- promocja
Dziedzictwo Kopernika III. Złota zemsta - ebook
Dziedzictwo Kopernika III. Złota zemsta - ebook
Dziedzictwo Kopernika to dwanaście artefaktów o nadzwyczajnej mocy. Ten, kto je znajdzie, zyska nieograniczoną władzę i będzie mógł zmienić losy świata. Wyścig już się rozpoczął!
Minęły dwa miesiące, odkąd rodzina Kaplanów wytropiła drugi artefakt i nie ustaje w poszukiwaniach trzeciego. Niespodziewanie do akcji znowu wkracza Galina Krause, zagrażając czwórce bohaterów. Wade, Darrell, Lily i Becca nie mają innego wyjścia, jak tylko stawić jej czoła. Trwa walka z czasem, a wyzwanie jest tym większe, że trzeci artefakt prawdopodobnie został stworzony przez samego Leonarda da Vinci – być może najbardziej niezwykłego ze wszystkich Strażników.
Tymczasem złowroga Galina wprowadza nowe reguły gry i niebezpiecznie zbliża się ku zwycięstwu. Czy czwórce bohaterów uda się ją zatrzymać?
Dziedzictwo Kopernika to seria książek przygodowych o przyjaciołach, którzy wyruszają w pełną niebezpieczeństw i zagadek podróż. Wade, Darrell, Lily i Becca, aby ocalić świat, muszą jako pierwsi odnaleźć tytułowe Dziedzictwo i jego dwanaście artefaktów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4489-3 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, Wielka Brytania
2 kwietnia
9:42
Wade Kaplan patrzył badawczo w głąb długiego korytarza.
Płuca go paliły. W podziemiach było zimno, niemal lodowato. Liczył kolejne świetlówki na niskim suficie, emanujące zimnym blaskiem. Dwanaście. Rzucały białe światło na ściany i jego rodzinę – przyrodniego brata Darrella, ojca Roalda, macochę Sarę – i na wysokiego człowieka w grantowym garniturze, stojącego przed nimi.
– Za mną znajdują się drzwi do skarbców, wzmocnione stalą tytanową – powiedział mężczyzna. – Każde wejście jest wyposażone w wielowarstwowe kombinacje szyfrujące, generowane losowo. Jednym słowem, nasze zabezpieczenia są nie do złamania. Proszę za mną. Przygotujcie swój depozyt.
Człowiek, którego nazwiska Wade nie dosłyszał wyraźnie, był szefem ochrony skarbca w Muzeum Brytyjskim.
– To jest to – szepnął Darrell. – Oficjalne zakończenie epizodu londyńskiego.
– Taką mam nadzieję – odszepnął Wade. Stanęli przed wejściem.
Kiedy szef ochrony przeszedł procedurę – włożenie karty, odczyt linii papilarnych i komendę głosową: „Pięć, siedem, dziewięć, cztery, dwa, osiem” – Wade usłyszał, jak po kolei odskakują elektroniczne bolce. Potężne drzwi otworzyły się z cichym poszumem. Za nimi wejścia pilnowało dwóch uzbrojonych wartowników. Kiedy przekroczyli próg, drzwi się zamknęły, bolce zaskoczyły z powrotem i znaleźli się w labiryncie podziemnych sejfów.
– Skarbiec Muzeum Brytyjskiego należy do najbezpieczniejszych w Wielkiej Brytanii – wyjaśnił mężczyzna. – A także w świecie. Wasz depozyt będzie tu bezpieczny.
Przedmiot, który trzymała Sara, był prostym stalowym pojemnikiem wielkości sporego tomu w twardych okładkach, mieszczącym Cruxa – mechaniczny krzyż z bursztynu, z tajemniczym i masywnym wewnętrznym mechanizmem. Crux jako jeden z dwunastu artefaktów napędzał wehikuł czasu Mikołaja Kopernika.
– Jesteśmy prawie u celu – powiedział Darrell Wade’owi na ucho. – Możesz już normalnie oddychać.
– Jeszcze nie.
– Przesadzasz. Wdech, wydech, wdech, wydech, odpręż się wreszcie! To zawsze pomaga. Ja oddycham głęboko kilka razy, jak tylko rano otworzę oczy. Od razu lepiej mi się zaczyna dzień. Sprawa jest naukowo udowodniona.
– Nie wątpię – mruknął Wade.
– Chłopcy, spokojnie – upomniała ich Sara. – Szli do samego końca długiego korytarza, który, jak poinformował ich mężczyzna w garniturze: „biegnie równolegle do Great Russell Street, sześć metrów poniżej poziomu ulicy”. Wymownie pokazał na sufit.
Wade miał wrażenie, jakby ostatni raz wziął oddech tydzień temu. A praktycznie trzy tygodnie temu, gdyż na początku marca dowiedzieli się o dwunastu tajemniczych elementach astrolabium Kopernika – urządzenia do podróży w czasie – i zaczęli ich szukać po całym globie.
Zmagając się z agentami groźnego przeciwnika – złowrogiego zakonu krzyżackiego z dawnych Prus i jego przywódczynią Galiną Krause – cudem zdołali zdobyć dwa artefakty. Pierwszym był dziwnie ciężki niebieski kamień, zwany Velą, który zdeponowali w Bibliotece i Muzeum Morgana w Nowym Jorku. Drugi, Crux, postanowili na pewien czas zostawić tutaj, w sejfie numer siedemnaście skarbca Muzeum Brytyjskiego.
– Za dużo rzeczy poszło źle – szepnął Wade, kiedy wreszcie weszli do właściwego pomieszczenia przez kolejne grube stalowe drzwi. Było puste, jeśli nie liczyć metalowego stołu i krzesła oraz sejfu, wbudowanego w tylną ścianę.
– Ale to poszło dobrze – zauważył Darrell.
– Tylko szkoda, że nie ma z nami Bekki.
Becca Moore dochodziła do siebie w szpitalu przy Great Ormond Street – choć Wade wątpił, czy można powrócić do dawnego stanu po tym, co jej się przydarzyło. Albowiem Becca odbyła podróż w czasie.
Przynajmniej w pewnym stopniu.
W zeszłym tygodniu pojawiły się u niej niepokojące objawy: wizje, które cofały ją w czasie do szesnastego wieku – nie fizycznie, lecz w myślach. Z drugiej strony, dzięki dziwnym i powikłanym ścieżkom, które prowadziły ją tam i z powrotem przez otchłań czasu, udało im się odnaleźć Cruxa i pokrzyżować plany ich mrocznego prześladowcy, Markusa Wolffa, zabójcy na usługach Galiny. Jednak koszt był ogromny. Przede wszystkim Becca poznała okrutną prawdę, że podróżowanie w czasie może stać się przyczyną koszmarnych wydarzeń. Poza tym w trakcie podróży cierpiała na napadowe bóle głowy i krwotoki z nosa. Po powrocie była tak wyczerpana, że nie dała rady towarzyszyć im w akcji zabezpieczenia Cruxa.
– I Lily – dodał Darrell.
Lily Kaplan, kuzynka Wade’a, miała w zeszłym tygodniu spotkać się ze swoim ojcem na lotnisku Heathrow i wrócić z nim do domu. Wszystko było umówione, ale w ostatnim momencie odwołał lot. Rodzice Lily „przeżywali trudne chwile”, jak to nazwała macocha Wade’a. Wkrótce się okazało, jak bardzo trudne. Owe „chwile” były po prostu klasycznym, trudnym rozwodem. Lily, która stała się ponura i milcząca – jak nie ona! – została z Beccą, aby czuwać przy niej w szpitalu na Great Ormond Street. W ostatnim tygodniu los nie szczędził im wszystkim bolesnych doświadczeń, a szczególnie dziewczynom.
Mężczyzna w granatowym garniturze stanął przed alfanumeryczną klawiaturą, umieszczoną na ścianie obok drzwi do sejfu, po czym wpisał długie ciągi cyfr i liter. Na koniec przyłożył kciuk do skanera i otworzył bezpieczny schowek metalowym kluczem.
Wade, Darrell i ich rodzice wiele razy badali Cruxa, ale nie znaleźli niczego, co by mogło doprowadzić do następnego artefaktu. A przecież według zasady jeden miał prowadzić do drugiego. Być może Crux był wyjątkiem.
Pewnie pokazałby im to Serpens – element w kształcie węża – który Galina Krause zabrała im w Rosji. Nie mając go, wytrwale fotografowali, badali i prześwietlali bursztynowy krzyż, aż wreszcie ujawnił im swoją tajemnicę.
Drzwi sejfu otworzyły się z wolna.
– Ostatnie słowa? – zapytał z nieznacznym uśmiechem mężczyzna w garniturze.
Roald Kaplan popatrzył na resztę grupy i pokręcił głową.
– Dobrze jest wiedzieć, że będzie bezpieczny.
Sara włożyła kasetkę do sejfu. Mężczyzna zamknął drzwi i starannie obrócił metalowy klucz. Kliknął zamek. Parę sekund zajęło wpisywanie kodów na klawiaturze i zeskanowanie kciuka. Wreszcie klucz został wyjęty z zamka. Depozyt był bezpieczny. Wade z ulgą wypuścił powietrze z płuc. Wdech. Wydech.
– Dobrze, gotowe – powiedział szef ochrony. – Miejsce jest monitorowane przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a w całym skarbcu, w każdym z jego pomieszczeń, działają czujniki temperatury. – Nieznacznym gestem pokazał na obiektywy i wloty powietrza, umieszczone na suficie. – Trzydziestu strażników non stop patroluje to miejsce. Całe szczęście, że macie wsparcie Fundacji Ackroyda, głównego sponsora naszego muzeum.
Terence Ackroyd i jego syn, Julian, stali się ich najlepszymi przyjaciółmi i zarazem ważnymi członkami grupy poszukującej artefaktów. Kiedy tego dnia wieczorem Kaplanowie i Moore’owie wsiedli do samolotu lecącego do Stanów, zostali objęci prywatnym programem ochrony świadków, który zapewniła im Fundacja, aby zakon nie wpadł na ich trop.
Terence przekonywał, że staną się niewidzialni dla swoich wrogów i będą się mogli w spokoju poświęcić poszukiwaniom następnego artefaktu. Kiedy człowiek w grantowym garniturze wyprowadzał ich ze skarbca, Wade miał nadzieję, że Crux będzie tu bezpieczny.
Ale coś mu mówiło, że nic nie może być naprawdę bezpieczne.
Już nie.ROZDZIAŁ DRUGI
Olsztyn, Polska
3 kwietnia
11:43
Niebo było jak czarny całun, przez który przeświecały gwiazdy i księżyc w nowiu, nadając mu głębię, która zdawała się sięgać krańców wszechświata.
Galina Krause, ciemnowłosa dziewiętnastoletnia wielka mistrzyni zakonu krzyżackiego, spojrzała w górę i zastawki w jej sercu zadrżały.
– Dziura w niebie – powiedziała.
Parę metrów za nią blady, chuderlawy i garbaty astrofizyk Ebner von Braun, trzęsąc się w cienkim płaszczu, uniósł głowę znad ekranu telefonu.
– Tak, Galino? Mówiłaś coś?
– Uczony Kopernik tak określił moment, w którym astrolabium po raz pierwszy zanurzyło się w rzece czasu. Pisał, że zobaczył „dziurę w niebie”. – Ból przeszył jej gardło, promieniując do piersi i barków. – Jak mamy to rozumieć, Ebner?
– Pięć serwerów w Sali Kopernikańskiej w Madrycie służy wyłącznie odszyfrowywaniu jego tajemniczych słów, a zwłaszcza tych. Proponuję, abyśmy się skupili na działaniu. Za siedem minut nad zamek nadleci samolot.
Pomimo ulicznych świateł i reflektorów podświetlających mury, bryła olsztyńskiego zamku odcinała się mroczną średniowieczną sylwetą na tle jeszcze ciemniejszego nieba. Galina podeszła ku niemu stromą ścieżką. Budowę zamku zainicjowali Krzyżacy w roku 1347. Galinę najbardziej interesował okres od 1516 do 1521 roku, kiedy w tych ścianach mieszkał i pracował Mikołaj Kopernik, co udokumentowano w archiwach. U wejścia do jego dawnych komnat w północno-wschodniej części budowli zachowała się namalowana na ścianie tablica astronomiczna wielkiego naukowca.
Natomiast tylko nieliczni wiedzieli, że właśnie w tych latach rezydujący w zamku astronom zaczął rozpraszać po całym świecie dwanaście napędzających jego Machinę Wieczności artefaktów i rozbierać resztę konstrukcji. Galina miała nadzieję, że z ocalałych resztek uda się jej uzyskać wskazówki co do pozostałych elementów. Chciała je wszystkie odzyskać i użyć do Kronosa III – najbardziej udanej, współczesnej wersji maszyny czasu, należącej do zakonu.
Z odszyfrowanego fragmentu, znajdującego się w jednym z niedawno odnalezionych listów Kopernika, wynikało, że w ścianach olsztyńskiego zamku została ukryta główna rama kopernikowskiej Machiny Wieczności.
Naturalnie taka akcja wymagała samolotu.
Ebner nagle znalazł się przy niej.
– Nadlatuje.
Wyjął niewielkie pudełeczko z kieszeni płaszcza i wysunął z niego długą antenę.
– Zachwycające jest, że z pomocą takiego drobiazgu można przejąć samolot ważący tysiąc sześćset kilogramów i pilotować go ruchami dźwigni. Pilot będzie pewnie mocno zaskoczony, kiedy instrumenty pokładowe przestaną go słuchać! Co ciekawe, ów pilot, oprócz tego, że jest naszym młodym agentem, jest także…
– Nie kończ – ucięła Galina.
Ebner z wysiłkiem przełknął ślinę.
– Jasne. Jasne, że nie.
Dało się słyszeć kroki. Galina Krause się odwróciła. Ujrzała Markusa Wolffa, który właśnie przybył z Londynu. Zbliżał się do zamku jak pielgrzym do świętego miejsca, choć nie był pielgrzymem, tylko szpiegiem, który miał zdać raport.
– Powiedz mi o Cruxie – poleciła. Z nim zawsze przechodziła do rzeczy, bez żadnych wstępów.
– To mechaniczny krzyż, zdobiony bursztynem. Kaplanowie zlokalizowali go w kościelnej krypcie. Wczoraj został umieszczony w sejfie w Muzeum Brytyjskim. Pan von Braun twierdzi, że ma tam swojego człowieka…
– Oczywiście, że mam! – obruszył się Ebner. – Jak możesz w to wątpić?
– Zobaczymy – stwierdziła Galina.
– Okazało się – ciągnął Wolff – że w 1517 roku Kopernik przekazał Cruxa myślicielowi i chrześcijańskiemu męczennikowi, Tomaszowi Morusowi. Po jego śmierci artefakt przejęła córka, która z kolei przekazała go przyjaciółce, albo „siostrze”, jak ją nazywano. Pewnie zachcesz to mieć z powrotem.
Z wewnętrznej kieszeni skórzanego płaszcza wyjął mały złoty medalion i podsunął Galinie na dłoni w rękawiczce. Biorąc go, czuła chłód w palcach. W środku był miniaturowy portret owej siostry, Joan Aleyn, urzekającej i smutnej.
Galina zamknęła wieczko i schowała medalion do kieszeni.
– W jej krypcie… ?
– Był terminal podróży w czasie. Ta dziewczyna, Rebecca Moore, mocno zaangażowała się w sprawę. Na razie nie należy się pozbywać tych dzieci. Zobaczyłem coś takiego.
Wyjął smartfon i wywołał zdjęcie na ekranie.
Obraz był niezbyt wyraźny – zdjęcie z dużej odległości, zrobione z nocy: kościelna wieża, wybita szyba w oknie i postacie rozmazane w szybkim ruchu. A jednak w zamęcie krzyżujących się smug światła latarek i reflektorów Galinie udało się dostrzec coś znajomego: kolisty witraż z kolorowych płytek osadzonych w metalu, tworzących kwietne wzory. Ozdoba na łańcuszku wisiała u pasa jednego z dzieci w wieży, którego twarz krył cień. Gdzieś już widziała ten przedmiot.
– Rozeta?
– Tak, z Opactwa Westminsterskiego. Z ich sklepiku z pamiątkami. Jedna z czterech, które kupiła dla dzieci twoja była zakładniczka, Sara Kaplan.
– Które to z nich? – zapytał Ebner, pochylając się nad ekranem.
– Było ciemno – odpowiedział Wolff. – W każdym razie jeden z chłopców.
– Jeden z chłopców. – Galina odwróciła się od obu mężczyzn. Niebo się zachmurzyło. – W takim razie on, albo ktoś z nich, zgubi taką pamiątkę w ruinach zamku Albrechta w Królewcu.
Wolff nieznacznie przekrzywił głowę.
– Być może on albo ona już to zrobił. Przeszłość to naprawdę dziwny stwór. Czy Serpens udzielił już wskazówki?
Nagłe ukłucie bólu poraziło jej szyję. To, co narodziło się w jej ciele jako drobna zmarszczka pośrodku ogromnego oceanu, z każdą sekundą potężniało, spiętrzając się w potężną falę. Galina przechyliła głowę i zaczęła głęboko oddychać, usiłując pozbyć się bólu.
– Legendarna klątwa węża udowodniła, że wszystko jest aż nadto prawdziwe – powiedziała.
W przypadku Serpensa spodziewała się, że jak każdy artefakt, wskaże położenie następnego. Dlatego, kiedy pokazał na południe, Galina udała się do Damaszku. Tam jednak wąż pokazał na zachód, więc poleciała do Trypolisu. Wtedy skierował ją na północ, do Europy Wschodniej. A potem na wschód. I znów na południe, aż okrążyła Morze Śródziemne, złośliwie wodzona przez niego za nos.
– Serpens nie ma ochoty zdradzić sekretu. Musimy szukać innych sposobów dotarcia do kolejnego artefaktu – rzekła. – Dlatego na razie Kaplanowie muszą żyć. W tym czasie będziemy kontynuować poszukiwania fragmentów astrolabium. Ponadto musimy zdobyć rejestr Voytsdorfa.
– Co to jest? – zapytał Wolff.
– Zaszyfrowany dokument, który ma być spisem wszystkich części oryginalnego astrolabium Kopernika. Zawarto w nim wskazówki przydatne do odnalezienia artefaktów. Ebner, powiedz antykwariuszowi, żeby…
– Samolot! – zawołał Ebner.
Na północnym niebie pojawiła się para błyskających bliźniaczych świateł i zbliżała się ku nim. Ebner delikatnie dotknął sterowników konsoli i Galina zobaczyła, że światła zadrgały. Następny drobny ruch i nos maszyny pochylił się w dół. Jeszcze jeden ruch. Samolot przyspieszył. Ostatnia korekta wysokości i mała maszyna runęła w dół nurkowym lotem, aby wbić się jak bomba w północno-wschodnią ścianę zamku. Eksplozja była tak potężna i oślepiająca, że Galina odruchowo się cofnęła.
– Pilot musiał być zaskoczony – powiedział Ebner, osłaniając dłonią oczy. Po paru minutach na drodze pojawiły się pędzące wozy na sygnale: pogotowia, straży pożarnej, policji oraz inne, wiozące sprzęt do kopania i rozbiórek.
– Jeśli się nie mylimy, części konstrukcji Machiny Wieczności znajdują się pod miejscem katastrofy – szepnął Ebner. – Wypadek ukryje nasze poszukiwania. Wkrótce się przekonamy, co jest wart nasz wywiad. Do roboty! – rozkazał do telefonu. – Wyjmijcie ciało pilota. Szukajcie ramy machiny!
Galina wzdrygnęła się pomimo gorąca. Zrobiła parę kroków w kierunku ognia, kiedy zaczęły się pod nią trząść nogi. Znała to. Nagle w powietrzu zabrakło tlenu. Zacisnęła medalion w ręku tak mocno, że krawędzie werżnęły się w skórę. Ten ból nie dał jej zemdleć.
Ebner momentalnie znalazł się przy niej. Ledwie go zauważyła. W kakofonii wyjących syren i silników płomienie z płonącego muru zdawały się palić jej mózg. Widziała, jak wypalają ziemię i rośliny pod zamkową ścianą. I wreszcie, po pięciu wiekach, wyłonił się wielki pierścień o trzymetrowej średnicy, wykonany z żelaza, stali, brązu i złota.
– Ebner – powiedziała cichnącym głosem. – Wykop inne części. Wyślij antykwariusza do Paryża. Rejestr Voytsdorfa… – Nie dokończyła. Zachwiała się i wpadła w ciemność, drżąc jak pusty całun.
Ogień zaczął przygasać pod zmasowanym atakiem strażackich węży. Ebner przytrzymał Galinę, mocno tuląc ją do siebie. Spojrzał w jej oczy – jedno ze srebrnoszarą tęczówką, drugie z niebieską – i zdążył jeszcze wychwycić błysk spojrzenia, wymierzonego w siebie. W następnej chwili powieki opadły i bezwładne ciało zaciążyło mu w ramionach.
– Lekarza! – krzyknął. – Lekarza, szybko!ROZDZIAŁ TRZECI
Paryż, Francja
4 kwietnia
22:33
Mówiono o nim „antykwariusz”. Oskar Gerrenhausen – wysoki, siwy i zasuszony mężczyzna, który równie dobrze mógł mieć siedemdziesiąt pięć, jak i sześćdziesiąt lat – został zmuszony groźbą do przestępczych działań w swoim fachu przez okrutną młodą kobietę.
Zmuszony? Tak, postawiła go pod ścianą. Ale długa kariera zawodowa w branży antykwarycznej i okres dysydencki, kiedy w latach osiemdziesiątych działał w antykomunistycznym podziemiu, zaszczepiły w nim zamiłowanie do wszystkiego, co zakazane i ukryte: do rozszyfrowywania zagadek, do igrania z niebezpieczeństwem i działania w szarej strefie, do posiadania, choćby tylko na chwilę, rzeczy o wielkiej wartości.
Opuściwszy bulwary lewego brzegu Sekwany, przez które płynął wieczorny strumień turystów, Gerrenhausen sunął od markizy do markizy po uroczej ulicy Jacob. Szedł żwawo, kuląc się w ciepłej wiosennej ulewie, aż na skrzyżowaniu z ulicą Bonapartego skręcił w prawo, ku rzece.
Przeszedł jeszcze piętnaście kroków i się zatrzymał.
Librairie Fortier. Złoty napis na szybie informował, w czym specjalizuje się antykwariat: „Dawne dokumenty, listy, ryciny i literatura podróżnicza z XV i XVI wieku”.
Prawdziwy specjalista! Niedawno Henri Fortier wszedł w posiadanie rejestru Voytsdorfa – dość nudnego spisu, dokumentującego pogłowie owiec i bydła, areał gruntów oraz postępy reformy walutowej, sporządzonego przez Mikołaja Kopernika w 1519 roku. Rzecz była nudna – jeśli się nie wiedziało, że księga zawiera ukrytą listę elementów urządzenia, które stało się obsesją Galiny Krause. Rejestr miał być wystawiony na prywatnej aukcji za dwa miesiące, piątego czerwca.
Oskar Gerrenhausen wszedł pod markizę i delikatnie nacisnął klamkę. Zamknięte. Sięgnął do torby, którą nosił na ramieniu pod luźnym płaszczem, wyjął z niej zestaw narzędzi, wybrał jedno, wsunął je w zamek i za moment znalazł się w sklepie. Nie włączył się alarm. Czy ktoś ciągle tu jest? Zobaczył, że z uchylonych drzwi na zapleczu sączy się smużka światła.
Cóż. Prosta kradzież nie wystarczy, musi być morderstwo. Namacał pistolet w kieszeni płaszcza i odbezpieczył go. Podkradł się bliżej i ostrożnie zajrzał przez szparę. Henri Fortier pochylał się nad stertą starych dokumentów. Zmysły Oskara jeszcze bardziej się wyostrzyły.
Ale zaraz. Fortier nie uniósł głowy, oddychał powoli, rytmicznie. Po prostu spał! Gerrenhausen się uśmiechnął. Jakież zło może się lęgnąć pod zasłoną snu! Rozluźnił chwyt na rękojeści broni i cicho podszedł do biurka. Sięgnął przed twarz Fortiera, poruszając dłońmi i palcami z precyzją i delikatnością sejsmografu. Powoli wysunął dokument spod lupy śpiącego antykwariusza. Pierwsza strona miała dziwny srebrzysty połysk i Fortier musiał być zafascynowany jej wyglądem. Zapał badawczy, z jakim potraktował zabytek, świadczył, jak ważna była dla niego czerwcowa aukcja.
Oskar zrolował rejestr, wsunął do pojemnika w kształcie tuby, po czym włożył go do torby. Bezszelestnie opuścił zaplecze i wyszedł ze sklepu, nie zapominając o zamknięciu drzwi wytrychem. Dopiero teraz zabezpieczył broń, schował ją do kieszeni i poklepał.
– Nie teraz, kochany. Może niedługo, lecz nie dzisiaj.
Uśmiechnął się do siebie i kuląc się przed deszczem, ruszył w mrok. Zmierzał ku rzece.ROZDZIAŁ CZWARTY
Motel Nigdzie, Marble Falls, Teksas
2 czerwca
18:48
Darrell siedział na jedynym krześle w pokoju numer sto trzynaście. Z westchnieniem spojrzał na swój stary paszport.
– W takich dokumentach powinna być też data śmierci. Ja nie żyję od dwóch miesięcy.
Wade, leżący na łóżku, uniósł głowę znad książki.
– Nie pamiętasz, że masz trzymać stary paszport w ukryciu? Schowaj go, zanim tata cię z nim zobaczy.
– Chciałeś powiedzieć: mój stary prawdziwy paszport? Wiesz, o co mi chodzi? Minęły dwa miesiące od chwili, kiedy wsiedliśmy do samolotu do Londynu i „umarłem”.
– Wiem, jak czytać kalendarz – mruknął Wade. – Nie czepiam się dwóch miesięcy, tylko twojej „śmierci”.
Darrell wstał. Promień słońca odbił się od dachów zaparkowanych pod oknem samochodów i wpadł przez żaluzje – brudne jak cały ten nędzny motel pod Austin, w którym się zatrzymali. W ciągu ostatnich ośmiu tygodni chłopak codziennie wracał do tego tematu. Tylko daty się zmieniały.
– Ty nie umarłeś – powiedział do Wade’a. – Ale ja tak. Dwa miesiące temu. W dniu, w którym skończyło się poszukiwanie artefaktu. Skończyło się. Po prostu… koniec.
– Ty chyba ją lubisz? Przyznaj się!
Darrell zgromił Wade’a spojrzeniem. Brat przyrodni wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Kogo? Lily?
– Nie, misiu. Galinę Krause. Nie możesz się doczekać, kiedy znów ją zobaczysz.
– Galinę?! – warknął Darrell. – Nie mogę się doczekać chwili, kiedy nie będę musiał patrzeć na ciebie!
– Za późno. Jestem tu i nie zamierzam znikać.
Po Londynie cała grupa została objęta prywatnym programem ochrony świadków Terence’a Ackroyda. Ponieważ rozwód rodziców Lily stał się brutalną rozgrywką, Lily zapytała, czy mogłaby na razie zostać z Beccą i jej rodzicami „gdzieś tam” – Terence, ze względów bezpieczeństwa nie zdradził im, gdzie mają przebywać. „Cisza w eterze” – tak to określił. Darrell, jego mama, ojczym oraz Wade na razie zatrzymali się w motelu Nigdzie. Według legendy, jaką dla nich stworzono, rodzice mieli wziąć długi urlop i ruszyć w podróż z dziećmi, które przerabiały szkolny program z pomocą korepetytorów. Terence załatwił wszystkim fałszywe dokumenty, w tym paszporty.
W chwili wylądowania w Stanach Kaplanowie stali się rodziną Parkerów. Sara była Cynthią, Roald – Garym, Wade – Michaelem. A Darrell?
Daną.
I to Dana go zabiła. Dokładnie dwa miesiące temu.
Dana jest zasadniczo imieniem żeńskim. Chodziło o to, żeby ktoś, zerknąwszy na dokumenty, gdzie figurują Becca, Lily oraz Dana, od razu pomyślał o grupie trzech dziewczynek. Prawdziwy paszport z prawdziwym zdjęciem jeszcze bardziej psuł mu humor w tej sytuacji.
Z drugiej strony sytuacja Galiny Krause musiała być dużo gorsza. Wielka mistrzyni zakonu po prostu znikła. Rozpłynęła się. Wyparowała.
Darrell wylatywał z Londynu otwarty na następne misje i miejsca, do których mogły ich zaprowadzić. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał, było to, że utkną w próżni.
Według detektywa Paula Ferrerego z Francji, inspektora Jazińskigo z Rosji, Isabelli Mercanti z Włoch i przyjaciół Terence’a z brytyjskiego wywiadu, Galina znikła z tego świata.
Jej nieobecność totalnie wszystkich zdezorientowała.
A nawet zmartwiła. Jeśli od dwóch miesięcy nikt nic o niej nie słyszał, wniosek mógł być tylko jeden – Galina planuje coś strasznego i na wielką skalę.
Coś niewyobrażalnie złego.
Jednak dni mijały i nie było żadnych nowych wieści. Żadnych.
Powinni się cieszyć tą chwilą oddechu. Wydawało się, że znienawidzeni agenci zakonu krzyżackiego tym razem nie wiedzą, gdzie są „Parkerowie”. Ale Darrell nie mógł się odprężyć. Jako człowiek akcji lubił, kiedy coś się działo i nie potrafił usiedzieć w miejscu – był tym, na kogo wskazywał jego prawdziwy paszport: Darrellem Surawalukiem Evansem Kaplanem!
Pierwsze z drugich imion miał po ojcu, Taju. Kiedy rodzice się rozwiedli, przyjął nazwisko matki. Gdy mama wyszła za ojca Wade’a, dodał jeszcze nazwisko Kaplan. Dużo tego było. Ale podobało mu się. Tak hojnie wyposażony w imiona i nazwiska czuł się bardziej międzynarodowo. I bardziej godnie, jak przystało na Strażnika artefaktu, którym przecież był. Ale Dana Parker?
Nie.
Zaledwie zdążył wsunąć paszport do ukrytej kieszeni w dżinsach – mama wszyła mu takie tajne kieszenie we wszystkich ubraniach – ojczym wyszedł ze wspólnej łazienki dzielącej obie sypialnie, myjąc zęby.
– Za pięć minut jadę na kampus. Twoja mama zaraz kończy i wrócimy razem. Terence mówi, że ma dla was nowe miejsce, hotel, nie taki…
– …byle jaki? – dopowiedział z nadzieją Darrell.
Brring. Brring.
– To może być Sara – powiedział Roald.
Brring. Brring.
– Albo Lily. Odbiorę. – Darrell wyjął słuchawkę z bazy.
– Halo…
– Ociec je?
– Lily? Zaraz, kto mówi?
– Mówię ociec. Szybko!
Darrell podał telefon ojczymowi, a Roald włączył głośnik.
– Halo, w czym mogę pomóc?
– Dzwonię z Petrescu – odpowiedział jakiś mężczyzna.
– Petrescu? – powtórzył Roald. – Gdzie to jest? Proszę się przedstawić.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym nieznajomy zaczął mówić, jakby czytał:
– Siedem, osiem… dziesięć, trzy…
– Wade! – szepnął Darrell. – Zapisuj!
Wade chwycił notes z nocnej szafki, przerzucił kartki z notatkami, wykresami i szyframi, które rozwiązywali w przeszłości, i znalazł pustą stronę.
– …jedenaście, dwa… trzynaście, osiem… szesnaście, jeden…
– Przepraszam… – zaczął Roald.
– B-T-Z! – powiedział mężczyzna. – Wersja angielska. Wydanie piętnaście tysięcy dziewięćset czterdzieści siedem. Nie online. Papier.
Nieznajomy rozłączył się. Roald odłożył słuchawkę.
Darrell pochylił się nad notesem Wade’a.
– To jest kod. Mamy nowy kod! Popatrz, pierwsza liczba każdej pary jest wyższa niż pierwsza liczba w poprzedniej parze. Dobrze mówię?
– Rany, Darrell, jesteś szybszy od wiatru. – Wade zachichotał. – Źle mówisz. Tato, jak myślisz, co może znaczyć „BTZ”?
– To skrót literowy – powiedział Darrell i teraz on zachichotał.
– Wygląda na skrót tytułu jakiejś gazety – odparł jego ojczym. – Zagranicznej, skoro mamy zdobyć wydanie angielskie. „Petrescu” brzmi po rumuńsku. Może chodzi o nazwę miasta.
– Tak czy owak, bierzemy się do roboty. – Darrell sięgnął po kurtkę. – Mama jest jeszcze na kampusie. Możemy przejrzeć prasę w czytelni, kiedy tam dojedziemy. – Uchylił drzwi i czujnie się rozejrzał. – Czysto. Można jechać.
Ponieważ tata prowadził, a Darrell myślał już tylko o nowym kodzie, Wade zadzwonił do macochy. Okazało się, że już wyszła i jedzie do motelu, ale spróbuje się skontaktować z kolegą z biblioteki, który mógłby im pomóc. Po paru minutach oddzwoniła.
– Mieliście rację – powiedziała. – „BTZ” to rzeczywiście gazeta, niemiecki dziennik „Berliner Tageszeitung”. Uważajcie na siebie. Widzimy się w motelu Jedno Krzesło.
Biblioteka Perry-Castañeda Uniwersytetu Teksańskiego, w skrócie PCL, przechowywała papierowe wydania międzynarodowej prasy przez kilkanaście miesięcy, zanim zostały zdigitalizowane. Wade miał nadzieję, że to wydanie „BTZ” jest jeszcze dostępne. Mieli szczęście. Kiedy przyjechali na kampus, dyżurny bibliotekarz od razu zaprowadził ich do półek z oprawionymi wydaniami gazety. Egzemplarze były w dobrym stanie i zostały czytelnie oznakowane. Wade szybko zlokalizował wydanie numer 15 947.
Kiedy sięgał po nie, serce mu mocniej zabiło.
– Tato, patrz. Wydanie z jedenastego marca, dwa dni po śmierci wujka Henry’ego!
– Co oznacza, że to może być wiadomość od Strażnika – powiedział jego ojciec.
– Tak. Jestem tego pewien – stwierdził Darrell.
Wujek Henry, czyli doktor Heinrich Vogel, nie był prawdziwym wujem Wade’a, tylko wykładowcą jego ojca ze studiów, ale stał się bliskim przyjacielem rodziny. Kiedy Wade miał siedem lat, wujek Henry podarował mu szesnastowieczną mapę nieba. Ta mapa pomogła im rozwiązać pierwszą z zagadek powiązanych z dziedzictwem Kopernika.
„Odnaleźć dwanaście artefaktów”.
Ta zagadka doprowadziła ich do Berlina, gdzie wujek Henry został zamordowany przez agentów zakonu krzyżackiego pod dowództwem Galiny Krause. Po tragicznej śmierci starszego pana przejęli jego misję znalezienia i chronienia dwunastu artefaktów.
– Zacznijcie od tego – powiedział ojciec Wade’a, kładąc gazetę na szerokim bibliotecznym stole. – Ja tymczasem sprawdzę, co to jest Petrescu. Będę tam. – Pokazał na pobliski rząd komputerów. – Zawołajcie mnie, jeśli coś znajdziecie.
Darrell kiwnął głową.
– Raczej szepniemy, bo tu jest biblioteka.
Chłopcy zaczęli przeglądać gazetę strona po stronie, sprawdzając artykuły o polityce, gospodarce i kulturze. Wade próbował dopasować podaną przez telefon sekwencję liczb do numerów stron, kolumn i wreszcie jakichkolwiek numerów – nawet wyników sportowych, giełdowych, danych z prognozy pogody i podpisów pod zdjęciami czy rysunkami.
– Nic tu nie widzę – przyznał. – Może powinniśmy mieć jeszcze jedną wskazówkę?
W tym momencie Darrell doszedł do nekrologów na stronie trzydziestej pierwszej.
Znajdowało się tam następujące wspomnienie:
Zmarł Heinrich Vogel, fizyk i uczony
BERLIN, 11 MARCA. Doktor Heinrich Rudolf Vogel, ceniony profesor astronomii i fizyki jądrowej na Uniwersytecie Humboldta w latach 1971-2006, został znaleziony martwy w pobliżu swojego mieszkania na Unter den Linden. Miał 83 lata. Rzecznik prasowy policji poinformował, że przyczyną zgonu był zawał serca. Vogel posiadał osiem wysokich stopni naukowych z kilku znanych uniwersytetów, w tym z Instytutu Maxa Plancka (Monachium).
Później Vogel był częstym konsultantem w CERN. Jest też autorem wielu artykułów i monografii badających cząstki subatomowe i ciemną materię. Nie ukrywał, że jego największym osiągnięciem zawodowym było uczestnictwo w spotkaniu założycielskim Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) w 1957 roku. Jego prace zostały przekazane do Centrum Harry’ego Ransoma na Uniwersytecie Teksańskim (Austin). Pogrzeb odbył się wczoraj rano, 10 marca, w Alter St.-Matthäus-Kirchhof.
– Byliśmy na tym pogrzebie – przypomniał Darrell.
Wade sapnął głośno.
– Tam po raz pierwszy zobaczyliśmy ludzi z zakonu krzyżackiego i zauważyliśmy, że nas śledzą.
– I zaczęło się polowanie – dodał Darrell. – Co to jest CERN?
– Międzynarodowe laboratorium badawcze tych spraw jądrowych, no wiesz. Jest tam Wielki Zderzacz Hadronów, bardzo sławny. W CERN pracują najlepsi fizycy nuklearni świata. Opowiadałem ci o nim tysiąc razy, ale nie słuchałeś.
– Czekaj… Co? Sorki, nie słuchałem. A kim ty jesteś? I dlaczego masz taką dziwną minę?
– Chyba nie myślisz, że…
– Owszem, myślę. A co mam myśleć?
– Że liczby, które podał ten facet przez telefon odnoszą się do pośmiertnego wspomnienia, tak? – upewnił się Wade. – Myślę, że w ten sposób Strażnik chce się z nami skontaktować. Becca mówiła kiedyś o szyfrze liczbowym, który opiera się na książkach.
– Tak, pamiętam szyfr książkowy – odparł Darrell. – Masz trzy liczby, które oznaczają numer strony, numer wiersza na stronie i wyraz w danym wierszu. Nam liczby podano parami i skoro sądzimy, że chodzi właśnie o ten tekst, musimy brać pod uwagę tylko wersy i słowa. Spróbujmy!
Wade wyjął notes i otworzył na stronie z liczbami podanymi przez telefon.
– Pierwsza para to siedem i osiem. Czyli siódmy wiersz, ósme słowo. – Odliczył. – Hmm, to jest of.
– Pudło – stwierdził Darrell i sam pochylił się nad tekstem. – Niepotrzebnie wliczyłeś tytuł. Siódmy wiersz, ósme słowo to jest… Ha, mówiłem! Eight. Tak się zaczyna wiadomość. Złamałem szyfr!
– Następną parą jest dziesięć i trzy – podjął Wade – czyli dziesiąty wiersz, trzecie słowo. Days. Darrell, ja też złamałem szyfr. Wiadomość zaczyna się od eight days!
Jedenaście i dwanaście dało: CERN.
Trzynaście i osiem: secret.
Szesnaście i jeden: meeting.
Cała wiadomość brzmiała:
Eight days CERN secret meeting.
„Osiem dni CERN tajne spotkanie”.
– Mamy to! – Darrell zapomniał o szepcie.
– Tato – powiedział Wade – rozszyfrowaliśmy przekaz.
– Głównie ja – zaznaczył Darrell.
– Wiadomość brzmi: „Osiem dni CERN tajne spotkanie”. Czyli w CERN, w Szwajcarii, za osiem dni odbędzie się ważne spotkanie.
– Skoro wiadomość przyszła dzisiaj – rzekł Darrell – to za osiem dni przypada wtorek, dziesiątego czerwca. Ktokolwiek ją przekazał, zapewne chce, żebyś ty… żebyśmy się tam zjawili.
Ojciec uważnie przeczytał nekrolog i sprawdził odczyt szyfru.
– To by wyjaśniało Petrescu – powiedział.
– Czyli co? – zapytał Wade.
– Doktor Marin Petrescu jest nowym dyrektorem CERN. Przez lata pracował dla MAEA. Mógł stamtąd znać wuja Henry’ego.
– Może też jest Strażnikiem – wyszeptał Darrell. – A nawet jeśli nie, sprawa musi się wiązać z dziedzictwem Kopernika. Wiedziałem, że tak będzie. Kto inny przekazałby wiadomość, posługując się nekrologiem wuja Henry’ego?
– Tato, jeżeli szef jednego z najsłynniejszych ośrodków badawczych na świecie chce cię widzieć, sprawa musi być cholernie poważna. Musimy tam być za osiem dni, prawda?
– Nie jestem pewien, czy wiadomość wysłana do mnie oznacza, że mamy się stawić wszyscy – odparł Roald z nieznacznym uśmiechem. – Zobaczymy. Musimy pogadać. Na razie jedźmy do domu.
– Motel Nigdzie nie jest domem – mruknął Darrell.
Kiedy wrócili do motelu, Sara siedziała przy zabezpieczonym komputerze i rozmawiała z Paulem Ferrerem, francuskim prywatnym detektywem, który pomógł ją uwolnić z niewoli w Rosji.
– Paul – poprosiła – możesz powtórzyć, co przed chwilą powiedziałeś?
– Jasne – odparł. – Pozostali pochylili się nad ekranem. – Otóż jeden z naszych agentów zrobił z ukrycia zdjęcie Ebnera von Brauna, kiedy dwa miesiące temu rozmawiał z pewnym mężczyzną przed paryską operą. Było to dwa dni po tragicznej katastrofie lotniczej w Olsztynie, w Polsce i kilkanaście godzin po tym, jak szacownemu antykwariuszowi z Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu zrabowano szesnastowieczny polski dokument.
– Aha! – wykrzyknął Darrell. – Dawaj dalej.
– Zidentyfikowaliśmy tego człowieka jako Oskara Gerrenhausena, znanego antykwariusza, którego obecnie podejrzewamy o kradzież – ciągnął detektyw. – Tak jak Ebner i Galina, od dawna nie był widziany. Do teraz. Dzisiaj kupił bilet na jutrzejszy wieczorny pociąg z Paryża do Rzymu, który odjeżdża z Dworca Lyońskiego. Radzę, abyście się tam jak najszybciej znaleźli, jeśli nie chcecie, żeby ten człowiek wam się wymknął.
Roald wziął głęboki wdech.
– Paul, chcesz powiedzieć, że zakon po dwóch miesiącach uśpienia znów się uaktywnił?
– Niestety tak.
Wade poczuł, że krew szybciej krąży mu w żyłach.
– Musimy powiadomić dziewczyny – powiedział. – Mamo, tato, jak myślicie, gdzie one są?
– Nieważne, gdzie – rzucił Darrell. Chwycił plecak i zaczął wygarniać rzeczy z szafy. – Po prostu musimy je namierzyć i przekazać im, że znów polujemy na artefakty!ROZDZIAŁ PIĄTY
Tampa, Floryda
2 czerwca
23:24
Becca uznała, że „cisza w eterze” jest kiepskim pomysłem. Co prawda bezpiecznym, bezproblemowym. I z pewnością chytrym. A jednak kiepskim.
Dwa miesiące bez wiadomości o Galinie i niegodziwościach zakonu były wystarczającą torturą. Becca miała powody, aby przypuszczać, że pogoń za artefaktem definitywnie się skończyła. Albo chłopcy kombinują coś bez nich.
– Chcesz jeszcze raz przeczytać diariusz? – spytała Lily.
Becca pokręciła głową.
– Za późno. Oczy mam zmęczone.
– Ja czuję się całkowicie wykończona, ale czy jest coś innego do roboty?
Przyjaciółki siedziały po turecku na łóżku w sypialni, którą dzieliły w dwóch połączonych „apartamentach” w mało wyrafinowanym motelu na przedmieściach Tampy. Pozostałe dwie sypialnie zajmowali rodzice Bekki i jej siostra Maggie. Diariusz Kopernika, czerwony notes i bezpieczny tablet leżały pomiędzy dziewczynkami.
Tak wyglądało najnowsze schronienie, do którego przeniósł ich Terence Ackroyd, zaniepokojony groźbami zakonu wobec obu rodzin. Na szczęście nikt jawnie nie groził rodzinie Bensonów – tak się teraz nazywali. Jego program ochrony świadków działał bez zarzutu. Aż za dobrze.
Terence ustalił, że jeśli ogłosi czerwony alert, muszą się natychmiast pakować i wyjeżdżać. Za każdym razem, kiedy tak się działo, Becca miała nadzieję, że powodem jest nowa misja. I za każdym razem była głęboko rozczarowana. Czekała na wiadomość, że Galina Krause znów pędzi przez świat w pogoni za kolejnym artefaktem. Niestety, upiornie piękna morderczyni jakby się zapadła pod ziemię.
Od tygodni, odkąd przybyli do Tampy, nie było czerwonego alertu. Becca miała nieznośne poczucie bezcelowości i zawieszenia w próżni. Czekanie dłużyło się nieznośnie. Słowa, które w Londynie usłyszała od samego mistrza Kopernika – że podróż w czasie powoduje niewyobrażalne, straszliwe katastrofy – coraz bardziej stawały się wspomnieniem.
Jednak w najgorszej sytuacji znalazła się Lily.
Małżeństwo jej rodziców się rozpadło, cała rodzina była zdruzgotana. Oczywiście Lily ten koszmar dotknął najbardziej, ale starała się trzymać i niczego po sobie nie pokazać. Nawet w takiej sytuacji pozostała dawną Lily – bystrą perfekcjonistką, która nie chciała, aby inni widzieli jej słabości. Becca na jej miejscu bez przerwy by płakała. Tymczasem Lily była jak zwykle rozgadana i dowcipna. Przynajmniej do chwili, kiedy jej rodzice rzucili się sobie do oczu.
Klęska ich związku – po piętnastu latach – kompletnie wszystkich zaskoczyła. Becca nie wiedziała, co powiedzieć przyjaciółce i jak się wobec niej zachowywać. Rozumiała tylko, że nie powinna zostawiać jej samej. I to była najlepsza rzecz w tym całym nieszczęściu.
Aby zapomnieć o kryzysie i nudzie oczekiwania na nową misję, Becca zaczęła jeszcze intensywniej zgłębiać tajny dziennik Kopernika, próbując rozszyfrować zakodowane fragmenty tekstu, opisującego wydarzenia po tym, jak astronom powierzył Serpensa Maximowi Grekowi na Rusi.
W tym czasie Lily tworzyła bazę danych wszystkich tragedii i katastrof, które wydarzyły się na świecie od początku marca, kiedy rozpoczęły się poszukiwania artefaktu.
Ponieważ ona i inni musieli ze względów bezpieczeństwa często zmieniać telefony, zaczęli przesyłać swoje ważne dane do jednego z bezpiecznych komputerów Ackroyda w Nowym Jorku. Najnowsza baza danych zawierała wiadomości o kilkunastu incydentach na Florydzie i w Hiszpanii, które mogły być konsekwencjami podróży w czasie; o zniszczeniu biurowca w Rio, zabójstwie szwedzkiego dyplomaty, zatonięciu tankowca we wschodniej części Morza Śródziemnego i co najmniej paru nocnych kradzieżach w słynnych muzeach sztuki w Europie i Azji.
– Dobra – szepnęła Becca. – Oczy odpoczęły. Wracamy do roboty. Może tym razem odkryjemy coś konkretnego.
Lily, zadowolona, że ma zajęcie, które odciągnie jej myśli od rozwodu, włączyła tablet i poruszyła palcami nad ekranem, gotowa do poszukiwań w sieci. Nie potrafiła pogodzić skłóconych rodziców, ale w tym przynajmniej była dobra.
– Dawaj – zachęciła, udając ożywienie.
– Dobra. Pamiętasz, jak powiedziałam, że diariusz zaraz po ostatniej wzmiance o Serpensie, jest pisany po angielsku? Wcześniej pomijałam te fragmenty, bo są jakieś dziwne, ale teraz myślę, że zostały zaszyfrowane. Posłuchaj tylko:
Pakując się, obserwuję, jak Hans upycha w sakwach książki i mapy Rosji – te, których ja nie potrzebuję.
– Hans, zaraz ruszamy – mówię – ale wpierw zajrzyj do szafy. Poszukaj tam map Italii i przynieś mi je na górę. Leżą obok miniatury statku. Nie zapomnij też mojej czerwonej miseczki. Tej do golenia brody.
– Teraz mam cię ogolić?
– Potem. Teraz czeka nas trudna walka o prawa biednych ludzi z dalekiego kraju, gdzie można flotą dopłynąć. Trzeba nam tylko krzyża na drogę.
– I tak to dalej idzie – powiedziała Becca, przewracając stronę.
Lily spodziewała się większych rewelacji od tajnego dziennika.
– Mało artefaktowe – skrzywiła się.
– Jest takie słowo?
– Jeśli nie ma, właśnie je stworzyłam. A co to za znak? – Lily pokazała malutką kropkę atramentu, widoczną pod ostatnim słowem ostatniego wiersza akapitu.
Becca sięgnęła po drugą parę okularów do czytania – kupiła ich chyba z tuzin po tym, jak w Londynie zaczęły się u niej dziwne kłopoty ze wzrokiem – i nałożyła je na te, które miała na nosie.
– Niezły lans – zachichotała Lily.
– Dzięki. Nie mam pojęcia, co to może być. Myślę, że zwykły kleks albo wada papieru.
– Lepiej sprawdzić – stwierdziła Lily. – W końcu żyjemy w świecie szyfrów, nie?
– Potrzebuję lupy, żeby sprawdzić.
– Serio? A nie możesz po prostu zrobić zdjęcia smartfonem i powiększyć go?
– Faktycznie.
– Zginęłabyś beze mnie! – Lily sfotografowała fragment strony diariusza i powiększyła. „Kleks” nie był żadną plamą atramentu, tylko trójkątem z wpisanymi cyframi.
– Pięć, pięć, pięć – powiedziała Becca. – Dobrze, że nie sześć, sześć, sześć, numer Bestii.
– Czy to szyfr? – spytała Lily.
– Tak myślisz?
– Może to być klucz do odczytania tego dziwnego fragmentu o pakowaniu się do podróży.
– Ale jaki?
Lily westchnęła.
– Nie wiem! Co daje pięć, pięć i pięć? Piętnaście. Może co piętnaste słowo coś znaczy? – Sprawdziła tekst.
– Dziewczynki! – Pani Moore syknęła przez uchylone drzwi z drugiego pokoju. – Już północ. Pora spać!
– Przepraszam, pani Benson – powiedziała głośno Lily, a potem szepnęła: – Złamałam szyfr, prawda?
– Jeszcze nie – odszepnęła Becca. – Ale pewnie jesteś na tropie. Możliwe, że nie chodzi o co piętnaste słowo, tylko piąte, potem dziesiąte, piętnaste i tak dalej. Albo co piąte słowo, czyli pięć, pięć, pięć i dalej, cały czas.
– Tak czy owak, rozwiązałam, choć częściowo – upierała się Lily.
Becca podkreśliła każde piąte słowo we fragmencie z dziennika.
Pakując się, obserwuję, jak Hans upycha w sakwach książki i mapy Rosji – te, których ja nie potrzebuję.
– Hans, zaraz ruszamy, mówię, ale wpierw zajrzyj do szafy. Poszukaj tam map Italii i przynieś mi je na górę. Leżą obok miniatury statku. Nie zapomnij też tej czerwonej miseczki. Tej do golenia brody.
– Teraz mam cię ogolić?
– Potem. Teraz czeka nas trudna walka o prawa biednych ludzi z dalekiego kraju, gdzie można flotą dopłynąć. Trzeba nam tylko krzyża na drogę.
Klucz co piątego słowa dał zupełnie inny tekst niż dziwna opowieść o książkach, brodach i mapach. Logiczne wydawało się rozbicie go na dwa zdania.
„Hans i ja ruszamy do Italii na statku czerwonej brody. Potem walczymy z flotą krzyża”.
– Ha! – wykrzyknęła Lily. – Bec, z tego może wyjść następna misja!
Szyfr piątego słowa ujawnił tekst wyraźnie różny od uwag o książkach, mapach i brzytwach.
Kolejny rozdział był z pozoru równie niewinny i dotyczył kompletu podków dla nowego konia Hansa Novaka. Po odszyfrowaniu zmienił się w inną, dużo ciekawszą opowieść.
Odwiedziłem starego przyjaciela w jego pracowni i gadamy sobie.
– Słońce nadal się nie porusza? – pyta. – Hmm. Codziennie się czegoś uczę.
Błagam go, żeby został Strażnikiem srebrnego artefaktu.
– Za stary jestem – rzecze on. – Ale stworzę coś pięknego dla jego ukrycia!
– Becca, jesteśmy coraz bliżej celu! – szepnęła Lily. – Kim może być ten stary przyjaciel z pracowni? Szybko, odszyfruj następny fragment!
– To nie takie proste – odparła Becca. – Następne kilkanaście stron jest zapisanych czymś srebrnym, atramentem albo farbą. Nie widać słów, tylko linie, idące w różnych kierunkach. Jednocześnie wszystkie te strony są zaczytane i przybrudzone, jakby ktoś przeglądał je wiele razy, choć nie widać słów.
Lily pochyliła się nad dziennikiem. Kartki opalizowały w świetle lampy.
– Oj, od samego patrzenia zakręciło mi się w głowie – powiedziała.
– Tak, mnie też.
– Może słowa są zapisane niewidzialnym atramentem i…
Nagle na parkingu zgrzytnęły opony.
Stuknęły jednocześnie otworzone drzwi i gwałtownie zatupotały kroki.
– Lily! – szepnęła Becca. – Czerwony alert! Nie wierzę! Czerwony alert!