- W empik go
Dzieje Tristana i Izoldy - ebook
Dzieje Tristana i Izoldy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 279 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapewne nazwano by cię lepiej:
Piękna Młodości uśmiechnięta!
Gotfryd ze Strasburga
Panowie miłościwi, czy wola wasza usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci? To rzecz o Tristanie i Izoldzie królowej. Słuchajcie, w jaki sposób w wielkiej radości, w wielkiej żałobie miłowali się, później zasię pomarli w tym samym dniu, on przez nią, ona przez niego.
Za dawnych czasów król Marek panował w królestwie Kornwalii. Dowiedziawszy się, iż nieprzyjaciele niepokoją go, Riwalen, król ziemi lońskiej, przebył morze, aby mu spieszyć z pomocą. Służył mu mieczem i radą nie gorzej od szczerego lennika i tak wiernie, iż Marek dał mu w nagrodę piękną Blancheflor, swą siostrę, którą król Riwalen miłował przedziwną miłością.
Pojął ją za żonę w klasztorze tyntagielskim. Ale ledwie ją zaślubił, doszła go wieść, iż dawny nieprzyjaciel, diuk Morgan, spadłszy na ziemię lońską pustoszy jego grody, pola i miasta. Riwalen narządził pośpiesznie okręty i powiódł Blancheflor, wówczas już brzemienną, ku swej dalekiej ziemi. Przybił do lądu naprzeciw zamku w Kanoel, powierzył królowę pieczy marszałka Rohałta, którego wszyscy dla jego wierności wołali pięknym mianem Rohałt Dzierżący Słowo; następnie zebrawszy baronów odjechał na wojnę.
Blancheflor czekała go długo. Niestety, nie miał wrócić. Pewnego dnia dowiedziała się, że diuk Morgan zabił go zdradą. Nie płakała po mężu; nikt nie usłyszał krzyku ani lamentu; ale członki jej stały się wątłe i słabe; dusza żądała pilnym pragnieniem wydostać się z ciała. Darmo Rohałt silił się pocieszyć.
– Królowo – mówił – nic się nie zyska przydając żałobę żałobie. Żali każdemu, kto się rodzi, nie jest pisane umierać? Niech Bóg przytuli umarłe, a ochrania żywe!…
Ale ona nie chciała słuchać. Trzy dni czekała, aż podąży za swym drogim panem. Czwartego dnia wydała na świat syna; za czym wziąwszy go w ramiona:
– Synu – rzekła – długo pragnęłam cię ujrzeć; i widzę najpiękniejszą istotę, jaką kiedykolwiek niewiasta nosiła w żywocie. Smutna zległam, smutne jest to pierwsze święto, które ci wyprawiam, z twojej przyczyny smutno mi jest umierać. Ze więc przybyłeś na ziemię przez smutek, imię twoje będzie Tristan.
Rzekłszy te słowa ucałowała go i, ucałowawszy, natychmiast umarła.
Rohałt Dzierżący Słowo przygarnął sierotę. Już ludzie diuka Morgana wdzierali się do zamku; w jakiż sposób Rohałt zdołałby długo wytrzymać bitwę? Słusznie powiadają: "Insza rzecz dzielność, insza szaleństwo", mus mu był zdać się na łaskę diuka Morgana. Ale z obawy, by Morgan nie zamordował Riwalenowego syna, marszałek podał go za własne dziecię i chował ze swymi.
Gdy minęło chłopięciu siedm lat i przyszedł czas, by go odebrać niewiastom, Rohałt powierzył Tristana roztropnemu nauczycielowi, dzielnemu giermkowi imieniem Gorwenal. Gorwenal nauczył go w niewiele lat wszelakiej sztuki, która przystoi baronom. Nauczył go władać kopią, mieczem, tarczą i łukiem, miotać kamienne pociski, brać jednym skokiem co najszersze rowy; nauczył nienawidzić wszelakiego kłamstwa i zdrady, wspomagać słabych, dotrzymywać słowa; nauczył rozmaitych melodii, gry na harfie i sztuki myśliwskiej. Kiedy chłopiec dosiadł konia wśród młodych giermków, rzekłbyś, iż koń jego i rynsztunek, i on tworzą jedno ciało i nigdy nie rozstają się z sobą. Widząc Tristana tak szlachetnym i dumnym, szerokim w barach, szczupłym w pasie, mocnym, wiernym i odważnym, wszyscy sławili Rohałta, iż ma takiego syna. Zasię Rohałt wspominając Riwalena i Blancheflor, których młodość i wdzięk odżyły w pacholęciu, miłował Tristana jak syna, a tajemnie czcił jako pana.
Owóż zdarzyło się, iż wydarto mu całą jego radość w dniu, w którym kupcy norwescy zwabiwszy Tristana na statek uprowadzili go jako piękną zdobycz. Podczas gdy mknęli ku nieznanym ziemiom, Tristan miotał się niby młody wilczek pochwycony w pułapkę. Ale dowiedziona to prawda i marynarze ją znają: morze nierade nosi zdradzieckie statki i nie sprzyja rabunkom i zdradom. Podniosło się wściekłe, spowiło statek w ciemności i gnało go przez ośm dni i ośm nocy na oślep. Wreszcie marynarze ujrzeli poprzez mgłę brzeg najeżony urwistymi skałami i rafami, o które omal nie strzaskali statku. Schwycił ich żal; poznając, iż gniew morza ma za źródło owo porwane w złą godzinę pacholę, uczynili ślub, iż uwolnią Tristana, i spuścili czółno, aby go wysadzić na brzeg. Natychmiast opadły wiatry i bałwany, niebo zabłysło i podczas gdy statek norweski znikał w oddali, uśpione i pogodne fale zaniosły czółno Tristana na piaszczyste wybrzeże.
Z wielkim wysiłkiem wdrapał się na brzeg i ujrzał falisty i pusty step, poza którym rozciągał się bezkresny las.
Jął lamentować rozpaczając za Gorwenalem, za Rohałtem, ojcem swoim, i za ziemią lońską. Wtem odległe dźwięki łowieckiego rogu i okrzyki rozgrzały jego serce. Na skraju lasu ukazał się piękny jeleń. Sfora psów oraz myśliwi mknęli w jego tropy z wielkim hałasem okrzyków i trąb. Ale gdy już ogary wieszały się u nóg, zwierzę o kilka kroków od Tristana ugięło się w kolanach i wydało ostatni dech. Jeden z myśliwych wygodził mu oszczepem. Podczas gdy myśliwi, ustawieni w krąg, otrębywali zwycięstwo, Tristan, zdumiony, ujrzał, jak wielki łowczy nacina szerokim kręgiem gardziel jelenia, jak gdyby ją miał oderżnąć. Wykrzyknął:
– Co czynisz, panie?! Godziż się kaleczyć tak szlachetne zwierzę kształtem zarżniętego wieprza? Czy taki jest obyczaj tego kraju?
– Miły bracie – odparł łowczy – i cóż cię dziwi? Tak, oddzielam najpierw głowę, następnie poćwiartuję ciało na cztery części, które, zawieszone u łęku, zaniesiemy do króla Marka, naszego pana. Tak czynimy; tak od czasu najdawniejszych myśliwców zawsze poczynali sobie rycerze Kornwalii. Jeśli wszelako znasz jakiś chwalebniejszy obyczaj, pokaż go nam; weź ten nóż, miły bracie, pouczymy się chętnie.
Za czym Tristan ukląkł i odarł ze skóry jelenia, nim go poćwiartował; następnie pociął zwierzę na części, zostawiając, jak się godzi, kręgosłup obnażony do czysta; wreszcie oddzielił wyborowe części: pysk, ozór i żyłę sercową.
A myśliwi i psiarkowie, nachyleni dokoła, patrzyli zachwyceni na jego robotę.
– Przyjacielu – rzekł starszy łowczy – piękne to obyczaje; w której ziemi nauczyłaś się ich? Powiedz nam twój kraj i imię.
– Zacny panie, wołają mnie Tristan, nauczyłem się zaś tych obyczajów w Lonii, ojczyźnie mojej.
– Tristanie – rzekł łowczy – niech Bóg nagrodzi ojca, który cię wychował tak zacnie! Jest to z pewnością jaki baron bogaty i potężny?
Ale Tristan, który umiał w porę mówić i w porę milczeć, odparł chytrze:
– Nie, panie, ojciec mój jest kupcem. Opuściłem tajemnie jego dom na okręcie, który jechał z towarami, chciałem bowiem poznać, jak żyją ludzie w cudzoziemskich krajach. Ale jeśli mnie przyjmiesz między swych myśliwych, pójdę z wami chętnie i nauczę cię, zacny panie, innych jeszcze arkanów myśliwskich.
– Dobry Tristanie, dziw mi, że istnieje ziemia, w której synowie kupców znają to, czego gdzie indziej nie umieją synowie rycerzy. Ale pójdź z nami, skoro pragniesz, i bądź nam miłym gościem. Zaprowadzimy cię do króla Marka, naszego pana.
Tristan skończył oprawiać jelenia. Rzucił psom serce, głowę i wnętrzności i nauczył myśliwców, jak należy narządzać psom… strawę i jak ją otrębywać. Następnie zasadził na widły pięknie podzielone części i powierzył je rozmaitym myśliwcom: jednemu głowę, drugiemu czomber i polędwicę; innemu łopatki i udźce; innemu krzyżówkę. Nauczył, jak trzeba ustawiać się parami, aby jechać w pięknym porządku, wedle szlachetności sztuk zwierzyny sterczących na widłach.
Wówczas puścili się w drogę gwarząc, aż wreszcie ujrzeli bogaty zamek. Otaczały go łąki, sady, strumienie, rybne stawy i uprawne pola. Liczne okręty wpływały do portu. Zamek wznosił się nad morzem, piękny i silny, dobrze obwarowany przeciw wszelkiej napaści i machinie wojennej; główną zaś jego wieżę, niegdyś wzniesioną przez olbrzymów, zbudowano z wielkich i pięknie obrobionych ciosów, ułożonych jak szachownica z pól zielonych i lazurowych.
Tristan zapytał o miano zamku.
– Miły chłopcze, nazywają go Tyntagiel.
– Tyntagielu – wykrzyknął Tristan – błogosławion bądź od Boga i błogosławieni twoi mieszkańcy! Trzeba wam wiedzieć, panowie miłościwi, iż tam to niegdyś, w wielkim weselu, ojciec jego Riwalen zaślubił Blancheflor, siostrę króla Marka. Ale, niestety, Tristan o tym nie wiedział!
Gdy przybyli do stóp wieży, fanfary myśliwców ściągnęły ku bramie baronów i samego króla.
Skoro wielki łowczy opowiedział całą przygodę, Marek dziwował się pięknemu porządkowi orszaku, zmyślnie rozebranemu jeleniowi oraz wielkiej dworności tych myśliwskich obyczajów. Ale zwłaszcza dziwował się pięknemu cudzoziemskiemu pacholęciu i oczy jego nie mogły się odeń oderwać. Skąd brała się w nim ta nagła czułość? Król pytał swego serca i nie mógł zrozumieć. Panowie miłościwi, to krew jego wzruszała się i mówiła w nim i miłość, którą żywił niegdyś do Blancheflor, swej siostry.
Wieczorem, skoro uprzątnięto stoły, rybałt pewien walijski, mistrz w swojej sztuce, wysunął się między zebranych baronów i zaczął śpiewać opowieści przy harfie. Tristan siedział u stóp króla i kiedy harfista brząknął nową melodię, Tristan ozwał się w te słowa:
– Mistrzu, otoć piosenka piękna ponad inne: niegdyś dawni Bretoni ułożyli ją dla wsławienia miłości Graelenta.
Nuta jest słodka i słodkie też są słowa. Uczony masz głos, mistrzu, wyciągajże go pięknie.
Walijczyk prześpiewał, po czym rzekł:
– Dziecko, i cóż ty możesz rozumieć o kunszcie instrumentów? Jeśli kupcy z ziemi lońskiej uczą takoż synów gry na harfie, na cytrze i na gęślikach, wstań oto, weź harfę i pokaż swą biegłość.
Tristan wziął harfę i zaśpiewał tak wdzięcznie, że baronowie rozrzewnili się słuchając. I Marek podziwiał harfistę przybyłego z owego kraju lońskiego, dokąd niegdyś Riwalen uwiózł był Blancheflor.
Skoro pieśń przebrzmiała, król milczał długo…
– Synu – rzekł wreszcie – błogosławiony niech będzie mistrz, który cię uczył, i ty sam błogosławiony bądź od Boga! Bóg miłuje dobrych śpiewaków. Głosy ich i głos lutni przenikają serca ludzi, budzą drogie wspomnienia i dają zapomnieć niejedną żałość i niejedną przewinę. Zostań długo przy mnie, przyjacielu! Przybyłeś do tej siedziby ku naszej radości.
– Chętnie będę ci służył, panie – odparł Tristan – jako twój lutnista, myśliwiec i lennik.
Tak czynił trzy lata, w ciągu których wzajemna czułość wzrastała w ich sercach. W dzień Tristan towarzyszył Markowi na sądy lub łowy, zasię w nocy, ponieważ sypiał v komnacie królewskiej wśród jego poufałych i wiernych, brząkał mu na lutni, kiedy król był smutny, aby uśmierzyć zgryzoty. Baronowie widzieli go radzi, a zwłaszcza, jak ta historia was pouczy, marszałek dworu, Dynas z Lidanu. Ale bardziej czule niż baronowie i niż Dynas z Lidanu miłował go król. Mimo ich czułości Tristan nie mógł się pocieszyć, iż postradał ojca swego, Rohałta, i nauczyciela Gorwenala, i ziemię lońską.
Panowie miłościwi, bajarzowi, który chce być luby słuchaczom, przystoi unikać zbyt długich rozwodzeń.
Materia tej opowieści dość jest piękna i obfita – na cóż zdałoby się ją wydłużać? Powiem tedy pokrótce, jak mnogo nabłądziwszy po morzach i lądach Rohałt Dzierżący Słowo przybył do Kornwalii, odnalazł Tristana i pokazując królowi karbunkuł, którym ów obdarował był niegdyś Blancheflor w kosztownym darze weselnym rzekł:
– Królu Marku, otoć Tristan loński, twój siostrzeniec, syn siostry Blancheflor i króla Riwalena. Diuk Morgan trzyma jego ziemię wielkim bezprawiem; czas, aby wróciła do prawego dziedzica.
I powiem krótko, jak Tristan, otrzymawszy od wuja oręż rycerski, przebył morze na kornwalijskich statkach, dał się poznać dawnym wasalom ojcowskim, wyzwał mordercę Riwalenowego, zabił go i odzyskał ziemię.
Następnie pomyślał, iż król Marek nie zdoła już żyć szczęśliwie bez niego, że zaś szlachetne serce wskazywało mu zawsze najzaszczytniejszą drogę, zwołał swych hrabiów i baronów i tak rzekł:
– Panowie lońscy, odzyskałem ten kraj i pomściłem króla Riwalena za pomocą bożą i waszą. Tak więc spłaciłem ojcu, co mu się należało. Ale dwaj ludzie, Rohałt i król Marek z Kornwalii, przygarnęli sierotę i wspomogli zbłąkane pacholę – ich również trzeba mi nazywać ojcami. Żali i tym podobnie nie godzi mi się wyświadczyć słusznego prawa? Owóż szlachetny człowiek ma dwie rzeczy, które mu przynależą: swoją ziemię i ciało. Zatem temu oto Rohałtowi opuszczę ziemię: ty, ojcze, będziesz ją dzierżył, a twój syn po tobie. Królowi Markowi opuszczę me ciało: rzucę ten kraj, mimo iż mi jest drogi, i pójdę służyć memu panu Markowi z Kornwalii. Taka jest moja myśl, ale wy jesteście moi wierni lennicy, wy, panowie lońscy, i winni mi jesteście radę; jeśli więc który z was chce mi wskazać inną jaką drogę, niech powstanie i przemówi!
Ale wszyscy baronowie pochwalili go ze łzami i Tristan zabierając z sobą Gorwenala odpłynął ku ziemi króla Marka.II MORHOŁT Z IRLANDII
Tristan rzekł: "Ywis,
Będę tego bronił jak rycerz. "
Sir Tristram
Kiedy Tristan wrócił, zastał Marka i całą baronię okrytych grubą żałobą. Król Irlandii uzbroił flotę, aby spustoszyć Kornwalię, jeśli Marek będzie się wzbraniał, jak czynił od piętnastu lat, złożyć haracz niegdyś płacony przez jego przodków. Otóż wiedzcie, iż mocą dawnych traktatów Irlandczycy mogli ściągnąć z Kornwalii jednego roku trzysta funtów miedzi, drugiego roku trzysta funtów czystego srebra, zasię trzeciego trzysta funtów złota. Ale kiedy przychodził czwarty rok, uwozili trzystu młodych chłopców i trzysta młodych dziewcząt w wieku piętnastu lat, wybieranych losem spośród rodzin Kornwalii. Owóż tego roku, jako posła swego zlecenia, król wyprawił do Tyntagielu olbrzymiego rycerza Morhołta, którego siostrę był zaślubił i którego nikt nie mógł zwyciężyć w bitwie. Tedy król Marek opieczętowanymi listy zwołał na dwór wszystkich baronów swej ziemi, aby zasięgnąć ich rady.
W oznaczonym dniu, kiedy baronowie zgromadzili się w sklepionej sali pałacu, a król Marek zasiadł pod baldakinem, Morhołt przemówił tak:
– Królu Marku, usłysz po raz ostatni zlecenie króla Irlandii, mego pana. Upomina się, abyś wreszcie zapłacił mu daninę, którą jesteś winien. Za to, że zbyt długo się ociągałeś, nakazuje, abyś wydał tego samego dnia trzystu młodych chłopców i trzysta młodych dziewcząt w wieku piętnastu lat, wybranych losem spośród rodzin Kornwalii. Statek mój, stojący na kotwicy w porcie Tyntagielu, zabierze ich, iżby byli naszymi niewolnikami.
Wszelako – a wyłączam od tego jedynie ciebie, królu Marku, jako się godzi – jeśli który z twoich baronów chce dowieść w bitwie, że król Irlandii ściąga tę daninę wbrew prawu, przyjmuję wyzwanie. Który z was, panowie kornwalijscy, chce walczyć za swobodę tego kraju?
Baronowie spoglądali na siebie ukradkiem, po czym opuścili głowy. Ten i ów mówił sobie: "Widzisz, nieszczęśniku, postawę Morhołta z Irlandii – mocniejszy jest niż czterech silnych ludzi. Popatrz na jego miecz; nie wiesz, iż czarami swymi strącił on głowy najśmielszych szermierzy od czasu, jak król Irlandii śle przez tego olbrzyma swe wyzwanie w ziemie lenne? Chudziaku, chceszże szukać śmierci?! I na cóż kusić Boga? " Drugi myślał: "Żali wychowałem was, drodzy synkowie, do służby i niewoli, a was, drogie córuchny, do nierządu? Ale śmierć moja nie ocaliłaby was. " I milczeli. Morhołt rzekł jeszcze:
– Który z was, panowie Kornwalijscy, chce przyjąć wyzwanie? Ofiaruję mu piękną bitwę. Od dziś za trzy dni przybijemy na barkach do Wyspy Świętego Samsona, wprost naprzeciw Tyntagielu. Tam rycerz wasz i ja będziemy walczyć w pojedynkę, chwała zaś, iż pokusił się o bitwę, spłynie na całe jego krewieństwo.
Milczeli wszyscy. Morhołt zaś podobny był białozorowi wpuszczonemu do klatki z drobnym ptactwem – skoro go ujrzą, wszystkie oniemieją.
Morhołt przemówił po raz trzeci:
– A więc, zacni panowie z Kornwalii, skoro ten pomysł zda się wam najszlachetniejszy, ciągnijcie swoje dzieci losem, a ja je zabiorę. Ale nie sądziłem, iżby w tym kraju mieszkali sami niewolnicy.
Wówczas Tristan ukląkł u nóg króla i rzekł:
– Królu i panie, jeśli łaska twoja użyczyć mi zezwolenia, wydam mu bitwę.
Próżno król Marek chciał go odmówić. Był tak młodym rycerzem, na co zdało mu się męstwo? Ale Tristan dał zakład Morhołtowi, Morhołt zasię przyjął go.
W pomienionym dniu Tristan stanął na płacie czerwonego jedwabiu i dał się zbroić na wielką przygodę.
Przywdział pancerz i hełm z bajcowanej stali. Baronowie płakali z litości nad śmiałkiem i ze wstydu nad samymi sobą.
– Ach, Tristanie – powiadali – śmiały baronie, godny młodzieńcze, czemuż ja raczej, miast ciebie, nie podjąłem tej bitwy? Śmierć moja mniejszą żałobę ściągnęłaby na tę ziemię!
Dzwony dzwonią i wszyscy z rodu baronów i z pomniejszego ludu, starcy, dzieci i kobiety, płacząc i modląc się odprowadzają Tristana na wybrzeże. Mieli jeszcze nadzieję, nadzieja bowiem w sercu ludzi wyżywi się byle jaką strawą.
Tristan wsiadł sam do łodzi i pomknął ku Wyspie Świętego Samsona. Ale Morhołt rozpiął u masztu żagiel z bogatej purpury i pierwszy przybył do wyspy. Tristan, uderzywszy o ląd, odepchnął nogą łódź na morze.
– Wasalu, co czynisz? – rzekł Morhołt. – Dlaczego jak ja nie umocowałeś łodzi liną?
– Wasalu, po co? – odparł Tristan. – Jeden tylko z nas obu powróci żyjący; żali jedna barka nie wystarczy?
I obaj, zagrzewając serce do walki zelżywymi słowy, zapuścili się w głąb wyspy.
Nikt nie widział zaciętej bitwy, ale po trzykroć zdawało się, że wiatr morski przynosi na wybrzeże wściekłe okrzyki. Wówczas na znak żałoby kobiety biły w ręce, zasię towarzysze Morhołta, zebrami w kupę przed namiotami, śmiali się. Wreszcie około godziny dziewiątej ujrzano z daleka wzdymający się purpurowy żagiel – barka Irlandczyka odbiła od wyspy. Wnet rozległ się krzyk rozpaczy:
– Morhołt! Morhołt!
Ale w miarę jak barka rosła, nagle na szczycie fali ukazał się rycerz stojący na dziobie; w każdej pięści potrząsał obnażonym mieczem – był to Tristan. Natychmiast dwadzieścia łodzi pomknęło na spotkanie; młodzieńcy rzucili się wpław. Chrobry rycerz wyskoczył na brzeg i podczas gdy matki na kolanach całowały jego żelazne nagolennice, on zakrzyknął ku druhom Morhołtowym:
– Panowie irlandzcy, Morhołt walczył mężnie! Patrzcie, miecz mój wyszczerbiony, ułomek zaś brzeszczotu został w jego czaszce. Zabierzcie ten kawałek stali, panowie, oto haracz Kornwalii!
Za czym skierował się do Tyntagielu. Kiedy przechodził, oswobodzone dzieci potrząsały wśród wielkich okrzyków zielonymi gałęźmi, w oknach zaś pojawiły się bogate kobierce. Ale kiedy wśród krzyków wesela, dźwięku dzwonów, trąb i rogów tak donośnych, że nie słyszałoby się nawet samego Boga, gdyby zagrzmiał, Tristan przybył do zamku, osunął się zemdlały w ramiona króla Marka, krew zaś spływała z jego ran.
Z wielkim zawstydzeniem towarzysze Morhołta przybyli do Irlandii. Niegdyś, ilekroć wracał do portu Weisefort, Morhołt radował się widząc swój lud zgromadzony, okrzykujący go tłumnie. Radował się widząc królową, swą siostrę i siostrzenicę, Izold Jasnowłosą, o warkoczach ze złota, której piękność jaśniała już jak wschodząca jutrzenka. Przyjmowały go z czułością i jeśli doznał jakiej rany, leczyły go; znały bowiem maści i kordiały wskrzeszające rannych, ba, podobnych już umierającym. Ale na co by im się zdały teraz magiczne przepisy, zioła zebrane o sposobnej godzinie, odwary? Leżał umarły, zaszyty w skórę jelenią, ułomek zaś nieprzyjacielskiego miecza tkwił jeszcze w jego czaszce. Izold Jasnowłosa wydobyła ułomek, aby go zamknąć w szkatule z kości słoniowej, cennej jak relikwiarz. I schylone nad rosłym trupem, matka i córka, powtarzając bez końca pochwały zmarłego i bez wytchnienia miotając klątwy przeciw zabójcy, przewodziły kolejno wśród kobiet żałobnym lamentom. Od tego dnia Izolda Jasnowłosa nauczyła się nienawidzić imienia Lończyka Tristana.
Ale w Tyntagielu Tristan chorzał; zatruta krew wypływała z jego ran. Lekarze poznali, iż Morhołt zatopił… mu w ciele jadowite ostrze, i ponieważ kordiały ich i teriaki nie mogły nic zdziałać, powierzyli go opiece Boga. Fetor tak obmierzły wydzielał się z ran Tristana, że najwierniejsi przyjaciele uciekali odeń: wszyscy, z wyjątkiem króla Marka, Gorwenala i Dynasa z Lidanu. Ci jedni mogli wytrwać u wezgłowia, miłość ich przemagała wstręt.
Wreszcie Tristan kazał się przenieść do szałasu zbudowanego na stromym wybrzeżu; tam, leżąc naprzeciw fal, czekał śmierci. Myślał: "Opuściłeś mnie tedy, królu Marku, mnie, którym ocalił cześć twej ziemi? Nie; wiem o tym, zacny wuju, że oddałbyś życie w zamian za moje; ale co poradzi twoja tkliwość? Trzeba mi umierać! Lubo jest wszakże oglądać słońce i serce moje jeszcze jest krzepkie. Chciałbym się puścić na szerokie morze…
Chciałbym, aby mnie uniosło daleko. Ku jakiej ziemi? Nie wiem… Może tam, gdzie bym znalazł kogoś kto by mnie wyleczył. I może któregoś dnia wspomógłbym cię jeszcze, drogi wuju, jako twój lutnista i łowczy, i wierny lennik."
Póty błagał, aż król Marek ustąpił życzeniu. Zaniósł go na barkę bez wioseł ni żagla; Tristan prosił, aby jego lutnię ułożono przy nim. I na co żagle, których ramiona jego nie umiałyby napiąć? Na co wiosła? Na co miecz?
Jako żeglarz wśród długiej przeprawy strąca z pokładu trupa dawnego towarzysza, tak drżącymi ramiony Gorwenal odepchnął od brzegu barkę, w której leżał jego drogi syn, i morze ją uniosło.
Siedm dni i siedm nocy niosło ją łaskawie. Czasem Tristan brząknął w lutnię, aby omamić swą niedolę.
Wreszcie morze bez jego wiedzy zbliżyło go do brzegu. Owóż tej nocy rybacy wypłynęli z portu, aby zarzucić sieci na pełnym morzu. Wiosłowali krzepko, kiedy usłyszeli melodię słodką, śmiałą i żywą, biegnącą wierzchem fal. Nieruchomi, z wiosłami utopionymi w nurcie, słuchali; w pierwszym brzasku jutrzenki ujrzeli błądzącą barkę.
– Podobnie – mówili sobie – nadprzyrodzona muzyka otaczała łódź świętego Brendana płynącą ku Wyspom
Szczęśliwości, po morzu tak białym jak mleko.
Ujęli wiosła, aby dosięgnąć łodzi; płynęła na znos i niczym nie zdradzała życia jak tylko dźwiękiem lutni. Ale w miarę jak się przybliżali, melodia osłabła, zamilkła i kiedy dobili, ręce Tristana opadły bezwładnie na drżące jeszcze struny. Podjęli go i wrócili do portu, aby go oddać rannego swej współczującej pani, jedynej, która może zdoła go uleczyć.
Niestety, port ów to był Weisefort, kędy był grób Morhołta, a pani ich to Izold Jasnowłosa. Ona jedna, świadoma cudownych kordiałów, mogła ocalić Tristana, ale ona jedna wśród niewiast na ziemi pragnęła jego śmierci.
Kiedy Tristan, ożywiony jej sztuką, odzyskał zmysły, poznał, iż fale rzuciły go na ziemię pełną niebezpieczeństw. Ale mając jeszcze ducha dość, aby bronić życia, umiał znaleźć naprędce piękne, zwodnicze słowa. Opowiedział, że jest lutnistą, że przeprawiał się za morze na kupieckim statku; żeglował do Hiszpanii, aby się tam nauczyć sztuki czytania w gwiazdach; piraci opadli statek; on, zraniony, umknął na tej barce.
Uwierzono mu; nikt z towarzyszy Morhołta nie poznał pięknego rycerza z Wyspy Świętego Samsona, tak szpetnie trucizna zniekształciła jego rysy. Ale kiedy po czterdziestu dniach Izold Jasnowłosa niemal go już uleczyła i gdy już w członkach, znów gibkich, zaczynał się odradzać wdzięk młodości, zrozumiał, iż trzeba uciekać; wymknął się i przebywszy liczne niebezpieczeństwa stanął przed królem Markiem.III SZUKANIE PIĘKNEJ O ZŁOTYCH WŁOSACH
Pokrótce was zapłaciłem
Wiadomością o włosie,
Z czego przyszła na mnie wielka bieda.
Pieśń o szaleństwie Tristana
Było na dworze Króla Marka czterech baronów, najbardziej zdradzieckich spomiędzy ludzi, nienawidzących Tristana srogą nienawiścią za jego męstwo i za tkliwą miłość, którą król dlań żywił. I mogę wam nawet powtórzyć ich imiona: Andret, Gwenelon, Gondoin i Denoalen; z tych diuk Andret był jak i Tristan siostrzeńcem króla. Wiedząc, iż król zamyślał postarzeć się bezdzietnie, aby przekazać ziemię Tristanowi, wzburzyli się w swej zawiści i za pomocą kłamstw podjudzili przeciw Tristanowi szlachtę Kornwalii.
– Ileż cudów w jego życiu! – powiadali obłudnicy. – Ale wy, panowie, jesteście ludzie nie bici w ciemię i umiecie z pewnością odgadnąć tego przyczynę. To, iż odniósł tryumf nad Morhołtem, to już piękny cud; ale jakimi czarami potrafił, niemal już umarły, żeglować sam po morzu? Który z was, panowie, pokierowałby barką bez wioseł i bez żagla? Czarownicy potrafią to, mówią ludzie. A potem, w jakim kraju, jakie diabelskie sztuki mogły znaleźć lekarstwo na jego rany? Nie ma wątpienia, że to czarnoksiężnik. Tak, barka jego była zaczarowana i takoż miecz i lutnia jest zaczarowana, która codziennie sączy truciznę w serce króla Marka! Jak on umiał opętać to serce urokiem i potęgą czarów! Będzie królem, panowie, a wy będziecie ziemie swoje brać lennem od diabelskiego pachołka!
Przekonali większość baronów; wielu bowiem ludzi nie wie, iż tego, co jest w mocy czarnoksiężników, serce ludzkie może też dokonać siłą miłości i odwagi. Zaczęli tedy baronowie napierać na króla, aby pojął za żonę córkę królewską, która by dała mu dziedziców; jeśli odmówi, zamkną się (mówili) w obronnych zamkach, aby z nim toczyć wojnę. Król opierał się i przysięgał w sercu, iż póki żyje drogi siostrzeniec, żadna córa królewska nie wejdzie do jego łoża. Ale w końcu sam Tristan, któremu wstyd było cierpieć podejrzenie, że kocha wuja przez łakomstwo, zagroził, iż król ma się poddać woli baronów, inaczej opuści jego dwór i pójdzie służyć bogatemu królowi gaweńskiemu. Wówczas Marek naznaczył porę swym baronom – za… czterdzieści dni przyrzekł objawić, co mniema.
W oznaczonym dniu sam w swojej… komnacie oczekiwał ich przybycia i myślał smutnie: "Gdzież znaleźć córkę króla tak daleką i niedostępną, abym mógł udać, ale udać tylko, iż pragnę jej za żonę?"
W tej chwili przez okno otwarte na morze dwie jaskółki, które budowały gniazdo, wleciały swarząc się, po czym nagle przestraszone uciekły. Ale z dziobków ich wymknął się długi włos kobiecy, cieńszy niż nitka jedwabiu i błyszczący jak promień słońca.
Marek podjąwszy go kazał zawołać baronóiw i Tristana i rzekł:
– Aby wygodzić wam, panowie, gotów jestem pojąć żonę, byleście chcieli wyszukać mi tę, którą wybrałem.
– Zaiste chcemy, zacny panie; któraż to jest, którą wybrałeś?
– Wybrałem tę do której należy ten włos złocisty, i wiedzcie, że nie chcę żadnej innej.
– I z jakich stron, zacny panie, pochodzi ów włos złocisty? Kto ci go przyniósł? Z jakiego kraju?
– Pochodzi, panowie, od Pięknej o złotym warkoczu; dwie jaskółki mi go przyniosły i one wiedzą, z jakiego kraju.