- W empik go
Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 3 - ebook
Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 550 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
* Potocki o smaku.
W samej rzeczy, powiedział to do młodych Pizonów poeta rzymski w swojej sztuce rymotwórczej. Ale czy takiem jest prawdziwe znaczenie jego wyrazów? Kiedy Horacyusz pisał ten list poufały, w którym bez nauczycielskiej powagi, chciał wymienić zdrowe rady rozsądku i doświadczenia, a razem umieścić krytykę złych autorów, z właściwem sobie dowcipem; grywane wtenczas były na teatrze rzymskim sztuki Terencyusza. Pisarz ten odbierał zasłużone oklaski ludu, a najświetlejsi mężowie, jak Cezar, głosili z upodobaniem jego pochwały. Przecież w dziełach najpoprawniejszego komika łacińskiego, wiele scen znajdujemy, w których nietylko cztery osoby biorą udział do rozmowy scenicznej, ale posuwa on niekiedy tę wolność do pięciu, sześciu, a nawet siedmiu osób, czynnie zapełniających scenę. Jakże więc wspomnione prawidło, dzikiem i niedorzecznem wydawaćby się musiało w ustach poety, który był jednym z największych wielbicieli Terencyusza? Możnaż mniemać, ażeby człowiek najdalszy od szkolnych drobiazgów, krytyk dowcipny i trafny, najżywszy miłośnik prawdy i piękności, potępiał to w prawidłach, co w samem dziele, jako nieobojętny słuchacz pochwalał? Zaiste, byłoby to rzeczą dziwną i niepojętą. Ale nie zadziwia bynajmniej, że tłómacze Horacyusza, przywiązani niekiedy do słów, wewnętrznej ich treści i wagi nie rozumieją, albo zrozumieć nie chcą. Pilniejszy rozbiór, różną cale naukę w tym wierszu okaże, i zdaje mi się tu nader przekonywającą uwaga Galianiego, który w ten sposób słowa Horacego wykłada: "Nie pomnażaj bez liczby ról głównych w dramatycznym poemacie; interess dzielący się pomiędzy czterema osobami, już trudnym się staje do utrzymania." I bez żadnej wątpliwości, w jakimkolwiek wzorze zechcemy się o tej prawdzie przekonać, znajdziemy ją równie widoczną jak gruntowną. Andromaka Kasyna, stawiąc razem cztery celne osoby tragedyi, z których każda niemal w równym stopniu, chce nas losem swoim zajmować, z których każda powołaną jest do walki nadzwyczajnej i znamienicie tragicznej; Andromaka mówie, jak jest podobno jedynym w dziejach literatury, pomnikiem podobnego zbiegu czterech wielkich razem prowadzonych akcyj, tak nie przestanie być najlepszym dowodem prawdy z przepisu Horacego wyczerpanej. Pirrus i Orest, wdowa Hektora i Hermiona… dzielą zajęcie słuchacza, osłabiając nawzajem wrażenia, jakich kolejno doznaje. Zaledwie w tym sporze podzielonego interessu, góruje obraz Andromaki, który miał być głównym celem pisarza i to jeszcze, gdy na początku piątego aktu, los tej Trojanki tak tragicznie rozstrzygnionym został; na widok drugiej, strasznej katastrofy, patrząc na zgon Hermiony, na szaleństwo i męczarnie Oresta, bliscy jesteśmy zapomnienia o tem, cośmy według myśli autora, z widowiska odnieść byli powinni.
Przeciwnie, jak często większa liczba osób w jednejże scenie żywo zająć nas może, na to liczne wskazać można przykłady. Sławna scena trzeciego aktu Ifigenii tegoż pisarza, składa się z pięciu pierwszego rzędu osób; przemawiają one wszystkie, wszystkich działanie i czucie jest najgłówniejsza, a jakże wyraźny, jak razem wielki ztąd obraz wynika, kiedy Arkas odkrywa zamysł Agamemnona, zamysł straszliwy poświęcenia córki, narzeczonej Achilla, dla sprawy Greków i żądzy panowania. Klitemnestra, Achilles, Ifigienia, Erynia i ten fatalny posłaniec okropnej wiadomości, oprócz dwóch jeszcze powiernic, obecnych na scenie, tworzą jak panom wiadomo, ów pamiętny widok, godny aby się o jego wydanie wszystkie piękne sztuki ubiegały, widok pięciu w jednej chwili oddzielnych postaci, na których twarzach malują się tak silne i tak różne serca wzruszenia, ożywiony słowami, nad które nic wymowniejszego poezya wyrzec nie może.
Wszystko prawie cośmy dotąd o przymiotach poezyi dramatycznej mówili, ma swoje źródło w jedności głównego interessu. Jest to jedyny cel, do którego usiłowania rymotwórcy zmierzać powinny. Trzy jedności wprowadzone na miejsce tej ogólnej zasady, zjednały niekiedy sztukom teatralnym pożądany zaszczyt doskonałości; ale częściej daleko, jakeśmy to widzieli, się powodem próżnych wysileń, aby choć pozornie ocalić zbyt trudne do wykonania prawidła. W najcelniejszych sztukach francuzkich, często natem cierpi, równie prawdopodobieństwo jak złudzenie sceniczne; bo nader mała liczba tragedyj, może się w tej mierze równać z Atalią. Nie można też z drugiej strony pochwalać zbytniej swobody. Szyller równie na to obojętny w Dziewicy Orleańskiej, ściślej dostrzega miejscowości w dziełach późniejszych i tak ją łączy ze scenami które wystawia, iż chcąc w sztuce jego przywieść osnowę do jedności miejsca, należałoby nowe dzieło tworzyć. Zapewne część dekoracyjna, oddzielnie uważana, jest udziałem oper i czarodziejskich wystaw scenicznych. Tara często autor drammatu staje się tylko narzędziem malarza. Rzecz znowu z siebie wielka i ważna, łatwo się obejdzie bez tych zewnętrznych ozdób, które nawet niekiedy blaskiem swoim odwracają, uwagę. Lecz jeżeli miejsce ma wpływ na rzecz samą, jeśli mam widzieć obrady senatu rzymskiego, mamże się lub wyrzekać tego widoku, lub całe dzieło do jednego miejsca z przymusem naciągać? Chciał już Wolter większej w tem prawidle wolności i Laharpe uczony krytyk dzieł cudzych, ani tej wolności zaprzeczał, ani jej sam unikał w najlepszem dziele swojem scenicznem, Warwiku. Któż zaprzeczy, ile w "Wilhemie Tellu, Maryi Stuart, Don Karlosie, sam widok sceny treść jej ożywia? Więcej powiem: może to co poniekąd słusznie zarzucają najcelniejszym tragikom francuzkim, że zbyt mało przedmiotów z dziejów własnego narodu czerpali do dzieł swoich; może to co mówię, pochodzi w części z zachowania powyższego przepisu. Nie tak łatwo zdarzenia nowszych czasów pogodzić się dadzą ze ścisłą jednością, sceny, jak starożytne. Te, oczyszczone ze wszystkich ubocznych mniejszej wagi stosunków, przeszły do nas w zupełnej prostocie czynu, może przez to samo wydatniejsze i okazalsze. Tamte, bliższe pamięci, złączone z wiela wspomnieniami narodowemi, których zabytki trwają, których znajomość jest niekiedy słuchaczom obecna, lub pożądana; tracić mogą, kiedy sztuka oddala się nieco od prawdy historycznej, aby im tylko prawdę moralną nadała. Dosyć nam widzieć śmierć Agamemnona w murach jego pałacu; lecz na Bolesława przymuszonego wyrzec się tronu chcielibyśmy patrzeć nietylko wśród zamku, ale w obec ludu i w progach znieważonej świątyni. Może się mylę (i nie wątpię, że sztuka, im większą trudność zwycięża, tem świetniejszy tryumf odnosi) sądzę jednak i liczne mam za sobą przykłady że tak daleko posuniona ścisłość, może czasem ująć dziełu i koloru i wyrazistości; a przynajmniej daleki jestem od mniemania aby rozsądna w tej mierze wolność, miała być winą autorów, jeżeli zwłaszcza sa zdolni okupić ją prawdziwemi pięknościami.
Forma tragedyi, zatrzymała podziśdzień niektóre ślady najodleglejszych swoich początków, które jak we wszystkich naukach i kunsztach, musiały być bardzo niedoskonałe.
Tragedya grecka, jak wiadomo, była aktem religijnym: wystawiano w niej najgłówniejsze pomniki mitologii; obierano za przedmiot publicznych widowisk przykłady równie cudowne, jak uderzające, pomsty nieba nad zbrodniami ludzkiemi. Zgromadzone ludy Grecyi, zapatrywały się z litością, trwogą i grozą, na zaślepienie, na błędy do których prowadzi nieposkromiona przewaga namiętności. Tym sposobem chcąc powziąść dokładne wyobrażenie o drammatach ateńskich, nie można ich porównywać wprost z dziełami Kornela lub Kasyna. Rymotwórcy dawni, mając przed sobą mnóstwo widzów, jakiego dzisiejsze teatra objąć nie zdołają, będąc niejako publicznemi dziejopisami, tłómaczami tajemnic religii, nie przestawali na ogólnym obrazie ukaranej zbrodni, nadgrodzonej cnoty; ale dla nauki ludu, czuli potrzebę, w samym ciągu zdarzeń, przywodzić zdania i maxymy moralne, bez czego ów niezmierny tłum słuchaczów, nie czyniąc własnej uwagi nad tem co widział i słyszał, nie odniósłby był z widowiska zamierzonej przez poetę korzyści.
Okoliczność ta dała powód do licznych sporów między stronnikami dawnej i nowej tragedyi; czy sztuka dramatyczna zyskała lub straciła na usunieniu chórów? Niezaprzeczoną jest prawdą, że chóry greckie, dodawały najprzód większej okazałości widowiskom starożytnym, czyniąc je w części podobnemi do naszej wielkiej opery tragicznej; były nadto składem nauki moralnej, przez co teatr więcej się zbliżył do przeznaczenia swojego. Poezya rozrzucała bogactwa myśli, słów i obrazów w tej części dzieła najszczytniejszej; towarzyszył jej odgłos muzyki, co zapewne, jak można sobie wystawić, dziwnie pomnażało rozmaitość, przepych i blask widowiska. Chóry składały się zwykle z osób, które bez sprzeczności z porządkiem naturalnym akcyi, na scenie przytomnemi być mogły; byli to lub mieszkańcy miejscowi, lub towarzysze jednego z głównych aktorów. Ciąg zdarzeń i rozwiązanie sztuki najbliżej ich obchodziło. Taki chór, ograniczony za Sofokla do piętnastu osób, zostawał na scenie od początku do końca dzieła, przemawiając do aktorów, biorąc udział w ich sprawach, dawał działającym rady i przestrogi, a w niektórych przerwach dramatu, opiewał wzniosłe ody i hymny, błagając bogów o pomyślny skutek cnotliwych przedsięwzięć; zachęcał bohaterstwo, litował się nad sławnem nieszczęściem; słowem, wystawiał w najpiękniejszem świetle zasady religii i moralności, te pierwsze twierdze bytu człowieka:
"Justitiam, legesque, et apertis atria portis.
……..deosque precetur et oret
Ut redeat miseris, abeat fortuna superbis"
Pomimo jednak tych korzyści, niewłaściwość chórów, wskazuje liczne powody do wyłączenia ich z nowoczesnej tragedyi. Mało jest takich przedmiotów, któreby jak w Atalii, ściśle z rzeczą, spajały tę część lirycznej poezyi. Jeżeli dramma chce być wiernym obrazem czynów ludzkich, tedy osoby nieodzownie tylko do akcyi potrzebne, mogą mieć miejsce na scenie. Wprowadzenie wielkiej liczby świadków, zbyt daleki mających związek ze sztuką, jest nienaturalnem, a blask i okazałość widowiska nie nagradza bynajmniej niedostatku prawdy i złudzenia, tych pierwszych źródeł zajęcia. Pomieszanie śpiewów z rozmową aktorów, jeszcze mniej odpowiada rzeczywistości. Prócz tego rymotwórca, używając chórów spotyka za każdym krokiem trudne do pokonania zawady, kiedy musi tak osnowę swoją układać, ażeby osoby chóru miały zawsze słuszny powód zostawać na scenie. Ztąd starożytni przymuszeni byli obierać publiczne i wszystkim przystępne miejsca do czynu dramatycznego; a do czego ich konieczna przynaglała potrzeba, to często nowi pisarze, naśladując formę, bez potrzeby, z wyraźną szkodą rzeczy, zachować usiłowali.
Weźmy którąkolwiek z tragedyj greckich: najlżejsza uwaga łatwo w niej odkryje niewłaściwość chórów. Orszak ten natrętnych widzów, ciągle obecny, musi być świadkiem najskrytszych rozmów i czynów działających osób; słyszy narady dwóch stron nawzajem sobie przeciwnych. Jakaż ztąd trudność dla rymotwórcy? Zrzeka on się niekiedy prawdopodobieństwa i najpotrzebniejszego złudzenia, kiedy go w biegu akcyi ustawicznie wstrzymuje jednostajność przytomnych osób: jak w tragedyach francuzkich toż samo zrządza jednostajność dekoracyi, często zupełnie sprzeczna z położeniem aktorów i z rzeczą, która się w oczach widzów odbywa,
Nie będzie nas przeto dziwiło tak długie utrzymanie się chórów na starożytnym teatrze, kiedy wspomnimy, wedle powyższego wywodu, że ich tragedya w pieniach na cześć bogów śpiewanych miała początek. Dziwniejszą zdaje się, podług sądu uczonego Blaira, ta uporczywa wytrwałość nowej poetyki, za miejscem, za niezmienną nigdy postacią sceny, kiedy przedmiot cale innej wymaga. Gdyby u Greków, wynalezienie dramatycznej rozmowy poprzedziło chóry, nigdyby zapewne nie poczytali ich za konieczną część dzieł teatralnych.
Tragedya nasza, osiągnęła nowe zalety przez obfitość i rozmaite osnowanie zdarzeń. Namiętności i wielkie charaktery lepiej rozwinięte, więcej działań i zawikłania, więcej zajmujących położeń; oto są nowe znamiona, różniące nasz teatr od starożytnego. Rozmaitość ta wydoskonaliła sztukę, uczyniła ją powabniejszą, żywszą, użyteczniejszą nawet; a obszerne pole wzruszeń, tego jedynie od nas wymaga, abyśmy zachowując najważniejszy, nieprzestępny warunek jedności rzeczy, ciągu wzrastającego interesu, do tej głównej zasady odnosili wszystkie przepisy. Celem przeto będzie dramatycznego poety, unikać wydarzeń niepodobnych do prawdy, co wyobraźnię i pamięć słuchacza utrudzają.
U Greków dramma trwało od początku do końca, bez żadnego na akty podziału, bez przerwy; szło zatem, że wyobraźnia słuchaczów, nic nad czas ściśle oznaczony, nic nad miejsce ciągle' widzialne przypuścić nie mogła. Podobnie i u nas, akt każdy tyle trwać winien, ile go słyszymy, i tam się odbywać, gdzie nam go jedna niezmieniona scena wystawia.
Zwyczaj zupełnego przerwania widowiska między aktami, nową jeszcze sprawił różnicę w naszej tragedyi: jest ona niemniej ważną od poprzedzających i równy ma wpływ na przepis o którym mówimy. Zmiana takowa wychodząc poniekąd z obrębów miejsca i czasu, rozleglejsze otworzyła nam pole. W czasie przerwy sztuki, łatwo słuchacz uwierzy, że w tym przeciągu jakożkolwiek krótkim, kilka godzin upłynęło i że on sam przeniósł się z jednego miejsca na inne.
Wyraźnie widzieć możemy silenie się i pracę starożytnych poetów, dla zwyciężenia trudności, jakie wynikały z niezbędnych naówczas przepisów. Ponieważ scena ciągle jedną być musiała, mieścili ją zwykle w przestrzeni, kilka osobnych widoków wystawiającej. Dozwalała tego obszerność widowni, różna od naszej. Mimo to jednak, Sofokl i Eurypides przymuszeni byli często zbliżać i gromadzić wypadki, z ujmą ścisłego złudzenia. Nie raz wydarzenia potrzebujące kilkugodzinnego czasu, musiały być wystawiane, jako już odbyte w krótkim chóralnego śpiewu przeciągu.
Lecz jeżeli co do tych znamion, wolność nowej literatury wiele zyskała, ma jednak swoje granice. Częste zmiany miejsca, niedorzeczne czasu przedłużania, obrażają zdrowy rozsądek i niekiedy, jak mówi Blair, dziełu teatralnemu postać romansu nadają. Ztąd mamy dramatyczne utwory, niepodobne prawie do scenicznego wystawienia; ztąd i Szyller wyznaje, że nazywając swe – go Don Karlosa poematem dramatycznym, nie miał dość na baczeniu, że to dzieło granem być miało na scenie. Dramma przeznaczone na trzechgodzinne widowisko, nie może być podobne do Orlanda Aryosta. Jeżeli zatem między aktami wolno jest przestąpić rozsądnie prawa jedności, czasu i miejsca; w ciągu trwającego aktu zachować je najściślej należy i ten przepis nowej literatury, żadnem rozumowaniem odeprzeć się nie da, dopóty przynajmniej, dopóki prawdopodobieństwo zostanie naczelnym wszystkich utworów sztuki warunkiem.
W dalszem rozwinieniu teoryi dramatycznej, mówić nam jeszcze zostaje o dostojnem powołaniu poety. Jest on malarzem dziejów i ludzi, jest sędzią czynów człowieka, badaczem jego myśli i tajemnych wzruszeń. Cóż może być wyższym tragedyi przymiotem, jak to, że wchodzące do niej osoby takiemi na scenie widzimy, jakiemi w naturze być winny. Cyd, Horacyusz, Agamemnon, Achilles, Neron, Tankred, Ryszard, Gengiskan, z dziejów świata i z obyczajów narodów i wieków powzięci, niech będą zawsze źródłem naszej nauki. Co mówią i czynią, to nie z woli poetów, ale z ich samych serca i czasu wypływa. Dla tego nie pochwalicie Orestesa, gdy on niekiedy, miłość swą ku Hermionie, kwiecistym stylem dworzan Ludwika XIV wyraża; lecz natomiast, gdy powód swego poselstwa tłómaczy, gdy w zapale namiętności okropną zbrodnię popełnia, gdy zda się być skazaną już jędz piekielnych ofiarą, przyznacie, że miłość, rozpacz, najgwałtowniejsze serca uczucia, nigdy wierniej kreślone nie były.
Tę ja postrzegam różnicę między francuzkiemi i niemieckiemi pisarzami, że pierwsi, w wprowadzaniu osób na scenę i w oddaniu ich charakterów, radzą się koniecznej potrzeby; drudzy umieją często być wiernymi malarzami natury, ale ich obrazy nie zawsze ściśle wiążą się z dziełem. Tak naprzykład Poza w Don Karlosie Szyllera, wielką część drammatu zajmuje, widać w mm upodobany przedmiot autora, lecz jak daleko dozwalał tego dwór najpodejrzliwszego Filipa II, jak się zgadza z tym pojedynczym obrazem główny obraz i Hiszpanii i wieku, zostanie to wątpliwem w umyśle słuchacza, który własnem przekonaniem chce sądzić o ludziach i czasach. Piękność nie może się obejść bez największej zalety: ażeby niebyła zbyteczną, nie dosyć jest ją widzieć, trzeba jeszcze widzieć na właściwem miejscu.
Głównem znamieniem charakteru godnego tragedyi, jest władza powzięcia tak silnego zamiaru, któregoby żadne przeciwności, żadne niebezpieczeństwa nie zdołały zmienić. Tym sposobem cnota i zbrodnia mają bohaterów swoich. Lecz jak różną jedenże bohaterstwa rodzaj w szczególnych osobach postać przybiera, widzimy to w miłości Rodryga i Orestesa, w odwadze Ajaxa i Achilla. Miłość Medei lub Ifigenii, jakże się różnią! A Meropa i Andromacha, acz są równie matkami, jakże je przecież tragedya niepodobnemi wystawia! Tu więc ustają przepisy, a rozsądek tylko i wzory drogę wskazują,
W Iliadzie Homera uderza nas owa niepojęta trafność szczególnych rysów, któremi on wszystkich swoich bohaterów odznaczył. Odwaga i męztwo zdają się być spólnym tylu mężów przymiotem, przecięż po odwadze i męztwie, zdolni jesteśmy każdego rozpoznać: tak dalece, że słów Ulissesa Ajaxowi, ani czynów Ajaxa nie przypisywalibyśmy Dyomedowi, bez powtarzania nawet ich nazwisk. Podobna zaleta równie jest właściwą tragedyi, Miłość naprzykład ojczyzny i chwały znamionuje bohaterów tragedyi Kornela, Horacyuszów. Przecież rodzina obrońców Rzymu, inną się chlubi cnotą, niż dom Albański. Po charakterach poznajemy związki krwi i narodu. Brat Kamilli bliższy jest dzikiego heroizmu starego Horacyusza; Sabina ma w sobie cóś podobniejszego do tkliwości Kuryacyusza. Tak w pięciu osobach widoczna jest nie tylko twarzy, ale słów, uczuć, namiętności i czynów różnica. Obadwa rycerze kochają ojczyznę, ale Rzymianin gotów jest potargać dla niej węzły krwi i przyjaźni, bohater zaś Alby nie mniema, iżby łza braterstwa skazić mogła wojownika chwałę. Z czego się pierwszy chlubi, to drugiego w smutku i boleści pogrąża.
Walczyć z nieprzyjacielem za całość ojczyzny,
I szlachetne odbierać z rąk nieznanych blizny,
Na to się prosta cnota łatwo usposobi;
Już to tysiąc zrobiło, tysiąc jeszcze zrobi,Śmierć dla miłego kraju ma tyle słodyczy, Że tłum ludzi tak pięknie umrzeć sobie życzy.
Ale tam iść do boju, gdzie z przeciwnej strony,
Obrońcą jest kochanek siostry, a brat żony;
Wierzaj mi taka cnota nam samym właściwa.
Jeżeli jeden obudza w nas heroiczne uczucia, rozrzewnia drugi, nie mniej szlachetny, więcej może cnotliwy i ludzki.
Co zaś nad te obadwa charaktery, mocniej serce przenika, co wielkością zdumiewa? jeżeli nie sędziwy Rzymianina ojciec, który raduje się, że wreszcie niebo powtórnym wyrokiem swój wybór stwierdziło; który nie nad śmiercią dwóch synów, ale nad ucieczką trzeciego łzy leje, który naostatek drżącą, rękę uzbraja, aby krwią najdroższą zagładził Rzymu i swego imienia sromotę.
Gdyby mnie nie wstrzymała trudność przekładów, zamiast j rozpraw często nie dość skutecznych, niósłbym wam panowie moi wzory owych scen, w których świetne znamiona mistrzowską ręką wyryte, jaśnieją na dostojnych postaciach zdobiących dzieje, dawnej i nowej literatury. Oddzielać ich nie można od znajomości dzieł w których są umieszczone, ani od stylu jakim czucia swe wyrażają, bo dramatyczny poeta, nie przemawia nigdy w własnem imieniu. Rozważajcie tę bogatę galeryą znakomitych ludzi, tę księgę ich myśli, zwierciadło serca i chęci. Wszystkie tu szkoły, różne w teoryach, różne w wyobrażeniu o sztuce i przepisach, godzą się na jednę tajemnice geniuszu, bez którejby wszystkie inne zalety, nie dały rymotwórcom prawa do chwały. Odważyłem się taką scenę wyłożyć z Rasyna. Stawają w niej przed oczyma naszemi dwaj bohaterowie, Agamemnon i Achilles, obadwa z pieśni Homera dobrze nam znani, w których daleka potomność, już tylko idealne ludzkiej wyobraźni utwory postrzega. Powrócił ich z tego stanowiska dramatyczny poeta,
w rząd ludzi, których wielkość nie wychodzi z obrębów świata rzeczywistego, ani się wspiera na owej nadprzyrodzonej sile, jaką im nadał rymotwórca Grecki. Achilles, co w Iliadzie jednem głosu wydaniem, mężów na ziemię obalał, co Peliońskim jesionem władał z łatwością, nie ma w tragedyi tych nadzwyczajnych przymiotów; serce mu tylko dawne zostało, został ten ogień szlachetny, ta żądza chwały, ta namiętności porywczość, która do świetnych celów zwrócona, już nie tylko zadziwia, ale ujmuje, pociąga, rozrzewnia. Przyrzeczono mu za małżonkę Ifigenią, córkę Agamemnona Pod tym on warunkiem idzie Troi dobywać, chociaż go tam czeka śmierć: ale ta śmierć jest mu pożądana, bo umrze w najwyższym chwały zaszczycie. Honor pierwszym jest bóstwem u niego, i nic tej żądzy w nim potłumić nie zdoła chyba osobista obraza. Takiej doznał, gdy mu kochankę chcą wydrzeć, gdy go zmyślonym obrzędem chcą łudzić i do zbrodni śmią używać jego imienia. Obaczmy jak swój gniew wywiera, jaką ma rozmowę z dumniejszym może od siebie Agamemnonem. Tu wiek burzliwy i młody, tu panowanie i władza przemawia Ludzie wielcy, i wielka jest rzecz o którą idzie, całość Ifigenii, pomsta ludów greckich: los Ilionu, rząd wodza królów, wreszcie chwała Achillesa od tej rozmowy zawisła. Chociaż styl Rasyna w znacznej części w przekładzie zniknąć musiał, znajdziecie tu jednak myśli jego, tę natarczywość pytań z jaką obie osoby nastają na siebie, znajdziecie jak się z wzajemnych obelg wzmaga kłótnia, a jak razem godność mówiących, nigdy natem nie cierpi; słowem, jak scena wiernym jest obrazem natury, ale natury szlachetnej i pięknej-
ACHILLES.
Doszły aż do mnie wieści nadzwyczajne. – Panie Uwierzyć im nie mogłem i wzdrygam się na nie. Mówią (nie śmiem powtórzyć strasznego wyrazu), Że córka ma umierać z twojego rozkazu, Że ty sam, gardząc czuciem ojca i człowieka, "Wiedziesz Ifigeniią gdzie na nią śmierć czeka.
Mówią, że do tej zbrodni mnie, mnie chciano użyć,
Ja miałem za narzędzie twej srogości służyć,
Miałem pod miecz Kalchasa prowadzić ofiarę,
I taką żonie przyszłej zaprzysięgać wiarę…
Co na to powiesz panie? Mamże temu wierzyć,
Krzywdzącym ciebie wieściom dozwolisz się szerzyć?
AGAMEMNON.
Panie, ja się z dzieł swoich nikomu nie sprawiam,
Najwyższej woli mojej, córce nie objawiam.
Dowie się gdy czas przyjdzie: nie wieść, nie odgłosy,
Mój rozkaz, tobie, wojsku, oznajmi jej losy,
ACHILLES.
O! wiem ja co ją czeka, znam twój zamysł srogi.,
AGAMEMNON.
Znasz? dla czego się pytasz?
ACHILLES,
Dla czego? o Bogi!
Któż się na to nie wzdrygnie, kto uwierzyć zdoła.
Że tu zbrodnie wyznają bez spłonienia czoła?
Czy rozumiesz, że będę czarnej dumie sprzyjał,
Że dozwolę byś córkę w mych oczał zabijał?
AGAMEMNON.
Ależ ty, co tak groźnie przemawiać zaczynasz,
Zapomniałżeś z kim mówisz?
ACHILLES.
A ty zapominasz
Kogo Achilles kocha? kto tu obrażony?
AGAMEMNON.
I któż z mojego rodu szuka twój obrony?
Kto ci mógł nad krwią moją tę opiekę nadać?
Ojciec, nie mogęż losem własnej córki władać?
Jestżeś jej mężem? tobież te prawa przystoją?
I czyliż córka moja…
ACHILLES.
Nie, nie jest już twoją;
Wiary i sławy mojej nikt nie nadużyje,
Póki ta ręka włada, i to serce bije.
Dałeś słowo; do twoich przysiąg się odwołam,
Strzedz będę prawa mego i bronić go zdołam:
Albo żeś ją, nie dla mnie przyzwał do tej ziemi?
AGAMEMNON.
Bogowie tak kazali; żal się więc przed niemi.
Wiń Kalchasa, wiń obóz w tej strasznej potrzebie,
Ulissa, Menelaja… a najpierwej siebie.
ACHILLES.
Mnie?
AGAMEMNON.
Ciebie, coś Azyą za twój łup poczytał,
Nieba trudził skargami, o wichry się pytał,
I gardząc moja, troską w zapale i grozie,
Rozruch, wściekłość po całym roznosił obozie;
Chciałem ochronić całość tak drogiego życia,
Lecz ty nic znasz, nic pragniesz prócz Troi zdobycia!
Pragnąłem cię zatrzymać, zatrzymać nie mogę,
Chcesz, płyń – śmierć mojej córki otworzy ci drogę.
ACHILLES.
Gdzież jestem! ja to słyszę i ścierpię? O nieba!
Nie dość krzywoprzysięztwa, jeszcze obelg trzeba!
Dla mojej żądzy sławy ma płynąć krew twoja?
A cóż mi ta nieszczęsna zawiniła Troja?
Jaka mnie zemsta wiedzie do Pryama grodu?
Próżno mnie wstrzymywała matka z Bogów rodu,
Próżno i ojciec od tej wstrzymywał mię drogi;
Szukam śmierci, na którą wskazały mnie Bogi.
Dla kogo? Alboż kiedy Trojańskie szeregi,
Ośmieliły się, stąpić na Tessalskie brzegi?
Alboż kiedy w Laryssie zuchwalec szalony,
Przyszedł mi skazić honor lub siostry, lub żony?
Co mi winni? lub jaką mam zatrzeć ohydę?
Dla ciebie tam okrutny! tak dla ciebie idę;
Któremu jeden z Greków nic winnym nie byłem,
Którego wodzem królów i moim zrobiłem.
Dla ciebie… com się pomścił i Lesbos zagładził,
Wprzód, niżeliś ty twoje posiłki zgromadził.
Jakaż nas tu zebrała zemsta, jaka strata?
Nie idziemyż odzyskać żony twego brata?
Odkądże się to w ludziach zjawiła myśl płocha,
Że Achilles to straci, co Achilles kocha?…
Samże twój brat (niezdolny takiej hańby dźwigać),
Ma prawo pomsty żądać i wydziercę ścigać?
Kocham twą córkę, może kochany wzajemnie;
Ona jest składem przysiąg danych wam przezemnie.
Mój lud, flotta, Achilles, dla niej się uzbraja,
Dla niej przyrzekłem wszystko, nic dla Menelaja.
Niechaj idzie, niech walczy, niech doświadcza męztwa?