- W empik go
Dzieje Józefa: powieść - ebook
Dzieje Józefa: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 257 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mały salon baronowej Putiphara de Putyfarowskiej, żony znanego przemysłowca i konsula egipskiego, czy też raczej konsula egipskiego, który poza służbą dyplomatyczną ma jeszcze czas zajmować się i interesami handlowo-przemysłowy mi, a ponieważ jest zdolny, wiec zajmuje się nimi z powodzeniem.
Określenie mały nie stosuje się do rozmiarów salonu. Ma ono znaczenie głębsze i symboliczne. Mały salonu to znaczy salon dla małego kółka wybranych. Baronowa przyjmuje w nim tylko najzaufańszych swych gości. Być przyjętym w małym salonie jest pewnego rodzaju zaszczytem i wyróżnieniem.
Przyjaciele baronowej zachwycają się urządzeniem "małego salonu". Nie ma w nim nic, coby nie było wysoce artystyczne. Każdy drobiazg posiada muzealną wartość. Ale niema muzealnego przeładowania – wszystko jest sharmonizowane i dyskretne. Natem tle zbyt jaskrawą plamę tworzy tylko sama baronowa, osoba tuszy nieco rozlewnej. Nawet kalotechnik, fabrykujący środki na zaokrąglenie biustu,
zawahałby się może przed umieszczeniem fotografii jej na ogłoszeniu.
Przez popularny, a nieuzasadniony przesąd, ludzi nadmiernej tuszy pomawia się zazwyczaj o brak temperamentu i pewnego rodzaju ociężałość umysłową. W żadnym razie nie może się to stosować do baronowej. Jak wskazuje brzmienie pierwszej części nazwiska, rodzina Putiphara de Putyfarowskich jest pochodzenia włoskiego. Nazwisko panieńskie baronowej brzmi wprawdzie inaczej, nie po włosku, ale ten brak okupują południowe rysy twarzy i sycylijskie iskry temperamentu we krwi.
Poza tem baronowa jest osobą o wysokiej, subtelnej i wyrafinowanej kulturze umysłowej. Popiera sztukę, literaturę i filozofię. Przez mały salon jej przesuwają się wszystkie znakomitości intelektualne, jakie stale czy przelotnie, ma zaszczyt gościć w swoich murach Warszawa.
Od paru dni najmilej widzianym w małym salonie gościem jest profesor Dyonizy Szczytnicki, okkultysta, który po czteroletnim pobycie w Indjach, ojczyźnie wiedzy tajemnej, powrócił do kraju z zamiarem osiedlenia się na stałe i propagowania swych idei. Wysoki, okazały mężczyzna, z rozwianą jasną brodą o mistycznym, natchnionym wyrazie oczu.
Herbata popołudniowa, czyli krótko po polsku "fajf". Dopuszczone tylko najściślejsze kółko wybra-
nych. A więc: profesor, najbliższa przyjaciółka baronowej pani Nelly Siewnicka, stale przebywająca w Warszawie żona obywatela ziemskiego, który ze swej strony stale przebywa w jednem z sanatoryów zagranicznych, panna Marusia Putiphara de Putyfarowska, córka barona z pierwszego małżeństwa, wątła, anemiczna blondynka, pan Sławomir Toporski, przystojny brunet.
Na stołach kwiaty, tace z ciastkami i cukrami.
Rozmowa toczy się o tematach okkultystycznych. Profesor Szczytnicki, rozparty niedbale w fotelu, opowiada o harmonii sił, rządzących wszechświatem. Wszyscy słuchają go w nabożnem skupieniu. Toporski bawi się nerwowo monoklem. Widocznem jest, że światło wiedzy tajemnej z trudem przenika do jego zmateryalizowanego mózgu. Dlatego sam się nie odzywa. Ale przychodzi moment, w którym jeden stanowczy frazes profesora skłania go do wzięcia udziału w rozmowie.
TOPORSKI (z ożywieniem). Więc pan wierzy że silą woli można się wyleczyć z każdej choroby?
PROF. SZCZYTNICKI (uśmiecha się dobrotliwie). Bezwątpienia. Nietylko można się wyleczyć, ale przedewszystkiem można do choroby nie dopuścić. Trzeba o tem pamiętać, że wszelkie tak zwane cierpienia fizyczne wynikają z naszej niedoskonałości duchowej.
