Dziecko Last Minute - ebook
Dziecko Last Minute - ebook
Kalina ma 46 lat i jest w ciąży z mężczyzną, którego poznała zaledwie kilka tygodni temu. Nieodpowiedzialność? Kryzys wieku średniego? A może późne macierzyństwo jest najpiękniejsze - jak wakacje last minute, nieplanowane, pełne niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji? Życie głównych bohaterów zostaje wywrócone do góry nogami - niepokój miesza się ze szczęściem, rodzinne relacje zmieniają się na zawsze, a byli partnerzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa...
Dziecko last minute to druga (po Hormonii) część serii Matki, czyli córki - opowieści o nie zawsze łatwych związkach, ukrytych pretensjach, ale też różnych wcieleniach miłości, którą po prostu trzeba umieć dostrzec. Cudowne zamieszanie, świetne dialogi, dużo dobrego humoru. I cała prawda o dojrzałym macierzyństwie. Wiem, bo sama urodziłam po czterdziestce.
Agnieszka Litorowicz-Siegert, dziennikarka, "Twój Styl"
Spodziewajcie się potężnej dawki emocji, doprawionej czarnym humorem i szczyptą autoironii. Natasza Socha jest w swojej szczytowej formie! Pochłonęłam tę powieść w jeden dzień.
Magdalena Majcher, autorka i recenzentka, "Przegląd czytelniczy"
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-916-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie jestem przygotowana na dziecko. W ogóle nie odczuwam instynktu, bo przecież miałam właśnie przekwitać, nic mi nie tyka i nie chcę urodzić. Tyle że już jestem w ciąży i ona chyba nie zniknie. Może sobie brzuch wymazać gumką? Albo siebie wymazać?
Dlaczego życia nie można samemu sobie zaplanować? Dlaczego zawsze coś lub ktoś musi się wtrącić i pokrzyżować nasze plany? Jestem bardzo zła. Bardzo, bardzo.
Złe dni przeplatają się z takimi, o których mogę powiedzieć, że są w porządku. Zdarzyło mi się również odczuwać coś w rodzaju szczęścia, choć może był to stan wywołany zjedzeniem ogromnej ilości lodów czekoladowych i to bez żadnych wyrzutów sumienia. Jeden dzień zaskoczył mnie samą. Poczułam nagle, że wszystko mi wolno, że mogę przenosić góry, zobaczyłam siebie z wózkiem i bardzo się sobie spodobałam. Zobaczyłam Kosmę u boku i on też tam pasował. Nie zobaczyłam na razie własnej matki, ale na wszystko przyjdzie pora. A potem moim ciałem wstrząsnęło, a ja zielona na twarzy upodliłam się w publicznej toalecie.
Jednak nie chcę być w ciąży.
Ktoś kiedyś powiedział, że woskowanie okolic bikini boli bardziej niż niespełniona miłość. Jeszcze bardziej boli świadomość, że człowiek ma jednak niewielki wpływ na to, co go w życiu spotka. I nawet jeśli dobrze się przygotuje, będzie racjonalny, a w wewnętrznym notatniku dokładnie sprecyzuje swoje plany, los zaśmieje mu się w twarz i podstawi nogę.
Nic nie jest pewne.
Nawet zdiagnozowana menopauza może nagle przemienić się w zygotę, z której powstanie nie tylko nowe życie, ale także cała seria nieplanowanych, zaskakujących i wytrącających z równowagi wydarzeń. Efekt domina. Jeden klocek podcina drugi i tak aż do końca. Na końcu zaś siedzi przeznaczenie i chichocze. A potem zaczyna ustawiać klocki od nowa.
Minęły dwa miesiące od czasu omdlenia dwóch kobiet z tej samej rodziny. Najpierw celowo zemdlała matka, pragnąc w ten sposób ukarać czterdziestosześcioletnią córkę, która ośmieliła się wyjechać na wakacje z obcym mężczyzną. Następnie zemdlała sama córka, co było splotem podwójnie szokujących okoliczności.
Ojciec, który umarł, żył, a klimakterium, w które powoli wchodziła, okazało się nieplanowaną ciążą. Kalina nie miała wyboru – musiała zemdleć, choć niestety nie na długo. Bo nawet jeśli ciało domagało się odpoczynku, to umysł koniecznie chciał wiedzieć, jak dalej potoczy się ta historia.
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w lokalnej prasie, na które Kalina odpowiedziała tylko po to, by wreszcie poczuć smak czegoś innego niż domowych ciast swojej matki. Wyjechała w zasadzie bez pożegnania, z mężczyzną poznanym miesiąc wcześniej w ogrodzie botanicznym i dojechała aż do Amsterdamu, gdzie po długiej przerwie znowu zaczęła uprawiać seks. I ukłuło ją szczęście, co było porównywalne z przeżyciem orgazmu, ponieważ zarówno jednego, jak i drugiego Kalina nie odczuwała od bardzo długiego czasu. A Kosma (facet z ogrodu) obudził w niej to, co przez lata było uśpione, a kto wie, czy nie od zawsze.
– Czuję się jak kolorowanka – powiedziała mu wtedy. – Jeszcze dwa tygodnie temu byłam czarno-biała, a teraz zapełniam się kolorami. Każdy kolejny dzień coś we mnie domalowuje, a kiedy będę całkowicie gotowym obrazkiem, przewrócę kartkę na drugą stronę.
– Żeby zacząć od nowa? – spytał Kosma.
Skinęła głową.
– Już nie chcę pustych, monotematycznych dni, białych, czarnych, ewentualnie szarych. Chcę być jak ten unoszący się na wodzie holenderski kwiatowy targ. I bardzo ci dziękuję, że włożyłeś mi do ręki paletę z farbami. – Przytuliła się do niego i zamknęła oczy.
Kiedy lekarz oznajmił im, że podejrzewa u Kaliny ciążę, tym razem oczy zamknął Kosma i to zdecydowanie na dłuższą chwilę, bo krótko po ocuceniu znowu upadł na podłogę.
– Mógłby pan przestać? – zniecierpliwił się w końcu lekarz. – Będzie pan ojcem, a to wymaga większej stabilności emocjonalnej.
Łatwo mu było mówić. Kosma do tej pory ojcem nie był i nigdy nie przypuszczał, że będzie mu dane kiedykolwiek poczuć miłość rodzicielską. To naturalne, że odczuwał strach pomieszany z kiełkującym uczuciem szczęścia.
– Panie doktorze, ale czy to już na pewno? – wyszeptała Kalina.
Lekarz popatrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.
Dziwna para. Oboje zachowywali się tak, jakby mieli po dwanaście lat i krótko przed testem szóstoklasisty dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Tymczasem mieli znacznie więcej, a nawet bardziej niż znacznie. Najwyraźniej nieplanowane ciąże przerażają w każdym wieku, bez względu na okoliczności i metrykę urodzenia.
– Odczekajmy dla pewności jeszcze kilka dni. Badania krwi wskazują wprawdzie na obecność beta hCG, ale test ciążowy może pani wykonać nie wcześniej niż dwa tygodnie po stosunku. Z kolei USG jeszcze później, w piątym lub szóstym tygodniu. Ale zarówno omdlenie, jak i zawroty głowy, o których pani wspominała, wskazują na to, że najprawdopodobniej zostanie pani mamą. To pierwsza ciąża?
Kalina pokręciła przecząco głową.
– Mam już córkę. Ma… – zakrztusiła się – dwadzieścia cztery lata.
Lekarz uniósł brwi.
– Świetnie. To przynajmniej będą mieli państwo dużą pomoc. A przy okazji przeżyją drugą młodość – puścił do nich oko, po czym szybko opuścił pokój, gdy tylko zauważył, że Kosma po raz kolejny robi się niepokojąco blady.
Kiedy zostali sami, przez pierwsze pięć minut nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy. W końcu Kalina wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– I co teraz?
Kosma podbiegł do jej łóżka i chwycił ją za rękę.
– Moim zdaniem to wręcz fenomenalne podsumowanie naszej wyprawy. Co prawda jestem zaskoczony tak bardzo, że nie wiem, czy nie zemdleję jeszcze kolejne cztery razy, ale już teraz czuję podskórną radość. A ty?
Kalina zastanowiła się. Radość? Raczej przeogromne przerażenie połączone ze strachem oraz wielkim znakiem zapytania: jak powiedzieć o tym matce? Wyprawa do Amsterdamu była tak naprawdę ucieczką przed menopauzą i zaciskającymi się na szyi Kaliny mackami Konstancji. Matka wrastała w nią coraz bardziej i coraz silniej zaciskała sznur przywiązania. Gdyby nie lekarka, która oznajmiła Kalinie, że jej kobiecość zaczyna gasnąć, że ma początki menopauzy, a świat lada chwila sprowadzi się do ataków gorąca, duszności i zawrotów głowy, pewnie nigdy w życiu nie zdecydowałaby się na opuszczenie rodzinnego gniazda.
Tylko dlaczego nie ma poczucia, że wraca z tarczą?
Kolejna wpadka. Dlaczego inne kobiety potrafią zaplanować ciążę, przygotować się do niej, napełnić organizm odpowiednimi witaminami, a głowę pozytywną energią, podczas gdy ona po prostu zachodzi w ciążę bez uprzedzenia samej siebie?
Dwadzieścia cztery lata temu również zaliczyła wpadkę. Kira pojawiła się na świecie jako owoc namiotowej miłości skonsumowanej bez użycia prezerwatywy, o której przyszli rodzice po prostu zapomnieli. I chociaż teoretycznie wszystko dobrze się skończyło, to Kalina nie potrafiła pogodzić się z myślą, że dała podejść się losowi. A teraz? Déjà vu. Jajeczko Kaliny, zachwycone zapewne pojawieniem się plemników po tak długim czasie abstynencji, chętnie pozwoliło się dopaść, przeniknąć jednemu z nich do środka i stworzyć wspólną komórkę. Maleńką zygotę, która niemal natychmiast zaczęła się dzielić, nie pytając nosicielki o zgodę.
Cud natury, owszem.
Czy jednak Kalina była gotowa na ten cud?
Stanęła na szpitalnym korytarzu i zapatrzyła się w okno, które odbijało jej przerażoną twarz. Poszła do łazienki, by uzyskać potwierdzenie tego, co zobaczyła, tym razem patrząc prosto w lustro. Wyglądała ładnie i to był jedyny plus całej tej sytuacji. Bladość ustąpiła, a jej cera znowu nabrała koloru apetycznej opalenizny, którą słońce dorzuciło gratis podczas pobytu nad morzem i potem w Amsterdamie. Jej oczy błyszczały, a potargane i nieułożone włosy i tak miały w sobie więcej uroku niż kilka miesięcy temu, gdy wychodziła z zakładu fryzjerskiego ze świeżą trwałą i ponurymi myślami.
– Jestem w ciąży – oznajmiła głośno, bo nawet jeśli lekarz tego jeszcze w stu procentach nie potwierdził, ona już wiedziała.
– Ej, to gratuluję! – zawołał jakiś głos z kabiny numer osiem, z której po chwili wyszła młoda dziewczyna i na widok Kaliny uniosła kciuk. – Cieszysz się?
– Nie wiem – przyznała uczciwie Kalina.
– Ja na razie sobie jeszcze z własnym dzieckiem poczekam, chociaż moja matka już coś przebąkuje o wnukach. – Dziewczyna umyła ręce i mokrymi dłońmi przeczesała włosy. Spięła je w wysoki kucyk, a usta przeciągnęła błyszczykiem. Wystarczyła minuta, żeby wyglądała ślicznie, i Kalina bardzo jej tego pozazdrościła. Jej zabiegi musiałyby trwać zdecydowanie dłużej, a efekt nie byłby nawet w połowie tak udany. Dziewczyna mówiła dalej: – Nie dziwię się jej właściwie. W tym wieku to pewnie normalne.
– A ile lat ma mama?
– Czterdzieści pięć.
Kalina zrozumiała, że ta ciąża będzie wyzwaniem. Szkołą życia. Próbą ognia i papierkiem lakmusowym jej związku z facetem, którego zna zaledwie kilka tygodni. Na wszelki wypadek straciła przytomność, by choć przez chwilę pobyć w niebycie.Rozdział drugi
Samopoczucie mojej macicy z pewnością jest dobre, w przeciwieństwie do mojego własnego. W zasadzie niemal bez przerwy mam ochotę zemdleć, zupełnie jakby to miało pomóc mi w przetrwaniu. Chwile nieświadomości, dzięki którym znowu nie jestem w ciąży. Chyba powinnam się cieszyć – wysłałam swoją menopauzę na kilkuletni urlop, w zamian doładowując się taką ilością hormonów, że mogłabym nimi obdarzyć tuzin innych kobiet.
Wiem, że oficjalnie jeszcze nie wiem, ale ja wiem.
Mój nos mi podpowiada, bo nagle odczuwam zapachy w wersji 3D. Wszystko jest tak wyraziste i intensywne, że z odległości kilometra rozpoznam niedomyte pachy lub tłuste włosy. Najbardziej denerwuje mnie zapach biedronek, a dokładniej ich odchodów. Takie małe żółte kropki na ubraniach.
Fuj.
Czytam jakąś miniksiążeczkę o ciąży. Płeć dziecka określają dwa z czterdziestu sześciu chromosomów, tworzących jego genotyp. Komórka jajowa ma zawsze dwa jednakowe chromosomy płciowe X, a plemnik – chromosom X i chromosom Y. Wiem, pamiętam ze szkoły średniej. Jeśli jajeczko zostanie zapłodnione przez chromosom Y, będę miała chłopca. Czyli tak naprawdę to facet decyduje o płci dziecka. Szkoda, że tej wiedzy nie posiadała Anna Boleyn.
Ponadto z książeczki wynika, że już po siedmiu dniach pojedyncza komórka przekształca się w kilkusetkomórkową kulę. Zwykle zagnieżdża się w górnej części macicy po tej samej stronie co jajnik, który uwolnił komórkę jajową. To w moim przypadku po lewej, bo właśnie tam kilka dni temu odczuwałam dziwne kłucie. Myślałam wtedy, że to kolka.
A to była zygota…
Kalinę zatrzymano na dwudniową obserwację, a nawet zaproponowano nieco dłuższą, tyle że bez powodzenia. Przyszła matka oznajmiła, że od tego momentu poobserwuje się sama. A Kosma jej w tym pomoże. Nawet jeśli istniał cień podejrzenia, że to jednak nie jest ciąża, Kalina wiedziała, że w jej przypadku nie ma mowy o pomyłce. Kto raz wpadł, wpadnie i drugi. Postanowiła zatem odłożyć myślenie o dziecku na czas nieco późniejszy. Teraz jej głowę zaprzątała zupełnie inna myśl.
Ojciec. Ojciec, który według jej matki umarł, z kolei według pewnej kobiety z Rozłogów – żył nadal.
Józef Koszałka miał lat siedemdziesiąt osiem i rzeczywiście mocno trzymał się na nogach. Był samotnikiem i choć kilka kobiet oferowało mu swoje obiady, wdzięki oraz ogólną pomoc w obejściu, każdej z nich odmówił, skupiając się na swoich dwóch hobby – podróżach oraz leczeniu zwierząt. Był małomówny, zamknięty w sobie, a kiedy miał ochotę z kimś porozmawiać, zwierzał się krowom, świniom i koniom. Nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że po czterdziestu sześciu latach od śmierci swojej jedynej córki zobaczy ją żywą, z wielkimi znakami zapytania w oczach, z tysiącem pytań kłębiących się w ustach oraz mężczyzną u boku, odrobinę tylko osłupiałym. To, że ta dwójka stanęła w końcu naprzeciwko siebie żywa, cała i zdrowa, było kolejnym chichotem losu, który najwyraźniej zakochał się w ich historii i z przyjemnością czekał na dalszy rozwój wypadków.
Dlaczego matka Kaliny powiedziała córce, że jej ojciec umarł? I dlaczego powiedziała swojemu mężowi, że dziecko zmarło w czasie porodu?
Gdyby Kalina nie miała swojej listy marzeń, którą postanowiła spełnić w drodze do Amsterdamu, pewnie nigdy nie dowiedziałaby się o istnieniu Józefa, nie zobaczyła jego niebieskiego domku pełnego pamiątek z podróży i nigdy w życiu nie użyła słowa „tato”. Ale ta lista była. A jej ostatni punkt brzmiał: „odwiedzić dom ojca”.
W Amsterdamie mogłaby zostać aż do końca wakacji, tak było jej dobrze, błogo i bezpiecznie. Wtedy właśnie to szczęście przeciął dzwonek telefonu oraz stanowczy głos lekarza, informujący, że jej matka leży po zapaści krążeniowej w szpitalu i „naprawdę wszystko może się wydarzyć”. To słowo „wszystko” kazało jej natychmiast skrócić pobyt, wsiąść do zielonego citroena i najszybciej, jak się dało, dojechać do domu. Kilka kilometrów przed Świebodzinem zapaść okazała się mniej groźna, niż początkowo przypuszczano, i Konstancja powróciła do świata żywych, choć dość zmęczonych. W tej sytuacji Kalina zdecydowała się na maleńki skok w bok od głównej drogi prowadzącej prosto do matki i wybrała Rozłogi, o których wiedziała tylko tyle, że kiedyś mieszkał w nich jej ojciec.
A teraz stała naprzeciwko niego i bardzo intensywnie zastanawiała się, jakie słowo powinno paść jako pierwsze.
– Słucham? – zdecydował się zatem Józef Koszałka, wpatrując się w drobną blondynkę, do której poczuł dziwną sympatię, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego.
– Pan Józef Koszałka? – upewniła się Kalina, choć odpowiedź na to pytanie była równie pewna, jak to, że jest w ciąży.
Skinął głową.
– Mąż Konstancji Koszałki? – To pytanie także było retoryczne, ale musiało paść.
Spojrzał na nią wyczekująco, jakby spodziewał się, że za chwilę usłyszy coś, od czego świat na chwilę stanie w miejscu. W końcu jednak uznał, że chyba wypada udzielić odpowiedzi.
– Tak, chociaż od dawna nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. I nie bardzo rozumiem…
– Mam na imię Kalina. Z domu Koszałka. Jestem pana córką. Mam czterdzieści sześć lat i z tego, co mówiła mi pańska sąsiadka, jest pan przekonany, że umarłam. Niestety muszę stwierdzić, że myślałam dokładnie to samo o panu. Takie informacje przekazała mi moja matka i nie miałam podstaw, żeby jej nie wierzyć – zapętliła się trochę, ale wydawało jej się, że im więcej słów z siebie wypluje, tym łatwiej jej będzie zrozumieć całą tę absurdalną sytuację. Zagadać ciszę. Zakrzyczeć czterdzieści sześć lat oszustwa.
Józef Koszałka potrzebował dokładnie pięćdziesięciu trzech sekund, by jego krew znowu zaczęła płynąć, serce bić, a w palcach wróciło czucie. Spróbował też otworzyć usta i wypchnąć z nich pytanie:
– Jak to?
Kalina poczuła, że kręci jej się w głowie.
Postanowiła jednak nie mdleć, w obawie, że wyjaśnienie tej tajemnicy zajmie jej zbyt długi czas, którego za dziewięć miesięcy nie będzie już miała.
– Czy mogę przejąć konwersację? – zaproponował Kosma, który najszybciej z nich wszystkich ochłonął i zapragnął pomóc matce swojego przyszłego dziecka.
Kalina i Józef przytaknęli, nie odrywając od siebie wzroku.
Kosma wyjaśnił w czterdziestu ośmiu zdaniach całą sytuację, powtarzając to, co już wcześniej mówiła Kalina, dorzucając rys psychologiczny Konstancji, której co prawda nie miał okazji jeszcze poznać, ale sporo rozumiał, oraz kilka uwag od siebie podkreślających wprawdzie późne, ale jednak cudowne odnalezienie się po latach.
Józef Koszałka zamknął oczy, a po chwili zaprosił ich do środka. Kiedy mijali go w furtce, na moment zawahał się, ale w końcu przyciągnął Kalinę do siebie i z całej siły przytulił. Po jej ciele rozlało się zaskakująco przyjemne ciepło, które poczuła również mała zygota, przemieszczająca się właśnie jajowodem w stronę macicy. Józef pachniał tytoniem, sianem i psią karmą. To nie jest może ulubiony aromat kreatorów perfum, ale Kalinie wydał się jednym z piękniejszych, jakie dotąd wąchała.
Oczywiście zaraz po zapachu Kosmy.
Dom Józefa był niebieski, choć mocno wypłowiały od słońca. Miał białe drewniane okna, dach kryty gontem i bielony ganek, na którym stało kilkanaście misek z wodą.
– Dla kotów – wyjaśnił, co było niepotrzebne, gdyż dość spora liczba tych zwierząt spacerowała po ogrodzie, siedziała pod drzewem, na ganku, parapetach okien, a nawet w pustych doniczkach po kwiatach.
Dom otulały jęzory bluszczu, spadające kaskadami na ziemię, gdzie splatały się z żółtą tojeścią, tworząc efektowne kobierce. Trawa była soczysta, apetyczna i wyglądała jak namalowana. W środku panował przyjemny chłód. Kuchnia była przestronna, prosto urządzona, z murowanymi półkami zasłoniętymi płócienną zasłoną. Na ścianach wisiały drewniane szafki, kilka półek oraz obrazek przedstawiający uśmiechniętą krowę. Wszystko było dość stare, ale schludne i sprawiało wyjątkowo przytulne wrażenie. Jedynym odmiennym elementem była ogromna lodówka, lśniąca nierdzewną stalą i kusząca amerykańskimi gabarytami. Posiadała barek, osobny zamrażalnik, a nawet kostkarkę i podajnik lodu. Kalina była szczerze zachwycona. Od zawsze o czymś takim marzyła, niestety Konstancja wolała małą lodówkę, niezagracającą przestrzeni.
– Wody? – zaproponował Józef i trzęsącymi się rękoma nalał im wody z dzbanka. – Ty naprawdę żyjesz – powiedział, patrząc na Kalinę i szybko mrugając powiekami, co zazwyczaj opóźnia pojawienie się łez.
Kalina spojrzała na niego.
Miał opaloną twarz, czoło poprzecinane zmarszczkami, które płynnie przechodziły w dół, w okolice oczu i dalej, wokół ust. Był stary, ale na swój sposób była to starość przyjemna. Miał błękitne oczy, długie rzęsy i krzaczaste, ciemne brwi, które silnie kontrastowały z siwymi włosami i siwym, kilkudniowym zarostem. Największą uwagę skupiały jednak jego dłonie – mocne, duże, z krótko przyciętymi paznokciami i żyłami, które prawie przebijały skórę.
Kalina pomyślała o nim: „mój ojciec”, podniosła szklankę do ust i w tym momencie, tradycyjnie już, zemdlała.
Kiedy się ocknęła, leżała w podwójnym łóżku przykryta prześcieradłem dającym przyjemny chłód, a w okolicach jej stóp spał zwinięty w kłębek mały, rudy kot. Na szczęście nie był łysy jak Patrycjusz Konstancji, tylko puszysty, cieplutki i bardzo pasujący do otoczenia. Z uchylonego okna dobiegała ją rozmowa, więc, chcąc nie chcąc, zaczęła się w nią wsłuchiwać.
– Mówi pan, że znacie się dopiero parę tygodni. Odnoszę jednak wrażenie, że łączy was coś, co niektórzy nazywają miłością, a już z pewnością stoicie w jej przedsionku.
Kosma odchrząknął.
– Proszę mówić do mnie po imieniu. Jeśli chodzi o przedsionek, to myślę, że posunęliśmy się krok dalej, a przynajmniej ja. Z całą stanowczością stwierdzam, że kocham pana córkę w sposób niewyobrażalnie silny. Wiem również, że nigdy jej nie opuszczę.
– Nigdy to nas nie opuszcza własny cień, z ludźmi bywa różnie – zauważył cierpko Józef, a Kalina nie mogła się z nim nie zgodzić. Niemniej słowa Kosmy rozlały się po jej wnętrzu i dopieściły niemal każdy zakamarek ciała.
Zakochanie to bardzo przyjemny stan. Niezależnie od wieku i innego stanu, w którym właśnie się znajdowała.
– Dlaczego jej matka skłamała? – spytał nagle Józef.
Zapadła cisza wynikająca z faktu, że Kosma nie miał zielonego pojęcia, czym kierowała się Konstancja, uśmiercając ojca i córkę, choć na szczęście tylko w opowieściach. W tej sytuacji Kalina wyciągnęła stopy spod rudej, zaspanej kulki, poprawiła włosy i wyszła na ganek.
– Już mi lepiej – ubiegła ich podwójne pytanie. – I myślę, że to ty musisz znać odpowiedź. Stało się coś przed moimi narodzinami? Coś, co kazałoby mamie postąpić właśnie w ten sposób? – Usiadła na krześle i spojrzała wyczekująco na Józefa.
Odchrząknął i podrapał się po głowie.
– No, pokłóciliśmy się trochę.
– O co?
– O sprawy nieistotne moim zdaniem, choć matka uważała inaczej.
Kalina zmarszczyła brwi.
– Nikt nie robi czegoś takiego z powodu nieistotnej kłótni.
Józef najwyraźniej uważał inaczej.
– Konstancja zawsze była dość zaborcza. I bardzo nie lubiła, kiedy miałem swoje zdanie. Kłóciliśmy się dość często, chociaż kiedy zaszła w ciążę, starałem się chodzić wokół niej na paluszkach, przysięgam. – Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami.
– Ale coś się musiało wydarzyć, skoro powiedziała ci, że umarłam.
Józef spuścił głowę.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Chyba po prostu przestała mnie kochać. I ukarała mnie za to, że ta miłość się w niej wypaliła. Pewnie za mało się starałem.
Kalina spojrzała na kwitnące malwy i wsłuchała się w armię zapracowanych pszczół, których bzyczenie wywoływało u Kosmy ciarki na całym ciele. Doskonale wiedziała, że jej matka była niezwykle trudną osobą – egocentryczną, zaborczą i decydującą o wszystkim za wszystkich. Ale Józef najwyraźniej nie mówił jej całej prawdy, jakby w obawie, że szczerość znowu ich od siebie odseparuje.
– Możemy tu zostać do jutra? – spytała więc tylko.
– Tyle, ile chcesz. Nie pytaj nawet. – Józef uśmiechnął się i przykrył swoimi wielkimi dłońmi jej drobne ręce.
Kosma tymczasem bacznie obserwował jedną z pszczół, której najwyraźniej znudził się malwowy nektar, za to zainteresował ją zapach kawy unoszący się z ganku. Nic dziwnego więc, że tam właśnie skierowała swój lot, wskutek czego Kosma zerwał się jak oparzony z krzesła i machając jak oszalały rękami, wbiegł do domu, szczelnie zamykając za sobą drzwi.
– Alergia na jad pszczeli? – zdumiał się Józef.
Kalina pokręciła głową.
– Nie. Zwykły męski strach przed owadami.Rozdział trzeci
Teoretycznie nic nie powinno mnie zaskoczyć. A jednak dwie kreseczki na teście ciążowym, których przecież się spodziewałam, wywołały raz jeszcze niedowierzanie, strach i dezorientację. Bo choć oczywiście wiadomo, że dwójka dzieci wychowuje się znacznie lepiej niż biedny i samotny jedynak, to jednak w moim przypadku nie do końca można mówić o rodzeństwie. To będzie raczej dwoje jedynaków. Kira ma dwadzieścia cztery lata i nie sądzę, żeby oszalała na widok brata lub siostry, zwłaszcza że tak naprawdę sama mogłaby już mieć dziecko. Ja w jej wieku miałam…
Jestem czterdziestosześcioletnią idiotką. Starą, ale w ciąży. To już oficjalne.
Jakimś cudem odzyskałam ojca. To niesamowite, jak bardzo świadomość wpływa na nasze zachowanie. Przecież Józef jest teoretycznie zupełnie obcą mi osobą, a mimo to czuję do niego dziwny przypływ emocji. Czytałam kiedyś o adoptowanych dzieciach, które nawet w dorosłym życiu za wszelką cenę pragnęły poznać swoich biologicznych rodziców i chociaż miały związane z nimi złe wspomnienia, nie potrafiły zrezygnować z tych kontaktów. Ja nie mam żadnych wspomnień. Nigdy nie poznałam Józefa, a on nigdy nie wziął mnie na ręce. A teraz, po czterdziestu sześciu latach, stoję i patrzę na niego, i czuję się tak, jakbyśmy od zawsze byli rodziną. Czy to geny, czy moja ciążowa nadwrażliwość? Podobno ważny wpływ na kształtowanie mózgu dziecka ma więź emocjonalna, która powstaje między niemowlęciem a matką. Od tego, jak silnie są ze sobą połączeni, zależy, które rejony mózgu dziecka zostaną lepiej ukształtowane, a które najzwyczajniej obumrą i znikną. Połączenia neuronów dotyczące ojca i wspomnień z nim związanych nigdy nie były używane! A jednak są! Patrząc na Józefa, wiem, że jestem jego córką. I bardzo mi z tą wiedzą dobrze.
Kalina zasnęła wtulona w Kosmę i pościel w niebieską kratkę. Coś jej się śniło, coś bliżej nieokreślonego, co miało zapach Józefa. Może to karma dla zwierząt albo siano? Marszczyła zabawnie nos przez sen, a nawet coś tam mamrotała, czego jednak Kosma nie zrozumiał, choć bardzo się starał.
Za dwadzieścia szósta, kiedy Kalina ciągle jeszcze smacznie pochrapywała, dopadł go pierwszy lęk ciążowy, choć oficjalnego potwierdzenia nadal jeszcze nie było. Usiadł na łóżku i złapał się za serce.
Dziecko?
Kiedyś rzeczywiście marzył o tym, żeby zostać ojcem, niestety jego żona zupełnie nie umiała znaleźć miejsca na ciążę w swoim napiętym harmonogramie zajęć. No i mieli psa. Tuptusia, rasowego pekińczyka, którego nie dopilnował. Nic dziwnego, że nie dostał od losu szansy na zostanie prawdziwym ojcem. To przy nim przecież Tuptuś kichnął i to tak donośnie, że aż wypadło mu oko i to prosto do miski z karmą. Zanim Kosma ogarnął całe to makabryczne wydarzenie, zanim opanował przerażenie połączone z minimalnym, ale jednak obrzydzeniem, Tuptuś połknął własne oko wraz z gotowaną marchewką i ekologicznym kurczakiem.
I to był w zasadzie koniec małżeństwa Kosmy, chociaż przyniósł oficjalne zaświadczenie od weterynarza, że w przypadku tej rasy podobne wypadki się zdarzają.
„Wypadnięcie gałki ocznej to termin określający zupełne przemieszczenie gałki ocznej przez szparę powiekową. U pekińczyków nawet po niewielkim urazie, zadziałaniu czynników stresogennych, gwałtownym kichnięciu czy też chwyceniu za skórę na karku, gałka oczna może wypaść” – odczytała głośno jego żona Marietta, a potem jeszcze głośniej wrzasnęła:
– Zwyrodnialec!
Kobiety i tak zawsze wiedzą lepiej.
Tym razem jednak sprawa była poważniejsza, ponieważ chodziło o dziecko. O część jego samego, o geny, które mu przekaże, o kawał życia, który będzie musiał mu poświęcić. Czy da radę? Nigdy nie był ojcem, nigdy też nie miał okazji, żeby się do takiej roli przygotować. Znajomych, którym urodziło się dziecko, Marietta omijała szerokim łukiem, twierdząc, że nie ma nic bardziej obrzydliwego niż wysłuchiwanie historyjek o tym, czym i jak długo ulał jakiś osesek oraz jakiego koloru zrobił kupę przed południem. Tymczasem już za parę miesięcy właśnie kolorystyka odchodów będzie głównym tematem jego związku z Kaliną.
„Hurra” – pomyślał Kosma, a potem załkał, gdyż stan emocjonalny, w którym się znajdował, sprzyjał huśtawkom nastrojów.
Postanowili, że powiedzą Józefowi, ale Kalina zdecydowała, że najpierw dla pewności zrobi test.
– Ale to nie za wcześnie? – spytał Kosma.
Wzruszyła ramionami.
– Myślę, że już można. Zresztą, wiem, że jestem w ciąży, to będzie tylko potwierdzenie. Weź samochód, pojedź do Świebodzina, a ja tymczasem pogadam jeszcze trochę z… Józefem… tatą…? – zawahała się na moment.
– Tatą – przytaknął Kosma. – Nawet jeśli miał czterdziestosześcioletnią przerwę w wychowaniu, to nadal jest twoim ojcem. I muszę przyznać, że całkiem fajnym. Po kimś przecież musiałaś odziedziczyć te dobre geny. – Puścił do niej oko. Po wypiciu porannej kawy, kilku przysiadach na werandzie oraz krótkiej pogawędce z kotem poczuł, jak znowu wstąpiły w niego nowe siły. Będzie miał dziecko. Będzie z nim puszczał latawce, strugał koniki i nigdy nie kupi mu iPada.
Ogród pachniał upałem. Było jeszcze dość wcześnie, ale nagrzane powietrze już drgało w promieniach słonecznych, kwiaty oddychały z wyraźną trudnością, a owady zdawały się zasypiać w locie. Kalina z zachwytem patrzyła na białe i czerwone begonie, fioletowe kwiaty kocimiętki oraz królestwo róż we wszystkich kolorach i kształtach. Najbardziej kochała tulipany, zwłaszcza odmianę Lady Jane o zewnętrznych różowych kwiatach, z białym środkiem. Ale róże Józefa były naprawdę królewskie. Rosły niemal wszędzie, dominując nad pozostałymi kwiatami i patrząc na nie z wyraźną wyższością. Kalina rozpoznała pomarańczową odmianę Ave Maria oraz żółte Casanovy. Ale były też czerwone, kremowe, a nawet lawendowe.
– To Blue Moon. Bardzo wrażliwa odmiana, wymagająca nieustannej pielęgnacji. Dość humorzasta i pewnie dlatego tak poszukiwana przez hodowców. U mnie przyjęła się bez większych ceregieli. Na dodatek zawrotnie pachnie. – Józef skinął ręką i Kalina z przyjemnością zatopiła się w bladofioletowych płatkach.
Na ganku wszystko było już nakryte do śniadania. Twaróg, rzodkiewki, szczypiorek z cebulką, jajka na miękko, pachnący chleb i parujący dzbanek z kawą. Kalina poczuła, że jest przeraźliwie głodna. Kiedy jednak w jej nozdrza wśliznął się zapach kawy, chwyciła się za brzuch i mało romantycznie zwymiotowała na kwitnące nagietki.
– Czy ty jesteś chora? – zapytał Józef, który słysząc podejrzane dźwięki, wybiegł z domu i podszedł do Kaliny, by podać jej szklankę wody. – Wczoraj zemdlałaś, dzisiaj masz mdłości. Myślałem, że to przez te upały, ale może dolega ci coś poważniejszego? – Wyraźnie się zaniepokoił. Był wprawdzie weterynarzem, ale na pewno mógłby jakoś pomóc.
Kalina otarła usta i wzięła kilka głębszych wdechów.
Postanowiła, że poczeka na Kosmę i wtedy powie ojcu o dziecku.
– Jestem w ciąży – oznajmiła sekundę później. Kobiety w odmiennym stanie bardzo często spontanicznie podejmują decyzje.
Józef zastygł z otwartą buzią, co w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zdarzało mu się dość często.
– Będę dziadkiem? – Jego błękitne oczy chyba jeszcze bardziej pojaśniały.
– Już jesteś. Mam córkę, Kirę. Ma dwadzieścia cztery lata i mieszka ze mną oraz z mamą.
– Ale to nie Kosma jest jej ojcem – bardziej stwierdził, niż zapytał Józef.
Uśmiechnęła się.
– No nie. Ojcem jest niejaki Adam, który oficjalnie nadal jest moim mężem, ale od kilkunastu lat nie mieszkamy razem. Pracujemy za to w jednej szkole. Kosmę poznałam niedawno, no i tak… jakoś… wyszło…
Józef, który nigdy nie miał dzieci, przynajmniej nie świadomie, zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego córka była w ciąży z innym mężczyzną niż jej mąż, z którym nie miała rozwodu, ale już nie mieszkała od dłuższego czasu. Z szybkich obliczeń wynikało, że w pierwszą ciążę zaszła dość wcześnie, a w drugą… raczej późno. Na dodatek miał już wnuczkę, o której oczywiście nie wiedział. Ona o nim również. Życie lubi czasem zabawić się cudzym kosztem.
– Może kanapkę z twarożkiem? – zapytał na wszelki wypadek, przechodząc na bardziej neutralny grunt.
Kalina z przyjemnością zatopiła zęby w świeżym chlebie, obficie obłożonym plastrami twarogu oraz posypanym szczypiorkiem.
– Czyli jestem dziadkiem – powiedział po chwili i poczuł coś na kształt dumy.
– Jesteś.
– Jaka jest Kira?
Kalina zastanowiła się przez chwilę.
– Bardzo pewna siebie, stanowcza i ładna. Trochę takie zaprzeczenie mnie samej – stwierdziła, ale Józef pokręcił głową.
– Ty jesteś bardzo ładna. A stanowczości zawsze można się nauczyć.
W zasadzie miał rację. Przecież teraz właśnie tego próbowała.
– A kiedy zostanę dziadkiem po raz drugi?
– Z moich obliczeń wynika, że na wiosnę przyszłego roku.
– Ciągle nie mogę w to wszystko uwierzyć. Boję się, że za chwilę znikniesz, a ja znowu zostanę bez córki. I jestem na siebie zły, że uwierzyłem Konstancji.
Kalina spojrzała na niego, przerywając na moment jedzenie.
– Dlaczego miałbyś jej nie uwierzyć? Kiedy mi powiedziała, że umarłeś, nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej. Nic dziwnego więc, że nigdy się nie szukaliśmy.
– To jakim cudem tu trafiłaś?
Kalina, która po mdlącej reakcji na zapach kawy nagle poczuła ogromną potrzebę wypicia choć kilku łyków tego aromatycznego napoju, nalała do pełna filiżankę i z przyjemnością pociągnęła nosem.
– Kawę wolno? – zaniepokoił się Józef.
Pewnie nie. Ale miała na nią ogromną ochotę. Poza tym popijanie kawy jakoś pasowało do tego poranka, zapachu kwiatów i Józefa patrzącego na nią z coraz większym rozrzewnieniem w oczach.
– Mam listę – powiedziała w końcu. – Listę marzeń do spełnienia, które zapisywałam przez kilka, a nawet kilkanaście ostatnich lat. Rzeczy, których nie wolno mi było robić, rzeczy, na które po prostu miałam ochotę i które mnie pociągały. Kiedy poznałam Kosmę, uznałam, że to najlepszy moment, żeby zacząć spełniać te marzenia. Najlepszy i być może ostatni. Jeszcze kilka tygodni temu myślałam, że mam menopauzę, że stygnę jako kobieta, a nigdy w życiu nie zrobiłam czegoś spontanicznego, czegoś zakazanego.
Józef odgonił muchę kręcącą się nachalnie wokół jego głowy.
– Mógłbym zerknąć na tę listę? – poprosił nieśmiało.
Kalina zawahała się na moment, ale po chwili wyjęła z torebki złożoną, mocno już wygniecioną kartkę i podała ją Józefowi.
1. Popić śledzie słodkim mlekiem.
2. Zrobić sobie prawdziwy tatuaż.
3. Zjeść śniadanie w łóżku i nakruszyć w pościeli.
4. Zapalić trawkę.
5. Przejść nocą przez cmentarz.
6. Uprawiać seks z nieznajomym.
7. Plaża nudystów. Choćby nie wiem co.
8. Zobaczyć na własne oczy park Keukenhof w Holandii.
9. Wypić herbatę z łyżeczką w szklance.
10. Odwiedzić dom ojca.
Pokiwał głową na znak, że jest pod wrażeniem.
– Wszystko odhaczone?
– Nie udało nam się dotrzeć do parku Keukenhof, bo zadzwonili ze szpitala, że mama miała zapaść, ale już wszystko w porządku – dodała szybko, widząc zaniepokojone spojrzenie Józefa. Czy to możliwe, żeby po tylu latach i takim oszustwie coś jeszcze do niej czuł?
– Popiłaś śledzie mlekiem?
Roześmiała się i skinęła głową. Na plaży nudystów też była, zresztą tam po raz pierwszy ujrzała gołą pupę Kosmy. Miała tylko nadzieję, że Józef nie spyta ją o seks z nieznajomym. Jakoś niezręcznie byłoby mu o tym opowiadać. Poza tym czy Kosmę można było wtedy uznać jeszcze za nieznajomego?
– Numer dziesięć, odwiedzić dom ojca. Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
– Nie wiedziałam. Ale jakiś czas temu znalazłam na strychu twoje zdjęcie. Byłeś na nim zupełnie inny – uśmiechnęła się.
– No, pewnie z pięćdziesiąt lat młodszy.
– Z tyłu tego zdjęcia był napis „Rozłogi”. Pomyślałam, że może ktoś cię jeszcze pamięta, że masz tu jakąś rodzinę, kogoś, kto będzie wiedział, gdzie jest twój dawny dom albo chociaż… grób – dokończyła cicho.
Spuścił wzrok. Po pierwszej radości, jaką poczuł na widok Kaliny i świadomości, że jednak żyje, przyszedł czas na gniew, kiełkujący w okolicach żołądka. Gniew podchodził coraz wyżej i wyżej, aż w końcu chwycił za gardło.
Dlaczego Konstancja skłamała? Nawet jeśli popełnił błąd, czy miała prawo karać go tak surowo? Odebrać prawo do bycia ojcem? Dziadkiem?
Zacisnął pięści.
Kalina tymczasem zastanawiała się, jak na wiadomość o ojcu zareaguje Konstancja. Przyzna się i powie, dlaczego tak zrobiła? Czy wyprze się wszystkiego i opowie jej zupełnie inną historię?
Pół godziny później pojawił się Kosma z plastikową reklamówką z apteki, w której spoczywał test ciążowy z obrazkiem przeuroczego bobasa. Na ten widok przyszły tatuś poczuł gardłowy ucisk wzruszenia.
Zaproponował nawet, aby wspólnie udali się do toalety, ale Kalina wolała siknąć na test w samotności. Obiecała, że razem będą mogli wpatrywać się w okienko, które wyda ostateczny wyrok.
Jedna lub dwie kreski.
– A pan już wie? – zdziwił się Kosma, patrząc, jak podchodzi do niego Józef, mocno zaciska kciuki i z wyrazem skupienia na twarzy wpatruje się w klamkę od ubikacji.
– Kalina zdążyła mi powiedzieć. Jakoś tak wyszło przy twarożku i kawie. – Spojrzał na niego z zakłopotaniem, ale Kosma tylko machnął ręką.
– Nie szkodzi. Najważniejsze, żeby się udało.
– Udało? – zdziwił się Józef.
– No, żebyśmy już byli naprawdę pewni. Muszę zacząć przygotowywać się do roli ojca, a im prędzej, tym lepiej.
Kalina nie kazała na siebie długo czekać.
Usiedli razem w kuchni przy stole, na środku którego położyła biały, podłużny przedmiot.
– Zanim zaczniecie pytać – dwie kreski oznaczają ciążę – uprzedziła.
Kosma i Józef nie odrywali wzroku od testu ciążowego, na którym po upływie minuty pojawiły się dwie wyraźne, niebieskie kreski.
– Co to oznacza? Co to oznacza? – Kosma patrzył to na Józefa, to na Kalinę.
Przewróciła oczami.
– A co mówiłam przed chwilą?
– Nie pamiętam, zupełnie nie pamiętam. A pan?
Józef, mocno spocony, podrapał się ręką po głowie.
Kalina wzięła do ręki test. Nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
– Panowie, mam dla was wiadomość. Jestem w ciąży.Rozdział czwarty
Weekend minął na ogólnej depresji, choć nie wybitnie ciężkiej. Kiedy tylko wróciliśmy do domu, już następnego dnia z rana poszłam bez umówionej wizyty do ginekologa, żeby potwierdził to, co nieuchronne. – Muszę tam wejść – oznajmiłam recepcjonistce, a ona nawet nie próbowała ze mną dyskutować. Widocznie miałam w oczach siłę Herkulesa.
– No, proszę, a już się pani bała, że to menopauza – uśmiechnęła się moja pani doktor. – Na razie mamy małą kropeczkę. To początek, ale tak, jest pani w ciąży – przekazała cudowną wiadomość. Cudowną?
Bolą mnie piersi, które na dodatek dziwnie nabrzmiały, i od rana mnie mdli. Poprawia mi się tylko po pomidorach albo marynowanych kaparach. Co gorsza, nie mogę patrzeć na czekoladę, którą ostatnio pochłaniałam w jeden wieczór. Czekolada wydaje mi się obecnie obrzydliwa. Jej miejsce zajęła mielonka z musztardą. Najpodlejsza i najtańsza mielonka pod słońcem, z galaretką dookoła. Plus sarepska.
Zastanawiam się, czy to, co teraz dzieje się w moim życiu, nie jest czasem ukłonem losu w stronę dojrzałej kobiety, która jeszcze kilka miesięcy temu histeryzowała, że żyje nudno i przewidywalnie. Nie mam już czasu na nudę. Mój świat wiruje szybciej niż pralka na wysokich obrotach. Czytając Alicję po drugiej stronie lustra, wiedziałam, że w końcu wszystko wróci do normy. Tymczasem moja herbatka z Szalonym Kapelusznikiem pewnie nigdy się nie skończy. Nawet jeśli urodzę bez większych przeszkód i problemów, zaczną się kolejne przygody. Nie wiem, czy matka kiedykolwiek mi wybaczy. Nie wiem, jak zareaguje na wiadomość o Józefie. Co na to wszystko Kira. A jeśli Kosma mnie zostawi?
Na te wszystkie pytania nie odpowie mi ani mielonka, ani sarepska.
Początkowo Józef chciał pojechać z nimi. Stanąć na wprost Konstancji i oznajmić jej, że oszustwo z podwójną śmiercią ciągnęło się stanowczo za długo. Spojrzeć jej w oczy i poszukać w nich odpowiedzi.
No dobrze, domyślał się dlaczego, ale mimo wszystko kara była zbyt surowa.
Kalina przekonała go jednak, że wolałaby spotkać się matką sama. Że i tak nie będzie łatwo poinformować ją o ciąży, przedstawić Kosmę, który od tego momentu będzie brał czynny udział w ich życiu, i wreszcie oznajmić, że całkiem przypadkiem odnalazła ojca. I to nie pod ziemią, w dębowej trumience, tylko w małej wsi niedaleko Świebodzina.
– Zadzwonię, kiedy sytuacja zostanie opanowana – obiecała Józefowi.
Podrapał się za uchem.
– To może potrwać – mruknął.
– Owszem – przytaknęła – albo wręcz przeciwnie. Może tak szokująca ilość informacji otrzeźwi Konstancję i każe jej zająć jakieś stanowisko. Chyba nie dostanie drugiej zapaści? – Spojrzała pytająco na Kosmę i ojca.
Cholera wie, co tym razem wymyśli Konstancja.
Kalina spakowała torbę i usiadła za kierownicą swojego zielonego citroena.
– Może ja poprowadzę? – zaproponował Kosma.
Pokręciła głową.
– Dam radę. Poza tym muszę ułożyć w głowie przemówienie, a kiedy kieruję, jakoś lepiej mi to wychodzi.
– Kiedy ja kieruję, skupiam się wyłącznie na drodze – oznajmił.
– Wiem. Bo jesteś mężczyzną.
Wiatr bawił się liśćmi klonów i topoli, pogwizdywał w gałęziach i oddychał nagrzanym powietrzem. Kalinie ciężko było stąd wyjeżdżać, choć czuła, że znalazła miejsce, do którego będzie mogła wracać.
– Kiedy tylko zechcesz – powiedział Józef, zupełnie jakby czytał w jej myślach.
Uśmiechnęła się do niego, zamknęła drzwi samochodu i przekręciła kluczyki w stacyjce. Citroen przebudził się do startu.
Za kilka godzin będzie musiała zmierzyć się z Konstancją, Kirą i prawdopodobnie własnym strachem również.
Kira siedziała przed lustrem i próbowała dokończyć makijaż. Za każdym razem jednak coś jej przeszkadzało. Najpierw musiała zajrzeć do Konstancji, którą dzisiaj wypisano ze szpitala i która przez całą drogę do domu nie odezwała się ani słowem.
– Babciu, mama naprawdę chciała przyjechać, ale sama zasłabła. Po prostu zdenerwowała się twoim omdleniem, no i tak jakoś wyszło.
Konstancja odwróciła twarz.
Kira westchnęła. To zaczynało być męczące. Najpierw matka uciekła z domu, to znaczy niby nie uciekła, bo zostawiła im wiadomość, że wyjeżdża, ale dokąd, z kim i dlaczego tak nagle – tego nie raczyła nikomu powiedzieć. Później okazało się, że towarzyszy jej niejaki Kosma, o którym nikt nigdy nie słyszał. Wybierali się do Amsterdamu, po co? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Na domiar złego babcia postanowiła dać nauczkę swojej córce, wobec czego najpierw zgłosiła na policji jej zaginięcie (które odwołano), a następnie porwanie (które również odwołano i to nieodwołalnie). Kiedy te zabiegi nie pomogły, babcia dostała zapaści krążeniowej i chociaż początkowo wyglądało to dość groźnie, ostatecznie skończyło się na strachu.
Ale Kira miała powoli dość tej dziwnej partii szachów, w której była zaledwie gońcem między dwiema królowymi – czarną Konstancją a białą Kaliną. Najbardziej drażniła ją świadomość, że jej spokojna, uległa i dotąd mało aktywna matka nagle zaczęła przechodzić proces wewnętrznych przemian, zachowując się jak dojrzewająca nastolatka i rozsypując puzzle przedstawiające harmonijny obrazek ich rodziny. Ich trzyosobowej rodziny. Babcia, matka, córka. Matka, córka, wnuczka. Żaden Kosma tu nie pasował.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej