- W empik go
Dzieje Pendennisa, T. II - ebook
Dzieje Pendennisa, T. II - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 717 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od brzemiennego w skutki, a przy tym uroczego wieczorku przy Grosvenor Place, serce pana Harry Fokera było w stanie takiego zamętu, że trudno byłoby czytelnikowi uwierzyć, by mogło się to zdarzyć tak wielkiemu mędrcowi.
Jeśli sobie przypomnimy dobre rady, jakich udzielał kiedyś Penowi, jeśli weźmiemy pod uwagę jego mądrość i znajomość życia, jakich dawał dowody w tak młodym wieku, jeśli zdamy sobie sprawę, że przyzwyczajenie do zaspokajania wszystkich zachcianek (jak zresztą przystało dżentelmenowi jego majątku i widoków na przyszłość) musiało, rzecz prosta, powiększyć jego cynizm i czynić go z każdym dniem coraz bardziej obojętnym na wszystko, co nie było panem Harry Fokerem – zdziwimy się widząc, jak przytrafił się mu ów przykry wypadek, który nas nawiedza raz lub dwa razy w życiu, zdziwimy się widząc, jak jego wielki duch postradał spokój z powodu kobiety.
Foker, choć bardzo wcześnie posiadł mądrość, był jednak mężczyzną. Nie mógł przeto uniknąć losu, jaki był udziałem Achillesa, Ajaksa, lorda Nelsona i naszego praszczura Adama. Gdy nadeszła jego godzina, młody Harry stał się jedną z ofiar miłości, tej, która włada światem.
Owego wieczoru, po rozstaniu się z Arturem pod bramą jego domu w Lamb Court, Harry poszedł do „Oficyny”, lecz ani cocktail na dżinie, ani galantyna z indyczki nie nęciły jego wyobraźni. Żarty towarzyszy zabawy puszczał mimo uszu, a kiedy pan Hodgen, piewca Hieny cmentarnej, zaśpiewał nową balladę, jeszcze bardziej okropną i komiczną niż tamten słynny utwór, Foker – chociaż był przyjacielem śpiewaka i zawołał: „brawo, Hodgen!”, jak tego wymagała uprzejmość i jego pozycja jednego z filarów klubu – nie zrozumiał jednak ani słowa z Kota w kredensie, ballady, która miała wkrótce wsławić imię Hodgena.
Harry bardzo późno wrócił wielce strudzony do swego pokoju w domu matki i złożył zmęczoną głowę na miękkiej poduszce. Jednakże serdeczna udręka i obraz panny Amory nie dały mu spać spokojnie.
Wielkie nieba!… Jakże nieciekawe i odstręczające wydały mu się teraz jego zainteresowania, jakże obce grono niedawnych przyjaciół! Do tej pory nie obracał się w towarzystwie kobiet swojej sfery. Gdy mówił o nich, nazywał je skromnisiami. Cnotliwość (wierzmy, że niekłamana) kuzynek Fokera nie równoważyła dotąd w jego oczach niedostatku bardziej pociągających przymiotów, jaki się wśród nich szerzył, tych właśnie przymiotów, które nasz młodzian znajdował u zacnych pań z teatru.
. Matka, acz była niewiastą dobrą i czułą, wcale nie bawiła Harry'ego; kuzynki, córki wuja, czcigodnego hrabi Rosherville'a, nudziły go niezmiernie. Jedna była sawantką i geologiem, druga jeździła konno i paliła cygara, trzecia była żarliwą wyznawczynią liberalnego kierunku w Kościele anglikańskim i żywiła najbardziej nieprawowierne poglądy w sprawach religii. Tak przynajmniej twierdziła czwarta córka hrabiego, która była oddana frakcji ortodoksyjnej Kościoła anglikańskiego, komodę w swoim pokoju przerobiła na ołtarz i pościła co piątek przez cały rok. Bardzo trudno było namówić Fokera, aby złożył im wizytę w rezydencji w Drummington. Przysięgał, że wolałby chodzić w kieracie niż dłużej tam zabawić. Mieszkańcy tego domu też za nim nie przepadali.
Lord Erith, spadkobierca lorda Rosherville'a, uważał swego kuzyna za człowieka niskiego pochodzenia, osobnika manier i obyczajów żałośnie wulgarnych. Foker zaś z równą racją nazywał Eritha zarozumiałym bałwanem, nudą usypiającą Izbę Gmin, indywiduum, które wstydem napawa przewodniczącego tej Izby, i najbardziej smutnym spośród filantropów na pokaz.
Jerzy Robert hrabia Gravesend i Rosherville nie mógł zapomnieć, że pewnego wieczoru, gdy raczył zagrać w bilard ze swym siostrzeńcem, ów młody dżentelmen ubódł jaśnie hrabiego kijem bilardowym pod żebro i powiedział: „Dalibóg, mój stary, widziałem w życiu niejedno złe pchnięcie, ale czegoś tak okropnego jak to, co teraz zrobiłeś, jeszczem nie widział.” Wuj dokończył partii z anielską słodyczą, gdyż Harry był jego gościem i siostrzeńcem, ale w nocy stary arystokrata omal nie dostał ataku apopleksji, a potem nie wychodził z pokoju, póki obiecujący młodzieniec nie wyjechał z Drummington, aby wrócić do Oxbridge, gdzie właśnie dobiegała kresu jego edukacja. Straszny był to cios dla czcigodnego hrabi. Nigdy o tym nie wspominano w rodzinie, lecz hrabia Jerzy Robert unikał Fokera, ilekroć ten przybywał do nich z wizytą w Londynie lub na wsi, i jedyną rzeczą, na jaką hrabia mógł się zdobyć wobec młodego świętokradcy, było lodowate powitanie: „Jak się masz?” Hrabia jednak nie wyrzucił Harry'ego z domu, ponieważ nie chciał złamać serca swej siostrze, Agnieszce, nie pozwolił też sobie na zerwanie stosunków z Fokerem ojcem. Dokonywał z nim bowiem szczególnych transakcji, polegających na wręczaniu mu w zamian za czeki bankowe własnych autografów, w których znakomity podpis jaśnie hrabiego poprzedzało słówko „zapłacę”.
Oprócz czterech córek (rozmaite ich zalety wyliczyliśmy przed chwilą) niebo zesłało lordowi Gravesendowi jeszcze piątą córkę, lady Annę Milton, której od najmłodszych lat przeznaczone było szczególne wyróżnienie. Otóż między rodzicami lady Anny i jej ciotką zostało ustalone, że kiedy Harry Foker osiągnie odpowiedni wiek, staną oboje na ślubnym kobiercu.
Lady Anna oswoiła się z tą myślą, kiedy jeszcze nosiła fartuszki i kiedy Harry, najbardziej niechlujny spośród wszystkich chłopców, przyjeżdżał z konwiktu z podbitymi oczami do Drummington lub Logwood, wiejskiej rezydencji jego ojca, gdzie lady Anna często bawiła u ciotki.
Oboje poddali się woli starszych bez słowa protestu. Lady Anna nie zamierzała oponować przeciw nakazowi ojca tak samo, jak ongiś Estera nie ważyła się kwestionować rozkazów Ahaswera. Przyszły dziedzic firmy Fokera też był posłuszny ojcu, stary dżentelmen bowiem tak mu powiedział: „Słuchaj, Harry, twój wujek i ja postanowiliśmy, że poślubisz lady Annę, gdy oboje dorośniecie. Lady Anna nie będzie miała pieniędzy, ale w jej żyłach płynie arystokratyczna krew i dziewczyna jest ładna, a ja was urządzę. Gdybyś odmówił, będziesz miał tylko dożywocie matki i dwieście funtów renty za mego życia.”
Harry wiedział, że rodzic mało mówi, ale jak już coś powie, to słowa dotrzyma, natychmiast więc pogodził się z ojcowskim nakazem.
– Dobrze, papo – odparł – jeśli Anna się zgadza, powiem to samo co ona. To niebrzydka dziewczyna.
– W jej żyłach płynie najlepsza krew angielska, mój chłopcze. Krew twojej matki i twoja własna – dodał piwowar. – Nie znajdziesz nic lepszego, chłopcze.
– Dobrze, tatusiu, zrobię, jak będziesz chciał – powiedział Harry. – Gdy będę ci potrzebny, zadzwoń na mnie. Sprawa nie jest jednak pilna, i mam nadzieję, że zostawisz nam dosyć czasu. Chciałbym się nieco zabawić, nim się ożenię.
– Baw się, Harry – odparł poczciwy papa. – Nikt ci nie broni. I to było niemal wszystko, co powiedziano na ten temat, Harry więc oddał się zabawom, jakie były mu najbardziej miłe. W swym gabinecie zawiesił niewielki portret kuzynki pośród francuskich sztychów przedstawiających popularne aktorki i tancerki, pośród rycin koni wyścigowych i modeli powozów, słowem, dzieł sztuki, z których składała się jego galeria i które najbardziej przypadały mu do gustu. Portrecik był niepozorny i przedstawiał skromną okrągłą buzię otoczoną puklami. Trzeba powiedzieć, że portrecik nie sprawiał wielkiego wrażenia obok wizerunku panny Petitot tańczącej na tęczy i uśmiechniętej panny Redowa, w czerwonych butach i furażerce.
Lady Anna Milton z tej racji, że była zaręczona, nie bywała w świecie tak często jak jej siostry. Często zostawała w domu przy Gaunt Square w Londynie, kiedy mama wychodziła wraz z jej siostrami. Panny rozmawiały i tańczyły z całym tłumem mężczyzn, którzy zjawiali się i odchodzili. Przeróżne plotki krążyły o tych pannach. O Annie można było powiedzieć tylko jedno: była zaręczona z Harry Fokerem i nie powinna myśleć o nikim innym. Słowem, niezbyt ciekawa historia.
A więc, gdy Foker obudził się następnego ranka po przyjęciu u lady Clavering, spoglądała na niego zjawa Blanche z urzekającym uśmiechem jasnoszarych oczu. Słyszał jeszcze piosenkę, którą śpiewała wczoraj: „Wokół tego miejsca często błąkam się, błąkam się często.” Biedny Foker zaczął żałośnie nucić tę piosenkę siedząc na łóżku z nogami nakrytymi kołdrą ze szkarłatnego jedwabiu.
Naprzeciw niego wisiał francuski sztych przedstawiający turecką damę, którą mąż, czcigodny Ottoman, przydybał w towarzystwie kochanka, Greka. Drugą ścianę zdobił inny francuski sztych: pan z panią konno całują się w wyciągniętym galopie. Cała schludna sypialnia Harry'ego obwieszona była tego pokroju sztychami, wśród których widać było portrety nimf operowych w przeźroczystych szatkach oraz pyszne ilustracje do słynnych romansów. Było tam, zdaje się, parę arcydzieł angielskich, jak na przykład: panna Pinckney z Opery Królewskiej w swej ulubionej roli pazia w obcisłych spodenkach lub panna Rougemont jako Wenus. Wartość dzieł sztuki zwiększały podpisy tych dam: Marii Pinckney i Fryderyki Rougemont, których zdobne faksymile wyryto pod portretami.
Takimi to obrazami rozkoszował się zacny Harry Foker. Nie był zresztą gorszy od innych. Był dobrym i wesołym próżniakiem, dandysem oddającym się przyjemnościom stołecznego życia. Jeśli zaś jego pokój może nieco zbyt obficie zdobiły arcydzieła sztuki francuskiej, jeśli prostoduszną lady Agnieszkę, jego mamusię, gdy przychodziła zobaczyć swego pupilka, który siedział spowity w wonny dym tytoniu „latakia”, gorszył często widok nowych okazów sztuki wiszących na ścianach, trzeba przecież pamiętać, że Harry Foker był bogatszy od innych młodzieńców i łatwiej mu było uczynić zadość swym gustom.
List panny Pinckney, nagryzmolony na ozdobnym papierze pismem równie nieforemnym jak nieortograficznym, a zaczynający się od słów: „Mój Kochany Hokuś Pokuś Fokuś!”, leżał na nocnym stoliku obok łóżka pośród kluczy, suwerenów, pudełek z cygarami i gałązki werbeny otrzymanej od panny Amory. Panna Pinckney przypominała mu w swym liście, że nadszedł dzień, w którym powinien „postawić” przyobiecaną kolację w gospodzie „Pod Słoniem koło Zamku” w Richmond. Bilet do loży na zbliżający się benefis panny Rougemont i paczka kart wstępu na „wieczór Bena Opoja, Chłopca z North Lancashire, który odbędzie się u Martina Faunce'a, w gospodzie «Pod Trójgraniastym Kapeluszem» przy Saint Martin's Lane, gdzie Sam Nochal, Dick Żelazna Ręka i Truposz, czampion hrabstwa Worcester, włożą rękawice, a wszyscy miłośnicy tego dobrego, starego angielskiego sportu proszeni są o przybycie”, leżały również na nocnym stoliku pana Fokera, w chwili gdy się obudził, wraz z innymi pamiątkami świadczącymi, czym się zajmował i jak się bawił.
Ach, jakże marne wydawały mu się dziś te rozrywki! Cóż go obchodził Sam Nochal albo czampion hrabstwa Worcester! Cóż warte były francuskie sztychy, patrzące nań z wszystkich stron! Te wszystkie znakomitości spod ciemnej gwiazdy. Taka Pinckney, która nie zna ortografii i nazywa go Hokuś Fokuś – diabli nadali bezczelną babę! Myśl o tym, że umówił się na kolację w gospodzie „Pod Słoniem koło Zamku” w Richmond z tą starą babą (która miała co najmniej trzydzieści siedem lat), napełniała jego duszę smutkiem i niesmakiem, choć jeszcze wczoraj wiele się spodziewał po tym spotkaniu.
Kiedy czuła mateczka ujrzała syna owego ranka, zauważyła, że chłopiec ma blade policzki i w ogóle jest bardzo smutny.
– Czemu nie przestaniesz grać w bilard u tego niedobrego Spratta? – zapytała lady Agnieszka. – Bilard zabije cię, moje kochanie, jestem tego pewna.
– To nie bilard – odparł Harry z ponurą miną.
– No, to ta straszna „Oficyna”. Wiesz, Harry, że nieraz już miałam ochotę napisać do właścicielki tej restauracji i prosić ją, żeby była taka dobra i dolewała tylko odrobinę wina do tego „negusa”, i pilnowała, żebyś owinął się szalem, zanim siądziesz do swego powoziku.
– Napisz do niej, pani matko. Pani Cutts gotowa by każdemu nieba przychylić – odrzekł Harry. – Ale tym razem nie chodzi wcale o „Oficynę” – dodał z posępnym westchnieniem.
Ponieważ lady Agnieszka niczego nie odmawiała synowi i z największą czułością ulegała jego zachciankom, Harry odpłacał jej za to bezgranicznym zaufaniem i nigdy nawet do głowy mu nie przyszło, by nie powiedzieć matce, gdzie bywa. Wprost przeciwnie, przynosił jej najlepsze anegdoty z klubów i sal bilardowych, których poczciwa dama nader chętnie słuchała, niewiele zresztą rozumiejąc.
– Mój syn chodzi do Spratta – mówiła najbliższym przyjaciółkom. – Cała młodzież chodzi tam po balu. To obowiązuje, moja droga. Gra się tam w bilard, podobnie jak grywano w makao i kostki za czasów pana Foxa. Tak, mój tatuś często mi opowiadał, że dzień w dzień do dziewiątej rano siedział u Brookesa z panem Foxem, którego widziałam w Drummington w zamszowej kamizelce i spodenkach z czarnej satyny, kiedy byłam małą dziewczynką. Mój brat, Erith, nie grał wcale za młodu i nie bawił się po nocach, bo nie miał do tego zdrowia. Ale, widzi pani, trzeba, aby mój syn robił to, co wszyscy. Tak, często też chodzi do lokalu, który nazywa się „Oficyna”. Bywają tam wszyscy intelektualiści i autorzy, wie pani, ci ludzie, których nie spotyka się w towarzystwie. Wielki to jednak zaszczyt i wielka przyjemność dla Harry'ego, że spędza czas w ich towarzystwie i przysłuchuje się dyskusjom na różne aktualne tematy. Tatuś często ma – wiał, że winniśmy popierać literaturę. Pragnął nawet zaprosić świętej pamięci doktora Johnsona do Drummington, ale niestety doktor Johnson umarł. Tak, bywał jednak u nas pan Sheridan i strasznie dużo wypijał wina. Wszyscy wówczas bardzo dużo pili. Mój tatuś płacił handlarzowi win dziesięć razy większe rachunki, niż płaci dzisiaj Erith, który nie ma piwnicy i sprowadza wina z firmy „Fortnum i Mason”, w miarę potrzeby.
– Wczoraj byliśmy na doskonałym obiedzie, mamo – wypalił chytry Harry. – Dają tam znacznie lepszą zupę niż u nas. Moufflet za dużo sypie do wszystkiego estragonu. Supreme z drobiu był wyśmienity. Tak samo leguminy były lepsze niż leguminy Mouffleta. Czy jadłaś kiedy, mamo, taką melbę albo taką galaretkę na maraskino? Bajeczna galaretka!
Lady Agnieszka zgodziła się z synem, zresztą, jak zwykle, Harry dalej zręcznie ją zagadywał.
– Bardzo ładny ten pałacyk Claveringów. Na pewno meblując go nie żałowali pieniędzy. A co za srebra, pani matko!
Lady Agnieszka wciąż przytakiwała.
– Bardzo mili ludzie ci Claveringowie.
– Mh! – odparła lady Agnieszka.
– Wiem, co chcesz przez to powiedzieć. Lady Clavering nie jest nazbyt distinguée, ale to bardzo zacna niewiasta.
– O tak, bardzo – przytwierdziła mama, która też była przezacną kobietą.
– A sir Franciszek w towarzystwie dam nie mówi wiele, ale po obiedzie jest wprost świetny. To człowiek niezwykle miły i wykształcony. Kiedy ich zaprosisz na obiad? Proszę cię, mamo, wybierz jakiś bliski dzień.
Harry zajrzał do karnetu matki i wybrał dzień, za dwa tygodnie (wydało mu się to wiekiem). W dniu tym Claveringowie mieli przyjść na obiad do domu przy Grosvenor Street.
Posłuszna lady Agnieszka wypisała zaproszenie. Zwykła czynić to bez porozumienia z mężem, który miał swoje towarzystwo i własne obyczaje, a żonie pozostawiał wolną rękę w przyjmowaniu jej osobistych przyjaciół.
Harry spojrzał na bilet. Nie był zadowolony, gdyż pominięto w zaproszeniu pewną osobę.
– Nie zaprosiłaś panny… Jakże ona się nazywa?… Panny Emery, córki lady Clavering.
– Ach! Ta mała osóbka! – zawołała lady Agnieszka. – Nie, Harry, jej nie trzeba zapraszać.
– Musimy zaprosić pannę Amory – powiedział Foker. – Chciałbym… chciałbym zaprosić Pendennisa, a… a on bardzo ją lubi. Czy nie uważasz, mamo, że panna Amory pięknie śpiewa?
– Wydała mi się odrobinę za śmiała i wcale nie słuchałam jej śpiewu. Odniosłam wrażenie, że śpiewała tylko dla ciebie i pana Pendennisa. Ale zaproszę ją, jeśli tego sobie życzysz, Harry.
W ten sposób nazwisko panny Amory zostało wpisane obok nazwiska jej matki.
Po zwycięskim przeprowadzeniu tej dyplomatycznej intrygi, Harry jak najserdeczniej ucałował czułą rodzicielkę. Następnie wrócił do siebie i położył się na otomanie, aby marzyć w ciszy, wzdychać do dnia, który sprowadzi piękną pannę Amory pod dach domu jego ojca, i obmyślać tysiąc szalonych sposobów ujrzenia jej jeszcze raz.
Z wielkiej podróży po kontynencie pan Foker junior przywiózł z sobą lokaja poliglotę, który zajął miejsce Stoopida i zgodził się podawać do stołu wystrojony w koszulę z gorsem z haftowanego muślinu złocącą się od spinek i łańcuszków. Człowiek ten nie pochodził właściwie z żadnego kraju i jednakowo źle mówił wszystkimi językami. Świadczył on Harry'emu mnóstwo najrozmaitszych usług. Czytał całą korespondencję naiwnego młodzieńca, wiedział, gdzie jego pan najchętniej bywa, znał adresy jego przyjaciół i celebrował obiady wydawane przez młodego dżentelmena.
Gdy więc Harry leżąc na sofie, po rozmowie z matką, w olśniewającym szlafroku i w ponurym milczeniu pykał fajkę, Anatol od razu zauważył, że coś popsuło humor i wzburzyło jego pana, lecz nie okazał mu współczucia, gdyż byłoby to nietaktem.
Harry zaczął wkładać poranne ubranie, przy czym ogromnie grymasił i z niczego nie był zadowolony. Klnąc przymierzył i odrzucił cały stos spodni w najrozmaitsze paski, kratki i w przeróżnych kolorach. Wszystkie buty okazały się skandalicznie nie doczyszczone, wszystkie koszule zbyt rzucały się w oczy. Harry dziś szczególnie obficie uperfumował swą bieliznę i siebie osobiście. Służący niezmiernie się zdziwił, gdy jego pan najpierw spiekł raka i wahał się przez chwilę, a potem powiedział:
– Anatolu, co to chciałem powiedzieć? Kiedy cię angażowałem, mówiłeś mi, zdaje się, hm, że… że umiesz… hm, że umiesz trefić włosy?
– Faktycznie, umiem – odparł służący.
– Szersze alor żelazko i ą d u l e mi włosy ępe – powiedział Foker z obojętną miną.
Służący zastanawiając się, czy jego pan zakochał się, czy też wybiera się na maskaradę, poszedł szukać żelazka. Najpierw zwrócił się do starego kamerdynera, który usługiwał panu Fokerowi ojcu, ale przecież na jego łysej pałce żelazko nie znalazłoby nawet setki włosów, a potem do damy, która sprawowała pieczę nad lekkimi kasztanowatymi lokami lady Agnieszki.
Zdobywszy żelazko pan Anatol tak skutecznie zaondulował włosy swemu młodemu panu, że głowa Harry'ego zrobiła się kędzierzawa jak głowa Murzyna. Potem młodzieniec ubrał się jak najstaranniej i najwspanialej. Był gotów do wyjścia.
– O której godzinie mam przysłać powóz przed dom panny Pinckney? – szeptem zapytał lokaj wychodzącego pana.
– Niech ją diabli wezmą!… Odwołaj obiad… Nie mogę tam iść – powiedział Foker. – A zresztą nie, diabli by to wzięli! Muszę iść. Poyntz, Rougemont i mnóstwo innych zostało zaproszonych. Przyślij powóz na Pelham Corner o szóstej, Anatolu.
Powóz nie należał do własnych ekwipaży Fokera. Wynajął go na wesołą wyprawę. Tego ranka jednak Foker wziął własny powóz. Dlaczego? Czy miły czytelnik się nie domyśla? Otóż, Foker udał się do Lamb Court (Tempie) i pojechał tam przez Grosvenor Place (który, jak wszyscy wiedzą, leży właśnie na drodze z Grosvenor Street do Tempie), i po drodze miał przyjemność spojrzeć na różowe firanki w oknie panny Amory. Dokonawszy tego wielkiego dzieła, pojechał do Pena.
Co skłoniło go do złożenia wizyty serdecznemu przyjacielowi? Czemu do niego zatęsknił? Dlaczego tak ogromnie zależało mu dziś rano, żeby zobaczyć Pena, skoro jego przyjaciel zdrów był jak ryba, gdy się rozstawali wczoraj wieczór? Pen mieszkał w Londynie od dwóch lat i przez cały ten czas Foker odwiedził go zaledwie kilka razy. Czemu więc tak pilno mu było zobaczyć dziś przyjaciela?
Czemu?… Jeśli tę stronę czytają młode damy, powiem im tylko tyle, że gdy spotka je podobne utrapienie jak to, które od z górą dwunastu godzin gnębiło Harry'ego Fokera, będą się żywo interesowały pewnymi osobami, choć jeszcze wczoraj te osoby sześciu pensów nie były dla nich warte, a ci, z którymi sympatyzowały, wydadzą im się teraz nieciekawi i niemili. Twoja wczorajsza droga Elunia i kochana Marysieńka, do których pisałaś listy i posyłałaś kosmyki włosów długie na łokieć, staną ci się nagle tak obojętne jak najgłupsza gęś z grona twych znajomych. Równocześnie zaczniesz odczuwać niezwykle żywe zainteresowanie dla jego znajomych i gorące pragnienie, by się wkraść w łaski jego mamy, polubisz też jego ojca, starego poczciwca. Jeśli o n bywa w pewnym domu, zrobisz wszystko, aby i ciebie tam zapraszano. Jeśli ma siostrę mężatkę, miło ci będzie spędzać z nią długie poranki. Będziesz zamęczać pokojówkę posyłając dwa lub trzy razy dziennie pilne bileciki jego siostrze. Będziesz płakała, jeśli mama powie, że zbyt często bywasz w jego domu. Jedynym członkiem jego rodziny, który wyda ci się niemiły, jest pewnie jego młodszy brat. Przyjechał do do – mu na wakacje i uporczywie pozostaje w pokoju, kiedy przyjdziesz do swej kochanej nowej przyjaciółki, jego młodszej siostry.
Tak, moje panny, zdarzy się wam coś podobnego, miejmy nadzieję, że wam się zdarzy. Będziecie doznawać gorących i zimnych dreszczy tej lubej gorączki. Jeśli wasze matki zechcą się do tego przyznać, okaże się, że przechodziły podobne historie przed waszym urodzeniem. Oczywiście, wasz drogi tatuś był przedmiotem tej namiętności, czyż mógł być kto inny? To, co wy teraz cierpicie, będą z kolei cierpieli wasi bracia… tylko inaczej będzie to wyglądało. Więksi egoiści od was, bardziej niecierpliwi i uparci, rzucą się na spotkanie swemu losowi, gdy pojawi się pisana im uwodzicielka. A jeśli to się nie zdarzy ani im, ani też wam, niechaj Bóg się nad wami zlituje! Powiedział pewien gracz: kochać kostki i wygrywać, najlepsza to rzecz, kochać i przegrywać, to już gorzej, ale też pięknie.
Jeśli więc zapytacie, dlaczego panu Henrykowi Fokerowi tak pilno było zobaczyć się z Arturem Pendennisem, dlaczego nagle nabrał takiej estymy dla przyjaciela, nietrudno nam będzie wyjaśnić, że Pen istotnie zyskał ogromną wartość w oczach pana Fokera, gdyż sam wprawdzie nie był różą, ale znajdował się blisko tego wonnego kwiatu miłości. Czyż nie składał jej wizyt w Londynie? Czy nie mieszkał blisko niej na wsi? Czy nie wiedział wszystkiego o uwodzicielce?
Cóż powiedziałaby lady Anna Milton, kuzynka i narzeczona pana Fokera, cóż by rzekła – pytam się – gdyby wiedziała, co się dzieje w sercu pociesznego małego pana?
Niestety! Gdy Foker przybył do Lamb Court i pozostawił powóz, aby podziwiali go oficjaliści, którzy kręcili się pod sklepieniem pasażu prowadzącego na Flag Court, skąd wychodzi się na Upper Tempie Lane –. zastał w domu Warringtona, Pena jednak nie było, bo poszedł do drukarni przejrzeć korekty.
– Czy zapali pan fajkę i czy posłać posługaczkę po piwo do szynku „Pod Kogutem”? – zapytał Fokera Warrington, mile zdziwiony widokiem wspaniałego stroju młodego arystokraty, uperfumowanego i w lśniących trzewikach.
Foker nie miał jednak najmniejszej ochoty ani na piwo, ani na fajkę. Przyszedł w bardzo pilnej sprawie. Natychmiast więc pobiegł do redakcji „Pall Mall Gazette”, zdecydowany odnaleźć Pena.
Ale Pena już tam nie było.
Foker szukał go, aby wraz z nim złożyć wizytę lady Clavering. Niepocieszony wyszedł z redakcji, po czym godzinę lub dwie spędził w klubach nudząc się śmiertelnie.
Gdy nadeszła pora wizytowa, doszedł do wniosku, że uprzejmość wymaga pojechać na Grosvenor Place i zostawić tam bilet. Nie miał odwagi pokazać się lady Clavering i zadowolił się wręczeniem Jeamesowi dwóch biletów wizytowych, na których wytłoczone było nazwisko pana Henryka Pokera. Wręczył je lokajowi z uczuciem bólu, który odebrał mu mowę.
Jeames chyląc upudrowaną głowę odebrał bilety.
Lakierowane drzwi zamknęły się przed Fokerem. Przedmiot jego miłości był tak blisko, a przecież dalej niż kiedykolwiek. Zdawało mu się, że słyszy dźwięki pianina i śpiew syreny, dobiegające z salonu sponad geranium wieńczącego balkon. Chętnie by został i posłuchał, ale nie było to możliwe.
– Skocz do Tattersalla – powiedział do forysia głosem zdławionym ze wzruszenia. – I dawaj tu mojego kuca – zawołał za szybko oddalającym się chłopcem.
Los wreszcie uśmiechnął się do Fokera, gdyż wspaniała karoca lady Clavering, którą opisaliśmy w poprzednim rozdziale (może nie tak, jak by należało), zajechała przed bramę domu w chwili, gdy Harry wskakiwał na czekającego już nań kuca. Dosiadłszy ognistego wierzchowca skrył się za bramą Green Park nie spuszczając z oka powozu, aż w końcu zobaczył, że wsiada lady Clavering, a wraz z nią… czyż owa anielska postać mogła być kim innym niż czarodziejką? Przybrana w gazę delikatną jak pajęczyna, w różowym kapeluszu i z błękitną parasolką – nie mogła być zaiste nikim innym, tylko właśnie… panną Amory!
Powóz zawiózł piękne panie do madame Rigodon, właścicielki magazynu z kapeluszami i koronkami, potem do sklepu pani Wolsey z berlińską włóczką, a potem – do iluż jeszcze innych sklepów z artykułami damskimi! Wreszcie obydwie panie wstąpiły na lody do Huntera, albowiem lady Clavering lubiła zadać szyku, nie tylko więc wyjeżdżała do miasta najbardziej okazałą karetą w całym Londynie, ale szło jeszcze o to, by wszyscy ją zobaczyli. Dlatego, w białym kapeluszu z żółtymi piórami, usiadła w słońcu przed bramą cukierni Huntera i zjadła niemałą porcję różanych lodów. Foker na kucu i towarzyszący mu foryś w czerwonej liberii długo czatowali w pobliżu, nim się jej doczekali.
Obie panie pojechały wreszcie w kierunku parku, a Foker pomknął jak błyskawica przed nimi. W jakim celu? Po to, by panna Amory i jej matka skinęły mu przyjaźnie głową, i po to, by pół tuzina razy minąć je w czasie spaceru, patrzyć na nie i strzelać do nich okiem z drugiej strony rowu, z miejsca, gdzie zbierają się panowie na koniach w porze, o której w parku Kensigton gra orkiestra.
Na co się zda patrzyć na kobietę w różowym kapeluszu, gdy rów dzieli nas od niej? Co nam może przynieść czyjeś skinienie głową, chciałbym wiedzieć. Aż dziw bierze, iż mężczyźni zadowalają się podobnymi przyjemnościami. A jeśli nawet nie daje im to zadowolenia, faktem jest, że usilnie zabiegają o tego rodzaju fawory.
Harry, tak zazwyczaj rozmowny, tego dnia nie zamienił ani słowa ze swą czarodziejką. W milczeniu patrzył na nią, gdy wracała do po – wozu i odjeżdżała pośród nieco ironicznych ukłonów młodzieży zebranej w parku.
Jeden z nich powiedział, że wdowa z Indii bardzo szybko puszcza ojcowskie rupie, drugi, że powinna była dać się spalić żywcem po śmierci męża, a pieniądze zostawić córce. Trzeci zapytał, kim jest Clavering, na co stary Tom Eales, który znał wszystkich i dzień w dzień zjawiał się w parku na siwym koniu, był łaskaw odpowiedzieć, że Clavering odziedziczył dobra ogromnie zadłużone i że krążą bardzo nieprzyjemne słuchy o postępkach Claveringa w młodych latach, mówi się na przykład, że był współwłaścicielem domu gry, a w czasie pobytu w pułku niewątpliwie okazał się tchórzem.
– Clavering gra do dziś. Niemal co wieczór bywa w spelunkach – dorzucił pan Eales.
– Wydaje mi się wielce prawdopodobne, że Clavering gra, od czasu gdy się ożenił – powiedział pewien żartowniś.
– Clavering wydaje diablo dobre obiady – zauważył Foker stając w obronie honoru swego wczorajszego amfitriona.
– Śmiem twierdzić, że… Clavering nie zaprasza Ealesa – podjął żartowniś. – Powiedz, Eales, czy bywasz na obiadach u Claveringa… i u begum?
– Ja? U nich? – zawołał Eales, który by poszedł na obiad do Belzebuba, gdyby miał pewność, że szatan trzyma dobrego kucharza, a potem odmalowałby gospodarza w kolorach czarniejszych niż te, jakimi los go obdarzył.
– Chyba poszedłbyś tam, choć tak wygadujesz na Claveringa – ciągnął żartowniś. – Mówią, że wydaje on bardzo przyjemne obiady. Clavering zasypia przy stole, begum wstawia się cherry brandy, a młodą dama śpiewa ballady młodym dżentelmenom. Dobrze śpiewa, prawda, Fo?
– Pierwsza klasa – powiedział Fo. – Zapewniam cię, Poyntz, że panna Amory śpiewa jak… jak się to nazywa?… wiesz, co mam na myśli… jak morska panna, rozumiesz? Chociaż to się nazywa inaczej.
– Nigdy nie słyszałem, żeby morska panna śpiewała – odparł Poyntz, żartowniś. – Kto z was słyszał głos morskiej panny? Eales, ty jesteś stary praktyk, czyś słyszał kiedy śpiew morskiej panny?
– Nie rób ze mnie idioty, Poyntz, idź do diabła! – powiedział Foker czerwieniąc się i niemal ze łzami w oczach. – Wiesz, co mam na myśli, chodzi o te… jakże się zowią?… u Homera, no wiesz. Nigdy nie uważałem się za wielkiego erudytę.
– Nikt też tego o tobie nie powiedział, mój drogi – odparł Poyntz. Foker dał ostrogę kucowi i krótkim galopem ruszył wzdłuż Rotten
Row. Targały nim różne uczucia i ambicje, czuł się upokorzony. Żałował, że nie przykładał się w szkole do nauki. Bardzo by chciał teraz pognębić tych wszystkich kawalerów, którzy kręcą się koło wybranki jego serca, mówią obcymi językami, wpisują wiersze i malują obrazki w jej albumie i… i w ogóle.
„Kim jestem w porównaniu z panną Amory? – myślał Foker. – To osoba bardzo uduchowiona, potrafi pisać wiersze i komponować muzykę z taką samą łatwością, z jaką ja wypijam szklankę piwa. Diabli by wzięli piwo! To jedyna rzecz, do której się nadaję. Jestem żałosnym nieukiem, miernotą i nadaję się tylko do piwa Foker a. Zmarnowałem młode lata. Zadania pisali za mnie koledzy, a teraz zbieram owoce swego lenistwa. O, Harry Foker, jakimż byłeś cymbałem!”
W czasie tego smutnego monologu Foker, wciąż galopując, opuścił Rotten Row i wjechał do parku, gdzie omal nie przewrócił przez nieuwagę starej przestronnej kolasy rodzinnej, z której w ostatniej chwili dał się słyszeć wesoły głos: Harry, Harry!
Foker podniósł wzrok i ujrzał w karocy ciotkę, lady Rosherville wraz z dwiema córkami, z których jedną, tą, która go wołała, była lady Anna, jego narzeczona.
Harry cofnął konia. Twarz miał bladą, malowało się na niej przerażenie. Zaświtała mu w głowie prawda, o której zapomniał tego dnia. Jego los znajdował się tutaj, w tej karocy.
– Co się stało, Harry? Czemu jesteś taki blady? Za dużo pewnie lumpowałeś i paliłeś, niedobry chłopcze – powiedziała lady Anna.
– Dzień dobry, ciociu, dzień dobry, Anno – odparł Foker.
Był zmieszany. Bąknął parę słów, z których wynikało, że mu się bardzo śpieszy (spojrzał na parkowy zegar; towarzystwo, które zaprosił, już blisko godzinę czekało na niego w powozie), i skinął paniom ręką na pożegnanie.
Mały pan i jego kucyk szybko zniknęli damom z oczu. Wielka kolasa pojechała dalej. Żadna z osób, które w niej siedziały, nie interesowała się tym, co robi pan Harry, hrabina bowiem zajęta była swym spanielem, lady Lucy pogrążyła się w lekturze kazań, a lady Annę pochłonęła nowa powieść, którą siostry właśnie kupiły w księgarni.ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI ALZACJA
Stojąc jak woźny lub marny adwokat przed londyńskimi sądami, Shepherd's Inn od dawna wznosi się w pobliżu Lincoln's Inn Fields i Tempie. Czworoboczny ten budynek chowa się przed światem gdzieś za czarnymi szczytami domów i zakopconymi kominami Wych Street, Holywell Street i Chancery Lane. Dojść do Shepherd's Inn można przez interesujące pasaże i kręte, zadymione zaułki, o których słońce zapomniało. Sprzedawcy tandetnych ubrań, karmelków, migdałów w cukrze, teatralnych rycin dla młodzieży, handlarze nędznymi gratami i pościelą, na której widok można nabawić się bezsenności, rozkładają swój towar w wąskich przejściach i mrocznych wnękach. W bramach domów mnóstwo dzwonków. Gromady brudnych dzieci tłoczą się przed domami i wokół straganów handlarzy raków i małży na podwórkach, o których mokry bruk stukają głośno chodaki, bryzgając nigdy nie wysychającym błotem. Przychodzą tu uliczni pieśniarze. Gardłowym, ochrypłym głosem śpiewają zjadliwe kuplety na rządy whigów, biskupów, dostojników Kościoła i niemieckich krewnych pewnej miłościwie panującej rodziny. Punch ustawia swój teatr, pewny, że znajdzie tu wdzięczną publiczność, a czasem ktoś z mieszkańców gnieżdżących się w tych domach rzuci mu pół pensa. Kobiety krzyczą na dzieci łażące po rynsztoku albo, co gorzej, na męża, gdy chwiejnym krokiem wraca z szynku. Ustawiczny gwar i ruch panuje na podwórkach, przez które trzeba przejść, aby dotrzeć do cichego, staroświeckiego czworoboku Shepherd's Inn. W środku tego czworoboku na małym rachitycznym trawniku wznosi się statua Shepherda, osłonięta żelaznymi sztachetami przed atakami malców. Aula, z wymalowanym na ścianie herbem fundatora, zajmuje jeden blok gmachu, a wysokie, starożytne izby mieszczą się w dwu dalszych skrzydłach i nad sklepieniem pasażu, który zajmuje czwarty bok kwadratu i prowadzi na Oldcastle Street, a tym samym łączy Shepherd's Inn z ruchliwym Londynem.
W Inn może mieszkali kiedyś adwokaci. Ale dawno już wpuszczono w te rejony profanów. Jeśli się nie mylę, nie mieści się tutaj żadna poważniejsza kancelaria adwokacka. Biura „Kopalni Miedzi w Polwheedle i Tredyddlum” zajmują parter jednego z bloków, a na parterze drugiego mieszczą się Rejestr Wynalazków Patentowanych oraz „Zjednoczenie Talentu i Kapitału”. Jedynym dżentelmenem, którego nazwisko figuruje w Shepherd's Inn i na liście adwokatów, jest Campion, pan z wąsami, przyjeżdżający tu własnym kabrioletem dwa lub trzy razy na tydzień. Pan Campion ma też biuro w West Endzie, przy Curzon Street, May Fair, gdzie jego małżonka przyjmuje utytułowane towarzystwo, pożyczające pieniędzy u pana mecenasa. Tam, na biletach wizytowych z glansowanego kartonu, pan mecenas nazywa się Somerset Campion, tutaj firma brzmi: Campion i Ska. Taka sama bródka, jaka zdobi jego podbródek, wyrasta spod dolnej wargi „i spółki”. Wspaniały wprost widok przedstawia uprząż na koniu pana mecenasa. Uprząż ta skrzy się herbami, kiedy kabriolet zajeżdża przed bramę wiodącą do biura. Koń parska pianą, niecierpliwi się i bije kopytami żując błyszczące wędzidło. Lejce i bryczesy stangreta są oślepiająco białe. Blask ekwipażu świeci w mrocznym zaułku niczym słońce.
Nasz przyjaciel, kapitan Costigan, nieraz dobrze obejrzał kabriolet i konia Campiona, kiedy po południu, powłócząc nogami, przechodził przez podwórko w rannych pantoflach, szlafroku i starym kapeluszu włożonym na bakier. Jeśli jest ładnie, kapitan po śniadaniu wygrzewa się tutaj na słoneczku, potem idzie z wizytą do stróżówki, głaszcze głowy dziatwy i opowiada pani Bolton o „tyjatrach” i „mojej córce lajdy Mirabel”. Pani Bolton też była kiedyś artystką i w młodych latach tańczyła w operze jako trzynasta spośród czterdziestu uczennic mistrza Serle'a.
Costigan mieszka na trzecim piętrze domu pod numerem czwartym w pokojach kiedyś zajmowanych przez pana Podmore'a, którego nazwisko figuruje jeszcze na drzwiach (nawiasem mówiąc, niemal na wszystkich drzwiach w Shepherd's Inn można ujrzeć nazwiska nie tych, którzy tam mieszkają). Kiedy Charley Podmore, miły tenor z królewskiego teatru „Drury Lane” i sal koncertowych „Oficyny”, ożenił się i przeprowadził do Lambeth, odstąpił mieszkanie panu Bows i kapitanowi Costiganowi, którzy zajmują je teraz pospołu. W piękne dni, gdy okna są otwarte, możecie usłyszeć dźwięki fortepianu pana Bowsa, grającego dla własnej przyjemności lub udzielającego nauki adeptce sztuki teatralnej, pan Bows bowiem ma uczennicę, a może nawet dwie.