TOPORSKI (tonem, który świadczy, że tak zupełnie nie jest o tem przekonany). Tak…
PROF. SZCZYTNICKI. Pan był na moim odczycie?
TOPORSKI. Niestety mimo najszczerszej chęci nie mogłem być. Musiałem w zeszłym tygodniu wyjechać na parę dni z Warszawy. Żałuję niezmiernie.
MARUSIA. Ale pan profesor powtórzy swój odczyt?
PROF. SZCZYTNICKI. Nie wiem.
PANI NELLY. Powinien pan powtórzyć.
BARONOWA. Koniecznie (do Toporskiego z entuzyastycznym zapałem). Wie pan, że ja nie pamiętam w Filharmonii takiego tłoku, jak na odczycie profesora. Chyba że parę tysięcy osób było. I ta cisza, to skupienie z jakiem wszyscy słuchali wykładu. Doprawdy było w tem coś wzruszającego.
PANI NELLY. Widziało się nawet zupełnie prostych ludzi, rzemieślników, robotników fabrycznych, a to są przecież sfery zarażone socjalizmem.
BARONOWA. I to jest właśnie dowód tej wielkiej, instynktownej tęsknoty mas do odrodzenia. Ach, jakżeż pan prześlicznie o tem mówił!
TOPORSKI. Nie mogę odżałować, że nie byłem… Ale sądzę, że wobec takiego powodzenia.
BARONOWA. Ach, tu nie może być mowy o powodzeniu!
TOPORSKI. To jest chciałem powiedzieć tryumfu.
BARONOWA. Ani o tryumfie!
PROF. SZCZYTNICKI (s dobrotliwym uśmiechem mędrca, wyrozumiałego na niedoskonałości i błędy natury ludzkiej). Takie pojęcia, jak tryumf i powodzenie powstały z grzesznego uczucia pychy. A przedewszystkiem pychy się trzeba wystrzegać, pychy!
BARONOWA. Największy nasz grzech narodowy!
TOPORSKI. Tak, tak… Bardzo słusznie to pani baronowa zauważyła. Największy nasz grzech narodowy (zwracając się do profesora Szczytnickiego). Pan profesor, zdaje się, bawił jakiś czas w Indyach?
PANI NELLY (uprzedzając profesora). Cztery lata.
TOPORSKI. Żałuję bardzo, że nie byłem w Indyach. Wyobrażam sobie, że to musi być niesłychanie ciekawy kraj.
Pani Nelly nachyla się do Marusi i szepcze parę słów. Marusia dzwoni.
Wchodzi Józef, nowy służący, który od paru dni dopiero jest na służbie. Prześliczny chłopak. Mimowoli nasuwa się określenie "młody bóg grecki" z tą różnicą oczywiście, że bogowie greccy nie nosili liberyi. Ale lokaje nie mogą chodzić nago.
Marusia daje mu znak oczami, żeby podał pani Nelly herbatę. Józef wychodzi powoli, widocznie podsłuchując, co mówi Szczytnicki.
PROF. SZCZYTNICKI. Te Indye, które ja zwiedzałem, niewiele mają wspólnego z Indyami zwykłych podróżników (po chwili, rozmarzonym głosem). Mieszkałem w. starym buddyjskim klasztorze u podnóża Himalajów. Była to okolica dzika i niedostępna…
TOPORSKI. Polował pan?
Zapytanie tego rodzaju zwrócone do maga i wegeterjanina wywołuje chwilową konsternacye. Marusia i pani Nelly mierzą Toporskiego spojrzeniami, w których maluje się zgorszenie.
TOPORSKI ( szybko starając się naprawić swoje niezręczne odezwanie). To jest nie mówię dla przyjemności, ale przecież w takich krajach trzeba samemu zdobywać pożywienie.
PROF. SZCZYTNICKI. Wystarczał mi kubek źródlanej wody i dwa orzechy.
TOPORSKI. Na cały dzień?
Józef wchodzi, podaje pani Nelly herbatę, wracając znów podsłuchuje Szczytnickiego.
PROF. SZCZYTNICKI. Nawet na dwa dni, bo co drugi dzień powstrzymywałem się całkowicie od wszelkich pokarmów fizycznych.
Józef, który wyszedł przed chwilą s salonu, zbliża się na palcach ku drzwiom i przystanąwszy za porty erą podsłuchuje. Spostrzega go pani Nelly ogląda się Józef się cofa spłoszony. Prócz pani Nelly nikt tego nie zauzvażył.
MARUSIA. Wszyscy kapłani indyjscy tak żyją. To racyonalne pożywienie daje im siłę.
TOPORSKI (wstając). To niesłychanie ciekawy kraj Indye… Ja panią baronową pożegnam.
MARUSIA. Ale na następny odczyt pan się wybierze?
TOPORSKI. Aa, ma się rozumieć.
PROF. SZCZYTNICKI. Skoro pana te sprawy zaciekawiają, mogę panu polecić moje dziełko "O czystości i głębokiem oddychaniu".
TOPORSKI. A, bardzo panu będę wdzięczny. W tej chwili sobie zapiszę (wyciąga elegancki notes). O czystości i… (pytające spojrzenie na profesora).
PROF. SZCZYTNICKI. Głębokiem oddychaniu…
Józef niezrażony tem, że go raz spłoszono, znów podsłuchuje za drzwiami.
PROF SZCZYTNICKI (przeczekawszy, aż Toporski zanotował tytuł dzieła). Jest to metoda ćwiczeń psychofizycznych, pozwalająca rozwinąć w sobie potęgę woli do bezgranicznych rozmiarów. Ja to studyowałem w Indyach. Sędziwi kapłani, skarbnicy tajemnych dostojeństw duszy ludzkiej byli moimi mistrzami.
TOPORSKI. I to jest tak skuteczne?
PROF. SZCZYTNICKI. Głębokie oddychanie? Oddychanie jest najważniejszą funkcyą życiową. Od pokarmu możemy się powstrzymywać po parę tygodni. Bez oddechu nie można źyć ani chwili. Oddychając umiejętnie nagromadzamy w ciele prane, ów tajemniczy pierwiastek, który jest dźwignią bytu. Prana dostaje się do organizmu przez kanał, biegnący wzdłuż krzyża pacierzowego, a nieznany fizyologom zachodu. Im więcej kto ma w sobie prany, tem jest silniejszy, rozumniejszy, zdrowszy. Trzeba kształcić wolę, opanować zmysły, wyrzec się grzechu, a wówczas droga do doskonałości jest przed nami otwarta. Możemy dojść do potęgi nadludzkiej. (po chwili wpatrując się magnetyzującem spojrzeniem w Toporskiego). Wszystko to znajdzie pan w mojej książce. Dostać pan może w każdej księgarni, a najlepiej bezpośrednio u mnie w prywatnem mieszkaniu. Ma pan mój adres?
TOPORSKI. Nie.
PROF. SZCZYTNICKI. Służę panu (podaje mu bilet wizytowy). Cena egzemplarza bez oprawy trzy ruble, w oprawie pięć. Oprawa jest bardzo ładna.
TOPORSKI. Ja ogromnie lubię ładne okładki.
MARUSIA. Czy pan był na ostatniem posiedzeniu naszego komitetu?
TOPORSKI. Nie.
MARUSIA. I ja nie mogłam być… Ale we środę niech pan przyjdzie koniecznie.
Matusia i Toporski wychodzą rozmawiając. Chwila ciszy.
PROF. SZCZYTNICKI. Sympatyczny młodzieniec.
PANI NELLY. On? Podobał się panu profesorowi?
PROF. SZCZYTNICKI. Powierzchowny, zaślepiony materyalnymi drobiazgami życia, a raczej tego przelotnego okresu istnienia, który my nazywamy życiem – ale… trzeba być wyrozumiałym. I w takiej duszy mogą się tlić iskry tęsknoty.
BARONOWA. Panie profesorze, wie pan co ja najbardziej w panu podziwiam – pańską dobroć i wyrozumiałość dla wszystkich.
PROF. SZCZYTNICKI. O jakim to komitecie wspominała panna baronówna?
BARONOWA. Ach, Marusia!… Ona jest taka entuzyastka. Wiecznie pragnie coś dobrego robić.
PROF. SZCZYTNICKI. Odziedziczyła to po pani. Podobieństwo zewnętrzne jest uzmysłowieniem jedności duchowej. A panna baronówna jest zadziwiająca do pani podobna.
BARONOWA (z akcentem lekkiego zakłopotania w głosie). Ale… właściwie Marusia jest córką mego męża z pierwszego małżeństwa.
PROF. SZCZYTNICKI (uśmiechem ironii zbywa ten błahy zarzut – po chwili). Nic nie znaczący szczegół. Zewnętrzność. Poza związkami krwi istnieje tajemne, głębokie powinowactwo duchowe. Pani jest mistyczną matką panny Marusi Rzecz prosta, to się w ramach naszych utartych, poziomych pojęć nie mieści. Niech mi pani wierzy, że są córki, które wcale nie mają matek, (po chwili) Ale pani baronowa zaczęła coś mówić, a ja przerwałem.
BARONOWA. Ach, więc wciąż się teraz o tem pisze, że największem nieszczęściem jest brak narodowego mieszczaństwa. Otóż, za inicyatywa Marusi grono panien przeważnie z arystokracyi i sfer ziemiańskich postanowiło zająć się wytworzeniem zamożnego stanu średniego u nas. W tym celu zawiązał się komitet, który ma obmyśleć jak najenergiczniejsze środki działania.
MARUSIA ( wbiegając do salonu). Mamo to jeszcze tajemnica!
BARONOWA. Profesorowi można ją powierzyć.
PROF. SZCZYTNICKI. Ja jestem powiernikiem dyskretnym.
PANI NELLY. Na moją dyskrecyę możesz również liczyć. Cóżeście obmyśliły?
MARUSIA. Och, nic jeszcze… Przed paru dniami dopiero zawiązał się komitet.
PROF. SZCZYTNICKI. Pozwoliłbym sobie na małą poprawkę. Zamiast narodowego mieszczaństwa potrzeba nam uduchowionego mieszczaństwa.
MARUSIA. Jak najserdeczniej panu profesorowi dziękuję. Zaraz na następnem posiedzeniu postawię ten wniosek, o, i jestem przekonana, że będzie jednomyślnie przyjęty.
BARONOWA ( do pani Nelly). Nelly, herbaty jeszcze?
PANI NELLY. Dobrze. Wstyd mi pana, profesorze, ale ja tak lekką herbatę pijam, że to prawie woda.
Józef wchodzi, zabiera filiżankę pani Nelly i widocznie ociąga się z wyjściem, podsłuchując Szczytnickiego. Wyszedłszy przystaje za portyerą i podsłuchuje w dalszym ciągu.
PROF. SZCZYTNICKI. Należy się wystrzegać wszelkich narkotyków, choćby najniewinniejszych napozór.
PANI NELLY. To tak trudno.
PROF. SZCZYTNICKI. Ale nagrodą za wysiłek jest wewnętrzna moc ducha, która daje panowanie nad światem.
( Dzwonek telefonu).
BARONOWA ( podchodzi do stołu). Ach to ty… ( na twarzy jej maluje się wyraz przykrego zmieszania). I kiedyż to się stało?… Aa… – Przyjedziesz do nas?… Jak najprędzej… Dowidzenia ( sztucznym śmiechem usiłuje pokryć zdenerwowanie). Anielka mię rozśmieszyła, ona ma taki zabawny sposób mówienia… ( zwracając się do Szczytnickiego). Wszak pan zna moją siostrę?
PROF. SZCZYTNICKI. Nie mam zaszczytu.
BARONOWA. Zdawało mi się, że pan ją poznał u nas.
MARUSIA. ( patrząc niespokojnie na baronową). Ciocia zaraz do nas przyjedzie?
BARONOWA ( krótko). Tak. ( Roztargniona, najwidoczniej myśląc zupełnie o czem innem zwraca się do Szczytnickiego). Więc kiedyż pan profesor powtórzy swój odczyt?
PROF. SZCZYTNICKI. Zaciekawienie, jakie odczyt mój wzbudził, przekonało mię, że grunt do pracy duchowej jest podatny. Wobec tego postanowiłem rozszerzyć zakres działania, mianowicie założyć pismo.
MARUSIA. Pismo?
PANI NELLY. Cudowna myśl! Mojem zdaniem pan profesor dawno już powinien był to uczynić.
PROF. SZCZYTNICKI. Rozesłałem obecnie odezwę do najwybitniejszych przedstawicieli naszego społeczeństwa ( do Baronowej z uśmiechem). Przesłałem ją również panu konsulowi.
BARONOWA. Ach… tak.
PROF. SZCZYTNICKI. Sądzę, że pan konsul, jako przedstawiciel Egiptu zechce się może zainteresować mojem wydawnictwem. Kapłani egipscy położyli wielkie zasługi na polu rozwoju tajemnej wiedzy ( po chwili). Czy pan konsul nie wspominał pani o tej odezwie?
BARONOWA. Nie, ale być może, że nie miał jeszcze czasu jej przeczytać. Mąż mój ma teraz tyle różnych spraw na głowie.
PROF. SZCZYTNICKI. Pan konsul bardzo czynne życie prowadzi.
BARONOWA. U nas w kraju tyle jest do roboty.
PANI NELLY. Baron zawsze powtarza, że trzeba stwarzać nowe źródła pracy, walczyć z ospałością, elektryzować społeczeństwo.
BARONOWA. Teraz zwłaszcza pochłonięty jest pracą. Prowadzimy, to jest mąż prowadzi pewien interes, który może mieć nawet bardzo wielkie społeczno znaczenie.
PANI NELLY. To towarzystwo akcyjne?
BARONOWA. Tak. Pepi jest tak zajęty, że prawie wcale nie widujemy go w domu… Wiesz zresztą… Wciąż zebrania, sesye, posiedzenia.
PROF. SZCZYTNICKI ( po chwili). Program ideowy całego wydawnictwa mam już jak najdokładniej wytknięty, pozostają tylko jeszcze pewne materyalne drobiazgi do usunięcia.
BARONOWA. Ach, ta materyalna strona życia…
MARUSIA. Mamo, przecież to tak łatwo usunąć!
Baronowa mierzy Marusie przywołującem do porządku spojrzeniem.
PROF. SZCZYTNICKI. Trzeba wierzyć panno baronówno, wierzyć, że się wszelkie przeszkody usunie!
Po słowach tych wypowiedzianych podniesionym tonem, zapada chwila ciszy. Mistyczne oczy profesora Szczytnickiego nabierają już jakiegoś nad-mistycznego, natchnionego wyrazu. Wpatrzony w jeden
punkt, siedzi nieruchomo z dłonią wzniesioną ku górze, jakby przygotowaną do błogosławieństwa.
Oczywiście nikt tej ciszy nie śmie przerwać.
PROF. SZCZYTNICKI. Wierzę, wierzę… ( wstaje z fotelu i krokiem lunatyka wychodzi z pokoju, we drzwiach jeszcze raz powtarza). Wierzę.
Chwila ciszy. Wszyscy są nieco oszołomieni.
PANI NELLY. Niepospolity człowiek.
BARONOWA ( z roztargnieniem). Tak. ( po chwili) Przyznam ci się jednak, że jego sposób zachowania razi mię czasami. Mógłby się nauczyć mówić "Dowidzenia" przynajmniej.
MARUSIA. Ach, mamo, czy taki człowiek, jak on, może się liczyć z konwenansami towarzyskimi.
BARONOWA ( zwracając się do pani Nelly). Ale ty herbaty nie dostałaś?
PANI NELLY. Dziękuję ci, nie będę piła. Muszę zaraz już iść.
BARONOWA. Ależ moja droga ( dzwoni). Musiałam zmienić służącego, ale widzę, że i z tego nie będę miała pociechy.
PANI NELLY. Wiesz, co ja zauważyłam… Przez cały czas, jakeśmy tu rozmawiali, on podsłuchiwał pode drzwiami.
MARUSIA. Nie może być!
Baronowa mierzy przeciągłem spojrzeniem Marusię.
Do salonu wchodzi Józef, wnosząc na tacy filiżankę herbaty dla pani Nelly.
BARONOWA ( do Józefa). Strasznie długo.
Józef wyprostowywuje się i patrzy pokornym wzrokiem na Baronową.
BARONOWA. Na cóż ty czekasz?
JÓZEF. Proszę jaśnie pani Baronowej…
BARONOWA. Odejdź ( Józef wychodzi).
PANI NELLY. Niewyrobiony jeszcze, ale śliczny chłopak.
BARONOWA. I zauważyłaś, że podsłuchiwał?
PANI NELLY. Ostatecznie mogło mi się zdawać tylko.
MARUSIA. Ja wątpię.
PANI NELLY ( pośpiesznie). No, ale ważniejsza jest sprawa pisma, które Szczytnicki chce założyć. Ja uważam, że pismo takie jest niezbędne. To będzie poprostu patryotyczny czyn. Nieprawdaż, Julu, że można tak powiedzieć?
BARONOWA. Bezwątpienia.
PANI NELLY. Nie wiem, czy jest na świecie tak zmateryalizowane społeczeństwo, jak nasze. I temu koniecznie należy przeciwdziałać. On mi opowiadał plan tego pisma… Cudowne rzeczy… Raz moglibyśmy naprawdę zaimponować Europie.
BARONOWA. Ach, to on ci mówił już o tem?
PANI NELLY. Wspominał mi.
MARUSIA. Czy to będzie tygodnik?
PANI NELLY. Na razie, niestety, miesięcznik.
MARUSIA. A kiedyż pierwszy numer wyjdzie?
PANI NELLY. Ano… gdy będzie miał odpowiednią materyalną podstawę.
MARUSIA. Mamo, my mu musimy dopomódz! Ileby to potrzeba było pieniędzy na takie pismo?
BARONOWA. Ach, Marusiu, mamy czas na obliczenia. Czy to miss Gerard dziś nie przychodzi? ( Jest to dyskretna wskazówka, aby Marusia się usunęła).
MARUSIA. Ach, dobrze, że mi mama przypomniała… Mam sobie jeszcze niektóre rzeczy przygotować… Pożegnam panią… Uciekam do roboty.
PANI NELLY. Do widzenia. ( W chwilę po wyjściu Marusi z akcentem szczerego ubolewania w głosie). Biedny ten Szczytnicki…
BARONOWA. Sama wiesz chyba najlepiej, jak szczerze pragnęłabym mu dopomódz, ostatecznie chodzi o głupstwo, cóż na założenie takiego pisma potrzeba?… Ale teraz przez jakiś czas z Pepim niepodobna będzie o niczem mówić.
PANI NELLY. Czy miał jakie zmartwienie?
BARONOWA. Miał. Telefonowano mi właśnie.
PANI NELLY. Wiesz, ja odrazu przeczułam, że to jakaś nieprzyjemna nowina.
BARONOWA. Wyobraź sobie ( parska śmiechem). Napozór to jest zabawne, ale dla mnie, niestety, smutne. Genia, wiesz, kto to?
PANI NELLY. Przyjaciółka barona.
BARONOWA. Tak. Zdradziła go.
PANI NELLY. I ona!
O ile prawdziwych przyjaciół poznaje się w nieszczęściu, to w tej chwili stwierdzić można, że pani Nelly jest prawdziwą przyjaciółką baronowej. Przykra nowina wywarła na nią wstrząsające wrażenie. Chwila milczenia. Cóż w takich razach znaczą słowa pociechy?
BARONOWA ( z westchnieniem). Zdawało się, że ten stosunek będzie już trwały… A tymczasem… Znalazła sobie jakiegoś amant de coeur i Pepi przyłapał ich dziś rano w takiej sytuacyi, że… ( macha beznadziejnie ręką, po chwili) Znałaś ją przecież.
PANI NELLY. Ależ ma się rozumieć. Wciąż ją widywałam w teatrze, na wyścigach… Trzeba jej oddać sprawiedliwość, że się umiała bardzo efektownie ubierać. A przytem skromnie. Powiedziałabym nawet, że wcale nie wywierała wrażenia demimondaine'y… I w gruncie rzeczy, musiała być z niej niezła dziewczyna.
BARONOWA. Idealna. Wszystkie żony mogłyby mi jej były zazdrościć. Żadnych ekscentrycznych wybryków, żadnych wymagań. Pamiętasz ty tę czarną Julkę z baletu?
PANI NELLY. Pamiętam, pamiętam…
BARONOWA. To była właśnie poprzedniczka Geni. Szczęściem, że Pepi już po dwóch tygodniach przyłapał ją na zdradzie… Co ona go przez te dwa tygodnie kosztowała! I jak go denerwowała… Słowa niepodobna z nim było wtedy zamienić.
PANI NELLY. A czy nie możnaby tego jakoś załagodzić? Wmówić w barona, że to było tylko nieporozumienie. Przecież mężczyźni to czasami w to wierzą.
BARONOWA. Nie. Zdrady Pepinie przebaczy. On pieniędzy nie żałuje, ale chce, żeby go bezinteresownie kochano. To jest jego mania.
PANI NELLY. Z tą Genią stosunek trwał już dość dawno przecież?
BARONOWA. Rok prawie… I miałam nadzieję, że to się na parę lat zaciągnie.
PANI NELLY. A pocóż baron chodził tam rano?
BARONOWA. A dyabli… O, przepraszam cię, moja droga, ale zrozum moje położenie… Teraz, jak się sukcesya otworzy, kandydatek znajdzie się oczywiście mnóstwo. Czy ja wiem, pod jaki wpływ Pepi się dostanie… Nie chodzi już nawet o pieniądze, ale… jakby to powiedzieć, mojemu mężowi potrzeba przyjaciółki… łagodnej.
PANI NELLY. Rozumiem, rozumiem…
BARONOWA. Genia miała takie ogromne poczucie taktu… we wszystkiem, ( po chwili) Ach, cóż za ciężką krzywdę wyrządziła mi ta dziewczyna… Ja tak się do niej przyzwyczaiłam, mogę powiedzieć, żem ją nawet lubiała…
PANI NELLY. Ale, że też ona nie umiała tak się jakoś urządzić, żeby baron ich nie przyłapał.
BARONOWA. Właśnie… Tego nie rozumiem… Skoro my…
PANI NELLY. Co?
BARONOWA. To jest chciałam powiedzieć, że skoro przyzwoite kobiety potrafią tak zdradzać mężów, że nikt o tem nie wie, no to takie damy tembardziej powinnyby to umieć.
PANI NELLY. To prawda, przecież one się w tem specyalizują.
BARONOWA. Pepinie ma szczęścia, ( po chwili) Wiesz, ja się trochę obawiam, że on naprawdę był do niej przywiązany.
PANI NELLY. Myślisz?
BARONOWA. Zdaje mi się. Już choćby przez wdzięczność, że tak długo obywało się bez skandalu.
PANI NELLY. Ciekawa też jestem, kogo baron teraz sobie znajdzie?
BARONOWA. O, że będzie bardziej wymagająca od Geni, to z góry można przewidzieć. W tego rodzaju stosunkach zawsze początki są najkosztowniejsze.
PANI NELLY. No i najbardziej denerwujące.
BARONOWA. Tak. Potem to się to reguluje. A teraz czasy ciężkie, gotówka strasznie droga i jak na złość w takiej chwili to wypadło. Mniejsza już o to wszystko zresztą, ale teraz Pepi powinienby mieć swobodną głowę. Wspominałam ci o tem towarzystwie akcyjnem. Pojęcia nie masz, jakie to może być dla nas dobre. Pepi miał dziś odbyć właśnie bardzo ważną konferencye z prezesem Majbaumem.
PANI NELLY. Tak, to niewesołe.
BARONOWA. To smutne.
Podczas gdy obie panie zajęte są tą żałosną rozmową, Marusi oczekującej w swym panieńskim buduarku na miss Gerard błyska nagle stanowcza myśl w głowie…
Zbliża się do dzwonka. Dzwoni. Po chwili pukanie do drzwi.
MARUSIA. Proszę.
Na progu ukazuje się Józef.
JÓZEF. Jaśnie panna baronówna dzwoniła na mnie?
MARUSIA. Tak. Chodź no tu. ( po dłuższem milczeniu) Dlaczegoś ty podsłuchiwał?
JÓZEF ( zmieszany). Proszę jaśnie panny baronówny…
MARUSIA. Mów prosto i szczerze. Nigdy nie trzeba kłamać.
Józef nie odpowiada. Stoi z oczami pokornie utkwionemi w podłogę.
MARUSIA. To zauważono. Możesz miejsce stracić.
JÓZEF. Proszę jaśnie panny baronówny… ja nie…
MARUSIA. Więc się zapierasz jeszcze? Sądziłam, że jesteś uczciwy chłopiec.
JÓZEF. Ja jestem uczciwy… Ja… ja wszystko jak na spowiedzi opowiem. Mnie się tak podobało to, co ten profesor mówił, że człowiek jak głęboko oddycha, to wszystko może i o tej… o tej takiej rzeczy, co to jest w powietrzu, że…
MARUSIA ( wybucha radosnym śmiechem). Naprawdę!… To cię zajęło?…
JÓZEF. Jak na spowiedzi mówię.
MARUSIA ( z radosnem ożywieniem w głosie). Ale podsłuchiwać nie trzeba… nigdy nie trzeba podsłuchiwać… A jeśli cię to tak zajęło ( rozgląda się po pokoju, podbiega do konsoli, na której leży książka i podaje ją Józefowi). To jest książka, ktorą pan profesor napisał… Przeczytaj ją uważnie.
JÓZEF. Ja nie wiem, jak mam jaśnie panience podziękować.