Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieci Pana Majstra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
20,42 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieci Pana Majstra - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 200 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Tat­ko, mama, dzie­ci

Maj­ster Ty­dzień, chwat nad chwa­ty, bę­dzie temu lat już wie­le, uj­rzał, świe­żą niby kwia­ty, mło­dą pan­nę – Imć Nie­dzie­lę.

Du­chem po­słał do niej swa­ty, było tro­chę ce­re­gie­li, lecz że chwat to był nad chwa­ty, więc spodo­bał się Nie­dzie­li.

Jak się zwy­kle po­tem zda­rza, już or­ga­ny grzmią w ko­ście­le, to Imć Ty­dzień od oł­ta­rza wie­dzie żon­kę – Imć Nie­dzie­lę.

………………………………..

Dzia­tek dał im Bóg sze­ścio­ro, nie za wie­le, nie za mało;

cór­ki z mat­ki wdzięk swój bio­rą, chłop­cy zu­chy gębą całą.

Syn naj­star­szy jak an­ta­łek;

młod­szy znów jak po­mi­do­rek, pierw­szy – zwie się: Po­nie­dzia­łek, dru­gi – ma­min piesz­czoch: Wto­rek.

Da­lej dziew­czę jak ja­go­da (czub z ko­kar­dą ma na gło­wie), ksiądz ją ochrzcił mia­nem: Śro­da – licz­ko kra­śne, oczka so­wie.

Za nią drep­cze Czwar­tek mały, co na każ­de imie­ni­ny chru­stu zja­da pół­mich cały, pącz­ków zaś – ze trzy tu­zi­ny.

Pią­tek, tym się mama bie­dzi – na nic proś­by jej i tru­dy,

Pią­tek nie je nic prócz śle­dzi i dla­te­go jak śledź chu­dy.

Mniej­sza odeń o dwa cale to So­bo­ta jest krą­glut­ka (wszyst­ko zmia­ta do­sko­na­le), a ro­dzeń­stwo zwie ją: "But­ka".

………………………….

Do­brze cho­wa się gro­mad­ka, dzie­ci zdro­we jak orze­chy, aż się trzę­sie bia­ła chat­ka, taki gwar w niej, ha­łas, śmie­chy.

O nic dzia­twa się nie tro­ska, cią­gle fi­gle, cią­gle pso­ty, że niech ręka bro­ni bo­ska, co Nie­dzie­la ma ro­bo­ty!

………………………..

Wto­rek majt­ki zdarł na pło­cie,

Czwar­tek się po ryn­nie wspi­na,

Pią­tek zgu­bił trze­wik w bło­cie,

Śro­da wpa­dła do ko­mi­na.

A prym wie­dzie Po­nie­dzia­łek!

Toż nie stra­cił omal du­cha, kie­dy z da­chu, niby wa­łek, wprost do mat­ki spadł far­tu­cha.

Za urwi­sów star­szych piąt­ką i So­bót­ka też, głu­piut­ka, wszyst­ko robi jak mał­piąt­ko, cho­ciaż taka jest ma­lut­ka!

Gło­śno śmie­ją się są­siad­ki, że po­czci­wa imć maj­stro­wa na hul­ta­jów, na ga­gat­ki wszyst­kie dzie­ci swe wy­cho­wa.

Pod jej okiem śmia­ło broi roz­hu­ka­na ta cze­re­da, bo się mat­ki nic nie boi.

Gor­sza bywa z oj­cem bie­da.

Bo z Ty­go­dnia maj­ster tęgi:

"Fur­dum, bur­dum, mo­cium pa­nie!"

Kto za­wi­nił – bez mi­trę­gi na warsz­ta­cie bie­rze la­nie.

Lecz gdy wi­dzą swa­wol­ni­ki, że im gro­zi ba­sa­ru­nek, wraz pod­no­szą la­ment, krzy­ki:

– Mamo! Mamo! Na ra­tu­nek!

