- W empik go
Dzieci cienia - ebook
Dzieci cienia - ebook
Jedna rodzina, jeden dom i coś, co łączy mocniej niż więzy krwi – uzależnienie od alkoholu. Paweł i Jeremiasz doskonale wiedzą, jakiego spustoszenia w życiu najbliższych potrafi dokonać nałóg. Ich matka zmaga się z nim od wielu lat i nie zdaje sobie sprawy, że popełniane przez nią błędy odcisną bolesne piętno na losach dzieci.
Przeszłość, z której wyrastają bohaterowie, nieustannie ich nawiedza, co sprawia, że ani teraźniejszość, ani przyszłość nie ma dla nich znaczenia. Czy wyrwą się z sideł tego, co już minęło? Czy podołają wyzwaniu stworzenia prawdziwego domu, skoro sami nigdy go nie zaznali?
Zazwyczaj opowiadamy o naszym życiu w przekoloryzowany sposób, jakbyśmy chcieli pokazać innym, że mamy się świetnie i żadne problemy nas nie dotyczą. Nie popełniamy błędów, przez co nie musimy doświadczać konsekwencji z nich płynących. Udostępniamy zdjęcia na portalach społecznościowych z uśmiechniętymi i idealnie wymalowanymi twarzami. Ubrani jesteśmy w najmodniejsze stroje z jakimś drobnym dodatkiem, który podkreśla naszą indywidualność, choć wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, że w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami. Gonimy, by się wyróżniać na tle innych i wieść życie, którego wszyscy mogliby pozazdrościć. Tylko czasem zaszywamy się w naszym małym świecie i zdajemy sobie sprawę, że przekłamujemy rzeczywistość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-360-7 |
Rozmiar pliku: | 1 002 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pomieszczeniu jest za gorąco. Czuję, że sweter, który mam na sobie, jest mi całkowicie zbędny, ale jakiś ukryty lęk nie pozwala mi go ściągnąć. Mam wrażenie, że nie wypada wykonywać tak prozaicznej czynności w obliczu takiej tragedii. Siedzę więc dalej i patrzę tępo w szklankę, którą trzymam w dłoniach. Obejmuję ją obydwiema rękoma, jakbym chciała się rozgrzać jeszcze bardziej, to chyba dodaje mi jakiegoś rodzaju poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Ta szklanka. Typowa, która gościła kiedyś w każdym polskim domu w towarzystwie amoniaków czy sernika i rozlegających się głośno śmiechów oraz plotek. Wykonana z duralexu, który miał jej nadać nieśmiertelność. Ta jednak jest wyszczerbiona. Jakby i ona czuła się źle. Jakby wiedziała, że to nie jest typowe niedzielne spotkanie, na którym będziemy w radości wymieniać się informacjami z naszego życia.
Jestem tu pierwszy raz. Moje opory przed nowymi ludźmi i miejscami przybrały gigantyczne rozmiary. Wiem, że muszę… Chociaż nie, to może niewłaściwe słowo. Wiem, że chcę tu być. Być opoką i wsparciem. Jechałam tu z takim zamiarem, ale nie sądziłam, że będzie to aż takie trudne.
Rozglądam się po kuchni, która przypomina chatkę jak z magicznej krainy. Całkiem oderwana od rzeczywistości, od białych, estetycznie wyglądających mebli z elementami szarości i gadżetami na blacie, które wywołują wrażenie chłodu, a nie ciepła, a to przecież zawsze ono powinniśmy odnajdywać w kuchni. Tu jest inaczej – tak przyjaźnie. Meble, choć widać, że wysłużone, są bardzo zadbane. Naczynia – niekoniecznie od kompletu – zdobią stół, który nakryty jest ceratą w słoneczniki. Choć daleko temu pomieszczeniu do pięknej kuchni z katalogu, to czuję, że jest tu jakoś przytulniej. Tylko atmosfera, która nas otacza, wdziera się przez okna i łapie nas w swoje szpony.
Z myśli wytrąca mnie szuranie kapci pani Franciszki. Z bladą twarzą i podkrążonymi oczami idzie w moim kierunku. Widzę, że próbuje się uśmiechnąć, ale w efekcie na jej twarzy pojawia się grymas bólu. Ściska mnie w sercu, gdy patrzę na jej twarz. Do tej pory znałam tylko ją. Choć może to za dużo powiedziane. Słyszałam o niej opowieści i widziałam fotografie. O innych nie miałam nawet pojęcia. Teraz już wiem dlaczego.
– Kochanie, może coś zjesz? – słyszę jej zachrypnięty głos i uzmysławiam sobie, że od rana nic nie jadłam, a mój żołądek jak na zawołanie zaczyna burczeć. Twarz mi czerwienieje od wstydu i czuję się zażenowana z powodu dźwięku, jaki wydał mój brzuch. – Może pomogłabyś mi zrobić obiad? Trzeba coś jeść. Chłopcy też pewnie będą głodni – dodaje, patrząc tępo w okno.
Spoglądam na jej twarz z licznymi zmarszczkami i myślę, że kiedyś musiała być piękną kobietą. Jej włosy nie do końca oprószone siwizną lekko się kręcą, a oczy przypominają czarną przestrzeń. Przestrzeń, która gdzieś ma swój początek i tak trwa, zamykając w sobie każdy dzień życia. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co teraz czuje. Czy spodziewała się takiego zakończenia? Czy jest jej lżej? A może poczucie porażki tak bardzo ją przygniata, że trudno będzie jej się teraz podnieść? Mimo że jest mi całkowicie obcą osobą, mam ochotę do niej podejść i ją przytulić, powiedzieć, że przejdziemy przez to razem. Ale co dla niej mogą znaczyć te słowa? Przecież jestem dla niej nic nieznaczącym człowiekiem, którego poznała dzisiaj rano. Może nawet kimś gorszym. Kimś, przed kim musi udawać, że się trzyma. Musi wstać z łóżka i próbować się uśmiechać. Nie miałabym jej tego za złe, gdyby zostawiła mnie samą przy tym kolorowym stole. Wiem, że cierpienie wymaga czasu i niekiedy samotności. Ona wygląda na kogoś, kto żyje z samotnością na co dzień, a dziś chyba szczególnie chciała ją u siebie ugościć. Widzę, jak jej delikatne dłonie zaciskają się w pięści. Mam wrażenie, że gdyby zrobiła to mocniej, to roztrzaskałyby się w drobny mak. Są takie delikatne, takie spracowane.
– Przepraszam… – Pochyla się zawstydzona i wyciera pojedyncze łzy z twarzy, po czym siada zrezygnowana naprzeciwko mnie. – Jesteś moim gościem, a ja… ja nie wiem, co powinnam zrobić, byś czuła się tu dobrze. Nie wiem już, jak mam żyć, bym sama czuła się dobrze – mówi tak cicho, że prawie nie słyszę ostatnich słów.
Coś we mnie pęka. Czuję w sobie tak wiele sprzecznych emocji, że trudno mi je ubrać w odpowiednie słowa. Widzę jej cierpienie i wiem, że nie powinna przez to przechodzić. Powinna być beztroską babcią, która piecze wnukom ciasto i robi przepyszną kawę córce. A tymczasem stała się kimś, komu bardzo daleko do takiego wizerunku. Jest cierpiącą kobietą, która próbuje upchnąć wszystko w sobie, a przy tym odpowiednio mnie ugościć. Dotykam delikatnie jej dłoni. Ten intymny gest sprawia, że przestaje płakać i patrzy na mnie tymi czarnymi, wołającymi o pomoc oczami.
– Nie da się odłożyć cierpienia na później. Ono przychodzi tu i teraz. Nie da się przed nim też uciec. Przykleja się do nas jak plaster na ranę, który będzie z nami, dopóki sam nie zejdzie, pozostawiając niewidoczny ślad. Proszę się mną nie martwić i dać sobie czas. Jestem tu, bo chciałam pomóc. Chciałam, żeby nie cierpiał sam. Żeby pani też nie była sama – mówię powoli i spokojnie.
Pani Franciszka z błyszczącymi od łez oczami pochyla głowę, jakby słowa, które miały jej pomóc, przyniosły jeszcze większy ból. Nie puszczam jej dłoni, a ona nie próbuje się wyswobodzić. Milczenie przeciąga się w minuty, ale wiem, że tego właśnie potrzebuje. Nie czuję się z tym źle. Czasem nie da się rozmawiać. Czasem to właśnie milczenie daje nam odrobinę ukojenia.
ON
Nie wiem, czy bardziej chcę go wyśmiać, czy zajebać mu w twarz. Cały w środku buzuję i mam ochotę, by to wszystko wyszło ze mnie na powierzchnię. By opuściło moje ciało i dało mi w końcu spokój. Idealny spokój i ciszę, która będzie aż boleć. Ale daleko mi do ciszy i spokoju. Myśli ciągle mam chaotyczne, a to, co mi teraz powiedział, stanowi tylko dokładkę do moich problemów.
– Przykro mi, Paweł. Było za mało i za wolno. Nie miej teraz o to do mnie pretensji – mówi służbowym tonem, któremu daleko od tego, którego używa na co dzień. Coś w tym człowieku jest nie tak. Potrafi dostosować się do każdej sytuacji, z przyjaciela przejść w służbistę, dla którego liczy się tylko zysk i nic więcej. Napędza mnie myśl, że po raz kolejny dałem się zmanipulować. Choć życie mnie dużo nauczyło, to ja nadal popełniam te same cholerne błędy. Wierzę w ludzi. Rzygać mi się chce, jak sobie pomyślę, że miałem tu zacząć wszystko od nowa, z daleka od tego całego burdelu. Obiecałem sobie do tego nie wracać. Pracowałem nad tym, by nie zatapiać myśli we wspomnieniach. Odciąłem się od tego, ale coraz więcej napotkanych osób powoduje, że wciąż wracam tam, skąd przyszedłem. Czy tych cholernych drzwi nigdy nie uda mi się zamknąć? Czy już zawsze będę się czuł tak jak teraz?
– Tak się nie robi – mówię po chwili milczenia. – Mieliśmy umowę.
– Jaką? – śmieje się szyderczo, a ja zaciskam pięść i powstrzymuję się, żeby nie zamienić moich chęci w czyny.
– Postaraj się bardziej w przyszłym miesiącu, to i wypłata będzie lepsza – dodaje i zamyka gruby notes, który ma przed sobą. Doskonale zdaję sobie sprawę, że chce zakończyć rozmowę i daje mi do zrozumienia, żebym spieprzał. Mrożę go wrogim spojrzeniem i wychodzę, zostawiając pieniądze na blacie biurka.
Pluję sobie w brodę, że nie wziąłem wypłaty, ale czuję też satysfakcję. Tym gestem dałem mu do zrozumienia, że teraz naprawdę nie postąpił w porządku. Tylko co mi z tej satysfakcji? Wkurwienie, jakie odczuwam, ciągle rośnie i nie wiem, jak dać mu upust. Wchodzę do mieszkania, do którego tak naprawdę nie chcę wchodzić. Przypomina mi norę, z której pochodzę, i pachnie porażką, którą właśnie odnoszę. Z całej siły kopię w szafę tak, że poluzowane już wcześniej zawiasy całkiem puszczają. Nie obchodzi mnie, że to wcale nie należy do mnie. Mam ochotę roztrzaskać te wszystkie meble, które pewnie stoją tu już z pięćdziesiąt lat. To mieszkanie mnie dołuje. Jest tak obskurne, że razi w oczy. Gdy tylko przekraczam próg, czuję zapach stęchlizny, nawet po tym, jak wyczyściłem każdy kąt tej pieprzonej kawalerki. Czasem mam wrażenie, że cały przesiąkam tym zapachem, że kiedy idę ulicą, wszyscy wiedzą, skąd pochodzę.
Zmierzam w kierunku łazienki, zamierzam wziąć gorący, niemal parzący prysznic, by zmyć z siebie całą wewnętrzną furię na ten pierdolony świat. Gdy kończę, słyszę, że dzwoni telefon, który zostawiłem w kuchni. To Sylwia. Delikatnie poprawia mi się humor, ale to uczucie znika. Nakazuję sobie, by nie idealizować rzeczywistości.
– Pawełku, co ty na to, żeby wpaść do mnie godzinę wcześniej, niż się umawialiśmy? – mruczy do słuchawki. Przypominam sobie o tym, że mieliśmy iść dzisiaj razem na imprezę do Rafała. Wymyślił, że gościmy się w lesie pod miastem. Klnę pod nosem, że mój dzisiejszy akt honoru się nie opłacił. Będę musiał jakoś skombinować kasę na wieczór.
– Wiesz, że zawsze jestem chętny na spotkanie z tobą – kłamię, choć po części jest to prawdą.
Dziś potrzebuję towarzystwa, by nie myśleć już o tym wszystkim. Potrzebuję ciała kobiety, które pomoże mi o tym zapomnieć. Umawiamy się, że niedługo do niej wpadnę, po czym się rozłączam. Ogarniam się w pośpiechu i wsiadam w wysłużoną już hondę. Mam do niej sentyment, ale i ona prosi się o wymianę. Po drodze zahaczam o Maksa, by wspomógł mnie trochę finansowo.
– Znowu cię wychujał? Stary, tak się nie da żyć. Weź, zmień tę robotę.
– Taki mam zamiar. Ale najpierw muszę się rozejrzeć za mieszkaniem, wiesz przecież, że tę norę wynajmuję od szefa. – Mam ochotę zaśmiać się sam z siebie. Ten zamiar chodzi mi po głowie już od roku i ciągle nie mogę się odkuć. Zaległe długi nieustannie się o siebie upominają i pożerają to, co udaje mi się odłożyć.
– Wiesz, do mnie jak w dym, pożyczę ci, ile chcesz, ale martwię się o ciebie. – Wyciąga kasę, a ja chowam ją w pośpiechu do kieszeni. Nie chce mi się go słuchać, choć wiem, że ma rację.
Maksa poznałem pierwszego dnia, jak przyjechałem do Warszawy. Czułem się tak cholernie zagubiony, że wszedłem do pierwszego lepszego baru i musiałem sobie strzelić coś na odstresowanie. Zgadaliśmy się przy barze i nie wiem, kiedy opowiedziałem mu całą historię swojego chorego życia. Przedstawił mnie swoim ziomkom i tak oto wsiąkłem w ich całe towarzystwo. Choć Maks ma już żonę, dziecko w drodze i odciął się od całego imprezowego towarzystwa, to ze mną nadal utrzymuje kontakt. Jest chyba jedynym człowiekiem, na którego zawsze mogę liczyć. Czasem do nich wpadam na niedzielny obiad. Żona Maksa gotuje idealnie i ma przy tym świetne poczucie humoru. Dobrze się czuję w ich towarzystwie, choć zdarza mi się po wspólnie spędzonym czasie zaszyć w swoim mieszkaniu i nie mieć ochoty z niego wyjść. Nie wiem, jak on to zrobił, że zmienił swoje życie. Siedząc na jego kanapie i gawędząc z nim przy piwku, w duchu mu tego wszystkiego zazdroszczę. Przytulnego mieszkania, zapachu ciasta w kuchni, flakoników kobiecych perfum starannie ułożonych na szafce w łazience, wspólnych fotografii na ścianie w salonie, ciężarnej żony. Tego wszystkiego, co przypomina szczęśliwy dom. Są mi najbliższymi ludźmi na świecie i czuję się podle, gdy mam poczucie, że ich szczęście wbija mi się w żebra niczym tępy nóż. Sam już nie wiem, czy to bardziej zazdrość, czy pragnienie bycia szczęśliwym tak bardzo mnie dołuje.
– Poradzę sobie – uśmiecham się, by go nie niepokoić. – Jak się czuje Kamila? Piłkarz rośnie? – dodaję, by skierować rozmowę na inny tor.
Żona i dziecko są tematem, o którym Maks mógłby rozmawiać bez końca. Lubię, jak o nich opowiada. To zadziwiające, jak wiele potrafi zmienić istota, która jeszcze się nie narodziła.
– Dzięki za pomoc, z chęcią bym z tobą pogadał, ale się śpieszę – rzucam po wysłuchaniu opowieści o porannych mdłościach Kamili.
– Ukochana czeka? – Patrzy na mnie podejrzliwie.
– Sylwia.
– Czyli jednak?
– Daj spokój. Żadne „jednak”. Ani teraz, ani nigdy – mówię stanowczo, bo to, czego chcę od życia, mam akurat jasno sprecyzowane.
– Więc po co? – pyta, wzruszając ramionami.
– „Po co”, „po co”… – śmieję się. – Wybieramy się razem na imprezę do Rafała; chciała, żebym wpadł wcześniej, to wpadnę – mówię tonem, który jasno określa charakter mojej wizyty.
– Ogarnij się. Szkoda życia – poważnieje. Choć uśmiech nie znika mi z twarzy, to całym sobą wiem, że ma rację. Ale czasem zrobienie czegoś tak prostego jest najtrudniejsze. Nie da się zmienić życia ot tak, z dnia na dzień.
– Wyluzuj, staruszku. – Szturcham go w ramię.
Żegnam się z przyjacielem i wsiadam do auta. Jego poważny ton nadal delikatnie pulsuje mi w głowie. Mój nastrój zdecydowanie nie nadaje się dzisiaj na imprezę, choć z drugiej strony to idealny sposób, by się wyluzować i odciąć od wszystkiego. Pukam do mieszkania Sylwii, ale po chwili mam ochotę odwrócić się na pięcie i wrócić do siebie. Zaszyć się tam i nie opuszczać tych szarych ścian.
– Jesteś w końcu, kocie – wita mnie w czarnym, zdecydowanie za krótkim szlafroku.
Przywiera do moich ust i wciąga do mieszkania. Już wiem, że się nie wycofam. Zapominam o wszystkim i daję się ponieść pożądaniu, które wytworzyło się między nami. Po wszystkim jak zwykle towarzyszy mi to puste uczucie. Sylwia jest piękną kobietą, lubię uprawiać z nią seks, już od jakiegoś czasu łączy nas taki układ. Poznaliśmy się na imprezie i tego samego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku. Oboje doszliśmy do wniosku, że skoro jest nam razem dobrze, to może warto to kontynuować. Gdy zauważyłem, że zapragnęła czegoś więcej: wspólnych śniadań, romantycznych wieczorów przy _Dirty Dancing_ i odwiedzin u rodziny, automatycznie się od niej odciąłem. Wiem, że nie czułbym się przy niej szczęśliwy. Jakiś czas temu, z jej inicjatywy, znowu odnowiliśmy kontakt. Jak się okazało, jej uczucie do mnie było chwilową mrzonką, bo zaliczyła już trzy związki i znowu była sama.
– Dobra, spadamy do Rafała, zbieraj się – rzuca we mnie ubraniami i znika w łazience. Gdy wychodzi, jej ton diametralnie się zmienia. Pożądanie, jakim jeszcze przed chwilą mnie obdarzała, znikło bez śladu i chyba właśnie to w niej lubię. Bez zbędnych rozmów i analiz sytuacji, bez uczucia.
Gdy dojeżdżamy na miejsce, pod lasem stoi już kilka samochodów. Parkuję na poboczu i gaszę silnik. Sylwia zdążyła już wysiąść i wita się właśnie ze swoimi znajomymi. Siedzę tak i patrzę w czerń przede mną. Mam dziwne wrażenie, że przestaję do tego wszystkiego pasować. Te wszystkie imprezy już mnie nie napędzają, nie dają mi takiej satysfakcji jak przedtem. Przeraża mnie to. Zaczynam czuć, że nie mam celu, a nawet jeśli go mam, to wydaje mi się odległy, niemal nieistniejący. Wysiadam pośpiesznie z auta i odpalam papierosa. Zaciągam się mocniej niż zwykle. Chcę, żeby dym wypełnił moje płuca, dając umysłowi imitację spokoju. Z przedniej kieszonki kurtki wyciągam setkę i wypijam ją jednym łykiem. Dziś chcę się odciąć od wszystkiego, co mnie ciągle uwiera. Od moich planów, których realizacja nieustannie się oddala. Chcę być taki jak dawniej, gdy nie interesowało mnie życie, a liczyła się dobra zabawa. Wszystko było łatwiejsze. Alkohol i inne używki pomagały łagodzić wspomnienia i nadchodzący z nimi ból.
Otwieram bagażnik i wyciągam z niego cały towar, jaki zakupiliśmy z Sylwią po drodze. Rozglądam się dookoła i dostrzegam ją w grupie nieznajomych mi osób.
– Sylwia, weź swoje rzeczy, bo nie planuję dziś już wracać do auta – mówię, nie zwracając uwagi na innych.
– Kto to, kurwa, jest? – naburmusza się jakiś typ. Dopiero po chwili zauważam, że trzyma ją za rękę.
– Daj spokój, kocie. – Macha na mnie lekceważąco ręką. – To tylko stary znajomy, z którym tu się zabrałam. Chodź, pomóż mi wziąć alko i spadamy – dodaje i ciągnie go za rękę w stronę mojego auta. Wiem, że mam teraz udawać zwykłego znajomego Sylwii, którym zresztą tak naprawdę jestem. Muszę jednak przyznać sam przed sobą, że trochę się o nią martwię. Korzystając z nieuwagi naburmuszonego typa, podchodzę do niej i pytam, czy ma z kim bezpiecznie wrócić do domu. Dziewczyna potakuje i obiecuje, że jakby coś było nie tak, to będzie dzwonić. I jak zawsze każde idzie w swoją stronę.
Ruszam w kierunku lasu, oglądając się jeszcze na parę, która została przy moim samochodzie. Widzę, jak Sylwia poddaje się łapczywemu pocałunkowi typa. Ten, na nic nie zważając, łapie ją za tyłek i przyciąga do siebie. Jego ręce krążą coraz niżej i zahaczają o dół krótkiej spódniczki. Odwracam zniesmaczony głowę i oddycham z ulgą, że zamknąłem auto, bo różne rzeczy mogłyby się tam wydarzyć.
Podążam w kierunku muzyki, która z daleka brzmi jak zwykłe dudnienie. W lesie jest ciemno, a ja co w chwilę mijam ludzi idących w tym samym kierunku. Zauważam parę znajomych twarzy, które zawsze przewijają się na imprezach. Nie wdaję się jednak w żaden dialog, tylko idę uparcie do celu. Gdy dochodzę na miejsce, widzę, że zebrała się już spora grupa. Rafał zbije niezły hajsik na tej imprezie. Ludzi ciekawi nietypowość. A tu zdecydowanie tak jest. Choć lubię raczej zamknięte pomieszczenia na tego typu schadzki, to muszę przyznać, że tu jest naprawdę nastrojowo. Dobre nagłośnienie, prowizoryczny bar, światełka, ognisko i grupki osób, które zamknęły się we własnym świecie, ale pod wpływem procentów otwierają się na innych.
– Dlaczego nie dałeś znać, że już jesteś? – zaczepia mnie Karol i podaje mi piwo. Dopijam to, co zacząłem po drodze, i przyjmuję od kumpla zimną butelkę.
– Dopiero przyszedłem. Gdzie wszyscy?
– Poszli po coś na rozweselenie – szczerzy się. – Widzę, że tobie dzisiaj wyjątkowo się przyda. – Karol patrzy na mnie wyczekująco, jakby chciał się zapytać, czy coś się stało, ale ostatecznie rezygnuje.
– Mirek będzie? – rzucam, by zagaić jakoś rozmowę.
– Będzie, ale jakoś później. Czeka na swoją Lilkę, bo w końcu ją namówił, żeby do nas dołączyła.
– Ooo… Czyżby Mira coś wzięło? – prycham, bo jest tak specyficznym człowiekiem, że wyobrażenie go sobie w związku zwyczajnie mnie śmieszy. Przekroczył ostatnio trzydziestkę, ale ostatnie, czego by chciał, to się ustatkować. Jest wszędzie tam, gdzie się coś dzieje. I oczywiście zawsze z inną dziewczyną. Jednak o Lilce słyszę już po raz kolejny.
– Daj spokój – odpowiada ze śmiechem Karol. – Jak na niego to rzeczywiście długo, ale uwierz mi, przejdzie mu.
Śmiejemy się, po czym dołączają do nas inni. Impreza się rozkręca, a ja czuję, jak w moich żyłach alkohol miesza się z krwią. Jest mi dobrze. Zadziwiająco lekko. Jak za dawnych czasów, gdzie wśród takich ludzi i sytuacji odnajdywałem ukojenie. Zapominam o mieszkaniu, o pieniądzach i o planach. Liczy się tylko muzyka, która wypełnia moje wnętrze, i alkohol, który jest niczym lek przeciwbólowy. Liczy się ta chwila. I to jest piękne!
Zero zmartwień, zero problemów i tych przytłaczających, głośnych myśli, które czasem nie pozwalają mi funkcjonować.
– Jak wracasz? – Karol mnie szturcha. – Widziałem hondę pod lasem.
– Nie wracam – śmieję się. – Zresztą dopiero przyjechaliśmy. Co ty już trujesz o powrocie?
– Szukam kogoś, kto skoczy do sklepu.
– Jak widzisz, ja nie skoczę, szukaj dalej. Jeszcze się nie zastanawiałem, jak wracam. Jak będzie trzeba, to na piechotę, co mi zależy.
– Tylko nie wpierdol się po drodze pod jakiegoś rozpędzonego tira – rechocze.
– Spokojna twoja – śmieję się i idę w kierunku skrzynek.
Zapalam papierosa i rozglądam się dookoła – chaos, wszędzie chaos. Widzę ludzi, którzy zawzięcie dyskutują o polityce; dziewczyny, które robią sobie selfie, wyginając przy tym nienaturalnie usta, by wyglądały na pełniejsze; kolesi, którzy za chwilę odpadną. Wszyscy przyszli tu dobrze się bawić i tak chyba jest. Gdy wyczuwam, że zaczynam za dużo myśleć, wyciągam ze skrzynki butelkę i wlewam w siebie płyn. Mam ochotę się dzisiaj konkretnie najebać, ale z drugiej strony coś mnie powstrzymuje.
Słyszę nagły śmiech dobiegający z grupy, którą przed chwilą opuściłem. Wytężam wzrok i widzę, że dołączył Miro ze swoją dziewczyną. Kończę palić i wracam do wszystkich.
– O, tu jesteś! Poznaj moją laleczkę – mówi z dumą i ręką wskazuje na dziewczynę, która mrozi go spojrzeniem.
– Lila – mówi z naciskiem na każdą literę i podaje mi rękę.
– Widzisz, jaka ona zadziorna! – Śmieje się i próbuje ją objąć, ale dziewczyna zwinnie się oswobadza. – No, już przestań, bądź grzeczna. – Poważnieje, a dziewczyna reaguje wrogim spojrzeniem i odchodzi w stronę prowizorycznego baru. Nie wiem, jak się zachować. Ręką, która zawisła na powitanie z nieznajomą, mierzwię sobie włosy. – Ależ ona jest niezła, co?
Nie odpowiadam na pytanie, irytuje mnie jego zachowanie. Momentalnie robi mi się żal dziewczyny, która wyglądała na zaskoczoną postępowaniem Mira, co mnie nieco dziwi. Podobno spotykają się od jakiegoś czasu. Nie wierzę, że udało mu się ukryć swój arogancki sposób bycia, który przecież uaktywnia się prawie w każdej sytuacji.
– Idę do niej, bo się chyba naburmuszyła.
Patrzę na Mirka, który idzie w stronę Lilki, i dziwię się, że zgodziła się tu z nim przyjść. W ogóle dziwię się każdej kobiecie, która się z nim umawia.
Wracam do znajomych i znowu wpadam w wir rozmów. Słucham historii o sukcesach na uczelniach, w pracy i w życiu prywatnym, ale pojawiają się też zwierzenia o porażkach. Języki coraz bardziej się rozwiązują. Muzyka gra coraz głośniej, gdzieniegdzie pojawiają się tańczące osoby. Leśny klimat udziela się każdemu. Jesteśmy niczym na pustkowiu, nie interesuje nas nic poza daną chwilą. Czuję, że w głowie coraz bardziej mi wiruje, ale jestem jeszcze w miarę w formie. To ten stan, kiedy nad sobą panuję, ale zarazem czuję się tak przyjemnie odcięty od świata.
Po jakimś czasie znowu dołącza do nas Miro z dziewczyną. Obserwuję ją co jakiś czas. Nie wiem, dlaczego to robię. Może przez to, że nie przypomina panienek, z którymi się poprzednio umawiał. Jest spokojna, mam wrażenie, że dla niego za spokojna. Rozluźnia się nieco po wypiciu piwa, ale nadal wygląda na skrępowaną. Dopiero teraz dostrzegam, że musi być od niego sporo młodsza. Próbuje swobodnie wejść w jakąkolwiek rozmowę, ale kosztuje ją to dużo wysiłku. Ma jakąś niewidoczną barierę, która utrudnia jej odnalezienie się w sytuacji. Wydaje mi się, że nie pasuje do tego towarzystwa, że jej świat jest całkiem inny, bardziej spokojny, a ona na siłę próbuje kreować się na kogoś, kim nie jest. Zaczyna mi się robić jej szkoda. Sytuacji nie ułatwia jej też Mirek, który w pewnym momencie po zrobieniu sobie z niej kilku żartów zapomina o jej istnieniu. Zauważam, że nawiązuje rozmowę z jakąś dziewczyną, i to mnie trochę uspokaja. Sam nie wiem dlaczego, ale czuję, że chciałbym jej pomóc w tym zagubieniu. Może dlatego, że tak bardzo przypomina mnie z czasów, gdy miałem wrażenie, że odstaję od grupy, a wewnętrzne bariery utrudniały mi kontakt z innymi ludźmi. Ten okres jest już przeszłością, ale nigdy nie zapomnę uczucia wyobcowania, które uwierało mnie w każdej towarzyskiej sytuacji. Wszystko minęło wraz z wyjazdem do Warszawy. Tu czuję się inaczej, może dlatego, że przestałem przejmować się tym, co mówią inni, a może przez to, że nie mają co mówić. Nie oceniają mnie przez pryzmat tego, skąd pochodzę.
– Lalka, weź się ogarnij i trochę się mną zajmij! – Mirek głośno rechocze i próbuje objąć dziewczynę. Lilka cała się spina, widzę, jak bardzo jest zdenerwowana i zażenowana jego zachowaniem. Zabiera mu butelkę piwa z rąk i wylewa jej zawartość.
– Myślę, że to idealny sposób na zajęcie się tobą. Chyba już ci wystarczy – mówi stanowczo. Towarzystwo wydaje złowrogie „uuuu”, a w oczach Mirka zaczynają tańczyć iskierki złości. Pochodzi do niej i łapie ją za nadgarstek. Na twarzy dziewczyny pojawia się cień strachu. Cały się spinam i mam ochotę go od niej odepchnąć. Czuję się niczym starszy brat, który powinien ją teraz ochronić.
– Co to, kurwa, miało znaczyć? Chuj ci do tego, czy mi wystarczy, czy nie, słyszysz? – Potrząsa dziewczyną. Nie wytrzymuję, dopadam Mirka i z całych sił łapię go za bluzę.
– Weź, stary, nie przeginaj – syczę mu do ucha.
Mirek odwraca się i uderza mnie w twarz. Przez chwilę czuję się zdezorientowany, ale odzyskuję panowanie nad sobą i zamachuję się, by mu oddać, jednak nie zdążam, bo dopada nas reszta towarzystwa i zaczyna rozdzielać.
– Taki z ciebie bohater, kurwa?! Co, zachciało ci się ruchać młodą suczkę?! Nie wpierdalaj się więcej, bo pożałujesz – słyszę jego groźny ton.
– Paweł, odpuść, wiesz, że to pojeb. Po co ci problemy? – uspokaja mnie Karol.
Mam ochotę wstać i zedrzeć z twarzy Mirka ten durny uśmieszek, którym właśnie mnie obdarowuje.
– Pierdol się, psycholu – mówię i odchodzę zapalić, by się uspokoić. Od początku mnie wkurwiał wszystkimi komentarzami wobec tej dziewczyny, mam ochotę wrócić i go zmiażdżyć. Zawsze podbudowuje swoje ego takim zachowaniem i zawsze wydawało mi się to, łagodnie mówiąc, niesmaczne. Tylko że dziś jest jedna różnica – nie przyszedł tu z kimś, komu to odpowiada.
– Przepraszam… Nie wiedziałam. Był inny… Nie… Proszę cię, przyjedź – słyszę oddalające się słowa, które zagłusza niekontrolowany płacz. Szybko orientuję się, do kogo należy ten głos. Rzucam niedopalonego papierosa i idę w jej kierunku.
– Nie wiem. Przyjedź po prostu pod tę główną drogę. Jakoś stąd wyjdę, poradzę sobie. Muszę kończyć, bo pada mi bateria, a potrzebuję telefonu.
Lilka zatrzymuje się na chwilę i rozgląda dookoła.
– Pomogę ci. – Staram się mówić jak najbardziej łagodnie, bo gdy mnie widzi, twarz ma przepełnioną strachem.
– Czego chcesz? Po co za mną idziesz? – Po jej minie domyślam się, jakie myśli krążą po jej głowie. Jest sama nocą w lesie wśród obcych ludzi, nietrudno o prosty wniosek.
– Znam ten las, pomogę ci z niego wyjść – mówię, a ona spogląda na mnie niepewnie. – Nie bój się, nic ci nie zrobię – uśmiecham się delikatnie. Lilka nie reaguje i sprawia wrażenie, jakby biła się z myślami. – Poznaliśmy się dzisiaj na początku, jak przyszliście. Nie zdążyłem ci się przedstawić, bo Mirek… zresztą nieważne. Jestem Paweł. – Wyciągam do niej rękę, ale ona robi krok w tył. Słyszę, jak ciężko oddycha. Wydaje się tak bardzo wystraszona.
– Poznałam tu wiele osób. Znam tylko Mirka, mieliśmy razem wrócić, nie wiedziałam, że on… – Urywa i zaczyna szlochać.
– Lilka, już wszystko dobrze, pomogę ci – mówię spokojnie, nie wykonując jednak żadnego ruchu. Nie chcę, żeby źle zinterpretowała moje intencje. – Tylko mam prośbę, mogłabyś skierować latarkę lekko na bok? Strasznie razi mnie w oczy. – Krzywię się. Dziewczyna wykonuje nagły ruch, przez co telefon wypada jej z rąk i ląduje latarką do dołu, tak że ginie teraz w ciemnościach.
– O Boże… – Lilka zaczyna pośpiesznie go szukać. Wyciągam z kieszeni swój telefon i jej pomagam. Widzę, że jest kłębkiem nerwów. Gdy znajduje swoją zgubę, całkiem się rozkleja. – Przepraszam – mówi w końcu. – Po prostu tak bardzo się boję.
– Możesz mi zaufać. Naprawdę nic ci nie zrobię. Chodźmy; jak chcesz, możemy nawet nie rozmawiać. Zaprowadzę cię pod główną drogę, tam, gdzie słyszałem, że z kimś się umówiłaś, i zniknę, dobrze? – mówię spokojnie.
Dziewczyna przytakuje ruchem głowy, po czym ruszamy. Idziemy w milczeniu, w tle słychać odgłosy muzyki i salwy śmiechu. Z każdym krokiem dochodzą do nas jednak coraz ciszej, aż w końcu zaczynają zanikać za ścianą drzew, które zostają za nami.
– Dziękuję – słyszę nagle głos Lilki. Jest opanowany i spokojny. – Nie wiem, co sobie myślałam, przychodząc tutaj.
– Nie chcę być niemiły, ale nie wiem, co sobie myślałaś, przychodząc tu z Mirkiem.
– Ale on był inny. Co prawda, nie znamy się długo, spotykamy się trzy tygodnie, ale nigdy nie zwracał się do mnie w ten sposób.
– Trudno mi w to uwierzyć – ironizuję.
– Mi trudno uwierzyć w to, czego dzisiaj doświadczyłam. Ten gniew w jego oczach. Nawet nie wiesz, jak się bałam. Myślałam, że już nikt nie zareaguje, że zaraz mnie uderzy. Przepraszam.
– Mnie? – pytam zdziwiony.
– Za twarz. To znaczy za to, że ci ją trochę uszkodził – mówi nieporadnie.
Odchrząkuję i uśmiecham się, gdy słyszę jej skrępowany ton. Czuję się, jakbym był jej ojcem, przed którym musi się teraz tłumaczyć.
– Daj spokój, to nic takiego. Nie przejmuj się tym.
– Ale trochę mi głupio.
– Niepotrzebnie. Niech się cieszy, że nas rozdzielili, bo wyglądałby dużo gorzej niż ja – mówię, po czym czuję zażenowanie, że wygłaszam przemowy jak typowy samiec alfa. Lilka uśmiecha się i atmosfera zaczyna się rozluźniać.
– Rodzice myślą, że nocuję u koleżanki; powiedziałam im, że po lekcjach idę do niej się pouczyć.
– Lekcjach? – pytam zszokowany. Choć zauważyłem, że jest ode mnie sporo młodsza, to nie przypuszczałem, że chodzi jeszcze do szkoły. – To ile ty masz w ogóle lat?
– Osiemnaście – odpowiada z tym śmiesznym, charakterystycznym jak na osiemnastolatkę przystało buntem w głosie.
– Dlaczego Mirek? Czy nie jest dla ciebie za stary? – Chwilowo nie dowierzam. Ja czuję się dla niej za stary, a mam dopiero dwadzieścia siedem lat.
– Bez przesady, to tylko osiem lat.
– Chyba czternaście – poprawiam ją.
– Jak czternaście?
– Przecież Miro ma trzydzieści dwa lata.
– A to skurwiel – wyrywa się jej. W jej ustach te słowa brzmią tak zabawnie buntowniczo. – Powiedział mi, że ma dwadzieścia pięć lat – dodaje.
Nie ukrywam swojego zdziwienia. Mirek zawsze był popaprany, ale zaniżenie swojego wieku to chyba przesada. Owszem, wygląda młodo; myślę, że jakbym nie wiedział, ile ma lat, to sam bym się nabrał, ale takie zagranie jest zdecydowanie poniżej pasa.
Rozmowa coraz bardziej się rozkręca, z każdym krokiem Lilka wydaje się zabawniejsza. W duchu czuję ulgę, że udało mi się ją odstresować i już się tak nie boi. Las dookoła jawi się jako złowieszczy, nie wyobrażam sobie, żeby teraz szła sama. Każdy szelest lub odgłos złamanej gałęzi powoduje, że dziewczyna cała się spina. Rozmowę nagle przerywa jej telefon.
– Jestem już, czekam na ciebie. Gdzie jesteś, może powiedz, w którym kierunku mam iść, to po ciebie wyjdę? – słyszę kobiecy głos w słuchawce i szepczę Lilce, że zaraz będziemy na miejscu.
– Już zaraz będziemy, nigdzie się nie ruszaj.
– Jak to: będziecie? Lila, nie mów, że jesteś z tym dupkiem?
– Nie… jestem z… nie jestem z Mirkiem. Zaraz będę – mówi i się rozłącza. – Ale musi być na mnie wkurzona – dodaje.
– Mama?
– Nie – śmieje się. – Siostra. Choć jest już starą marudą, to fakt.
– To chyba ona – mówię, zauważając światła. Przyśpieszamy kroku i już za chwilę jesteśmy przy samochodzie. Widzę po Lilce, jak bardzo się denerwuje. Sam się lekko spinam, nie mam ochoty poznawać jej siostry.
– Lilka, poradzisz sobie?
– Z tym potworem? – Krzywi się, wskazując palcem na samochód. – No nie wiem. Już słyszę te wszystkie farmazony.
– Ale chyba siostra tym razem będzie miała rację. – Puszczam do niej porozumiewawczo oczko.
– Dobra, tym razem może i tak.
Słyszę, że drzwi samochodu się otwierają. Głupio jest mi uciekać bez pożegnania jak szczeniak, ale nie wiem, co więcej mógłbym powiedzieć.
– Będę spadał – mówię, nie zwracając uwagi na dobiegające soczyste „Kurwa mać, Lilka”. – Bądź dzielna – dodaję jej otuchy.
– Dziękuję za pomoc. Naprawdę nie wiem, jak bym sobie poradziła bez ciebie – mówi, wpatrując się we mnie jak w wybawcę. W pewnym momencie boję się, że mnie pocałuje, więc daję jej zabawnego pstryczka w nos i razem wybuchamy śmiechem.
– No, bardzo zabawne. Już, koniec romantycznych chwil. – Dobiega do nas jej siostra i mocno ją przytula. – Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam.
Widzę, jak mocno przywierają do siebie, jakby miały się widzieć po raz ostatni. Znowu się we mnie odzywa ta dziwna zazdrość i podsuwa myśli, że nie znam tego uczucia.
Dziewczyny szepczą coś między sobą. Zaczynam czuć się niezręcznie, więc odchodzę w swoją stronę.
– Paweł! – słyszę nagle głos Lilki. Odwracam się i widzę, że jej siostra też na mnie patrzy. – Wracasz tam, czy może gdzieś cię podwieźć?
Nagle to zwyczajne pytanie staje się takie trudne. Gdy ją zauważam, nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. Czuję się jak dziecko, które szuka odpowiednich słów i zdaje sobie sprawę, że wcale ich nie zna.
– Ni… nie, nie wracam – przerywam ciszę, która zaczyna być niepokojąca.
– To chodź, podwieziemy cię. – Lilka ciągnie mnie za rękę, a ja nie mogę odwrócić wzroku. Tonę w oczach jej siostry.ONA
Źdźbła trawy przyjemnie łaskoczą mnie po twarzy, promienie słońca otulają moje ciało. Rozciągam się leniwie na kocu i przymykam oczy. Wokół nas panuje idealna cisza, którą przerywa co chwilę tylko świergot ptaków. Zostawiliśmy za sobą odgłosy miasta, warczące samochody i chaos, jaki wytwarzają ludzie. Na tym skrawku ziemi znajdujemy się tylko my dwoje i tak naprawdę niczego więcej nie potrzebujemy. Moje ciało przepełnia tak ogromne szczęście, że opisanie go sprawiłoby mi problem. Mam wrażenie, że nie istnieją słowa, które byłyby adekwatne do uczucia, które mną owładnęło. Wtulam się w niego z całych sił i jest mi dobrze. On delikatnie dotyka moich włosów i nuci pod nosem jakiś kawałek piosenki. Gładzę jego twarz, jakbym chciała nauczyć się jej na pamięć, choć w głębi duszy wiem, że już nigdy jej nie zapomnę. Wszystko w nim jest takie doskonałe; tak trudno mi czasem uwierzyć, że istnieje naprawdę, że jest tylko mój. Są chwile, że boję się zamknąć oczy, bo gdy przyjdzie mi je otworzyć, on zniknie, tak po prostu, jakby nigdy nie pojawił się w moim życiu. Ten lęk jest czasem tak nagły, że paraliżuje moje ciało, a ja mam poczucie, że tracę nad nim panowanie, jakbym się rozpadała. Świat jest wielki, mieści się w nim tak dużo osób, a ja jestem przekonana, że do życia potrzebny jest mi tylko on. Gdybym miała wybierać między nim a powietrzem, to wiem, że niezależnie od mojej decyzji byłabym skazana na śmierć.
– Maamooo! – Z oddali dobiega mnie dziecięcy głos. Obraz, który mam przed oczami, traci swoje kontury. Rozmywa się niczym plama świeżej farby na deszczu. Chłonę go całą sobą, ale zarazem wyraźnie czuję, że go tracę. Znika. – Mamo – słyszę teraz wyraźnie to słowo. Przypominam sobie, kim jestem i dla kogo. Próbuję się podnieść, ale nie mogę. Czuję się jak zbita kupka gliny, która tak przywarła do powierzchni, że nic nie jest w stanie jej oderwać. – Mamo… – Zaczyna chlipać. – Jeremi oblał mnie mlekiem, zimno mi – mówi niemal szeptem mój młodszy syn. Powoli otwieram oczy i widzę, jak patrzy na mnie z nadzieją. Potworny cios prosto w mostek – tak mogłabym opisać to, jak się teraz czuję.
– Chodź tu do mnie. – Wyciągam do niego ręce, a on niezgrabnie wspina się na łóżko.
Okrywam go szczelnie kołdrą i w tym samym momencie spada na podłogę jedna z butelek. Zażenowanie i poczucie winy rozlewają się po moim ciele. W gardle przełykam gulę, która pojawia się momentalnie. Przekonanie, że nie zasługuję na słowo „mama”, kuje mnie prosto w serce. Wchodzi w nie delikatnie, niczym ostry szpikulec.
– Troszkę tu śmierdzi – szepcze, ale nadal mocno obejmuje mnie małymi rączkami.
Próbuję wyksztusić z siebie słowo „przepraszam”, lecz moje usta tylko wyginają się w odpowiedni kształt, w pokoju jednak panuje cisza. Mój syn patrzy na mnie tymi wielkimi, najpiękniejszymi na całym świecie oczami. Patrzy, jakby się bał, że zaraz zniknę, że w końcu zasnę tak, że nigdy się nie obudzę. To spojrzenie sprawia mi ból, przypomina o wszystkich sytuacjach, w jakich mnie widzieli, a nie powinni. Jestem matką dwóch wspaniałych chłopców i właśnie zamiast budować, niszczę im życie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że dla świata możesz być nikim, ale dla kogoś jesteś całym światem. Od razu pomyślałam o nich, o tych dwóch słodkich buziach. To mi pomogło na jakiś czas. Później stało się codziennością, niczym „dzień dobry”, i przestało robić na mnie wrażenie.
Rozglądam się po pokoju. Wszędzie panuje bałagan. Najbardziej w oczy kolą mnie puste butelki, które wychylają się zza porozrzucanych ubrań niczym złowieszcze wspomnienie. W powietrzu unosi się woń tytoniu, na stoliku stoi popielniczka ze zdecydowanie zbyt dużą ilością kiepów. I w tym wszystkim mój pięcioletni syn wtulony we mnie z nadzieją. Nienawidzę siebie za to. Krążą teorie, że niektóre kobiety nie powinny być matkami. Wiem, że ja należę właśnie do nich. Choć niczego bardziej nie pragnę, niż w końcu zacząć sprawdzać się w tej roli. Zawsze zawodziłam; mam wrażenie, że jest to wpisane w moje istnienie. Nieodłączny element, który mi towarzyszy, od kiedy żyję i do kiedy żyć będę.
– Dlaczego Jeremi oblał cię mlekiem? – przerywam myślenie, bo zaczyna krążyć w stronę utartych już obietnic.
– Bo byliśmy głodni i Jeremi znalazł płatki, tylko że dla mnie już nie wystarczyło i powiedział, żebym pił mleko – tłumaczy, a w oczach stają mu łzy. – I mnie oblał – chlipie.
– To na pewno było przez przypadek, kochanie. – Przytulam synka, by go pocieszyć.
– Nie, mamo – odpowiada ze smutkiem w głosie. – Specjalnie wylał na mnie mleko. Później zaczął się ze mnie śmiać i poszedł grać na komputerze. A ja… – przerywa, a jego ciałem szarpie szloch – a ja chciałem sprawdzić, czy w innej szafce są jeszcze płatki i wspiąłem się na blat, i przez przypadek zrzuciłem wazon. Przepraszam – szepcze z twarzą mokrą od łez. Tulę go mocno i powtarzam, żeby się tym nie martwił, że wcale nie lubiłam tego wazonu, a w duchu dziękuję Bogu za to, że mojemu dziecku nic się nie stało. – Tylko, że ta woda się wylała, która tam była i kwiaty też. A jak Jeremi to usłyszał, to na mnie nakrzyczał, żebym tego nie dotykał. I teraz to wszystko tak leży i trochę śmierdzi – kończy historię, krzywiąc się.
Przypominam sobie o kwiatach, a raczej o tym, co z nich zostało. Już dawno miałam je wyrzucić. Klnę w myślach, że jestem nieostrożna, że moje dzieci mogły się pokaleczyć. Zerkam na zegarek i widzę, że dochodzi trzynasta. Dopiero teraz uzmysławiam sobie, że mój syn nadal nic nie jadł.
– Chodź, kochanie, pomogę ci się przebrać, posprzątam szybciutko w kuchni i zrobię ci coś pysznego do jedzenia, dobrze? – Widzę, jak twarz mojego synka się rozwesela. Wskakuje mi na ręce i razem idziemy do łazienki.
Gdy kuchnia jest już doprowadzona do porządku, wołam synów, ale przychodzi tylko Paweł. Proponuję mu naleśniki, a on z radości klaszcze w ręce i chce mi pomóc. Wspólnie przygotowujemy posiłek, słuchając radia. Dla takich momentów chce mi się żyć. Dziś postanawiam skończyć z dotychczasowym stylem życia. Chcę być matką, na jaką zasługują. Czas zapomnieć o ranach, które zadało mi życie.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_