Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziedziczka z Dunoon - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedziczka z Dunoon - ebook

Na wojnie i w walce o miłość każde zwycięstwo okupione jest łzami.

W średniowiecznej Szkocji granice lojalności i zdrady znajdują się niebezpiecznie blisko. Na ich styku młoda Sophia Lamont staje do walki nie tylko o swoją przyszłość, ale również o przetrwanie całego rodu.

Jako dziedziczka klanu Lamontów zostaje uwikłana w knowania i polityczne sojusze, które oplatają dziewczynę siecią intryg, a na jej ziemie pada cień najeźdźcy. W świecie, gdzie uczucia i obowiązek nie zawsze idą w parze, młoda Szkotka musi odnaleźć w sobie odwagę, by stawić czoła potężnym wrogom. Serce Sophii zostaje rozdarte między powinnościami wobec swojego ludu a uczuciem, które może okazać się zgubne.

Dziedziczka z Dunoon to pełna emocji opowieść o bohaterstwie, aliansach i walce o wolność w nieprzewidywalnym świecie klanowych konfliktów. Czy Sophia zdoła ocalić ród przed upadkiem? Czy znajdzie sposób, by pogodzić pragnienia z obowiązkami wobec innych? Losy klanu Lamontów spoczywają w jej rękach, a każdy krok może się okazać tym ostatnim.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-967952-9-8
Rozmiar pliku: 7,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Książka za­wiera sceny prze­mocy, tre­ści kon­tro­wer­syjne i wul­ga­ry­zmy. Nie jest prze­zna­czona dla osób wraż­li­wych ani dla czy­tel­ni­ków po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia.

Przed­sta­wione uni­wer­sum nie ma od­nie­sie­nia do rze­czy­wi­sto­ści i zo­stało stwo­rzone je­dy­nie na po­trzeby po­wie­ści. Po­ja­wia­jące się w nim grupy prze­stęp­cze, w tym arab­skie klany, nie ist­nieją. Przed­sta­wiona hi­sto­ria to fik­cja li­te­racka. Wszelka zbież­ność po­staci, na­zwisk i zda­rzeń jest przy­pad­kowa i nie­za­mie­rzona.

Au­torka nie po­chwala za­cho­wań przed­sta­wio­nych na kar­tach po­wie­ści.ROZDZIAŁ 1

Seth

Świat jest areną, na któ­rej to­czy się nie­ustanna walka. Prze­trwają naj­sil­niejsi. Tu­taj nie ma miej­sca na li­tość. Nie­ważne, jak bar­dzo się sta­rasz, jak mocno pra­gniesz uwie­rzyć w lep­sze ju­tro – ono nie na­dej­dzie. Sam mu­sisz wy­kre­ować swoją rze­czy­wi­stość, by póź­niej móc po­cią­gać za sznurki i wresz­cie stać się pa­nem wła­snego losu.

Lata temu łu­dzi­łem się, że nie wszy­scy lu­dzie są źli. Ale to nie­prawda. W każ­dym z nas drze­mie po­twór. Cza­sami wi­dać go na pierw­szy rzut oka, jed­nak czę­ściej ukrywa się gdzieś głę­boko, cze­ka­jąc na od­po­wiedni mo­ment.

Moja be­stia od­po­czy­wała wy­star­cza­jąco długo. Z po­czątku ro­bi­łem wszystko, by się jej oprzeć, póź­niej – gdy do­tarło do mnie, że ona ni­gdy nie od­pu­ści – sta­ra­łem się ją kon­tro­lo­wać. Mimo naj­szczer­szych chęci – prze­gra­łem. A te­raz już nie wiem, dla­czego tak usil­nie z nią wal­czy­łem. Z ja­kiego po­wodu ha­mo­wa­łem sa­mego sie­bie?

Po­ja­wie­niem się w Ber­li­nie chcia­łem zwró­cić uwagę na swoją obec­ność. Po­ka­zać, że do mia­sta wkro­czył ktoś ważny. Ktoś, kogo się nie lek­ce­waży. Po­sta­no­wi­łem wy­krzy­czeć tu­tej­szym miesz­kań­com pro­sto w twarz: „Oto je­stem, klę­kaj­cie!”. Wła­śnie dla­tego na start ku­pi­łem całe pię­tro naj­droż­szego apar­ta­men­towca. Wo­że­nie tyłka w wy­pa­sio­nych spor­to­wych bry­kach i im­pre­zo­wa­nie do bia­łego rana spra­wiło, że lu­dzie za­częli ga­dać. Me­dia do dziś spe­ku­lują, kim tak wła­ści­wie je­stem i do czego dążę. Jesz­cze nikt nie do­tarł do prawdy i wąt­pię, że kie­dy­kol­wiek ją od­kryją. Tylko nie­liczni znają moją toż­sa­mość.

Wczo­raj prze­czy­ta­łem o so­bie ar­ty­kuł, w któ­rym na­zwano mnie bez­względ­nym fi­nan­si­stą dzia­ła­ją­cym na kra­wę­dzi etyki biz­ne­so­wej. By­naj­mniej nie wy­warło to na mnie wra­że­nia. Mój świat, moje za­sady, a je­śli ko­muś nie pa­suje, to niech spier­dala.

Za­wsze by­łem skory do ry­zyka, ale przy tym rów­nież trzeźwo my­ślący. Żeby od­nieść suk­ces, trzeba wi­dzieć wię­cej niż wszy­scy i do­strze­gać oka­zje, któ­rych inni nie za­uwa­żają. Póź­niej na tej pod­sta­wie ku­po­wać ta­nio, a sprze­da­wać drogo.

Pierw­sze zdo­byte przeze mnie mi­liony wią­zały się z ogrom­nym ry­zy­kiem. Zde­cy­do­wa­łem się na tę drogę świa­do­mie i do­sko­nale wie­dzia­łem, że mogę skoń­czyć z kulką w gło­wie. Czy ża­łuję? Nie spo­sób od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie jed­no­znacz­nie. Są rze­czy, które dziś zro­bił­bym ina­czej, jed­nak nie­ważne, ile forsy mam na kon­tach, czasu nie cofnę. Prze­szło­ści nie da się zmie­nić, a prze­lana krew już na za­wsze bę­dzie bru­dzić mi ręce.

Czło­wie­kowi w moim po­ło­że­niu nie jest ła­two zna­leźć przy­ja­ciół. Nie okła­muję sa­mego sie­bie i nie trzy­mam się z prze­gra­nymi. Na moje za­ufa­nie trzeba ciężko za­pra­co­wać. Kiedy tylko czuję, że coś nie jest w po­rządku, od­pusz­czam. Wo­kół krąży wielu krę­ta­czy, go­to­wych iść po tru­pach, by zdo­być choć na­miastkę tego, co ja zdo­by­łem. Na szczę­ście sam de­cy­duję, kim się ota­czam. Usu­wam lu­dzi, któ­rzy mo­gliby mnie ścią­gnąć w dół, i ro­bię to bez żad­nych skru­pu­łów.

Biorę głę­boki wdech, po czym po­woli wy­pusz­czam po­wie­trze przez lekko roz­chy­lone usta. Prze­czu­cie pod­po­wiada mi, że dzi­siej­szy wie­czór bę­dzie przy­po­mi­nał cyrk, w któ­rym to ja za­gram główną rolę. Otwar­cie luk­su­so­wego ho­telu w sa­mym sercu Ber­lina jest wiel­kim even­tem. Z tego, co mi wia­domo, za­pro­szono około trzy­stu go­ści, wśród któ­rych znaj­dują się przed­sta­wi­ciele me­diów, oso­bi­sto­ści świata biz­nesu i po­li­tyki, a także in­we­sto­rzy i udzia­łowcy wiel­kich firm.

Wjeż­dżam na wy­ło­żony kostką bru­kową par­king i wy­łą­czam sil­nik. Wy­sia­dam z sa­mo­chodu i prze­su­wam dłońmi po kla­pach szy­tej na miarę ma­ry­narki. Nie czuję się swo­bod­nie w tym od­pi­co­wa­nym gar­ni­turku i z ide­al­nie wy­sty­li­zo­wa­nymi wło­sami. Spo­glą­dam na swoje od­bi­cie w przy­ciem­nio­nej szy­bie ma­se­rati. Ope­ra­cje pla­styczne zmie­niły mnie nie do po­zna­nia. De­li­katne rysy twa­rzy zo­stały wy­ostrzone, po­liczki po­krywa trzy­dniowy za­rost, a tę­czówki oczu mają inną barwę niż kie­dyś.

Prze­no­szę wzrok na no­wiu­sieńką ma­je­sta­tyczną bu­dowlę. Pre­zen­tuje się im­po­nu­jąco. Ar­chi­tekci po­łą­czyli no­wo­cze­sność z tra­dy­cyj­nym ber­liń­skim sty­lem. Sza­ro­ści, stal i szkło two­rzą ele­gancką spójną ca­łość.

Wraz z in­nymi go­śćmi, w to­wa­rzy­stwie bły­sków fle­szy, wkra­czam na czer­wony dy­wan, który pro­wa­dzi do wej­ścia. Już te­raz czuję na so­bie wzrok cie­kaw­skich, sły­szę, jak szep­czą mię­dzy sobą i snują roz­ma­ite teo­rie. Nie przej­muję się nimi i idę przed sie­bie z dum­nie unie­sioną głową.

Gdy prze­kra­czam duże, szklane drzwi, znaj­duję się w prze­stron­nym holu, gdzie wita mnie kli­ma­tyczna, spo­kojna mu­zyka. Fi­ne­zyjne krysz­ta­łowe ży­ran­dole oświe­tlają wnę­trze cie­płym świa­tłem. For­te­pia­ni­sta spra­wia, że dźwięki płyną jak me­lo­dyjne fale. Ubrani w białe smo­kingi kel­ne­rzy po­dają go­ściom szam­pana i wy­szu­kane prze­ką­ski.

Roz­glą­dam się wo­kół i roz­po­znaję kilka waż­nych oso­bo­wo­ści. Cze­kają na od­po­wiedni mo­ment, by po­dejść i za­rzu­cić mnie py­ta­niami. Nie­któ­rzy le­dwo się od tego po­wstrzy­mują, ale resztka zdro­wego roz­sądku każe im za­cho­wać kul­turę.

Z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy zbliża się do mnie ko­bieta w gra­fi­to­wej ele­ganc­kiej sukni. Jest star­sza niż ja, może lekko po czter­dzie­stce, bar­dzo za­dbana, a po spo­so­bie, w jaki się po­ru­sza, śmiem wnio­sko­wać, że także pewna sie­bie.

– Chri­stina Braun, me­ne­dżerka. – Po­daje mi dłoń, którą bez wa­ha­nia ści­skam, gdy wi­tam się ski­nie­niem głowy. – W imie­niu Need It chcia­łam pana ser­decz­nie po­wi­tać na otwar­ciu na­szego trze­ciego już ho­telu w Ber­li­nie. Je­ste­śmy nie­zmier­nie wdzięczni za wspar­cie i po­moc w re­ali­za­cji tego pro­jektu. Czu­jemy się za­szczy…

– Wiem – prze­ry­wam jej mo­no­log, co na chwilę kom­plet­nie zbija ko­bietę z pan­ta­łyku, jed­nak szybko od­zy­skuje re­zon.

– Zo­sta­wię już pana sa­mego, ży­czę przed­niej za­bawy. – Po­ra­ża­jący bielą zę­bów uśmiech wy­gląda jak przy­kle­jony do jej wy­re­tu­szo­wa­nej ma­ki­ja­żem twa­rzy.

Wkrótce po­tem ofi­cjalna część ce­re­mo­nii roz­po­czyna się uro­czy­stym po­wi­ta­niem go­ści ze­bra­nych w ho­te­lo­wym lobby. Dy­rek­tor usta­wia się w stra­te­gicz­nym miej­scu, trzy­ma­jąc bez­prze­wo­dowy mi­kro­fon.

– Jako jedno z naj­bar­dziej in­spi­ru­ją­cych i kre­atyw­nych miast w Eu­ro­pie Ber­lin szczyci się mia­nem sto­licy kul­tury, ma in­te­re­su­jącą hi­sto­rię, ar­chi­tek­turę pełną kon­tra­stów oraz wy­jąt­kową kuch­nię, za­chwyca za­równo osoby po­dró­żu­jące w ce­lach biz­ne­so­wych, jak i tu­ry­stycz­nych – za­czyna z em­fazą. – Cie­szymy się, że mo­żemy za­ofe­ro­wać na­szym go­ściom cie­płą i przy­ja­zną ob­sługę spod znaku Need It, pod­czas gdy oni od­kry­wają uroki na­szego pięk­nego mia­sta…

Gdy wresz­cie tra­fiamy do głów­nej sali, je­stem zmu­szony wy­słu­chać ko­lej­nych nu­żą­cych prze­mów, które koń­czy sym­bo­liczne prze­cię­cie wstęgi. Za­nim roz­le­gają się brawa, je­stem o krok od za­śnię­cia.

– No pro­szę. Czło­wiek le­genda we wła­snej oso­bie.

Na dźwięk zna­jo­mego mę­skiego głosu mi­mo­wol­nie prze­ły­kam ślinę, ale za­cho­wuję zimną krew i po­woli od­wra­cam się do syna bossa jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych arab­skich kla­nów dzia­ła­ją­cych na te­re­nie za­chod­niego Ber­lina.

Je­stem przy­go­to­wany na to spo­tka­nie. Wie­dzia­łem, że prę­dzej czy póź­niej do niego doj­dzie. W prze­szło­ści łą­czyła mnie z Ami­rem przy­jaźń, a przy­naj­mniej obaj tak wtedy są­dzi­li­śmy. Kiedy mia­łem pa­rę­na­ście lat, dał­bym się za niego po­kroić, ale te­raz… Gdy tylko za­my­kam oczy, śnię o jego śmierci. Niech zdy­cha. On i cała jego ro­dzina.

– Jaka szkoda, że w ogóle pana nie ko­ja­rzę. – Lu­struję go obo­jęt­nym spoj­rze­niem.

Wy­do­ro­ślał. Nie jest już kum­plem z po­dwórka, który pra­gnie się wy­rwać spod wła­dzy ojca i roz­po­cząć nie­za­leżne ży­cie. Stał się młod­szą ko­pią La­tifa, czyli do­kład­nie tym, czego tak usil­nie pró­bo­wał unik­nąć.

Moż­liwe, że gdyby na­sza hi­sto­ria po­to­czyła się ina­czej, miał­bym dla niego li­tość. Jed­nak wbrew wszyst­kiemu, co nas kie­dyś łą­czyło, czuję wy­łącz­nie nie­na­wiść.

– Naj­wyż­szy czas, by to zmie­nić – od­po­wiada. – Amir Sha­rif.

Spo­glą­dam na jego wy­cią­gniętą do mnie dłoń i ce­lowo prze­dłu­żam ten mo­ment, by po­zba­wić go choć odro­biny pew­no­ści sie­bie. Kiedy od­chrzą­kuje, sy­gna­li­zu­jąc tym gra­nicę wy­cze­ki­wa­nia, od­pusz­czam i uno­szę ką­cik ust, po czym wi­tam się z nim sil­nym uści­skiem dłoni.

– Seth Schwarz – przed­sta­wiam się, pa­trząc męż­czyź­nie pro­sto w oczy.

Po­dej­rze­wam, że oj­ciec wy­słał go na prze­szpiegi. Głowa klanu nie może so­bie po­zwo­lić na brak wie­dzy, szcze­gól­nie je­śli cho­dzi o wpły­wo­wych lu­dzi. Za­łożę się, że moje dzia­ła­nia nie uszły jego uwa­dze. Pra­co­wa­łem dla tego czło­wieka kilka lat, dzięki czemu zdo­by­łem mnó­stwo nie­zwy­kle przy­dat­nych in­for­ma­cji. Znam jego ma­rze­nia, wiem, do czego dąży. W za­ka­mar­kach mo­jej pa­mięci tkwią wszyst­kie cenne kon­takty.

– Sły­sza­łem, że po­ja­wi­łeś się zni­kąd i chcesz prze­jąć cały Ber­lin – oświad­cza cham­skim to­nem, jakby z nas dwóch to on był górą.

– Nie przy­po­mi­nam so­bie, że­by­śmy byli na „ty” – ga­szę go chłodno i w tym mo­men­cie do­strze­gam ją, a wszyst­kie chwile, kiedy się łu­dzi­łem, że szczę­śliwe za­koń­cze­nie jed­nak jest mi pi­sane, tra­fiają we mnie ze zdwo­joną siłą i na parę se­kund od­bie­rają mi dech w piersi.

Obok Amira staje Cass. Jej nie­gdyś dłu­gie włosy są ścięte do ra­mion i za­tknięte za uszy. Czarne ko­smyki zo­stały uło­żone w de­li­katne fale, ale ja wiem, że nor­mal­nie są pro­ste jak druty. Owalna twarz o ślicz­nie za­ry­so­wa­nych ko­ściach po­licz­ko­wych, pełne usta i te dia­bel­sko uwo­dzi­ciel­skie oczy w kształ­cie mig­da­łów – prawe brą­zowe, lewe błę­kitne. Lekko za­darty nos od za­wsze do­da­wał jej uro­dzie bun­tow­ni­czego cha­rak­teru. Smu­kłą szyję ozda­bia złoty wi­sio­rek. Wą­ska, ciem­no­zie­lona wie­czo­rowa suk­nia o wy­ra­fi­no­wa­nym kroju ide­al­nie pod­kre­śla sek­sowne kształty.

Bez­wied­nie przy­gry­zam dolną wargę i mo­men­tal­nie karcę się w du­chu za ten gest. Ro­bi­łem to wtedy, ro­bię i te­raz. Ża­ło­sne.

Ko­bieta uśmie­cha się do mnie, bio­rąc Amira pod ra­mię. Nie ma bla­dego po­ję­cia, na kogo wła­śnie pa­trzy. Jest nie­świa­doma tego, co ze mną robi. Na­wet po tylu la­tach.

– Po­zwoli pan, że przed­sta­wię moją to­wa­rzyszkę – od­zywa się Sha­rif, pod­czas gdy ja nie spusz­czam z bru­netki oczu.

– Ju­liette Mayer. – Cass go wy­prze­dza, po­da­jąc fał­szywe imię i na­zwi­sko. W su­mie się nie dzi­wię, że skła­mała.

Gdy wy­ciąga do mnie rękę, pew­nie ści­skam jej dłoń, przy czym rę­kawy ubra­nia de­li­kat­nie mi się pod­cią­gają, od­sła­nia­jąc małą bli­znę na prze­gu­bie. Niby nic ta­kiego i wcze­śniej na­wet o tym nie po­my­śla­łem, jed­nak w mo­men­cie, gdy czuję na so­bie in­ten­sywny wzrok Amira, wiem, że wzbu­dzi­łem w nim po­dej­rze­nia, któ­rych tak ła­two nie stłu­mię.

Sta­ram się nie tra­cić opa­no­wa­nia i nie wy­cho­dzić z roli. Nie je­stem je­dy­nym czło­wie­kiem z tego typu skazą. Po­pra­wiam spo­koj­nie man­kiet ko­szuli, by za­kryć ślad wy­pa­lony pa­pie­ro­sem.

– Ber­lin mu­siał się panu bar­dzo spodo­bać, skoro po­sta­no­wił pan zo­stać tu­taj na dłu­żej – przy­pusz­cza Cass.

– To mia­sto ma nie­sa­mo­witą ener­gię – mó­wię zgod­nie z prawdą.

– Ma pan ra­cję – zga­dza się Cass, a Amir zerka na nią ukrad­kiem, ob­li­zu­jąc wargi. – Trudno do­kład­nie okre­ślić, co spra­wia, że jest tak wy­jąt­kowe. Jed­no­cze­śnie hi­sto­ryczne i po­stę­powe, szorst­kie i ma­low­ni­cze. To roz­le­gły wie­lo­kul­tu­rowy kon­glo­me­rat z pra­wie czte­rema mi­lio­nami miesz­kań­ców. Cza­sami my­ślę, że wspa­niale by­łoby się wy­rwać z Eu­ropy i za­miesz­kać w ja­kimś przy­tul­nym, cie­płym miej­scu, ale… sama nie wiem. Pan zwie­dził już pew­nie cały świat?

– Można zjeź­dzić go wzdłuż i wszerz, a na­dal nie zo­ba­czyć zu­peł­nie ni­czego – stwier­dzam, bacz­nie ob­ser­wu­jąc jej re­ak­cję.

Otwiera usta, by coś po­wie­dzieć, jed­nak Amir ją uprze­dza:

– Po­cho­dzi pan z Ber­lina?

To jedno py­ta­nie mówi wię­cej niż ty­siąc słów. Te­raz je­stem już prze­ko­nany, że do­strzegł bli­znę na mo­jej ręce, a try­biki pod jego czaszką za­częły pra­co­wać na naj­wyż­szych ob­ro­tach.

– Skąd ten po­mysł? – od­bi­jam, nie da­jąc mu od­po­wie­dzi.

– In­stynkt. – Wzru­sza ra­mio­nami.

Kiedy pod­cho­dzi do nas kel­ner, bie­rzemy po lampce szam­pana i upi­jamy po łyku mu­su­ją­cego wina. Amir obej­muje Cass w pa­sie, jakby tym ge­stem chciał pod­kre­ślić, że ko­bieta na­leży do niego. Bru­netka nie pro­te­stuje, choć do­strze­gam w jej dwu­ko­lo­ro­wych oczach dziwny błysk.

– Nie będę od­bie­rał panu przy­jem­no­ści od­kry­wa­nia mo­ich se­kre­tów. Wtedy to nie by­łaby żadna za­bawa – mó­wię, po czym osu­szam szkło i sta­wiam pu­sty kie­li­szek na tacy mi­ja­ją­cego nas chło­paka z ob­sługi.

– Pla­nuje pan zo­stać tu­taj na dłu­żej? – Nie­wzru­szony Sha­rif za­daje ko­lejne py­ta­nie.

– Za­leży od sy­tu­acji.

– Pan wy­ba­czy wścib­skość, ale jedna sprawa nie daje mi spo­koju. W ja­kim celu wy­ku­pił pan bu­dynki miesz­kalne w Neu­kölln?

– Bo mo­głem – do­gry­zam mu, co ewi­dent­nie nie spo­tyka się z apro­batą męż­czy­zny.

Wy­pija szam­pana do dna i rów­nież od­sta­wia lampkę. Sta­ram się nie błą­dzić spoj­rze­niem do miej­sca, gdzie trzyma drugą łapę. Choć nie po­wi­nie­nem, czuję oso­bliwą po­trzebę ode­pchnię­cia go od Cass. Przez mo­ment do­pusz­czam do sie­bie na­wet na­miastkę po­czu­cia winy, jed­nak bły­ska­wicz­nie ją tłam­szę.

Ta ko­bieta także jest czę­ścią mo­jego planu. Zro­biła coś, czego nie je­stem w sta­nie jej wy­ba­czyć. Mógł­bym omi­jać ją z da­leka, dać szansę na nowe ży­cie, ale je­śli na­dal pra­cuje dla klanu, ozna­cza to, że nie po­szła po ro­zum do głowy. Sama się prosi, by po­czuć smak mo­jego gniewu. Na ho­ry­zon­cie za­ma­ja­czyły nowe opcje, z któ­rych grze­chem by­łoby nie sko­rzy­stać.

– Li­czę, że za­bawi pan u nas dłu­żej – wtrąca nie­spo­dzie­wa­nie bru­netka. – Ber­lin ma w so­bie wiele do od­kry­cia.

– Nie wąt­pię – zga­dzam się i pa­trzę, jak uma­lo­wane czer­wie­nią wargi Cass do­ty­kają szkła. Prze­chyla kie­li­szek, a mu­su­jący płyn znika w ku­szą­cych ustach.

Ma ra­cję. Wciąż po­znaję czę­ści mia­sta, o któ­rych nie mia­łem po­ję­cia, i chcę wię­cej. Tu­tej­szy kli­mat wręcz uza­leż­nia. Do tego do­cho­dzi ten drugi świat – ukryty, pe­łen bólu i fru­stra­cji. Świat, gdzie nie każdy jest w sta­nie prze­trwać. Ja za­czą­łem go po­zna­wać zbyt wcze­śnie, co spra­wiło, że cał­ko­wi­cie nim na­siąk­ną­łem.

Mój po­cząt­kowy plan nie za­kła­dał obu­dze­nia się z mi­liar­dami na kon­cie, które będę póź­niej suk­ce­syw­nie po­mna­żał. Je­den in­cy­dent zmie­nił wszystko. Wy­szar­pał ze mnie du­szę i ode­brał na­dzieję, a w za­mian na­kar­mił żą­dzą ze­msty. Ka­zał za­po­mnieć o tym, co do­bre, bo tylko tym spo­so­bem by­łem w sta­nie skon­cen­tro­wać się na ro­sną­cym we mnie gnie­wie.

Za­wsze cią­gnęło mnie do kło­po­tów. Zde­cy­do­wa­nie więk­sza część mo­jej oso­bo­wo­ści jest w chuj po­pa­prana i prze­sy­cona po­trzebą nisz­cze­nia. Pra­gnie za­nu­rzyć się w nie­ła­dzie i już ni­gdy nie wy­pły­nąć na po­wierzch­nię. Nie na darmo przy­bra­łem ta­kie, a nie inne imię. Seth – bóg burz, pu­styń, ciem­no­ści i cha­osu.

– Wi­tam sza­now­nego pana. Mi­chael Ro­ning, przed­sta­wi­ciel firmy Gold In­ve­st­ments. – Śred­niego wzro­stu męż­czy­zna z pod­krę­co­nym szpa­ko­wa­tym wą­sem kła­dzie mi dłoń na ra­mie­niu, praw­do­po­dob­nie nie zda­jąc so­bie sprawy, że je­stem o włos od zła­ma­nia mu nosa.

Nie­na­wi­dzę, gdy ktoś mnie do­tyka bez mo­jej wy­raź­nej zgody. Nie je­stem pie­przo­nym pu­dlem, któ­rego można po­dra­pać za uchem, nie do­sta­jąc za to po mor­dzie.

Za­ci­skam zęby i od­su­wam się o krok, ob­rzu­ca­jąc ele­gan­cika zło­wro­gim spoj­rze­niem. Prze­kaz jest tak ewi­dentny, że ten na­tych­miast go ro­zu­mie i szybko za­biera łapę.

– Pana po­ja­wie­nie się w Ber­li­nie wy­wo­łało nie­małe za­mie­sza­nie – stwier­dza Ro­ning, igno­ru­jąc to­wa­rzy­szącą mi dwójkę. Przy­pusz­czam, że nie ma po­ję­cia, kim jest Amir.

Syn głowy klanu Sha­rif nie pa­suje do tego miej­sca i wąt­pię, by otrzy­mał za­pro­sze­nie. Po­dej­rze­wam, że do­stał się na otwar­cie ho­telu dzięki kon­tak­tom ta­tu­sia.

– Wła­śnie taki był mój cel – oświad­czam bez ogró­dek.

– Ostat­nio dużo się mówi o kryp­to­wa­lu­tach, je­stem nie­zmier­nie cie­kawy, co pan o tym są­dzi.

– Nie wąt­pię, że jest pan cie­kawy. – Uśmie­cham się do niego sztucz­nie, do­sko­nale świa­domy, jak ku­rew­sko go tym wku­rzam.

– Z tego, co zdą­ży­łem za­uwa­żyć, pan Schwarz ak­tu­al­nie in­te­re­suje się ryn­kiem nie­ru­cho­mo­ści – wtrąca się Amir, który nie ma zie­lo­nego po­ję­cia, co ple­cie, ale pró­buje stwa­rzać po­zory obe­zna­nego.

– Ry­nek nie­ru­cho­mo­ści po­trafi być ka­pry­śny – pod­ła­puje Ro­ning.

Przez chwilę roz­ma­wiamy o ak­tu­al­nych ra­tin­gach ak­cji, ob­li­ga­cji, su­row­ców i wa­lut. Oma­wiamy trendy, pro­gno­zo­wa­nie zmian cen i prze­cho­dzimy do dys­ku­sji na te­mat po­ten­cjal­nych zmian dłu­go­fa­lo­wych.

Amir co ja­kiś czas przy­ta­kuje, ale jest na tyle by­stry, by trzy­mać gębę na kłódkę. Cas­sie przy­słu­chuje się nam z za­cie­ka­wie­niem, co do któ­rego nie je­stem w sta­nie prze­są­dzić, czy jest au­ten­tyczne, czy uda­wane. Już gdy zo­ba­czy­łem tę dziew­czynę po raz pierw­szy, nie umia­łem od­czy­tać jej praw­dzi­wych za­mia­rów, a przy­naj­mniej nie w stu pro­cen­tach. Jest jedną z nie­licz­nych osób, któ­rych nie mogę do końca roz­gryźć.

Mi­jają mi­nuty, a do na­szej grupy do­łą­cza wię­cej cie­kaw­skich. Od­po­wia­dam na ich py­ta­nia wy­mi­ja­jąco, nie zdra­dza­jąc przy tym o so­bie prak­tycz­nie ni­czego. Je­stem do­bry w tę grę. Umie­jęt­nie wy­cią­gam przy­datne in­for­ma­cje, czy­tam mię­dzy wier­szami i in­stynk­tow­nie pro­wo­kuję, kiedy wy­czu­wam ważny te­mat. Nie tracę czuj­no­ści. Na­wet gdy mó­wię, ob­ser­wuję zgro­ma­dzo­nych wo­kół mnie lu­dzi, jed­nak nie za­my­kam się wy­łącz­nie na nich.

Je­śli znasz swo­jego wroga, o wiele ła­twiej od­nieść suk­ces. Wkra­cza­jąc na nową ścieżkę, z góry za­kła­dam, że każdy chce pod­ło­żyć mi nogę. Uśmie­cha­jące się do mnie sępy tylko cze­kają, aż się po­tknę. Im wię­cej masz kasy, tym mniej – przy­ja­ciół. Na­uczy­łem się, że to ja je­stem naj­waż­niej­szą in­we­sty­cją. Dzięki wie­rze w sie­bie, chłod­nej kal­ku­la­cji i słu­cha­niu in­tu­icji roz­wi­ną­łem ka­rierę i osią­gną­łem bo­gac­two.

Jed­nym uchem słu­cham roz­wa­żań o naj­now­szej tech­no­lo­gii i in­no­wa­cjach mo­gą­cych wpły­nąć na różne sek­tory go­spo­darki, dru­gim pró­buję wy­ła­pać słowa Amira, który wła­śnie szep­cze coś do swo­jej to­wa­rzyszki. Po mi­nie Cass śmiem wnio­sko­wać, że prze­kaz mło­dego Sha­rifa nie bar­dzo jej się spodo­bał.

Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, ob­ser­wuję ją wni­kli­wie, ale z ostroż­no­ścią. Za­uwa­żam, że spina się za każ­dym ra­zem, gdy Amir jej do­tyka. Uśmiech­nięta zgrywa wy­lu­zo­waną i po­zwala mu na tę bli­skość, ale nie jest w sta­nie ukryć re­ak­cji swo­jego ciała. Za­sta­na­wiam się, dla­czego w tym sie­dzi. Co nią kie­ro­wało, że przy­szła na tę im­prezę?

W mo­jej gło­wie świta pewna opcja, jed­nak za­nim włą­czę ją do swo­jego planu, mu­szę po­znać wię­cej szcze­gó­łów.

Po wy­kwint­nej ko­la­cji zo­sta­jemy za­pro­szeni na ta­ras wi­do­kowy. Mi­go­czące lampki roz­ja­śniają pod­łogę z ciem­nego drewna. Wzdłuż ba­lu­strady stoją kwia­towe aran­ża­cje. Niebo jest już cał­ko­wi­cie ciemne, ale ty­siące świa­teł na bu­dyn­kach, mo­stach i uli­cach spra­wiają, że mia­sto błysz­czy ni­czym kon­ste­la­cja naj­ja­śniej­szych gwiazd. W od­dali wi­dać Bramę Bran­den­bur­ską.