A już mat­ka za­dy­sza­na dłoń ka­rzą­cą wstrzy­mać leci.

– Na toż wy­szłam za wać­pa­na, byś nie­win­ne drę­czy i dzie­ci?

– Żono! Toć mu wzią­łem z gar­ści roz­trza­ska­ny ze­gar gdań­ski!…

– Jak to? Ze­gar mil­szy wa­ści niż ro­dzo­ny sy­nek pań­ski?

– Dusz­ko! Lecą ze mnie spodnie,

Wto­rek po­ciął moje szel­ki…

– Chciał mieć lej­ce nie­za­wod­nie!

Ot, chło­pię­ce to fi­giel­ki!

– Spójrz na bu­zie twych dziew­czą­tek:

miód wy­kra­dły ze spi­żar­ki…

– O, te wej­dą w każ­dy ką­tek, będą do­bre z nich ku­char­ki.

– Pieprz mi wsy­pał do ta­ba­ki twój sy­na­lek, żono, trze­ci, – I chcesz ka­rać za żart taki?

Toć to, mężu, jesz­cze dzie­ci!…

– Mu­szą, mu­szą wziąć raz baty, ty je, mat­ko, nad­to psu­jesz!

– Ty­dziu! Rze­kłeś mi przed laty, że nad ży­cie mnie mi­łu­jesz!

Tu maj­stro­wa w głos za szlo­cha (maj­ster dło­nią przy­tka uszy).

Ty­dzień bar­dzo żonę ko­cha, łzom jej ulżyć rad by z du­szy.

Choć się jesz­cze sro­żyć sta­ra:

"Fur­dum, bur­dum, mo­cium pa­nie!"

W za­po­mnie­nie idzie kara, dys­cy­pli­na już na ścia­nie.

– Precz, hul­ta­je! Precz, zbyt­ni­ce! – huk­nie jeno maj­ster z góry.

– Bo jak któ­re z was przy­chwy­cę, to ob­łu­pię je ze skó­ry!

Na go­rą­cy ten trak­ta­ment nie cze­ka­ją lube dziat­ki, lecz ogrom­ny czy­niąc za­męt wszyst­kie nik­ną z oczu tat­ki.

Gdy Nie­dzie­la to zo­ba­czy, drzwi za­my­ka po ci­chut­ku i mę­żul­ka miod­kiem ra­czy, gła­dząc rącz­ką po pod­bród­ku.ROZ­DZIAŁ II

Jak się za­koń­czy­ła we­so­ła za­ba­wa

Lecą dziat­ki w wiel­kim pę­dzie, każ­de z tęgą chle­ba kro­mą, aż przy­cu­pły w po­lnej grzę­dzie, za­sło­nię­te gór­ką stro­mą.

– Ano, było stra­chu tro­cha -

Po­nie­dzia­łek je­dząc rze­cze – szczę­ściem tat­ko mamę ko­cha, więc nam zwy­kle się upie­cze.

– Mu­szę jed­nak przy­znać sama (w Śro­dzie bu­dzi się su­mie­nie), że ta na­sza bied­na mama wiel­kie z nami ma stra­pie­nie.

"Tat­ko taki! Mama taka!"

Każ­de z dzie­ci rzu­ci słów­ko…

Wtem So­bót­ka spo­za krza­ka rzek­nie, krę­cąc pło­wą głów­ką:

– Zie­bym ta­kie dzie­ci mia­ła, cio nić nie chcą śłu­chać taty, to­bym sia­ma im wsi­pa­ła na walś­ta­cie do­ble baty!

– Nikt nie pyta cie­bie, But­ko!

Więc naj­le­piej milcz, ma­leń­stwo! -

Tak z dzie­ci­ną zwięź­le, krót­ko roz­pra­wi­ło się ro­dzeń­stwo.

– Jed­nak słusz­ność ma So­bót­ka – po na­my­śle Śro­da po­wie. -

Mama taka do­bra, słod­ka, a nam wiecz­nie fi­gle w gło­wie.

– Co tam wda­wać się z szkra­ba­mi! -

Po­nie­dzia­łek huk­nie z śmie­chem.

– Toć ro­dzi­ce mó­wią sami, że za­ba­wa nie jest grze­chem.

Lecz dziew­czę­ta prze­cie tchó­rze, stąd mo­ra­ły o po­pra­wie.

Siedź­cie za­tem tu, na gó­rze, a my zje­dziem w dół, po tra­wie…

– Wi­wat! – krzyk­ną chłop­cy. – Bra­wo!

I sza­lo­na zjeż­dża czwór­ka:

ten na lewo, ten na pra­wo, echem śmie­chów tęt­ni gór­ka.

W płacz dziew­czyn­ki: – I my z wami, nie bo­imy się ni trosz­ki!

– Nie wda­je­my się z ba­ba­mi, co uda­wać chcą świę­tosz­ki!

Gdy usły­szy to So­bót­ka, szyb­ko z łez ocie­ra oczy i, jak pił­ka okrą­glut­ka, już za brać­mi w dół się to­czy!

Śro­da waha się przez chwi­lę, lecz gdy cała piąt­ka hula, czyż wy­pa­da zo­stać w tyle?

Więc się tak­że na dół stu­la.

– Jest So­bót­ka! Jest i Śro­da, a to zu­chy dziew­czy­ni­ska! -

I tu każ­dy z bra­ci doda:

– No, sio­strzycz­ki! Daj­cie py­ska!

Wszy­scy ra­zem, wszy­scy w zgo­dzie pną się użyć cud­nej san­ny, każ­dy pra­gnie być na przo­dzie:

Pę­dzą chłop­cy! Pę­dzą pan­ny!

Toż to ra­dość! To za­ba­wa!

Zie­mia krę­ci się do­ko­ła, jak ak­sa­mit mięk­ka tra­wa, a jak ślicz­nie pach­ną zio­ła!

Hej­że, z gór­ki na pa­zur­ki!

Hu­laj du­sza bez kon­tu­sza!

W ta­kim pę­dzie lecą z gór­ki, aż w urwi­sach ro­śnie du­sza!

Trach! roz­tar­gał się far­tu­szek, tu ta­siem­ka! Tam gu­zi­ki!

Ten po­to­czył się na brzu­szek, śmie­chy, wrza­ski, pi­ski, krzy­ki!

Aż się słon­ko śmie­je w gó­rze i spo­glą­da w dół cie­ka­wie;

aż skow­ro­nek ścichł w la­zu­rze przy­pa­tru­jąc się za­ba­wie.

Dzie­ciom pot już z czo­ła ka­pie, dy­szy Śro­da, dy­szy Wto­rek;

ten jak miech ko­wal­ski sa­pie, ten wy­wie­sił swój ozo­rek.

– To mi jaz­da! To pa­ra­da!

Tchu nie mogę zła­pać w płu­ca… -

Po­nie­dzia­łek cięż­ko sia­da, lecz na­tych­miast w bok się rzu­ca.

– Dzie­ci! – na ro­dzeń­stwo kiw­nie.

Niech po­pa­trzy, pro­szę, któ­re, cze­mu tak mi ja­koś dziw­nie, jak­bym wziął od tat­ka w skó­rę?

Gwał­tu rety! Spoj­rzą dziat­ki:

z haj­da­wer­ków pana bra­ta jeno strzę­py, jeno szmat­ki, na nic zdar­ta cała sza­ta!

Na ten wi­dok każ­dy czu­je (oto skut­ki są swa­wo­li), że go też coś pie­cze, kłu­je, że go też coś tro­chę boli.

Spójrz­cie tyl­ko na ich miny!

"Dziu­ra! Dziu­ra!" – sły­chać krzy­ki.

W strzę­pach na­wet ko­szu­li­ny!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: