Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieła Jana-Chrzciciela Pokelina Moliera w ośmiu tomach. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieła Jana-Chrzciciela Pokelina Moliera w ośmiu tomach. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UWA­GA NAD MI­ŁO­ŚCIĄ DOK­TO­REM.

Na roz­kaz kró­la, w pięć dni na­pi­sa­na, wy­uczo­na i gra­na była z ba­le­tem do niej przy­łą­czo­nym, w Wer­sa­lu 15-o Wrze­śnia, a w Pa­ry­żu 22-o te­goż mie­sią­ca, r. 1665 Sław­ny Lul­ly był kom­po­zy­to­rem mu­zy­ki w pro­lo­gu i mię­dzy­sce­niach, któ­re w tłu­ma­cze­niu sto­su­jąc się do miej­sco­wo­ści, opu­ści­łem.

Bicz wszel­kich śmiesz­no­ści Mo­lier, po­wstał na szar­la­ta­ni­ją me­dy­cy­ny, lecz nie w tej ko­me­dji pierw­szy raz ude­rzył na dok­to­rów; pierw­sza sce­na trze­cie­go aktu w Al­cy­do­rze (Don Juan) jest już moc­ną na nich Sa­ty­rą.

Dok­to­ro­wie owe­go wie­ku prze­jeż­dża­jąc się po uli­cach Pa­ry­ża na swych mu­łach, w suk­niach fa­kul­te­tu, po­waż­nie po ła­ci­nie roz­pra­wia­jąc o cho­ro­bach naj­po­spo­lit­szych, sami, przez swe spo­ry i po­ci­ski ja­kie na sie­bie mio­ta­li, stan swój okry­li śmiesz­no­ścią. Co­dzien­ne po­mię­dzy nimi za­tar­gi z po­wo­du sław­ne­go wina eme­tycz­ne­go i dwa pro­ces­sy fa­kul­te­tów me­dycz­nych w Ro­uen i Mar­sy­lii z ap­te­ka­rza­mi tych­że miast w 1664 r. znie­wa­gi ja­kie­mi się wza­jem w pi­smach pu­blicz­nych szar­pa­li i czer­ni­li, wszyst­ko to zi­niej­sza­ło za­ufa­nie sztu­ce tej po­trzeb­ne.

Bie­gli dzi­siej­sze­go wie­ku lu­dzie nie są już po­dob­ni do ory­gi­na­łów Mi­ło­ści dok­to­rem: nie­zli­czo­ne od owe­go cza­su wy­na­la­zła i sta­ran­niej­sza na­uka mu­sia­ły utwo­rzyć umie­jęt­nych i roz­sąd­niej­szych le­ka­rzy. Dla cze­goż ob­ra­za­mi ów­cze­snych Mo­lier śmie­szy nas jesz­cze? oto, że lu­dzi zdat­nych w każ­dym sta­nie za­wsze mała na­der jest licz­ba, że w tłu­mie jed­nej sztu­ki wy­znaw­ców nie­po­dob­na aby sję nie zna­lazł je­den, coby ro­zum­ną i wie­le zna­czą­cą po­wierz­chow­no­ścią nic sta­rał się za­stą­pie bra­ku ta­len­tów, że na­ko­niec dla oma­mie­nia gmi­nu daw­ny pe­dan­tyzm jest i bę­dzie ni­czu­ży­wa­nym za­wsze środ­kiem. Będą za­wsze lu­dzie któ­rzy jak Gu­eu­aut (1) po­wie­dzą, że" nie moż­na " ta­lar­ka wy­rwać od cho­re­go, je­śli się go nie oszu­ka. "

To rzecz dziw­na że Mo­lier w oczach Lu­dwi­ka XIV.

śmiał wy­sta­wić na sce­nę czte­rech pierw­szych jego dwo­ru le­ka­rzów; (2) mu­siał za­pew­ne uprze­dzić kró­la, albo mieć od nie­go roz­kaz ma­lo­wa­nia tych cha­rak­te­rów, jak daw­niej – (1)O tym le­ka­rzu pew­ny drąz­karz po­wie­dział żar­to­bli­wie: Nie za­cze­piaj­my Pana Dok­to­ra; on nam uczy­nił ła­skę że za­bit Kar­dy­na­ta. (Ma­za­ri­nie­go.) Rzy­mia­nie po śmier­ci pa­pie­ża Ad­ry­ana VI, po­ło­ży­li na drzwiach jego dok­to­ra na­pis. Wy­ba­wi­cie­lo­wi swe­go na­ro­du.

(2) Des­fo­ti­ge­ra­ia, Esprit, Gu­enaut i Da­cqu­in; któ­rym grec­kie sto­sow­ne za radą Bo­ala po­da­wał na­zwi­ska, pierw­sze­mu Des­fo­nan­dres za­boj­ca lu­dzi, (w mo­jem tłu­ma­cze­niu Ku­ra­cy­usz) dru­gie­mu Ba­his szcze­ka­ją­cy, dla beł­ko­tli­wej mowy, (Rzeź­nic­ki) trze­cie­mu Ma­cro­ton dlu­go mó­wią­cy (Du­sie­wicz) czwar­te­mu To­mes roz­ci­na­ją­cy. (Sztorch), Nie­wia­do­mo jaki byl pią­ty któ­re­go na­zwał Fił­łe­rin, przy­ja­ciel śmier­ci; (Do­bi­jal­ski}.

my­śliw­ca w Na­trę­tach, mil­cze­nie ca­łe­go fa­kul­te­tu po ode­gra­niu sztu­ki, po­twier­dza ten wnio­sek.

Wol­ność gra­nia dok­to­rów jest tak daw­na jak sam te­atr. Ary­sto­fan i Fi­le­mon czę­sto ich na śmiech wy­sta­wia­li, Aten­cusz na­wet o nich po­wia­da: Excep­tis me­di­cis ni­hil esse gram­ma­ti­cis stul­liiis.

Plaut w swo­ich Bliź­nię­tach w Ak­cie III, sce­nie III mówi o jed­nym dok­to­rze któ­ry się cheł­pił że był uży­wa­ny do przy­pra­wie­nia nogi Esku­la­piu­szo­wi, i Apol­li­no­wi ręki:

Od­io­sus tan­de­mvix ab aegro­tis ve­nil,

Ait se ob­li­gas­se crus frac­tum Aescu­la­pio,

Apol­li­ni au­tem bra­chium….

Pli­niusz w swej Hi­sto­rii na­tu­ral­nej wzmian­ku­je o jed­nym ta­kim na­grob­ku:

Tur­ba se me­di­co­rum pe­riis­se!

Mlon­ta­igne po­zwa­lał so­bie żar­to­wać z dok­to­rów, w księ­dze II, roz­dzia­le 37. swe­go dzie­ła, z któ­re­go Mo­lier nie w jed­nym ra­zie ko­rzy­stać umiał. Uwa­żać na­le­ży jed­nak, że we wszyst­kich ko­me­djach w któ­rych wy­sta­wiał dok­to­rów, umiesz­czał ich role nie jako głów­ne, lecz jako pod­rzęd­ne, słu­żą­ce tyl­ko do roz­we­se­le­nia ak­cyi któ­rej pod­le­głe­mi były.

Lecz co tyl­ko na nich pi­sał, ni­czem jest ze zło­śli-wemi po­ci­ska­mi ja­kie na nich wy­rzu­cał je­den z ich­że licz­by. Do­syć jest prze­biedz li­sty Dok­to­ra Gui-Pa­tin aby się prze­ko­nać, że ten ko­mik mniej strasz­nym był ich nie­przy­ja­cie­iem. Uczo­ny ten le­karz nic mógł znieść no­wo­ści i mnó­stwa le­karstw na­ten­czas uży­wa­nych; obu­rza­ło go uży­wa­nie se­kre­tów che­micz­nych, i t… d… a szcze­gól­nie wino eme­tycz­ne któ­re na­zy­wał wi­nem eme­tycz­nem ad ne­can-

Je­że­li mó­wił o dok­to­rach dwo­ru, zwał ich ar­chia­tra­mi dwor­ski­mi, em­pi­ry­ka­mi, me­dy­ka­sta­mi 3 po­li­fa­ri­ma­ceu­ta­mi; au­li­ci ag­to­tae et versz­pe­lies me­di­ci qui qu­aerunt In­crum per frau­des et in­i­po­stu­ras.

W sław­nem co­mi­lium nad cho­ro­bą Kar­dy­na­ła Ma­za­ry­nie­go, Bray­er utrzy­my­wał, że wą­tro­ba w nim jest po­psu­ta, Gu­enaut, że śle­dzio­na, Va­lot że płu­ca, De­si­bu­ge­ra­is, ze dol­ny żo­łą­dek, i żad­nym spo­so­bem na jed­no zgo­dzie się nie mo­gli. Stąd Gui-Pa­tin po­wie­dział, że ci dok­to­ro­wie z na­uki czy­stej i zdro­wej, ist­ną czy­nią szar­la­ta­ni­ją i pu­blicz­ną ohy­dę,

Epi­gram­mat na Va­lo­ta któ­ry za­bił Kró­lo­wę an­giel­ską daw­szy jej opium, było try­um­fem dla tego zło­śli­we­go dok­to­ra, i do­wo­dem ze Mo­lier miał za sobą od­głos po­wszech­ny, i nie po­wsta­wał na lu­dzi któ­rych sła­wa była usta­ło­na. Epi­gram­mat ten jest na­stę­pu­ją­cy:

Le cro­irez-vous race fu­tu­re,

Que la fil­le du grand Hen­ri

Eut, eu mo­urant, meme aven­tu­re

Que fen son pere et son mari?

Tous tro­is sont morts par asas­sin,

Ra­va­il­lac, Crom­well, me­di­cin;

Hen­ri d'un coup de bay­onuct­te, Cliur­les fi­nit aur un bil­lot,

Et ma­ine­nant meurt Hen­riet­te Par l'igno­ran­ce de Va­lot.

Za­pa­trzyw­szy się na te przy­kła­dy, nie moż­na twier­dzić ze Mo­lier z umy­słu i bez przy­czyn dok­to­rów na­pa­sto­wał: nie wy­śmie­wał on me­dy­cy­ny jak nie­któ­rzy utrzy­mu­ją, ale śmiesz­ność i szar­la­la­ni­ją tej na­uki któ­ra jest da­re­mi nie­bios i za­szczy­tem ro­zu­mu ludz­kie­go.

Mi­łość dok­to­rem jest peł­na ży­wo­ści, ognia ko­mi­ści i żar­tów. Moż­na w niej do­strzedz nie­któ­re na-.

śla­do­wa­nia z ko­me­dji wło­skiej ii me­di­co to­lan­te, i For­mia­na Terc­ney­usza. W 'il me­di­co vo­lan­te Ar­łe­kin prze­bra­ny za dok­to­ra słu­ży mi­ło­ści swe­go pana z Eu­la­ryą któ­ra uda­je sła­bą: i chcąc po­znać jej cho­ro­bę, bie­rze za puls Pan­ta­to­na z przy­czy­ny jak po­wia­da sym­pa­tji któ­ra być po­win­na mię­dzy oj­cem i cór­ką.

Mo­lier wi­nien tej sztu­ce wło­skiej myśl ko­micz­nę ma­ca­nia pul­su ojca aby po­znać cho­ro­bę cór­ki; lecz on prze­brał za dok­to­ra sa­me­go ko­chan­ka, a nie jego słu­gę, i tą jed­ną od­mia­ną wszyst­kie sce­ny z tego prze­bra­nia się wy­ni­ka­ją­ce nie­rów­nie uczy­nił in­te­re­sow­niej­sze­mi. W Fer­mio­nie De­mi­fon chcąc ze­rwać nie­mi­łe so­bie oże­nie­nie się swe­go syna, ra­dzi się czte­rech ad­wo­ka­tów, któ­rzy tak są róż­ne­go zda­nia, że się na koń­cu ob­rad od­zy­wa; i te­raz w więk­szej je­stem nie­pew­no­ści niż wprzó­dy…..

Rvfus po­dob­nie jak De­mi­fon ra­dzi się dok­to­rów; lecz ta sce­na jest waż­niej­sza niż w Tcrcn­cy­uszu ad­wo­ka­tów, gdyż tam idzie o ze­rwa­nie ślu­bu, tu o zdro­wie.

Roz­wią­za­nie Mi­łość Dok­to­rem pro­ste, na­tu­ral­ne, i ko­micz­ne, uwa­ża­ne jest za jed­no z naj­lep­szych w ca­łym te­atrze Mo­lie­ra. Ca­il­ha­va wzmian­ku­je o jed­nej sztu­ce Cy­ra­na Pe­dant wy­śmia­ny (le pe­dant jone) któ­rej roz­wią­za­nie Mo­lier miał wziąść za wzór swe­go; ale tu za­cho­dzi py­ta­nie czy Mo­lier z Cy­ra­na, czy Cy­ra­no z Mo­lie­ra ko­rzy­stał, gdyż oba żyli w jed­nym­że cza­sie, na­wet ra­zem pod Gas­sen­dym bra­li na­uki.

W tłu­ma­cze­niu nic nie zmie­ni­łem, tyl­kom słu­gę i po­wier­ni­cę Eu­fro­zy­ny uczy­nił jej cio­tecz­ną sio­strą, przez co jej po­ufa­łość stra­ła się po­dob­niej­szą do praw­dy; zwłasz­cza że dziś pa­no­wie ze słu­ga­mi nie żyją w po­ufa­ło­śći.

To samo prze­ro­bie­nie i w in­nych ko­me­djach sta­ra­łem się usku­tecz­nić.

W Krze­mień­cu, one­go cza­su, bę­dąc jesz­cze w szko­łach, po­wzią­łem myśl prze­posz­cze­nia ca­łe­go te­atru Mo­lie­ra: kie­dy się po­ka­za­ła ni­niej­sza ko­me­dij­ka któ­rej sce­nę po­ło­ży­łem w Krze­mień­cu, tam­tej­si dok­to­ro­wie w licz­bie pię­ciu, a tyle ich wła­śnie tu na sce­nie, są­dząc żem ja ich umyśl­nie wy­sta­wił na po­śmie­wi­sko, za­wią­za­li prze­ciw mnie kru­ey­atę i szczę­ściem, prze­ko­na­łem ich że oso­by, w któ­rych sami sie­bie usi­ło­wa­li po­zna­wać, nie były moim wy­my­słem; i na­stą­pił po­kój.

MI­ŁOŚĆ DOK­TO­REM.

AKT PIERW­SZY.

SCE­NA I.RU­FUS.

Umar­ła, mój Pa­nie Dy­wań­ski:

Jej stra­ta cios mej du­szy za­da­ła ty­rań­ski,

I samo to wspo­mnie­nie ser­ce me roz­ra­nia!

Nie by­łem do­syć kon­tent z jej po­stę­po­wa­nia:

Prze­to­śmy się naj­czę­ściej ząb za ząb kłó­ci­li;

Lecz śmierć go­dzi; umar­ła, ja pła­czę w tej chwi­li.

Gdy­by żyła, kłót­nia­by mię­dzy nami trwa­ła.

Z dzie­ci któ­re mat­ka naj­święt­sza mi dała,

Lecz na nie­szczę­ście moje, wciąż me­lan­cho­licz­na;

Wciąż po­nu­ra, zda­je się że stra­ci­ła mowę

A dla cze­go? nic nie wiem, choć mi ogól gło­wę.

Co tu ro­bić? co czy­nić? aż mózg mi się krę­ci.

Radź­cie mi, bom odu­rzał; okaż­cie swe chę­ci.

(do Aga­ty).

Tyś moja sio­strze­ni­ca,

(do Anie­li ).

A Pani są­siad­ka,

(do Dy­wań­skie­go i Klej­noc­kie­go)

Wy kmo­try, przy­ja­cie­le; otoż wam… za­gad­ka:

Mów­cie co ja mam po­cząć, daj­cie rady swo­je.AGA­TA.

A ja… je­śli mam ra­dzić, tak są­dzę, że ona

Wca­le nie jest do związ­ków mał­żeń­skich stwo­rzo­na.

Szczu­plut­ka, de­li­kat­na, i sła­be­go cia­ła:

Je­śli ją wuj wy­sta­wi by mat­ką zo­sta­ła,

Na tam­ten świat ją po­szle: na sło­wo ho­no­ru,

Za­raz ją więc jak ra­dzę, od­daj do klasz­to­ru.

Świat nie dla niej; za­wsze w lej szczę­ścia świą­ty­ni

Nie­rów­nie ją we­sel­szą i zdrow­szą uczy­ni.

RU­FUS.

Wszyst­kie te rady wa­szę są do­bre i ja­sne,

Lecz ma­cie w nich tro­szecz­ki swe wi­do­ki wła­sne,

I wy­bor­nie jak wi­dzę dla sie­bie ra­dzi­cie.

Asan Pa­nie Klej­noc­ki ra­dzisz wy­śmie­ni­cie:

Je­steś złot­nik, chcesz swo­ich po­zbyć się to­wa­rów.

I Asan tak­że je­steś nie in­nych za­mia­rów

Mo­ści Pa­nie Dy­wań­ski; przeda­jesz obi­cia,

I pew­nie, jak się zda­je ład­ne masz do zby­cia.

(do Anie­li).

A Asa­ni ko­cha­nek, daw­no to sły­sza­łem.

Nie­wier­ny ci, w mej cór­ce ko­cha się z za­pa­łem;

Więc­byś się nie smu­ci­ła, gdy­bym swo­ją dło­nią

Po­łą­czył ją z tym in­nym co mnie pro­sił o nią.

(do Aga­ty).

Ty, moja sio­strze­ni­co, co się ty­cze cie­bie,

Cór­kę za mąż wy­da­wać nie je­stem w po­trze­bie,

Aże ra­dzisz, w klasz­to­rze bym ją za­mknął wiecz­nie,

Znać że mego ma­jąt­ku chce ci się ser­decz­nie.

Więc Pań­stwo za złe tego mieć mi nie bę­dzie­cie,

Że cho­ciaż wa­sze rady są naj­lep­sze w świe­cie,

Ja za żad­ną nie idę.

Kła­nia się, oni od­cho­dzą),

(sam).

Toż mi ra­dzą god­nie!

Sce­na II.

RU­FUS, EU­FRO­ZY­NA .RU­FUS.

Otoż się cór­ka moja prze­cha­dza swo­bod­nie,

Wzdy­cha, spo­glą­da w górę, i coś okiem ści­ga.

(do Eu­fro­zy­ny).

Do­bry dzień moja lub­ko; co to­bie do­li­ga?

Jak się masz? cóż ci moja pu­pecz­ko prze­ślicz­na,

Żeś tak smut­na, po­nu­ra, i me­lan­cho­licz­na?

Ach! cze­muż mi się zwie­rzyć nie chcesz, moja dusz­ko?

Od­kryj mi pro­szę swo­je ma­leń­kie ser­dusz­ko,

Po­wiedz, po­wiedz swe tro­ski swe­mu pa­pu­nio­wi,

Niech się o twych bo­le­ściach twój pa­pun­cio do­wie.

Chodź niech cię po­ca­łu­ję; chodź moja pod­po­ro.

(na stro­nie).

Zły je­sie­ni, że aż mało dia­bli mnie nie bio­rą.

(gło­śno).

Po­wie­dzie moje dzie­cię, mój ty skar­bie zło­ty,

Czy chcesz abym osza­lał, umarł ze zgry­zo­ty?

Od­kryj mi co cię drę­czy, od­kryj mi, co to­bie,

A przy­się­gam na ho­nor, że ci wszyst­ko zro­bię;

Wy­jaw przedem­ną, wy­jaw, co cię tak uci­ska;

Czyś smut­na żeś ku­gla­rza nie wi­dzia­ła zbliz­ka?

Ja ku­gla­rzów do domu spro­wa­dzę w po­trze­bie:

Czyś smut­na że Teo­sia pięk­niej­sza od cie­bie?

A mo­żeś gdzie stroj­niej­szą uj­rza­ła pa­nien­kę?

Chcesz ja­kiej sztam­bulsz­czy­zny dro­giej na su­kien­kę?

Nie – Może twój po­ko­ik nie do­syć ubra­ny?

Mo­żeś smut­na dla tego że w nim bia­łe ścia­ny?

I to nie – Może chcesz się uczyć na gi­ta­rze?

Nie – A może chcesz za mąż, i z mo­żem żyć w pa­rze?

(Eu­fro­zy­na po­twier­dza to ski­nie­niem gło­wy).

Sce­na III.JO­ASIA.

Wy­ba­dać ją, ja pro­szę, niech mi wuj po­zwo­li,

A może mi otwar­ciej po­wie co ją boli,

(do Eu­fro­zy­ny).

Jak­to sio­stro? nie po­wiesz co leż ci się sta­ło,

I chcesz ra­zem za­smu­cić oko­li­cę całą?

Któż wi­dział tak się mar­twić, tak swe czo­ło chmu­rzyć?,

Je­że­li masz wstręt ja­kiś ojcu się wy­nu­rzyć,

Nie po­win­naś przy­najm­niej skry­to­ści mieć ze mną,

A bo­leść po­dzie­lo­na sta­je się przy­jem­ną.

Może chcesz u swej suk­ni, pe­reł, lub klej­no­tów?

Papa wszyst­ko dla cie­bie, rę­czę, ku­pić go­lów:

Czy cię bale, wie­czor­ki, za­ba­wiać nie mogą?

Może cię kto ob­ra­ził? może ko­chasz kogo?

Aha! wiem, cze­muś cią­głą okry­ta ża­ło­bą:

Wiem.,.EU­FRO­ZY­NA.

Ach Jo­asiu miła,

Ża­łu­ję żem swych cier­pień ojcu nie od­kry­ła,

Nic był­by mym żą­da­niom jak wi­dzisz, prze­ciw­ny.

JO­ASIA .

Mój wu­ja­szek da­li­bóg, czło­wiek bar­dzo dziw­ny:

I toby dla mej du­szy ra­dość była wiel­ka,

Gdy­bym mo­gła ja­kie­go spła­tać mu fi­giel­ka.

Ale ja­kie masz smut­ki? opo­wiedz mi szcze­rze.

EU­FRO­ZY­NA .

Cóż ci złe­go przy­bę­dzie je­śli ci się zwie­rzę?

] mnie, coż­by po­mo­gło cier­pień mych od­kry­cie?

Nie jed­noż mi się z nie­mi taić całe ży­cie?

Słu­chaj: słod­kie­mi w ser­cu za­ję­ta po­ża­ry,

Po­zna­łam ojca mego my­śli i za­mia­ry:

Sądź więc o tej bo­le­ści drę­czą­cej nię du­szę,

O roz­pa­czy okrut­nej któ­rej uledz mu­szę,

Gdy od­mó­wił, nie­świa­dom mej ta­jem­nej męki,

Temu, co przez przy­ja­ciół mo­jej żą­dał rękuEU­FRO­ZY­NA.

Może to na­gan­nie,

I me pięk­nie, tak wol­no tłu­ma­czyć się pan­nie:

Jed­nak, gdy­by mi pro­sić było do­zwo­lo­no,

Nic wię­cej, tyl­ko jego chcia­ła­bym być żoną.

Nie­zna­ny ojcu memu, ale mnie…! o Boże!

Nikt tyle uczci­wo­ści i cnot mieć nie może:

Pe­łen do­bre­go ser­ca, za­let i przy­mio­tów,

Tak mnie ko­cha, że za mnie umrzeć na­wet go­tów;

I gdzie tyl­ko mnie wi­dzi, mi­łość jego tkli­wa

Tak mnie jed­nem wes­tchnie­niem wzru­sza i po­ry­wa,

Źe nie mogę, nie mogę nie być mu wza­jem­ną.

Ale wi­dzisz jak oj­ciec po­stę­pu­je ze mną:

Wi­dzisz jego-nie­zgię­tą dla mnie nie­uży­tość,

Ty przy­najm­niej Jo­asiu miej na­de­mną li­tość..EU­FRO­ZY­NA.

Zdo­ła­szże, po­myśl tyl­ko, ulżyć mej nie­do­li?

I mo­gęż ja oj­cow­skiej sprze­ci­wiać się woli?

On jest nie­ubła­ga­nym!

JO­ASIA.

Mo­że­my po­ra­dzić,

Złe jest, jak śle­pa gą­ska da­wać się pro­wa­dzić;

W po­stę­po­wa­niu tyl­ko bądź za­wsze ostroż­na,

A od ty­rań­stwa ojca uwol­nić się moż­na.

Cze­goż on chce od cie­bie? cze­mu w gnie­wie cały?

Nie czas­że ci iść za mąż? je­steś­że ze ska­ły?

To śmiech lu­dziom po­wie­dzieć. No, no, ufaj we mnie,

Sta­ra­nia nic w tym celu nie pój­dą da­rem­nie.

Słu­żyć two­jej mi­ło­ści po­zwo­lić mi ra­czysz,

Wszyst­ko bio­rę na sie­bie; a po­tem zo­ba­czysz

Żem ob­fi­ta w wy­krę­ty i w prze­bie­głość zbroj­na.

Ale otoż Pan oj­ciec. Chodź­my… bądź spo­koj­na.

Sce­na V.RU­FUS.

(sam).

Do­brze to jest głu­che­go uda­wać nie­kie­dy,

To może cza­sem człe­ka wy­ra­to­wać z bie­dy. -

Na­przy­kład, jak kto ze­chce ode­mnie pie­nię­dzy,

Sko­ro wten­czas nie sły­szę, zbę­de się go prę­dzej,

Tak ja so­bie o Gaw­le, on o Paw­le gada,

Po­rzu­ca­ni go, i ja­koś nie­źle mi wy­pa­da.

O…! do­brzem ja zro­zu­miał mej cór­ki ży­cze­nie,

Za któ­re pa­nie­necz­ce kła­niam uni­że­nie

Bo mi wca­le nie w gu­ście. O umia­łem do­ciec':

Jaż mam być nie­wol­ni­kiem? wszak­żem prze­cie oj­ciec!

Cóż śmiesz­niej­sze­go, wziąw­szy na roz­są­dek zdro­wy,

Jak na­zbie­rać pie­nię­dzy pra­cą rąk i gło­wy,

I wy­cho­wać có­recz­kę z nie­ma­łym kło­po­tem,

Aby się z tego dwoj­ga ogo­ło­cić po­tem?

Od­dać wszyst­ko to w ręce ja­kie­goś mło­dzi­ka,

Któ­ry mnie mó­wiąc praw­dę, wca­le nic do­ty­ka?

O! ja się śmie­ję z tego; nic na zby­ciu nić mam.

I cór­kę i ma­ją­tek, dla sie­bie za­trzy­mam.

Sce­na VI.KU­RA­CY­USZ.

Zro­bie­my kon­sy­lium…

JO­ASIA

(do Ku­ra­cy­usza) .

Czy i tu, Je­go­mość?

RU­FUS

( do Jo­asi).

Z ja­kie­goż to zda­rze­nia masz z Pa­nem zna­jo­mość?

JO­ASIA.

Mój Boże! czy raz Pana wi­dzę na uli­cy!

Dziś wi­dzia­łam go w domu na­szej sio­strze­ni­cy.

KU­RA­CY­USZ.

(do Jo­asi).

Jak­że się ma jej ku­charz?

JO­ASIA.

Do­brze! umarł.

KU­RA­CY­USZ .

Boże?

(z za­dzi­wie­niem).

Umarł?KU­RA­CY­USZ, SZTORCH, RZEŹ­NIC­KI, DU­SIE­WICZ,

SZTORCH. :

Ksze­me­nes choć ne we­lki, tsza le­cić jak pta­ki,

Jak til­ko nam prak­ti­ka daje do­chod jaki.

KU­RA­CY­USZ.

Trze­ba wie­dzieć że u mnie kłacz­ka jest cu­dow­na,

Da­łem za nią sto czą­tych; nic jej nie wy­row­na,

Co ja się nią na­la­tam z wia­trem na wy­ści­gi!

SZTORCH.

Ja mam kuń par­so ślicz­ny; kuń tien bez fa­ti­gi.

KU­RA­CY­USZ.

By­łem naj­przód mą klacz­ką u Ba­zy­lia­nów,

Od nich za­raz po­bie­głem tu, do Fran­cisz­ka­nów,

Od Fran­cisz­ka­nów po­lem za Li­cej­skie mury,

Za ogród bo­ta­nicz­ny aż pod same góry,

Stam­tąd na dru­gą stro­nę, i w pil­nej po­trze­bie

Uli­cą Ka­ta­la­ni ru­szy­łem do sie­bie.

Z domu tu­łaj, stąd jesz­cze wo­ja­żo­wać mu­szę

Do Księż­nicz­ki Ma­tyl­dy, stam­tąd da­lej ru­szę.

SZTORCH.

Ja fię­sy fo­ja­szo­fal, ne­kaj muj kuń pofi,

Bo jesz­cze u sla­pe­go by­łem w Po­sza­jo­fi.SZTORCH.

O ! ja ko­kam Hah­ne­mann.

KU­RA­CY­USZ.

O! a ja nie; wca­le.

Bo ja żad­nych no­wo­ści i mał­piarstw nie chwa­lę.

To praw­da, że i daw­ne za­bi­ja sys­te­ma,

Ale w tem, ani sen­su, ani kle­ju nie­ma:

Bo wziąw­szy me­dy­cy­nę od po­cząt­ku świa­ta, '

Wziąw­szy od Esku­la­pa i od Hip­po­kra­ta,

Któ­rych fa­sta me­dycz­ne wiel­bić nie prze­sta­ną,

Con­tra­ria con­tra­riis za­wsze ku­ro­wa­no.

To sys­te­ma zda­je się nie czcze ani bła­he,

Gdy za niem szli wprzód Gal­len, po­źniej Ty­cho-Bra­he.

Huf­fe­land, Frank, Ha­kelsz­mid, i inni z ro­zu­mem,

Co chro­nią ro­dzaj ludz­ki le­karstw róż­nych tłu­mem.

Lecz Hah­ne­mann! dla Boga! ja­kiś dok­tor z bie­dy:

Si­mi­lia si­mi­li­bus! czy sły­sza­no kie­dy?

Bez ap­te­ki, wy­my­słem no­wym na­pu­szo­ny

Wszyst­ko na naj­drob­niej­sze dzie­li mil­lio­ny!

Ja wiem, niech w na­szym świe­cie strasz­na woj­na wzra­sta

Że utar­tej me­to­dy trzy­mam się, i ba­sta,

Cóż Pan o tem po­wia­da?

SZTORCH.

O ! ja mlu­wię za­tem,

Że tsze­ba się sto­so­wać ad for­ma­li­ta­lem:

I to stric­te, jak slicz­nie mufi Pan To­pro­zi,

Niech so­bie z pa­cy­en­ta i cia­ło wy­cho­zi.KU­RA­CY­USZ.

O , za­pew­ne, za­pew­ne; wszyst­ko w czas i

I ja się do wszyst­kie­go stric­tis­si­me bio­rę:

Je­stem zły i su­ro­wy jak dia­beł w tej rze­czy,

Na­wet w gro­nie przy­ja­ciół; kto nie z re­guł le­czy.

Wczo­raj trzech nas pro­szo­no, wła­śnie o tej chwi­li,

Aby­śmy kon­sy­lium nad cho­rym zro­bi­li:

Tam ja cały kurs le­karstw i radę prze­rwa­łem,

Gdyż pro for­ma­li­ta­te ob­sta­ję z za­pa­łem;

A cho­ry o ra­tu­nek pro­sząc usta­wicz­nie

Pod­czas na­szych utar­czek umarł he­ro­icz­nie.SZTORCH.

A ti, tego stu­den­ta, co w ma­lej cho­ro­bie

Na tam­ten świat po­je­kal z twych rąk, jak wi­dzia­łem?

KU­RA­CY­USZ.

( do Ru­fu­sa) .

Po­wie­dzia­łem swą radę.

SZTORCH .

( do Ru­fu­sa ).

I ja po­fie­zia­lem,

KU­RA­CY­USZ .

(do Ru­fu­sa) .

Je­że­li Pan Do­bro­dziej w tej sa­mej go­dzi­nie

Nie każe jej krwi pu­ścić, ona mar­nie zgi­nie.

(od­cho­dzi).

SZTORCH.

(do Ru­fu­sa).

Jak Pan To­pro­zi tego po­słu­cha dok­to­ra.

Cór­ka Pań­ska nie bę­zie do­cze­kać wie­czo­ra.

(od­cho­dzi).

Sce­na V.RU­FUS, RZEŹ­NIC­KI, DU­SIE­WICZ.

RU­FUS.

Któ­re­mu z nich mam wie­rzyć? co po­cząć w tej chwi­li.

Oba się mię­dzy sobą wi­dzę po­kłó­ci­li;

Ten to gada, ten owo: roz­pa­czać za­czy­nam.

Zmi­łuj­cie się Pa­no­wie, pro­szę was, za­kli­nam,

Daj­cie mi do­bre rady, niech się uspo­ko­ję,

Po­wiedź­cie, czem ule­czyć moż­na cór­kę moję.

DU­SIE­WICZ .

( bar­dzo po­wo­li, prze­cią­ga­jąc po­waż­nie wy­ra­zy).

Mój Pa­nie Do­bro-dzie­ju, w tej oko-licz­no-ści,

Trze­ba czy­nić z uwa-gą, nie bez prze-zor-no­ści.

Co na­gle, to podia­ble; Hip­po-krat po-wia-da:

A błę­dy w kura-cyi, jak są­dzić wypa-da.

Mają kon-se-kwen-cy-ą bar­dzo nie­bez-piecz­ną.

RZEŹ­NIC­KI .

(bar­dzo pręd­ko, beł­ko­cąc}.

To praw­da, że uwa­ga bar­dzo jest ko­niecz­ną;

Każ­da czyn­ność w le­cze­niu musi być ostroż­na,

Bo tego co się chy­bi, na­pra­wić nie moż­na.

Każ­de expe­ri­men­tum jest pe­ri­cu­lo­sum.

Dla tego wszyst­ko wprzo­dy wziąść trze­ba na ro­zum,

Uwa­żać tem­pe­ra­ment za­pa­dłej oso­by,

Zo­ba­czyć puls i do­ciec przy­czy­ny cho­ro­by,

A po­tem użyć środ­ków sto­sow­nych na­le­ży.

RU­FUS.

(na stro­nie).

Je­den le­zie jak śli­mak, dru­gi pocz­tą bie­ży.

DU­SIE­WICZ .

Ja za-tem­po­sia-da­jąc nau-kę medy-czną,

Twier­dzę że Pań­ska cór­ka ma­sła­bość chro-nicz-ną,

Któ­ra ją do u-tra-ty ży­cia przy­pro-wa­dzi,

Je­śli się jej mój Pa­nie wcze­śnie nie zara-dzi:

Albo-wiem sym-pto-mata mó­wię że w jej cie­le

Dymi-stych i gry­zą-cych wa-po-rów jest wie­le,

Któ­re jej szczy­pią blon-kę któ­ra mózg okry-wa.

Ten wa­por co po grec­ku a-tmos się nazy-wa.

Z humo-rów zgni­łych, lip-kich, kształ­ci się z po­cząt-ku,

Któ­re się za­cho-wu-ją i gnież­dżą w żo­łąd-ku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: