnych mężczyzn, nigdy nie wyszła za mąż, przez całe lata czekała i modliła się o powrót ukochanego… czy coś w tym stylu.
Igor poczuł nagły przypływ wzruszenia, ale szybko się opanował. Wiedział doskonale, że Monika nie jest kobietą, której podobają się męskie łzy. Przeciwnie – zawsze ceniła twardzieli, których nic nie było w stanie złamać. Śmiałaby się z niego, gdyby wiedziała, że rozczuliły go już same słowa „czekała na powrót ukochanego”.
– Podczas wojny została rozdzielona z chłopakiem. Nie znam dokładnie tej historii – kontynuowała Monika. – Wiem tylko, że pradziadek Lesław wywiózł ją z Warszawy i ukrył w majątku brata, żeby nie wzięła udziału w powstaniu. Podobno nigdy mu tego nie wybaczyła.
– Przecież niemal na pewno uratował jej w ten sposób życie – zauważył Igor.
– O tak, nie wątpię. Rzecz w tym, że ona nie chciała żyć bez tego swojego narzeczonego. Takie patetyczne, rozumiesz, jak to w cielęcym wieku.
Nie tylko w cielęcym, pomyślał Igor. Przecież my też nie chcieliśmy żyć bez siebie. Jeszcze nie tak dawno. Właściwie nawet nie wiem, kiedy to się zmieniło.
– Tak czy owak, ciotka do końca wojny została w Miłosnej, a potem nie miała już do kogo wracać. Ich dom w Warszawie runął podczas nalotu, pradziadek Lesław zginął, a po narzeczonym nie został żaden ślad. Ciocia szukała go przez Polski Czerwony Krzyż, ale bezskutecznie.
– Nie mogła wrzucić na Naszą Klasę? – zapytała Patrycja, która zsunęła słuchawkę z jednego ucha.
– Bardzo śmieszne – odparła ironicznie matka. – Dobrze wiesz, że nie było wtedy ani internetu, ani komputerów.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Co było dalej? – dopytał Igor.
– Właściwie nic ciekawego. Ciotka stała się odludkiem, została w Miłosnej i znalazła tam pracę. A kiedy pradziadek Iwo zmarł, została sama. Oczywiście dworek nie należał już do rodziny, władza ludowa jej go odebrała, ale na szczęście był zadbany i powstało w nim coś w rodzaju hoteliku dla szych partyjnych. Nie wiem dokładnie. W każdym razie ciotka Bogna była tam kierowniczką i zamieszkała w takim domku… No wiesz, kiedyś przy dworach były pomieszczenia dla służby.
– Czworaki?
– Nie wiem, czy to właściwa nazwa. Czworaki kojarzą mi się z brakiem wygód, a ona tam miała całkiem przytulne gniazdko. W każdym razie tak je wtedy oceniałam. To był chyba przed wojną domek jakiegoś zarządcy czy ogrodnika.
– Odwiedzałaś ją?
– Nie, byłam tam tylko raz. Ona nie utrzymywała jakichś ożywionych kontaktów z rodziną, jedynie z siostrą, czyli moją babcią Marylką. I właśnie raz babcia uparła się, że musi ją odwiedzić. Zabrała nas ze sobą: mnie i kuzynkę Adę.
– Gubię się – oznajmił Igor, mrużąc oczy, bo słońce raziło go niemiłosiernie. – Kuzynka Ada? Pierwsze słyszę. Już nie chwytam, kto jest kim. Ale zostawmy to na później. Ta saga rodzinna w połączeniu ze słońcem działa na mnie usypiająco. Włącz radio i poszukaj wiadomości sportowych, bo muszę się rozbudzić.
Ciąg dalszy w wersji pełnej