- W empik go
Dworzanin królewicza Jakóba - ebook
Dworzanin królewicza Jakóba - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 267 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pod niefortunnemi auspicyami rozpoczął się rok Pański 1673-ci. Potencya turecka znów się ruszyła, a król Michał Korybut Wiśniowiecki dogorywał. Mówiono już o tem powszechnie, to też u imcipana Golańskiego wojskiego Bełzkiego w Uhrynowie, ilekroć zebrali się łaskawi sąsiedzi, rozpoczynała się natychmiast dyskusya, kogoby obrać królem, gdy słabowity syn Jeremiego Wiśniowieckiego oczy zamknie.
Nie brakło w kraju mężów i rodów sławnych, jednakże niefortunny ostatni wybór odradzał Piasta. Grożące niebezpieczeństwo od Turków nasuwało pytanie, czy nie lepiej po zgonie dogorywającego króla, poszukać sobie potężnego sprzymierzeńca, w którym z monarchów Europy, ofiarując mu koronę.
Lecz imci pan wojski marszczył czoło chmurnie, z jego przyjaciół wymówił imię obcego księcia, jako kandydata do tronu, co gdy spostrzegli przyjaciele naglili, by przyznał się, za kim jego serce, czy rozum przemawia, odpowiedział:
– Czekam ukończenia wojny z bisurmanami; czyje skronie Mars laurem zwycięstwa ustroi, temu oddałbym rad berło i koronę.
Za Piastem był przeto… Nieszczęsny traktat Buczacki, wstydem palił jego serce, gotów był na kolana paść przed każdym, za którego sprawą potęga niewiernych byłaby złamaną i upokorzenie pomszczone.
Zabrawszy na mocy pokoju buczackiego potężną twierdzę Kamieniec i zmusiwszy Michała Wiśniowieckiego do obietnicy płacenia haraczu, rozgospodarowali się Turcy w zdobytych nad Dniestrem ziemiach i pragnęli nowych zdobyczy, o Lwów nawet się kusząc.
Postanowiono tedy zerwać układy Buczackie. Wielki hetman koronny Jan Sobieski, pośpieszył na czele nielicznych, lecz dobranych hufców, przeciwko Osmanom.
Był dzień świąteczny cichy i pogodny; pan wojski z rodziną, którą składali żona, syn dwunastoletni i córeczka dziesięć wiosen licząca, siedział na ławie przed domem, wpatrzony w dal, zasępiony mocno, wzdychając ciężko od czasu do czasu.
– Co ci takiego, panie Janie? – zapytała go małżonka – wzdychasz, jak gdyby nieszczęście wisiało nad nami, a przecież chwała niech będzie Najwyższemu, zdrowić jesteśmy wszyscy, urodzaje zapowiadają się niezgorzej,
Golański mocniej jeszcze westchnął.
– Jak się nie frasować, kiedy nie mogę razem z drugimi pójść na Turków – odparł z nowem westchnieniem.
– Nie grzesz, Janie sarkaniem, dziękuj Bogu, że ponoć fortuna znów się ku nam zwróciła – odparła pani Hanna. – Nuda cię kusi, każ dosiąść chłopcu cisawego, niech harce na dziedzińcu wyprawia.
Wojski uśmiechnął się.
– Człek choć stary, zawdy dzieciakowi podobny; potrzebna mu kara i nagroda – rzekł łagodnie.
– Ot, po twoich słowach pierzchł smutek.
To powiedziawszy, zwrócił się do syna.
– Jaśku! biegnij do stajni po cisawego, a i mego przyprowadź, poharcujemy razem – dodał.
Chłopiec, który w milczeniu słuchał rozmowy rodziców, zerwał się teraz raźno i niebawem powrócił na dzielnym wierzchowcu, wiodąc za sobą drugiego.
Marysia aż w ręce klasnęła z radości.
– Zuch z naszego Jaśka – zawołała.
Ojciec pogładził jej płowe włosy, poczem wstał, by dosiąść swego karosza, gdy pani Hanna wskazała ręką na gościniec.
– Jakaś drużyna tu ciągnie, – rzekła – może z wojny wracają.
Wojski dłonią oczy przysłonił.
– Nieinaczej – odparł – świecą na nich pan – cerze, odprowadź Jaśku konie; goście jadą, dobra nasza!
