Dziedziniec Cudów - ebook
Dziedziniec Cudów - ebook
Porywająca powieść przygodowa o młodej złodziejce, która wchodzi w konfrontację z przywódcami paryskiego półświatka w realiach alternatywnej wizji Europy W brutalnej miejskiej dżungli Paryża z 1828 roku rewolucja francuska nie powiodła się, a miasto zostało podzielone pomiędzy bezlitosną rodzinę królewską i dziewięć podziemnych przestępczych gildii, znanych jako Dziedziniec Cudów. Nina Thénardier jest utalentowaną, obdarzoną kocią zwinnością włamywaczką i członkinią Gildii Złodziei. Życie Niny sprowadza się do rabunków w środku nocy, unikania pięści ojca i czuwania nad naiwną adoptowaną siostrą Ettie. Kiedy na Ettie pada spojrzenie Tygrysa — bezwzględnego przywódcy Gildii Ciała — Nina rzuca się do desperackiej pogoni, by zapewnić bezpieczeństwo młodszej dziewczynie. Złożone przez nią przyrzeczenie przenosi ją z mrocznych podziemi miasta na lśniący dwór Ludwika XVII i zmusza do dokonania niewyobrażalnego wyboru — chronić Ettie i rozpocząć brutalną wojnę między gildiami albo na zawsze utracić siostrę na rzecz Tygrysa. „Wyraziste postaci, wysoka stawka i wstrząsające zwroty akcji wyróżniają tę historię spośród innych opowieści fantasy osadzonych w alternatywnej historii” „ Publishers Weekly” „Fani historii alternatywnych ucieszą się z tego nowego, odważnego podejścia do klasycznych Nędzników Victora Hugo”. „Bookpage”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-592-7 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oto prawa Dziedzińca Cudów,
stare i prawdziwe jak nieboskłon w błękicie;
Nędznicy ich przestrzegający mogą rozkwitać,
lecz kto je łamie, utraci swe życie.
*
Wszyscy Nędznicy są równi przed Dziedzińcem Cudów; krew, rasa, religia, tytuł czy nazwisko nie są uznawane.
*
Wszyscy Nędznicy są wolni; niewolnictwo jest wzbronione na Dziedzińcu Cudów.
*
Lord lub Lady Gildii jest jej Ojcem/Matką.
Ich słowo jest prawem dla Gildii.
*
Trzymaj się swojej Gildii, aby uzyskać ochronę i siłę.
*
Pozwól przywódcom Gildii na pertraktacje, zanim zaryzykujesz dobrobytem swojej Gildii lub Dziedzińcem Cudów.
*
Fizyczny atak na członka innej Gildii jest uważany za wypowiedzenie wojny.
*
Jeśli twoje działania narażają Dziedziniec Cudów na straty, Lord twojej Gildii podejmie wobec ciebie kroki niezbędne do ochrony Dziedzińca.
Dzieci na Dziedzińcu Cudów są chronione w pierwszej kolejności przez Lordów swoich Gildii, a następnie przez Dziedziniec.
*
Pora dzienna to czas wrogów Dziedzińca: Tych, Którzy Kroczą Za Dnia, policji i szlachty. Dzieciom Dziedzińca Cudów najlepiej pracuje się w nocy.
*
Musisz mieć pozwolenie na wejście do Domów innych Gildii.
*
Popełniaj przestępstwa dla przetrwania i dobrobytu oraz w celu przyniesienia korzyści Gildii, lecz nigdy dla przyjemności.
*
Każda osoba może dokonać podziału łupów dopiero po uprzednim podzieleniu się z Lordem Gildii.
*
Nie zapomnij o najsłabszym spośród was. Gildia musi dbać o wszystkie swoje dzieci.
*
Przestrzegaj praw, bo w przeciwnym wypadku kara będzie rychła i nieuchronna.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiCZĘŚĆ PIERWSZA
Jak nastał strach
1823
Nagle opodal rozległ się wrzask, jakiego nie słyszano od czasów nieświętej pamięci… Okrzyk przeraźliwy… Bezładny zespół nienawiści, tryumfu, trwogi i rozpaczy… rozbrzmiał nagle hen… i skonał w pogłosie drgających zawodzeń i jęków.
— Księga dżungli1
POCZĄTKI DZIEDZIŃCA CUDÓW Z L’HISTOIRE DE PARIS
autorstwa Umarłego Lorda
W 1160 roku Dzik Ysengrim został wyznaczony na grand prévôta2. Miał za zadanie utrzymywać porządek na ulicach Paryża, które wówczas były mrocznym i pełnym bezprawia miejscem. Przeprowadził brutalne ataki na najbiedniejsze rejony miasta i zagłębia żebraków, złodziei oraz wyrzutków, zabijając lub wtrącając do więzienia każdego, kto stanął mu na drodze. Ci, którzy przetrwali czystki, wiedzieli, że nie można już nikomu ufać, ponieważ ludzie Ysengrima wprowadzili legion szpiegów w szeregi skorumpowanych funkcjonariuszy.
Aby się ochronić, miejscy Nędznicy stworzyli dziewięć gildii: Złodziei, Żebraków, Skrytobójców, Ryzykantów, Najemników, Przemytników, Ciała, Wizjonerów i Listów. Lordowie poszczególnych gildii zasiedli do rozmów i stworzyli Dziedziniec Cudów, powiązany jako braterstwo przez prawa, które wówczas spisali.
Pośród wyrzutków można było spotkać Lombardczyków, Korsykan, Maurów, Afrykańczyków, Maghrebijczyków, Mongołów, Romów, Mandżurów, Żydów, Osmanów, Edo, jak również trędowatych, okaleczonych, schorowanych, starych i posądzanych o uprawianie czarów. Zostali oni wzgardzeni i odrzuceni przez prévôta, króla i kraj. Wszyscy jednak byli mile widziani w schronieniu zapewnianym przez Dziedziniec Cudów, pod którego dachem wszyscy pozostawali wolni i byli sobie równi.
1. Le Début de l’Histoire
Jest to czas głodu, czas łaknienia grożącego pożarciem siebie samego od środka, opuszczającego cię na dobre wyłącznie wówczas, gdy czeka cię niechybna śmierć. A Bezkresna Śmierć zawsze nadchodzi.
Jest przed świtem, ciemno i cicho. Zwłoki zagłodzonych leżały przez noc na bruku, czekając, aż zabiorą je wozy. Umarli mają szeroko otwarte oczy, nie słyszą, niczym się nie przejmują ani nie czują strachu. Przypominają mi moją siostrę Azelmę.
Azelma, która choć nigdy nie płacze, tym razem łkała przez bite dwa dni. Nie jadła ani nie spała. Próbowałam wszystkiego, nawet wmawiania, że nadchodzi ojciec z dwiema butelkami whisky w brzuchu i wściekłością w oczach. Ale nie poruszyła się, jakby głucha, nie przejmując się niczym ani nie czując strachu.
Wreszcie przestała płakać. Od kilku godzin leży na łóżku, wpatrując się w dal. Nie odpowiada mi, nawet na mnie nie spojrzy. Dochodzę do wniosku, że wolałam, jak płakała.
Azelma zwykła budzić mnie, szepcząc: „Viens, ma petite chatonne”3, a ja lgnęłam do jej ciepła, kiedy czesała mi włosy i pomagała się ubrać.
Teraz wyślizguję się z łóżka, w którym jej nie ma, i przebieram się w chłodzie, zakładając sukienkę, która powoli robi się za krótka. Kilka szarpnięć szczotką do włosów i zaplatam je w krzywy warkocz. Spryskuję twarz lodowatą wodą wylaną z ciężkiego porcelanowego dzbanka i spoglądam na nią. Leży na boku. Oczy ma otwarte, ale nic nie widzi.
W karczmie jest o tej porze cicho. Waham się, lecz ona się nie rusza. Schodzę na dół i chwytam wiadro, po czym zdejmuję wyblakły szalik z kołka przy drzwiach. Szalik należy do Azelmy i jest dla mnie za duży, lecz studnia jest oddalona od karczmy o wiele ulic, a spacer odbędę w chłodzie. Nienawidzę spacerować samotnie, w ciemności. Muszę to jednak robić.
Na zewnątrz mroźne powietrze kąsa moje gardło. Pędzę do studni, starając się nie patrzeć na mijane na ulicy ciała. Przy studni opuszczam wiadro i ponownie je podnoszę, już pełne, a moje zdrętwiałe palce napinają się pod wpływem ciężaru.
Droga powrotna jest zdradliwa i z każdym ostrożnym krokiem mój oddech unosi się w postaci widocznej pary. Z każdym oddechem myślę o mojej siostrze i strach zżera mnie od środka.
Kiedy docieram do karczmy, moje drżące ramiona odczuwają ulgę, gdy odstawiam wiadro. Wlewam trochę wody do rondla i zaczynam ją gotować, po czym się rozglądam. Podłogę trzeba umyć, mimo że nigdy nie uwolnię jej już od zapachu rozlanego wina, a w przyćmionym świetle w głównej sali panuje nieład talerzy, pustych kufli z pokrywkami i dzbanów. Wszystkie one wymagają szorowania.
Wytarłam setki talerzy, podczas gdy Azelma strzepywała na mnie bańki z mydlin. Uchylałam się i narzekałam, a ona wówczas marszczyła nos i mówiła: „Kocięta nienawidzą wody”.
Wzdycham i postanawiam zacząć od podłogi. Mop jest ciężki i okropnie bolą mnie zmęczone ramiona, ale z wigorem popycham go w tę i z powrotem. Może, jeśli uda mi się wyszorować plamy, zdołam też usunąć mdłości narastające w jamie brzusznej.
„Moja siostra, moja siostra”.
Ostatniej nocy ojciec nic nie powiedział, kiedy Azelma nie wyszła ze swojego pokoju trzecią noc z rzędu. Zupełnie jakby zapomniał o jej istnieniu. Mruczał radośnie, bębniąc palcami po stole. Rzucił mi nawet kawałek ciepłej brioszki, co było tak do niego niepodobne, że nie mogłam się zmusić, żeby zjeść słodką bułeczkę. W mieście prawie nie ma mąki na chleb, nie mówiąc już o brioszkach, więc nie wiem, skąd ją wziął. Mój ojciec jest złodziejem. Ukradł wiele klejnotów jaśniejszych od tego kawałka ciasta, podobnie jak i sakiewek ze złotem o wiele od niego cięższych. Ale na co się zdadzą klejnoty lub złoto w czasie głodu?
Mój żołądek zawarczał nisko i ciężko, reagując na aromat ciasta. Ale strach gryzł moje kości gorzej niż głód, więc zaniosłam wypiek Azelmie. Teraz leży już czerstwy na wyszczerbionym talerzu obok jej łóżka.
Ręce mi się zaczerwieniły od szorowania, a na czole wystąpił lśniący pot, ale wciąż się trzęsę. Jeśli Azelma nie zacznie jeść, wkrótce będzie leżeć ze zwłokami na zewnątrz na mrozie, czekając, aż zabierze ją furman. Ale ona nie ma gorączki, sprawdziłam. Coś innego jest z nią nie w porządku. Coś okropnego. Co gorsza, nie mogę nic zrobić, aby to wyleczyć. Czuję się jak kociak, do którego mnie porównywała — malutki, kruchy, próbujący pochwycić łapkami powiew wiatru.
U szczytu schodów rozlega się dźwięk, a kiedy się odwracam, widzę stojącą tam Azelmę. Ubraną, z zaplecionymi włosami, patrzącą wprost na mnie. Powinnam poczuć ulgę, lecz wyraz jej twarzy jest niepokojący.
— Dokończę tutaj — mówi beznamiętnym głosem. — Musisz znaleźć Femiego.
Z przyjemnością odpuściłabym sobie sprzątanie, ale moje palce zaciskają się na uchwycie mopa i marszczę brwi. Dlaczego mam znaleźć Femiego Vano, tego, którego nazywają Posłańcem? Przychodzi i odchodzi, jak mu się podoba, szepcząc rozmaite rzeczy do ucha mojego ojca. Mówi do Azelmy szeptem i rozśmiesza ją. Ale jeszcze nie nastał świt, a karczma stoi pusta. Ojciec chrapie w swoim łóżku. Dlaczego muszę teraz znaleźć Femiego? Czy nie możemy posprzątać jak zawsze, ramię w ramię?
Azelma schodzi ze schodów i bierze ode mnie mopa. Moja siostra potrafi posługiwać się słowami. Jej głos jest kojący niczym miód, a klienci lubią ją za to, jak również dlatego, że jest ładna, delikatna. Ale teraz, nawet ściszony, jej głos jest ostry niczym sztylet.
— Przyprowadź go na tyły i nikomu o tym ani słowa. Zrozumiano?
Kiwam głową, niechętnie kierując się do drzwi.
Azelma zawsze pyta mnie, czy mam szalik, lub przypomina o konieczności założenia płaszcza. Mówi mi, żebym była ostrożna i się nie ociągała. Ale teraz odwraca się bez słowa. Nie znam tej twardej dziewczyny. Ona nie jest moją siostrą. Jest czymś innym, pustą rzeczą tylko noszącą twarz mojej siostry.
Wzywam Femiego, gwiżdżąc tak, jak mnie nauczył, i nagle pojawia się, spadając dosłownie znikąd.
— Kotku — mówi, oddając niski pokłon, ale nie mam czasu na jego galanterię i ciągnę go za ramię do karczmy. Azelma patrzy na nas martwymi oczami i każe mi zeskrobać wosk ze stołów do garnka, żebyśmy mogli go przetopić na nowe świece. Kiedy wymyka się tylnymi drzwiami, aby porozmawiać z Femim, idę na palcach do kuchni i wchodzę na wysoki czerwony stołek, z którego zwykle korzystam podczas zmywania naczyń. Przez okno mogę dostrzec wyłącznie czubki ich głów. Oboje opierają się o ścianę.
— On po ciebie idzie — słyszę Femiego.
Następuje długa cisza. Kiedy Azelma mówi, jej ton jest gorzki.
— Ojciec będzie się targował. Zawsze to robi. Dopóki będą zajęci, musisz ją zabrać. Nie zauważą jej braku.
— Możemy uciec. — Głos Femiego unosi się w desperacji. — Możemy się ukryć.
— Kto mu kiedykolwiek uciekł? Jak myślisz, jak daleko byśmy zaszli, zanim by nas znalazł? Nawet gdybyśmy jakimś cudem mogli teraz uciec, skazalibyśmy ją na potępienie, zabierając ze sobą, bo niechybnie by nas odnalazł. A jeśli ją zostawimy, to jak myślisz, kto zasmakuje wściekłości ojca? Czy zastanawiałeś się, kogo może rzucić Kaplanowi, aby go udobruchać? Albo by mnie ukarać?
Azelma kręci głową, a potem odwraca się do okna, jakby wyczuwała, że patrzę. Pochylam się, żeby mnie nie dostrzegła.
— Femi Vano, dałeś mi szepty i słodkie historie — mówi, a ja unoszę głowę w samą porę, by zobaczyć, jak delikatnie dotyka jego policzka. — Ale słowa znikną tam, dokąd zmierzam. Jeśli będę miała szczęście, niczego z tego nie zapamiętam. Przysięgnij mi tutaj na kości i żelazo, że znajdziesz dla niej opiekuna.
Femi podnosi rękę i jednym płynnym ruchem noża jego dłoń zostaje naznaczona długą, ciemną linią, gdy krople krwi zaczynają spływać niczym czarne diamenty.
— Moje słowo, moja krew — mówi. — Składam ci przysięgę na kość i żelazo.
Azelma opiera głowę na jego piersi, a jej głos cichnie.
— Zależy ci na mnie?
— Wiesz, że tak.
— Więc nie płacz po mnie. Już jestem martwa.
— Nie, nie martwa. Umarli są przynajmniej wolni.
Kiedy Azelma wraca do środka, jej twarz jest maską. Femi podąża za nią. Podobnie jak jego pochodzący z północnej Afryki maghrebijscy przodkowie, gęste włosy zaplata w warkocze. Bez względu na pogodę zawsze jest owinięty ciężkim brązowym płaszczem z plamami po deszczu i o postrzępionych brzegach wywołujących złudzenie dużych złożonych skrzydeł. Jego ciemna skóra jest jak polerowana miedź, nos ma lekko zakrzywiony, a oczy płoną dziko i złociście — teraz otoczone są czerwonymi obwódkami.
Azelma mnie przywołuje. Biorę ją za rękę. Moja dłoń jest mała, a jej zimna, kiedy prowadzi mnie z powrotem po schodach do naszego pokoju.
Na łóżku leży kilka starych ubrań. To chłopięce rzeczy, za duże i z piętnastej ręki.
Jej oczy wędrują nieubłaganie po mojej szczupłej sylwetce. Zatrzymują się przy mojej twarzy, przyglądając mi się, jakby czegoś szukały.
— Dieu soit loué4, przynajmniej nie jesteś ładna. — Jej głos się załamuje.
Ma rację. Tam, gdzie Azelma jest miękka i posiada zmysłowe krągłości, ja jestem koścista i kanciasta. Jedyne, co nas łączy, to oliwkowa skóra, dziedzictwo kobiety z pied-noir5, która nas urodziła. Kiedy byłam mała, a zimowe wiatry grzechotały szybami jak mściwe duchy próbujące się dostać do środka, Azelma zwykła obejmować mnie ramionami i opowiadać historie.
— Co chcesz usłyszeć, kotku? — pytała.
— Opowiedz o naszej matce.
Ojciec mawiał, że była zwykłym szczurem, skoro nas z nim zostawiła.
— Kobieta, która nas urodziła, nie jest naszą prawdziwą matką — stwierdzała Azelma. — Naszą matką jest Miasto.
Lecz nawet ja wiem, że to nie Miasto podarowało nam oliwkową cerę i kruczoczarne włosy.
Teraz wzrok Azelmy pada na gruby warkocz, który z trudem próbuję zaplatać. Wyciąga rękę i podchodzę do niej. Rozwiązuje warkocz zręcznymi, delikatnymi palcami i zaczyna czesać włosy.
— Nasza matka, Miasto, nie jest miłosierna — mówi, chwytając moje włosy w jedną rękę. — Bycie dziewczyną w tym mieście oznacza bycie słabym. To oznacza również proszenie się o złe rzeczy. Miasto nie jest miłe dla słabych. Wysyła Bezkresną Śmierć, aby ich odsiać od silnych. Wiesz, że to prawda.
Słyszę dźwięk, zanim zdam sobie sprawę, co się dzieje: ostre, drapiące cięcie. Potem czuję nagłą lekkość na karku. Moje oczy się rozszerzają, ale zanim zdołam wypowiedzieć słowo, ogon ciemnych włosów miękko ląduje u mych stóp. Azelma przykłada nożyce do resztek moich włosów, przycinając je blisko skóry głowy.
— Dbaj, by były krótkie — mówi, a kiedy kończy, nakazuje: — Zdejmij tę sukienkę.
Ze zdumieniem zachowuję posłuszeństwo, a moje ręce drżą, gdy odpinam guziki, które przyszyła. Niegdyś zmuszała mnie do stania jak posąg z rozpostartymi ramionami, podczas gdy dopasowywała jedną ze swoich starych sukienek do mojej sylwetki, z ustami pełnymi pogiętych, zardzewiałych szpilek. Zawsze zaciskałam wówczas powieki, bojąc się, że zacznie krwawić. Śmiała się ze mnie przez zaciśnięte usta. — Jeszcze cię nie ukłułam, mały kotku.
Zdejmuję sukienkę i wręczam jej. Stoję przed nią w bardzo połatanej lnianej koszuli.
— To też.
Strach i zimno kłują mnie w skórę.
— Posłuchaj moich słów, bo to wszystko, co nadal mogę ci ofiarować. Owiń je wokół swojego ciała jak zbroję. Możesz zapomnieć moją twarz i głos, ale nigdy nie zapominaj tego, co mówię.
— Nie zrobię tego — zapewniam, starając się nie drżeć.
— Jedz tylko tyle, aby przeżyć. Musisz przyzwyczaić się do głodu, żeby cię nie złamał. Pozostań drobna, aby zmieścić się w ciasnych przestrzeniach, a oni zawsze będą cię potrzebować.
Chcę ją zapytać, kim są „oni” i dlaczego mogą mnie potrzebować, ale jej ton jest uroczysty, a mój język przywarł do podniebienia.
— Żadnych więcej sukienek. Nie pozwól ludziom patrzeć na ciebie z pożądaniem. — Owija mi klatkę piersiową chustą z gazy, mocno ją wiążąc.
Ledwo mogę oddychać.
— Owijaj bandaże wokół wszystkich miękkich części swego ciała.
Podaje mi za duże spodnie, tak wyblakłe, że nie można im przypisać żadnego konkretnego koloru. Zakładam je szybko, podobnie jak za dużą koszulę.
— Noś ubrania jak maskę, żeby nikt cię nie mógł dostrzec, rozumiesz? Noś je, aby ukryć swoją prawdziwą twarz. Nie jesteś kociakiem Niną, jesteś Czarną Kotką. Przy każdej okazji pokazuj zęby i pazury, aby zapamiętali, że jesteś niebezpieczna. Tylko wtedy zdobędziesz choćby skrawek bezpieczeństwa. Warto spać z tylko jednym zamkniętym okiem.
Wiążę parę grubych butów, które widziały już kilku właścicieli, i zakładam dużą czapkę otulającą moją małą głowę.
— Ojciec mógł mi dać swój srebrny język, ale ty odziedziczyłaś po nim bystry umysł. Jesteś sprytna, Nino. To jest broń. Jesteś mała i szybka, a to również jest broń.
Chwyta mnie za nadgarstki i patrzy mi prosto w twarz.
— Bądź użyteczna, mądra i wyprzedzaj wszystkich o krok. Bądź odważna, nawet gdy się boisz. Pamiętaj, że wszyscy się boją.
Teraz się jej boję. Dwóch dni okropnego płaczu, pustych spojrzeń i ognia, który płonie w jej zwykle łagodnych oczach. Co się stało z moją siostrą?
— Kiedy myślisz, że nadchodzi ciemność, kiedy jesteś mała i krucha, i boisz się, że nasza matka, Miasto, próbuje cię zniszczyć, nie możesz jej na to pozwolić. Słyszysz mnie? Musisz przeżyć.
— P…przeżyję, przysięgam — zapewniam drżącym głosem.
Schodzimy na dół, gdzie w cieniu czeka Femi Vano.
— Masz iść z Femim i robić, co ci każe — instruuje Azelma.
Moje serce bije wraz z dopływem świeżej paniki.
— A…ale chcę zostać z tobą!
Ta postać wyrzeźbiona na kształt mojej siostry pochyla się i spogląda mi w oczy. Jej głos jest pusty.
— Czasami musimy zapłacić straszną cenę, aby chronić to, co kochamy.
Nie rozumiem, o co jej chodzi. Chciałabym jej zadać sto pytań, lecz nie potrafię dobrać słów. Dławią mnie, grzęznąc w gardle, a łzy spływają mi po twarzy. Ignoruję je.
— Teraz musisz zatroszczyć się o siebie.
Spogląda na Femiego, a jej oczy przypominają odłamki lodu.
— Teraz możesz ją zabrać.
Nie ma pożegnania, przytulania, deklaracji miłości. Zamiast tego odpycha mnie, jakby już mnie nie chciała.
— Zelle?
Zaczyna krzątać się pomiędzy stołami, sprzątając.
— Zelle… — Ruszam w jej stronę, lecz Femi mnie powstrzymuje.
— Cicho — mówi tonem pełnym niepokoju. Boi się, a ja nie wiem dlaczego.
Wtedy to słyszę. Przez bębnienie własnego serca słyszę chrzęst butów na żwirze, głosy na zewnątrz.
— Idźże już! — syczy Azelma.
Femi podnosi mnie, przyciska do siebie i czuję, jak strach rezonuje w jego kościach i wnika w moje.
Ciągnie mnie do kuchni, z dala od Azelmy, która przez ledwie sekundę rzuca nam przez ramię pełne bólu spojrzenie. Potem odwraca się i prostuje plecy. Jej głowa jest podniesiona, a zwisające po bokach dłonie zaciskają się w pięści.
Zaczynam wymawiać jej imię, lecz dłoń Femiego zaciska się mocno na moich ustach.
— Thénardier! — Ryk dobiegający od frontu karczmy rozdziera ciszę, stanowiąc warczący, dojmujący rozkaz.
Femi nieruchomieje. Słyszę stukot i łomot w górze. Krzyk musiał wyrwać ojca ze snu. Dziwię się, że ktokolwiek przyszedł, zdołał jednym słowem wybudzić go z otępienia pijackiego snu.
Femi odważa się zerknąć przez okno, jego oczy nerwowo lustrują otoczenie, gdy sprawdza podwórko, by przekonać się, kto tam stoi.
Drzwi frontowe się otwierają.
Słyszę zasłodzony, lecz wciąż niepewny ton mojego bardzo skacowanego ojca, obecnie stojącego u szczytu schodów. W jego głosie słyszę niepewność.
— Lord Kaplan?
Przybysz wchodzi, podczas gdy w ciemności kuchni Femi kieruje nas do tylnych drzwi tak cicho, jak to tylko możliwe.
— Proszę o wybaczenie — kontynuuje ojciec. — Nie sądziłem, że osobiście zajmiesz się taką błahostką.
— Błahostką, Mistrzu Bestii? — warczy w odpowiedzi głos, który zdaje się grzechotać w samym dachu karczmy. — Czyżbyś zapomniał, kim jestem? I jak do tego doszedłem? Chciałem się przekonać, czy rzeczywiście to zrobisz… Czy nawet człowiek twojego pokroju naprawdę sprzedałby członka własnej rodziny.
„Sprzedać członka rodziny”? Zrozumienie uderza mnie jak pięść, wywołując zadyszkę.
„Azelma… Ojciec zamierza sprzedać Azelmę?”
— Mam tutaj dwanaście złotych monet, Thénardier.
— Dwanaście… — powtarza ojciec, ale jego głos jest rozważny, pochlebny. Wściekłość we mnie narasta, bo znam ten ton: robi to, co zawsze. Właśnie się targuje, tym razem o lepszą cenę za własną córkę.
Gryzę dłoń Femiego, lecz on nie rozluźnia uścisku i po raz ostatni szarpiąc się przy drzwiach, wyciąga mnie w noc.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Cytat z Drugiej księgi dżungli w przekładzie Józefa Birkenmajera (przyp. tłum.).
2 Grand prévôt — dowódca żandarmerii. Tytuł „prévôt” nosili również inni wysoko postawieni rangą oficjele państwowi (przyp. tłum.).
3 Viens, ma petite chatonne — z francuskiego „Chodź, mój mały kotku” (przyp. tłum.).
4 Dieu soit loué — z francuskiego „Dzięki Bogu!” (przyp. tłum.).
5 Pied-noir — z francuskiego „Czarne Stopy”. Przydomek osadników zamieszkujących francuskie departamenty Algierii (przyp. tłum.).