- W empik go
Dygnitarze wioskowi: pan Anzelm Grzechotka, wójt Stanisław, Walenty Karpiel, wójt i wójcina Magda - ebook
Dygnitarze wioskowi: pan Anzelm Grzechotka, wójt Stanisław, Walenty Karpiel, wójt i wójcina Magda - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 206 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa.
Nakładem Księgarni
Dubowskiego i Gajewskiego
30. Chmielna 30.
1897.
Дозволено Цензурою. Baршаиа, 9 Ceоптяаópя 1896 годя.
"Utytułowanie" przestało już być wyłącznym przywilejem sfer oświeconych. Tytuł w pojęciu ogólnem, do niedawna po wsiach gość nader rzadki, bo zaledwie czasami w ścianach wiejskiego dworku zasłyszany, ów tytuł, w tak licznych odmianach rozrodzony wśród murów miejskich, przedostał się już i pod strzechy wieśniacze, gdzie w chłopskiej piersi nieznanych dotąd uczuć ognisko zapalił. Na tej willegiaturze stracił on, co prawda, nieco z wielkomiejskiej próżności i fumy, skromniejszą, nie tak lśniącą i mniej wyszukanego kroju przywdział sukienkę, lecz nawet w tym logarytmicznym odskoku od prototypów w cichej atmosferze wioskowej promieniuje dość silnie, budząc w utytułowanych ów nastrój robionej powagi i pewnej wyższości, a w otoczenia zazdrosne uszanowanie i naśladowniczą pożądliwość.
Nic w tera zresztą dziwnego niema. Jeśli w klasach t… zw. oświeconych tytuł, z tej czy innej racyi nadawany, nie stracił jeszcze uroku, nie spowszedniał i pachnie zawsze odorem dignitatis, mile łechcącym ludzkie powonienia, toć i na nowej grzędzie, wśród prostaczków, nie mógł wzrosnąć kwiatem bez woni.
Aspiracye chłopskiej duszy, ograniczające się do niedawnego czasu do dorobku majątkozwego, rozszerzyły się zrocizonem pragnieniem znaczenia, choćby partykularnego, żądzą sławy, że tak powiem, sławy, która, choć granic gminy nie przekracza, sławą mimo to być nie przestaje. Honor es mutant mores. Więc jak w mieście radcowie, dyrektorowie, prezesowie, b… radcowie, b… prezesowie b… instytucyi, jak radczynie, dyrektorowe z progeniturą radczanek, dyrekto – minek i t, d… bezwiednie częstokroć stąpają wobec ogółu przeciętnych śmiertelników na szczudłach, tak i po wsiach wójci, sołtysi, ławnicy razem z rodzinami, którym się również okrawek tytułu dostaje, nabierają tychże samych cech, innym odcieniom utytułowania właściwych, tworząc dygnitaryat wioskowy, nie tyle może chełpliwy i próżny, co powagą i ważnością powierzonej mu władzy nad otoczeniem przejęty.
Z chwilą uzyskania godności urzędowej następuje jakaś przemiana psychologiczna w duszy chłopskiej – i inaczej być nawet nie może. Chłop nasz, arystokrata czystej krwi, patrzący z góry na miejskiego łyka, w gruncie rzeczy dumny, pragnący wyróżnienia i odznaczeń, miał w sobie zawsze podziw i poważanie dla każdej z widocznych dlań oznak wyższości indywidualnej. Imponowała mu siła fizyczna, zasobność lub bogactwo, – w nich też szukał sławy i rozgłosu. Junak wioskowy znalazł zawsze mniej lub więcej szczęśliwych naśladowców: ładne "obejście, " bogaty "statek" zawsze naszego chłopka pociągały ku sobie.
Miano "siłacza" lub "bogacza, " będące synonimem rozgłosu wieśniaczej drużyny, znalazło teraz w dążnościach chłopskich uzupełnienie w tytule "urzędnika. "
Dzisiejsza arystokracya chłopska, nie zatraciwszy swych dawnych, mistrzowsko przez ś… p. Anczyca skreślonych cech, wsparła się jeszcze na realnych podstawach piastowanej przez siebie władzy. Liczniejsza niż poprzednio, a więc mogąca silniej oddziaływać przykładem, zachowaniem się i ocenianiem własnej godności na otoczenie, bez wątpienia też wywiera ona wpływ znaczny w środowisku swej działalności.
Na ten dygnitaryat wioskowy, stający na świeczniku, zwrócone są oczy ludności wiosek i gmin całych; jego życie, czyny, sprawy i pojęcia rozbierane są, komentowane i najczęściej naśladowane, a poza tem już sam piastowany urząd, skromny w zakresie, a tyle ważny, jak każdy czynnik, działający u podstaw, na kształtowanie się pojęć etycznych i społecznych w masach ludu nacisk niezawodny wywiera. Pomijając już te względy, przypuszczani, że w rozwoju społecznym obojętnem być nie może samo zachowanie się chłopa na urzędzie. Wójt, sołtys, ławnik – drobne to wprawdzie kółka w wielkiej maszynie ustroju państwowego, niemniej jednak ważne, bo stykające się bezpośrednio z najliczniejszą warstwą ludności – wieśniakiem, a prócz tego związane z otoczeniem krwią, wspólnością pojęć, podobieństwem bytu i potrzeb.
Zamierzając skreślić szereg sylwetek dygnitarzy wioskowych, mam na celu objektywny przegląd tych postaci, względnie nowych, a, o ile mnie pamięć nie zawodzi, dotychczas w publicystyce pomijanych. Nie wolno mi z góry przesądzać, o ile pomyślnie wywiążę się z tego zadania, – żywię jednak nadzieję, iż skromnem początkowaniem pobudzę przynajmniej inne, bieglejsze pióra do podjęcia tej ważnej kwestyi.
Do dygnitarzy wioskowych zaliczam, prócz wójtów, sołtysów, ławników i t… d., i pisarzów gminnych. Pisarz gminny nie jest wprawdzie "chłopem na urzędzie, " rekrutuje on się z warstw innych i jest postacią napływową, ale funkcyą, którą spełnia, zespala go do tego stopnia z otoczeniem na punkcie urzędowej czynności, że go w pierwszym szeregu, ze względu na udzielający wpływ postawić należy, z małymi bowiem wyjątkami pisarz jest pierwszą figurą w gminie. Pan pisarz w zarządzie gminnym spełnia funkcyę wag przy zegarze. Me stanowią one jednolitej całości z zegarem, a jednak wprawiają w ruch werk cały, oddziaływają na chód czasomierza, jednem słowem są anima movens instrumentu.
Z góry zaznaczam, że, o ile moje spostrzeżenia sięgają, anima movens naszych gmin w większości wypadków nie spełnia swych funkcyi należycie – i tam, gdzie zegar gminny nakręcany jest istotnie wójtowskim kluczem, gdzie pan pisarz nie gra pierwszych skrzypiec, ład i porządek są większe, a nadużycia do rzadkości należą, gdyż na pochwałę naszych włościan przyznać należy, iż w miarę zasobów umysłowych spełniają oni podjęty obowiązek sumiennie.
Po tym wstępie, który mi się wydał koniecznym (a jeśli tak nie jest, niech mi szanowny czytelnik wybaczy), przstępuję do opisu pierwszej z kolei postaci – p. Anzelma Grzechotki, pisarza gminy Bezładowa.PAN ANZELM GRZECHOTKA.
Pan Anzelm Grzechotka już z zewnętrznej postaci przypominał dawnych mandararyuszów galicyjskich. Wąsy golił, natomiast nosił dziwacznego kształtu bokobrody, dla nadania fizyognomii, jak twierdził, większej powagi, wobec "chamów" koniecznej. Nizkiego wzrostu, ubierał się zwykle w długi angielski surdut, szczelnie latem czy zimą zapięty, w wysokie, sztywno wykrochmalone kołnierzyki fatermerdery; sinego koloru spodnie, jakich zwykle używa kawalerya, dopełniały całości. Był to stały uniform pana Anzelma i nikt go nigdy, w żadnej porze roku, inaczej przyodzianym nie widział. Zmiana tempera – tury wpływała jedynie na przykrycie głowy i jakość noszonych krawatów. Latem, aż do późnej jesieni, chodził Grzechotka w kaszkiecie granatowym z aksamitnym lampasem i w krawatach jasnych jaskrawego koloru, zimą w barankowej siwej czapce i w czarnej półjedwabnej chustce, zawiązanej z fantazyą wokół fatermerderów pod szyją.
Skąd pochodził Grzechotka i czem się przed objęciem posady pisarza gminnego w Bezładowie zajmował – nie wiadomo. – On sam zwierzał się czasami, "że gdyby nie losy i źli ludzie, nigdyby w takiej dziurze nie siedział, " dając do zrozumienia, że do innych, wyższych celów był przeznaczony.
Bywało nieraz, zajechawszy do dworu z interesem (a zajeżdżał zwykle w porze przypuszczalnego posiłku), poczęstowany herbatą z arakiem, o który zawsze się zręcznie przymówić umiał, rozrzewnia się pan Anzelm i wywnętrzna:
– Panie dziedzicu dobrodzieju! zagrzebał się człowiek między chamami i marnieje
Nie ze swej winy, nie ze swej… jak Boga kocham! Co to za życie dla edukowanego człowieka!… Żeby nie łaska panów obywateli, nie byłoby z czego… jak honor szanuję… żyć. Głupie sto pięćdziesiąt rubli pensyi… dochodów żadnych, a pracy… ot! potąd… W zeszłym roku przysłał mi dziedzic dobrodziej parę korcy zboża i furkę koniczyny… Przychował człowiek krówkę i trochę trzody… Sprzedało się… Kapnął jakiś grosz z tego, związało się koniec z końcem… A teraz, jak honor kocham, nie wiem, co będzie… Chciałby człowiek nazwisko dźwignąć, dzieciom dać edukacyę… jak honor kocham, niema z czego.