Dwór Uhrynowski wznosił się wśród pól rozległych, na które z ganku oko mogło biedz swobodnie. Wojski poszedł ścieżyną wydeptaną wśród tych zielonych pól do gościńca, którym jechało w tej chwili kilkunastu jeźdźców.
– Witajcie bracia! – zawołał zdala. – Raczcie wstąpić do mego lichego domku. Czem chata bogata, tem rada. Zajedźcie choć miodkiem ochłodzić spieczone wargi.
Jeźdźcy nie dosłyszeli całej przemowy, jednak wyrazy: "witajcie bracia" głośniej wymówione, dobiegły ich uszu, więc dawszy koniom ostrogi, pośpieszyli ku przyzywającemu ich gościnnemu gospodarzowi.
– My z pocztu wielkiego hetmana, który do Warszawy śpieszy, bo miłościwy król Michał, świeć Panie nad jego duszą! nie żyje! – rzekli!
– Wieść ta dobiegła nas na polu bitwy pod Chocimem.
– Prędzej niż mnie w domu – odparł wojski. – Wieczne odpoczywanie racz dać Panie zmarłemu, a narodowi rozum, by godnego wybrał elekta.
– Lepiej niż ostatniego – odezwał się jeden z rycerzy.
– Nie potępiajmy umarłych, oni już przed sądem Bożym – przerwał wojski, a potem dodał: – Z oblicz waszych widzę, iż hetmanowi dobrze się wiodło na polu bitwy.
– Pod Chocimem rozgromił dwakroć liczniejszego nieprzyjaciela – odezwał się pan Marek Matczyński. – Kiedy ujrzeliśmy olbrzymi obóz Hussyna, większość traciła ducha. Pac, Radziwił, Potocki radzili cofnąć się, ale Sobieski rzekł:
– Szyję mi utnijcie, jeśli ich nie wezmę!
I wziąwszy trzy kolumny piechoty, sam je powiódł, konia powierzywszy giermkowi.
– Odważnie, w imię Boga! – krzyknął na idących za nim, szablą torując sobie drogę.
Dopiero na pół strzału pistoletowego dosiadł konia, aby zdobyciem obozu Hasseynowego pokierować. Piechota przebyła szczęśliwie wały, lecz konnica turecka naraz wypadła i otoczyła ją zewsząd, wówczas na znak dany przez hetmana, ruszyła hussarya i poszła naszym w pomoc. Zawrzał bój zacięty, naciśnięci przez nas Turcy tłumami poczęli uciekać na most; chcieliśmy pogonić za nimi, gdy powstrzymał nas krzyk trwogi, który straszliwym głosem wzbił się pod obłoki. Załamał się most, Dniestr porwał tysiące Muzułmanów, a my wkroczyliśmy jako zwycięzcy do obozu Husseyna. Dziesięć tysięcy Turków zginęło w tej rozprawie, 130 armat dostało się w nasze ręce. Z pod Chocimia mieliśmy iść pod Cecorę, gdzie powiadano nam, że stoi Kapton basza z dwudziestu tysiącami ludzi, lecz przyszła wiadomość o śmierci miłościwego pana i rycerstwo zażądało powrotu. Teraz jedziemy do Warszawy, hetman wysłał nas przodem, aby mu nocleg przygotować gdzie wypadnie, zaczem zamawiamy go u Waszmość pana.
Golańskiemu twarz się rozpromieniła.
– Zaszczyt nielada spotka mój domek ubożuchny – odparł – ale czy hetmanowi będzie w nim dość wygodnie; izby niewielkie.
– Pod gościnną strzechą Bóg ściany rozszerza i szpichlerze napełnia – odparli rycerze. – Cóż to my o wojskim Golańskim nie słyszeli.
– Więc chodźcie za mną, wychylić tymczasem po czarze miodu i koniki napoić. Potem dwóch na spotkanie po hetmana podąży, inni pomogą rozszerzyć moje ściany – odparł wesoło wojski.
I powiódł rycerzy do dworu.
– Hanno! – zawołał – mamy gości, wielkich gości!
Jasiek, który zrazu, gdy ojciec kazał mu odwieść konia do stajni, zasępił się, teraz na widok rycerzy zapomniał o harcach obiecanych.
Stał z rozwartemi usty, nie słysząc wołania ojca, lecz pani Hanna oraz Maryś posłyszały je zaraz i kazały służbie wynieść z izby stół na ganek, poczem Maryś śnieżnym obrusem go zasłała, a pani Hanna dzban z miodem postawiła i piernik przedziwny domowej roboty.
Goście ucałowali matce ręce, dziewczęciu ukłony złożyli, Maryś dygnęła zapłoniona, pani Hanna poczęła przepraszać za skromny podkurek obiecując, iż niebawem sutszy zastawi, gdy już hetman nadjedzie.
Popijając miodek, goście opowiadali o potyczkach stoczonych i przygodach z życia obozowego.
– Mikołaj Sieniawski doszczętu zniósł Tatarów Lipków – mówił z werwą chorąży Średnicki. – Turcy są tak przerażeni zwycięstwami naszego hetmana, iż uciekają na sam jego widok. Kapitan basza dowiedziawszy się, że hetman zamierza ruszyć pod Cecorę, uciekł stamtąd.
– Hm! hm! ciekawa rzecz, kogo też na elekcyi wybierzemy? – odezwał się Golański.
– Powiedźcie jakiego kandydata forujecie? – zapytał go nagle jeden z towarzyszy.
– Zdania nie zmieniłem, bom nie chorągiewką na dachu – odparł Golański. – Głosowałem i głosuję za Piastami; temu oddałbym koronę, kto zwycięstwem r. ad Turczynom zetrze wstyd pokoju Buczackiego.
Tak gawędzili, a Jasiek słuchał zrazu potem wysunął się cichaczem z ganku; ojciec spostrzegłszy po chwili syna nieobecność, pewien był, iż pobiegł do stajni pieścić źrebięta, lub figle wyprawiać z fornalami.
Tymczasem słońce poczęło się chylić ku zachodowi.
– Hetman powinien nadciągnąć niebawem – rzekł jeden.
– Pono już ciągnie, słyszę tentent – odparł Golański i pierwszy podniósł się – nieinaczej, już jadą gościńcem – dodał.
Chorąży i rotmistrz pośpieszyli na gościniec, a inni za gospodarzom na czele z kielichami w dłoniach i dzbanami miodu zwolna posunęli się do bramy. Hufiec ciągnął gościńcem, Średnicki i Golański już się z nim spotkali.
– Toć mój Jasiek jedzie przy hetmanie, dalibóg, to on! – wykrzyknął naraz Golański, wyciągnąwszy rękę przed siebie.
W istocie, Jasiek usłyszawszy, że hetman wysłał podjazd, by mu nocleg przygotował, sam naprzeciw bohatera konno pośpieszył; dotarłszy do lasu, czekać postanowił, a gdy ujrzał poczet, wystąpił naprzód, zeskoczył z konia i zdjąwszy czapkę pochylił się nisko przed hetmanem.
– Raczcie pozwolić, miłościwy wodzu, że poprowadzę was do naszego domu, ojciec mój czeka już z wieczerzą i noclegiem – rzekł.
Podobała się śmiałość chłopca Sobieskiemu, zatrzymał konia, pogłaskał jego płową główkę i rzekł:
– Prowadź!
A gdy nadjechał Średnicki z Golańskim, hetman zawołał do nich:
– Mości Średnicki, pominiemy snać wybraną przez was gościnę, a damy się zawieść onemu pacholęciu, które bardzo mi do serca przypadło.
– To pacholę wiedzie was, miłościwy hetmanie, do tego samego domu – odparł wesoło Średnicki. W tym gaju hufiec wygodnie się rozłoży, a wy, jeśli wola przyjmiecie gościnę imć pana Golańskiego, dziedzica Uhrynowa, ojca owego pacholęcia.
– Zgoda! – wykrzyknął hetman, potem zwrócił się do chłopaka, który trzymał się go blisko, spełniając rolę przewodnika.
– Jak ci na imię?
– Jan Golański – odparł śmiało chłopiec.
– A czemu twój ojciec nie był z nami na wojnie?
– Rycerzem był za króla Jana Kazimierza, ale mu Szwedzi prawą rękę zabrali, więc teraz jest wojskim – rzekł Janek.
Gdy dostojny gość zwrócił się w aleję, wiodącą z gościńca do dworu, wojski wyszedł na spotkanie.
– Niech żyje bohater z pod Chocimia – zawołał.
I napełniwszy roztruhan złoty, podał go hetmanowi.
– A czy masz, panie bracie, drugi? – zapytał go Sobieski.
Jeden z towarzyszy, którzy z imci panem Gdańskim tu podeszli, podał mu natychmiast swój kielich.
– Napełnij go i wychyl – rzekł hetman.
A gdy dziedzic Uhrynowa spełnił jego życzenie i na jego cześć miód wysączył, kazał mu powtórnie napełnić kielich, podniósł swój w górę i zawołał:
– Cześć rycerzom!
– Cześć! cześć! – zawołali inni i wyciągnęli ręce z kielichami do Golańskiego.
Wojskiemu oczy łzami zaświeciły.
– Teraz mój dom, raczcie hetmanie nawiedzić – rzekł, i konia za uzdę ująwszy, powiódł go razem do dworu.
Tymczasem pod dozorem pani Hanny nakryto wielki stół w głównej komnacie i wytoczono beczkę przedniego wina.
Nieśmiała, ale gościnna wojszczyna, załatwiwszy się z obowiązkami gospodyni, wyszła na ganeczek z córuchną i czekały razem gości, a gdy hetman zsiadłszy z konia, podszedł ku nim i piękną, lubo trochę napuszystą mową, począł przepraszać za najazd, pani Hanna oczy spuściwszy odparła:
– Gość w dom, Bóg w dom.
Czy cud anielski jak u Rzepichy, rozmnożył w domu imcipana Golańskiego jadło, czy gospodarność jego żony, o to goście nie pytali, tylko ochoczo zasiedli do stołu, na którym piętrzyły się półmiski zastawione pieczystem z ptactwa domowego, baraniną i wędliną, oraz kosze pełne przysmaków. Janek roznosił biesiadującym szklanice pełne rubinowego płynu, Marysia owoce i pierniki, pani Hanna raz wraz znikała do spiżarni i kuchni.
– Gdy żołądek przestał wołać: "głodny jestem", powiem wam, panie bracie, jaki projekt powstał w mej głowie co do syna waszego – odezwał się naraz hetman zwróciwszy się do Golańskiego. Powierzcie mi go, a żołnierzykiem prawym zostanie… Mam syna, chłopca tych lat, co wasz, matka, jak wiecie, Francuska rodem, nie po naszemu go trochę chowa; chłopak mi jeszcze, broń Boże, zniewieścieje; wasz zuch udał mi się.
– Pod okiem bohatera z pod Chocima wyrośnie mi syn na rycerza – rzekł Golański.
– Ot, dwojgu uciechę sprawiłem, uciecha ta głaszcze mi serce – odezwał się po chwili Sobieski – ale udał mi się ten chłopak!
W tem pani Hanna ukazała się na progu; objęła iednem spojrzeniem rnęża, syna i hetmana.
– A tutaj co się stało? – zapytała. Janek zerwał się z kolan i do matki pobiegł.
– Matuchno raiła, toć i ty pozwolisz? – zapytał – ojciec dał już błogosławieństwo swoje.
– Na co? – odparła pani Hanna zdumiona.
– Pan hetman bierze mnie do siebie, na żołnierza wykieruje – rzekł Janek prędko.
Pani Hanna pobladła.
– Na wojnę cię powiedzie? – szepnęła.
– Uspokój się, matko; na wojnę dla waszego chłopca jeszcze czas – odezwał się hetman.
I powstawszy, podszedł ku stroskanej niewieście.
– Ot projekt rzuciłem – dodał – zechcecie, podziękuję, odmówicie, odjadę bez urazy.
I powtórzył to, co już Grolańskiemu powiedział. Pani Hanna i Marysia słuchały go w milczeniu, gdy skończył, matka rzekła:
– Wielka to łaska dla nas, ale i wielki smutek, jednego mamy syna w domu; wiedziałam, że czeka mnie rozstanie, ale myślałam, że jeszcze lat kilka nacieszę się nim spokojnie
Miękkie serce hetmana zrozumiało matkę.
– Toć jastrzębiem nic jestem, pisklęcia zdradnie nie porwę, – rzekł łagodnie – pomówimy jeszcze o tem;
nie dziś, bo dziś śpieszę do Warszawy, ale po elekcyi postaram się tak sprawę ułożyć, aby wilk był syt i owca cała.
To powiedziawszy, ucałował pani Hannie rękę.II.
W zamku warszawskim, w sali kirem obitej zwłoki króla Michała oczekiwały pogrzebu, lecz mało kto pamiętał o tem; o wiele więcej zajmował wszystkie umysły zwyciężca z pod Chocimia, którego przybycia oczekiwano.
Warszawa roiła, się od przyjezdnych, sejm elekcyjny ściągał zewsząd szlachtę, trzeba było obrać jaknajprędzej nowego Pana, gdyż nie ulegało wątpliwości, że Turcya zechce pomścić klęskę poniesioną pod Chocimem.
Już liczni kandydaci kołatali o tron osierocony. Książę Karol Lotaryński, którego popierała Austrya, Kondeusz, książe francuzki, Jakób z Yorku, brat króla angielskiego, Jerzy duński, książęta Mantui army, Modeny, oraz wielu innych przysłali swoich pełnomocników do Warszawy.
Nowa stolica Rzeczypospolitej roiła się nietylko od swojskich gości, lecz i cudzoziemców, a wszyscy niecierpliwie oczekiwali przybycia hetmana.
Dnia 2 maja ulice miasta już ze świtem roić się poczęły od przybranej świątecznie ludności; mieszczanie i szlachta, niemcy, francuzi, włosi spieszyli z różnych ulic na Krakowskie – Przedmieście. Aż halabardnicy zmuszeni byli przemocą utorować drogę bohaterowi.
Około godziny ósmej dzwony kościelne oznajmiły wyczekującym, iż hetman wkroczył w obręb miasta, a niebawem dzwonom zawtórowały dźwięki janczarskiej kapeli, poprzedzającej pogromcę Turków.
Z doboszem na czele, który srebrnemi pałeczkami bił w wielki bęben, janczarowie wystrojeni w zielone suknie i białe turbany, wstrząsali w takt bębna hałaśliwe swoje triangały, którym towarzyszyły piskliwe tony piszczałek. Marsz zabrzmiał uroczyście na Krakowskiem Przedmieściu, głusząc gwary ściśnionego tam tłumu.
Wszystkich spojrzenia zwróciły się w głąb ulicy, wszystkie usta rozwarły się jednym okrzykiem:
– Niech żyje Jan Sobieski!
Z obłoków kurzawy wyłonił się za janczarami hufiec rycerzy: przodem jechał sam hetman w zbroi świecącej, w kołpaku sobolowym, po prawej jego ręce Mikołaj Sieniawski, pogromca Tatarów Lipków, po lewej Jabłonowski, za nimi setki rycerzy. Sobieski skinieniem głowy dziękował za powitanie radosne, pokręcał wąsa i uśmiechał się; lecz kiedy wkroczył na dziedziniec zamkowy zapomniał wkrótce o tych, którzy go witali; jego Marysieńka ukochana stanęła mu w oczach, dzieci, ognisko rodzinne, które tak kochał.
Zsiadłszy z konia, zwrócił się do panów, którzy z nim razem wrócili.
– Teraz o was na chwilę zapomnę – rzekł – wybaczcie, lecz serce rwie się do swoich.
To powiedziawszy, na pokoje swoje podążył.
Marya Kazimiera Sobieska, z domu d'Arquien, primo voto ordynatowa Zamojska, nazywana przez rnęża Marysieńką, strojna w atłasy, koronki i klejnoty, wybiegła naprzeciw męża z najstarszym synkiem Jakóbem. Chłopiec, po francusku przybrany, miał niebieskie do kolan pończochy, trzewiki miękkie, spodnie atłasowe opięte, juste au corps (surducik) otwarty niebieski i żaboty koronkowe.
– Jean! Jean! oh, quel bonheur! – wołała dość krzykliwa z natury niewiasta.
Hetman uścisnął ją, rozrzewniony, potem do syna się zwrócił i pocałował go w czoło.
Po wzajemnych powitaniach i pierwszej rozmowie, rzekł, głaszcząc jego bladą twarzyczkę:
– Ciesz się! będziesz wiał rówieśnika za towarzysza; poweseleją przy nim smutne twoje oczęta.
– Kogo masz mości hetmanie na myśli? – spytała ciekawa Marysieńką.