Na nie­wiel­kiej sce­nie stoi odziana w długą czarną suk­nię skrzy­paczka. Gra z za­mknię­tymi oczami, wczu­wa­jąc się w ula­tu­jącą spod smyczka mu­zykę. Kie­dyś po­zwo­lił­bym so­bie za­to­nąć w tych me­lan­cho­lij­nych dźwię­kach, ode­rwać od rze­czy­wi­sto­ści i na mo­ment ukryć się przed ca­łym świa­tem.

Ucie­kam od dal­szych dys­ku­sji biz­ne­so­wych i sunę wprost ku ba­rierce. Spo­glą­dam w dół na ru­chliwe ulice i cze­kam. Je­stem prze­ko­nany, że Sha­rif tak ła­two nie od­pu­ści. Cie­kawi mnie, na ile so­bie dzi­siej­szego wie­czoru po­zwoli.

– Z góry wszystko wy­gląda tak pięk­nie. – Od razu roz­po­znaję głos Cas­sie.

Po­de­szła do mnie sama. Amir stoi w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, ale ką­tem oka wi­dzę, że nie spusz­cza z nas wzroku. Nie na­leży do dys­kret­nych.

– Nic nie jest ta­kie, na ja­kie wy­gląda – stwier­dzam, przez chwilę sku­pia­jąc całą uwagę wy­łącz­nie na bru­netce.

– A na kogo ja panu wy­glą­dam? – Prze­chyla głowę w bok, gdy z za­cie­ka­wie­niem czeka na od­po­wiedź.

– Mam być uprzejmy czy szczery?

Na jej ślicz­nej twa­rzy po­ja­wia się cień uśmie­chu.

– Szczery… za­wsze – oświad­cza zde­cy­do­wa­nym to­nem, za­kła­da­jąc za ucho ciemne ko­smyki.

– Wy­gląda pani na nie­szczę­śliwą, choć więk­szość osób tu­taj spra­wia wra­że­nie, że w ogóle tego nie do­strzega.

– Dla­czego pan tak uważa?

– Wy­star­czy Seth – oznaj­miam i opie­ram się ty­łem o ba­lu­stradę.

– Ju­liett. I wcale nie je­stem nie­szczę­śliwa.

– Czyli jed­nak mia­łem być uprzejmy – od­pie­ram, na co uśmiech roz­świe­tla twarz Cass.

Marsz­czy nos, a w ką­ci­kach jej oczu po­ja­wiają się de­li­katne zmarszczki. Po tylu fał­szy­wych uśmie­chach bez pro­blemu roz­po­znaję te praw­dziwe.

– Twój part­ner też wy­gląda na nie­szczę­śli­wego. – Z lek­kim roz­ba­wie­niem zer­kam w stronę na­bur­mu­szo­nego Amira.

– To nie jest mój part­ner, a przy­naj­mniej nie w ta­kim sen­sie. Nie je­ste­śmy ra­zem – zdra­dza, ła­piąc ha­czyk.

– On o tym wie?

– Jakby to ująć… Nie wpi­suję się w jego normę – oznaj­mia dy­plo­ma­tycz­nie.

Mi­mo­wol­nie przy­po­mi­nam so­bie frag­ment z prze­szło­ści, ale nie po­zwa­lam ob­ra­zom w mo­jej gło­wie trwać zbyt długo. Od­ci­nam się, bły­ska­wicz­nie wra­cam do tu i te­raz.

– Za­tańcz ze mną. – Nie py­tam, przez co za­bie­ram ko­bie­cie moż­li­wość od­mowy.

Wy­cią­gam ku niej rękę i wiem, że za­raz spełni moje po­le­ce­nie. Pra­gnie się do­wie­dzieć o mnie cze­goś wię­cej. Nie tylko ze względu na Amira. Do­strze­gam to w spo­so­bie, w jaki na mnie pa­trzy. Po­cią­gam ją, je­stem tego pe­wien.

Czuje się za­sko­czona, pełna wa­ha­nia i wi­dzę, jak usil­nie po­wstrzy­muje chęć spoj­rze­nia na mło­dego Sha­rifa. Brak jej pew­no­ści, czy może po­zwo­lić so­bie na ten ruch. A co za tym idzie, Amir ma nad nią pew­nego ro­dzaju kon­trolę. Py­ta­nie, jak dużą i gdzie jest gra­nica, któ­rej Cass nie prze­kro­czy.

Fi­nal­nie bru­netka ła­pie moją dłoń, więc pro­wa­dzę ją na śro­dek ta­rasu. Do­łą­czamy do ko­ły­szą­cych się w rytm mu­zyki par. Bez wa­ha­nia obej­muję ko­bietę w ta­lii, czuję słodki, zmy­słowy za­pach per­fum. Prze­su­wam pal­cami po je­dwa­bi­stym ma­te­riale sukni i de­cy­duję się za­ry­zy­ko­wać: gła­dzę kciu­kiem miękką skórę jej nad­garstka. Pa­trzy mi w oczy, ale nie po­trafi ukryć skrę­po­wa­nia. I wresz­cie pęka. Naj­pierw spusz­cza wzrok, a póź­niej, niby przy­pad­kiem, zerka na swo­jego to­wa­rzy­sza, prze­łyka ślinę i wraca spoj­rze­niem do mnie.

– Czym się zaj­mu­jesz? – py­tam, by od­cią­gnąć jej uwagę od Amira.

– Wszyst­kim po tro­chu.

– I to „wszystko po tro­chu” spra­wia ci przy­jem­ność? – drążę, pro­wa­dząc ją w po­wol­nym tańcu.

– Cza­sami tak.

– Już wiem, dla­czego wy­glą­dasz na nie­szczę­śliwą – mó­wię, po czym ob­ra­cam ją tak, by nie mo­gła pa­trzeć na Sha­rifa.

– Oświeć mnie – za­chęca.

– Zdra­dzę ci pe­wien se­kret: ży­cie jest zbyt krót­kie, by ro­bić rze­czy, na które nie mamy ochoty. – Ce­lowo wy­po­wia­dam te słowa ci­szej, nie­znacz­nie się do niej po­chy­la­jąc, a przy tym ła­pię kon­takt wzro­kowy z Ami­rem.

Arab strzela pal­cami, w ten spo­sób zdra­dza mi, że go to zde­ner­wo­wało. Bę­dzie się chciał upew­nić, że je­stem tym, kim my­śli, że je­stem, i praw­do­po­dob­nie wy­ko­rzy­sta do tego Cass. Mógłby na­słać na mnie swo­ich lu­dzi, byłby do tego zdolny. Jed­nak klanu Sha­ri­fów nie in­te­re­suje moja śmierć. Na­wet wtedy, gdy się upew­nią co do mo­jej toż­sa­mo­ści, nie wy­ślą ni­kogo, by po­słał mi kulkę pro­sto w łeb. Do­sko­nale to ro­zu­miem. Za­pra­gną od­wetu w po­staci gru­bej forsy i cier­pie­nia. Mo­jego cier­pie­nia, rzecz ja­sna.

– Chcesz mi przez to po­wie­dzieć, że to, czym ty się zaj­mu­jesz, jest speł­nie­niem two­ich ma­rzeń? – pyta Cass.

– Tak i nie.

– Sta­rasz się grać ta­jem­ni­czego?

– Wy­cho­dzi mi? – Nie daję się po­dejść i cią­gnę na­szą kon­wer­sa­cję, nie za­po­mi­na­jąc o ob­ser­wo­wa­niu Amira.

– My­ślę, że je­steś do­bry w tym, co ro­bisz, i do­sko­nale zda­jesz so­bie z tego sprawę. Uwa­żam też, że Seth Schwarz, któ­rego po­ka­zu­jesz światu, jest je­dy­nie czę­ścią cie­bie.

Nie po­twier­dzam ani nie oba­lam jej teo­rii. Skrzy­paczka roz­po­czyna ko­lejny utwór. My na­dal tań­czymy do spo­koj­nej mu­zyki.

Ukry­wa­nie praw­dzi­wych in­ten­cji jest jedną z mo­ich waż­niej­szych umie­jęt­no­ści. Pil­nuję tego na każ­dym kroku. Długo ćwi­czy­łem, by po­zbyć się daw­nych na­wy­ków i prze­obra­zić w sza­sta­ją­cego kasą aro­ganc­kiego dupka. A ona mówi mi coś ta­kiego na na­szym pierw­szym spo­tka­niu.

– Wiesz, co ja my­ślę? – zwra­cam się do niej.

– Mam wiele ta­len­tów, ale w my­ślach jesz­cze nie umiem czy­tać, i szcze­rze mó­wiąc, nie je­stem pewna, czy w ogóle bym chciała. Cza­sami le­piej nie wie­dzieć, co sie­dzi w gło­wach in­nych.

– Roz­sąd­nie.

– Mimo to ośmielę się za­py­tać: co my­ślisz?

Za­nim od­po­wia­dam, za­krę­cam nią w tańcu. Pod wpły­wem tego ru­chu he­ba­nowe ko­smyki się uno­szą, by chwilę póź­niej za­wi­ro­wać ra­zem z ko­bietą i opaść na jej smu­kłe ra­miona. Cass znów pre­zen­tuje piękny uśmiech. Coś mi mówi, że nie ro­biła tego od bar­dzo dawna.

– Nie pa­su­jesz do tego miej­sca – za­czy­nam. – Gdy­bym miał zga­dy­wać, po­wie­dział­bym, że nie po­winno cię tu­taj być. Co wię­cej, wcale nie chcia­łaś się tu­taj po­ja­wiać, ale te­raz sama już nie wiesz, czy chcesz tu być, czy nie.

– Od­ważne słowa. – Mruga dwa razy, a jej gę­ste, dłu­gie rzęsy rzu­cają trze­po­tliwy cień na za­ró­żo­wione po­liczki.

– Nie na­leżę do tchó­rzy.

– Nie­zwy­kle ła­two po­my­lić od­wagę z głu­potą.

– Ra­cja – zga­dzam się na­tych­miast. – Sztuka tkwi w tym, żeby inni mieli cię za głupca, pod­czas kiedy ty znasz prawdę.

Wy­raz jej twa­rzy ulega zmia­nie. Tym jed­nym stwier­dze­niem wpra­wi­łem ją w zdez­o­rien­to­wa­nie i da­łem po­wód do roz­wa­żań. Pionki usta­wione, pierw­szy ruch wy­ko­nany, te­raz ich ko­lej.

– Dzię­kuję za ta­niec. – Gdy mu­zyka cich­nie, wy­pusz­czam Cass z ob­jęć.

I tak spę­dzi­łem z nią za dużo czasu – wy­star­cza­jąco, by Amir miał o czym my­śleć. Pora się wy­co­fać i cier­pli­wie za­cze­kać na po­su­nię­cie klanu. Każdy szcze­gół ma zna­cze­nie. Na­wet je­den, na po­zór nic nie­zna­czący gest może po­pchnąć tę par­tię w zu­peł­nie inną stronę.

– Miło było cię po­znać – mówi ko­bieta, ale nie ru­sza się z miej­sca. Pa­trzy na mnie tym nie­sa­mo­wi­tym wzro­kiem, peł­nym prze­ję­cia, a za­ra­zem nie­obec­nym.

– Do po­zna­nia jesz­cze da­leka droga. Li­czę, że kiedy po­znasz mnie na­prawdę, po­wtó­rzysz, że było miło – że­gnam się z nią, po czym zer­kam na Sha­rifa i po­sy­łam mu krzywy uśmiech. – Albo i nie – koń­czę, mam­ro­cząc te słowa pod no­sem, i od­da­lam się od Cass.ROZDZIAŁ 3

Seth

Dec­ker spi­sał się na me­dal. Przy­wlókł do klubu nie tylko Leni Brach, ale także mój cel. Cie­kawe, czy Amir wie, gdzie ak­tu­al­nie jest jego pod­opieczna. Jak bar­dzo byłby roz­cza­ro­wany, gdy­bym po­de­słał mu kilka zdjęć Cass tań­czą­cej w moim lo­kalu?

Opie­ram się o ba­rierkę, w ręce trzy­mam szklankę z bur­szty­no­wym pły­nem. Upi­jam łyk i roz­ko­szuję się in­ten­syw­nym aro­ma­tem szkoc­kiej whi­sky.

Stoję na an­tre­soli, gdzie zwy­czajni go­ście nie mają wstępu. Mam stąd ide­alny wi­dok na główną część lo­kalu. Ob­ser­wuję sie­dzące przy ba­rze ko­biety, cze­ka­jąc na od­po­wiedni mo­ment, by wy­ko­nać ko­lejny ruch. Cas­sie wy­gląda nie­sa­mo­wi­cie sek­sow­nie. Nic dziw­nego, że przy­ciąga wzrok więk­szo­ści fa­ce­tów, a na­wet kilku ko­biet. Sie­dzi obok swo­jej współ­lo­ka­torki i po­woli są­czy piwo. Mój czło­wiek po­ja­wia się nie­długo po­tem. Jest dys­kretny, lo­jalny i do­bry w swoim fa­chu. Po­trafi okrę­cić so­bie ofiarę wo­kół palca w za­le­d­wie kilka go­dzin.

Roz­ma­wiają w trójkę. Dzięki pod­słu­chowi, który ma przy so­bie Elias, śle­dzę prze­bieg ich kon­wer­sa­cji. Mu­zyka jest gło­śna, ale nie mu­szę znać każ­dego słowa, by wy­su­nąć od­po­wied­nie wnio­ski. Wy­star­czy mi kon­tekst.

Cass za­lewa Dec­kera py­ta­niami. Jest czujna i po­dejrz­liwa, jed­nak wąt­pię, by się do­my­śliła prawdy. Amir ra­czej nie po­dzie­lił się z nią po­dej­rze­niami, o ile rze­czy­wi­ście do­strzegł moją bli­znę i po­łą­czył ją ze swoim daw­nym przy­ja­cie­lem. Młody Sha­rif nie po­stę­puje po­chop­nie. Poza tym nie może so­bie po­zwo­lić na sa­mo­wolkę. Jest wy­łącz­nie ma­rio­netką w rę­kach ta­tu­sia. Póki La­tif nie za­twier­dzi jego dzia­łań, bę­dzie miał zwią­zane ręce. Już nie­długo wy­bie­rze je­den z na­pi­sa­nych przeze mnie sce­na­riu­szy. Py­ta­nie który.

Ko­biety wstają i do­łą­czają do tań­czą­cego tłumu. Dzięki ostrej se­lek­cji w lo­kalu nie jest cia­sno. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Cass nie zo­sta­łaby wpusz­czona. Ma zbyt duże po­wią­za­nia z kla­nem. Mia­łem kilka dni, by się do­wie­dzieć o niej cze­goś przy­dat­nego. In­for­ma­cje, na które tra­fi­łem, ani tro­chę mi się nie spodo­bały. Spo­dzie­wa­łem się po niej cze­goś wię­cej.

Usy­tu­owany na­prze­ciwko DJ zerka w moim kie­runku z każdą koń­czącą się pio­senką. Wcze­śniej zo­stał po­wia­do­miony, że kiedy uniosę rękę, ma pu­ścić wy­brany przeze mnie utwór. Stra­te­gia ma­łych kro­ków jest znacz­nie bar­dziej po­cią­ga­jąca niż gło­śne jed­no­ra­zowe pier­dol­nię­cie. Chcę się upa­jać po­wol­nym cier­pie­niem Sha­ri­fów. Będę wo­kół nich krą­żył, za­da­wał ty­siące cięć, a kiedy wresz­cie znu­dzi mnie ich mę­czar­nia, wy­ko­nam osta­teczne pchnię­cie i po­ślę klan do pia­chu.

Cass za­czyna tań­czyć. Przy­glą­dam się jej ru­chom, upi­ja­jąc mały łyk whi­sky. Moje dawne „ja” pra­gnie dojść do głosu, prze­jąć kon­trolę nad cia­łem i po­biec do tej ko­biety, wy­ja­wić jej wszyst­kie se­krety. Na­iwny, słaby gno­jek. Na­wet po tylu od­nie­sio­nych ra­nach nie prze­stał ży­wić na­dziei. Dla­tego go za­bi­łem. A przy­naj­mniej pró­bo­wa­łem. Je­stem aż za­nadto świa­domy, że cząstka Vik­tora na­dal się chowa w za­ka­marku mo­jej pod­świa­do­mo­ści.

Od­sta­wiam pu­sty krysz­tał na sto­lik. Koń­cem ję­zyka zwil­żam wargi i z pre­me­dy­ta­cją uno­szę prawą rękę, by chwilę póź­niej usły­szeć zna­jome nuty After Dark.

Uśmie­cham się bez­wied­nie, gdy wi­dzę, jak Cass nie­ru­cho­mieje na kilka se­kund. Jest zbyt da­leko, bym zdo­łał do­strzec wy­raz jej twa­rzy. Mogę go so­bie je­dy­nie wy­obra­zić, ale to za mało.

Po­cie­ram kciu­kiem miej­sce, gdzie roz­ża­rzony pa­pie­ros zo­sta­wił ślad. Już dawno prze­sta­łem się za­sta­na­wiać, co by było gdyby… Ta droga pro­wa­dziła do­ni­kąd i nie przy­nio­słaby mi żad­nych ko­rzy­ści. Ze­msta jest dużo bar­dziej po­cią­ga­jąca.

Wo­dzę spoj­rze­niem za bru­netką. Siada przy ba­rze, w to­wa­rzy­stwie Brach, Dec­kera i trzech nowo przy­by­łych dziew­czyn. Nie­długo po­tem opusz­cza lo­kal, a ja ku­rew­sko ża­łuję, że nie mogę po­je­chać za nią i za­trzy­mać się w miej­scu, gdzie za­pła­ci­łem bez­dom­nemu, by za­ło­żył oku­lary z pęk­niętą so­czewką oraz czarną bluzę z sze­ro­kim kap­tu­rem. A po­tem przy­glą­dać się re­ak­cji ko­biety, gdy zo­sta­nie przez niego za­cze­piona. Wresz­cie zo­ba­czy, jak to jest, kiedy ktoś igra z tobą i two­imi uczu­ciami.

Noc mija szybko. Bu­dzę się punk­tu­al­nie o dzie­wią­tej, a go­dzinę póź­niej wy­cho­dzę po­bie­gać. Jest zbyt spo­koj­nie. Wiem, że to ci­sza przed bu­rzą. Czarne chmury nie­długo przy­sło­nią słońce i po­czę­stują nas żrą­cym desz­czem. Moż­liwe, że nie prze­trwam tej rzezi, jed­nak to nie jest istotne. Naj­waż­niej­sze, że do­stanę swoją ze­mstę.

Bie­gnąc, tracę po­czu­cie czasu. Nie in­te­re­suje mnie po­ko­na­nie dzie­się­ciu czy trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów. Ni­gdy nie cho­dzi o kon­kretny dy­stans. Po pro­stu wy­cho­dzę na świeże po­wie­trze i prze­mie­rzam metr za me­trem tak długo, jak chcę.

Od­kąd po­now­nie po­ja­wi­łem się w Ber­li­nie, za­wsze mam przy so­bie broń. Mu­szę być przy­go­to­wany na każdą moż­li­wość. W ka­bu­rze przy pa­sie tkwi glock. Nie­ustanne no­sze­nie pi­sto­letu nie jest wy­godne, ale pod­nosi po­ziom bez­pie­czeń­stwa, więc idę na ten kom­pro­mis. Ciężko tre­no­wa­łem, by w ra­zie po­trzeby móc wy­ka­ra­skać się z kło­po­tów.

La­tif jest by­stry. Trzyma syna na krót­kiej smy­czy i nie po­zwoli so­bie na głu­pie błędy. Bę­dzie dzia­łał ostroż­nie. Moi lu­dzie po­wia­do­mili mnie, że już za­czął ko­pać. Nada­rem­nie szuka in­for­ma­cji na mój te­mat. Znaj­dzie tylko to, co chcę, żeby zna­lazł, i do­kład­nie wtedy, kiedy bę­dzie mi to na rękę.

Zer­kam na za­pięty wo­kół nad­garstka smar­twatch. Za nie­spełna dwie go­dziny mam się spo­tkać z Fin­nem, człon­kiem Red Jac­kals. Znie­na­wi­dzony przez Sha­ri­fów gang mo­to­cy­klowy jest jed­nym z sil­niej­szych pion­ków na roz­ło­żo­nej przeze mnie sza­chow­nicy. Sza­kale są wro­gami mo­jego wroga, jed­nak nie za­kła­dam, że z tego po­wodu wi­dzą we mnie przy­ja­ciela. Ni­komu nie ufam w stu pro­cen­tach. Na­wet naj­bliż­sza osoba może pew­nego dnia wbić mi nóż w plecy.

Horst, przy­wódca Red Jac­kals, nie po­trze­bo­wał dużo czasu, by po­łą­czyć fakty i do­strzec oka­zję do za­ro­bie­nia forsy. Dwa dni po tym, jak po­ja­wi­łem się w mie­ście, za­czął pod­jeż­dżać pod mój apar­ta­ment z całą zgrają mo­to­cy­kli­stów. Gło­śnym ry­kiem sil­ni­ków da­wał mi znać o swo­jej obec­no­ści, na­stęp­nie zni­kał. Ro­bił to tak długo, aż nie prze­kro­czy­łem progu na­le­żą­cego do niego baru i nie za­pro­po­no­wa­łem współ­pracy.

Sza­kale są pie­przo­nymi ra­si­stami. Do swo­ich sze­re­gów przyj­mują wy­łącz­nie bia­łych. Nie było ła­two zdo­być ich za­ufa­nie. Włą­cze­nie no­wego kan­dy­data od­bywa się tylko za po­le­ce­niem członka gangu. Osoby, które kie­dy­kol­wiek miały kon­takt ze służ­bami bez­pie­czeń­stwa, nie są ak­cep­to­wane. No­wi­cjusz prze­cho­dzi próbny okres, pod­czas któ­rego jest ob­ser­wo­wany. Do­piero gdy grupa uzna, że na to za­słu­żył, przy­znaje mu prawo no­sze­nia na­szywki gangu i zna­kuje go ta­tu­ażem – dwiema ósem­kami.

Finn działa w Red Jac­kals od pra­wie dwu­dzie­stu lat, ale tak na­prawdę ko­leś na­leży do mnie i wy­star­czyłby je­den roz­kaz, by roz­wa­lił pre­zy­den­towi Sza­kali łeb. Mię­dzy in­nymi dzięki niemu mo­to­cy­kli­ści wzięli pro­po­zy­cję Vik­tora sprzed pół de­kady na po­waż­nie. Gdyby nie ten fa­cet, cały mój plan po­szedłby się wtedy je­bać.

Pot spływa mi po skro­niach, więc wy­cie­ram go przed­ra­mie­niem. Ani na mo­ment się nie za­trzy­muję. Nad­miar ener­gii mógłby mnie po­pchnąć w nie­cie­kawe strony, a tego wo­lał­bym unik­nąć.

Wy­prze­dzam spa­ce­ru­ją­cych lu­dzi. Z po­wodu do­brej po­gody jest cał­kiem tłoczno. Bie­gnę wzdłuż wody, a póź­niej wkra­czam na Re­ichen­ber­ger Strasse i kie­ruję się ku Gör­lit­zer Park.

Gdy w mo­ich my­ślach po­ja­wia się twarz Cass, przy­spie­szam i za­ci­skam dło­nie w pię­ści. Mu­szę się wy­zbyć sła­bo­ści. Uci­szyć Vik­tora raz na za­wsze i na do­bre wejść w rolę Se­tha. Nie je­stem dłu­żej na­iw­nym na­sto­lat­kiem trzy­ma­ją­cym ję­zyk za zę­bami i od­zy­wa­ją­cym się tylko wtedy, gdy ktoś go o coś za­pyta. Mam głos i je­śli ze­chcę, będę krzy­czał, aż mój wrzask po­roz­rywa in­nym bę­benki.

Mię­śnie pieką z wy­siłku. Czuję, że moje ciało ma już dość, więc zwal­niam i prze­cho­dzę do spa­ceru. Za­sy­cha mi w gar­dle. Za­trzy­muję się przy wy­so­kim, za­pusz­czo­nym bloku, wy­cią­gam z ple­caka bu­telkę wody i biorę kilka ły­ków. Opie­ram się o ozdo­biony graf­fiti mur. Ła­pię od­dech, lu­stru­jąc oko­licę czuj­nym wzro­kiem.

Przy prze­peł­nio­nym ko­szu na śmieci ciem­no­skóry na­sto­la­tek po­daje ja­kiejś dziew­czy­nie paczkę z bia­łym prosz­kiem, jed­no­cze­śnie od­biera od blon­dyny forsę. Kilka me­trów da­lej par­kuje czarny mer­ce­des, z któ­rego wy­siada grupa męż­czyzn. Ich po­stawa ja­sno daje do zro­zu­mie­nia, że z nimi się nie za­dziera. Wy­mie­niają po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, na­stęp­nie wcho­dzą do nowo otwar­tego pubu. Od­li­czam do dzie­się­ciu, za­nim sły­szę do­bie­ga­jący z lo­kalu trzask.

Nie ru­szam się z miej­sca. To nie moja sprawa, że wła­ści­ciel knajpy nie zna tu­tej­szych re­guł, które ewi­dent­nie wła­śnie zo­stają mu przed­sta­wione. Sha­ri­fo­wie mają się za nie­ty­kal­nych. Z roku na rok są co­raz śmielsi i bar­dziej za­chłanni. Arab­skie klany spra­wują wła­dzę nad ca­łymi dziel­ni­cami wielu miast. W sa­mym Ber­li­nie strze­la­niny mają miej­sce nie­mal re­gu­lar­nie. W mie­ście i oko­li­cach działa dwa­dzie­ścia kla­no­wych gan­gów gro­ma­dzą­cych około dzie­się­ciu ty­sięcy żoł­nie­rzy.

Po­pra­wiam czapkę z dasz­kiem. Na­cią­gam ją moc­niej, by cień padł na oczy. Wąt­pię, by ktoś mnie roz­po­znał, ale prze­zorny za­wsze ubez­pie­czony.

Drzwi pubu otwie­rają się gwał­tow­nie, a na ze­wnątrz wy­cho­dzą za­do­wo­leni Ara­bo­wie. Jak gdyby ni­gdy nic zaj­mują miej­sca w wy­pa­sio­nym naj­now­szym mo­delu mer­ce­desa i od­jeż­dżają, ma­jąc w głę­bo­kim po­wa­ża­niu, czy ko­leś, któ­remu przed chwilą praw­do­po­dob­nie obili mordę, we­zwie gliny.

W chwili gdy z bloku wy­cho­dzi ja­kiś dzie­ciak, blo­kuję stopą drzwi. Wbie­gam po scho­dach na naj­wyż­sze pię­tro i staję przed miesz­ka­niem nu­mer trzy­dzie­ści sie­dem. Pu­kam dwa razy, po czym sły­szę czy­jeś kroki. Otwiera mi ja­sno­włosy męż­czy­zna z długą brodą. Prze­suwa po mo­jej syl­wetce spoj­rze­niem, za­cią­ga­jąc się trzy­ma­nym w pal­cach pa­pie­ro­sem, na­stęp­nie scho­dzi na bok i wpusz­cza mnie do środka.

W mil­cze­niu prze­cho­dzę przez hol, kie­ru­jąc się do ostat­niego po­koju. Na znisz­czo­nej pod­ło­dze wa­lają się pu­ste bu­telki i puszki. Śmier­dzi faj­kami, stę­chli­zną i czymś, o czym na­wet nie chcę my­śleć. Krzy­wię się, pró­buję nie do­pu­ścić do sie­bie wspo­mnień, ale one są jak ta­ran. Bez py­ta­nia roz­gasz­czają się w mo­jej gło­wie i sieją za­męt.

Po­py­cham uchy­lone drzwi i wkra­czam do praw­do­po­dob­nie naj­czyst­szego po­miesz­cze­nia w tej me­li­nie. Na mój wi­dok Finn wstaje z fo­tela i wita się ski­nie­niem głowy. Wska­zuje miej­sce na­prze­ciwko sie­bie, a kiedy je zaj­muję, za­czyna mó­wić:

– Nasi prze­jęli to­war. Horst jest za­do­wo­lony. Było ostro, ale ni­kogo nie stra­ci­li­śmy. Za­łożę się, że stary Sha­rif jest nie­źle wkur­wiony.

– Też byś był na jego miej­scu. Ob­ser­wu­je­cie Ka­dira?

– Znamy jego plan dnia – po­twier­dza, wy­cią­ga­jąc z kie­szeni dżin­so­wej ka­mi­zelki paczkę fa­jek. – Za­pa­lisz?

Kręcę głową i opie­ram łok­cie o blat biurka, po­chy­lam się do Finna. Ten wkłada so­bie pa­pie­rosa mię­dzy wą­skie wargi i pró­buje wy­krze­sać ogień po­kie­re­szo­waną za­pal­niczką.

Uno­szę brew, cier­pli­wie pa­trząc, aż wresz­cie udaje mu się za­cią­gnąć ni­ko­ty­no­wym dy­mem.

– Pod­rzuć­cie mu trzy kilo do sa­mo­chodu, naj­le­piej póź­nym wie­czo­rem – po­le­cam. – Nie spusz­czaj­cie go z oka. Kiedy rano wpa­kuje dup­sko do wozu, po­je­dzie­cie za nim. W mo­men­cie gdy bę­dzie mi­jał park, ktoś za­wia­domi psy, że pier­do­lony bru­das wcią­gnął do swo­jego auta dzie­ciaka.

Finn jest moim czło­wie­kiem, ale to nie zmie­nia jego po­krę­co­nych po­glą­dów, dzięki któ­rym wpa­so­wał się ide­al­nie w struk­tury gangu. Gram jed­nego z nich i daję mu to, czego pra­gnie, tym spo­so­bem wzmac­niam nasz kon­takt.

– Dzie­ciaka? – dziwi się i do­piero po chwili za­czyna ro­zu­mieć, do czego dążę. – Wtedy szyb­ciej za­re­agują – od­ga­duje.

– Do­pil­nuj, by te­le­fon wy­ko­nała ko­bieta. Bę­dzie au­ten­tycz­niej. Trzy­maj­cie się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Kiedy gli­nia­rze prze­szu­kają auto Ka­dira i znajdą w ba­gaż­niku to­war, który i tak prze­cież na­leży do klanu, będą mieli wy­star­cza­jący do­wód, by wsa­dzić gnoja za kratki. Może nie do­sta­nie dzie­się­ciu lat, Sha­ri­fo­wie zdo­byli zbyt wiel­kie wpływy i zna­jo­mo­ści, ale tro­chę się na­poci, za­nim od­zy­ska wol­ność.

Je­śli wszystko pój­dzie po mo­jej my­śli, brat La­tifa trafi do po­li­cyj­nego aresztu, a za­bez­pie­czony to­war do la­bo­ra­to­rium. Po ze­bra­niu ma­te­riału do­wo­do­wego akta sprawy po­wę­drują do pro­ku­ra­tora. Ten po za­po­zna­niu się z nimi po­wi­nien skie­ro­wać wnio­sek do sądu. Wąt­pię, że Ka­dir do­sta­nie spra­wie­dliwy wy­rok, ale ucie­szą mnie na­wet dwa mie­siące.

Aresz­to­wa­nie tak wy­soko sto­ją­cej w kla­nie osoby rzuci na Sha­ri­fów ne­ga­tywne świa­tło. Zrani ich, po­każe, że nie są nie­ty­kalni. Na pe­wien czas za­bie­rze im także czło­wieka, który od­po­wiada za część waż­nych trans­ak­cji i dys­try­bu­cję nar­ko­ty­ków.

– Po­wia­do­mić cię o po­stę­pach? – pyta Finn, strze­pu­jąc po­piół do prze­peł­nio­nej po­piel­niczki.

– My­ślę, że wie­ści o aresz­to­wa­niu Ka­dira same do mnie przyjdą, ale tak, gdy bę­dzie po wszyst­kim, skon­tak­tuj się z nu­meru na kartę.

– Co z tą du­peczką? Da­lej mamy ją śle­dzić?

– Ze­bra­li­ście wy­star­cza­jąco dużo in­for­ma­cji. Od­tąd sam się nią zajmę.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: