Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzień na Ziemi - ebook

Data wydania:
9 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,25

Dzień na Ziemi - ebook

""Pieśni"" Dalasińskiego to psalmy przewrotne, w których milczący i przyzwalający na zło Chrystus jest bezradny wobec tego, co dzieje się na ""Ziemi"". Narrator bez wiary i bez złudzeń, za to z zadziwiającą uważnością, przedstawia losy ludzi wykluczonych. Jest kronikarzem dramatów codzienności, patrzy śmierci, duchom, przemocy prosto w twarz i pieczołowicie, z dystansu, notuje. Obserwowanych ludzi, potrafi pokazać tak, że stają się wiarygodni, prawdziwi, żywi. Zapisani w psychologicznych miniaturach, wskrzeszeni przez autora, zostają ocaleni przed zapomnieniem. Ludzie z apokalipsami przez małe a – pospolitymi, codziennymi, naszymi. Jolanta Jonaszko

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67460-37-8
Rozmiar pliku: 738 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TROCINY

Było to małe, pospolite, senne miasteczko zatopione wśród nudnych jak flaki z olejem równin środkowo-zachodniej Polski. Było to miasteczko idealnie wrośnięte w lokalny krajobraz, doskonale zespolone z otaczającym je tłem. Było to miasteczko bliźniaczo podobne do setek tysięcy innych miasteczek w tej części świata – z niewielkim rynkiem, jednym kościołem, kilkoma sklepikami, kioskiem Ruch-u, pocztą i szkołą podstawową – przez co, jak uważano, gdyby jakiś kataklizm, nie wiem: trzęsienie ziemi albo trąba powietrzna, nagle, zmiótł je z powierzchni ziemi, prawdopodobnie nikt by tego nawet nie zauważył.

Było to miasteczko, w którym trwali pospołu ludzie, zwierzęta, rośliny i rzeczy, a nikt nie miał pewności, które z tych trwań, i czy w ogóle, zajmowało szczególną pozycję w czasie i przestrzeni.

Było to miasteczko, o którym, wydawało się, zapomniał Bóg i zapomniała historia.

Jeśli w tym miasteczku cokolwiek się działo, wiedzieli o tym wszyscy. Jeśli nie działo się nic – było dokładnie tak samo.

W samym centrum miasteczka, na przecięciu dwóch głównych ulic – imienia Mickiewicza (dawniej Armii Czerwonej) oraz Słowackiego (dawniej Waryńskiego) – stał jeden jedyny sygnalizator świetlny. Mówiono, że wcale nie służył do regulowania ruchu drogowego, lecz został postawiony tylko po to, aby tubylcy nie zapomnieli, że mieszkają w mieście.

Ulice miasteczka utwardzono zaledwie w jednej trzeciej, na pozostałych po każdym deszczu (a padało tam nader często) tworzyły się głębokie koleiny. W tych koleinach stała woda, a w tej wodzie kwitło życie, chyba nawet bujniejsze i weselsze niż to, z którym miało się do czynienia poza kałużami. Kiedy woda parowała, nad niskimi kamienicami i skleconymi byle jak budami z pustaków i eternitu, które, wykazując się sporą dawką dobrej woli, nazywano domami, unosiła się gęsta, nieprzenikniona mgła skutecznie zakrywająca odrapane elewacje zabudowań i porozrzucane bezładnie śmieci. Żartowano, że tylko wtedy, kiedy jest mgła i niczego nie widać, miasteczko można uznać za jakoś tam atrakcyjne.

W każdą pierwszą środę miesiąca na placu za budynkiem urzędu miasta odbywał się jarmark, na którym można było kupić wszystko, co potrzebne – od żywego inwentarza: kur, kaczek, gęsi, a nawet świń i krów, przez artykuły gospodarstwa domowego, elementy wyposażenia wnętrz, ubrania i żywność, aż do pirackiej muzyki na kasetach magnetofonowych i wchodzących właśnie do powszechnego użytku płytach CD. Dzień jarmarku był dla całej okolicy uroczystością porównywalną z Wielkanocą, Bożym Narodzeniem i świętem patrona parafii.

Mieszkańcy miasteczka szczycili się tym, że dwa razy w dziejach, zawsze przy okazji wylewu wielkiej rzeki, ich miejscowość odwiedzali wysokiej rangi przedstawiciele władz centralnych, na skutek czego podziurawione, brudne od błota ulice pokazano – w formie migawki, ale jednak – w wieczornym wydaniu telewizyjnych wiadomości. Najpierw zdarzyło się to w połowie lat siedemdziesiątych – wtedy pierwszy sekretarz partii wraz ze świtą zajechał do miasteczka nowiutkim Peugeotem 504 w sedanie. Podobno kiedy tam wjeżdżał, zatkał nos, bo wszędzie śmierdziało naniesionym przez falę wezbraniową mułem zmieszanym z półpłynnymi ekskrementami wyciekającymi z wybijających na potęgę przydomowych szamb. Sekretarz powiedział kilka słów do zebranych gapiów (starannie wyselekcjonowanych, niektórzy wręcz twierdzili, że specjalnie na tę okoliczność przywiezionych autobusami ze stolicy), obiecał w kolejnym roku wybudować wały przeciwpowodziowe i czym prędzej odjechał w siną dal. Ustrój się skończył, wałów nie wzniesiono, a po dwudziestu z okładem latach miasteczko dotknęła następna powódź. Tym razem mieszkańców odwiedził stojący na czele rządu koalicyjnego, wywodzący się z lewicy postkomunistycznej premier, który, dla odmiany, przyleciał policyjnym helikopterem (śmigłowiec ledwie się zmieścił na lądowisku zaimprowizowanym w obrębie boiska szkolnego), ale tak samo jak pierwszy sekretarz już na rogatkach zatkał nos, bo wszędzie śmierdziało naniesionym przez falę wezbraniową mułem zmieszanym z półpłynnymi ekskrementami wyciekającymi z wybijających na potęgę przydomowych szamb, potem powiedział kilka słów do zebranych, obiecał jak najszybciej przegłosować budowę wału i bez zwłoki odleciał z powrotem do Warszawy. Wkrótce koalicja się rozpadła, premiera zdymisjonowano, wałów nie wzniesiono, a mieszkańcy do dzisiaj z utęsknieniem czekają na kolejną wielką powódź, kolejną wizytę władz, kolejne przysłowiowe pięć minut w wieczornym paśmie telewizyjnym.

W miasteczku mieszkał kiedyś krawiec, który szył ubrania tylko dla dzieci. Krawiec izolował się od społeczności, nie chodził do kościoła, nie bywał na miejskich imprezach, przez co uważano go za nieszkodliwego dziwaka. Któregoś dnia jedna z dziewczynek, córka przewodniczącego rady miejskiej, poskarżyła się, że krawiec podczas przymiarki sukienki komunijnej dotykał jej zakazanych miejsc. Mieszkańcy, zamiast zawiadomić policję, skrzyknęli się i popędzili do zakładu, skąd wywlekli krawca na dwór, rzucili w błoto, skopali, po czym kazali wypieprzać jak najdalej i nie pokazywać się nigdy więcej. I chociaż dziewczynka po miesiącu przyznała się, że wszystko zmyśliła „z nudów i dla zabawy”, od tamtej pory, żeby skorzystać z usług krawieckich, trzeba było jeździć aż do miasta wojewódzkiego.

Mieszkał tutaj facet, który na południowym skraju mieściny uprawiał na handel pomidory, ogórki i paprykę. Pewnego razu mężczyzna podczas spulchniania ziemi pod zasiew wykopał owalny, metalowy, zardzewiały przedmiot o długości mniej więcej sześćdziesięciu centymetrów. Z ciekawości uderzył w niego szpadlem i wtedy ten przedmiot pękł z hukiem słyszalnym ponoć w drugiej części miasteczka. Był to niemiecki niewybuch z czasów II wojny, który, rozbudzony po półwieczu, w przypływie duszonej przez pięć dekad wściekłości urwał facetowi prawą rękę do wysokości łokcia i poważnie ranił go w oko.

Mieszkał tu nauczyciel znany ze swojej nadmiernej surowości w stosunku do uczniów. Brać uczniowska tę surowość tolerowała do czasu, gdy w trakcie lekcji w ósmej klasie pedagog, chcąc ukarać najbardziej rosłego chłopca za to, że ten, miast słuchać uczonych wywodów, z tępą miną gapił się w okno, kazał mu pójść do kąta i klęknąć na rozsypanych tam ziarnach grochu. Chłopiec, odczytując ten rodzaj kary jako potworne upokorzenie, wstał, chwycił sporo niższego od siebie psora za barki i wystawił go za drzwi sali lekcyjnej, ostrzegając, że może wrócić stamtąd dopiero wtedy, gdy przemyśli swoje zachowanie. Nauczyciel wrócił po niespełna minucie. Od tamtej pory był najgrzeczniejszym belfrem w całej szkole.

Przez jakiś czas mieszkał tu chłopiec, który jako dziecko napisał list do papieża Jana Pawła, błagając, aby Ojciec Święty zastąpił jego własnego ojca, pijącego na umór i bijącego jego oraz matkę – ale papież nie odpisał mu nigdy, a potem umarł i sprawa zwyczajnie się rozmyła.

Przez jakiś czas mieszkał tu lekarz, który przyjmował chorych w specjalnie zaaranżowanym pokoju w swoim domu. Prywatne wizyty skończyły się, kiedy na jaw wyszło, że lekarz najbardziej lubi pomagać pacjentkom do trzydziestego roku życia, a dwom pomógł na tyle skutecznie, że kobiety zaszły w ciążę – mimo że pierwsza nie miała męża, narzeczonego ani chłopaka, a małżonek drugiej oficjalnie uznany został za bezpłodnego.

Przez jakiś czas mieszkał tu taki niby fajny, młody ksiądz, co to, całkiem prywatnie, potrafił i z biskupa zażartować, ale dość szybko przeniesiono go na inną parafię.

Mieszkała tu kobieta, która nie miała żadnych przyjaciół. Znała wszystkich i wszyscy ją znali, ale z nikim nie była na tyle blisko, żeby czuć się częścią czyjegoś pojedynczego życia. Zawsze była gdzieś obok. Dopiero, gdy zmarła, mieszkańcy zdali sobie sprawę, że, nie będąc częścią niczyjego życia, kobieta była częścią życia samego miasteczka. W dniu pogrzebu była w nim obecna bardziej niż przed śmiercią, a potem pozostała po niej pustka, której nikt nie umiał zapełnić.

Mieszkała tu inna kobieta, ale wyprowadziła się, gdy tylko ukończyła szkołę średnią, twierdząc, że w tym miasteczku nie ma dla niej przyszłości, a w tym świecie nie ma przyszłości dla miasteczek takich jak to.

Mieszkało tam ponadto wiele innych osób różnej płci i wieku, a każda z nich po kolei, w rytmie niezmiennym od tysiącleci, rodziła się, dojrzewała i umierała, robiąc miejsce następnej, bo przecież wszyscy w tym miasteczku, tak samo jak wszyscy w każdym jednym miasteczku, mniejszym czy większym, ładniejszym czy brzydszym, byli, są i będą niczym rośliny kwitnące wiosną i więdnące jesienią; niczym trociny, które rozwiewa wiatr.SWÓJ OBCY

Mieszkał tu od ubiegłego lata. Ponad rok temu, dorobiwszy się na handlu nieruchomościami (złośliwi twierdzili, że spekulacyjnym), postanowił sprzedać studwudziestometrowe mieszkanie w apartamentowcu w centrum dużego miasta, kupić dom na tak zwanej prowincji (złośliwi twierdzili, że na zadupiu) i tam, poznawszy jakąś fajną i niewymagającą dziewczynę, spędzić resztę życia. Wieś (prawdę powiedziawszy: idea wsi) zawsze go fascynowała i pociągała; zrazu postrzegał ją jako odskocznię, większość weekendów spędzając w wynajętych chałupach w agroturystykach na Podlasiu, Podkarpaciu albo Mazurach, ale po jakimś czasie doszedł do wniosku, że wieś ma w sobie jakąś dzikość, pierwotność, niebezpieczny urok, tajemnicę, której nie da się zgłębić, przyjeżdżając do niej li tylko w celach turystycznych. Tam trzeba było po prostu być na co dzień, żyć tamtejszymi sprawami, wniknąć w tameczną mentalność, zlepić się z nią, stać się tym, kim są miejscowi – i, kiedy wreszcie osiadł na wsi na stałe, starał się robić to najlepiej, jak potrafił.

Chodził więc do kościoła, tak jak chodzili do niego tutejsi, starał się pić tak jak oni (i choć z początku, kiedy wpadał do knajpy i zajmował miejsce przy pierwszym wolnym stoliku, nikt się do niego nie dosiadał, a gdy sam próbował dosiąść się do kogoś, zwykle słyszał odmowę, to jednak w końcu udało mu się wejść w komitywę z niejednym bywalcem przybytku), mówił jak oni (złośliwi twierdzili, że było to dość pokraczne), interesował się sprawami związanymi z uprawą roli i hodowlą bydła oraz trzody chlewnej, dywagował na temat nieoczekiwanych i niszczących domowe budżety wzrostów cen artykułów spożywczych i nawozów sztucznych (choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie miał bladego pojęcia, ile kosztuje bochenek chleba), narzekał na rządzących lub chwalił ich, zależnie od tego, kto na jakim szczeblu dzierżył w danym momencie władzę, żył w zgodzie z proboszczem i sołtysem, pił piwo pod sklepem, nigdy nikomu nie odmówił pomocy, jeśli tylko ktoś odważył się o takową do niego zwrócić.

Lokalsi uznawali go za śmiesznego, ale porządnego gościa i, choć często robili sobie z niego żarty, w gruncie rzeczy nawet go lubili – ale mimo wszystko nigdy nie uznali go za swojego. I nie ma się czemu dziwić: wiadomo przecież, że małe, zamknięte społeczności tak już mają, że nie otwierają na oścież drzwi przed obcymi, ba, zazwyczaj nawet ich nie uchylają, że wejść w nie z przysłowiowego buta udaje się rzadko, zaś stać u wrót i kołatać można do usranej śmierci, a i tak zapewne nikt nie wpuści nas do środka. Nie jesteś stąd, to nigdy stąd nie będziesz. Byłeś stąd, ale wyjechałeś – już nigdy nie będziesz tutejszy. Oto dwie zasady, trzeba przyznać, niezwykle korzystne z punktu widzenia wewnętrznego bezpieczeństwa, które organizują życie niewielkich liczebnie wspólnot, zawsze i wszędzie. I pewnie nic w tej materii nie zmieniłoby się dla bohatera tego opowiadania, gdyby nie jedno wydarzenie z końca sierpnia, które wpłynęło na jego sytuację w sposób radykalny.

U schyłku wakacji, w sobotę, ochotnicza straż pożarna zorganizowała w mieszczącej się w ich siedzibie tak zwanej świetlicy wiejskiej doroczną dyskotekę z okazji pożegnania lata. Na dyskotece, jak to na dyskotece, piło się wódkę, tańczyło w rytm disco polo puszczanego na boomboksie przez samozwańczego DJ-a, podrywało dziewczyny i, jeśli znalazło się jakąś chętną, wychodziło z nią w krzaki albo do zaparkowanego w zaciemnionym miejscu malucha czy poloneza.

Żaden z mieszkańców traktujących poważnie kwestię integracji lokalnej społeczności nie mógł odpuścić sobie imprezy tej rangi. Nie mógł odpuścić jej również, a może przede wszystkim, ktoś, kto w łaski tej społeczności dopiero usiłował się wkraść – a kimś takim bez wątpienia był nasz bohater.

Mężczyzna, nie chcąc niczego przegapić, przyszedł na miejsce jako jeden z pierwszych, szybko zaczął pić, szybko też zakręciło mu się w głowie. Brylował w towarzystwie, starając się zagadać do każdego, z każdym znaleźć jakiś wspólny język – i, trzeba przyznać, szło mu to całkiem nieźle. W pewnej chwili, a było już dobrze po północy, poczuł ostry napór w pęcherzu. Wstał od stołu i skierował się w stronę toalety. Tuż przed drzwiami, chcąc maksymalnie skrócić całą akcję, zaczął rozpinać rozporek, ale na jego nieszczęście okazało się, że w toalecie wybił kibel, podłoga była pełna brudnej wody i nikt nie miał najmniejszych szans, aby skorzystać z dobrodziejstwa cywilizacji w postaci działającego klozetu. Mężczyzna machnął ręką. „W sumie to nawet lepiej”, pomyślał, „duszno jest, pójdę siku za remizę, przy okazji się trochę przewietrzę, przetrzeźwieję, bo zaczyna się robić grubo”, po czym wyszedł z sali i udał się za winkiel.

Za remizą panowała zupełna ciemność. Nie było tam ani jednej lampy, a księżyc, jak na złość, znajdował się akurat w nowiu. Mężczyzna po omacku dotarł do okalającego siedzibę OSP drewnianego płotu, oparł się o niego i z wyraźną ulgą począł robić to, po co tutaj przybył. Kiedy zbliżał się do finiszu, usłyszał wydobywające się z mroku, zadane tubalnym, przepitym i przepalonym głosem pytanie:

– Co tutaj robisz?

– Szczę – odpowiedział zgodnie z prawdą, zwracając szczególną uwagę na użycie czasownika w formie dopasowanej do zasad lokalnej gwary. Zmrużył oczy, żeby przebić się wzrokiem przez ciemność, i wtedy dostrzegł przed sobą łysego, napakowanego kolesia, jedynego syna obecnego wójta gminy, który z racji siły fizycznej, jaką dysponował, i nadmiernej, zwłaszcza po alkoholu, skłonności do bitek, szczycił się przezwiskiem Stalowa Pięść.

– Nic nie widziałeś – powiedział Stalowa Pięść. – Zupełnie nic.

– Ale czego nie widziałem? – zdziwił się tamten, zasuwając zamek rozporka, bo rzeczywiście niczego nie widział. Raz jeszcze zmrużył oczy i dopiero wtedy spostrzegł, że w przeciwległym kącie działki oprócz Stalowej Pięści stoi trzech innych facetów, z których jeden ma spodnie opuszczone do kolan, zaś na trawie obok nich leży młoda dziewczyna w rozdartej sukience, z podziurawionymi pończochami, włosami w nieładzie i rozmazanym makijażem. Znał ją. To była Kasia, córka sklepikary, uczennica ostatniej klasy technikum odzieżowego. Płakała. Jej płacz, właściwie było to łkanie, był delikatny i cichy. Nie było możliwości, aby przedarł się przez dobiegającą z wnętrza remizy muzykę.

Mężczyzna momentalnie wytrzeźwiał, usiłując przeanalizować sytuację, której został mimowolnym świadkiem. W głowie kłębiły mu się różne myśli, ale po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego, na co patrzy. Przełknął ślinę. Zrozumiał, że właśnie przerwał próbę gwałtu.

– Sama chciała – wyjaśnił Stalowa Pięść, wskazując głową na Kasię. – A nawet jeśli nie, to nieważne – zaśmiał się, co, jak na zawołanie, wywołało echo w postaci rechotu pozostałych sprawców. – Ale nie martw się, jest jej dobrze. Płacze, jak to baba, musi sobie popłakać, to normalne. Jutro jej przejdzie, a my z chłopakami kupimy jej w nagrodę za dobrą robotę Opla Corsę, mam taką jedną na oku, silnik 1.2, czysta benzyna, niezłachany, nada się. Zobaczysz, jutro będziemy z tego żartować, ona też. Pamiętaj tylko: nic nie widziałeś.

Mężczyzna popatrzył po kolei na każdego z czterech obecnych, a potem przeniósł wzrok na dziewczynę. Spoglądała na niego błagalnie. Spoglądała na niego szklistymi oczami, w których odbijała się mieszanina bólu, smutku, bezradności i chyba nawet upodlenia. Zrobiło mu się jej żal. Wiedział, był przekonany, że Stalowa Pięść kłamie, że Kasia nie wyraziła zgody na seks, a zadośćuczynienie w postaci samochodu ma mniej więcej taką wartość, jak podarowanie komuś rękawiczek tuż po tym, jak obetnie mu się dłonie. Ale stał jak wryty, nie będąc pewnym, jak powinien zareagować. Rzucić się na gwałcicieli? Jest ich więcej i są silniejsi, zleją go do nieprzytomności. Zadzwonić na policję? Zostanie donosicielem i nie będzie miał tutaj życia, może nawet do tego stopnia, że będzie musiał wyprowadzić się ze wsi. Poza tym komendant był dobrym kolegą wójta, więc trudno było liczyć na uczciwie śledztwo w sprawie dotyczącej jego jedynaka. A może odejść i udawać, że nic się nie stało? To najprostsze wyjście, tylko czy wyrzuty sumienia pozwolą mu potem spać po nocach?

– To jak będzie? Widziałeś coś? – ponaglał Stalowa Pięść.

Mężczyzna zagryzł wargi. Przez dobrą minutę bił się z myślami, po czym po raz ostatni ogarnął wzrokiem wszystkich uczestników zdarzenia. Płacz dziewczyny zmieszał się w jego uszach z zapuszczoną właśnie przez DJ-a piosenką o refrenie: „O kurde, Kaśka, aleś Ty dziewczyna, chyba nie wytrzymam, tak mi leci ślina, o kurde, Kaśka, ale Ty masz ciało, woda się podniosła, spodnie rozerwało”. „Kurwa”, pomyślał i splunął.

– Nic nie widziałem – powiedział wreszcie. – W ogóle mnie tu nie było.

Stalowa Pięść wyszczerzył zęby, podszedł do mężczyzny i przyjacielsko klepnął go w ramię:

– I bardzo dobrze – szepnął. – Od teraz jesteś nasz. Byłeś obcy, ale już jesteś swój. Wracaj do sali, napij się, zapomnij.

Mężczyzna posłusznie skierował się do remizy. Usiadł przy stoliku, wlał do literatki setkę czystej, przechylił, w trzech łykach pozbył się zawartości, nie popijając i nie zagryzając, i przymknął oczy. „Mam, co chciałem”, szepnął do siebie, „nareszcie jestem stąd”. Ponownie nalał do pełna, golnął całość naraz i gorzko się uśmiechnął.W SERII _KWADRAT_ UKAZAŁY SIĘ:

„2008”, „2011”, „2014”, „2017”, „2020” – antologie współczesnych polskich opowiadań

ANDRZEJ BALLO „Made in Roland”

MARCIN BAŁCZEWSKI „Eva Morales de Nacho Lima”, „Malone”

WENANTY BAMBUROWICZ „Masy powietrza”

WALDEMAR BAWOŁEK „To co obok”

KOSTIA BEREZIN (PAWEŁ LAUFER) „Buty Mesjasza”

JACEK BIELAWA „Kościelec”

JAROSŁAW BŁAHY „Rzeźnik z Niebuszewa”, „Zaklęty w szerszenim gnieździe”

DARIUSZ BITNER „Książka”

ROMAN CIEPLIŃSKI „Diabelski młyn” , „Ukryte myśli” , „Schyłek”, „Życie zastępcze”

TOMASZ DALASIŃSKI „Dzień na Ziemi”, „Nieopowiadania”, „Przystanek kosmos”

JERZY FRANCZAK „Święto odległości”

KRZYSZTOF GEDROYĆ „Przygody K”

ANDRZEJ GRODECKI „Iluzje”

BRYGIDA HELBIG „Anioły i świnie. W Berlinie!!”, „Enerdowce i inne ludzie”

LECH M. JAKÓB „Ciemna materia”

JAROSŁAW JAKUBOWSKI „Ciemna Dolina”, „Wojna”

BOGUSŁAW KIERC „Bazgroły dla składacza modeli latających”

WOJCIECH KLĘCZAR „Wielopole”

BOGUSŁAWA LATAWIEC „Ciemnia”

RYSZARD LENC „Chimera”

ARTUR DANIEL LISKOWACKI „Capcarap”, „Eine kleine”, „Mariasz”, „Skerco”, „Spowiadania i wypowieści”

MIŁKA O. MALZAHN „Fronasz”, „Kosmos w Ritzu”

AGNIESZKA MASŁOWIECKA „Pyszne ciało”, „Splątanie”

JAROSŁAW MAŚLANEK „Ferma ciał”

PIOTR MICHAŁOWSKI „Światy równoległe”

DARIUSZ MUSZER „Homepage Boga”, „Niebieski”, „Wolność pachnie wanilią”

KRZYSZTOF NIEWRZĘDA „Czas przeprowadzki”, „Poszukiwanie całości”, „Second life”, „Wariant do sprawdzenia”, „Zamęt”

EWA ELŻBIETA NOWAKOWSKA „Apero na moście”

CEZARY NOWAKOWSKI, JAKUB NOWAKOWSKI „Błogosławieni”

PAWEŁ ORZEŁ „Arkusz ”, „Nic a nic”, „Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie)”

PAWEŁ PRZYWARA „Ricoch_ette_”, „Zgrzewka Pandory”

KRYSTYNA SAKOWICZ „Księga ocalonych snów”, „Praobrazy”

ALAN SASINOWSKI „Pełna kontrola”, „Rupieć”, „Szczery facet”

GRZEGORZ STRUMYK „Kra”, „Nierozpoznani”, „Wyjście”

ŁUKASZ SUSKIEWICZ „Egri bikaver”, „Mikroelementy”, „Zależności”

LESZEK SZARUGA „Dane elementarne”, „Podróż mego życia”, „Zdjęcie”

IZABELA SZOLC „Śmierć w hotelu Haffner”

ŁUKASZ SZOPA „Kawa w samo południe”

MICHAŁ TRUSEWICZ „Przednówki”

ANDRZEJ TURCZYŃSKI „Bruliony Starej Ziemi”, „Brzemię”, „Koncert muzyki dawnej”, „Zgorszenie”, „Żywioły”

ANATOL ULMAN „Cigi de Montbazon i Robalium Platona”

EMILIA WALCZAK „Hey, Jude!”

MIŁOSZ WALIGÓRSKI „Kto to widział”

HENRYK WANIEK „Miasto niebieskich tramwajów”

MACIEJ WASILEWSKI „Jednodniowy spacer po dwudziestu kilku głowach”, „Rozmowy młodej Polski w latach dwa tysiące coś tam dwa tysiące coś”

BARTOSZ WÓJCIK „Christiania. Historie z tamtej strony dobra”

GRZEGORZ WRÓBLEWSKI „Nowa Kolonia”

MACIEJ WRÓBLEWSKI „Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń”

TADEUSZ ZUBIŃSKI „Rzymska wojna”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: