- nowość
Dywizjon żab - ebook
Dywizjon żab - ebook
Na pomysł podmorskiej „piechoty” jako pierwsi wpadli Włosi. To oni stworzyli pierwsze oddziały podwodnych dywersantów i saperów. Szybko znaleźli jednak naśladowców w innych krajach. W czasie drugiej wojny światowej oddziały te nie wpłynęły i nie mogły wpłynąć w sposób zasadniczy na przebieg działań wojennych, ale ich akcje dziś wydają się spektakularne. Niniejszy tomik nie relacjonuje wszystkich operacji przeprowadzanych przez podwodnych dywersantów na wszystkich teatrach minionej wojny, przedstawia jednak najbardziej typowe z nich, takie, które w sumie dają ogólny obraz stosowanych metod i środków walki.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17838-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dowódca 10 Flotylli MAS ¹, komandor Valerio Borghese, jeszcze raz przejrzał przesłany mu przed chwilą tajny raport. „Tak – pomyślał – to pismo zostało przesłane pod właściwy adres. Sprawa leży całkowicie w naszej kompetencji i chyba nikt inny nie potrafiłby jej »załatwić« tak jak my…”.
Komandor poczuł coś w rodzaju dumy, że na nim właśnie i na jego ludziach spoczywało to niezwykłe i trudne zadanie. W tej chwili zdawało mu się nawet, że on jeden dźwiga na sobie ciężar odpowiedzialności za losy Włoch, nad którymi zawisło widmo klęski. Przebywając często w sztabie generalnym i w ministerstwach, z którymi musiał utrzymywać łączność z racji swych obowiązków, był świadkiem postępującego w państwie rozkładu. Tam nie liczono już na zwycięstwo. Myślano już tylko o ocaleniu swoich głów i majątków.
Sytuacja rzeczywiście przedstawiała się nie najlepiej. Niemiecki sojusznik pośpiesznie „skracał front” na rozległej ziemi rosyjskiej. Po opuszczeniu przez armię włoską Tunisu w maju 1943 roku alianci stali u wrót Italii. Trzeba było przygotować obronę kraju, trzeba było pomyśleć o zabezpieczeniu Sycylii i Sardynii. Defetyzm szerzący się w armii rozkładał ją, czynił niezdolną do walki.
Na wspomnienie armii Borghese skrzywił się z niesmakiem. Tak, trudno byłoby powiedzieć, żeby faszystowska armia Włoch przysporzyła chwały orężowi Italii. On sam nigdy nie miał najlepszego o niej wyobrażenia, ale to, czego był świadkiem, przechodziło nawet jego pojęcie. Zdaniem Borghesa, jedynie 10 Flotylla nadal wypełniała swoje zadanie i na niej można było polegać, inne zaś zespoły i jednostki floty włoskiej niewiele lepiej popisały się od armii lądowej.
Wzrok komandora zatrzymał się na portrecie, _z_ którego spoglądała niekształtna twarz Duce.
Kiedyś Borghese wraz ze swoimi ludźmi został przyjęty przez Mussoliniego. „Wódz” faszystowskiego państwa gratulował im sukcesu. Była to dla niego niezapomniana chwila. Komandor spróbował chwilę pomarzyć, ale nieszczęsne pismo przypomniało mu o smutnej rzeczywistości.
Spojrzał na zegarek. „Tamci powinni już nadejść” – niecierpliwił się. Podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy. Oczy jego przesunęły się po południowych krańcach Włoch, minęły Półwysep Bałkański i zatrzymały się na… południowych wybrzeżach Turcji. „Więc to tu…” – patrzył na dwa małe punkty, pod którymi widniały napisy: Aleksandretta i Mersin.
Każdemu, kto nie znał myśli Borghese, wydawało się co najmniej dziwne, że ten włoski komandor zainteresował się nagle tak odległymi i małymi w gruncie rzeczy miejscowościami, podczas gdy niebezpieczeństwo zagrażało jego ojczyźnie z zupełnie innej strony. Ale w głowie Borghese kształtował się już konkretny plan…
Punktualnie o 7.00 stawili się wszyscy, których wezwał. Była to ścisła narada w gronie najbardziej zaufanych. 10 Flotylla była zbyt samodzielną jednostką, by komandor poczuwał się do obowiązku zawiadamiania kogokolwiek z dowództwa o tajnej odprawie. Mógł działać i działał na własną rękę. Pierwszy przyszedł Luigi Ferraro. Borghese uścisnął mu rękę szczególnie serdecznie. Luigi zrozumiał, że komandor w swoich planach musiał mu przeznaczyć specjalną rolę.
Znali się już dość dawno, od pierwszej chwili istnienia tej najtajniejszej z tajnych jednostek. Był to okres, kiedy przed rozbudową flotylli admirał Cavagnari postawił im nowe, rozleglejsze zadania. We wszystkich jednostkach lądowych i morskich, w klubach sportowych poszukiwano wówczas najlepszych pływaków. Przechodzili oni przez dokładną sieć selekcyjną, badano dokładnie życiorysy, charakter, skłonności, nawyki, słabostki i nałogi. Kandydaci musieli się legitymować dowodami bezgranicznej lojalności wobec faszystowskiego ustroju, ślepym posłuszeństwem i wiernością. Zdrowie musiało być bez zarzutu. Ci, którzy przeszli przez ową sieć, organizowani byli w małe, kilkuosobowe, nieznające się nawzajem grupy. Zasady tajności i ścisłej konspiracji przestrzegane były jak najsurowiej. W ten sposób powstał najpierw Batalion N – Nattatori. Był to oddział dywersantów podwodnych znajdujący się w dyspozycji sztabu armii lądowej i przeznaczony do zrzucenia na spadochronach w rejonach morskich objętych działaniami wojennymi. Inny oddział zaszyfrowany został pod nazwą „Grupa Gamma” i obejmował dywersantów podwodnych współdziałających z flotą morską.
Początkowo zamierzano z tej grupy stworzyć oddziały piechoty podmorskiej, z czasem jednak przekształcono ją w oddziały płetwonurków-dywersantów.
Luigi Ferraro był członkiem „Grupy Gamma”. W chwilę później przyszedł Antonio, jeden z młodszych oficerów, trochę porywczy i nerwowy, ale pełen inicjatywy i pomysłów.
– Mam wiadomości od Giovanniego – szepnął na uboczu Borghese do Ferrara.
– Roccardiego? – spytał Luigi.
Komandor skinął głową. Ferraro był zaintrygowany. Roccardi był jego starym przyjacielem. Nie widzieli się już od bardzo dawna i Luigi nieraz żałował, że Giovanni nie uczestniczy bezpośrednio w ich poczynaniach.
– Nie będę ukrywał tego – zaczął naradę Borghese – o czym sami doskonale wiecie. Sytuacja nasza jest trudna i wymagająca od nas szczególnej aktywności. Nasza flotylla zadała ciężkie straty nieprzyjacielowi, ale nie złamała jego siły. Wróg zbliża się do granic naszej ojczyzny. W chwili obecnej nie ma warunków do frontalnego, jeśli tak wolno się wyrazić, ataku. Ale możemy mu zadać ciosy tam, gdzie się najmniej tego spodziewa.
Komandor podszedł do mapy.
– Według otrzymanych wiadomości – tu porozumiewawczo spojrzał w stronę Ferraro – w portach Aleksandretta i Mersin panuje ożywiony ruch nieprzyjacielskich statków. Ładowane są tam cenne surowce o znaczeniu strategicznym. Dywersja w tych punktach przyniesie zarówno korzyść materialną w postaci obniżenia potencjału wojennego naszych nieprzyjaciół, jak też będzie ciosem w morale przeciwnika. Anglicy będą zmuszeni szukać innych punktów przeładunkowych, opóźni to dostawy surowca dla ich przemysłu zbrojeniowego i w konsekwencji zmniejszy ich siłę w stopniu nie mniejszym, niż gdybyśmy zatopili kilka pancerników…
Uczestniczącym w naradzie wydawało się, że słowa komandora, wypowiedziane z patosem, zawierają wiele prawdy, zwłaszcza w ocenie roli przyszłej akcji w tureckich portach. Nikt jednak nie zamierzał poddawać w wątpliwość jego wypowiedzi. Sytuacja na frontach wyglądała w ten sposób, że lepiej było oddać się marzeniom, niż roztrząsać rzeczywistość.
Końcem pałeczki komandor wskazywał wciąż te same punkty na południowym brzegu Turcji. Antonio z uwagą śledził słowa dowódcy. Ferraro siedział nieporuszony, jak gdyby już teraz rozważał w myśli techniczne szczegóły planu.
– Kilka uwag natury ogólnej – ciągnął Borghese. – Aleksandretta: port turecki położony nad Morzem Śródziemnym. Ludności około 12 000, przeważnie Arabów. Ta część ludności nie jest do nas nastawiona wrogo i nawet sprzyjałaby nam, gdyby nie działalność Greków i Żydów zdecydowanie występujących przeciwko nam i najprawdopodobniej współdziałających z wywiadem alianckim. W mieście znajduje się sześć konsulatów: amerykański, angielski, francuski, grecki, niemiecki oraz nasz. Warunki pracy agenturalnej niezwykle utrudnione. Można by wyliczyć na palcach ludzi, którzy nie współpracują z żadnym wywiadem. Szczególnie duże wpływy ma wywiad angielski: datują się od chwili, gdy angielski kapitał oraz angielscy fachowcy zaangażowani zostali do budowy portu oraz drogi na trasie Aleksandretta – Adana. Władze tureckie, praktycznie biorąc, są narzędziem w rękach Anglików. Jest rzeczą zrozumiałą, że ukazanie się nowego człowieka w Aleksandretcie byłoby natychmiast zauważone, a jego działalność pilnie śledzona. Z tego względu odrzuciliśmy pierwotny plan przerzucenia dywersantów drogą morską na okręcie podwodnym. Musimy szukać innych sposobów i innych metod. W tym właśnie celu poprosiłem was… – zakończył Borghese.
– Zadanie mógłby wykonać tylko płetwonurek – podjął Ferraro. – Należy rozstrzygnąć, w jaki sposób go przerzucić. Jeśli weźmie się pod uwagę istnienie tam naszego konsulatu, czy nie warto byłoby porozumieć się z naszym Ministerstwem Spraw Zagranicznych?
– Już porozumiewałem się – przerwał mu Borghese. – Nie możemy na nich liczyć. Obawiają się, że ewentualne wykrycie takiego człowieka postawi w trudnej sytuacji cały nasz korpus dyplomatyczny we wszystkich krajach neutralnych. Boją się, że stracą więcej, niż mógłby wynieść zysk. Ta droga jest wykluczona.
– Kto miałby wykonać to zadanie? – zapytał Ferraro.
– Miałem na myśli ciebie, Luigi, właśnie ciebie. – Borghese spojrzał mu w oczy. – Z chwilą powstania planu pomyślałem o tobie.
Ferraro bez wahania przyjął propozycję. Nie wiedział tylko, jak dostanie się do tej przeklętej Aleksandretty. W dodatku ze sprzętem, ciężkimi ładunkami wybuchowymi, które nie mogłyby nie zwrócić na siebie uwagi kontroli granicznej, nie mówiąc już o innych, jeszcze bardziej wścibskich organach. Gdyby tam w ministerstwie zechcieli zrozumieć sytuację! Mógłby wyjechać zupełnie swobodnie. Mógłby przewieźć cały sprzęt jako bagaż dyplomatyczny niepodlegający kontroli, mógłby na miejscu, w konsulacie, zadomowić się, poświęcić trochę czasu na obserwację, opracowanie trasy dojścia do kotwiczących tu statków i wykonać zadanie dokładnie, tuż pod nosem całej sfory angielskich agentów.
Tego rodzaju rozmyślania musiały trapić również i umysł Antonio.
– Czy w tym wypadku – zapytał nagle – chodzi o zgodę ministra na nową nominację, czy też o odpowiednie dokumenty?
Borghese skrzywił się.
– Ależ oczywiście o dokumenty! Tylko że… nie otrzymamy ich bez zgody ministra… To jest przecież związane jedno z drugim. Minister musi podpisać, a więc musi wiedzieć…
Antonio najwidoczniej przeżywał coś gorączkowo. Jego myśli przelatywały jedna po drugiej.
– Musi wiedzieć… – powtórzył. – Czy naprawdę musi wiedzieć? Czy ministrowie zawsze wiedzą, co podpisują? _Signor capitano_²! – wykrzyknął. – Ferraro może szykować się do podróży. Ja to załatwię…
Angelica delikatnie trąciła palcem kierowcę.
– _Carissime_, nie mógłbyś trochę szybciej… – spojrzała na zegarek.
Kierowca wzruszył ramionami.
– Dobrze, że w ogóle jedziemy. Na takiej benzynie to i tak wspaniała jazda. Diabli niech wezmą całą wojnę! Niczego już dostać nie można. Połowa taksówek stoi…
Angelica nie mogła już tego słuchać. Wszędzie, w sklepie, na ulicy, w autobusie, te same narzekania. Nawet w ministerstwie atmosfera pogarszała się z dnia na dzień.
Przemówienia wodzów faszystowskiej partii nie odnosiły żadnego skutku, tak jak i odwoływanie się do patriotycznych uczuć narodu. Wręcz przeciwnie, postawa przeciętnych ludzi stawała się coraz bardziej wroga wobec przedstawicieli władzy, czego dowody były widoczne na każdym kroku. Faszyzm we Włoszech wchodził w stadium agonii… Naprawdę nie wiadomo było, czym to wszystko się skończy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki