Dziecko z bliska idzie w świat - ebook
Dziecko z bliska idzie w świat - ebook
Nowe, uaktualnione wydanie bestsellerowej książki Agnieszki Stein o dzieciach w wieku szkolnym i młodszej młodzieży.
Wielu rodziców ma obawy dotyczące momentu, kiedy dziecko spod ich opiekuńczych skrzydeł wyrusza w szeroki świat. Kiedy przekracza po raz pierwszy szkolne progi, kiedy próbuje się odnaleźć w nowej, nie zawsze przyjaznej rzeczywistości, kiedy relacje między rówieśnikami zyskują na znaczeniu.
Dorastanie dziecka to duże wyzwanie. Agnieszka Stein pokazuje, jak sprawić, aby ten czas był jednocześnie okazją do rozwoju nie tylko samego dziecka, ale także wszystkich członków rodziny.
„Dziecko z bliska idzie w świat” odpowiada na wiele pytań rodziców i opiekunów dzieci w wieku szkolnym. Znajdą w niej podpowiedzi, jak mądrze pomóc dziecku:
– w adaptacji do szkolnej rzeczywistości,
– w rozwiązywaniu najczęstszych szkolnych problemów,
– w nauce współpracy i nawiązywania relacji z rówieśnikami.
A także:
– jak wspierać dzieci w rozwoju samodzielności,
– jak przygotować je do życia w nieidealnym świecie,
– jak nabrać ufności we własne kompetencje rodzicielskie.
Agnieszka Stein, odwołując się zarówno do najnowszej wiedzy o tym, jak przebiega rozwój dzieci w tym wieku, jak również do własnych doświadczeń w pracy psychologa w szkole, inspiruje do poszukiwania własnej drogi do dojrzałego rodzicielstwa.
O autorce:
Agnieszka Stein – psycholożka, autorka bestsellerowych książek dla rodziców („Dziecko z bliska”, „Akcja adaptacja”, „Nowe wychowanie seksualne”).
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67817-37-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rzeczy, które wiemy i w które wierzymy, są częścią nas samych. Czujemy, że zawsze o nich wiedzieliśmy. Prawie wszystko, co nie pasuje do naszego schematu albo wiedzy, naszego umysłowego modelu rzeczywistości, będzie prawdopodobnie wydawać się dziwne, dzikie, przerażające, niebezpieczne i niemożliwe. Ludzie bronią tego, do czego przywykli, nawet wtedy, gdy przez to cierpią.
JOHN HOLT ESCAPE FROM CHILDHOOD
Dziecko rośnie i się zmienia. Przejście między jednym etapem a kolejnym jest nieostre i często rodzice zauważają, jak daleko doszli, dopiero kiedy patrzą wstecz. Pewnego dnia uświadamiają sobie, że dziecko już od jakiegoś czasu zachowuje się inaczej, dojrzalej niż wcześniej. Wiele procesów można zrozumieć lepiej, patrząc na nie z pewnego dystansu, na który trudno się czasem zdobyć, kiedy dana sytuacja trwa tu i teraz.
Od tysięcy lat starsi i bardziej dojrzali narzekają na złe zachowanie młodzieży i upadek obyczajów. Nie pamiętają swojego własnego dorastania. Kiedy złapiemy trochę dystansu, to okazuje się, że w miarę upływu czasu młodzi ludzie coraz lepiej radzą sobie w relacjach ze sobą i z innymi.
Czy w takim razie należałoby dziecko zostawić samemu sobie i po prostu czekać? Czy nie ma znaczenia to, jakie doświadczenia są udziałem człowieka, kiedy jeszcze jest dzieckiem?
Ja wierzę, że ma to olbrzymie znaczenie. Dorośli mogą odegrać ważną rolę w życiu dziecka, jeśli są tym życiem głęboko zainteresowani. Zainteresowanie nie oznacza planu na to, co ma się wydarzyć, i oczekiwań w stosunku do dziecka. Oznacza obserwowanie, słuchanie i uważność na to, co we wnętrzu dziecka naprawdę się dzieje, co je boli, porusza, interesuje. Jeśli dorośli chcą odkrywać dziecko, są nim naprawdę zaciekawieni, wtedy pomiędzy zachowaniami wynikającymi z jego rozwoju i zmagań z samym sobą mogą zobaczyć unikalnego, fascynującego człowieka. Uczą się rozpoznawać sygnały związane z wołaniem o pomoc i sprawdzać, czy ta pomoc jest skuteczna.
Czas między dzieciństwem i dorosłością często jest trudny zarówno dla dzieci, jak i dla opiekujących się nimi dorosłych, bo nie wiadomo, jak traktować takie osoby. Czy jak dzieci, które dalej potrzebują opieki, bo tak można wnioskować z ich zachowania? Czy jak dorosłych, którymi bardzo chcieliby już być? Mam swój własny sposób na rozstrzyganie takich wątpliwości. Staram się wszystkich, bez względu na wiek, traktować poważnie (jak dorosłych) i jednocześnie ze zrozumieniem (jak dzieci).
Przeświadczenie, że dzieci w wieku, jak to teraz nazywamy, szkolnym, nie są w pełni dojrzałymi dorosłymi, że są nadal dziećmi, które potrzebują opieki i ochrony, rodziło się w naszej kulturze powoli. Dzisiejsi dorośli są dużo bardziej świadomi, samodzielni i niezależni niż kiedyś. Nie tylko dzieci „zdziecinniały”, ale też dorośli „wydorośleli”.
W konsekwencji na dorosłych zaczęła ciążyć bardzo duża odpowiedzialność za przygotowanie dzieci do samodzielnego życia. Zaczęli rozumieć swoje zadanie jako wymuszanie dalszego rozwoju dziecka poprzez nagradzanie pożądanego zachowania, karanie, motywowanie, wymaganie i zakazy. Według radykalnych zwolenników tej filozofii, gdyby tego nie robiono, dzieci na zawsze pozostałyby dziećmi.
Współcześni ludzie często myślą o nauce i rozwoju, jakby składały się głównie z zapamiętywania informacji podawanych przez dorosłych, a w konsekwencji myślą o wychowaniu głównie jako o tłumaczeniu, jak się trzeba zachować, i wymaganiu tego od dzieci. W konsekwencji:
• dziecko, które idzie do szkoły, jest traktowane tak, jakby dopiero wtedy zaczynało się uczyć;
• sposób, w jaki uczą się dzieci w szkole (zbliżony do tego, jak uczą się studenci – siedząc w ławkach i słuchając wykładu), zyskał status najwyższego i najszlachetniejszego rodzaju nauki; czytanie, pisanie, liczenie i inne umiejętności bezpośrednio do nich prowadzące są uważane za podstawowe, inne zdolności, na przykład związane z działalnością artystyczną, troszczeniem się o innych i praktycznym działaniem, są lekceważone i traktowane jako mniej ważne;
• uważa się, że bez poddania dzieci nauczaniu na sposób szkolny nie jest możliwe, aby przyswoiły sobie niezbędną im w dorosłym życiu wiedzę, a za bardzo ważne narzędzie nauczania uważa się pamięciowe opanowanie różnych treści;
• za jeden z podstawowych warunków sukcesów szkolnych uznaje się posiadanie odpowiedniej motywacji i umiejętność samokontroli, która jednak, co ciekawe, ma służyć dzieciom głównie do skutecznego wypełniania poleceń dorosłych, a więc jest całkowicie odtwórcza.
Do każdego z tych założeń można mieć poważne zastrzeżenia. Choć coraz więcej jest głosów mówiących, że jest inaczej, to nadal powyższa perspektywa powszechnie obowiązuje w podejściu do dzieci i do ich wychowania oraz jest mocno obecna w aktualnym systemie edukacji. Optymistyczne jest to, że przynajmniej w obszarze różnych zajęć pozaszkolnych, w kształceniu dorosłych i różnych alternatywnych sposobach pracy w szkole coraz częściej pojawia się taki sposób nauki, który wykorzystuje naturalne predyspozycje człowieka i ma odbywać się poprzez zabawę, eksplorację, wspólne doświadczanie i wymienianie wrażeń. W ten sposób ludzie, bo nie tylko dzieci, uczą się dużo więcej i skuteczniej, choć często w trakcie całego procesu nie mają świadomości, że się uczą¹.
Od jakiegoś czasu wiele zjawisk, które wiązały się z „wynalezieniem” dzieciństwa, zaczyna zanikać. Coraz częściej podstawą zdobywania informacji o świecie jest obraz, a nie słowo pisane. Coraz cieńsza jest granica między obszarami życia zarezerwowanymi dla dorosłych, a tymi dostępnymi dla dzieci. Dzieci są traktowane coraz poważniej, jako uczestnicy kultury czy konsumenci. Stąd tytuł książki Neila Postmana². Autor widzi w zacieraniu się granicy między dorosłymi i dziećmi kulturowy regres i ostrzega przed tym, jak bardzo może zaszkodzić dzieciom to, że będą traktowane tak, jakby były dorosłe. W przeciwieństwie do niego dostrzegam wiele korzystnych efektów przemian, których jestem obserwatorką i częściowo uczestniczką.
To w związku z zanikaniem dzieciństwa w ciągu ostatnich stu lat wzrosła ogromnie świadomość tego, że dzieci również są podmiotem praw człowieka. Korczak napisał: „Nie ma dzieci, są ludzie”. To dzięki tym zmianom kilkunastoletnie dzieci mogą dzisiaj coraz intensywniej uczestniczyć w życiu dorosłych, np. poprzez dokonywanie odkryć naukowych, współuczestniczenie w programach badawczych, komponowanie muzyki. Coraz rzadziej ich pomysły są odrzucane tylko z powodu zbyt młodego wieku. Liczy się nie tyle rok urodzenia, a to, co ofiarowują światu.
***
Z dyskusji na temat dzieciństwa można wyciągnąć jeszcze jeden wniosek. Ten okres w życiu człowieka (między rozpoczęciem szkoły a jej ukończeniem) jest tworem bardziej kulturowym niż biologicznym. Dlatego pisząc o różnych zachowaniach dzieci lub o zmianach, jakie w nich zachodzą, staram się unikać podawania dokładnego wieku, w jakim to się dzieje.
Wszystko, o czym piszę w tej książce, jest zanurzone i najpełniej zrozumiałe w kontekście miejsca i czasu, w którym ja sama i czytelnik się znajdujemy. Jestem świadoma, że są takie miejsca na świecie, gdzie to, co dla mnie jest ważne, a nawet podstawowe, dla kogoś innego może być kompletną abstrakcją.
To w naszej kulturze za cel wychowania uważa się usamodzielnienie dziecka i pełne wykorzystanie jego indywidualnych możliwości. To ja chcę wychować dziecko, które będzie tak samo szanowało wszystkich ludzi na świecie i nie będzie ich dzieliło na swoich i obcych. To moje otoczenie uznaje, że ludzie potrzebują umieć rozwiązywać konfliktowe sytuacje między sobą bez uciekania się do przemocy i z szacunkiem do innych ludzi. To w mojej kulturze człowiek dojrzały powinien panować nad swoimi emocjami, ale jednocześnie umieć je okazywać i wyrażać³.
Także badania naukowe, do których się będę tutaj odwoływać, zostały w większości przeprowadzone w obszarze oddziaływania naszej kultury. Trudno więc rozstrzygnąć, czy wynik, jaki uzyskali badacze, pochodzi z „natury ludzkiej”, czy ze sposobu, w jaki ludzie są wychowywani, i z warunków, do jakich się dostosowują. W dodatku większość tych badań została przeprowadzona z udziałem osób wychowanych w sposób, który nazwałabym tradycyjnym (a więc za pomocą kar, nagród, często przemocy fizycznej), bo taki jest statystycznie najczęstszy model wychowania. Tak naprawdę nikt nie wie, jak wiele badań mogłoby dać inne wyniki, gdyby osoby badane były wychowywane w duchu szacunku i bliskości.
Badania, które dotyczą różnych sposobów wychowania dzieci, są mocnym argumentem za tym, że bezwarunkowa akceptacja, miłość i mocne więzi są lepszym wyposażeniem w dorosłym życiu niż strach i posłuszeństwo. Jednak te badania obejmują tylko niektóre aspekty ludzkiego życia. Jeżeli więc na przykład badano skutki nagradzania dzieci, to najczęściej porównywano dzieci nagradzane z karanymi albo z takimi, których rodzice nie zwracali uwagi na ich sukcesy i przeżycia. Dopiero później zaczęto porównywać dzieci nagradzane z obdarzanymi niewartościującą uwagą (o uwadze niewartościującej piszę więcej w rozdziale dotyczącym poczucia własnej wartości). Można zadać sobie pytanie, jakie byłyby wyniki, gdyby w takim badaniu uczestniczyły wyłącznie osoby, które nigdy w życiu nie zostały nagrodzone przez swoich rodziców, a zamiast tego były obdarzane uwagą niewartościującą. Czy byłyby takie same? Czy może zupełnie inne?
Nie mogę, pisząc o wychowywaniu dziecka, uniknąć jasnego określania, jaki według mnie jest cel, do którego ma ono dążyć, jakim człowiekiem prawdopodobnie stanie się dziecko, które będzie traktowane w opisany przeze mnie sposób. Nie mogę uniknąć pisania o tym, co mogą robić dorośli ludzie, żeby mieć dobre i sensowne życie. Nie jest więc to tylko książka o dzieciach, ale i o dorosłych. O tym, jak przygotować dziecko do tego, żeby było takim dorosłym, jakim czytelnik tej książki może stawać się już dzisiaj.
Opowieść o dziecku szkolnym nie jest zamkniętą historią, którą dałoby się wyczerpująco opisać. Każde moje spotkanie z dzieckiem czy nastolatkiem jest pewnym odkryciem, za każdym razem uczę się czegoś nowego. Mogę się więc podzielić tym, co odkryłam i ciągle odkrywam, ale to nie rozwiąże automatycznie trudności rodziców z ich dzieckiem. To niemożliwe bez wykonania pracy podobnej do tej, którą postaram się opisać. Nie da się ominąć samodzielnego szukania sensu i znaczenia w tym, co się między dorosłym i dzieckiem (jego własnym czy cudzym) dzieje. Mam nadzieję, że moje doświadczenie pracy z rodzicami i ich dziećmi, moja umiejętność i gotowość wczuwania się w sposób myślenia dzieci szkolnych, a także żywa pamięć tego, jak sama ten wiek przeżywałam, będą czymś, czym uda mi się podzielić z rodzicami takich dzieci. Dla mnie jest to fantastyczny wiek, choć warto powiedzieć to sobie wprost, że najczęściej niezwykle trudny dla samych dzieci oraz dla opiekujących się nimi dorosłych, bo dziecko ma do wykonania ogromną pracę – własny rozwój.
Bohaterami tej książki będą rodziny: rodzice i dzieci, z którymi spotykałam się w swojej pracy psychologa (oraz prywatnie) i które nauczyły mnie bardzo dużo o tym, jak teoretyczną, psychologiczną wiedzę o różnych mechanizmach i rozwoju przekładać na praktykę codziennego życia. Szanując ich prywatność, pozmieniałam realia, imiona, szczegóły, ale są to żywi ludzie, którym jestem bardzo wdzięczna.
Niektóre z tych osób starały się od samego początku wychowywać dzieci w nurcie rodzicielstwa bliskości, często nie wiedząc, że ich podejście ma jakąś nazwę. A inne zetknęły się z takim sposobem wychowania dopiero wtedy, gdy spotkały się ze mną na warsztatach, konsultacjach czy przy okazji jakiejś rozmowy. Każdy z rodziców wziął sobie z rodzicielstwa bliskości tyle, ile w danym momencie potrzebował i był gotowy wziąć.¹ Temu, jaki sposób nauki jest najbardziej przyjazny dla ludzkiego mózgu, poświęcona jest książka Marzeny Żylińskiej Neurodydaktyka (Wyspa, Gdynia 2013).
² Neil Postman, The Disappearance of Childhood, Delacorte Press, New York 1982.
³ Elliot Aronson pisze o tym, że podstawowy błąd atrybucji, czyli interpretowanie zachowania człowieka jako przejawu jego indywidualnych cech, a umniejszanie znaczenia czynników środowiskowych, jest charakterystyczny dla kultur tak indywidualistycznych, jak nasza. (Elliot Aronson, Timothy D. Wilson, Robin M. Akert, Psychologia społeczna, Zysk i S-ka, Poznań 2012).