Dyżur - ebook
Dyżur - ebook
W trakcie długiego majowego weekendu w podkrakowskiej wsi Liptowo zostaje popełnione morderstwo. Czy była to przypadkowa zbrodnia? Czy też zbrodnia w afekcie, czy może zaplanowana i kto miał powód, aby zabić? Zagadkę tę w ciągu kilkudniowego świątecznego dyżuru wraz z miejscową policją stara się skutecznie rozwiązać prokurator Ewelina Giemczyk. Musi działać wyjątkowo szybko ze względu na presję czasu oraz nieprzyjazne, a zaistniałe w trakcie postępowania okoliczności.
Powieść ta nawiązuje do klasyki gatunku: kryminału w stylu „zamkniętego pokoju”, w którym bohaterami zwykle nie są psychopaci, lecz tak zwani normalni ludzie mający swoje codzienne problemy i osobiste motywy. Stanowi zwięzły zapis jednego świątecznego dyżuru i dokonywanych w nim czynności wykrywczych, co przedstawione jest z perspektywy kobiety prokuratora.
Wartka akcja pełna jest nieoczekiwanych zwrotów, zaś nierozwleczona fabuła niepozbawiona elementów humorystycznych. A wszystko to okraszone niepublikowanymi dotąd wierszami oraz informacjami z polskiego imiennika, co stanowi dodatkowy atut tej powieści.
Ewa Maria Piasecka ‒ absolwentka studiów prawniczych uniwersytetów: Jagiellońskiego i Warszawskiego oraz aplikacji prawniczej w Krakowie, gdzie mieszka od zawsze.
W dotychczasowej pracy ceni sobie to, że dane jej było w tym mieście, jak i winnych regionach kraju, wykonywać kilka różnych nie tylko związanych z prawem zawodów, w tym wychowawcy młodzieży, urzędnika, zawodowego kuratora sądowego oraz sędziego, a najdłużej prokuratora.
Będąc na finiszu pracy etatowej, korzystając z zebranych doświadczeń, nadal pozostaje „na tropie przestępstw” w kolejnym, choć całkiem nowym charakterze.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67910-69-9 |
Rozmiar pliku: | 675 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kraków, pierwsza połowa kwietnia 2023 roku
Był ciepły wiosenny dzień. Siedziała w jednej z knajp, znajdujących się w galerii handlowej, z nosem przy samej szybie i grzebała w talerzu z sałatką Cezar.
Była wysoką postawną kobietą „bez wieku”. Jej cera gładka i mło-dzieńcza, pomimo skończonej już chwilę temu pięćdziesiątki, u wielu osób budziła zaciekawienie, niekiedy nawet zazdrość, a w każdym razie co najmniej uwagę, dość często nawet głośno wyrażaną. Chłonęła takie przypadkowe pochlebstwa i komplementy jak gąbka i wtedy w przypływie dobrego humoru, uchylając rąbka tajemnicy, zdradzała, że jest to zasługa kremów oraz innych, wyłącznie naturalnych specyfików, które na co dzień regularnie stosowała.
Zwykle optymistyczna a wręcz euforyczna, dzisiaj była wyjątkowo przygnębiona. „Skąd ludzie mają tyle kasy?”. Patrzyła na dziewczyny wystrojone, umalowane, obładowane pakunkami, niosące reklamówki z logo znanych marek odzieżowych, wsiadające do błyszczących, wypasionych samochodów.
„Dlaczego moje życie jest takie skromne? Gdyby nie te tłumaczenia z włoskiego, pewnie z trudem starczałoby mi do pierwszego. Wszystko, co mam, oprócz niewielkiego przecież mieszkania, to szafa pełna skromnych i, w znacznej większości, niezbyt nowych już ciuchów. W tym wieku powinnam już właściwie nic nie robić. Wszystko najtańsze, przeciętne, a do tego nie wiem, gdzie on właściwie teraz jest i co robi?”, żaliła się sama do siebie.
Ogarniała ją coraz większa wściekłość i rezygnacja. Smętnie i bez większej ochoty dziamgała sałatkę i nawet chlipała pod nosem, co właściwie zdarzało się u niej niebywale rzadko. Jednak gdy wreszcie dojadła to niskokaloryczne i ‒ wyjątkowo dzisiaj ‒ niewielkie, jak na jej możliwości, danie, może nasycony apetyt, a może jakaś inna myśl, która właśnie przemknęła jej przez głowę, sprawiły, iż otrząsnęła się i nagle stała się już właściwie zadowolona.
Są pewne ograniczenia, ale większość rzeczy idzie planowo swoim torem. „Parę spraw załatwiłam nawet bardzo dobrze, szczególnie ostatnio”, zachichotała pod nosem. „Niektórzy będą wściekli”, wzruszyła obojętnie ramionami. A poza tym, przecież to już niedługo i jest już postanowione, wyjeżdża przynajmniej na jakiś czas za granicę, do Włoch, wynajmuje tam apartament z widokiem na morze. Już znalazła odpowiednią, a właściwie to nawet superofertę. Będzie mieszkać w zagranicznym, nadmorskim kurorcie, wypoczywać, pisać, podróżować, żyć na luzie ‒ wszystko to, o czym od zawsze marzyła, i do tego on zadeklarował, że pojedzie z nią!ROZDZIAŁ I
Liptowo, pierwsza połowa kwietnia 2023 roku
Mikus też był facetem „bez wieku”. Jednakże, w jego przypadku, mimo iż był on jedynie kilka lat starszy od Bibionne, wyglądało to zgoła inaczej. W przeciwieństwie do niej nie używał bowiem kompletnie żadnych kosmetyków oprócz szarego mydła. Może dlatego nie był na twarzy aż taki gładki i młody, choć ciągle był przystojny. Ponadto musiało zaistnieć coś, co dodało mu lat i chyba strasznie sponiewierało, bo wynikało to z jego ogólnego wyglądu i ubioru. W środku jednak w ogóle się nie zestarzał. Wręcz przeciwnie, charakter miał bardzo młodzieżowy. Praktycznie zawsze wesoły, pełen energii, gotowy na każdy wariacki pomysł, żywo zainteresowany wszystkim, w co się angażował. Do tego spokojny, cierpliwy i elokwentny. Ponadto grzeczny, empatyczny i zainteresowany każdym napotkanym człowiekiem. Ciągle nawiązujący nowe kontakty międzyludzkie. Czasami w okolicznościach ku temu sprzyjających, potrafiący jak nikt inny przeistoczyć się nagle z łagodnego baranka w prawdziwego lwa salonowego, co w jego wydaniu było prawdziwym majstersztykiem.
Dla Eweliny, która była uważnym obserwatorem ludzkich charakterów, ta dwutorowość charakterologiczna Mikusa była nawet zadziwiająca. Z jednej strony, pod pewnymi względami, szczególnie w sprawach własnych codziennych wymagań był zupełnie niekłopotliwy, skromny, a nawet naiwny jak dziecko. Z drugiej zaś strony w kwestiach obyczajowych, w przewidywaniu aktualnych trendów społecznych, w przeróżnych sytuacjach życiowych, w znajomości ludzkich potrzeb i charakterów, potrafił w swych niektórych prognozach wybiegać bardzo daleko naprzód, a czasem być nieomal wizjonerem z trafnymi, nie wiedzieć, z czego wynikającymi, uwagami na zdecydowanie ponadprzeciętnym poziomie inteligencji, wiedzy i sprytu. Jeżeli dodać do tego fakt, że w wolnych chwilach bywał jeszcze poetą, stanowiło to już komplet.
Jasne było, iż ‒ z tymi wszystkimi przymiotami ‒ Mikus był ogólnie przez wszystkich lubiany, nawet wtedy, gdy z niektórymi swoimi pomysłami wydawał się niekiedy surrealistycznie z lekka odklejony.
Również Ewelina z Michałem lubili go, traktowali jak domownika, który zawsze mógł przyjść i być pewny, że mają dla niego dużo czasu. Po tym, jak stopniowo zaczął przepadać i tak jakoś wyślizgiwać się, w całości na własnych zasadach, czuli się trochę zdezorientowani. Byli przecież przyjaciółmi, spędzali ze sobą sporo czasu, a tu tak po prostu, ni stąd, ni zowąd, wyłączony telefon, utracone jednostronnie prawo do komunikacji, jakieś jedno czy drugie przypadkowe spotkanie, podczas którego dowiadywali się powoli, że on został całkowicie przejęty przez inne sprawy. Mogli się tylko domyślać, jakie to były sprawy, a właściwie, kto za tym stoi, skoro obiektywnie niedawno poznał nową miłość, a znajomość ta bardzo dobrze rokowała. Mówił, iż pomysł wyjazdu za granicę, który wyłonił się z tej relacji, wydaje mu się godny realizacji i bardzo inspirujący. Też wyjeżdża, tak postanowił i już. Ewelina uzmysłowiła sobie wtedy, że w istocie u niego też, tak jak to zwykle bywa u większości ludzi, najważniejsze są jego sprawy, a reszta ma zupełnie drugorzędne znaczenie, bo z perspektywy czasu okazuje się, że z ich strony nie ma w tym wszystkim, co zostaje, zbyt wielkiego przywiązania.
Jednak obserwując Mikusa i Bibionne, jego nową dziewczynę, ostatecznie stwierdziła, iż pasowali do siebie na wielu płaszczyznach. Z jednej strony oboje mieli ponadprzeciętny dar nawiązywania kontaktów towarzyskich i elastycznego z nich wychodzenia, oboje posiadali dużą umiejętność takiego łatwego, prostego znajdowania korzystnych dla siebie zdarzeń, oboje też wykazywali wielką życiową ciekawość i chęć realizowania niebanalnych i w pewnym sensie odważnych przedsięwzięć, nieraz ‒ co trzeba przyznać ‒ z różnym skutkiem dla ich interesów majątkowych.
***
W pewien kwietniowy weekend Ewelina z Michałem udali się do Liptowa, aby spotkać się jeszcze z Mikusem, który powoli przygotowywał się do wyjazdu z Bibionne i w inny sposób był już praktycznie nieuchwytny. Na posesji zastali panią Misię, żonę Mikusa, gdyż przed wyjazdem udało mu się zrealizować bardzo ambitne, choć niełatwe przecież zadanie nawiązania z nią ponownego kontaktu. Mikus i Misia nie widzieli się dobrych kilka lat, będąc w małżeńskiej separacji, gdyż nigdy nie zdecydowali się na rozwód. Rozstali się, jak to zwykle bywa, w nie najlepszych okolicznościach, ale „kto wie, nie zaszkodzi przecież ze wszystkimi żyć w zgodzie, nawet z nią”, pomyślał Mikus. Ponadto doszedł do wniosku, że może właśnie przyszedł czas na formalne rozwiązanie tego małżeństwa i wyprostowanie wszystkich dawnych spraw. W Liptowie pozostało bardzo dużo jej rzeczy, które przecież nie musiały się tam znajdować. A w końcu w tym czasie, gdy go nie będzie, ona może tam przebywać, jak tylko będzie miała na to ochotę.
Z uśmiechem wspominał, jak w pewien chłodny, bo jeszcze marcowy wieczór udał się do jej domu. Mieszkała w małym bliźniaku, niedaleko Liptowa, w sąsiedniej miejscowości. Zadzwonił, otworzyła mu. Nadal była zgrabna i smukła, tylko trochę smutniejsza. Gdy go zobaczyła, nawet nie potrafiła ukryć zadowolenia, które zaczęło malować się na jej twarzy.
I tak po raz drugi rozpoczął tę historię. Pani Misia z chęcią zaczęła znowu pojawiać się w Liptowie, bywając tam jednak tylko podczas nieobecności Bibionne.
‒ A chodźcie, chodźcie ‒ powiedział Mikus na widok Eweliny i Michała, na co pani Misia, która w tym dniu akurat tu przebywała, zaczęła się z lekka krzywić, uchylając być może rąbka swojego prawdziwego charakteru.
Usiedli przed domem, w dużej drewnianej altanie, aby wypić herbatę i porozmawiać. Była połowa kwietnia, jednakże na dworze było już bardzo ciepło i zielono, wiał przyjemny wiatr, śpiewały ptaki, szumiały drzewa, ogólnie wymarzona pogoda na wycieczkę. Ewelina i Michał siedzieli i rozmawiali z gospodarzami, gdy w pewnym momencie zobaczyli malutkiego, ślicznego pieska, który do nich przybiegł. Wydawał się trochę niedożywiony, bezbronny i przestraszony. Głośno płakał i piszczał.
‒ Skąd on się tu wziął? ‒ spytali Mikusa.
Okazało się, że to jego suczka Mimi niedawno się oszczeniła i ten piesek jako jedyny przeżył.
‒ Co z nim będzie, gdy ty wyjedziesz? ‒ zapytali Mikusa.
‒ Nie wiem, poproszę sąsiada, żeby go karmił.
Wyobrazili sobie, jak to będzie wyglądało. Taki słaby piesek najpewniej umrze z głodu, to oczywiste. Przecież sam sobie nie poradzi.
‒ Mikus, czemu on tak strasznie wyje? ‒ zapytała Ewelina.
‒ Nie wiem, dzisiaj rano coś mu się stało, nie pozwala się nawet dotknąć, może ma wściekliznę? ‒ zażartował.
Pies nie pozwalał się w ogóle udobruchać, przy każdej próbie dotknięcia go rzucał się do gryzienia i drapania, i cały czas strasznie wył.
‒ Trzeba natychmiast pojechać do weterynarza ‒ stwierdziła Ewelina.
O dziwo, wszyscy przyznali jej rację. Ewelina z Michałem szybko wsiedli do samochodu i pojechali do pobliskiego miasteczka. Weterynarz, który obejrzał pieska, a następnie zrobił mu prześwietlenie, oświadczył, że ma on po prostu złamaną łapę. Założył stosowny opatrunek i zaszczepił go na wściekliznę. Po wyjściu od weterynarza Ewelina z Michałem wrócili do Liptowa. Usiedli, aby wypić drugą herbatę, u Mikusa bowiem nie było nic innego do picia. Pani Misia trochę się już udobruchała. Nawet zaczęła żartobliwie wspominać, jak to kiedyś było z Mikusem, jak doszło do tego, że się poznali, a potem razem rzucili się w wir życia towarzyskiego i jak to się następnie rozstali. W końcu wszystkich wzięło na jakieś dawne, zupełnie nieaktualne już wspominki.
W pewnym momencie przyszedł sąsiad z naprzeciwka i zaczął grać na harmonii. Jak grał, tak grał, ale udało im się nawet zaśpiewać kilka ogólnie znanych piosenek. Zrobiło się naprawdę bardzo wesoło i miło. W takich chwilach Ewelinie chciało się żyć. I tak przesiedzieli na posesji Mikusa aż do późnego wieczora.
‒ I co będzie z tym stworem? ‒ zapytała Ewelina, patrząc na psiaka z zabandażowaną łapką, który już cały czas przy nich przebywał.
Zwierzak siedział teraz spokojnie, przestał wyć i machał ogonem. Ewelina miała nawet wrażenie, że uśmiechał się do nich po swojemu.
‒ Jest taki kochany, on tutaj się zmarnuje, a inne bezpańskie psy, które w okolicy często się pojawiają, zamęczą go i z pewnością pozbawią wszelkiego jedzenia. On teraz potrzebuje spokoju ‒ skonstatowała Ewelina.
‒ Weźmiemy go ‒ nagle wypalił Michał. ‒ Musi mu się przecież wygoić ta łapka.
‒ Dobra, bierzemy go ‒ odparła Ewelina, w duchu dość zaskoczona jego nagłą decyzją, gdyż jak dotąd ona w ogóle nie lubiła psów, a on z kolei lubił je, jednakże tylko z daleka, ale ten psiak im obojgu bardzo się spodobał. Ewelina zaś pomyślała, że już go nie odda, w głębi duszy nazywając Piciusiem.
Piciuś wylądował więc w samochodzie. Gdy pojechali, pani Misia została sama z Mikusem. Wszystko było tak jak dawniej, Bibionne nie było, wokoło las i całkowity spokój. Zaczął powoli zapadać zmrok.
‒ Mikus, ty musisz jechać?
‒ Wiesz, nie mówmy teraz o tym, załatwmy nasze sprawy ‒ powiedział tamten wymijająco. ‒ A teraz chodźmy do domu, bo komary strasznie tną.
Weszli do domku. Misia przyniosła i otworzyła jakąś butelkę wina. Zrobiło się jeszcze przyjemniej. Usiedli przy stole, Misia szybko zrobiła kanapki, herbatę i pokroiła jakieś ciasto.
‒ I co, Mikus, pamiętasz, jak to kiedyś było z nami? ‒ zapytała kokieteryjnie.
‒ A jak, tak jak w tej piosence Zembatego ‒ zażartował. ‒ „Czasem łapię się na tym, że się grzebię w przeszłości. Przysięgaliśmy sobie wytrwać w wiecznej miłości. Ty kochałaś powoli, ja skakałem jak pchełka. Dziś ja jestem za cienki, a twa miłość za wielka. Ale wiem z oczu twych, uśmiech twój mówi mi, że tej nocy jeszcze raz, jeszcze raz przez jakiś czas”1 ‒ roześmiał się.
Ona milczała.
‒ Zasługujesz na kogoś lepszego, Misia.
Tylko się skrzywiła, czując rozczarowanie. Nie była już taka młoda, dobrze znała ten frazes. On też zrozumiał, że czas już zakończyć ten wieczór.
„Chyba wszystko idzie w dobrym kierunku”, myślał Mikus, spacerując późną nocą wokół domu, kiedy wyszedł, aby trochę ochłonąć po tym jakże dziwnym nawet dla niego dniu. Ale granatowe, rozgwieżdżone niebo przyglądało się temu spokojowi i pewnie tylko ono wiedziało, że jest on pozorny i zapowiada się na coś strasznego.ROZDZIAŁ II
Kraków, druga połowa kwietnia 2023 roku
W połowie kwietnia Mikus ponownie zorganizował swój kolejny wieczór autorski w kawiarni na Starym Mieście w Krakowie. Jako przebywający na wcześniejszej emeryturze pracownik wydawnictwa, a z zamiłowania poeta, często urządzał takie spotkania w celu promowania swojej twórczości. Już kilka tygodni wcześniej drukował zaproszenia, umieszczał gdzie tylko mógł informacje, nagłaśniał na swojej stronie internetowej, dzwonił do znajomych, po czym zwykle przychodziło raptem kilka osób. Dzisiaj jednak było inaczej, pojawiło się ich znacznie więcej. Tak czasem się zdarza, bez wyraźnego powodu. Oczywiście ostatnimi czasy zawsze bywała z nim Bibionne. Była nawet ładnie ubrana w sukienkę ze złotą nitką i miała dobrą, dopasowaną do twarzy, staranną fryzurę w kolorze płomiennej wiewiórki, ostry makijaż i te mocno czerwone włosy, a także rozpalony z emocji rumieniec ‒ to był na tych wieczorkach jej znak rozpoznawczy. Wyglądała zupełnie sympatycznie i niewinnie. Była uduchowiona, powolna, rozważna i spokojna. Kto by jej nie znał! Oczywiście były to tylko pozory, bo do łagodnego baranka było jej daleko. Ogólnie bowiem jako italianistka z zamiłowania, a z zawodu tłumacz języka włoskiego, Bibionne miała bardzo skomplikowaną i zmienną naturę oraz dwutorowy charakter. Jako italianistka często ulegała nastrojom i egzaltacji, z drugiej zaś strony, jako tłumacz języka włoskiego i ścisły umysł miała zawsze wszystko zaplanowane i nigdy nie bywała wyluzowana. Jako italianistka wręcz znakomicie, jak nikt inny, potrafiła czarować rozmówcę, bo z uwagi na cechy psychofizyczne tego typu osobowości nie było to dla niej szczególnie trudne. Ta umiejętność roztaczania perspektyw wokół swojej osoby zwabiała wielu ludzi i sprawiała, że w jej życiu ciągle działo się coś nowego, innego, gdyż bezustannie pojawiał się ktoś nowy, by zaprezentować się przed nim w sposób górnolotny, w lekko ubarwionej przez siebie na tę potrzebę rzeczywistości. Z kolei jako tłumacz języka obcego lubiła wyznaczać sobie różne ambitne cele, do których z ogromną konsekwencją i stanowczością dążyła, tak że w ogólnym pojęciu ona realizowała się, jak i realizowała wyznaczone sobie zadania.
Niewątpliwe ponadto było to, iż posiadała wyjątkową łatwość nawiązywania kontaktów międzyludzkich i w związku z tym miała bardzo dużo znajomych, których zmieniała jak rękawiczki. Potrafiła perfekcyjnie udawać przyjaźń, która zwykle na pewnym etapie, po prostu nudziła się jej i wtedy niezwykle sprawnie i szybko ją kończyła. Jako tłumaczka sprawiała wrażenie osoby zrównoważonej, twardo stąpającej po ziemi, podczas gdy jako italianistka w swoich emocjach bywała wybuchowa i impulsywna i nie wiadomo było, jakiej spodziewać się jej reakcji w pozornie neutralnej sytuacji.
Wieczorek jeszcze się nie zaczął. Zgromadzeni rozmawiali, siedząc przy swoich stolikach, popijając, co kto chciał, czyli różne trunki lub też tylko neutralne napoje.
Ewelina rozmawiała trochę z Mikusem, a gdy ten odszedł, aby zagadać do innych przybyłych i dostawić krzesła, których zaczynało już powoli brakować na głównej sali, zamyśliła się, kierując z kolei swe myśli na własną osobę.
„To dziwne…”, rozważała, „nie miała przecież aż takiej siły przebicia czy chęci nawiązywania kontaktów ani parcia na szkło, jak inni, a jednak pod wieloma względami osiągnęła w życiu znacznie więcej niż oni. Jak to jest”, pomyślała, „że wiele osób tak często startuje w różnych aspektach z tego samego, a często nawet z wyższego poziomu, a jednak efekty są tak odmienne. Od czego to zależy? Od szczęścia, intuicji, przypadku, przeznaczenia?”, sama tego nie wiedziała.
Ewelina oceniała siebie jako osobę znacznie mniej interesowną niż wielu jej znajomych. Oprócz tego była też człowiekiem, który absolutnie nie dzieli ludzi na ważniejszych i tych mniej znaczących, nigdy też nie czuła się w jakiś sposób lepsza od innych, bo niby z jakiego powodu. Wiedziała, iż tak naprawdę to, jakie masz wykształcenie, zawód i ile masz pieniędzy, nie ma żadnego znaczenia w tym, czy będziesz w życiu szczęśliwy i strawny dla innych, a w związku z tym, czy ludzie będą lgnęli do ciebie, czy też nie, to bowiem jest wypadkową wielu skomplikowanych, często zupełnie niewytłumaczalnych czynników, najczęściej wynikających z osobowości człowieka, której nie jest on w stanie zmienić. Nieraz zastanawiając się, czy sama jest w życiu szczęśliwa, nie umiała jednoznacznie odpowiedzieć na to proste przecież pytanie. Chwilami może była. W przeważającej jednak mierze oceniała siebie jako osobę ciągle zestresowaną i niepewną swojej przyszłości, co ze szczęściem niewiele chyba miało wspólnego. Ale odkąd sięgała pamięcią, czyli w jej dzieciństwie i młodości było podobnie, też nie była wtedy ani stuprocentowo szczęśliwa, ani niczego pewna. Wówczas jednym z powodów tego był fakt, że nie wiedziała, jak potoczą się jej dalsze losy w życiu osobistym, czy nie zostanie w nim całkiem sama. Niepewność w tej materii strasznie ją frustrowała. O sprawach zawodowych jeszcze wtedy nie myślała. Niewątpliwie już w wieku szkolnym często ulegała nostalgii, smutkowi i ‒ jak teraz się tak zastanawia ‒ to już w tamtym czasie musiała być depresja. Depresja wynikająca z jakichś niepowodzeń oraz z jej cech charakteru. Bywało też, że często czuła się wyobcowana, gdyż w pewnych kręgach towarzyskich w ogóle nie umiała nawiązać wspólnego języka, w szczególności było tak z dziewczynami. One wybitnie wydawały jej się głupie, takie jakieś puste, fałszywe intrygantki. W którymś momencie w zasadzie przestała się z nimi w ogóle przyjaźnić. Chociaż jeżeli chodzi o ścisłość, to miała w życiu kilka fajnych koleżanek. Ale tak ogólnie, to w babach uderzał ją totalny brak szczerości. Panowała tutaj, jej zdaniem, za duża rywalizacja, której Ewelina nigdy nie lubiła. Ona wyznawała bowiem zasadę, że jak coś jest dobre, to i tak każdy to zobaczy. Reguła ta, jak pokazywało życie, nie sprawdzała się jednak w każdej sytuacji. Z chłopakami było o dziwo lepiej, choć przyjaźnie z nimi przyszły znacznie później. Z nimi mogła się kolegować, bo byli o wiele bardziej prostolinijni i weselsi, a ich sposób patrzenia na świat też znacznie jej odpowiadał. W relacjach tych najbardziej ceniła sobie ów pozytywny brak rywalizacji i zazdrości o wszystko, chociaż znowu trzeba było z nimi uważać, aby nie wciągnęli cię w jakąś sobie wiadomą grę typu „lubię”, „bardzo lubię”, a potem to już nie ma skali na przyjaźń i musi zacząć się coś innego albo i nie, chociaż i tak było to bardziej kreatywne niż fałszywe, powierzchowne i donikąd zmierzające babskie pseudoprzyjaźnie.
Aktualnie stwierdzała, że w pewnym sensie chyba doszła do ściany. Czuła się bowiem za bardzo zostawiona sama sobie, choć niezależność zawsze wysoko sobie ceniła. Odkąd odeszli rodzice, tak naprawdę nikt się nią nie interesował. Jej życie rodzinne skończyło się wraz z ich śmiercią, oni to wszystko napędzali, wokół nich to wszystko się gromadziło. Bezpowrotnie zniknęło też poczucie bezpieczeństwa, jakie dawali. Bez nich nie było też już takiej potrzeby wspólnego spędzania różnych rocznic, imienin czy innych uroczystości rodzinnych, te okazje uległy jakby wyczerpaniu, stały się nie tak bardzo ważne jak kiedyś. Akurat nie martwiło jej to specjalnie, po prostu to był fakt. Kiedyś udała się na cmentarz, aby zapalić tam świeczki w mroczny listopadowy dzień. Stwierdziła wtedy, iż cała jej przeszłość jest teraz na cmentarzu. A tak bardzo chciałaby dziś porozmawiać z ludźmi, których już nie było.
Generalnie jednak przeszłość, która ciągle przesuwała się jej przed oczami jak film i którą ciągle wspominała, nie miała dla niej wielkiego emocjonalnego znaczenia, bo wyznawała zasadę, że nieważne, co było, co będzie, ważne, co jest teraz, chociaż w tym „teraz” co krok coś jej też nie pasowało. Wynikało to z faktu, iż z jednej strony nie była za bardzo pamiętliwa, a z drugiej nie doznała bardzo traumatycznych przeżyć w przeszłości jak niektórzy, na przykład jej facet Michał.
Ewelina zastanawiała się czasem, czy dla takich ludzi jak ona jest jeszcze miejsce w tym społeczeństwie, chyba za bardzo zaprogramowanym, gdzie wszystko jest tak bardzo ustawione i ma swój określony czas ‒ i życie rodzinne, uroczystości, młodość, miłość, szaleństwo i uspokojenie. A ona chciała żyć po prostu swoim rytmem, wierząc, że to jest możliwe, a nie tak, że gdy nie mieścisz się w tych ramach, to czujesz, że jesteś poza marginesem. Cały czas była otwarta na to, aby ktoś powiedział jej coś mądrego o życiu, coś, czego sama nie wiedziała, i czekała na tę receptę, jak dalej żyć. Tutaj była otwarta na wszystko. Lubiła na przykład słuchać, co mówią przypadkowi ludzie spotkani u fryzjera, w sklepie czy na TikToku, wygłaszający swe prawdy. Padało tam nieraz wiele ciekawych, dowcipnych stwierdzeń, poglądów, a nawet wskazówek.
Aktualnie ciągle też zadawała sobie pytanie, co teraz musi zrobić, by być nadal zadowolona z życia i spokojna, a nie ogarnięta jakąś jedną wielką frustracją, od czego nie była daleka. Oczywisty dla niej był fakt, iż dobra sytuacja materialna, aczkolwiek bardzo ważna, nie zapewni jej jednak szczęścia. A może po prostu brakowało jej jakiegoś nowego celu, który by ją nakręcił i nadawał nową treść jej życiu. Życiu, które miało sens tylko wśród innych ludzi. Tego była pewna, jak również i tego, że człowiek nie jest w stanie dobrze funkcjonować w samotności, bez ciekawej, napędzającej motywacji, a esencja życia, nie wliczając podstawowych potrzeb egzystencjalnych, to na pewno kochać i być kochanym, mieć kogoś, kto w sensie charakterologicznym, to jest systemie wartości i upodobaniach, będzie twoją drugą połówką, kopią ciebie, bo to jest główny klucz do porozumienia. Z drugiej zaś strony, jak pogodzić to z faktem, że każde mocne uczucie zawsze trochę powszednieje, pierwsze oczarowanie opada, motyle w brzuchu przechodzą, wielkie emocje przeradzają się w przyjaźń, a płomienna miłość, która przyszła w nieodpowiednim czasie, niejednemu już zmarnowała życie.
Z tą miłością, czyli z Michałem, był to znowu osobny rozdział. Będąc ludźmi lekko po pięćdziesiątce, byli razem w nieformalnym związku od dobrych kilkunastu lat. Poznała go przypadkowo na dworcu autobusowym, gdy stała w kolejce po bilet. Akurat w tym momencie życia, kiedy myślała, że już zawsze będzie sama. On w tym czasie był w drodze z Gdańska, przez Kraków na wycieczce do Wiednia. Wyszedł do toalety i w autobusie, który w tym czasie odjechał, zostawił cały swój bagaż. Nie wiedzieć czemu, zwrócił się właśnie do niej z pytaniem, co ma dalej robić. Był jakiś taki bezradny, zgodziła się więc mu pomóc. Zaczęli ustalać w informacji kierunek trasy autobusu, potem był pościg taksówkami i wreszcie, na którymś z dworców, udało im się złapać pojazd i odzyskać bagaże. Dalej Michał już nie pojechał, został w Krakowie.
Na początku Ewelinie, jak to zwykle z „chłopami” bywa, wydawało się, że są bardzo dobrą parą. W wielu różnych aspektach mieli bowiem jednakowy sposób patrzenia na świat, podobnie również kształtowało się u nich wiele sytuacji życiowych, na przykład to, że oboje nie byli biednymi ludźmi, chociaż nie musieli w życiu tak naprawdę o nic walczyć. Prawie wszystko przyszło samo. Może dlatego, że przynajmniej jej nigdy na tym specjalnie nie zależało, a nawet, przez wielu tak uwielbiany, luksus szybko ją nudził.
On z kolei był sybarytą. Jednak przez te kilka następnych lat, które im wspólnie minęły, przy niezmiennym u niej poczuciu bezpieczeństwa, Michał jakby stopniowo się zmieniał, stając się coraz mniej zadowolonym z życia. Może powodował to fakt, że ostatnimi laty prowadził małą firmę rachunkową, a przebywając jednak dużo w domu, niewątpliwie cierpiał na zgubny wpływ monotonii i jednostajności.
Stopniowo do Eweliny coraz bardziej zaczęło docierać wrażenie, że pod wieloma względami Michał był niestety jej przeciwieństwem. Miał na przykład, jak nikt inny, taką umiejętność wyszukiwania sobie drobnych problemów, które absorbowały go bez reszty i potrafiły pochłaniać całe lata. W jej mniemaniu żył za bardzo tym, co już się stało, na co nie miał już wpływu, a nie tym, co można zmienić teraz. Bywało też, że nieraz wręcz zatrzymywał się na pewnym etapie z przeszłości, w którym uparcie z niewiadomych ‒ chyba nawet dla siebie ‒ przyczyn tkwił, spalając się złymi emocjami. Uważała, że przypłacił to zresztą zdrowiem, chociaż z drugiej strony, ta nuda dnia codziennego, która udzielała się jemu, pochłaniała także ją w takim samym stopniu.
Ponadto był on według niej za bardzo drobiazgowy. Zbytnio zagłębiał się w szczegóły tam, gdzie nie było takiej potrzeby. Przysłowiowe odkurzanie sufitu z pajęczyn kończyło się u niego malowaniem mieszkania. Ona zaś odwrotnie, zawsze mówiła: nie szukaj sobie roboty i problemów na wyrost, bo utoniesz w drobiazgach, co jest w efekcie tylko niepotrzebnym marnowaniem czasu, nerwów i energii.
Dla Eweliny uciekanie w drobiazgi było nie do pomyślenia. Wprawdzie wiele spraw w jej życiu było udanych, ale i tak miała wpojone od dziecka, żeby nie rozdrapywać ran, że każdą porażkę ‒ co brzmi jak truizm ‒ trzeba zostawić za sobą lub próbować jak najszybciej przekuć w sukces. Sukcesów zaś bała się jak ognia, bo w jej wydaniu trwały tylko chwilę i różnie się kończyły.
„Ale co tam”, pomyślała, „byle do przodu”. Ostatnio jej nowym zainteresowaniem, niegroźnym wręcz hobby, stało się analizowanie znaczenia imion. Lubiła bowiem wiedzieć, z kim ma do czynienia. Wynikało to z faktu, iż była całkowicie przekonana, że imię ma wpływ na to, kim jesteśmy i mocno wiąże się z człowiekiem, z jego określonymi cechami charakteru, kształtuje jego osobowość i styl, a u ludzi o tych samych imionach wielokrotnie obserwowała podobne cechy charakteru. Wiele razy było dla niej zauważalne, że znani jej imiennicy mieli dużo analogicznych przymiotów, dominujących dla charakterystyki danego imienia, dlatego też, gdy usłyszała czyjeś imię, to już mniej więcej wiedziała, co to jest za człowiek. Mając jeszcze chwilę czasu, szybko sięgnęła do internetowej księgi imion i odszukała w niej Michała.
„Charakterystyka ogólna
Michał posiada skłonność do zamykania się w sobie i osądzania innych z pewną surowością. Jest niezbicie przeświadczony, iż życie powinno się toczyć wokół niego. To bardzo subiektywny mężczyzna, który rzadko próbuje postawić się na czyimś miejscu. W postępowaniu kieruje się logiką, stąd charakterystyczna sztywność zachowań i sądów oraz całkowity brak dyplomacji. Jego ulubione powiedzenie to »wóz albo przewóz«. Gdy napotyka trudności – walczy. Czułym punktem Michała jest jednak duma. Można wiele osiągnąć, zręcznie wykorzystując jego pragnienie bycia najlepszym. Ma bardzo dobrą pamięć, zwłaszcza w dziedzinie uczuć. Nie zapomina ani o tym, co mu zrobiono dobrego, ani krzywd.
Pochodzenie imienia Michał
Michał jest to imię pochodzenia hebrajskiego, od słowa mikha’el (któż jest jak Bóg?). Może również oznaczać: do Boga podobny. Jest to imię biblijne. Nosił je pierwszy z archaniołów. W Polsce występuje od średniowiecza. Największą popularność zyskało w XIX wieku.
Rodzina i miłość
Przede wszystkim można być pewnym moralności Michała. Przy nim nie ma żartów z normami postępowania. Nie toleruje cwaniactwa, dwuznacznych sytuacji ani kompromisów na drodze człowieka prawego. Posiada w sobie ogromne pokłady czułości i wrażliwości, ale z trudem to okazuje. Zupełnie nie pojmuje psychiki kobiet – nie umie uwodzić, przekonywać, olśniewać i zniewalać. Może być odbierany jako gruboskórny. Z rezerwą podchodzi do wszelkich przejawów uczuciowości – dla niego liczy się siła i męskość! Jednak szczęście mu sprzyja i w końcu trafia na odpowiednią partnerkę, która potrafi wykrzesać z niego ludzkie odruchy.
Życie towarzyskie
Michał jest niezbicie przeświadczony, iż życie powinno się toczyć wokół niego. Wszystko postrzega poprzez pryzmat własnej osoby, dlatego osądza innych z pewną surowością. Jest bardzo subiektywny, ale jest optymistą. Ponadto ma skłonności do zamykania się w sobie przed światem niespełniającym jego wymagań. Ponieważ kieruje się czystą logiką, brak mu obycia, delikatności i dyplomacji. Przyjaciół dobiera nader rozważnie i wiele od nich wymaga. Sam pozostaje im bardzo oddany, ale jednocześnie jest zaborczy. Należy brać pod uwagę, iż Michał jest bardzo pamiętliwy i z trudem wybacza zdradę lub krzywdy. Każda porażka bądź cios trafiają w jego dumę.
Praca i kariera zawodowa
Michał to dobry i sumienny pracownik. Cechują go opanowanie, odpowiedzialność i ambicja. Gdy napotka trudności na drodze – nie ucieka, ale dzielnie stawia im czoła, zachowując zimną krew do końca. Doskonale sobie radzi w sytuacjach kryzysowych, chociaż czasem ma zbyt wielkie zaufanie do siebie i swoich umiejętności. Przy podejmowaniu decyzji kieruje się sztywną logiką i nie ufa swej intuicji ani emocjom, na czym dobrze wychodzi. Jest od dziecka bardzo zdyscyplinowany i tego samego wymaga od współpracowników lub podwładnych. Wybierając pracę, nastawia się na konkretne cele, a nie przyjemności i satysfakcję.
Predyspozycje zawodowe
Michał jest w stanie osiągnąć duże sukcesy jako żołnierz, artysta, twórca, handlowiec lub lekarz.
Znani imiennicy
Michał Anioł Buonarroti – malarz, rzeźbiarz, poeta włoski
Michał Bajor – aktor i wokalista
Michał Piróg – choreograf
Michał Wiśniewski – muzyk
Michael Douglas – amerykański aktor
Michael Jackson – muzyk
Michael Jordan – koszykarz
Michael Schumacher – kierowca Formuły 1
Michel de Nostredame – Nostradamus, jasnowidz
Mick Jagger – muzyk
Mike Tyson – bokser”2.
„No i jednak mnóstwo cech pasuje”, pomyślała, zamykając Google’a.
Po tych rozważaniach nad sobą Ewelina zaczęła się z kolei zastanawiać nad przyjaźniami. Pomyślała, że obojętnie, jakkolwiek by one były silne, zawsze się u niej kiedyś kończyły, zawsze następowało wyczerpanie materiału i zawsze przychodził ten kolejny raz, tak jak setny odcinek serialu, którego nie da się już oglądać.
Tak jak z Mikusem i całą tą przyjaźnią, która nie wiedzieć czemu na wszystkich płaszczyznach zaczynała się coraz bardziej rozłazić.
Tymczasem Bibionne właśnie przygotowywała się do występu. Rozejrzała się po pełnej dzisiaj sali. W pewnym momencie jej wzrok zatrzymał się na około czterdziestoletniej kobiecie siedzącej na końcu przy drzwiach. Jakby ją skądś znała czy co?
Wychodziła już jednak na środek sali, aby zaprezentować Mikusa jako poetę, więc nie miała czasu dłużej się nad tym zastana-wiać.
Kobieta o dość młodzieżowym jeszcze wyglądzie siedziała obok Lilki, siostry Mikusa. Lilka jak zwykle zaś latała po całej sali i z wszystkimi nawiązywała kontakty, robiła też zdjęcia telefonem komórkowym, które często potem umieszczała na Fejsie.
‒ Wie pani ‒ powiedziała nieznajoma do Lilki ‒ jestem tu drugi raz, słyszałam, że to obiecujący poeta, ładne te wiersze.
Lilka uśmiechnęła się ironicznie, ale nic nie odpowiedziała.
W tym momencie przygasły światła i Mikus zaczął recytować.
‒ Mili państwo, co prawda święta Bożego Narodzenia dawno już za nami, ale dziecięce marzenia są zawsze cenne, a ponadto była zima i ani się obejrzymy, znowu nastanie kolejna zima.
Za oknem śnieg zwalistym, białym puchem zalega pola
Skrzą białe płatki w świetle nocy
Dokoła słychać szum ciszy
Ja czekam…
Może mnie wreszcie usłyszy,
Może mnie jeszcze zawoła,
Moja dziecięca fantazja, moja nadzieja
Święty Mikołaj3.
‒ A teraz coś o Krakowie i opatrzności, która, wierzę, że nade mną czuwa i niech nad każdym z nas dalej czuwa, tego wszystkim państwu i sobie życzę.
Gdy dzień w sen zapada a noc się budzi wieczornym mrokiem,
cień oplata załomy kamienic,
ty wyruszasz w swój świat,
rozpoczynasz kolejny spacer,
spacer pod podcieniami Sukiennic.
Wyludnione wąskie uliczki,
wkrótce hejnał północ odtrąbi,
a ty kroczysz przez place puste,
szukając kojącej melancholii.
Tak potrafisz się błąkać do świtu,
Aż rozjaśni się nocy mrok
kiedy dotrzesz do swego zenitu?
Może jutro czy może za rok?
Już nie zliczysz tych godzin i dni.
Stój! ‒ to ja ‒ twoje schorowane sumienie cię wzywam.
Zawróć! Idź spać! Zobacz! Twoje miasto dawno już śpi.
A teraz na koniec mili państwo proszę bądźmy nieobojętni, bądźmy empatyczni,
bądźmy wyczuleni na drugiego człowieka.
Wstał znów piękny, pogodny dzień.
Promień słońca do pokoju świeci.
Wkoło zapach kwitnących lip,
a przed domem gwar i śmiechy bawiących się dzieci.
Przez rozsunięte firanki
Powiewa łagodny wiatr.
Jakie wspaniałe jest życie,
Jaki radosny jest świat.
Wszyscy ludzie się cieszą, a ptaki śpiewają wesoło.
Zakwitły pierwsze kwiaty,
Co z okna widać wokoło.
A w domu
Zaszumiały cicho koła
Na puszystym dywanie.
To odsunął się od okna
Smutny młody człowiek
Człowiek – który nigdy nie wstanie4.
Mówiąc krótko, rozległa się po prostu burza oklasków.
Ewelina pomyślała, że Mikus ma niewątpliwie kolejną niebanalną zaletę ‒ pisze bardzo ładne wiersze.
Po tych oklaskach Bibionne też była zadowolona jak rzadko, rozejrzała się zaraz po sali, ale tej dziewczyny, która siedziała koło Lilki, już nie było.
‒ Poszła? ‒ zapytała Lilkę, wskazując puste miejsce. ‒ Skądś ją znam ‒ dodała.
‒ Tak ‒ odpowiedziała Lilka, nagle wstała i wyszła.
‒ Mikus, wspaniale ‒ mówili zgodnie słuchający.
‒ A jak z waszym wyjazdem? Może jeszcze nie teraz, będzie nam smutno bez tych pięknych wierszy.
‒ No nie, nie, już wszystko ustalone, formalizujemy sprawy i wyjeżdżamy ‒ ucięła krótko Bibionne.
Potem znowu głos zabrała Bibionne. Tym razem nawiązywała do aktualnej sytuacji społecznej na świecie, mówiła, jak to nie trzeba ulegać cywilizacji i jej zgubnym wynalazkom, zwrócić się całkowicie w kierunku naturalnych kosmetyków, substancji, leków, żywności (a trzeba przyznać, że miała sporą wiedzę o tego typu preparatach), należy także bardziej dostrzegać drugiego człowieka, aby zrozumieć samego siebie, żyć w zgodzie z naturą, niczym się nie przejmować i w tym celu nauczyć się uwalniać swoje emocje.
I trzeba było obiektywnie stwierdzić, że miała niezłą gadkę. Też wszystkich porwała w swoim stylu.
„Pięknie i ciekawie to brzmiało, chociaż trochę mało praktycznie, bardziej teoretycznie ‒ jak spokojne i niczym niezmącone morze”, przemknęło przez głowę Ewelinie, ale nie miała czasu na kontynuowanie tych rozważań, gdyż w tym momencie w kawiarni pojawiła się Justyna Oka.
Była to kobieta po siedemdziesiątce, bardzo jeszcze energiczna, przebojowa, kreatywna. Urodą, rzecz jasna, w tym wieku już nie grzeszyła, co sama nieraz podkreślała. Podobno kiedyś było nieco lepiej. Miała też iście diabelskie spojrzenie i ‒ pomimo wieku oraz pojawiających się czasem poważnych problemów zdrowotnych ‒ nic się jej nie imało i ze wszystkich dotychczasowych opresji wychodziła zwycięsko.
Niedawno jeszcze uwielbiała Bibionne, była też fanką wierszy Mikusa, potem przyjaźń z racji, obiektywnie rzecz biorąc, jakichś drobnych nieporozumień zaczęła wygasać. Teraz przyszła, aby się przypomnieć, chodziło bowiem jeszcze o różne wzajemne rozliczenia. Podeszła więc do Bibionne.
‒ Witaj, co u ciebie słychać? Mamy chyba coś do omówienia. Może teraz wreszcie porozmawiamy o naszych sprawach.
‒ Wiesz, Justysiu, ja nie mam czasu ‒ odrzekła Bibionne. ‒ Nie będę w tej chwili rozmawiać i w przyszłości też nie będę już rozmawiać na temat naszych spraw, bo my nie mamy już żadnych spraw i w ogóle zrywam z tobą wszelkie kontakty.
Następnie, nie zważając na innych znajomych, których sama zaprosiła, a których w kawiarni było całkiem sporo, krzyknęła na całą salę:
‒ Mikus, idziemy, nie będę tu dłużej siedziała.
W tym momencie, nie żegnając się z nikim, wstała i wyszła.
‒ Dobrze, nie to nie, ja cię jeszcze dopadnę ‒ wrzasnęła Oka i też opuściła lokal.
I na tym zakończyła się przyjaźń dwóch ekscentryczek w różnym wieku, jak również w sumie całkiem niezły wieczór autorski.EWA MARIA PIASECKA ‒ absolwentka studiów prawniczych uniwersytetów: Jagiellońskiego i Warszawskiego oraz aplikacji prawniczej w Krakowie, gdzie mieszka od zawsze.
W dotychczasowej pracy ceni sobie to, że dane jej było w tym mieście, jak i w innych regionach kraju, wykonywać kilka różnych nie tylko związanych z prawem zawodów, w tym wychowawcy młodzieży, urzędnika, zawodowego kuratora sądowego oraz sędziego, a naj-dłużej prokuratora.
Będąc na finiszu pracy etatowej, korzystając z zebranych doświadczeń, nadal pozostaje „na tropie przestępstw” w kolejnym, choć całkiem nowym charakterze.