Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieła Ludwika Osińskiego. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 550 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

-

* Po­toc­ki o sma­ku.

W sa­mej rze­czy, po­wie­dział to do mło­dych Pi­zo­nów po­eta rzym­ski w swo­jej sztu­ce ry­mo­twór­czej. Ale czy ta­kiem jest praw­dzi­we zna­cze­nie jego wy­ra­zów? Kie­dy Ho­ra­cy­usz pi­sał ten list po­ufa­ły, w któ­rym bez na­uczy­ciel­skiej po­wa­gi, chciał wy­mie­nić zdro­we rady roz­sąd­ku i do­świad­cze­nia, a ra­zem umie­ścić kry­ty­kę złych au­to­rów, z wła­ści­wem so­bie dow­ci­pem; gry­wa­ne wten­czas były na te­atrze rzym­skim sztu­ki Te­ren­cy­usza. Pi­sarz ten od­bie­rał za­słu­żo­ne okla­ski ludu, a naj­świe­tlej­si mę­żo­wie, jak Ce­zar, gło­si­li z upodo­ba­niem jego po­chwa­ły. Prze­cież w dzie­łach naj­po­praw­niej­sze­go ko­mi­ka ła­ciń­skie­go, wie­le scen znaj­du­je­my, w któ­rych nie­tyl­ko czte­ry oso­by bio­rą udział do roz­mo­wy sce­nicz­nej, ale po­su­wa on nie­kie­dy tę wol­ność do pię­ciu, sze­ściu, a na­wet sied­miu osób, czyn­nie za­peł­nia­ją­cych sce­nę. Jak­że więc wspo­mnio­ne pra­wi­dło, dzi­kiem i nie­do­rzecz­nem wy­da­wać­by się mu­sia­ło w ustach po­ety, któ­ry był jed­nym z naj­więk­szych wiel­bi­cie­li Te­ren­cy­usza? Moż­naż mnie­mać, aże­by czło­wiek naj­dal­szy od szkol­nych dro­bia­zgów, kry­tyk dow­cip­ny i traf­ny, naj­żyw­szy mi­ło­śnik praw­dy i pięk­no­ści, po­tę­piał to w pra­wi­dłach, co w sa­mem dzie­le, jako nie­obo­jęt­ny słu­chacz po­chwa­lał? Za­iste, by­ło­by to rze­czą dziw­ną i nie­po­ję­tą. Ale nie za­dzi­wia by­najm­niej, że tłó­ma­cze Ho­ra­cy­usza, przy­wią­za­ni nie­kie­dy do słów, we­wnętrz­nej ich tre­ści i wagi nie ro­zu­mie­ją, albo zro­zu­mieć nie chcą. Pil­niej­szy roz­biór, róż­ną cale na­ukę w tym wier­szu oka­że, i zda­je mi się tu na­der prze­ko­ny­wa­ją­cą uwa­ga Ga­lia­nie­go, któ­ry w ten spo­sób sło­wa Ho­ra­ce­go wy­kła­da: "Nie po­mna­żaj bez licz­by ról głów­nych w dra­ma­tycz­nym po­ema­cie; in­te­ress dzie­lą­cy się po­mię­dzy czte­re­ma oso­ba­mi, już trud­nym się sta­je do utrzy­ma­nia." I bez żad­nej wąt­pli­wo­ści, w ja­kim­kol­wiek wzo­rze ze­chce­my się o tej praw­dzie prze­ko­nać, znaj­dzie­my ją rów­nie wi­docz­ną jak grun­tow­ną. An­dro­ma­ka Ka­sy­na, sta­wiąc ra­zem czte­ry cel­ne oso­by tra­ge­dyi, z któ­rych każ­da nie­mal w rów­nym stop­niu, chce nas lo­sem swo­im zaj­mo­wać, z któ­rych każ­da po­wo­ła­ną jest do wal­ki nad­zwy­czaj­nej i zna­mie­ni­cie tra­gicz­nej; An­dro­ma­ka mó­wie, jak jest po­dob­no je­dy­nym w dzie­jach li­te­ra­tu­ry, po­mni­kiem po­dob­ne­go zbie­gu czte­rech wiel­kich ra­zem pro­wa­dzo­nych ak­cyj, tak nie prze­sta­nie być naj­lep­szym do­wo­dem praw­dy z prze­pi­su Ho­ra­ce­go wy­czer­pa­nej. Pir­rus i Orest, wdo­wa Hek­to­ra i Her­mio­na… dzie­lą za­ję­cie słu­cha­cza, osła­bia­jąc na­wza­jem wra­że­nia, ja­kich ko­lej­no do­zna­je. Za­le­d­wie w tym spo­rze po­dzie­lo­ne­go in­te­res­su, gó­ru­je ob­raz An­dro­ma­ki, któ­ry miał być głów­nym ce­lem pi­sa­rza i to jesz­cze, gdy na po­cząt­ku pią­te­go aktu, los tej Tro­jan­ki tak tra­gicz­nie roz­strzy­gnio­nym zo­stał; na wi­dok dru­giej, strasz­nej ka­ta­stro­fy, pa­trząc na zgon Her­mio­ny, na sza­leń­stwo i mę­czar­nie Ore­sta, bli­scy je­ste­śmy za­po­mnie­nia o tem, co­śmy we­dług my­śli au­to­ra, z wi­do­wi­ska od­nieść byli po­win­ni.

Prze­ciw­nie, jak czę­sto więk­sza licz­ba osób w jed­nej­że sce­nie żywo za­jąć nas może, na to licz­ne wska­zać moż­na przy­kła­dy. Sław­na sce­na trze­cie­go aktu Ifi­ge­nii te­goż pi­sa­rza, skła­da się z pię­ciu pierw­sze­go rzę­du osób; prze­ma­wia­ją one wszyst­kie, wszyst­kich dzia­ła­nie i czu­cie jest naj­głów­niej­sza, a jak­że wy­raź­ny, jak ra­zem wiel­ki ztąd ob­raz wy­ni­ka, kie­dy Ar­kas od­kry­wa za­mysł Aga­mem­no­na, za­mysł strasz­li­wy po­świę­ce­nia cór­ki, na­rze­czo­nej Achil­la, dla spra­wy Gre­ków i żą­dzy pa­no­wa­nia. Kli­te­mne­stra, Achil­les, Ifi­gie­nia, Ery­nia i ten fa­tal­ny po­sła­niec okrop­nej wia­do­mo­ści, oprócz dwóch jesz­cze po­wier­nic, obec­nych na sce­nie, two­rzą jak pa­nom wia­do­mo, ów pa­mięt­ny wi­dok, god­ny aby się o jego wy­da­nie wszyst­kie pięk­ne sztu­ki ubie­ga­ły, wi­dok pię­ciu w jed­nej chwi­li od­dziel­nych po­sta­ci, na któ­rych twa­rzach ma­lu­ją się tak sil­ne i tak róż­ne ser­ca wzru­sze­nia, oży­wio­ny sło­wa­mi, nad któ­re nic wy­mow­niej­sze­go po­ezya wy­rzec nie może.

Wszyst­ko pra­wie co­śmy do­tąd o przy­mio­tach po­ezyi dra­ma­tycz­nej mó­wi­li, ma swo­je źró­dło w jed­no­ści głów­ne­go in­te­res­su. Jest to je­dy­ny cel, do któ­re­go usi­ło­wa­nia ry­mo­twór­cy zmie­rzać po­win­ny. Trzy jed­no­ści wpro­wa­dzo­ne na miej­sce tej ogól­nej za­sa­dy, zjed­na­ły nie­kie­dy sztu­kom te­atral­nym po­żą­da­ny za­szczyt do­sko­na­ło­ści; ale czę­ściej da­le­ko, ja­ke­śmy to wi­dzie­li, się po­wo­dem próż­nych wy­si­leń, aby choć po­zor­nie oca­lić zbyt trud­ne do wy­ko­na­nia pra­wi­dła. W naj­cel­niej­szych sztu­kach fran­cuz­kich, czę­sto na­tem cier­pi, rów­nie praw­do­po­do­bień­stwo jak złu­dze­nie sce­nicz­ne; bo na­der mała licz­ba tra­ge­dyj, może się w tej mie­rze rów­nać z Ata­lią. Nie moż­na też z dru­giej stro­ny po­chwa­lać zbyt­niej swo­bo­dy. Szyl­ler rów­nie na to obo­jęt­ny w Dzie­wi­cy Or­le­ań­skiej, ści­ślej do­strze­ga miej­sco­wo­ści w dzie­łach póź­niej­szych i tak ją łą­czy ze sce­na­mi któ­re wy­sta­wia, iż chcąc w sztu­ce jego przy­wieść osno­wę do jed­no­ści miej­sca, na­le­ża­ło­by nowe dzie­ło two­rzyć. Za­pew­ne część de­ko­ra­cyj­na, od­dziel­nie uwa­ża­na, jest udzia­łem oper i cza­ro­dziej­skich wy­staw sce­nicz­nych. Tara czę­sto au­tor dram­ma­tu sta­je się tyl­ko na­rzę­dziem ma­la­rza. Rzecz zno­wu z sie­bie wiel­ka i waż­na, ła­two się obej­dzie bez tych ze­wnętrz­nych ozdób, któ­re na­wet nie­kie­dy bla­skiem swo­im od­wra­ca­ją, uwa­gę. Lecz je­że­li miej­sce ma wpływ na rzecz samą, je­śli mam wi­dzieć ob­ra­dy se­na­tu rzym­skie­go, mam­że się lub wy­rze­kać tego wi­do­ku, lub całe dzie­ło do jed­ne­go miej­sca z przy­mu­sem na­cią­gać? Chciał już Wol­ter więk­szej w tem pra­wi­dle wol­no­ści i La­har­pe uczo­ny kry­tyk dzieł cu­dzych, ani tej wol­no­ści za­prze­czał, ani jej sam uni­kał w naj­lep­szem dzie­le swo­jem sce­nicz­nem, War­wi­ku. Któż za­prze­czy, ile w "Wil­he­mie Tel­lu, Ma­ryi Stu­art, Don Kar­lo­sie, sam wi­dok sce­ny treść jej oży­wia? Wię­cej po­wiem: może to co po­nie­kąd słusz­nie za­rzu­ca­ją naj­cel­niej­szym tra­gi­kom fran­cuz­kim, że zbyt mało przed­mio­tów z dzie­jów wła­sne­go na­ro­du czer­pa­li do dzieł swo­ich; może to co mó­wię, po­cho­dzi w czę­ści z za­cho­wa­nia po­wyż­sze­go prze­pi­su. Nie tak ła­two zda­rze­nia now­szych cza­sów po­go­dzić się da­dzą ze ści­słą jed­no­ścią, sce­ny, jak sta­ro­żyt­ne. Te, oczysz­czo­ne ze wszyst­kich ubocz­nych mniej­szej wagi sto­sun­ków, prze­szły do nas w zu­peł­nej pro­sto­cie czy­nu, może przez to samo wy­dat­niej­sze i oka­zal­sze. Tam­te, bliż­sze pa­mię­ci, złą­czo­ne z wie­la wspo­mnie­nia­mi na­ro­do­we­mi, któ­rych za­byt­ki trwa­ją, któ­rych zna­jo­mość jest nie­kie­dy słu­cha­czom obec­na, lub po­żą­da­na; tra­cić mogą, kie­dy sztu­ka od­da­la się nie­co od praw­dy hi­sto­rycz­nej, aby im tyl­ko praw­dę mo­ral­ną nada­ła. Do­syć nam wi­dzieć śmierć Aga­mem­no­na w mu­rach jego pa­ła­cu; lecz na Bo­le­sła­wa przy­mu­szo­ne­go wy­rzec się tro­nu chcie­li­by­śmy pa­trzeć nie­tyl­ko wśród zam­ku, ale w obec ludu i w pro­gach znie­wa­żo­nej świą­ty­ni. Może się mylę (i nie wąt­pię, że sztu­ka, im więk­szą trud­ność zwy­cię­ża, tem świet­niej­szy try­umf od­no­si) są­dzę jed­nak i licz­ne mam za sobą przy­kła­dy że tak da­le­ko po­su­nio­na ści­słość, może cza­sem ująć dzie­łu i ko­lo­ru i wy­ra­zi­sto­ści; a przy­najm­niej da­le­ki je­stem od mnie­ma­nia aby roz­sąd­na w tej mie­rze wol­ność, mia­ła być winą au­to­rów, je­że­li zwłasz­cza sa zdol­ni oku­pić ją praw­dzi­we­mi pięk­no­ścia­mi.

For­ma tra­ge­dyi, za­trzy­ma­ła po­dziś­dzień nie­któ­re śla­dy naj­od­le­glej­szych swo­ich po­cząt­ków, któ­re jak we wszyst­kich na­ukach i kunsz­tach, mu­sia­ły być bar­dzo nie­do­sko­na­łe.

Tra­ge­dya grec­ka, jak wia­do­mo, była ak­tem re­li­gij­nym: wy­sta­wia­no w niej naj­głów­niej­sze po­mni­ki mi­to­lo­gii; obie­ra­no za przed­miot pu­blicz­nych wi­do­wisk przy­kła­dy rów­nie cu­dow­ne, jak ude­rza­ją­ce, po­msty nie­ba nad zbrod­nia­mi ludz­kie­mi. Zgro­ma­dzo­ne ludy Gre­cyi, za­pa­try­wa­ły się z li­to­ścią, trwo­gą i gro­zą, na za­śle­pie­nie, na błę­dy do któ­rych pro­wa­dzi nie­po­skro­mio­na prze­wa­ga na­mięt­no­ści. Tym spo­so­bem chcąc po­wziąść do­kład­ne wy­obra­że­nie o dram­ma­tach ateń­skich, nie moż­na ich po­rów­ny­wać wprost z dzie­ła­mi Kor­ne­la lub Ka­sy­na. Ry­mo­twór­cy daw­ni, ma­jąc przed sobą mnó­stwo wi­dzów, ja­kie­go dzi­siej­sze te­atra ob­jąć nie zdo­ła­ją, bę­dąc nie­ja­ko pu­blicz­ne­mi dzie­jo­pi­sa­mi, tłó­ma­cza­mi ta­jem­nic re­li­gii, nie prze­sta­wa­li na ogól­nym ob­ra­zie uka­ra­nej zbrod­ni, nad­gro­dzo­nej cno­ty; ale dla na­uki ludu, czu­li po­trze­bę, w sa­mym cią­gu zda­rzeń, przy­wo­dzić zda­nia i ma­xy­my mo­ral­ne, bez cze­go ów nie­zmier­ny tłum słu­cha­czów, nie czy­niąc wła­snej uwa­gi nad tem co wi­dział i sły­szał, nie od­niósł­by był z wi­do­wi­ska za­mie­rzo­nej przez po­etę ko­rzy­ści.

Oko­licz­ność ta dała po­wód do licz­nych spo­rów mię­dzy stron­ni­ka­mi daw­nej i no­wej tra­ge­dyi; czy sztu­ka dra­ma­tycz­na zy­ska­ła lub stra­ci­ła na usu­nie­niu chó­rów? Nie­za­prze­czo­ną jest praw­dą, że chó­ry grec­kie, do­da­wa­ły naj­przód więk­szej oka­za­ło­ści wi­do­wi­skom sta­ro­żyt­nym, czy­niąc je w czę­ści po­dob­ne­mi do na­szej wiel­kiej ope­ry tra­gicz­nej; były nad­to skła­dem na­uki mo­ral­nej, przez co te­atr wię­cej się zbli­żył do prze­zna­cze­nia swo­je­go. Po­ezya roz­rzu­ca­ła bo­gac­twa my­śli, słów i ob­ra­zów w tej czę­ści dzie­ła naj­szczyt­niej­szej; to­wa­rzy­szył jej od­głos mu­zy­ki, co za­pew­ne, jak moż­na so­bie wy­sta­wić, dziw­nie po­mna­ża­ło roz­ma­itość, prze­pych i blask wi­do­wi­ska. Chó­ry skła­da­ły się zwy­kle z osób, któ­re bez sprzecz­no­ści z po­rząd­kiem na­tu­ral­nym ak­cyi, na sce­nie przy­tom­ne­mi być mo­gły; byli to lub miesz­kań­cy miej­sco­wi, lub to­wa­rzy­sze jed­ne­go z głów­nych ak­to­rów. Ciąg zda­rzeń i roz­wią­za­nie sztu­ki naj­bli­żej ich ob­cho­dzi­ło. Taki chór, ogra­ni­czo­ny za So­fo­kla do pięt­na­stu osób, zo­sta­wał na sce­nie od po­cząt­ku do koń­ca dzie­ła, prze­ma­wia­jąc do ak­to­rów, bio­rąc udział w ich spra­wach, da­wał dzia­ła­ją­cym rady i prze­stro­gi, a w nie­któ­rych prze­rwach dra­ma­tu, opie­wał wznio­słe ody i hym­ny, bła­ga­jąc bo­gów o po­myśl­ny sku­tek cno­tli­wych przed­się­wzięć; za­chę­cał bo­ha­ter­stwo, li­to­wał się nad sław­nem nie­szczę­ściem; sło­wem, wy­sta­wiał w naj­pięk­niej­szem świe­tle za­sa­dy re­li­gii i mo­ral­no­ści, te pierw­sze twier­dze bytu czło­wie­ka:

"Ju­sti­tiam, le­ge­sque, et aper­tis atria por­tis.

……..de­osque pre­ce­tur et oret

Ut re­de­at mi­se­ris, abe­at for­tu­na su­per­bis"

Po­mi­mo jed­nak tych ko­rzy­ści, nie­wła­ści­wość chó­rów, wska­zu­je licz­ne po­wo­dy do wy­łą­cze­nia ich z no­wo­cze­snej tra­ge­dyi. Mało jest ta­kich przed­mio­tów, któ­re­by jak w Ata­lii, ści­śle z rze­czą, spa­ja­ły tę część li­rycz­nej po­ezyi. Je­że­li dram­ma chce być wier­nym ob­ra­zem czy­nów ludz­kich, tedy oso­by nie­odzow­nie tyl­ko do ak­cyi po­trzeb­ne, mogą mieć miej­sce na sce­nie. Wpro­wa­dze­nie wiel­kiej licz­by świad­ków, zbyt da­le­ki ma­ją­cych zwią­zek ze sztu­ką, jest nie­na­tu­ral­nem, a blask i oka­za­łość wi­do­wi­ska nie na­gra­dza by­najm­niej nie­do­stat­ku praw­dy i złu­dze­nia, tych pierw­szych źró­deł za­ję­cia. Po­mie­sza­nie śpie­wów z roz­mo­wą ak­to­rów, jesz­cze mniej od­po­wia­da rze­czy­wi­sto­ści. Prócz tego ry­mo­twór­ca, uży­wa­jąc chó­rów spo­ty­ka za każ­dym kro­kiem trud­ne do po­ko­na­nia za­wa­dy, kie­dy musi tak osno­wę swo­ją ukła­dać, aże­by oso­by chó­ru mia­ły za­wsze słusz­ny po­wód zo­sta­wać na sce­nie. Ztąd sta­ro­żyt­ni przy­mu­sze­ni byli obie­rać pu­blicz­ne i wszyst­kim przy­stęp­ne miej­sca do czy­nu dra­ma­tycz­ne­go; a do cze­go ich ko­niecz­na przy­na­gla­ła po­trze­ba, to czę­sto nowi pi­sa­rze, na­śla­du­jąc for­mę, bez po­trze­by, z wy­raź­ną szko­dą rze­czy, za­cho­wać usi­ło­wa­li.

Weź­my któ­rą­kol­wiek z tra­ge­dyj grec­kich: naj­lżej­sza uwa­ga ła­two w niej od­kry­je nie­wła­ści­wość chó­rów. Or­szak ten na­tręt­nych wi­dzów, cią­gle obec­ny, musi być świad­kiem naj­skryt­szych roz­mów i czy­nów dzia­ła­ją­cych osób; sły­szy na­ra­dy dwóch stron na­wza­jem so­bie prze­ciw­nych. Ja­każ ztąd trud­ność dla ry­mo­twór­cy? Zrze­ka on się nie­kie­dy praw­do­po­do­bień­stwa i naj­po­trzeb­niej­sze­go złu­dze­nia, kie­dy go w bie­gu ak­cyi usta­wicz­nie wstrzy­mu­je jed­no­staj­ność przy­tom­nych osób: jak w tra­ge­dy­ach fran­cuz­kich toż samo zrzą­dza jed­no­staj­ność de­ko­ra­cyi, czę­sto zu­peł­nie sprzecz­na z po­ło­że­niem ak­to­rów i z rze­czą, któ­ra się w oczach wi­dzów od­by­wa,

Nie bę­dzie nas prze­to dzi­wi­ło tak dłu­gie utrzy­ma­nie się chó­rów na sta­ro­żyt­nym te­atrze, kie­dy wspo­mni­my, we­dle po­wyż­sze­go wy­wo­du, że ich tra­ge­dya w pie­niach na cześć bo­gów śpie­wa­nych mia­ła po­czą­tek. Dziw­niej­szą zda­je się, po­dług sądu uczo­ne­go Bla­ira, ta upo­rczy­wa wy­trwa­łość no­wej po­ety­ki, za miej­scem, za nie­zmien­ną nig­dy po­sta­cią sce­ny, kie­dy przed­miot cale in­nej wy­ma­ga. Gdy­by u Gre­ków, wy­na­le­zie­nie dra­ma­tycz­nej roz­mo­wy po­prze­dzi­ło chó­ry, nig­dy­by za­pew­ne nie po­czy­ta­li ich za ko­niecz­ną część dzieł te­atral­nych.

Tra­ge­dya na­sza, osią­gnę­ła nowe za­le­ty przez ob­fi­tość i roz­ma­ite osno­wa­nie zda­rzeń. Na­mięt­no­ści i wiel­kie cha­rak­te­ry le­piej roz­wi­nię­te, wię­cej dzia­łań i za­wi­kła­nia, wię­cej zaj­mu­ją­cych po­ło­żeń; oto są nowe zna­mio­na, róż­nią­ce nasz te­atr od sta­ro­żyt­ne­go. Roz­ma­itość ta wy­do­sko­na­li­ła sztu­kę, uczy­ni­ła ją po­wab­niej­szą, żyw­szą, uży­tecz­niej­szą na­wet; a ob­szer­ne pole wzru­szeń, tego je­dy­nie od nas wy­ma­ga, aby­śmy za­cho­wu­jąc naj­waż­niej­szy, nie­prze­stęp­ny wa­ru­nek jed­no­ści rze­czy, cią­gu wzra­sta­ją­ce­go in­te­re­su, do tej głów­nej za­sa­dy od­no­si­li wszyst­kie prze­pi­sy. Ce­lem prze­to bę­dzie dra­ma­tycz­ne­go po­ety, uni­kać wy­da­rzeń nie­po­dob­nych do praw­dy, co wy­obraź­nię i pa­mięć słu­cha­cza utru­dza­ją.

U Gre­ków dram­ma trwa­ło od po­cząt­ku do koń­ca, bez żad­ne­go na akty po­dzia­łu, bez prze­rwy; szło za­tem, że wy­obraź­nia słu­cha­czów, nic nad czas ści­śle ozna­czo­ny, nic nad miej­sce cią­gle' wi­dzial­ne przy­pu­ścić nie mo­gła. Po­dob­nie i u nas, akt każ­dy tyle trwać wi­nien, ile go sły­szy­my, i tam się od­by­wać, gdzie nam go jed­na nie­zmie­nio­na sce­na wy­sta­wia.

Zwy­czaj zu­peł­ne­go prze­rwa­nia wi­do­wi­ska mię­dzy ak­ta­mi, nową jesz­cze spra­wił róż­ni­cę w na­szej tra­ge­dyi: jest ona nie­mniej waż­ną od po­prze­dza­ją­cych i rów­ny ma wpływ na prze­pis o któ­rym mó­wi­my. Zmia­na ta­ko­wa wy­cho­dząc po­nie­kąd z ob­rę­bów miej­sca i cza­su, roz­le­glej­sze otwo­rzy­ła nam pole. W cza­sie prze­rwy sztu­ki, ła­two słu­chacz uwie­rzy, że w tym prze­cią­gu ja­koż­kol­wiek krót­kim, kil­ka go­dzin upły­nę­ło i że on sam prze­niósł się z jed­ne­go miej­sca na inne.

Wy­raź­nie wi­dzieć mo­że­my si­le­nie się i pra­cę sta­ro­żyt­nych po­etów, dla zwy­cię­że­nia trud­no­ści, ja­kie wy­ni­ka­ły z nie­zbęd­nych na­ów­czas prze­pi­sów. Po­nie­waż sce­na cią­gle jed­ną być mu­sia­ła, mie­ści­li ją zwy­kle w prze­strze­ni, kil­ka osob­nych wi­do­ków wy­sta­wia­ją­cej. Do­zwa­la­ła tego ob­szer­ność wi­dow­ni, róż­na od na­szej. Mimo to jed­nak, So­fokl i Eu­ry­pi­des przy­mu­sze­ni byli czę­sto zbli­żać i gro­ma­dzić wy­pad­ki, z ujmą ści­słe­go złu­dze­nia. Nie raz wy­da­rze­nia po­trze­bu­ją­ce kil­ku­go­dzin­ne­go cza­su, mu­sia­ły być wy­sta­wia­ne, jako już od­by­te w krót­kim chó­ral­ne­go śpie­wu prze­cią­gu.

Lecz je­że­li co do tych zna­mion, wol­ność no­wej li­te­ra­tu­ry wie­le zy­ska­ła, ma jed­nak swo­je gra­ni­ce. Czę­ste zmia­ny miej­sca, nie­do­rzecz­ne cza­su prze­dłu­ża­nia, ob­ra­ża­ją zdro­wy roz­są­dek i nie­kie­dy, jak mówi Bla­ir, dzie­łu te­atral­ne­mu po­stać ro­man­su na­da­ją. Ztąd mamy dra­ma­tycz­ne utwo­ry, nie­po­dob­ne pra­wie do sce­nicz­ne­go wy­sta­wie­nia; ztąd i Szyl­ler wy­zna­je, że na­zy­wa­jąc swe – go Don Kar­lo­sa po­ema­tem dra­ma­tycz­nym, nie miał dość na ba­cze­niu, że to dzie­ło gra­nem być mia­ło na sce­nie. Dram­ma prze­zna­czo­ne na trzech­go­dzin­ne wi­do­wi­sko, nie może być po­dob­ne do Or­lan­da Ary­osta. Je­że­li za­tem mię­dzy ak­ta­mi wol­no jest prze­stą­pić roz­sąd­nie pra­wa jed­no­ści, cza­su i miej­sca; w cią­gu trwa­ją­ce­go aktu za­cho­wać je naj­ści­ślej na­le­ży i ten prze­pis no­wej li­te­ra­tu­ry, żad­nem ro­zu­mo­wa­niem ode­przeć się nie da, do­pó­ty przy­najm­niej, do­pó­ki praw­do­po­do­bień­stwo zo­sta­nie na­czel­nym wszyst­kich utwo­rów sztu­ki wa­run­kiem.

W dal­szem roz­wi­nie­niu teo­ryi dra­ma­tycz­nej, mó­wić nam jesz­cze zo­sta­je o do­stoj­nem po­wo­ła­niu po­ety. Jest on ma­la­rzem dzie­jów i lu­dzi, jest sę­dzią czy­nów czło­wie­ka, ba­da­czem jego my­śli i ta­jem­nych wzru­szeń. Cóż może być wyż­szym tra­ge­dyi przy­mio­tem, jak to, że wcho­dzą­ce do niej oso­by ta­kie­mi na sce­nie wi­dzi­my, ja­kie­mi w na­tu­rze być win­ny. Cyd, Ho­ra­cy­usz, Aga­mem­non, Achil­les, Ne­ron, Tan­kred, Ry­szard, Gen­gi­skan, z dzie­jów świa­ta i z oby­cza­jów na­ro­dów i wie­ków po­wzię­ci, niech będą za­wsze źró­dłem na­szej na­uki. Co mó­wią i czy­nią, to nie z woli po­etów, ale z ich sa­mych ser­ca i cza­su wy­pły­wa. Dla tego nie po­chwa­li­cie Ore­ste­sa, gdy on nie­kie­dy, mi­łość swą ku Her­mio­nie, kwie­ci­stym sty­lem dwo­rzan Lu­dwi­ka XIV wy­ra­ża; lecz na­to­miast, gdy po­wód swe­go po­sel­stwa tłó­ma­czy, gdy w za­pa­le na­mięt­no­ści okrop­ną zbrod­nię po­peł­nia, gdy zda się być ska­za­ną już jędz pie­kiel­nych ofia­rą, przy­zna­cie, że mi­łość, roz­pacz, naj­gwał­tow­niej­sze ser­ca uczu­cia, nig­dy wier­niej kre­ślo­ne nie były.

Tę ja po­strze­gam róż­ni­cę mię­dzy fran­cuz­kie­mi i nie­miec­kie­mi pi­sa­rza­mi, że pierw­si, w wpro­wa­dza­niu osób na sce­nę i w od­da­niu ich cha­rak­te­rów, ra­dzą się ko­niecz­nej po­trze­by; dru­dzy umie­ją czę­sto być wier­ny­mi ma­la­rza­mi na­tu­ry, ale ich ob­ra­zy nie za­wsze ści­śle wią­żą się z dzie­łem. Tak na­przy­kład Poza w Don Kar­lo­sie Szyl­le­ra, wiel­ką część dram­ma­tu zaj­mu­je, wi­dać w mm upodo­ba­ny przed­miot au­to­ra, lecz jak da­le­ko do­zwa­lał tego dwór naj­po­dejrz­liw­sze­go Fi­li­pa II, jak się zga­dza z tym po­je­dyn­czym ob­ra­zem głów­ny ob­raz i Hisz­pa­nii i wie­ku, zo­sta­nie to wąt­pli­wem w umy­śle słu­cha­cza, któ­ry wła­snem prze­ko­na­niem chce są­dzić o lu­dziach i cza­sach. Pięk­ność nie może się obejść bez naj­więk­szej za­le­ty: aże­by nie­by­ła zby­tecz­ną, nie do­syć jest ją wi­dzieć, trze­ba jesz­cze wi­dzieć na wła­ści­wem miej­scu.

Głów­nem zna­mie­niem cha­rak­te­ru god­ne­go tra­ge­dyi, jest wła­dza po­wzię­cia tak sil­ne­go za­mia­ru, któ­re­go­by żad­ne prze­ciw­no­ści, żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwa nie zdo­ła­ły zmie­nić. Tym spo­so­bem cno­ta i zbrod­nia mają bo­ha­te­rów swo­ich. Lecz jak róż­ną je­den­że bo­ha­ter­stwa ro­dzaj w szcze­gól­nych oso­bach po­stać przy­bie­ra, wi­dzi­my to w mi­ło­ści Ro­dry­ga i Ore­ste­sa, w od­wa­dze Aja­xa i Achil­la. Mi­łość Me­dei lub Ifi­ge­nii, jak­że się róż­nią! A Me­ro­pa i An­dro­ma­cha, acz są rów­nie mat­ka­mi, jak­że je prze­cież tra­ge­dya nie­po­dob­ne­mi wy­sta­wia! Tu więc usta­ją prze­pi­sy, a roz­są­dek tyl­ko i wzo­ry dro­gę wska­zu­ją,

W Ilia­dzie Ho­me­ra ude­rza nas owa nie­po­ję­ta traf­ność szcze­gól­nych ry­sów, któ­re­mi on wszyst­kich swo­ich bo­ha­te­rów od­zna­czył. Od­wa­ga i męz­two zda­ją się być spól­nym tylu mę­żów przy­mio­tem, prze­cięż po od­wa­dze i męz­twie, zdol­ni je­ste­śmy każ­de­go roz­po­znać: tak da­le­ce, że słów Ulis­se­sa Aja­xo­wi, ani czy­nów Aja­xa nie przy­pi­sy­wa­li­by­śmy Dy­ome­do­wi, bez po­wta­rza­nia na­wet ich na­zwisk. Po­dob­na za­le­ta rów­nie jest wła­ści­wą tra­ge­dyi, Mi­łość na­przy­kład oj­czy­zny i chwa­ły zna­mio­nu­je bo­ha­te­rów tra­ge­dyi Kor­ne­la, Ho­ra­cy­uszów. Prze­cież ro­dzi­na obroń­ców Rzy­mu, inną się chlu­bi cno­tą, niż dom Al­bań­ski. Po cha­rak­te­rach po­zna­je­my związ­ki krwi i na­ro­du. Brat Ka­mil­li bliż­szy jest dzi­kie­go he­ro­izmu sta­re­go Ho­ra­cy­usza; Sa­bi­na ma w so­bie cóś po­dob­niej­sze­go do tkli­wo­ści Ku­ry­acy­usza. Tak w pię­ciu oso­bach wi­docz­na jest nie tyl­ko twa­rzy, ale słów, uczuć, na­mięt­no­ści i czy­nów róż­ni­ca. Oba­dwa ry­ce­rze ko­cha­ją oj­czy­znę, ale Rzy­mia­nin go­tów jest po­tar­gać dla niej wę­zły krwi i przy­jaź­ni, bo­ha­ter zaś Alby nie mnie­ma, iżby łza bra­ter­stwa ska­zić mo­gła wo­jow­ni­ka chwa­łę. Z cze­go się pierw­szy chlu­bi, to dru­gie­go w smut­ku i bo­le­ści po­grą­ża.

Wal­czyć z nie­przy­ja­cie­lem za ca­łość oj­czy­zny,

I szla­chet­ne od­bie­rać z rąk nie­zna­nych bli­zny,

Na to się pro­sta cno­ta ła­two uspo­so­bi;

Już to ty­siąc zro­bi­ło, ty­siąc jesz­cze zro­bi,Śmierć dla mi­łe­go kra­ju ma tyle sło­dy­czy, Że tłum lu­dzi tak pięk­nie umrzeć so­bie ży­czy.

Ale tam iść do boju, gdzie z prze­ciw­nej stro­ny,

Obroń­cą jest ko­cha­nek sio­stry, a brat żony;

Wie­rzaj mi taka cno­ta nam sa­mym wła­ści­wa.

Je­że­li je­den obu­dza w nas he­ro­icz­ne uczu­cia, roz­rzew­nia dru­gi, nie mniej szla­chet­ny, wię­cej może cno­tli­wy i ludz­ki.

Co zaś nad te oba­dwa cha­rak­te­ry, moc­niej ser­ce prze­ni­ka, co wiel­ko­ścią zdu­mie­wa? je­że­li nie sę­dzi­wy Rzy­mia­ni­na oj­ciec, któ­ry ra­du­je się, że wresz­cie nie­bo po­wtór­nym wy­ro­kiem swój wy­bór stwier­dzi­ło; któ­ry nie nad śmier­cią dwóch sy­nów, ale nad uciecz­ką trze­cie­go łzy leje, któ­ry na­osta­tek drżą­cą, rękę uzbra­ja, aby krwią naj­droż­szą za­gła­dził Rzy­mu i swe­go imie­nia sro­mo­tę.

Gdy­by mnie nie wstrzy­ma­ła trud­ność prze­kła­dów, za­miast j roz­praw czę­sto nie dość sku­tecz­nych, niósł­bym wam pa­no­wie moi wzo­ry owych scen, w któ­rych świet­ne zna­mio­na mi­strzow­ską ręką wy­ry­te, ja­śnie­ją na do­stoj­nych po­sta­ciach zdo­bią­cych dzie­je, daw­nej i no­wej li­te­ra­tu­ry. Od­dzie­lać ich nie moż­na od zna­jo­mo­ści dzieł w któ­rych są umiesz­czo­ne, ani od sty­lu ja­kim czu­cia swe wy­ra­ża­ją, bo dra­ma­tycz­ny po­eta, nie prze­ma­wia nig­dy w wła­snem imie­niu. Roz­wa­żaj­cie tę bo­ga­tę ga­le­ryą zna­ko­mi­tych lu­dzi, tę księ­gę ich my­śli, zwier­cia­dło ser­ca i chę­ci. Wszyst­kie tu szko­ły, róż­ne w teo­ry­ach, róż­ne w wy­obra­że­niu o sztu­ce i prze­pi­sach, go­dzą się na jed­nę ta­jem­ni­ce ge­niu­szu, bez któ­rej­by wszyst­kie inne za­le­ty, nie dały ry­mo­twór­com pra­wa do chwa­ły. Od­wa­ży­łem się taką sce­nę wy­ło­żyć z Ra­sy­na. Sta­wa­ją w niej przed oczy­ma na­sze­mi dwaj bo­ha­te­ro­wie, Aga­mem­non i Achil­les, oba­dwa z pie­śni Ho­me­ra do­brze nam zna­ni, w któ­rych da­le­ka po­tom­ność, już tyl­ko ide­al­ne ludz­kiej wy­obraź­ni utwo­ry po­strze­ga. Po­wró­cił ich z tego sta­no­wi­ska dra­ma­tycz­ny po­eta,

w rząd lu­dzi, któ­rych wiel­kość nie wy­cho­dzi z ob­rę­bów świa­ta rze­czy­wi­ste­go, ani się wspie­ra na owej nad­przy­ro­dzo­nej sile, jaką im nadał ry­mo­twór­ca Grec­ki. Achil­les, co w Ilia­dzie jed­nem gło­su wy­da­niem, mę­żów na zie­mię oba­lał, co Pe­lioń­skim je­sio­nem wła­dał z ła­two­ścią, nie ma w tra­ge­dyi tych nad­zwy­czaj­nych przy­mio­tów; ser­ce mu tyl­ko daw­ne zo­sta­ło, zo­stał ten ogień szla­chet­ny, ta żą­dza chwa­ły, ta na­mięt­no­ści po­ryw­czość, któ­ra do świet­nych ce­lów zwró­co­na, już nie tyl­ko za­dzi­wia, ale uj­mu­je, po­cią­ga, roz­rzew­nia. Przy­rze­czo­no mu za mał­żon­kę Ifi­ge­nią, cór­kę Aga­mem­no­na Pod tym on wa­run­kiem idzie Troi do­by­wać, cho­ciaż go tam cze­ka śmierć: ale ta śmierć jest mu po­żą­da­na, bo umrze w naj­wyż­szym chwa­ły za­szczy­cie. Ho­nor pierw­szym jest bó­stwem u nie­go, i nic tej żą­dzy w nim po­tłu­mić nie zdo­ła chy­ba oso­bi­sta ob­ra­za. Ta­kiej do­znał, gdy mu ko­chan­kę chcą wy­drzeć, gdy go zmy­ślo­nym ob­rzę­dem chcą łu­dzić i do zbrod­ni śmią uży­wać jego imie­nia. Obacz­my jak swój gniew wy­wie­ra, jaką ma roz­mo­wę z dum­niej­szym może od sie­bie Aga­mem­no­nem. Tu wiek burz­li­wy i mło­dy, tu pa­no­wa­nie i wła­dza prze­ma­wia Lu­dzie wiel­cy, i wiel­ka jest rzecz o któ­rą idzie, ca­łość Ifi­ge­nii, po­msta lu­dów grec­kich: los Ilio­nu, rząd wo­dza kró­lów, wresz­cie chwa­ła Achil­le­sa od tej roz­mo­wy za­wi­sła. Cho­ciaż styl Ra­sy­na w znacz­nej czę­ści w prze­kła­dzie znik­nąć mu­siał, znaj­dzie­cie tu jed­nak my­śli jego, tę na­tar­czy­wość py­tań z jaką obie oso­by na­sta­ją na sie­bie, znaj­dzie­cie jak się z wza­jem­nych obelg wzma­ga kłót­nia, a jak ra­zem god­ność mó­wią­cych, nig­dy na­tem nie cier­pi; sło­wem, jak sce­na wier­nym jest ob­ra­zem na­tu­ry, ale na­tu­ry szla­chet­nej i pięk­nej-

ACHIL­LES.

Do­szły aż do mnie wie­ści nad­zwy­czaj­ne. – Pa­nie Uwie­rzyć im nie mo­głem i wzdry­gam się na nie. Mó­wią (nie śmiem po­wtó­rzyć strasz­ne­go wy­ra­zu), Że cór­ka ma umie­rać z two­je­go roz­ka­zu, Że ty sam, gar­dząc czu­ciem ojca i czło­wie­ka, "Wie­dziesz Ifi­ge­niią gdzie na nią śmierć cze­ka.

Mó­wią, że do tej zbrod­ni mnie, mnie chcia­no użyć,

Ja mia­łem za na­rzę­dzie twej sro­go­ści słu­żyć,

Mia­łem pod miecz Kal­cha­sa pro­wa­dzić ofia­rę,

I taką żo­nie przy­szłej za­przy­się­gać wia­rę…

Co na to po­wiesz pa­nie? Mam­że temu wie­rzyć,

Krzyw­dzą­cym cie­bie wie­ściom do­zwo­lisz się sze­rzyć?

AGA­MEM­NON.

Pa­nie, ja się z dzieł swo­ich ni­ko­mu nie spra­wiam,

Naj­wyż­szej woli mo­jej, cór­ce nie ob­ja­wiam.

Do­wie się gdy czas przyj­dzie: nie wieść, nie od­gło­sy,

Mój roz­kaz, to­bie, woj­sku, oznaj­mi jej losy,

ACHIL­LES.

O! wiem ja co ją cze­ka, znam twój za­mysł sro­gi.,

AGA­MEM­NON.

Znasz? dla cze­go się py­tasz?

ACHIL­LES,

Dla cze­go? o Bogi!

Któż się na to nie wzdry­gnie, kto uwie­rzyć zdo­ła.

Że tu zbrod­nie wy­zna­ją bez spło­nie­nia czo­ła?

Czy ro­zu­miesz, że będę czar­nej du­mie sprzy­jał,

Że do­zwo­lę byś cór­kę w mych oczał za­bi­jał?

AGA­MEM­NON.

Ależ ty, co tak groź­nie prze­ma­wiać za­czy­nasz,

Za­po­mniał­żeś z kim mó­wisz?

ACHIL­LES.

A ty za­po­mi­nasz

Kogo Achil­les ko­cha? kto tu ob­ra­żo­ny?

AGA­MEM­NON.

I któż z mo­je­go rodu szu­ka twój obro­ny?

Kto ci mógł nad krwią moją tę opie­kę nadać?

Oj­ciec, nie mo­gęż lo­sem wła­snej cór­ki wła­dać?

Je­st­żeś jej mę­żem? to­bież te pra­wa przy­sto­ją?

I czy­liż cór­ka moja…

ACHIL­LES.

Nie, nie jest już two­ją;

Wia­ry i sła­wy mo­jej nikt nie nad­uży­je,

Póki ta ręka wła­da, i to ser­ce bije.

Da­łeś sło­wo; do two­ich przy­siąg się od­wo­łam,

Strzedz będę pra­wa mego i bro­nić go zdo­łam:

Albo żeś ją, nie dla mnie przy­zwał do tej zie­mi?

AGA­MEM­NON.

Bo­go­wie tak ka­za­li; żal się więc przed nie­mi.

Wiń Kal­cha­sa, wiń obóz w tej strasz­nej po­trze­bie,

Ulis­sa, Me­ne­la­ja… a naj­pier­wej sie­bie.

ACHIL­LES.

Mnie?

AGA­MEM­NON.

Cie­bie, coś Azyą za twój łup po­czy­tał,

Nie­ba tru­dził skar­ga­mi, o wi­chry się py­tał,

I gar­dząc moja, tro­ską w za­pa­le i gro­zie,

Roz­ruch, wście­kłość po ca­łym roz­no­sił obo­zie;

Chcia­łem ochro­nić ca­łość tak dro­gie­go ży­cia,

Lecz ty nic znasz, nic pra­gniesz prócz Troi zdo­by­cia!

Pra­gną­łem cię za­trzy­mać, za­trzy­mać nie mogę,

Chcesz, płyń – śmierć mo­jej cór­ki otwo­rzy ci dro­gę.

ACHIL­LES.

Gdzież je­stem! ja to sły­szę i ścier­pię? O nie­ba!

Nie dość krzy­wo­przy­sięz­twa, jesz­cze obelg trze­ba!

Dla mo­jej żą­dzy sła­wy ma pły­nąć krew two­ja?

A cóż mi ta nie­szczę­sna za­wi­ni­ła Tro­ja?

Jaka mnie ze­msta wie­dzie do Pry­ama gro­du?

Próż­no mnie wstrzy­my­wa­ła mat­ka z Bo­gów rodu,

Próż­no i oj­ciec od tej wstrzy­my­wał mię dro­gi;

Szu­kam śmier­ci, na któ­rą wska­za­ły mnie Bogi.

Dla kogo? Al­boż kie­dy Tro­jań­skie sze­re­gi,

Ośmie­li­ły się, stą­pić na Tes­sal­skie brze­gi?

Al­boż kie­dy w La­rys­sie zu­chwa­lec sza­lo­ny,

Przy­szedł mi ska­zić ho­nor lub sio­stry, lub żony?

Co mi win­ni? lub jaką mam za­trzeć ohy­dę?

Dla cie­bie tam okrut­ny! tak dla cie­bie idę;

Któ­re­mu je­den z Gre­ków nic win­nym nie by­łem,

Któ­re­go wo­dzem kró­lów i moim zro­bi­łem.

Dla cie­bie… com się po­mścił i Les­bos za­gła­dził,

Wprzód, ni­że­liś ty two­je po­sił­ki zgro­ma­dził.

Ja­każ nas tu ze­bra­ła ze­msta, jaka stra­ta?

Nie idzie­myż od­zy­skać żony twe­go bra­ta?

Od­ką­dże się to w lu­dziach zja­wi­ła myśl pło­cha,

Że Achil­les to stra­ci, co Achil­les ko­cha?…

Sam­że twój brat (nie­zdol­ny ta­kiej hań­by dźwi­gać),

Ma pra­wo po­msty żą­dać i wy­dzier­cę ści­gać?

Ko­cham twą cór­kę, może ko­cha­ny wza­jem­nie;

Ona jest skła­dem przy­siąg da­nych wam prze­zem­nie.

Mój lud, flot­ta, Achil­les, dla niej się uzbra­ja,

Dla niej przy­rze­kłem wszyst­ko, nic dla Me­ne­la­ja.

Nie­chaj idzie, niech wal­czy, niech do­świad­cza męz­twa?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: