Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieje Józefa: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieje Józefa: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 257 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. PRO­ROK

Mały sa­lon ba­ro­no­wej Pu­ti­pha­ra de Pu­ty­fa­row­skiej, żony zna­ne­go prze­my­słow­ca i kon­su­la egip­skie­go, czy też ra­czej kon­su­la egip­skie­go, któ­ry poza służ­bą dy­plo­ma­tycz­ną ma jesz­cze czas zaj­mo­wać się i in­te­re­sa­mi han­dlo­wo-prze­my­sło­wy mi, a po­nie­waż jest zdol­ny, wiec zaj­mu­je się nimi z po­wo­dze­niem.

Okre­śle­nie mały nie sto­su­je się do roz­mia­rów sa­lo­nu. Ma ono zna­cze­nie głęb­sze i sym­bo­licz­ne. Mały sa­lo­nu to zna­czy sa­lon dla ma­łe­go kół­ka wy­bra­nych. Ba­ro­no­wa przyj­mu­je w nim tyl­ko naj­zau­fań­szych swych go­ści. Być przy­ję­tym w ma­łym sa­lo­nie jest pew­ne­go ro­dza­ju za­szczy­tem i wy­róż­nie­niem.

Przy­ja­cie­le ba­ro­no­wej za­chwy­ca­ją się urzą­dze­niem "ma­łe­go sa­lo­nu". Nie ma w nim nic, coby nie było wy­so­ce ar­ty­stycz­ne. Każ­dy dro­biazg po­sia­da mu­ze­al­ną war­tość. Ale nie­ma mu­ze­al­ne­go prze­ła­do­wa­nia – wszyst­ko jest shar­mo­ni­zo­wa­ne i dys­kret­ne. Na­tem tle zbyt ja­skra­wą pla­mę two­rzy tyl­ko sama ba­ro­no­wa, oso­ba tu­szy nie­co roz­lew­nej. Na­wet ka­lo­tech­nik, fa­bry­ku­ją­cy środ­ki na za­okrą­gle­nie biu­stu,

za­wa­hał­by się może przed umiesz­cze­niem fo­to­gra­fii jej na ogło­sze­niu.

Przez po­pu­lar­ny, a nie­uza­sad­nio­ny prze­sąd, lu­dzi nad­mier­nej tu­szy po­ma­wia się za­zwy­czaj o brak tem­pe­ra­men­tu i pew­ne­go ro­dza­ju ocię­ża­łość umy­sło­wą. W żad­nym ra­zie nie może się to sto­so­wać do ba­ro­no­wej. Jak wska­zu­je brzmie­nie pierw­szej czę­ści na­zwi­ska, ro­dzi­na Pu­ti­pha­ra de Pu­ty­fa­row­skich jest po­cho­dze­nia wło­skie­go. Na­zwi­sko pa­nień­skie ba­ro­no­wej brzmi wpraw­dzie in­a­czej, nie po wło­sku, ale ten brak oku­pu­ją po­łu­dnio­we rysy twa­rzy i sy­cy­lij­skie iskry tem­pe­ra­men­tu we krwi.

Poza tem ba­ro­no­wa jest oso­bą o wy­so­kiej, sub­tel­nej i wy­ra­fi­no­wa­nej kul­tu­rze umy­sło­wej. Po­pie­ra sztu­kę, li­te­ra­tu­rę i fi­lo­zo­fię. Przez mały sa­lon jej prze­su­wa­ją się wszyst­kie zna­ko­mi­to­ści in­te­lek­tu­al­ne, ja­kie sta­le czy prze­lot­nie, ma za­szczyt go­ścić w swo­ich mu­rach War­sza­wa.

Od paru dni naj­mi­lej wi­dzia­nym w ma­łym sa­lo­nie go­ściem jest pro­fe­sor Dy­oni­zy Szczyt­nic­ki, ok­kul­ty­sta, któ­ry po czte­ro­let­nim po­by­cie w In­djach, oj­czyź­nie wie­dzy ta­jem­nej, po­wró­cił do kra­ju z za­mia­rem osie­dle­nia się na sta­łe i pro­pa­go­wa­nia swych idei. Wy­so­ki, oka­za­ły męż­czy­zna, z roz­wia­ną ja­sną bro­dą o mi­stycz­nym, na­tchnio­nym wy­ra­zie oczu.

Her­ba­ta po­po­łu­dnio­wa, czy­li krót­ko po pol­sku "fajf". Do­pusz­czo­ne tyl­ko naj­ści­ślej­sze kół­ko wy­bra-

nych. A więc: pro­fe­sor, naj­bliż­sza przy­ja­ciół­ka ba­ro­no­wej pani Nel­ly Siew­nic­ka, sta­le prze­by­wa­ją­ca w War­sza­wie żona oby­wa­te­la ziem­skie­go, któ­ry ze swej stro­ny sta­le prze­by­wa w jed­nem z sa­na­to­ry­ów za­gra­nicz­nych, pan­na Ma­ru­sia Pu­ti­pha­ra de Pu­ty­fa­row­ska, cór­ka ba­ro­na z pierw­sze­go mał­żeń­stwa, wą­tła, ane­micz­na blon­dyn­ka, pan Sła­wo­mir To­por­ski, przy­stoj­ny bru­net.

Na sto­łach kwia­ty, tace z ciast­ka­mi i cu­kra­mi.

Roz­mo­wa to­czy się o te­ma­tach ok­kul­ty­stycz­nych. Pro­fe­sor Szczyt­nic­ki, roz­par­ty nie­dba­le w fo­te­lu, opo­wia­da o har­mo­nii sił, rzą­dzą­cych wszech­świa­tem. Wszy­scy słu­cha­ją go w na­boż­nem sku­pie­niu. To­por­ski bawi się ner­wo­wo mo­no­klem. Wi­docz­nem jest, że świa­tło wie­dzy ta­jem­nej z tru­dem prze­ni­ka do jego zma­te­ry­ali­zo­wa­ne­go mó­zgu. Dla­te­go sam się nie od­zy­wa. Ale przy­cho­dzi mo­ment, w któ­rym je­den sta­now­czy fra­zes pro­fe­so­ra skła­nia go do wzię­cia udzia­łu w roz­mo­wie.

TO­POR­SKI (z oży­wie­niem). Więc pan wie­rzy że silą woli moż­na się wy­le­czyć z każ­dej cho­ro­by?

PROF. SZCZYT­NIC­KI (uśmie­cha się do­bro­tli­wie). Bez­wąt­pie­nia. Nie­tyl­ko moż­na się wy­le­czyć, ale przedew­szyst­kiem moż­na do cho­ro­by nie do­pu­ścić. Trze­ba o tem pa­mię­tać, że wszel­kie tak zwa­ne cier­pie­nia fi­zycz­ne wy­ni­ka­ją z na­szej nie­do­sko­na­ło­ści du­cho­wej.

TO­POR­SKI (to­nem, któ­ry świad­czy, że tak zu­peł­nie nie jest o tem prze­ko­na­ny). Tak…

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Pan był na moim od­czy­cie?

TO­POR­SKI. Nie­ste­ty mimo naj­szczer­szej chę­ci nie mo­głem być. Mu­sia­łem w ze­szłym ty­go­dniu wy­je­chać na parę dni z War­sza­wy. Ża­łu­ję nie­zmier­nie.

MA­RU­SIA. Ale pan pro­fe­sor po­wtó­rzy swój od­czyt?

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Nie wiem.

PANI NEL­LY. Po­wi­nien pan po­wtó­rzyć.

BA­RO­NO­WA. Ko­niecz­nie (do To­por­skie­go z en­tu­zy­astycz­nym za­pa­łem). Wie pan, że ja nie pa­mię­tam w Fil­har­mo­nii ta­kie­go tło­ku, jak na od­czy­cie pro­fe­so­ra. Chy­ba że parę ty­się­cy osób było. I ta ci­sza, to sku­pie­nie z ja­kiem wszy­scy słu­cha­li wy­kła­du. Do­praw­dy było w tem coś wzru­sza­ją­ce­go.

PANI NEL­LY. Wi­dzia­ło się na­wet zu­peł­nie pro­stych lu­dzi, rze­mieśl­ni­ków, ro­bot­ni­ków fa­brycz­nych, a to są prze­cież sfe­ry za­ra­żo­ne so­cja­li­zmem.

BA­RO­NO­WA. I to jest wła­śnie do­wód tej wiel­kiej, in­stynk­tow­nej tę­sk­no­ty mas do od­ro­dze­nia. Ach, jak­żeż pan prze­ślicz­nie o tem mó­wił!

TO­POR­SKI. Nie mogę od­ża­ło­wać, że nie by­łem… Ale są­dzę, że wo­bec ta­kie­go po­wo­dze­nia.

BA­RO­NO­WA. Ach, tu nie może być mowy o po­wo­dze­niu!

TO­POR­SKI. To jest chcia­łem po­wie­dzieć try­um­fu.

BA­RO­NO­WA. Ani o try­um­fie!

PROF. SZCZYT­NIC­KI (s do­bro­tli­wym uśmie­chem mę­dr­ca, wy­ro­zu­mia­łe­go na nie­do­sko­na­ło­ści i błę­dy na­tu­ry ludz­kiej). Ta­kie po­ję­cia, jak try­umf i po­wo­dze­nie po­wsta­ły z grzesz­ne­go uczu­cia py­chy. A przedew­szyst­kiem py­chy się trze­ba wy­strze­gać, py­chy!

BA­RO­NO­WA. Naj­więk­szy nasz grzech na­ro­do­wy!

TO­POR­SKI. Tak, tak… Bar­dzo słusz­nie to pani ba­ro­no­wa za­uwa­ży­ła. Naj­więk­szy nasz grzech na­ro­do­wy (zwra­ca­jąc się do pro­fe­so­ra Szczyt­nic­kie­go). Pan pro­fe­sor, zda­je się, ba­wił ja­kiś czas w In­dy­ach?

PANI NEL­LY (uprze­dza­jąc pro­fe­so­ra). Czte­ry lata.

TO­POR­SKI. Ża­łu­ję bar­dzo, że nie by­łem w In­dy­ach. Wy­obra­żam so­bie, że to musi być nie­sły­cha­nie cie­ka­wy kraj.

Pani Nel­ly na­chy­la się do Ma­ru­si i szep­cze parę słów. Ma­ru­sia dzwo­ni.

Wcho­dzi Jó­zef, nowy słu­żą­cy, któ­ry od paru dni do­pie­ro jest na służ­bie. Prze­ślicz­ny chło­pak. Mi­mo­wo­li na­su­wa się okre­śle­nie "mło­dy bóg grec­ki" z tą róż­ni­cą oczy­wi­ście, że bo­go­wie grec­cy nie no­si­li li­be­ryi. Ale lo­ka­je nie mogą cho­dzić nago.

Ma­ru­sia daje mu znak ocza­mi, żeby po­dał pani Nel­ly her­ba­tę. Jó­zef wy­cho­dzi po­wo­li, wi­docz­nie pod­słu­chu­jąc, co mówi Szczyt­nic­ki.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Te In­dye, któ­re ja zwie­dza­łem, nie­wie­le mają wspól­ne­go z In­dy­ami zwy­kłych po­dróż­ni­ków (po chwi­li, roz­ma­rzo­nym gło­sem). Miesz­ka­łem w. sta­rym bud­dyj­skim klasz­to­rze u pod­nó­ża Hi­ma­la­jów. Była to oko­li­ca dzi­ka i nie­do­stęp­na…

TO­POR­SKI. Po­lo­wał pan?

Za­py­ta­nie tego ro­dza­ju zwró­co­ne do maga i we­ge­ter­ja­ni­na wy­wo­łu­je chwi­lo­wą kon­ster­na­cye. Ma­ru­sia i pani Nel­ly mie­rzą To­por­skie­go spoj­rze­nia­mi, w któ­rych ma­lu­je się zgor­sze­nie.

TO­POR­SKI ( szyb­ko sta­ra­jąc się na­pra­wić swo­je nie­zręcz­ne ode­zwa­nie). To jest nie mó­wię dla przy­jem­no­ści, ale prze­cież w ta­kich kra­jach trze­ba sa­me­mu zdo­by­wać po­ży­wie­nie.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Wy­star­czał mi ku­bek źró­dla­nej wody i dwa orze­chy.

TO­POR­SKI. Na cały dzień?

Jó­zef wcho­dzi, po­da­je pani Nel­ly her­ba­tę, wra­ca­jąc znów pod­słu­chu­je Szczyt­nic­kie­go.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Na­wet na dwa dni, bo co dru­gi dzień po­wstrzy­my­wa­łem się cał­ko­wi­cie od wszel­kich po­kar­mów fi­zycz­nych.

Jó­zef, któ­ry wy­szedł przed chwi­lą s sa­lo­nu, zbli­ża się na pal­cach ku drzwiom i przy­sta­nąw­szy za por­ty erą pod­słu­chu­je. Spo­strze­ga go pani Nel­ly oglą­da się Jó­zef się cofa spło­szo­ny. Prócz pani Nel­ly nikt tego nie za­uzva­żył.

MA­RU­SIA. Wszy­scy ka­pła­ni in­dyj­scy tak żyją. To ra­cy­onal­ne po­ży­wie­nie daje im siłę.

TO­POR­SKI (wsta­jąc). To nie­sły­cha­nie cie­ka­wy kraj In­dye… Ja pa­nią ba­ro­no­wą po­że­gnam.

MA­RU­SIA. Ale na na­stęp­ny od­czyt pan się wy­bie­rze?

TO­POR­SKI. Aa, ma się ro­zu­mieć.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Sko­ro pana te spra­wy za­cie­ka­wia­ją, mogę panu po­le­cić moje dzieł­ko "O czy­sto­ści i głę­bo­kiem od­dy­cha­niu".

TO­POR­SKI. A, bar­dzo panu będę wdzięcz­ny. W tej chwi­li so­bie za­pi­szę (wy­cią­ga ele­ganc­ki no­tes). O czy­sto­ści i… (py­ta­ją­ce spoj­rze­nie na pro­fe­so­ra).

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Głę­bo­kiem od­dy­cha­niu…

Jó­zef nie­zra­żo­ny tem, że go raz spło­szo­no, znów pod­słu­chu­je za drzwia­mi.

PROF SZCZYT­NIC­KI (prze­cze­kaw­szy, aż To­por­ski za­no­to­wał ty­tuł dzie­ła). Jest to me­to­da ćwi­czeń psy­cho­fi­zycz­nych, po­zwa­la­ją­ca roz­wi­nąć w so­bie po­tę­gę woli do bez­gra­nicz­nych roz­mia­rów. Ja to stu­dy­owa­łem w In­dy­ach. Sę­dzi­wi ka­pła­ni, skarb­ni­cy ta­jem­nych do­sto­jeństw du­szy ludz­kiej byli mo­imi mi­strza­mi.

TO­POR­SKI. I to jest tak sku­tecz­ne?

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Głę­bo­kie od­dy­cha­nie? Od­dy­cha­nie jest naj­waż­niej­szą funk­cyą ży­cio­wą. Od po­kar­mu mo­że­my się po­wstrzy­my­wać po parę ty­go­dni. Bez od­de­chu nie moż­na źyć ani chwi­li. Od­dy­cha­jąc umie­jęt­nie na­gro­ma­dza­my w cie­le pra­ne, ów ta­jem­ni­czy pier­wia­stek, któ­ry jest dźwi­gnią bytu. Pra­na do­sta­je się do or­ga­ni­zmu przez ka­nał, bie­gną­cy wzdłuż krzy­ża pa­cie­rzo­we­go, a nie­zna­ny fi­zy­olo­gom za­cho­du. Im wię­cej kto ma w so­bie pra­ny, tem jest sil­niej­szy, ro­zum­niej­szy, zdrow­szy. Trze­ba kształ­cić wolę, opa­no­wać zmy­sły, wy­rzec się grze­chu, a wów­czas dro­ga do do­sko­na­ło­ści jest przed nami otwar­ta. Mo­że­my dojść do po­tę­gi nad­ludz­kiej. (po chwi­li wpa­tru­jąc się ma­gne­ty­zu­ją­cem spoj­rze­niem w To­por­skie­go). Wszyst­ko to znaj­dzie pan w mo­jej książ­ce. Do­stać pan może w każ­dej księ­gar­ni, a naj­le­piej bez­po­śred­nio u mnie w pry­wat­nem miesz­ka­niu. Ma pan mój ad­res?

TO­POR­SKI. Nie.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Słu­żę panu (po­da­je mu bi­let wi­zy­to­wy). Cena eg­zem­pla­rza bez opra­wy trzy ru­ble, w opra­wie pięć. Opra­wa jest bar­dzo ład­na.

TO­POR­SKI. Ja ogrom­nie lu­bię ład­ne okład­ki.

MA­RU­SIA. Czy pan był na ostat­niem po­sie­dze­niu na­sze­go ko­mi­te­tu?

TO­POR­SKI. Nie.

MA­RU­SIA. I ja nie mo­głam być… Ale we śro­dę niech pan przyj­dzie ko­niecz­nie.

Ma­tu­sia i To­por­ski wy­cho­dzą roz­ma­wia­jąc. Chwi­la ci­szy.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Sym­pa­tycz­ny mło­dzie­niec.

PANI NEL­LY. On? Po­do­bał się panu pro­fe­so­ro­wi?

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Po­wierz­chow­ny, za­śle­pio­ny ma­te­ry­al­ny­mi dro­bia­zga­mi ży­cia, a ra­czej tego prze­lot­ne­go okre­su ist­nie­nia, któ­ry my na­zy­wa­my ży­ciem – ale… trze­ba być wy­ro­zu­mia­łym. I w ta­kiej du­szy mogą się tlić iskry tę­sk­no­ty.

BA­RO­NO­WA. Pa­nie pro­fe­so­rze, wie pan co ja naj­bar­dziej w panu po­dzi­wiam – pań­ską do­broć i wy­ro­zu­mia­łość dla wszyst­kich.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. O ja­kim to ko­mi­te­cie wspo­mi­na­ła pan­na ba­ro­nów­na?

BA­RO­NO­WA. Ach, Ma­ru­sia!… Ona jest taka en­tu­zy­ast­ka. Wiecz­nie pra­gnie coś do­bre­go ro­bić.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Odzie­dzi­czy­ła to po pani. Po­do­bień­stwo ze­wnętrz­ne jest uzmy­sło­wie­niem jed­no­ści du­cho­wej. A pan­na ba­ro­nów­na jest za­dzi­wia­ją­ca do pani po­dob­na.

BA­RO­NO­WA (z ak­cen­tem lek­kie­go za­kło­po­ta­nia w gło­sie). Ale… wła­ści­wie Ma­ru­sia jest cór­ką mego męża z pierw­sze­go mał­żeń­stwa.

PROF. SZCZYT­NIC­KI (uśmie­chem iro­nii zby­wa ten bła­hy za­rzut – po chwi­li). Nic nie zna­czą­cy szcze­gół. Ze­wnętrz­ność. Poza związ­ka­mi krwi ist­nie­je ta­jem­ne, głę­bo­kie po­wi­no­wac­two du­cho­we. Pani jest mi­stycz­ną mat­ką pan­ny Ma­ru­si Rzecz pro­sta, to się w ra­mach na­szych utar­tych, po­zio­mych po­jęć nie mie­ści. Niech mi pani wie­rzy, że są cór­ki, któ­re wca­le nie mają ma­tek, (po chwi­li) Ale pani ba­ro­no­wa za­czę­ła coś mó­wić, a ja prze­rwa­łem.

BA­RO­NO­WA. Ach, więc wciąż się te­raz o tem pi­sze, że naj­więk­szem nie­szczę­ściem jest brak na­ro­do­we­go miesz­czań­stwa. Otóż, za ini­cy­aty­wa Ma­ru­si gro­no pa­nien prze­waż­nie z ary­sto­kra­cyi i sfer zie­miań­skich po­sta­no­wi­ło za­jąć się wy­two­rze­niem za­moż­ne­go sta­nu śred­nie­go u nas. W tym celu za­wią­zał się ko­mi­tet, któ­ry ma ob­my­śleć jak naj­ener­gicz­niej­sze środ­ki dzia­ła­nia.

MA­RU­SIA ( wbie­ga­jąc do sa­lo­nu). Mamo to jesz­cze ta­jem­ni­ca!

BA­RO­NO­WA. Pro­fe­so­ro­wi moż­na ją po­wie­rzyć.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Ja je­stem po­wier­ni­kiem dys­kret­nym.

PANI NEL­LY. Na moją dys­kre­cyę mo­żesz rów­nież li­czyć. Có­że­ście ob­my­śli­ły?

MA­RU­SIA. Och, nic jesz­cze… Przed paru dnia­mi do­pie­ro za­wią­zał się ko­mi­tet.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Po­zwo­lił­bym so­bie na małą po­praw­kę. Za­miast na­ro­do­we­go miesz­czań­stwa po­trze­ba nam udu­cho­wio­ne­go miesz­czań­stwa.

MA­RU­SIA. Jak naj­ser­decz­niej panu pro­fe­so­ro­wi dzię­ku­ję. Za­raz na na­stęp­nem po­sie­dze­niu po­sta­wię ten wnio­sek, o, i je­stem prze­ko­na­na, że bę­dzie jed­no­myśl­nie przy­ję­ty.

BA­RO­NO­WA ( do pani Nel­ly). Nel­ly, her­ba­ty jesz­cze?

PANI NEL­LY. Do­brze. Wstyd mi pana, pro­fe­so­rze, ale ja tak lek­ką her­ba­tę pi­jam, że to pra­wie woda.

Jó­zef wcho­dzi, za­bie­ra fi­li­żan­kę pani Nel­ly i wi­docz­nie ocią­ga się z wyj­ściem, pod­słu­chu­jąc Szczyt­nic­kie­go. Wy­szedł­szy przy­sta­je za por­ty­erą i pod­słu­chu­je w dal­szym cią­gu.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Na­le­ży się wy­strze­gać wszel­kich nar­ko­ty­ków, choć­by naj­nie­win­niej­szych na­po­zór.

PANI NEL­LY. To tak trud­no.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Ale na­gro­dą za wy­si­łek jest we­wnętrz­na moc du­cha, któ­ra daje pa­no­wa­nie nad świa­tem.

( Dzwo­nek te­le­fo­nu).

BA­RO­NO­WA ( pod­cho­dzi do sto­łu). Ach to ty… ( na twa­rzy jej ma­lu­je się wy­raz przy­kre­go zmie­sza­nia). I kie­dyż to się sta­ło?… Aa… – Przy­je­dziesz do nas?… Jak naj­prę­dzej… Do­wi­dze­nia ( sztucz­nym śmie­chem usi­łu­je po­kryć zde­ner­wo­wa­nie). Aniel­ka mię roz­śmie­szy­ła, ona ma taki za­baw­ny spo­sób mó­wie­nia… ( zwra­ca­jąc się do Szczyt­nic­kie­go). Wszak pan zna moją sio­strę?

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Nie mam za­szczy­tu.

BA­RO­NO­WA. Zda­wa­ło mi się, że pan ją po­znał u nas.

MA­RU­SIA. ( pa­trząc nie­spo­koj­nie na ba­ro­no­wą). Cio­cia za­raz do nas przy­je­dzie?

BA­RO­NO­WA ( krót­ko). Tak. ( Roz­tar­gnio­na, naj­wi­docz­niej my­śląc zu­peł­nie o czem in­nem zwra­ca się do Szczyt­nic­kie­go). Więc kie­dyż pan pro­fe­sor po­wtó­rzy swój od­czyt?

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Za­cie­ka­wie­nie, ja­kie od­czyt mój wzbu­dził, prze­ko­na­ło mię, że grunt do pra­cy du­cho­wej jest po­dat­ny. Wo­bec tego po­sta­no­wi­łem roz­sze­rzyć za­kres dzia­ła­nia, mia­no­wi­cie za­ło­żyć pi­smo.

MA­RU­SIA. Pi­smo?

PANI NEL­LY. Cu­dow­na myśl! Mo­jem zda­niem pan pro­fe­sor daw­no już po­wi­nien był to uczy­nić.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Ro­ze­sła­łem obec­nie ode­zwę do naj­wy­bit­niej­szych przed­sta­wi­cie­li na­sze­go spo­łe­czeń­stwa ( do Ba­ro­no­wej z uśmie­chem). Prze­sła­łem ją rów­nież panu kon­su­lo­wi.

BA­RO­NO­WA. Ach… tak.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Są­dzę, że pan kon­sul, jako przed­sta­wi­ciel Egip­tu ze­chce się może za­in­te­re­so­wać mo­jem wy­daw­nic­twem. Ka­pła­ni egip­scy po­ło­ży­li wiel­kie za­słu­gi na polu roz­wo­ju ta­jem­nej wie­dzy ( po chwi­li). Czy pan kon­sul nie wspo­mi­nał pani o tej ode­zwie?

BA­RO­NO­WA. Nie, ale być może, że nie miał jesz­cze cza­su jej prze­czy­tać. Mąż mój ma te­raz tyle róż­nych spraw na gło­wie.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Pan kon­sul bar­dzo czyn­ne ży­cie pro­wa­dzi.

BA­RO­NO­WA. U nas w kra­ju tyle jest do ro­bo­ty.

PANI NEL­LY. Ba­ron za­wsze po­wta­rza, że trze­ba stwa­rzać nowe źró­dła pra­cy, wal­czyć z ospa­ło­ścią, elek­try­zo­wać spo­łe­czeń­stwo.

BA­RO­NO­WA. Te­raz zwłasz­cza po­chło­nię­ty jest pra­cą. Pro­wa­dzi­my, to jest mąż pro­wa­dzi pe­wien in­te­res, któ­ry może mieć na­wet bar­dzo wiel­kie spo­łecz­no zna­cze­nie.

PANI NEL­LY. To to­wa­rzy­stwo ak­cyj­ne?

BA­RO­NO­WA. Tak. Pepi jest tak za­ję­ty, że pra­wie wca­le nie wi­du­je­my go w domu… Wiesz zresz­tą… Wciąż ze­bra­nia, se­sye, po­sie­dze­nia.

PROF. SZCZYT­NIC­KI ( po chwi­li). Pro­gram ide­owy ca­łe­go wy­daw­nic­twa mam już jak naj­do­kład­niej wy­tknię­ty, po­zo­sta­ją tyl­ko jesz­cze pew­ne ma­te­ry­al­ne dro­bia­zgi do usu­nię­cia.

BA­RO­NO­WA. Ach, ta ma­te­ry­al­na stro­na ży­cia…

MA­RU­SIA. Mamo, prze­cież to tak ła­two usu­nąć!

Ba­ro­no­wa mie­rzy Ma­ru­sie przy­wo­łu­ją­cem do po­rząd­ku spoj­rze­niem.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Trze­ba wie­rzyć pan­no ba­ro­nów­no, wie­rzyć, że się wszel­kie prze­szko­dy usu­nie!

Po sło­wach tych wy­po­wie­dzia­nych pod­nie­sio­nym to­nem, za­pa­da chwi­la ci­szy. Mi­stycz­ne oczy pro­fe­so­ra Szczyt­nic­kie­go na­bie­ra­ją już ja­kie­goś nad-mi­stycz­ne­go, na­tchnio­ne­go wy­ra­zu. Wpa­trzo­ny w je­den

punkt, sie­dzi nie­ru­cho­mo z dło­nią wznie­sio­ną ku gó­rze, jak­by przy­go­to­wa­ną do bło­go­sła­wień­stwa.

Oczy­wi­ście nikt tej ci­szy nie śmie prze­rwać.

PROF. SZCZYT­NIC­KI. Wie­rzę, wie­rzę… ( wsta­je z fo­te­lu i kro­kiem lu­na­ty­ka wy­cho­dzi z po­ko­ju, we drzwiach jesz­cze raz po­wta­rza). Wie­rzę.

Chwi­la ci­szy. Wszy­scy są nie­co oszo­ło­mie­ni.

PANI NEL­LY. Nie­po­spo­li­ty czło­wiek.

BA­RO­NO­WA ( z roz­tar­gnie­niem). Tak. ( po chwi­li) Przy­znam ci się jed­nak, że jego spo­sób za­cho­wa­nia razi mię cza­sa­mi. Mógł­by się na­uczyć mó­wić "Do­wi­dze­nia" przy­najm­niej.

MA­RU­SIA. Ach, mamo, czy taki czło­wiek, jak on, może się li­czyć z kon­we­nan­sa­mi to­wa­rzy­ski­mi.

BA­RO­NO­WA ( zwra­ca­jąc się do pani Nel­ly). Ale ty her­ba­ty nie do­sta­łaś?

PANI NEL­LY. Dzię­ku­ję ci, nie będę piła. Mu­szę za­raz już iść.

BA­RO­NO­WA. Ależ moja dro­ga ( dzwo­ni). Mu­sia­łam zmie­nić słu­żą­ce­go, ale wi­dzę, że i z tego nie będę mia­ła po­cie­chy.

PANI NEL­LY. Wiesz, co ja za­uwa­ży­łam… Przez cały czas, ja­ke­śmy tu roz­ma­wia­li, on pod­słu­chi­wał pode drzwia­mi.

MA­RU­SIA. Nie może być!

Ba­ro­no­wa mie­rzy prze­cią­głem spoj­rze­niem Ma­ru­się.

Do sa­lo­nu wcho­dzi Jó­zef, wno­sząc na tacy fi­li­żan­kę her­ba­ty dla pani Nel­ly.

BA­RO­NO­WA ( do Jó­ze­fa). Strasz­nie dłu­go.

Jó­zef wy­pro­sto­wy­wu­je się i pa­trzy po­kor­nym wzro­kiem na Ba­ro­no­wą.

BA­RO­NO­WA. Na cóż ty cze­kasz?

JÓ­ZEF. Pro­szę ja­śnie pani Ba­ro­no­wej…

BA­RO­NO­WA. Odejdź ( Jó­zef wy­cho­dzi).

PANI NEL­LY. Nie­wy­ro­bio­ny jesz­cze, ale ślicz­ny chło­pak.

BA­RO­NO­WA. I za­uwa­ży­łaś, że pod­słu­chi­wał?

PANI NEL­LY. Osta­tecz­nie mo­gło mi się zda­wać tyl­ko.

MA­RU­SIA. Ja wąt­pię.

PANI NEL­LY ( po­śpiesz­nie). No, ale waż­niej­sza jest spra­wa pi­sma, któ­re Szczyt­nic­ki chce za­ło­żyć. Ja uwa­żam, że pi­smo ta­kie jest nie­zbęd­ne. To bę­dzie po­pro­stu pa­try­otycz­ny czyn. Nie­praw­daż, Julu, że moż­na tak po­wie­dzieć?

BA­RO­NO­WA. Bez­wąt­pie­nia.

PANI NEL­LY. Nie wiem, czy jest na świe­cie tak zma­te­ry­ali­zo­wa­ne spo­łe­czeń­stwo, jak na­sze. I temu ko­niecz­nie na­le­ży prze­ciw­dzia­łać. On mi opo­wia­dał plan tego pi­sma… Cu­dow­ne rze­czy… Raz mo­gli­by­śmy na­praw­dę za­im­po­no­wać Eu­ro­pie.

BA­RO­NO­WA. Ach, to on ci mó­wił już o tem?

PANI NEL­LY. Wspo­mi­nał mi.

MA­RU­SIA. Czy to bę­dzie ty­go­dnik?

PANI NEL­LY. Na ra­zie, nie­ste­ty, mie­sięcz­nik.

MA­RU­SIA. A kie­dyż pierw­szy nu­mer wyj­dzie?

PANI NEL­LY. Ano… gdy bę­dzie miał od­po­wied­nią ma­te­ry­al­ną pod­sta­wę.

MA­RU­SIA. Mamo, my mu mu­si­my do­po­módz! Ile­by to po­trze­ba było pie­nię­dzy na ta­kie pi­smo?

BA­RO­NO­WA. Ach, Ma­ru­siu, mamy czas na ob­li­cze­nia. Czy to miss Ge­rard dziś nie przy­cho­dzi? ( Jest to dys­kret­na wska­zów­ka, aby Ma­ru­sia się usu­nę­ła).

MA­RU­SIA. Ach, do­brze, że mi mama przy­po­mnia­ła… Mam so­bie jesz­cze nie­któ­re rze­czy przy­go­to­wać… Po­że­gnam pa­nią… Ucie­kam do ro­bo­ty.

PANI NEL­LY. Do wi­dze­nia. ( W chwi­lę po wyj­ściu Ma­ru­si z ak­cen­tem szcze­re­go ubo­le­wa­nia w gło­sie). Bied­ny ten Szczyt­nic­ki…

BA­RO­NO­WA. Sama wiesz chy­ba naj­le­piej, jak szcze­rze pra­gnę­ła­bym mu do­po­módz, osta­tecz­nie cho­dzi o głup­stwo, cóż na za­ło­że­nie ta­kie­go pi­sma po­trze­ba?… Ale te­raz przez ja­kiś czas z Pe­pim nie­po­dob­na bę­dzie o ni­czem mó­wić.

PANI NEL­LY. Czy miał ja­kie zmar­twie­nie?

BA­RO­NO­WA. Miał. Te­le­fo­no­wa­no mi wła­śnie.

PANI NEL­LY. Wiesz, ja od­ra­zu prze­czu­łam, że to ja­kaś nie­przy­jem­na no­wi­na.

BA­RO­NO­WA. Wy­obraź so­bie ( par­ska śmie­chem). Na­po­zór to jest za­baw­ne, ale dla mnie, nie­ste­ty, smut­ne. Ge­nia, wiesz, kto to?

PANI NEL­LY. Przy­ja­ciół­ka ba­ro­na.

BA­RO­NO­WA. Tak. Zdra­dzi­ła go.

PANI NEL­LY. I ona!

O ile praw­dzi­wych przy­ja­ciół po­zna­je się w nie­szczę­ściu, to w tej chwi­li stwier­dzić moż­na, że pani Nel­ly jest praw­dzi­wą przy­ja­ciół­ką ba­ro­no­wej. Przy­kra no­wi­na wy­war­ła na nią wstrzą­sa­ją­ce wra­że­nie. Chwi­la mil­cze­nia. Cóż w ta­kich ra­zach zna­czą sło­wa po­cie­chy?

BA­RO­NO­WA ( z wes­tchnie­niem). Zda­wa­ło się, że ten sto­su­nek bę­dzie już trwa­ły… A tym­cza­sem… Zna­la­zła so­bie ja­kie­goś amant de co­eur i Pepi przy­ła­pał ich dziś rano w ta­kiej sy­tu­acyi, że… ( ma­cha bez­na­dziej­nie ręką, po chwi­li) Zna­łaś ją prze­cież.

PANI NEL­LY. Ależ ma się ro­zu­mieć. Wciąż ją wi­dy­wa­łam w te­atrze, na wy­ści­gach… Trze­ba jej od­dać spra­wie­dli­wość, że się umia­ła bar­dzo efek­tow­nie ubie­rać. A przy­tem skrom­nie. Po­wie­dzia­ła­bym na­wet, że wca­le nie wy­wie­ra­ła wra­że­nia de­mi­mon­da­ine'y… I w grun­cie rze­czy, mu­sia­ła być z niej nie­zła dziew­czy­na.

BA­RO­NO­WA. Ide­al­na. Wszyst­kie żony mo­gły­by mi jej były za­zdro­ścić. Żad­nych eks­cen­trycz­nych wy­bry­ków, żad­nych wy­ma­gań. Pa­mię­tasz ty tę czar­ną Jul­kę z ba­le­tu?

PANI NEL­LY. Pa­mię­tam, pa­mię­tam…

BA­RO­NO­WA. To była wła­śnie po­przed­nicz­ka Geni. Szczę­ściem, że Pepi już po dwóch ty­go­dniach przy­ła­pał ją na zdra­dzie… Co ona go przez te dwa ty­go­dnie kosz­to­wa­ła! I jak go de­ner­wo­wa­ła… Sło­wa nie­po­dob­na z nim było wte­dy za­mie­nić.

PANI NEL­LY. A czy nie moż­na­by tego ja­koś za­ła­go­dzić? Wmó­wić w ba­ro­na, że to było tyl­ko nie­po­ro­zu­mie­nie. Prze­cież męż­czyź­ni to cza­sa­mi w to wie­rzą.

BA­RO­NO­WA. Nie. Zdra­dy Pe­pi­nie prze­ba­czy. On pie­nię­dzy nie ża­łu­je, ale chce, żeby go bez­in­te­re­sow­nie ko­cha­no. To jest jego ma­nia.

PANI NEL­LY. Z tą Ge­nią sto­su­nek trwał już dość daw­no prze­cież?

BA­RO­NO­WA. Rok pra­wie… I mia­łam na­dzie­ję, że to się na parę lat za­cią­gnie.

PANI NEL­LY. A po­cóż ba­ron cho­dził tam rano?

BA­RO­NO­WA. A dy­abli… O, prze­pra­szam cię, moja dro­ga, ale zro­zum moje po­ło­że­nie… Te­raz, jak się suk­ce­sya otwo­rzy, kan­dy­da­tek znaj­dzie się oczy­wi­ście mnó­stwo. Czy ja wiem, pod jaki wpływ Pepi się do­sta­nie… Nie cho­dzi już na­wet o pie­nią­dze, ale… jak­by to po­wie­dzieć, mo­je­mu mę­żo­wi po­trze­ba przy­ja­ciół­ki… ła­god­nej.

PANI NEL­LY. Ro­zu­miem, ro­zu­miem…

BA­RO­NO­WA. Ge­nia mia­ła ta­kie ogrom­ne po­czu­cie tak­tu… we wszyst­kiem, ( po chwi­li) Ach, cóż za cięż­ką krzyw­dę wy­rzą­dzi­ła mi ta dziew­czy­na… Ja tak się do niej przy­zwy­cza­iłam, mogę po­wie­dzieć, żem ją na­wet lu­bia­ła…

PANI NEL­LY. Ale, że też ona nie umia­ła tak się ja­koś urzą­dzić, żeby ba­ron ich nie przy­ła­pał.

BA­RO­NO­WA. Wła­śnie… Tego nie ro­zu­miem… Sko­ro my…

PANI NEL­LY. Co?

BA­RO­NO­WA. To jest chcia­łam po­wie­dzieć, że sko­ro przy­zwo­ite ko­bie­ty po­tra­fią tak zdra­dzać mę­żów, że nikt o tem nie wie, no to ta­kie damy tem­bar­dziej po­win­ny­by to umieć.

PANI NEL­LY. To praw­da, prze­cież one się w tem spe­cy­ali­zu­ją.

BA­RO­NO­WA. Pe­pi­nie ma szczę­ścia, ( po chwi­li) Wiesz, ja się tro­chę oba­wiam, że on na­praw­dę był do niej przy­wią­za­ny.

PANI NEL­LY. My­ślisz?

BA­RO­NO­WA. Zda­je mi się. Już choć­by przez wdzięcz­ność, że tak dłu­go oby­wa­ło się bez skan­da­lu.

PANI NEL­LY. Cie­ka­wa też je­stem, kogo ba­ron te­raz so­bie znaj­dzie?

BA­RO­NO­WA. O, że bę­dzie bar­dziej wy­ma­ga­ją­ca od Geni, to z góry moż­na prze­wi­dzieć. W tego ro­dza­ju sto­sun­kach za­wsze po­cząt­ki są naj­kosz­tow­niej­sze.

PANI NEL­LY. No i naj­bar­dziej de­ner­wu­ją­ce.

BA­RO­NO­WA. Tak. Po­tem to się to re­gu­lu­je. A te­raz cza­sy cięż­kie, go­tów­ka strasz­nie dro­ga i jak na złość w ta­kiej chwi­li to wy­pa­dło. Mniej­sza już o to wszyst­ko zresz­tą, ale te­raz Pepi po­wi­nien­by mieć swo­bod­ną gło­wę. Wspo­mi­na­łam ci o tem to­wa­rzy­stwie ak­cyj­nem. Po­ję­cia nie masz, ja­kie to może być dla nas do­bre. Pepi miał dziś od­być wła­śnie bar­dzo waż­ną kon­fe­ren­cye z pre­ze­sem Maj­bau­mem.

PANI NEL­LY. Tak, to nie­we­so­łe.

BA­RO­NO­WA. To smut­ne.

Pod­czas gdy obie pa­nie za­ję­te są tą ża­ło­sną roz­mo­wą, Ma­ru­si ocze­ku­ją­cej w swym pa­nień­skim bu­du­ar­ku na miss Ge­rard bły­ska na­gle sta­now­cza myśl w gło­wie…

Zbli­ża się do dzwon­ka. Dzwo­ni. Po chwi­li pu­ka­nie do drzwi.

MA­RU­SIA. Pro­szę.

Na pro­gu uka­zu­je się Jó­zef.

JÓ­ZEF. Ja­śnie pan­na ba­ro­nów­na dzwo­ni­ła na mnie?

MA­RU­SIA. Tak. Chodź no tu. ( po dłuż­szem mil­cze­niu) Dla­cze­goś ty pod­słu­chi­wał?

JÓ­ZEF ( zmie­sza­ny). Pro­szę ja­śnie pan­ny ba­ro­nów­ny…

MA­RU­SIA. Mów pro­sto i szcze­rze. Nig­dy nie trze­ba kła­mać.

Jó­zef nie od­po­wia­da. Stoi z ocza­mi po­kor­nie utkwio­ne­mi w pod­ło­gę.

MA­RU­SIA. To za­uwa­żo­no. Mo­żesz miej­sce stra­cić.

JÓ­ZEF. Pro­szę ja­śnie pan­ny ba­ro­nów­ny… ja nie…

MA­RU­SIA. Więc się za­pie­rasz jesz­cze? Są­dzi­łam, że je­steś uczci­wy chło­piec.

JÓ­ZEF. Ja je­stem uczci­wy… Ja… ja wszyst­ko jak na spo­wie­dzi opo­wiem. Mnie się tak po­do­ba­ło to, co ten pro­fe­sor mó­wił, że czło­wiek jak głę­bo­ko od­dy­cha, to wszyst­ko może i o tej… o tej ta­kiej rze­czy, co to jest w po­wie­trzu, że…

MA­RU­SIA ( wy­bu­cha ra­do­snym śmie­chem). Na­praw­dę!… To cię za­ję­ło?…

JÓ­ZEF. Jak na spo­wie­dzi mó­wię.

MA­RU­SIA ( z ra­do­snem oży­wie­niem w gło­sie). Ale pod­słu­chi­wać nie trze­ba… nig­dy nie trze­ba pod­słu­chi­wać… A je­śli cię to tak za­ję­ło ( roz­glą­da się po po­ko­ju, pod­bie­ga do kon­so­li, na któ­rej leży książ­ka i po­da­je ją Jó­ze­fo­wi). To jest książ­ka, kto­rą pan pro­fe­sor na­pi­sał… Prze­czy­taj ją uważ­nie.

JÓ­ZEF. Ja nie wiem, jak mam ja­śnie pa­nien­ce po­dzię­ko­wać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: