- W empik go
Dziadek do orzechów - ebook
Dziadek do orzechów - ebook
"Dziadek do orzechów" to opowieść pełna niesamowitych wydarzeń.
Klara i jej brat co roku otrzymują od swojego ojca chrzestnego wspaniały świąteczny podarunek. Tym razem w ręce dziewczynki trafia postać dziadka do orzechów. Od tej chwili w domu dzieci dzieją się rzeczy niezwykłe…
Nowe, ilustrowane wydanie klasyki lektur szkolnych przeniesie czytelników w świat nieprawdopodobnych przygód i wspaniałej rozrywki.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9609-7 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwudziestego czwartego grudnia nie wolno było dzieciom pana radcy zaglądać do salonu ani do przyległego pokoju.
Fred i Klara siedzieli skuleni w najbardziej oddalonym kąciku mieszkania i zrobiło im się nieswojo, kiedy zmierzch już zapadł, a świateł, jak to się zwykle działo w dniu wigilii, nie wnoszono. Fred zwierzył się szeptem swojej siedmioletniej siostrzyczce, że już od rana słyszał dobiegające z zamkniętych pokojów szmery i lekkie pukanie, a ciemna postać, która przed chwilą przemknęła przez sień, to na pewno ojciec chrzestny.
Klara zaczęła klaskać z radości i zawołała:
– Ciekawa jestem, jaką dzisiaj przygotował dla nas niespodziankę!
Ojciec chrzestny Freda i Klary, sędzia Droselmajer, nie był pięknym mężczyzną. Niski, chudy, twarz miał pooraną głębokimi zmarszczkami, a prawe oko zasłonięte wielkim czarnym plastrem. Na domiar złego był zupełnie łysy, a pragnąc to ukryć, nosił kunsztownie wykonaną białą perukę z włókna szklanego. Mimo braku urody był on jednak niezwykłym człowiekiem. Przede wszystkim doskonale znał się na zegarach, a nawet sam umiał je konstruować. Gdy jeden z zegarów w mieszkaniu pana radcy nie mógł wydobyć głosu, ojciec chrzestny zdejmował szklaną perukę oraz żółty surducik i zasiadał, owiązany niebieskim fartuchem, po czym pogrążał ostre narzędzia we wnętrznościach zegara i majstrował tam tak długo, że aż małą Klarę bolało coś w środku. Ojciec chrzestny nigdy jednak nie zrobił swemu pacjentowi nic złego, przeciwnie, po tych zabiegach zegar powracał do życia, mruczał z zadowoleniem, wybijał godziny i śpiewał ku radości domowników.
Ile razy ojciec chrzestny przychodził, przynosił dzieciom w kieszeni coś ładnego: zabawnego człowieczka, który przewracał oczami i kłaniał się uprzejmie, szkatułkę, z której wyskakiwał ptaszek, lub inne cuda. Na Boże Narodzenie zawsze miał przygotowany niezwykły podarunek, który robił własnoręcznie z wielkim trudem i staraniem. Dzieci niedługo się nim cieszyły, gdyż rodzice wkrótce zabierali go na przechowanie.
– Ciekawa jestem, jaką niespodziankę przygotował dla nas dzisiaj ojciec chrzestny! – zawołała znowu Klara.
Fred był zdania, że tym razem będzie to na pewno forteca, w której żołnierze maszerują tam i z powrotem, odbywając ćwiczenia. Potem przyjdą inni żołnierze, zaatakują fortecę, a tamci odpędzą ich strzałami z armat.
– Nie, nie! – przerwała Klara. – Ojciec chrzestny opowiadał mi o pięknym ogrodzie i o wielkim jeziorze, po którym pływają wspaniałe łabędzie ze złotymi naszyjnikami i śpiewają prześliczne pieśni. A potem wychodzi mała dziewczynka, staje nad jeziorem, woła łabędzie i karmi je słodkim marcepanem.
– Łabędzie nie lubią marcepana! – zawołał Fred niezbyt grzecznie. – A ojciec chrzestny na pewno nie umiałby zrobić całego ogrodu! Właściwie niewielką mamy pociechę z jego zabawek, bo zaraz nam je odbierają. Wolę już te zabawki, które dostajemy od tatusia i mamusi. Możemy je zatrzymać na zawsze i wolno nam z nimi robić, co nam się podoba.
Tak rozmawiały dzieci, zaciekawione, co dostaną tym razem. Klara skarżyła się, że panna Gertruda – była to duża lalka – bardzo się zmieniła, że coraz częściej upada na podłogę i to tak niezgrabnie, że przeważnie nie obywa się bez podrapania twarzy, nie mówiąc już o tym, że brudzi sukienkę. Co gorsza, nie pomagają najsurowsze kary! Fred znowu twierdził, że w jego stajni brak dzielnego kasztana i że w ogóle w wojsku jego nie ma konnicy – a tatuś przecież doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Dzieci wiedziały, że rodzice kupili dla nich mnóstwo podarunków i teraz ustawiają je w salonie, im natomiast nie pozostaje nic innego, jak grzecznie i spokojnie czekać.
Mała Klara zamyśliła się, ale Fred mruczał do siebie:
– Chciałbym jednak dostać kasztanka i huzarów!
Szybko zapadał zmierzch. Fred i Klara, mocno przytuleni do siebie, nie śmieli powiedzieć nic więcej. W tej samej chwili dał się słyszeć czysty, srebrny dźwięk: „Dyń-dyń, dyri-dyń!”. Drzwi otworzyły się nagle i taki blask bił z wielkiego salonu, że dzieci krzyknęły: „Ach!” i oniemiałe zatrzymały się na progu. Tatuś i mamusia stanęli w drzwiach, wzięli za ręce Freda i Klarę i powiedzieli:
– Chodźcie, chodźcie, drogie dzieci!ROZDZIAŁ II. PODARUNKI
Zwracam się teraz do Ciebie, Czytelniku, Fredku, Tadziu, Karolku – czy jak ci na imię – i proszę, żebyś przypomniał sobie swoją ostatnią Gwiazdkę i prezenty, które dostałeś. Wtedy dopiero będziesz mógł wyobrazić sobie, jaki zachwyt ogarnął rodzeństwo i jak obojgu zabłysły oczy. Klara dopiero po długiej chwili westchnęła: „Ach, jakie to wspaniałe!”, a Fred zaczął skakać z radości. Dzieci były widocznie przez cały rok wyjątkowo grzeczne i posłuszne, bo nigdy przedtem nie dostały takich wspaniałości.
Wielka choinka, stojąca pośrodku pokoju, obwieszona była mnóstwem złotych i srebrnych jabłek, a ze wszystkich gałązek zwisały na kształt pąków i kwiatów migdały z cukru, kolorowe cukierki i wiele innych słodyczy. Ale najbardziej zachwyciły dzieci niezliczone świeczki, które jak gwiazdki błyszczały pomiędzy igłami. Drzewko, rozsiewając blask dokoła, zapraszało wprost, by zrywać kwiaty i owoce. Naokoło niego wszystko jaśniało: ile tu było pięknych rzeczy, kto by to potrafił opisać! Klara dostrzegła śliczne laleczki i sukienkę z kolorowymi wstążeczkami, która wisiała na wieszadle w ten sposób, że dziewczynka mogła ją ze wszystkich stron dokładnie obejrzeć. Dziewczynka wołała raz po raz:
– Jaka piękna sukienka! Czy naprawdę będę mogła ją włożyć?
Tymczasem Fred trzy albo cztery razy przegalopował i przekłusował dokoła stołu, próbując nowego kasztanka, który był uwiązany stołowej nogi. Następnie zsiadł z konia i powiedział:
– Dzika bestia, ale to nic, dam sobie z nim radę.
Potem zaczął oglądać nowy pułk huzarów. Żołnierze mieli na sobie czerwone i złote mundury, a na nich srebrne zbroje, siedzieli na koniach, które tak błyszczały, jakby były zrobione z czystego srebra.
Dzieci, które ochłonęły już trochę z emocji, chciały obejrzeć książki z obrazkami. Leżały one otwarte na stole w ten sposób, że na kartkach widać było kolorowe kwiaty i wystrojonych ludzi, a nawet wesoło bawiących się rówieśników rodzeństwa, namalowanych tak realistycznie, jak gdyby za chwilę mieli przemówić. Dzieci chciały właśnie podejść do książek, kiedy znów zadźwięczał dzwonek.
Fred i Klara wiedzieli, że teraz kolej na podarunki od ojca chrzestnego, i podbiegli do stołu pod ścianą zasłoniętego parawanem. I oto, co zobaczyli.
Na obsypanym kwiatami zielonym trawniku stał wspaniały zamek z lustrzanymi szybami i złotymi wieżami. Nagle rozległ się dźwięk dzwonków, drzwi i okna otworzyły się i widać było, jak w środku spacerują maleńkie zgrabne ludziki: panowie w kapeluszach z piórami, panie z długimi trenami u sukien. W środkowej sali, która zdawała się płonąć – tak wiele świeczek paliło się w srebrnych żyrandolach – tańczyły dzieci w takt muzyki dzwonków. Pan w szmaragdowym płaszczu co chwila wyglądał przez okno, machał ręką i znikał znowu. I sam ojciec chrzestny, niewiele większy od dużego palca tatusia, pojawiał się od czasu do czasu na dole w drzwiach zamku i znowu wchodził do środka.
Fred, oparty o stół obiema rękami, przyglądał się niezwykłemu zamkowi i tańczącym figurkom, a potem poprosił:
– Ojcze chrzestny, pozwól mi także wejść do środka!
Ale sędzia odpowiedział, że to niemożliwe. I miał rację, bo to przecież było nierozsądne. Wejść do zamku, który razem z wieżami był niższy niż on sam! Fred to zrozumiał, ale po pewnym czasie – gdy panowie i panie spacerowali ciągle w ten sam sposób, dzieci tańczyły, człowiek w szmaragdowym płaszczu wyglądał zawsze przez to samo okno, a ojciec chrzestny ukazywał się we drzwiach – chłopiec zawołał niecierpliwie:
– Ojcze chrzestny, wyjdź raz innymi drzwiami!
– Nie mogę, drogi Fredku – odparł sędzia.
– A czy możesz – mówił dalej Fred – kazać temu zielonemu człowiekowi, który tak często wygląda przez okno, żeby spacerował razem z innymi?
– Tego także nie mogę zrobić – odpowiedział znowu radca sądu najwyższego.
– To niech dzieci zejdą na dół – zawołał Fred – żebym mógł je obejrzeć z bliska!
– Ach, tego wszystkiego nie da się zrobić – odparł rozdrażniony sędzia. – Mechanizm musi pozostać taki, jakim go zrobiłem.
– Taak? – zapytał Fred przeciągając sylaby. – Tego wszystkiego nie można zrobić? Słuchaj, kochany ojcze chrzestny, jeżeli te twoje malutkie wystrojone figurki w zamku umieją robić jedno i to samo w kółko, to niewiele są warte i na nic mi się nie przydadzą. Nie, wolę już swoich huzarów, bo oni mogą maszerować naprzód i w tył, jak ja będę chciał, a nie siedzieć w zamknięciu!
Fred podbiegł do stołu z podarunkami i kazał swojemu szwadronowi kłusować tam i z powrotem na srebrnych rumakach, powiewać chorągwiami, atakować i strzelać, ile dusza zapragnie. Klara także odeszła po cichutku, bo i jej znudziły się te spacery i tańce laleczek w zamku. Tylko nie zdradziła się z tym jak Fred, bo była grzeczna i dobra. Rozgniewany sędzia zwrócił się do rodziców:
– Ten mechanizm nie jest przeznaczony dla nierozsądnych dzieci, zapakuję mój zamek z powrotem.
Na szczęście podeszła wtedy matka i poprosiła ojca chrzestnego, żeby pokazał jej wewnętrzne urządzenie zamku i skomplikowane zębate kółka, które wprawiały lalki w ruch. Radca rozebrał cały mechanizm i znowu go złożył. Rozpogodził się przy tym zupełnie i dał jeszcze dzieciom kilka ładnych brązowych figurek ze złoconymi twarzami, rękami i nogami. Wszystkie były rodem z Torunia i przyjemnie pachniały.
Ludwika, starsza siostra Freda i Klary, założyła na życzenie matki piękną, nową suknię. Klara wolała dłużej oglądać swoją, zamiast się w nią ubrać. Rodzice nie protestowali.