Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieła Jana-Chrzciciela Pokelina Moliera w ośmiu tomach. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieła Jana-Chrzciciela Pokelina Moliera w ośmiu tomach. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W ośmiu to­mach tłu­ma­czo­ne wier­szem przez

Fran­cisz­ka Ko­wal­skie­go

Tom trze­ci.

Wil­no

Dru­kiem T. Glücks­ber­ga.

Księ­ga­rza i ty­po­gra­fa szkół bia­ło­ru­skie­go nauk… okrę­gu.

1847.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać pod wa­run­kiem aby po wy­dru­ko­wa­niu, zło­żo­ne były w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, exem­pla­rze pra­wem prze­pi­sa­ne. Wil­no, dnia 28 Czerw­ca 1847 roku.

Peł­nią­cy obo­wią­zek Cen­zo­ra

J. Fok.

KRY­TY­KA SZKO­LY ŻON.

(LA CRI­TI­QUE DE L'ÉCO­LE DES FEM­MES).Uwa­ga nad Kry­ty­ką szko­ły żon.

Ta ko­me­dyj­ka, rów­nie jak i na­stę­pu­ją­ca: Im­pro­wi­za­cja w Wer­sa­lu (l'in-promp­tu de Ver­sa­il­les), są nie­ja­ko ustę­pem z ży­cia au­to­ra, i o tyle nas tyl­ko ob­cho­dzić mogą, o ile do­ty­ka­ją to­wa­rzy­skich i dwor­skich jego sto­sun­ków: w pierw­szej dał od­po­wiedź swo­im licz­nym i nie­spra­wie­dli­wym kry­ty­kom, w dru­giej wy­sta­wi! na śmiesz­ność swo­ich prze­ciw­ni­ków ak­to­rów te­atru Bur­goń­skie­go, i wścib­skich wietrz­ni­ków Mar­ki­zów. Obie wy­tłu­ma­czy­łem je­dy­nie, aby nic nie opusz­cza­jąc, oka­zać pol­skiej Pu­blicz­no­ści cał­ko­wi­te dzie­ła naj­sław­niej­sze­go w swo­im wie­ku ko­mi­ka.

Kry­ty­ka szko­ły ton gra­na była w Pa­la­is roy­al d. 1 Czerw­ca 1663 r.

Mar­ki­zo­wie dru­gie­go rzę­du, małe dow­cip­ki i nie­szczę­śli­wi mę­żo­wie, za­ja­dłe i nie­ustan­ne na Szko­łę żon mio­ta­li po­ci­ski. Mo­lier na­ko­niec stra­cił cier­pli­wość; a chcąc się ze­mścić, praw­dzi­wą w tym celu na­pi­sał ko­me­dją, a nie pro­sty dy­alog, jak wie­lu utrzy­mu­je. Cha­rak­te­ry tu są do­brze skre­ślo­ne i utrzy­ma­ne, stop­nio­wa­nie po­rząd­ne za­pa­łu, żywy ob­raz ob­co­wa­nia i oby­cza­jów, wszyst­ko to po­win­no kłaść tę sztucz­kę wy­żej nad zim­ny ro­dzaj dy­alo­gu, w któ­rym dwie lub trzy oso­by za­wsze na sce­nie a bez ru­chu, roz­pra­wia­ją w mo­ral­nych albo kry­tycz­nych przed­mio­tach.

Naj­za­ja­dlej­szy z nie­przy­ja­ciół na­sze­go au­to­ra De­vi­se utrzy­my­wał, że l'abbé Du­bu­is­son przy­niósł Mo­lie­ro­wi tę na­pi­sa­ną przez sie­bie kry­ty­kę i że ją na te­atrze pod swo­jem wy­sta­wił imie­niem. Po­wieść ta jest myl­na; l'abbe Du­bu­is­son był jed­nym z człon­ków i wpro­wa­dzi­cie­lów mod­nych i wy­kwint­nych w Pa­ry­żu sa­lo­nów: mó­gł­że go tak da­le­ce ob­cho­dzić Mo­lier, któ­ry wła­śnie w swo­ich Wy­kwint­ni­siach wy­śmiał i znisz­czył tę bro­nio­ną przez nie­go za­ra­zę?

Le­d­wie się Kry­ty­ka szko­ły żon po­ka­za­ła, De­vi­se na­pi­sał dru­gą, i ka­zał ją dru­ko­wać pod ty­tu­łem: Ze­lin­da, czy­li praw­dzi­wa kry­ty­ka szko­ły żon. Dzieł­ku tego au­to­ra nic nie bra­ko­wa­ło, tyl­ko ima­gi­na­cji, dow­ci­pu i we­so­ło­ści: nie mo­gło więc szko­dzić sła­wie Mo­lie­ra.

Bo­ur­sault, któ­ry wów­czas bar­dzo mier­nym był pi­sa­rzem, i nie oka­zał był jesz­cze ta­len­tu, ja­kie­go póź­niej w swo­ich Dwóch Ezo­pach nie­ja­kie dał do­wo­dy, do­strzegł sie­bie w oso­bie Li­zy­da­sa, i wy­sta­wił wkrót­ce w te­atrze ho­te­lu Bur­goń­skie­go Ob­raz Ma­la­rza (le por­tra­it du pe­in­tre), ro­dzaj ma­lej dra­my nędz­nej, uło­żo­nej zu­peł­nie na wzór ko­me­dyj­ki, ale nud­nej i peł­nej nie­smacz­nych i po­zio­mych żar­tów.ELI­ZA.

Tem go­rzej dla tych, któ­rzy się sa­dzą na tak ciem­ny ję­zyk. Pięk­na rzecz za­bi­jać naj­wy­kwint­niej­sze to­wa­rzy­stwa mnó­stwem bru­ko­wych dwu­znacz­ni­ków! pięk­ne mi żar­ty! wie­leż świa­to­wiec po­ka­że dow­ci­pu, je­śli po­wie: "Pani mu­sisz być bar­dzo spra­wie­dli­wą, bo sza­le spra­wie­dli­wo­ści nie tyl­ko no­sisz w ręku, ale i na ra­mio­nach; dla tego, że na niej zo­ba­czył szal tu­rec­ki. Nie je­st­że to grzecz­nie i dow­cip­nie? i ten komu się uda po­dob­ny wy­skok dow­ci­pu, czyż nie może się nim po­chlu­bić?ELI­ZA.

Nie, nie; jesz­cze nie idzie. Za­wsze mi tkwi w pa­mię­ci ten wie­czór, kie­dy chcia­ła wi­dzieć Da­mo­na, zna­jąc jego sła­wę i dzie­ła. Ty znasz tego czło­wie­ka i jego nie­dbal­stwo w pro­wa­dze­niu roz­mo­wy. Za­pro­si­ła go do sie­bie na wie­czór; a on nig­dy się nie wy­dał tak nie­mym i nie­ja­ko mar­twym, jak wte­dy, wpo­śród dwó­na­stu osób, któ­rych ona chcia­ła nim uczę­sto­wać, i któ­rzy go mie­rzy­li wiel­kie­mi ocza­mi jako czło­wie­ka in­a­czej niż oni stwo­rzo­ne­go. Są­dzi­li, że dow­cip­ne­mi słów­ka­mi całe usmie­szy to­wa­rzy­stwo, że każ­dy z ust jego wy­raz bę­dzie cu­dem, i że bę­dzie im­pro­wi­zo­wał z każ­dej rze­czy, któ­rą po­strze­że, lecz bar­dzo ich omy­li­ło jego mil­cze­nie; i dama lak mu była rada, jak ja jej te­raz.KLI­ME­NA.

Ach mój Boże! co ty mó­wisz? czyż może z tem się ode­zwać oso­ba, co ma tak wiel­ki do­sta­tek uczuć i roz­sąd­ku? moż­naż tak śmia­ło iść wbrew ro­zu­mo­wi i wszyst­kie­mu? A w isto­cie mó­wiąc, je­st­że na świe­cie umysł tak nie­sy­ty pła­skich żar­tów, aby mógł na­wet do­tknąć bred­ni, któ­re­mi ta ko­me­dja jest na­peł­nio­na? Co do mnie, wy­zna­ję, żem w niej nie zna­la­zła dow­ci­pu ani ziar­necz­ka. Dzie­ci przez uszy obrzy­dłym prze­ra­zi­ły mnie wstrę­tem, śmie­tan­ka do kawy osła­bi­ła mi ser­ce, a ka­sza i klu­ski le­d­wo mnie nie za­bi­ły.URAN­JA.

Uczci­wość ko­bie­ty nie jest w po­wierz­chow­no­ści. Źle od­bi­ja chcieć być roz­sąd­niej­szą nad te, któ­re są roz­sąd­ne. Przy­sa­da w tym wzglę­dzie jest szko­dliw­szą, niż gdzie in­dziej, i nic w oczach mo­ich nie­ma śmiesz­niej­sze­go nad tę draż­li­wość i nie­do­ty­kal­stwo ho­no­ru, któ­re każ­dą rzecz ob­ra­ca­ją na złą stro­nę, dają gor­szą­ce zna­cze­nie naj­nie­win­niej­szym sło­wom, i rażą się cie­niem rze­czy. Wierz mi, ko­bie­ty z temi ce­re­gie­la­mi nie są uwa­ża­ne za wzo­ro­we; prze­ciw­nie, ich su­ro­wość ta­jem­ni­cza, skrom­nic­two i przy­sa­da, obu­rza­ją świat prze­ciw ich czyn­no­ściom. Oneg­daj kil­ka pew­nych dam było na tej ko­me­dji na­prze­ciw loży w któ­rej ja sie­dzia­łam z moją sio­strą: ich wy­krę­ca­nia się pod­czas sztu­ki, od­wra­ca­nia głów, za­kry­wa­nia oczów, wzbu­dzi­ły na­oko­ło ty­sią­cz­ne nie bar­dzo po­chleb­ne zda­nia o ich po­stęp­kach; na­wet ja­kiś lo­kaj gło­śno za­wo­łał, że ich uszy są czy­ściej­sze niż inne czę­ści cia­ła.DO­RANT.

Więc ty je­steś, mój Mar­ki­zie, z tych na­dę­tych pa­ni­czów, któ­rzy nie chcą aby par­ter miał roz­są­dek, i nie lu­bią z nim śmiać się choć­by na naj­lep­szej sztu­ce? Wi­dzia­łem nie­daw­no w te­atrze jed­ne­go z na­szych przy­ja­ciół, któ­ry się tym spo­so­bem wy­dał na po­śmie­wi­sko: – Słu­chał on ca­łej sztu­ki z po­wa­gą naj­po­nu­rzej­szą, i co wszyst­kich roz­we­se­la­ło, to mu brwi marsz­czy­ło. Na każ­dy chy­chot, wzru­szał ra­mio­na­mi i pa­trzał na par­ter z li­to­ścią, i czę­sto do nie­go wo­łał w gnie­wie: "Śmiej się, par­te­rze, śmiej się. " Dru­gą była ko­me­dją ta po­nu­rość na­sze­go przy­ja­cie­la: dał ją grzecz­nie dla ca­łe­go zgro­ma­dze­nia, i każ­dy się zgo­dził, że nikt le­piej grać­by jej nie mógł. Wiedz­źe mój Mar­ka­zie, pro­szę cie­bie, że roz­są­dek nie­ma wy­zna­czo­ne­go so­bie miej­sca w ko­me­dji, że sto­jąc, czy sie­dząc, moż­na dać złe zda­nie; i że na­ko­niec, mó­wiąc ogól­nie, ja­bym się bar­dzo zgo­dził ze zda­niem par­te­ru; bo mię­dzy ludź­mi co go skła­da­ją, jest wie­lu, któ­rzy są zdol­ni są­dzić po­dług pra­wi­deł o sztu­ce, i że inni są­dzą z upodo­ba­nia ja­kie w niej znaj­du­ją, bez śle­pe­go uprze­dze­nia, bez przy­sad­nej grzecz­no­ści, ani śmiesz­ne­go nie­do­ty­kal­stwa.DO­RANT.

Śmiej się wie­le ci się po­do­ba. Ja do­bre­go roz­sąd­ku utrzy­mu­ję stro­nę! i nie mogę znieść wy­bu­chów mó­zgu na­szych trzpio­to­wa­tym pa­ni­czów. Zły je­stem wi­dząc tych lu­dzi, któ­rzy po­mi­mo swe zna­cze­nie, wy­sta­wia­ją się na śmiesz­ność; tych lu­dzi, któ­rzy są­dzą o wszyst­kiem i mó­wią śmia­ło o każ­dej rze­czy, nie zna­jąc się na niej; któ­rzy w ko­me­dji krzy­czą na miej­sca złe, a nie umie­ją oce­nić do­brych; któ­rzy wi­dząc pięk­ny ob­raz, lub sły­sząc kon­cert mu­zycz­ny, ga­nią i chwa­lą obo­jęt­nie, a zła­paw­szy jaki wy­raz tech­nicz­ny sztu­ki, wy­jeż­dża­ją z nim ni w pięć ni w dzie­więć. Po­wo­li, moi Pa­no­wie, za­milcz­cie tro­chę. Kie­dy wam nie­ba nie dały zna­jo­mo­ści rze­czy, nie wzbu­dzaj­cie sobą śmie­chu w oso­bach któ­re was słu­cha­ją, i pa­mię­taj­cie, że mil­cze­niem, moż­na cza­sem ujść za roz­sąd­ne­go.URAN­JA.

To praw­da. Nasz przy­ja­ciel bez wąt­pie­nia do tych na­le­ży lu­dzi. On chce swo­je zda­nie mieć pierw­szem, i aby z usza­no­wa­niem cze­ka­no jego wy­ro­ku. Każ­da po­chwa­ła sąd jego po­prze­dza­ją­ca jest za­ma­chem prze­ciw jego umie­jęt­no­ściom, za któ­ry się mści gło­śno, bro­niąc prze­ciw­nej stro­ny. On chce być po­śred­ni­kiem i radz­cą spraw umy­słu; i ja pew­ną je­stem, że gdy­by mu au­tor po­ka­zał swę ko­me­dją przed wy­sta­wie­niem jej pu­blicz­no­ści, naj­wy­kwint­niej­sze od­dał­by jej po­chwa­ły.DO­RANT.

Ja po­wiem, że to się zga­dza z jej cha­rak­te­rem, i że są oso­by, któ­re chcąc mieć ko­niecz­nie wię­cej niż dru­gie, ho­no­ru, wy­sta­wia­ją się same na po­śmie­wi­sko. Ta, ma­jąc roz­są­dek, po­szła za złym przy­kła­dem owych, któ­re za nad­cho­dzą­cym wie­kiem, chcą czem­ścić za­peł­nić stra­tę mło­do­ści, i są­dzą… że po­zór aż nad­to skrom­nych po – stęp­ków, za­stą­pi miej­sce pięk­no­ści i po­nęt. Ta Pani, da­lej niż inne po­su­wa swo­je skrom­nic­two, i znaj­du­je szka­ra­dzień­stwa tam, gdzie ich nikt nie wi­dzi. Ję­zyk na­wet od­mie­nić i prze­ro­bić­by chcia­ła; bo su­ro­wość jej oby­cza­jów nie wi­dzi żad­ne­go sło­wa, w któ­rem­by nie mia­ła do od­rzu­ce­nia po­cząt­ku lub koń­ca dla nie­uczci­wych i nie­przy­zwo­itych zgło­sek.URAN­JA.

O! to mnie wca­le nie ob­ra­ża, bo żad­ne­go tych sa­tyr sło­wa nie sto­su­ję do sie­bie. Ta­kie sa­ty­ry spa­da­ją wprost na oby­cza­je, i przez samą tyl­ko uwa­gę, oso­bę ude­rzyć mogą. Nie sto­suj­my do sie­bie po­ci­sków po­wszech­nej na­ga­ny, i je­śli moż­na, ko­rzy­staj­my z jej na­uki, ja­ko­by nie do nas ob­ró­co­nej. Wszyst­kie śmiesz­ne ob­ra­zy wy­sta­wia­ne na te­atrach, po­win­ny być od wszyst­kich wi­dzia­ne bez gnie­wu. Są to pu­blicz­ne źwier­cia­dła, w któ­rych, nie trze­ba da­wać do po­zna­nia, że po­strze­ga­my sie­bie; a kto się gor­szy z na­ga­nio­nej wady, jest o nią w pu­blicz­no­ści po­są­dza­ny.LI­ZY­DAS.

Nie mam we zwy­cza­ju ga­nić, i je­stem bar­dzo po­bła­ża­ją­cy dzie­łom dru­gich. Ale, nie ob­ra­ża­jąc przy­jaź­ni jaką Pan Po­rucz­nik oka­zu­je dla au­to­ra, cały świat mi przy­zna, że ten ro­dzaj ko­me­dji, nie może się wła­ści­wie na­zwać ko­me­dja; i że wiel­ka jest róż­ni­ca tych fra­szek od pięk­no­ści sztuk po­waż­nych. Jed­nak wszy­scy na nie uczęsz­cza­ją; te­atr jest próż­ny, kie­dy się wy­sta­wia­ją tra­ge­dje, bo całe mia­sto leci na te ba­ne­lu­ki, ko­me­dje. Przy­znam się, że mi to ści­ska ser­ce; bo to wsty­dzi wiek nasz te­raź­niej­szy,DO­RANT.

Za­pew­ne; i kie­dy ją Pani, co do trud­no­ści, po­ło­ży nie­co wy­żej tra­ge­dji, nie bar­dzo się Pani omy­li. Bo mnie się zda­je, że ła­twiej jest sa­dzić się na wiel­kie zda­nia i uczu­cia, wal­czyć wier­sza­mi z lo­sem, oskar­żać prze­zna­cze­nia i bluź­nić nie­bu, niż wejść jak na­le­ży w śmiesz­no­ści lu­dzi, i za­ba­wić ich przy­jem­nie na te­atrze ob­ra­zem wad ich wła­snych. Kie­dy się ma­lu­je bo­ha­te­ra, daje mu ja­kie się po­do­ba, przy­mio­ty i po­sta­cie; są to ob­ra­zy od upodo­ba­nia, w któ­rych się po­do­bień­stwa nie szu­ka; dość tyl­ko iść za po­pę­dem wy­obraź­ni, któ­ra się na róż­ne stro­ny giąć daje, i któ­ra czę­sto rzu­ca rze­czy­wi­stość, byle cud uchwy­cić mo­gła. Ale ma­lu­jąc lu­dzi, trze­ba ich wy­sta­wiać po­dług na­tu­ry, a wia­do­mo, że co jest na­tu­ral­nem, to jest trud­niej­szem: ob­ra­zy ich po­win­ny być po­dob­ne; bo je­śli w nich po­znać się nie da­dzą lu­dzie obec­ne­go wie­ku, za nic wszel­kie usi­ło­wa­nie. Sło­wem, w sztu­kach po­waż­nych, aby ujść na­ga­ny, do­syć jest na­pi­sać roz­sąd­nie i do­bit­nie; w za­baw­nych zaś, prócz tego, trze­ba żar­to­wać; a to nie­ła­twy jest za­miar chcieć roz­śmie­szyć uczci­wych i roz­sąd­nych lu­dzi.DO­RANT.

Do­kończ, Pa­nie Li­zy­da­sie. Pan chce po­wie­dzieć, że pu­blicz­ność nie zna się na tych rze­czach; a to jest po­spo­li­tą wszyst­kich was pa­nów au­to­rów obro­ną, ob­wi­niać o nie­po­wo­dze­nie dzieł wa­szych, nie­spra­wie­dli­wość wie­ku i nie­umie­jęt­ność pu­blicz­no­ści. Wiedz Pa­nie Li­zy­da­sie, że pu­blicz­ność ma do­bre oczy, że po­tra­fi są­dzić o rze­czy z lo­ry­net­ką i bez lo­ry­net­ki, że wszyst­kie dzie­ła wa­sze po­le­ga­ją na jej są­dzie i gu­ście, któ­re­go wam się trze­ba uczyć, aby­ście okla­ski zy­ski­wać mo­gli: i że na­ko­niec lu­dzie roz­sąd­ni, pro­sto my­ślą­cy, zdo­ła­ją le­piej cza­sem są­dzić o dzie­łach, niż cała za­rdza­wia­ła pe­dan­tów umie­jęt­ność.DO­RANT.

Wy śmiesz­ni je­ste­ście ze swe­mi pra­wi­dła­mi, któ­re­mi za­trud­nia­cie nie­wia­do­mych i głu­szy­cie nas co­dzien­nie. Zda­je się, sły­sząc was, że te pra­wi­dła sztu­ki, są to nie­do­cie­czo­ne ta­jem­ni­ce; a prze­cie, są to tyl­ko roz­sąd­ne uwa­gi i prze­stro­gi, aby uni­kać tego, coby mo­gło od­jąć ro­skosz w słu­cha­niu dziel tego ro­dza­ju; i sam zdro­wy roz­są­dek co te pra­wi­dła wy­my­ślił, ła­two je za­cho­wa bez po­mo­cy Ho­ra­ce­go i Ary­sto­te­le­sa. Chciał­bym wie­dzieć, je­że­li naj­więk­szem pra­wi­dłem sztu­ki nie jest, umieć po­do­bać się; i czy sztu­ka te­atral­na, któ­ra do­pię­ła tego celu, źle jest na­pi­sa­ną? Czy Pan chce, aby pu­blicz­ność uwo­dzi­ła się temi pra­wi­dła­mi, i nie była sę­dzią swo­jej ucie­chy?DO­RANT.

Więc Pani, ich za­rzu­ty by­najm­niej nas ob­cho­dzić nie po­win­ny. Bo je­śli sztu­ki po­dług pra­wi­deł pi­sa­ne nie po­do­ba­ją się, a te co się po­do­ba­ją, nie są po­dług pra­wi­deł, więc te pra­wi­dła, jak się po­ka­zu­je, są zie­mi. Żar­tuj­my więc z tego pie­niac­twa pra­wi­dło­we­go, w któ­re ci Ich­mo­ścio­wie pu­blicz­ność wplą­tać pra­gną, i słu­chaj­my tyl­ko w ko­me­dji wra­że­nia, ja­kie w nas spra­wić może.

Idź­my za we­wnętrz­nem uczu­ciem, nie szu­ka­jąc ro­zu­mo­wa­li za­bra­nia­ją­cych nam ro­sko­szy.DO­RANT.

Za po­zwo­le­niem Pana Li­zy­da­sa, Ja mó­wię, że po­do­bać się jest to naj­więk­sza sztu­ka; i że ta ko­me­dja sko­ro się po­do­ba­ła tym, dla któ­rych jest zro­bio­ną, nie po – win­na się wię­cej trosz­czyć o nic, to do­syć dla niej. Z tem wszyst­kiem, po­zwól so­bie Pa­nie po­wie­dzieć, że ona nie grze­szy prze­ciw żad­nym pra­wi­dłom, o któ­rych Pan mówi; ja, dzię­ki Bogu, czy­ta­łem je wszyst­kie, jak i Pan, i do­wio­dę, że może mało my po­sia­da­my sztuk rów­nie pra­wi­dło­wo jak ta na­pi­sa­nych.LI­ZY­DAS.

Są to wy­ra­zy tech­nicz­ne sztu­ki, któ­rych nam uży­wać wol­no. Ale po­nie­waż te sło­wa rażą Pań­skie ucho, wy­tłu­ma­czę się in­nym spo­so­bem, i pro­szę go od­po­wie­dzieć mi do­kład­nie na kil­ka za­rzu­tów mo­ich. Na­przód, nie grze­szyż ta sztu­ka prze­ciw wła­ści­we­mu sztuk te­atral­nych na­zwi­sku? bo imie po­ema­tu dra­ma­tycz­ne­go po­cho­dzi od sło­wa grec­kie­go, któ­re zna­czy dzia­łać, dla oka­za­nia, że na­tu­ra tego po­ema­tu za­sa­dza się na dzia­ła­niu; w tej ko­me­dji prze­ciw­nie, nie wi­dać żad­ne­go dzia­ła­nia, bo wszyst­ko za­le­ży na opo­wia­da­niach Anie­li albo Wa­le­re­go.DO­RANT.

Co do pie­nię­dzy, któ­re on wspa­nia­le Wa­le­re­mu daje, prócz tego, że list przy­ja­cie­la jest dla uie­go do­sta­tecz­ną bez­pie­czeń­stwa ich rę­koj­mią, nie moż­na przy­pu­ścić, aby czło­wiek dzi­wacz­ny i śmiesz­ny w pew­nych rze­czach, nie był uczci­wym w dru­gich. Co do sce­ny Sta­cha i Te­re­ski we­wnątrz domu, któ­rą nie­któ­rzy mają za zim­ną i dłu­gą, nie jest ona bez przy­czy­ny; bo Kor­nu­ta, mo­gąc być pod­czas swo­jej po­dró­ży oszu­ka­nym przez ist­ną nie­win­ność swo­jej ko­chan­ki, mógł rów­nie za po­wro­tem, dłu­go cze­kać pode drzwia­mi swe­go domu, przez nie­win­ność swo­ich słu­żą­cych; aby wszę­dzie był uka­ra­nym przez te same środ­ki ostroż­no­ści, któ­rych uży­wa dla swe­go bez­pie­czeń­stwa.DO­RANT.

A co do tego ka­za­nia, jak Pan na­zy­wa, ja za­rę­czam, że lu­dzie praw­dzi­wie po­boż­ni co go słu­cha­li, nie zna­leź­li w niem nic znie­wa­ża­ją­ce­go na­sze ta­jem­ni­ce, ho te sło­wa: pie­kło i ko­tły smo­łą wrzą­ce, są zda­je mi się do­syć uspra­wie­dli­wio­ne dzie­ciń­stwem Kor­nu­ty i nie­win­no­ścią Anie­li. Co się zaś ty­cze unie­sie­nia mi­ło­ści w pią­tym ak­cie, uwa­ża­ne­go u Pana za ko­micz­ną prze­sa­dę i nie­ja­ko za pod­łość, ści­śle isto­tę jego roz­wa­żyw­szy, nie­wi­dzi­myż lu­dzi naj­uczciw­szych, lu­dzi naj­po­waż­niej­szych, któ­rzy­by w po­dob­nych po­ło­że­niach czuć nie mo­gli….OSO­BY.

MO­LI­ÉRE, Mar­kiz śmiesz­ny.

BRÉCO­URT, czło­wiek przy­zwo­ity.

La GRAN­GE, Mar­kiz śmiesz­ny.

DU CRO­ISY, po­eta.

PANI MO­LI­ÉRE, sa­ty­rycz­ka dow­cip­na.

PANI DU CRO­ISY, sło­dziuch­na.

PAN­NA DU PARC, grzecz­ni­sia układ­na.

PAN­NA BÉJART, skrom­ni­sia.

PAN­NA DE BRIE, roz­sąd­na ko­kie­ta,

PAN­NA HE­RVÉ, słu­żą­ca wy­kwint­na

LA THO­RIL­LI­ÉRE, Mar­kiz na­tręt­ny.

BÉJART, po­trzeb­nic­ki.

CZTRECH goń­ców.

Sce­na w Wer­sa­lu, w przed­po­ko­ju Kró­la.Uwa­gi nad sztucz­ką Im­pro­wi­za­cja w Wer­sa­lu.

Lu­dwik XIV zo­staw­szy opie­ku­nem Mo­lie­ra, był roz­gnie­wa­ny, że z po­wo­du szko­ły żon, któ­rej ten Mo­nar­cha przy­ja­ciel nauk, wszyst­kie czuł za­le­ty, po­zwo­lo­no so­bie prze­ciw jej au­to­ro­wi nie­na­wist­nych oso­bi­sto­ści, i że lu­dzie któ­rych on nig­dy nie do­ty­kał, De­vi­se i Bo­ur­sault, Bur­so jako też i ak­to­ro­wie in­nych te­atrów, sta­ra­li się go czer­nić pi­sma­mi dzie­cin­ne­mi i peł­ne­mi zło­ści. Ten Mo­nar­cha god­ny, aby pa­no­wa­nie jego było zna­jo­me po­tom­no­ści, ujął się za Mo­lie­rem, i ka­zał mu się ze­mścić; stąd Na­pręd­ce w Wer­sa­lu wzię­ło swój po­czą­tek, gra­ne w Wer­sa­lu dnia 14 Paź­dzier­ni­ka, a w Pa­ry­żu 4 Li­sto­pa­da, 1663 roku.

Sztu­ka la na­pi­sa­na z dow­ci­pem i we­so­ło­ścią, wy­trą­ci­ła na­zaw­sze pió­ro z ręki Bur­rol­ta, któ­ry póź­niej miał so­bie do wy­rzu­ce­nia, że był jej po­wo­dem; po­znał, że nie po­trzeb­nie so­bie ścią­gnął nie­przy­ja­cie­la tym strasz­niej­sze­go im się sła­wa jego wzma­ga­ła; i że po­tom­ność nie prze­ba­czy tym, któ­rzy upo­rczy­wie jego ar­cy­dzie­ła znie­wa­żać usi­ło­wa­li. Ro­strop­niej­szy więc, po wy­sta­wie­niu lej ko­me­dyj­ki znik­nął z tłu­mu ma­łych szcze­ka­czów, któ­rzy cią­gle ota­cza­li wóz Mo­lie­ra; i cho­ciaż swę sztu­kę Ob­raz Ma­la­rza wprzód jesz­cze dru­ko­wać ka­zał, owę ko­me­dją swo­ję pu­ścił w za­po­mnie­nie, aż do­pie­ro w roku 1682 przy­ja­cie­le jego La Gran­ge i Vi­not pierw­szy raz ją w zbio­rze in­nych dzieł jego umie­ści­li.

Sztu­ka ta ścią­ga się je­dy­nie do owcza­so­wych oko­licz­no­ści; tłu­ma­czy­łem ją tyl­ko dla wy­świe­ce­nia, nie­któ­rych szcze­gó­łów ży­cia Mo­lie­ra, nie­odmie­nia­jąc w niej na­zwisk osób, ani ich pi­sow­ni, zwłasz­cza, że te oso­by były ak­to­ra­mi i to­wa­rzy­sza­mi na­sze­go au­to­ra.MO­LI­ÉRE.

A jaż to nie mogę cza­sem za­po­mnieć ja­kie­go sło­wa? Je­st­że u was ni­czem nie­spo­koj­ność moja o po­myśl­ne przy­ję­cie sztu­ki, któ­re się mnie jed­ne­go ty­cze? I my­śli­cie, że to mała rzecz wy­sła­wić cóś ko­micz­ne­go przed tak świet­nem zgro­ma­dze­niem, i chcieć roz­śmie­szyć oso­by, któ­re w nas naj­głęb­sze wra­ża­ją usza­no­wa­nie, i tyl­ko się uśmiech­ną kie­dy im się po­do­ba? ja­kiż au­tor drżeć nie po­wi­nien wy­sła­wia­jąc się na taką pró­bę? nie mam­że ja ra­czej przy­czy­ny po­wie­dzieć, że dał­bym wszyst­ko abym się od tego uwol­nił?MO­LI­ÉRE.

Mój Boże! moja Pan­no, Kró­lo­wie lu­bią pręd­kie po­słu­szeń­stwo i żad­nych nie cier­pią za­wad. Oni chcą uciech, ale aby nie cze­ka­li na nie, a naj­mniej przy­go­to­wa­ne, są dla nich naj­mil­sze. Po­do­bać się im, jest na­szym obo­wiąz­kiem; i je­śli nam co roz­ka­zu­ją, po­win­ni­śmy pręd­ko ko­rzy­stać z ich woli. Le­piej jest źle ją wy­peł­nić niż zwle­kać jej wy­peł­nie­nie; i cho­ciaż się cza­sem za­wsty­dzi­my, że się nam źle uda, za­wsze się mo­że­my szczy­cić szyb­kiem ich roz­ka­zów wy­ko­na­niem. Ale po­wtórz­my so­bie pro­szę was.PAN­NA BÉJART.

Ale kie­dy Panu ka­za­no mścić się za osła­wia­nie sie­bie, cze­mu­żeś nie zro­bił ko­me­dji ak­to­rów, o któ­rej nam nie­daw­no mó­wi­łeś? Do niej wszyst­ko mia­łeś go­to­wo; tem wię­cej, że kie­dyś był w ich kry­ty­kach ma­lo­wa­nym, mia­łeś po­wód ma­lo­wa­nia ich na­wza­jem, i to z naj­więk­szą ła­two­ścią; to by­ło­by do­pie­ro praw­dzi­wym ich ob­ra­zem, bo w ich sztu­kach twój, nie może się na­zwać two­im. Bo ak­to­ra w roli ko­micz­nej wy­sta­wić do­brze nie moż­na; nie jego się w niej ma­lu­je, ale oso­bę, któ­rą on wy­obra­ża, i na jego od­ma­lo­wa­nie bio­rą się te same rysy i far­by ja­kich on uży­wa na wy­sta­wie­nie cha­rak­te­rów śmiesz­nych, któ­re on po­dług na­tu­ry na­śla­du­je: ale ma­lo­wać ak­to­ra w roli po­waż­nej, do­pie­ro się wy­da­dzą wła­sne jego wady bo role po­waż­ne nie przy­pusz­cza­ją ani po­sta­ci, ani brzmie­nia gło­su śmiesz­ne­go; a po tym ru­chu i gło­sie za­raz ak­to­ra po­znać moż­na.MO­LI­ÉRE.

To praw­da; ale­ja mia­łem prze­ciw­ne temu po­wo­dy i mó­wiąc mię­dzy nami, to nie war­to było pra­cy. Po­tem, trze­ba było cza­su na wy­ko­na­nie tego za­mia­ru. Jako oni w te same dni co i my, gra­ją swe sztu­ki, za­le­d­wie dwa lub trzy razy mo­głem być na ich te­atrze, od kie­dy tu je­ste­śmy; nie mo­głem schwy­cić ich spo­so­bu mó­wie­nia prócz nie­któ­rych mało znacz­nych śmiesz­no­ści, któ­re mnie naj­pier­wej ude­rzy­ły w oczy; a chcąc wy­sta­wić po­dob­ne im ob­ra­zy, mu­siał­bym wię­cej na ich po­zna­nie po­trze­bo­wać cza­su.MO­LI­ÉRE.

My­sła­łem tedy o ko­me­dji, w któ­rej­by był po­eta, i ja­bym go sam wy­obra­żał. Onby da­wał do gra­nia swą sztu­kę nowo przy­by­łej do sto­li­cy tru­pie. Czy ma­cie, rzekł­by im, ak­to­rów i ak­tor­ki zdol­nych do­brze wy­sła­wić dzie­ło? bo moja sztu­ka, jest to sztu­ka….. O pa­nie, od­po­wie­dzie­li­by mu ak­to­ro­wie; nasi męż­czyź­ni i ko­bie­ty wszę­dzie od­bie­ra­li po­kla­ski, gdzie­śmy tyl­ko prze­cho­dzi­li.

A któż u was gra Kró­low? Oto ten mło­dy Pan ak­tor. Co? ten wy­mu­ska­ny mło­dzik! czy żar­tu­je­cie? Król po­wi­nien być za czte­rech wiel­ki i gru­by, Król, do sto ka­tów, po­wi­nien być sze­ro­kie­go swo­jej bu­do­wy ob­wo­du, aby tron mógł za­jąć jak na­le­ży. To, moi ko­cha­ni, już jest wiel­ką wadą. Nie­chże mi za­de­kla­mu­je kil­ka­na­ście wier­szy. Za­ra­zby ak­tor za­czął mó­wić na­przy­kład, kil­ka wier­szy i to naj­na­tu­ral­niej jak tyl­ko może:

(de­kla­mu­je kil­ka wier­szy tra­icz­nych).

Co? wy to na­zy­wa­cie de­kla­ma­cyą? krzyk­nął­by po­eta: trze­ba to mó­wić z na­pu­sze­niem. Słu­chaj­cie mnie.

(de­kla­mu­je to samo, jak Mont­fleu­ry, ak­tor Ho­te­lu Bur­goń­skie­go).

Wi­dzi­cie tę po­sta­wę? uwa­żaj­cie to do­brze. Na­tę­żać trze­ba głos na ostat­ni wiersz, i to moc­no: tak moż­na mieć po­chwa­ły i okla­ski. Ale Pa­nie, od­po­wie­dział­by ak­tor, zda­je mi się, że Król sam­na­sam zo­zma­wia­jąc z ka­pi­ta­nem swej gwar­dji, nie krzy­czy z ta­kim za­pa­łem i na­dę­to­ścią. Ty nie wiesz co mó­wisz: gdy­byś mó­wił swo­im try­bem, nie usły­szał­byś w par­te­rze żad­ne­go ach!…, No, obacz­myż jesz­cze sce­nę ko­chan­ka z ko­chan­ką. Tu ak­tor z ak­tor­ką mó­wi­li­by sce­nę Ka­mil­li i Ku­ry­acy­usza, na­przy­kład:

(de­kla­mu­je kil­ka wier­szy mi­ło­śnych).

tym spo­so­bem co i pierw­szy ka­wa­łek, i jesz­cze na­tu­ral­niej. A po­eta na­tych­miast: żar­tu­je­cie: to nic nie war­to, uwa­żaj­cie, tak trze­ba od­dać tę sce­nę:

(de­kla­mu­je jak Pan­na Be­au­cha­te­au, ak­tor­ka Ho­te­lu Bur­goń­skie­go).

Wi­dzisz jak to na­tu­ral­nie i czu­le. Patrz na tę jej twarz uśmie­cha­ją­cą się w naj­więk­szych za­smu­ce­niach. To tak być po­win­no. A tak prze­szedł­by wszyst­kich ak­to­rów i wszyst­kie ak­tor­ki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: